Waffen-SS „Charlemagne” – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Waffen-SS „Charlemagne” – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Jak niemieccy zbrodniarze trafili do Argentyny. „Prawdziwa Odessa”, niezwykłe śledztwo dziennikarza. [WIDEO] https://niezlomni.com/jak-niemieccy-zbrodniarze-trafili-do-argentyny-prawdziwa-odessa-niezwykle-sledztwo-dziennikarza-wideo/ https://niezlomni.com/jak-niemieccy-zbrodniarze-trafili-do-argentyny-prawdziwa-odessa-niezwykle-sledztwo-dziennikarza-wideo/#respond Tue, 19 Feb 2019 05:40:03 +0000 https://niezlomni.com/?p=50669

Ledwie Pierre Daye opuścił w Buenos Aires pokład samolotu linii Iberia 21 maja 1947 roku, kiedy okazało się, że Bruksela żąda jego aresztowania. Tego się nie spodziewał. Nie był on jedynym niemieckojęzycznym nazistą, który po wojnie znalazł schronienie u Peróna. Do Argentyny uciekło ponad stu francuskich i belgijskich zbrodniarzy wojennych o udokumentowanej winie, a przybyło tam także wielu innych francuskojęzycznych nazistowskich kolaborantów, których szczegółowe przewinienia nie zostały jeszcze określone

Od przybycia w maju 1946 roku pierwszego francuskiego kolaboranta Emile’a Dewoitine’a, który dotarł do Argentyny na pokładzie statku mającego zabrać kardynała Caggiano z powrotem do Włoch, zagorzali katolicy o nazistowskich poglądach byli ciepło przyjmowani przez przywódców Argentyny - pisze Uki Goñi w książce "Prawdziwa Odessa. Jak Peron sprowadził hitlerowskich zbrodniarzy do Argentyny".

Ich przyjazd koordynowała grupa aktywistów, którym przewodzili Daye i Lescat. Dzięki współpracy z wojennymi reżimami katolickich Słowacji i Chorwacji, grupa Daye’a cieszyła się wsparciem dostojników kościelnych z Argentyny i Belgii. Chronieni przez Peróna, a tym samym niepodlegający ekstradycji za zbrodnie popełnione podczas nazistowskiej okupacji własnych narodów, członkowie organizacji Daye’a z łatwością zjednoczyli się z nazistowskim zespołem utworzonym przy prezydenckim Biurze Informacyjnym w celu przeprowadzenia jednej z najsprawniejszych operacji ucieczki w czasach współczesnych.

Argentyna została poproszona o przekazanie Daye’a „do dyspozycji władz belgijskich na pokładzie belgijskiego statku” w celu jego repatriacji. Rząd belgijski przypomniał Argentynie o jej obowiązkach wynikających z aktu z Chapultepec. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Peróna otrzymało aktualną fotografię Daye’a i adres hotelu Lafayette w centrum Buenos Aires, gdzie zbrodniarz w tamtym czasie przebywał. Poselstwo belgijskie zwróciło uwagę, że 12 grudnia 1946 roku były parlamentarny przywódca frakcji ruchu Christus Rex został skazany na śmierć za skandaliczną kolaborację z Niemcami w czasie wojny. Rząd Peróna od samego początku zwlekał z zabraniem głosu w tej sprawie. Nie otrzymawszy przez miesiąc odpowiedzi od rządu Argentyny, Bruksela była zmuszona ponowić wniosek o ekstradycję, tym razem dopisując do listy trzech innych niechlubnej sławy belgijskich zbrodniarzy wojennych. Dwóch z nich, Jan Lecomte i Gérard Ruysschaert, przybyło do Argentyny z hiszpańskimi paszportami 15 maja 1947 roku na pokładzie statku Cabo Buena Esperanza, tego samego, którym przypłynął nowy ambasador rządu Franco i bliski przyjaciel Daye’a – José María Areilza. Trzeci z nich, Rudolf Clayes, zszedł na ląd 7 czerwca z pokładu statku Campana, którym wcześniej dotarło do Argentyny co najmniej trzech chorwackich przestępców wojennych. Nic dziwnego, że poselstwo belgijskie poczuło się zobligowane do zakończenia swojej listy zbrodniarzy wojennych skrótem „itd.”.

[caption id="attachment_50677" align="aligncenter" width="1640"] Wikipedia.pl[/caption]

Informację o pobycie Daye’a w Argentynie przekazał Belgom dobrze poinformowany ambasador Francji, Wladimir d’Ormesson. Sam Daye zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji. Bardziej urażony niż przestraszony, był wściekły na szefa poselstwa belgijskiego, Marcela Henriego Jaspara, starego polityka, z którym znał się od połowy lat 30. Daye wspominał w swoich obszernych niepublikowanych pamiętnikach spisanych w Buenos Aires, że w odwecie, kiedy drogi obu panów schodziły się „na ulicy, w restauracji, w klubie Jockey, gdzie od czasu do czasu był [Daye] zapraszany na śniadanie, dobrze się bawił (…), udając, że nie widzi Jaspara”. W bardziej praktycznym sensie oznaczało to, że protektorzy Daye’a w Argentynie po cichu postarali się o to, by wniosek o jego ekstradycję nie został zrealizowany. Daye wkrótce poczuł się na tyle pewnie, by „śmiać się w duchu” z jasparowskich prób schwytania go.

Nie było prawdą, że władze argentyńskie nie mogły go znaleźć, ponieważ nawet przed ponowieniem wniosku o ekstradycję Daye’a Minister Spraw Zagranicznych Juan Bramuglia miał na swoim biurku szczegółowy raport policji federalnej zawierający jego nowy adres: Viggiano, Corrientes Avenue 785. Początkowa ekscytacja z powodu zlokalizowania celu w miarę lektury raportu zaczynała blednąć, gdyż sprawa przybierała korzystny dla zbrodniarza obrót. Pod koniec września, pomimo zlokalizowania wszystkich czterech belgijskich zbrodniarzy, poinformowano ministra, że prawdziwym powodem przyjazdu Daye’a było „napisanie książki o Republice Argentyny”, która miała „wysławiać świetność tego kraju na cały świat”. Oczywiście policja zauważyła bliskie relacje Daye’a z nowym hiszpańskim ambasadorem, Areilzą. Do października ministerstwo zdecydowało, by przed podejmowaniem jakichkolwiek drastycznych decyzji poczekać na trzeci wniosek o aresztowanie Daye’a. Od grudnia ekstradycja Daye’a nie wchodziła już w rachubę, gdyż został on wówczas wprowadzony do biura prezydenta w Casa Rosada jako gość honorowy. „Co by on [Jaspar] o tym pomyślał – rozważał Daye w swoich wspomnieniach – gdyby wiedział, że (…) kiedy chciał mnie aresztować, miałem zostać przyjęty przez Peróna?".

Rozrastającą się społeczność uciekinierów wojennych przygarniętych przez Peróna łączyły z prezydentem Argentyny dwie kwestie: wzniosła pogarda dla demokratycznej i komunistycznej alternatywy, które wyszły zwycięsko z drugiej wojny światowej, oraz twarde przekonanie, że trzecia wojna światowa jest nieunikniona. Perón i Evita brali udział w tajnych naradach z Urzędem Imigracyjnym, podczas których dyskutowano o roli Argentyny w wyimaginowanym kataklizmie, a nazistowscy uciekinierzy przewidywali swój chwalebny powrót do dawnej świetności po nadejściu owego kataklizmu. „Wszyscy tu uważają, że rok 1948 będzie rokiem wojny” – pisał Daye do znajomego zbiegłego zbrodniarza, przebywającego w Madrycie.

W Europie byli współpracownicy Hitlera także spodziewali się chwalebnego powrotu do dawnej świetności.

Za dwa, trzy lata, może pięć, nadejdą godziny wielkości – napisał do Daye’a ze swej kryjówki w Hiszpanii Léon Degrelle, przywódca rozwiązanej belgijskiej frakcji reksistów. – Zobaczysz, Pierre, mój stary druhu, zobaczysz, dokonamy niebywałych rzeczy. To, co robiliśmy do tej pory, to tylko zadania patrolowe, rekonesans, przepychanki. Prawdziwe życie dopiero się zacznie. Jestem o tym święcie przekonany.

Odpowiedź z Buenos Aires była utrzymana w równie porywającym stylu.

Przyszłość należy do nas – napisał Daye w liście dostarczonym przez tajemniczych kurierów do tajnego sanktuarium Degrelle’a. – Ukształtowały nas doświadczenie i nieszczęścia. Męczennicy, niezbędni dla dobra każdej wielkiej sprawy, ujrzą swe nazwiska triumfalnie zrehabilitowane.

„Najwyższe sfery” w Argentynie oczekiwały „tragedii”, przewidując, że „cała Europa Zachodnia przejdzie w ręce bolszewików lub wybuchnie wojna między Stanami Zjednoczonymi a Rosją”.

Tymczasem Daye, bezpiecznie osiadły w Ameryce Południowej, zaczął dostrzegać podobieństwa między pronazistowską belgijską odnogą Christus Rex z lat 30., którą dotychczas postrzegał jako realną alternatywę „skrajnie prawicowego kapitalizmu i skrajnie lewicowego komunizmu”, a własną „Trzecią Pozycją” Peróna – koncepcją polityczną, którą prezydent zaczął propagować w połowie 1947 roku podczas prywatnych spotkań z przyszłym ministrem spraw zagranicznych, Hipólito Pazem. Był to ten sam Paz, który spotkał Daye’a w domu markiza de las Marismasa w Madrycie wcześniej tego samego roku. Panowie zostali sobie przedstawieni w Buenos Aires przez hiszpańskiego ambasadora Areilzę. Daye odwiedził potem Paza w Muzeum Sztuk Pięknych, gdzie młodszy doradca Peróna miał swoje biuro. Innym specjalistą ds. polityki zagranicznej, blisko związanym z Daye’em, był Mario Amadeo, który powitał Daye’a na płycie lotniska w Buenos Aires. Dyplomata ten zasiadał w Powojennej Radzie Peróna – organie opracowującym zalecenia dotyczące wielu kwestii, w tym określenia stanowiska Argentyny wobec prowadzonych przez aliantów sądowych procesów zbrodniarzy wojennych.

Daye był pod wrażeniem peronowskiej idei plasującej się w połowie drogi między dwoma głównymi powojennymi ustrojami politycznymi. Wraz z nieliczną grupą uciekinierów, „którzy znaleźli się w takiej samej sytuacji”, dostrzegł, że inicjatywa Peróna oferowała „twardy grunt, solidną podstawę” dla powrotu na arenę polityczną. Prawdopodobnie ważnymi członkami grupy, którą utworzył, byli jego dawni znajomi z Madrytu, Carlos Fuldner i Radu Ghenea. „Zaczęliśmy spotykać się, aby przewidywać ostateczne ukształtowanie się nowego ruchu” – napisał Daye w swoich pamiętnikach.

Rozpieszczany i celebrowany w Buenos Aires Daye zaczął „odzyskiwać spokój, który niemalże utracił, przebywając w Europie Zachodniej”. W licznej społeczności emigrantów, w skład której wchodzili naziści, belgijscy reksiści, włoscy faszyści, hiszpańscy falangiści, a także członkowie i urzędnicy rumuńskiej Żelaznej Gwardii, węgierscy strzałokrzyżowcy, francuscy członkowie rządu Vichy i chorwaccy ustasze, Daye miał wysokie poczucie własnej wartości, i pod skrzydłami Peróna utworzył zwartą grupę wzajemnego wsparcia.

Hiszpański ambasador Areilza w szczególny sposób przyczynił się do ułatwienia Daye’owi wyjazdu z Europy, pozwalając mu nawet na korzystanie z poczty dyplomatycznej ambasady w celu komunikowania się z towarzyszami z Madrytu. „Piękna ambasada hiszpańska zastąpiła mi poselstwo belgijskie, które się do mnie nie przyznaje” – pisał Daye. Był on też w bliskim kontakcie z „zawsze wspaniałym” Charlesem Lescatem, Markiem Augierem – pisarzem skazanym we Francji na karę śmierci, który potem został instruktorem narciarskim Evity – oraz „doskonałym i bajecznym Réne Lagrou”, który zajmował się wcielaniem w życie swego planu wysłania dwóch milionów belgijskich kolaborantów nazistowskich wraz z rodzinami do Argentyny. Wśród nowych znajomych Daye’a było też wielu „uroczych Amerykanów i zachwycających, arystokratycznych Argentyńczyków”, których nazwiska dyskretnie pominął w swoich pamiętnikach.

Spacerując ulicami Buenos Aires niedługo po swoim przyjeździe do miasta, Daye ze zdumieniem odkrył w oknie księgarni hiszpańskie tłumaczenie swojej powieści pt. Stanley. Nie wiedział, że prawa do powieści nabył argentyński wydawca. „Nagle dostałem najlepszą intelektualną wizytówkę, choć wcale się o nią nie starałem” – pisał Daye. Niezwłocznie rozprowadził on egzemplarze swojej książki wśród argentyńskich gospodarzy – lista, którą sporządził zaledwie w cztery miesiące po przyjeździe do kraju, ukazuje, jak szybko został przyjęty do najwyższych kręgów środowiska Peróna. Wykaz zawierał nazwiska trzech kluczowych członków kancelarii prezydenta. Znaleźli się tam także Juan Carlos Goyeneche i Amadeo, wówczas główny nadzorujący nacjonalistyczne wsparcie dla rządu Peróna.

Kiedy Daye nie brał udziału w spotkaniach swojej grupy „Trzeciej Pozycji”, udzielał się towarzysko. Pijał herbatę z byłym ambasadorem Mussoliniego w Madrycie, Eugeniem Morrealem, spotykał się też z austriackim księciem Ernstem Rüdigerem Starhembergiem, znanym ze swych antysemickich poglądów. Niegdyś, w czasie reżimu Dollfussa, Starhemberg był podkanclerzem w swoim kraju, ale potem został zdegradowany do funkcji „gentelmana rolnika”, osiadłego na żyznych terenach argentyńskiej pampy.

Dzięki temu stopniowo odkryłem, że w tym kraju mieszka potajemnie wiele osobistości o nazwiskach niegdyś głośno rozbrzmiewających na kartach historii współczesnej, które obecnie muszą pozostać w ukryciu, czekając na dogodny moment swego powrotu – napisał Daye. Wkrótce miał regularnie spotykać się z Milanem Stojadinoviciem, byłym sympatyzującym z nazistami wodzem Jugosławii sprzed wojny, który miał „uroczą, wyjątkowej urody żonę”. W tych samych wspomnieniach Daye chwalił się też swoimi rozmowami z „o wiele bardziej brutalnym i znacznie mniej czarującym” byłym przywódcą (poglavnikiem) Niepodległego Państwa Chorwackiego, Ante Paveliciem, który miał na swoich rękach krew około pół miliona Serbów, Cyganów i Żydów.

Dbając o rozrastającą się sieć swoich kontaktów, Daye podjął się w Buenos Aires misji miłosiernego Samarytanina. Pierwsza z nich dotyczyła dwóch poszukiwanych belgijskich kolaborantów nazistowskich, Léonarda de Roovera i Julesa van Daelego, którzy podróżowali do Ameryki Południowej z peruwiańskimi wizami, zaś do Argentyny mogli wjechać tylko na podstawie paszportów tranzytowych. Roover miał już wcześniej powody do wdzięczności wobec Daye’a za zorganizowanie mu pod koniec 1945 roku bezpiecznego przyjazdu do Madrytu. Teraz musiał uciekać z Europy z powodu wydanego na niego wyroku śmierci. Daye odniósł tylko częściowy sukces: udało mu się załatwić stały pobyt w Argentynie Rooverowi, który przypłynął do Buenos Aires na pokładzie statku Monte Ayala 4 lipca 1947 roku, ale Daele musiał kontynuować podróż drogą lądową i przedostać się do Peru, zgodnie ze swoją pierwotną wizą. W Argentynie Roover szybko został wcielony do zespołu ratowania nazistów w Biurze Informacyjnym Freudego, gdzie stał się istotnym ogniwem łączącym Casa Rosada z Urzędem Imigracyjnym.

Fragment książki Uki Goñi „Prawdziwa Odessa. Jak Peron sprowadził hitlerowskich zbrodniarzy do Argentyny”. Rozdział 13 pt. Korytarz belgijski. Książkę można nabyć TUTAJ

Prawdziwe oblicze Odessy ‒ tajnej organizacji pomocy nazistom!
Niezwykłe śledztwo argentyńskiego dziennikarza ujawnia prawdę o ucieczce nazistów do przyjaznej im Argentyny.
Prawdziwa Odessa to książka oparta na dogłębnej kwerendzie obszernych materiałów dokumentalnych, pochodzących z archiwów rządowych Argentyny, Szwajcarii, USA, Wielkiej Brytanii i Belgii. Przy jej pisaniu autor przeprowadził także osobiście wiele wywiadów.
W oparciu o dokumenty wywiadu krajów europejskich i amerykańskich Uki Goñi rysuje złożoną sieć międzynarodowych powiązań, która umożliwiła pod koniec wojny wyjazd do Argentyny setkom hitlerowców. Wśród nich znaleźli się zbrodniarze, tacy jak Klaus Barbie, Adolf Eichmann, Josef Mengele czy Erich Priebke.

Goñi dowodzi, iż po 1946 roku kwatera główna operacji przerzutu nazistów za ocean mieściła się w pałacu Juana Perona. Samego prezydenta Argentyny oskarża o przychylność i zaangażowanie w ten proceder. Dalsze ślady szlaków przerzutowych wiodą go ku Skandynawii, Szwajcarii i do Włoch, tropy odnajduje także w argentyńskim Kościele Katolickim i w samym Watykanie.

Prawdziwa Odessa przetłumaczona została na wiele języków, m.in. na: hiszpański, włoski, słoweński, portugalski i niemiecki. Odbiła się przy tym szerokim echem. Włoscy parlamentarzyści zażądali od urzędującego wówczas premiera Berlusconiego śledztwa w sprawie włoskiego kanału przerzutowego. Dochodzenia wszczęli także arcybiskup Genui Tarcisio Bertone oraz linie lotnicze KLM. Skazany na dożywocie SS-man Erich Priebke domagał się sądowego zakazu rozpowszechniania włoskiego przekładu książki i zadośćuczynienia za zniesławienie. Choć wielokrotnie wygrywał z mediami, tym razem przegrał.

Goñi skutecznie zdemaskował fałszerstwa oraz tajemne układy i przełamał to, co on sam określa mianem „ściany milczenia” - „Sunday Times”

Dokonana przez Goñiego analiza napływu fali nazistów i kolaborantów do Argentyny jest imponująca i w pełni wiarygodna - „Times Literary Supplement”

Niezwykły przykład dziennikarstwa śledczego oraz wielki przełom w dziedzinie badań historycznych - „Time”.

Uki Goñi ‒ argentyński autor zaangażowany w badania nad ucieczkami niemieckich zbrodniarzy z Europy. Koncentruje się przy tym na roli, jaką w przerzutach nazistów i ich kolaborantów odgrywały Watykan oraz władze Szwajcarii i Argentyny. Goñi urodził się w Waszyngtonie w 1953 roku, a wychowywał się w USA, Meksyku oraz Irlandii. Od 1975 roku mieszka w stolicy Argentyny, Buenos Aires.

W latach 1976‒83 pracował dla gazety „The Buenos Aires Herald”, z ramienia której tropił zbrodnie popełniane przez autorytarne rządy Argentyny. Jest także autorem książki na ten temat oraz opracowania dotyczącego związków Juana Peróna z Niemcami podczas II wojny światowej. Obecnie pisuje dla „The New York Timesa”, „The Guardiana” oraz magazynu „Time”, a także rozmaitych wydawnictw w Argentynie.

Artykuł Jak niemieccy zbrodniarze trafili do Argentyny. „Prawdziwa Odessa”, niezwykłe śledztwo dziennikarza. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-niemieccy-zbrodniarze-trafili-do-argentyny-prawdziwa-odessa-niezwykle-sledztwo-dziennikarza-wideo/feed/ 0
„Towarzysze, zostaliśmy wybrani przez Führera, żeby bronić u jego boku stolicy Rzeszy przed inwazją Europy, prowadzoną przez hordy stalinowskie”. Opowieść o sile propagandy. Historia Francuzów broniących Berlin w 1945 r. [WIDEO] https://niezlomni.com/towarzysze-zostalismy-wybrani-przez-fuhrera-zeby-bronic-u-jego-boku-stolicy-rzeszy-przed-inwazja-europy-prowadzona-przez-hordy-stalinowskie-opowiesc-o-sile-propagandy-historia-francuzow-broni/ https://niezlomni.com/towarzysze-zostalismy-wybrani-przez-fuhrera-zeby-bronic-u-jego-boku-stolicy-rzeszy-przed-inwazja-europy-prowadzona-przez-hordy-stalinowskie-opowiesc-o-sile-propagandy-historia-francuzow-broni/#comments Fri, 12 Jan 2018 17:43:01 +0000 https://niezlomni.com/?p=45990

Stolicę otaczał nimb sławy. Kanclerz Hitler dokonał wyboru, zwyciężyć w niej lub umrzeć tam, a Rosjanie byli gotowi na wszystko, by zdobyć ją jak najszybciej. Wieści o misji do Berlina rozeszły się po kwaterach lotem błyskawicy. Każdy z żołnierzy miał wybór: walka do końca albo pozostanie na tyłach. Oddział sformowano natychmiast. Składał się w całości z 57 Batalionu SS, jednej kompani z 58 Batalionu SS oraz Kompanii Honorowej.

Rostainga i jego ludzi przepełniała duma, gdyż jako jedyna kompania z 58 Batalionu zostali wybrani do wyjazdu do Berlina. Wszystkie pozostałe jednostki bojowe z „Charlemagne” miały zostać przygotowane do wyruszenia w drugim eszelonie, dzień później.

Rozdano amunicję i broń. Prawie każdy z grenadierów 57 Batalionu został uzbrojony w karabinek automatyczny Stg44. Ochotnicy z kompanii Rostainga nie mieli tyle szczęścia. Tylko jeden na trzech żołnierzy otrzymał tę broń. Każdy pluton wyposażono w ciężki MG 42. Nie zapomniano rzecz jasna o groźnych pancerfaustach (granatnikach ręcznych). Po raz pierwszy i ostatni hojnie rozdano racje żywnościowe, jednak wielu ochotników wolało włożyć do kieszeni więcej amunicji niż jedzenie. Wcześniej, około 10 kwietnia, jednostka otrzymała również nowe mundury maskujące, składające się z kurtki i spodni kamuflażowych uszytych z materiału drelichowego o wzorze groszkowym. Tutaj znowu ludzie Rostainga poczuli się pokrzywdzeni, gdyż zabrakło dla nich całych kompletów. Dostali jedynie spodnie górną część umundurowania stanowiły tradycyjne bluzy uszyte z sukna feldgrau.

Robert Soulat wspomina, że jego towarzysze nigdy wcześniej nie byli w tak świetnej formie jak właśnie wtedy. I faktycznie ich entuzjazm przypominał mu „tych zwycięskich niemieckich żołnierzy z pierwszych dni wojny”. Ich morale było wręcz doskonałe. I po raz pierwszy widział w ich oczach ten płomień. Palili się do walki na śmierć i życie. Jakby przeczuwali, co ich czeka.

Podobnie, choć z nieco większą dozą fatalizmu, wypowiadał się po wojnie Louis Levast, żołnierz Kampfschule Dywizji „Charlemagne”:

W połowie kwietnia generał Krukenberg oznajmił nam, że przypadł nam w udziale zaszczyt uczestniczenia w obronie Berlina, wraz z innymi kompaniami „Charlemagne”, w całkowitej liczbie 700 ludzi. Oświadczył nam mianowicie:

– Towarzysze, zostaliśmy wybrani przez Führera, żeby bronić u jego boku stolicy Rzeszy przed inwazją Europy, prowadzoną przez hordy stalinowskie. Dzięki naszej walce i naszemu poświęceniu nie dopuścimy, żeby wkroczyła doń dzicz Czerwonych, Sieg Heil.
Wszyscy przyjęli to przemówienie z entuzjazmem, okrzykami Hurra, widząc się już, jak walczą ramię w ramię z Adolfem Hitlerem. My jednak nie mieliśmy złudzeń: nie wierzyliśmy już w nową broń, pozostawało nam już tylko walczyć do końca, żeby uszanować naszą przysięgę wierności i żeby dokończyć życia w walce, aniżeli zginąć w rowie od kuli w plecy.
Decyzja o wyruszeniu na bój o Berlin przyniosła nam wszystkim prawdziwą ulgę. Jeśli o mnie chodzi, to mówiłem sobie in petto, w czasie gdy moja grupa uczestniczyła w kopaniu rowów przeciwczołgowych:
– Zastrzelą mnie w rowie takim jak ten.

Francuski Batalion Szturmowy opuścił Carpin 24 kwietnia 1945 roku o godz. 5:30 i udał się w kierunku Strelitz-Alt. Właśnie stamtąd o godz. 8:30 wyruszył w kierunku Berlina konwój około 15 ciężarówek marki Ford V 3005, wypożyczonych przez Luftwaffe, i kilku aut osobowych. Pojazdy, zabierając około 40 ludzi każdy, były przeładowane poza granice rozsądku.

Podczas gdy francuscy esesmani zbierali się do wyjazdu, na rynku w Strelitz-Alt zobaczyli czarną limuzynę jadącą z dużą prędkością. Za kierownicą siedział nie kto inny jak sam SS-Reichsführer Heinrich Himmler! Krukenberg, jego adiutant Pachur oraz oficer dyżurny Patzak natychmiast stanęli na baczność. Przejeżdżający obok kolumny mercedes zwolnił, ale się nie zatrzymał. Himmler nawet na nich nie spojrzał. Auto zniknęło w oddali tak szybko, jak się pojawiło. Cała trójka była mocno zaskoczona i oczywiście rozczarowana. Reichsführer nie zatrzymał się i nie dokonał inspekcji oddziału… Po chwili refleksji wszyscy wrócili do swoich obowiązków.
Krukenberg skomentował po wojnie tę sytuację tak:

Później odkryłem, że Himmler musiał wracać właśnie ze spotkania z hrabią Bernadotte w Lubece (Lübeck). Wiedział na pewno o naszych rozkazach i skoro chciał negocjować zawieszenie broni, to powinien nas powstrzymać przed wyjazdem do Berlina albo przynajmniej poinformować o zaistniałej sytuacji. Nie mam wątpliwości, że mijając nas, Himmler po prostu chciał uniknąć tej bolesnej konieczności.

Fragment rozdziału 2. Odrodzenie po klęsce pomorskiej, Tomasz Borowski, Cena przysięgi. Francuski Batalion Szturmowy SS w bitwie o Berlin, Replika, Zakrzewo 2017. Książkę można kupić TUTAJ

 

[caption id="attachment_45992" align="alignleft" width="369"] 33 Dywizja Grenadierów SS (1 francuska) Charlemagne, pl.wikipedia.org[/caption]

Ostatni żołnierze 33 Dywizji Grenadierów Waffen-SS „Charlemagne” w trakcie bitwy o Berlin. Bazą dla sformowania w lutym 1945 roku dywizji „Charlemagne” był  walczący w szeregach Waffen-SS Legion Ochotników Francuskich przeciw Bolszewizmowi, a następnie Francuska Ochotnicza Brygada Szturmowa SS. Wobec krytycznej sytuacji oddziałów niemieckich na Pomorzu dywizję rozmieszczono w rejonie miejscowości Czarne (Hammerstein). Po ciężkich walkach, pod naporem przeważającego przeciwnika, jednostka została zmuszona do chaotycznego odwrotu. Jego skutkiem był jej rozpad i unicestwienie.

Tylko kilkuset żołnierzy ze zdziesiątkowanej formacji przybyło do punktu zbornego w niemieckim Neusterlitz. Z tych, którzy postanowili nie składać broni, utworzono Batalion Szturmowy SS w sile 300 żołnierzy, włączony następnie do ostatecznych walk rozgrywających się w ruinach Berlina.

Pomimo naporu Armii Czerwonej Francuzi pozostali wierni złożonej przysiędze. Ponosząc ciężkie straty, odpierali kolejne ataki mimo zbliżającej się nieuchronnie klęski.

W niniejszej książce przedstawiono nie tylko znane już powszechnie fakty. Autor próbuje rzucić nowe światło na tamte dni przełomu kwietnia i maja 1945 roku. Oddaje głos naocznym świadkom, których wspomnienia ukazują się drukiem po raz pierwszy.
Tekst uzupełniają zdjęcia archiwalne oraz specjalnie przygotowane, barwne fotografie mundurów i wyposażenia francuskiego Batalionu Szturmowego.

Tomasz Borowski. Pasjonat historii, badacz dziejów cudzoziemskich formacji ochotniczych Waffen SS. Interesują go szczególnie jednostki skandynawskie, francuskie oraz walońskie, zaangażowane w krwawe boje w schyłkowym okresie II wojny światowej. Dzięki kontaktom z wieloma autorami i historykami ma dostęp do unikalnych, nieznanych szerszemu gronu archiwów. Dotyczy to zarówno materiałów wspomnieniowych jak i fotograficznych.

W swych publikacjach stara się nie powielać dobrze znanych faktów. Przybliża za to i odkrywa tajemnice oraz ciekawostki, będące symbolami tamtych tragicznych, ostatnich tygodni największego z dotychczasowych konfliktów zbrojnych.

Artykuł „Towarzysze, zostaliśmy wybrani przez Führera, żeby bronić u jego boku stolicy Rzeszy przed inwazją Europy, prowadzoną przez hordy stalinowskie”. Opowieść o sile propagandy. Historia Francuzów broniących Berlin w 1945 r. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/towarzysze-zostalismy-wybrani-przez-fuhrera-zeby-bronic-u-jego-boku-stolicy-rzeszy-przed-inwazja-europy-prowadzona-przez-hordy-stalinowskie-opowiesc-o-sile-propagandy-historia-francuzow-broni/feed/ 2