"W mediach śledziłem obronę Vukovaru. Miasta broniło 1800 lekko uzbrojonych Chorwatów przed 38 tysiącami Serbów dysponujących ciężką artylerią i lotnictwem. Skala porównawcza sił była jak w Powstaniu Warszawskim. Serbowie zamordowali rannych w szpitalu" - wspomina Adam Bednarczyk, autor książki „Dobij mnie Europo”, wspomnień z wojny bałkańskiej w wywiadzie dla portalu sdp.pl.
[caption id="attachment_50846" align="alignleft" width="459"] fot. WarBook.pl[/caption]
"[Strzelalem] z Kałasznikowa albo z „argentynki”, czyli z argentyńskiej wersji amerykańskiego karabinu M-16. Kałasznikow był lepszy, nie było problemów z amunicją do niego. Wrogowie też używali takiej broni. Kiedy zdobyliśmy ich pozycje, można było zaopatrzyć się w amunicję, która pasowała do naszych karabinów. Pewnie chciałbyś spytać, czy zabijałem?
Tak.
Zabijałem. Na wojnie nie ma wyboru. Albo zabijesz wroga albo zginiesz. Nie wiem ile osób zabiłem. Tego nikt nie wie i nikt tego nie powie. Najniebezpieczniejsze było wynoszenie rannych kolegów z pola walki, ponieważ cały czas trwał ostrzał.
Zdarzało się wam zostawić rannych na polu walki?
Nigdy. Byliśmy i jesteśmy jak rodzina. Cztery lata temu pierwszy raz od wojny pojechałem na tereny, gdzie walczyłem. Odnalazłem dom mojego dowódcy, Krešo. (...)
(...) To była wojna religijna, katolików z prawosławnymi. Każdy Chorwat nosił za pagonem albo na szyi różaniec. Serbów poznawało się po prawosławnych krzyżach. Tam, gdzie walczyłem, dwie muzułmańskie brygady biły się po stronie chorwackiej. Składały się głównie z uchodźców z terenów bośniackich zajętych przez Serbów. Nie mieliśmy żadnych konfliktów z muzułmanami. Inaczej było w Mostarze, gdzie Chorwaci walczyli z muzułmanami. W Bośni jest w dalszym ciągu tygiel. Ręczę ci, że Serbowie nigdy nie odpuszczą Kosowego Pola. Dla nich to świętość. Jak dla nas Gniezno czy Jasna Góra.
Cały wywiad zatytułowany "ZAMIENIŁEM PIÓRO NA KARABIN" można przeczytać na portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sdp.pl.
Vukovar 1991-2015
O AUTORZE
Adam Bednarczyk
Wspomnienia te spisałem ponad dwadzieścia lat temu. W mediach zaczęły się pojawiać pierwsze informacje o walkach w Jugosławii. Ten kraj przeciętnemu Polakowi kojarzył się z rajskimi plażami i sklepami pełnymi towarów, a nie z wojną. Zobaczyłem w telewizji oblężony Vukovar, bombardowany Osijek, Dubrownik, Zagrzeb… Narodziły się pytania – o co w tym wszystkim chodzi?! Chciałem zrozumieć. Wychowany w tradycyjnej, polskiej rodzinie nie mogłem postąpić inaczej. Musiałem tam jechać. To był świadomy wybór...
Adam Bednarczyk, DOBIJ MNIE, EUROPO, Wyd. WarBook, Ustroń 2015. Książkę można nabyć TUTAJ.
Znajdziecie tu gniew i strach, przejmujące zimno, błoto i brud. Długotrwałe oczekiwanie na walkę, wszechobecną żołnierską nudę, jak i nagłe skoki adrenaliny podczas chaotycznych starć. Są rany i śmierć, o którą ociera się Autor. Jest wreszcie niewybredny żołnierski humor, prawdziwe braterstwo broni oraz subtelna miłość.
Książka ta po raz pierwszy ukazała się drukiem ponad 20 lat temu i sprowadziła na Autora niemałe kłopoty, gdyż wojenne historie opisuje on z perspektywy „obserwatora uczestniczącego”, przez co zainteresowały się nim tajne służby.
Mimo upływu wielu lat tekst nie utracił swej pierwotnej mocy, wciąż „pachnie prochem”, a mechanika konfliktu, który toczył się wówczas w byłej Jugosławii, niepokojąco przywodzi na myśl ostatnie wydarzenia na Ukrainie. Nowe, uzupełnione wydanie przedstawia wojnę w czystej postaci. To opowieść kondotiera – okrutna, straszna, fascynująca.
FRAGMENTY książki "Dobij mnie Europo"
– Krešo jest oficerem armii chorwackiej. Poznałem go podczas walk w Chorwacji – mówił do mnie Marko – Jako ochotnik objął dowództwo nad kilkusetosobowym batalionem obrońców Bosanskiej Posaviny.
– Dlaczego był taki nieufny? Spytałem.
– Chcesz tutaj zostać na dłużej?
– Tak.
– To zrozum, większość dziennikarzy frontowych jest na usługach wywiadów. Stąd ta nieufność. Ale trafiłeś bardzo dobrze, sam kiedyś mi podziękujesz.
– Teraz już chciałem...
- Nema problema – poklepał mnie po plecach.
Pożegnaliśmy się z Marko, który odjechał na parę dni w głąb Bośni. Tymczasem mnie z Węgrem odwieziono do bazy plutonu dywersyjno‐zwiadowczego. Wytrawny żołnierz, jakim bez wątpienia był Marko, bardzo dobrze wiedział gdzie na froncie znajdę najbardziej interesujące mnie materiały. Trafiłem do plutonu, w którym skupiały się prawie wszystkie specjalności żołnierskie tej wojny.
Baza mieściła się w centrum Oštrej Luki. Był to duży, dwupiętrowy dom z czerwonej cegły opuszczony przez właściciela. W progu przywitał nas Bego, do którego przez krótkofalówkę dotarła wieść o nowych przybyszach.
Wyglądał komicznie. Niski, tęgi, z butelką rakiji w ręce. W bazie był sam, reszta chłopców poszła na zwiad. Miesiąc wcześniej, dwa metry od niego wybuchł granat raniąc odłamkami nogi i plecy. Rany nie były jeszcze na tyle wygojone, aby mógł wrócić do akcji, pełnił więc rolę stróża.
Nie pozwalając się rozpakować oprowadzał nas po domu. Kuchnia, łazienka, pokoje. Normalne, prywatne mieszkanie z dywanami na podłogach. Tylko porozrzucane wszędzie umundurowanie i uzbrojenie wojskowe wskazywało, że stacjonuje tutaj armia. Magazynem broni był jeden z pokoi. Bego dumny z posiadanego arsenału, demonstrował nam po kolei:
– Ovdje RKM, RPG, super, brrrrr – objaśniał dźwiękowo – Bum! Nema tenka.
– Snajper optika, četnik petsto metara, puk! Nema četnika – wskazał na kilka sztuk hecklerów.
Zapewne długo by jeszcze trwało opisywanie broni przez gadułę, jakim był Bego, gdyby nie powrót plutonu z akcji...
Artykuł „Pewnie chciałbyś spytać, czy zabijałem?”. Poruszające wspomnienia polskiego ochotnika w wojnie na Bałkanach. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Aleksander Majewski rozmawiał z Wojciechem Biedroniem, dziennikarzem wPolityce.pl i "Sieci" i Tomaszem Plaskotą, dziennikarzem wPolityce.pl, na temat śmierci Pawła Chruszcza.
https://youtu.be/cRXz_Wt4gzU
Artykuł Zagadkowa śmierć Pawła Chruszcza. Ktoś za nią stoi? (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Książka „W tajnej służbie” Mieczysława Słowikowskiego to pasjonujące wspomnienia polskiego asa wywiadu, który wpłynął na losy drugiej wojny światowej. Jego historia zainspirowała twórców filmu „Casablanca”.
[caption id="attachment_1084" align="alignleft" width="150"] Mieczysław Słowikowski[/caption]
Mieczysław Słowikowski od 1918 r. służył w Wojsku Polskim. Później pracował w wywiadzie wojskowym - słynnej Dwójce. Po wybuchu wojny przedostał się do Francji, skąd trafił do Algieru. Stworzył w północno-zachodniej Afryce ogromną siatkę szpiegowską. Aby zdobyć pieniądze na działalność szpiegowską i mieć odpowiednią przykrywkę, otworzył fabrykę płatków śniadaniowych. Siatka wywiadowcza dostarczała aliantom informacje dotyczące strategicznych punktów i agentach III Rzeszy.
Stwierdziłem z zadowoleniem, iż mam wiadomości o wszystkich jednostkach wojskowych, bateriach i umocnieniach brzegowych, znałem dokładnie zapasy amunicji, bomb lotniczych oraz całego zaopatrzenia wojennego
[caption id="attachment_1085" align="alignleft" width="214"] Generał Jacob Devers ściska rękę majora Słowikowskiego po odznaczeniu go orderem Legion of Merit za jego wkład w kampanię w północnej Afryce.[/caption]
– wspomina Słowikowski. Zdobyte przez „Rygora” informacje okazały się bezcenne. Dzięki nim wojska alianckie w listopadzie 1942 r. zajęły francuską Afrykę Północną w ciągu doby (Operacja Torch). Do czasów lądowania w Normandii była to największa operacja desantowa w historii. Była ważnym, bo pierwszym dużym zwycięstwem koalicji antyniemieckiej.
Słowikowski za swoje dokonania został odznaczony najwyższymi orderami przez Amerykanów i Anglików. Po wojnie nie wrócił do Polski. Zamieszkał w Wielkiej Brytanii. O jego życiu opowiada film - „Powrót do Casablanki”.
Postać „Rygora” i jego dokonania są w Polsce praktycznie nieznane. Ubolewa nad tym historyk, prof. Jan Ciechanowski, który powiedział dla „Rzeczpospolitej”:
To skandal, że my o tym nie mówimy. Chwalimy się Monte Cassino czy Lenino, a więc epizodami wojny, albo przegranym powstaniem warszawskim, a nie tym, w czym naprawdę wygraliśmy.
Na pewno zmienią to wydane wspomnienia generała Słowikowskiego.
"W tajnej służbie", Mieczysław Z. Rygor Słowikowski (Rebis, Poznań 2011)
Tomasz Plaskota, recenzja ukazała się na stronie Gazetaokolica.eu
[caption id="attachment_1086" align="aligncenter" width="945"] "W Tajnej Służbie"[/caption]
Artykuł Dzięki niemu alianci zajęli francuską Afrykę Północną w ciągu doby. W Polsce uznany za zdrajcę i pozbawiony obywatelstwa pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>– Byłem żołnierzem Oddziału Bojowego Komendy Głównej Narodowych Sił Zbrojnych – wspomina Jerzy Nachtman w rozmowie z Tomaszem Plaskotą.
TOMASZ PLASKOTA: - Kiedy trafił Pan do konspiracji?
JERZY NACHTMAN: - Zimą 1940 r. z kolegami z drużyny harcerskiej w Wołominie, wstąpiliśmy do OW „Wilki”, organizacja przyłączyła się do Związku Jaszczurczego, który utworzył Narodowe Siły Zbrojne. Udział w konspiracji był dla nas czymś oczywistym, wynikał z patriotycznego wychowania w szkole i w domu. Było normalne, że chcemy walczyć z Niemcami. Z moje rodzeństwa siostra Maria była łączniczką Komendy Głównej NSZ. Po wojnie przeszła ciężkie śledztwo na UB, odbili jej nerki, w tym śledztwie zamordowano Tadeusza Łabędzkiego. Dostała sześć lat więzienia, wstawili się za nią Żydzi, których ratowała. Brat był za młody na złożenie przysięgi, ale pomagał mi.
[caption id="attachment_16129" align="alignleft" width="687"] Jerzy Nachtman, fot. Michał A. Zieliński[/caption]
- Dlaczego wybrał Pan NSZ?
JERZY NACHTMAN: Miałem niemieckie nazwisko, więc chciałem walczyć w najbardziej polskiej organizacji.
- Jaką Pan funkcję pełnił w NSZ?
JERZY NACHTMAN: - Byłem żołnierzem Oddziału Bojowego przy KG NSZ, dowodzonej przez Tadeusza Siemiątkowskiego, „Mazura”.
[caption id="attachment_16131" align="aligncenter" width="960"] GRH NSZ, fot. Michał A. Zieliński[/caption]
- Gdzie przeprowadziliście pierwszą akcję?
JERZY NACHTMAN: - Wójt gminy Strachówka zbierał od rolników dwukrotnie wyższy kontyngent niż żądali Niemcy, wymaganą część oddawał władzom niemieckim, a resztę sprzedawał po cenach rynkowych. Pojechaliśmy tam, zwołaliśmy mieszkańców i wychłostaliśmy wójta i sekretarza. Ostrzegliśmy urzędników, że jeżeli nie zmienią swojego postępowania, zostaną skazani na śmierć. Wieść o naszej akcji szybko się rozeszła, efekt był, ludność nie była już prześladowana przez wójta.
- Zawsze wystarczała chłosta?
JERZY NACHTMAN: - Nie, w Jadowie żandarm niemiecki wyłudzał od ludzi pieniądze. „Rąbnęliśmy” go. Trupa schowaliśmy, żeby nie narazić ludności cywilnej na represje, Niemcy nie znaleźli ciała, więc myśleli, że zdezerterował.
[caption id="attachment_16132" align="aligncenter" width="687"] Jerzy Nachtman, fot. Michał A. Zieliński[/caption]
- Tylko Niemców likwidowaliście?
- JERZY NACHTMAN: Także zdrajców, agentów Gestapo. Do kolegi z Wołomina, członka NSZ, u którego w domu mieszkał niemiecki komisarz, Otton Schiesler, zgłosił się Polak, który chciał współpracować z Gestapo. Z Jankiem Hoffmanem spotkaliśmy się z nim na stacji kolejowej. Znakiem rozpoznawczym była przedarta pocztówka, on miał jedną część, my drugą. Był to znany nam mieszkaniec Wołomina. Zdziwił się, kiedy nas zobaczył, stwierdził, że jesteśmy doskonale zakonspirowani, bo mimo niemieckich nazwisk, wszyscy mają nas za Polaków. W mieszkaniu jednego z żołnierzy NSZ, w imieniu Rzeczypospolitej odczytaliśmy wyrok śmierci za zdradę. Wyrok wykonano natychmiast przez wstrzyknięcie arszeniku. Trucizna nie zadziałała, prawdopodobnie była zwietrzała. Kandydat na donosiciela stwierdził ze śmiechem, że wytrzymał próbę. Drugi zastrzyk był bardziej skuteczny. Zwłoki zakopaliśmy. Nie zawsze używaliśmy do wykonywania wyroków trucizny, czasem trzeba było strzelać.
- Jak zdobywaliście broń?
- JERZY NACHTMAN: Kupowaliśmy albo zabieraliśmy Niemcom. Wciągaliśmy Niemca do bramy, zabieraliśmy pistolet, pas z amunicją i puszczaliśmy wolno. Kiedyś zdobyliśmy karabin, nie było go jak przetransportować do skrytki. Podszedłem do dozorcy i poprosiłem o worek, powiedział, że nie ma, ale dał prześcieradło. Wiedział, o co chodzi (śmiech). Pieniądze na zakup broni zdobywaliśmy sprzedając cegiełki czy organizując napady na banki.
[caption id="attachment_16134" align="aligncenter" width="960"] Jerzy Nachtman i Michał A. Zieliński, fot. TP[/caption]
- NSZ nie dostawało pieniędzy z Londynu?
JERZY NACHTMAN: - Nie. 1 sierpnia 1944 r., żeby zdobyć pieniądze na dalszą działalność mieliśmy opanować Wytwórnię Papierów Wartościowych w Warszawie. Później oddziały NSZ w ramach planu „Zet” miały wycofać się z Warszawy na północne Mazowsze, opanowane przez podziemie narodowe. Chcieliśmy chronić ludzi, jak Brygada Świętokrzyska, która wycofała się na Zachód. NSZ nie zostały poinformowane przez AK o dacie wybuchu powstania. Wytwórnie mieliśmy zająć podczas przygotowywania pieniędzy do wywózki. Mieliśmy mundury niemieckie, zdobyte podczas wcześniejszej akcji, przed budynkiem w wózku z warzywami ukryliśmy karabin maszynowy. Po wejściu do wytwórni każdy z nas miał wejść na oddzielne piętro, żeby jak najszybciej wyłapać znajdujących się tam Niemców.
- Akcja nie doszła jednak do skutku…
JERZY NACHTMAN: - W środku mieliśmy swoich ludzi, otrzymałem od nich informację, że wytwórnię wzmocniono kompanią wojska. Przekazałem informację dowódcy, który odwołał akcję i kazał wracać na Żelazną.
- Zaczął Pan walkę w Powstaniu Warszawskim wcześniej niż inni…
JERZY NACHTMAN: - 1 sierpnia, około godz. 14, po odwołaniu akcji na WPW wracaliśmy samochodem na Żelazną. Na Świętokrzyskiej chciał nas zatrzymać niemiecki patrol, zaczęliśmy do nich strzelać i pojechaliśmy dalej, na Orlej zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy się rozbierać z niemieckich mundurów. W bramie stali AK-owcy, byli zdezorientowani i chcieli do nas strzelać, ale kolega, poznał jednego z nich, porozmawiał z nimi i ich oddział przeszedł pod moją komendę. Pojechaliśmy do Domu Kolejowego na Żelazną, tam dowiedziałem się, że powstaje komenda zgrupowania Chrobry II pod dowództwem majora Liga, zameldowałem u niego swoją kompanię NSZ.
[caption id="attachment_16126" align="aligncenter" width="960"] fot. Michał A. Zieliński[/caption]
- Tam poznał Pan rotmistrza Pileckiego?
JERZY NACHTMAN: - Był krótko w naszej kompanii, może tydzień, potem przeniesiono go do wywiadu. Wtedy nie wiedziałem, kto to jest, dopiero później się dowiedziałem. Pokazał nam, jak dostać się przez piwnicę do budynku wodociągów przy ul. Starynkiewicza.
- Zdobyliście gmach?
JERZY NACHTMAN: - Tak, dzięki temu odcięliśmy Niemcom drogę do Śródmieścia. Za tę akcję otrzymałem Krzyż Walecznych. Po powstaniu nie chciałem iść do niewoli, tylko kontynuować walkę w armii Andersa.
[caption id="attachment_16127" align="aligncenter" width="685"] J. Nachtman w mundurze II Korpusu, fot. Michał A. Zieliński[/caption]
- Jak udało się Panu przedostać do II Korpusu?
JERZY NACHTMAN: - Niemcy nie zatrzymywali kolejarzy. Założyliśmy z Władkiem Strumiłłą mundury kolejarskie i dojechaliśmy do Krakowa. Okazało się, że Niemcy wysyłają ochotników na roboty, w miejsca, które sami wybiorą, pojechałem do Feldkurchen, przy granicy ze Szwajcarią. Część granicy była na Renie, a część na stałym gruncie. Pewnego dnia pojechałem orać pole magistrackie leżące przy granicy, placówki niemieckie były na wale ziemnym, co 200-300 metrów. Padał deszcz, Niemcy schronili się w budkach wartowniczych i nie zwracali na mnie uwagi, podjechałem pod wał i przeskoczyłem granicę. Do ludzi na wale nie strzelali, żeby przypadkiem nie zabić Szwajcara.
- Ze Szwajcarii do armii Andersa była jednak jeszcze długa droga…
JERZY NACHTMAN: - Po przekroczeniu granicy aresztowała mnie żandarmeria, zostałem internowany, trzy razy bezskutecznie uciekałem. Do punktu zbornego ochotników armii Andersa w Marsylii, pomógł przedostać się znajomy Polak i jego narzeczona, Szwajcarka, którzy załatwili odpowiednie przepustki i samochód. 17 stycznia 1945 r. dostałem się do II Korpusu, byłem w 5. pułku zapasowym.
- Nie chciał Pan zostać na Zachodzie jak wielu żołnierzy NSZ?
JERZY NACHTMAN: - W II Korpusie spotkałem kuzynów, Tadka Nachtmana i dwóch braci stryjecznych. Nie mieliśmy wątpliwości, czym jest komunizm, ale chcieliśmy wracać do naszych rodzin. Po zdemobilizowaniu wróciliśmy pierwszym transportem, gdy wpływaliśmy do portu w Gdyni, ludzie z plaży machali do nas i pukali się w głowę. Dziwili się, że z własnej woli wracamy. (śmiech)
[caption id="attachment_16128" align="aligncenter" width="960"] Jerzy Nachtman i płk Jan Podhorski, fot. Michał A. Zieliński[/caption]
Jerzy Nachtman, ur. 1922 r. w Wołominie, żołnierz Komórki Likwidacyjnej przy Komendzie Głównej Związku Jaszczurczego, następnie żołnierz Oddziału Bojowego przy KG ZJ, po utworzeniu przez ZJ Narodowych Sił Zbrojnych, żołnierz OB przy KG NSZ. Absolwent podchorążówki NSZ i tajnej Politechniki Warszawskiej. W Powstaniu Warszawskim walczył w 1 kompanii „Warszawianka”, która była częścią Zgrupowania Chrobry II, dowodził m.in. akcją zdobycia gmachu warszawskich wodociągów. Po upadku powstania nie poszedł do niewoli, ale przez Niemcy, Szwajcarię i Francję dotarł do Armii Andersa we Włoszech. Był jednym z założycieli Związku Żołnierzy NSZ.
Źródło: W Sieci Historii.
Artykuł „W Powstaniu walczyłem razem z W. Pileckim”. Wspomnienia żołnierza NSZ o tym, jak likwidował Niemców i agentów Gestapo. „Powstanie zacząłem wcześniej” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Poznałem wiele osób, których życie zniszczyły galerie handlowe. Znam przypadek mężczyzny z Krakowa, który został doprowadzony do samobójstwa.
Za fałszywymi obietnicami galerii handlowych o uczciwym i bezpiecznym biznesie kryją się tragedie najemców z Danielem Dziewitem, twórcą bloga Przeliczeni i Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Ochrony Najemców oraz autorem książki "Przeliczenie. Tajemnice galerii handlowych" rozmawia Tomasz Plaskota.
TOMASZ PLASKOTA: Przez trzy lata wynajmował Pan lokal w centrum handlowym w Bielsku Białej. Po biznesie zostało 200 tysięcy długu i ciężkie przeżycia. Może tylko Panu się nie udało?
DANIEL DZIEWIT: Gdyby tak było to mógłbym spokojnie odrabiać zadłużenie. Otwarłem puszkę Pandory. Okazuje się, że te 200 tysięcy przy milionie czy dwóch milionach „długu” to niewiele. Piszą ludzie z całej Polski. Okazuje się, że nie mają pojęcia jak prowadzić firmę. To spore grono.
Rozumiem, ale każdy biznes wiąże się z ryzykiem bankructwa.
Aby prowadzić biznes trzeba mieć prawdziwe informacje, o otoczeniu, w którym będzie się prowadzić działalność gospodarczą. Zanim podpisałem umowę na wynajem lokalu w galerii handlowej w Bielsku Białej przedstawiono mi nieprawdziwe dane, że galerię w tygodniu odwiedza 10 tysięcy klientów, a w weekendy nawet 15 tysięcy. Na podstawie fałszywych danych stworzyłem biznesplan. Tych ludzi nigdy tylu nie było. 2-3 tysiące dziennie to wszystko z czego większość klientów korzystała z marketu a nie z usług galerii handlowej.
Dlaczego Pan uważa, że galeria podała nieprawdziwe informacje o liczbie klientów?
Wynająłem agencję detektywistyczną, żeby sprawdziła moje podejrzenia. Detektyw, który przyjął zlecenie, sceptycznie podszedł do moich informacji, uważał, że zmyślam i chcę wyjaśnić swoje niepowodzenia w biznesie. Ale okazało się, że miałem rację. Poza tym nie widziałem tych ludzi przebywając od rana do wieczora w budynku. Samemu jednak trudno to sprawdzić.
Jak to sprawdził?
Pracownicy agencji detektywistycznej wcielili się w role potencjalnych najemców, podczas rozmów z władzami galerii usłyszeli szczegółowe informacje na temat liczby osób odwiedzających galerię, a potem je zweryfikowali. Z informacji, które uzyskali od władz galerii wynikało, że centrum handlowe w godzinach szczytu odwiedza 2-3 tysiące klientów, w rzeczywistości odwiedzało go 200 osób. Detektywi wykryli jeszcze jedno oszustwo, menedżerowie galerii obiecywali najemcom nowe, świetne lokalizacje, w Tychach i Zakopanem, na które zbierali zapisy. W urzędach miejskich nie było nawet planów budowy galerii.
Skąd biorą się zawyżone liczby klientów odwiedzających galerie handlowe?
Zarządy powołują się na monitoring, na kamery po czym fałszywe dane podają firmy PR-owe. Liczniki liczą podwójnie a w niektórych poczwórnie jeśli ktoś waży powiedzmy powyżej 120 kg. Wówczas podczas wejścia taki klient naliczany jest dwa razy przy wejściu i wyjściu. Daje to rzekome 4 osoby. Poza tym nie informują, że nie wszystkie osoby, które odwiedziły galerię to klienci, a przecież przychodzą tam ludzie, którzy nic nie kupują. Przedsiębiorcom wmawiano, że jedną z galerii handlowych w Poznaniu odwiedzać będzie w ciągu roku 16 milionów klientów. Kosmiczna bzdura, katedrę Sagrada Familia w Barcelonie odwiedza trzy miliony turystów rocznie. Lotnisko Okęcie przyjmuje i wyprawia nie wiele więcej. Przedsiębiorca, który chce wynająć pawilon w galerii po usłyszeniu takich liczb jest oszołomiony możliwościami, jakie może dać mu wynajęcie punktu w galerii handlowej i przestaje racjonalnie myśleć. Nie sprawdza w innych źródłach czy to prawda. W Polsce działa ponad 400 galerii handlowych, jeżeli frekwencja podawana przez zarządców, byłaby prawdziwa to każdy obiekt odwiedzałoby sześć milionów osób rocznie. Jeśli przyjmiemy, że to prawda, w Polsce musiałoby mieszkać dwa „miliardy” ludzi. Dziś się z tego wycofują i rzadko pojawiają się informacje na temat kolejnych rekordów.
Przecież najemcy mogą zabezpieczyć swoje interesy poprzez szczegółowe sprawdzenie zapisów umowy z galerią handlową.
Mówimy o ludziach, którzy prowadzą jednoosobowe, albo niewielkie rodzinne firmy. Sami nie potrafią znaleźć haków w umowach, które mają po kilkadziesiąt stron. A w umowach zawieranych przez galerie z najemcami roi się od haków, prawo tego nie zakazuje. Poza tym łamane są podstawowe zasady. Duży płaci od obrotu, a mały nie ma o tym pojęcia.
Haków?
Często w umowie znajduje się zapis, że nie można jej negocjować i należy ją podpisać na długi termin, najlepiej na 5-10 lat, a nawet dłużej. Najemca praktycznie nigdy nie może wypowiedzieć umowy, galeria może to zrobić w każdym momencie. Po drugie, można spotkać się z zapisem, że najemca zrzeka się wszystkich nakładów, które poniósł na remont i wyposażenie lokalu. To są kwoty różnej wielkości, od minimum 100 tysięcy do miliona złotych w przypadku restauracji. Galerie nie płacą podatków od tych nakładów, a skarbówka ich za to nie ściga. Pojawiają się też sygnały, że niektóre galerie handlowe służą praniu brudnych pieniędzy. Trzecim, najgorszym i obowiązkowym zapisem znajdującym się w każdej umowie z najemcami są trzy siódemki, czyli art. 777 Kodeksu postępowania cywilnego o dobrowolnym poddaniu się egzekucji. Jeżeli najemca zalega z czynszem to na skutek tego przepisu komornik zajmuje jego dom lub mieszkanie. W ten sposób działa klauzula natychmiastowej wykonalności, błyskawicznie rozpoczyna postępowanie komornicze. Ten zapis zniszczył wielu ludzi. Gdyby sprawa nie trafiała od razu do komornika, ale do sądu, wtedy najemca miałby szansę udowodnić, że został wprowadzony w błąd przez wynajmującego.
W jaki sposób galerie wprowadzają w błąd najemców?
Oprócz czynszu są dodatkowe, wysokie opłaty, o których najemca nie ma na początku pojęcia. Trudno się o nich dowiedzieć, nawet wczytując w umowę. Problemem są zawyżone opłaty za media. W umowie jest zapis, że opłaty będą wyliczane na podstawie rachunków, nie ma jednak informacji, że rachunki wystawią spółki celowe, powołane tylko po to, aby sprzedawać energię elektryczną czy internet po zawyżonych cenach. Potrafią narzucić opłatę przesyłową w wysokości tysiąca złotych. Z umowy wynika, że najemca nie może zmienić operatora. Obiecanych klientów nie ma, a czynsz i opłaty trzeba płacić co miesiąc. Jeśli ktoś nie ma oszczędności, z których pokrywa zaległości wobec galerii to zadłuża się i boi wyjść. 12 miesięczna kara jest psychologicznym straszakiem i doprowadza do kolejnych nieracjonalnych decyzji jak zaciągnie kredytu na pokrycie długu, zastawianie mieszkania czy zapożyczania się u rodziny.
Najemca nie może negocjować spłaty czynszu z zarządem galerii?
Menedżerowie, którzy jeszcze niedawno byli mili i obiecywali, że galerię handlową odwiedzające setki tysięcy albo nawet miliony ludzi nie mają czasu na rozmowy. Na pisma z prośbą o obniżenie czynszu nikt nie odpowiada. A kiedy przyjdzie odpowiedź, galeria handlowa odrzuca prośbę o obniżkę. Galeria czeka, aż zobowiązania dłużnika wzrosną do kwoty zapisanej w umowie. Może to być trzykrotna wysokość miesięcznego czynszu, a potem wypowiada mu umowę i przejmuje lokal z wyposażeniem, za które zapłacił najemca. Najemca nie może wliczyć wartości remontu i wyposażenia lokalu w poczet długu, nie może nic zabrać z lokalu. Często nakłady, które poniósł najemca na remont i wyposażenie lokalu znacząco przewyższają dług.
Za obietnicami o rzeszach klientów i bezpiecznym biznesie kryją się ludzkie dramaty.
Od kiedy zacząłem prowadzić bloga Przeliczeni poznałem wiele osób, których życie zniszczyły galerie handlowe. Znam przypadek mężczyzny z Krakowa, który został doprowadzony do samobójstwa. Rodzin z ogromnymi długami, których nie da się spłacić do końca życia. Pani Maria dopóki mogła starała się spłacać swoje zobowiązania. Nie ma już nic, sprzedała wszystko, teraz czeka tylko na śmierć. 15 letnia Julia ze Szczecina dostała lokal w galerii handlowej w Szczecinie w prezencie urodzinowym od taty. Chciał zabezpieczyć córkę na przyszłość. Dostał udaru, jest sparaliżowany. Julia, która nigdy nie pracowała i nie prowadziła żadnej działalności gospodarczej, bo była zbyt młoda, rozpoczęła dorosłe życie z 112 tysiącami długu, który co miesiąc zwiększa się o kilka tysięcy złotych. Przez galerie handlowe upadały nie tylko jednoosobowe czy małe rodzinne firmy, ale również duże polskie sieci odzieżowe. Rodzina z Wadowic, na biznesie w centrach handlowych straciła firmę odzieżową. Teraz zastanawiają się co robić dalej, popełnić zbiorowe samobójstwo czy rozpocząć wszystko od nowa w innym kraju. Centra handlowe miały być szansą na rozwój polskiej przedsiębiorczości, jedyne co jest w nich polskiego to tania siła robocza.
Jak prawo powinno chronić najemców?
Ustawodawca powinien uregulować rynek, bardziej zadbać o ochronę najemców, którzy obecnie nie mają szans w starciu z galeriami dysponującymi sztabami świetnych i drogich prawników. Kiedy rządziła koalicja PO-PSL Porozumienie Kupców Polskich dotarło do posłów i ówczesnego ministra gospodarki, Waldemara Pawlaka z prośbą o pomoc. Spotkał się, porozmawiał, wypił kawę i nie zrobił nic. Wystarczyło zmienić przepisy, aby przedsiębiorcy podpisujący umowy z galeriami handlowymi byli traktowani przez prawo jako konsumenci i usunąć możliwość nad zabezpieczeń w postaci wspomnianych trzech siódemek. Pozwolenia na budowę nowych galerii powinny być wydawane po zbadaniu liczby mieszkańców w danej okolicy, ich majętności, stopie bezrobocia, ale przede wszystkim po przeanalizowaniu jakie będą skutki dla rodzimych przedsiębiorstw działających na tym terenie. Nie ma regulacji w tym zakresie. Żadnych. Nie dziwi to, że dyrektorem galerii handlowej została Aleksadra Jakubowska. Była rzecznik rządu. Okazuje się, że można nie mieć pojęcia o handlu, o firmie, ale „być” dyrektorem od zarządzania firmami sprzątającymi czy ochroniarzami w galerii handlowej już tak.
Galerie handlowe w wielkich miastach to standard. Teraz centra handlowe powstają w miejscowościach, które liczą około 20 tysięcy mieszkańców. Jakie będą skutki gospodarcze i społeczne dla lokalnych społeczności?
Pustoszeją wówczas centra miast, bo lubimy miejsca, gdzie jest ciepło, gra muzyka i można napić się kawy. Rynek doszedł jednak do ściany i powoli mały handel wraca zarówno na bazarki jak i do lokali przy ulicy. Prowadząc bloga, pisząc na ten temat książkę czy prowadząc kanał na youtube.com staram się podnosić na ile potrafię świadomość-jak galerie-wyglądają od kuchni. Przyczyniając się choćby w mediach dokładam małą cegiełkę do odkłamania rzeczywistości. Staram się przestrzegać i ostrzegać, a czytelnicy w tym pomagają. Dzielą się tym co w biznesie jest ważne- doświadczeniem. Łamią tzw. „tajemnicę handlową” i w tym sensie-pomagają innym w podejmowaniu ważnych decyzji.
Książkę "Przeliczeni" można nabyć TUTAJ.
Artykuł WYWIAD: Za fałszywymi obietnicami galerii handlowych o uczciwym i bezpiecznym biznesie kryją się tragedie najemców pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Komiksowa seria dla dzieci o losach Polaków podczas II wojny światowej to najnowsza propozycja wydawnicza IPN w Warszawie. Premiera odbyła się na Targach Książki Historycznej. Duże zainteresowanie najmłodszych czytelników przygodami Antka Srebrnego wskazuje, że IPN trafił w ich gusta.
Pomysł komiksów dla dzieci narodził się w oddziale IPN w Warszawie. Było to pokłosiem sukcesów komiksów skierowanych do starszych czytelników, serii „Wilcze tropy”, gdzie każdy z zeszytów opowiada historię dowódcy powojennego podziemia oraz serii „W imieniu Polski Walczącej”, która opisuje konkretne zdarzenie. Serię „Wojenna odyseja Antka Srebrnego” napisał Tomasz Robaczewski, narysował ją Hubert Ronek.
- Pomysłodawcami serii są pani Anna Obrębska i pan Tomasz Łabuszewski, historycy, którzy od samego początku czuwali nad projektem i odpowiadali za stronę merytoryczną. Mieli jasno postawiony cel i wyraźną wizję, którą pomogłem urzeczywistnić, dobierając odpowiednie postaci i wydarzenia – mówi autor scenariusza Tomasz Robaczewski.
- W IPN narodził się pomysł, aby stworzyć dla dzieciaków ciekawą komiksową opowieść, która w przystępny i atrakcyjny sposób poda młodym czytelnikom treści historyczne. Co ciekawe, stworzenie takiego projektu chodziło mi po głowie już od dłuższego czasu i prędzej czy później taka inicjatywa do Biura Edukacji Publicznej w IPNie wyszłaby ode mnie. Chyba więc byliśmy sobie przeznaczeni. Mam nadzieję, że nasze wspólne zaangażowanie w ten projekt i fakt, że wszyscy współtworzący mieli naprawdę twórczą chęć na realizację takiego właśnie komiksu, będą widoczne dla czytelników w postaci dobrej lektury – opowiada rysownik, Hubert Ronek.
Wojenne przygody Antka Srebrnego zaczynają się w 1939 r. w Grodnie. - Chcieliśmy bowiem w ten sposób jednoznacznie podkreślić, iż II wojna światowa zaczęła się w wyniku zmowy i agresji dwóch państw III Rzeszy Niemieckiej i Rosji sowieckiej. Główny bohater podobnie jak wielu jego rzeczywistych pierwowzorów, np. 13-letni bohaterski obrońca Grodna, Tadeusz Jasiński bierze udział w bohaterskiej obronie swojego rodzinnego miasta. Później pada ofiarą pierwszej sowieckiej deportacji obywateli polskich z 10 lutego 1940 r. – powiedział dr Tomasz Łabuszewski, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie.
Autor rysunków, Hubert Ronek uważa, że największym wyzwaniem dla niego przy tworzeniu serii, było jak najlepsze oddanie realiów historycznych, a jednocześnie stworzenie oprawy graficznej, która będzie atrakcyjna dla dzieciaków.
- Przemycamy w komiksach nie tylko ważne daty, nazwiska i wydarzenia, ale również staramy się oddać ówczesną rzeczywistość od strony wizualnej. Tam gdzie było to możliwe, opierałem swoją pracę na fotografiach, pochodzących z czasów, w których mają miejsca wydarzenia „Wojennej odysei Antka Srebrnego”. Dla przykładu w pierwszym albumie znajdują się autentyczne widoki Grodna z 1939 roku - panorama miasta, most nad Niemnem, ulice, na których Antek toczy walkę z sowieckimi czołgami, dworzec - wszystkie te miejsca w komiksie narysowane są na podstawie fotografii i zachowują realia Grodna z początku II wojny światowej – powiedział Ronek.
Natomiast dla autora scenariusza najtrudniejsze w tworzeniu przygód Antka Srebrnego było znalezienie równowagi między tragicznymi wydarzeniami wojny, a opowiedzeniem ich w taki sposób, aby nie zniechęcić dzieci do poznawania historii. - Z jednej strony jest to komiks o wojnie, która jest przecież tragedią ludzkości, a z drugiej jest to komiks przygodowy z lekką porcją humoru. Połączenie tych dwóch światów - okrutnego i poważnego z kolorowym światem przygody było najtrudniejszym wyzwaniem. Mam nadzieję, że udało się z tego wybrnąć – mówi Robaczewski.
Drugi zeszyt przygód Antka Srebrnego zatytułowany „Ucieczka z nieludzkiej ziemi” opisuje jego losy w Kazachstanie oraz w sowieckim łagrze, gdzie spotyka „bezprizornych” i „urków”, którzy są postrachem więźniów politycznych sowieckiego gułagu.
- Dzięki pomocy jednego z więźniów udaje mu się uciec i wzorem prawdziwej historii Witka Glińskiego, przedrzeć do Syrii. W trzecim zeszycie zatytułowanym „Szczury Tobruku” bohater jest żołnierzem Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, która brała udział w obronie twierdzy Tobruk. Po połączeniu brygady z Armią Polską w Sowietach, główny bohater już jako żołnierz II Korpusu Polskiego trafia do Włoch, aby wziąć udział w jednej z najważniejszych bitew II wojny światowej, o klasztor Monte Cassino. Opowieść kończy się latem 1944 r. – mówi Łabuszewski.
Tworzenie książek i komiksów dla dzieci to niezwykle trudne zadanie. Najmłodsi czytelnicy są niezwykle wymagający, trudno ich też zachęcić do lektury.
- Przy komiksach dla dzieci trzeba szczególnie pamiętać o odbiorcy. Jako rysownik staram się, aby oprawa graficzna, począwszy od projektu postaci, a kończąc na kolorystyce była dla dzieciaków atrakcyjna, aby nie nudziła i w dużej mierze posługiwała się elementami humorystycznymi, nawet jeśli niesie poważne treści. Oczywiście humor nie może stać do nich w kontraście, a wręcz przeciwnie: ma pomagać młodym czytelnikom w przyswajaniu trudniejszych aspektów opowiadanej historii. Patrząc bardziej ogólnie, tworzenie komiksu opiera się na tych samych zasadach niezależnie od wieku odbiorcy - od strony twórczej, technicznej posługujemy się takim samym językiem wypowiedzi przy tworzeniu komiksu dla dzieci i dla dorosłych – opowiada rysownik, Hubert Ronek.
Scenarzysta komiksu, Tomasz Robaczewski, zapytany czym różni się tworzenie komiksu dla dzieci od komiksów dla młodzieży i dorosłych powiedział, że nie ma pojęcia. - Jestem debiutantem w świecie komiksowym i traf chciał, że zacząłem od scenariusza komiksu dla dzieci. Od dziesięciu lat zajmuję się, natomiast, pisaniem dialogów do polskich wersji filmów animowanych, które są przeznaczone dla różnych grup wiekowych odbiorców. Zasada zawsze obowiązuje ta sama: ma być wciągająco! - skomentował Robaczewski.
Uzupełnieniem komiksów będzie gra planszowa oparta na komiksowych historiach, która ukaże się na przełomie roku, dwustronne puzzle i zestaw dwunastu naklejek na ubrania, przedstawiających naszywki noszone przez polskie oddziały w Afryce i we Włoszech.
Tomasz Plaskota, tygodnik Nasza Polska.
Komiksy, książki i gry wydane przez oddział IPN w Warszawie można kupić w punkcie sprzedaży publikacji IPN w Oddziale IPN w Warszawie, ul. Stawki 2, 00-193 Warszawa (Intraco, 10 piętro), pon.–pt. 9:00–16:00. Kontakt: Tomasz Czopowicz, tel. (22) 860 70 23, [email protected]
Artykuł Wojenna odyseja Antka Srebrnego. IPN pokazał, jak skutecznie zainteresować historią najmłodszych Polaków pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>[caption id="attachment_577" align="alignleft" width="223"] Tadeusz Danilewicz „Kuba”, „Kossak”, „Doman”, szef sztabu, od 1 czerwca 1945 r. komendant NZW[/caption]
TOMASZ PLASKOTA: O czym jest książka „Lament nad Babilonem”?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: O życiu, dokonaniach, walce i starości Tadeusza Danilewicza, Szefa Sztabu Komendy Głównej Narodowych Sił Zbrojnych, a od 1945 r. pierwszego Komendanta Głównego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.
To biografia?
Nie można powiedzieć, że to jest biografia, to powieść, a powieść rządzi się swoimi prawami. Część wiadomości znajdujących się w książce jest prawdziwa, a część jest tworem mojej wyobraźni. Tam, gdzie mogłem zweryfikować informacje i fakty, zrobiłem to. Książka pierwszy raz ukazała się dziesięć lat temu, przez ten czas moja wiedza na ten temat Danilewicza wzrosła, ale nie zmieniałem tej książki, to jest ta sama powieść choć poszerzona o życiorys głównego bohatera napisany przez jego wnuczkę, Marię Panenkę-Mazur i osiemnaście stron zdjęć. Pewnie, gdybym tę książkę pisał dziś rozszerzyłbym ją , coś tam dodał, dopisał.
Co by Pan dodał?
W krakowskim IPN ukazał się doktorat, w którym jest opisana afera Bergu...
Co to była za afera?
[quote]Część polskiej emigracji współpracowała z wywiadami zachodnimi przeciwko komunistycznej władzy w Polsce. Wśród ludzi zaangażowanych w tą sprawę był najpewniej Tadeusza Danilewicz.[/quote]
Drugi wątek: w życiorysie, który jest dodatkiem do książki, a który napisała wnuczka Tadeusza Danilewicza, pada stwierdzenie, że jej dziadek miał być siedemnastą osobą w słynnym „Procesie Szesnastu” w Moskwie. Zastanawiałbym się czy tego nie opisać, jest to wiadomość o tyle wiarygodna, że pochodzi od samego Tadeusza Danilewicza, ale nie ma żadnych dokumentów potwierdzających ten fakt.
Jaka była rola Tadeusza Danilewicza w aferze Bergu?
Tego do końca nie wiem, jego najbliższa rodzina, łącznie z córkami nic nie wiedziała na temat jego powojennego pobytu w Niemczech. Podejrzewała tylko, że mógł być przez jakiś czas w Niemczech. Natomiast on sam, jeszcze w 1956 r. twierdził, że spina wszystkie nici konspiracji w Polsce. To wszystko wskazywałoby jednoznacznie, że zaangażowany był w działalność polityczną aż do czasu swojego wyjazdu na stałe do Wielkiej Brytanii w 1956 r.
Tematów konspiracji powojennej dotyka Pan również w książkach „Nie tknął mnie nikt” oraz „Opowiem Ci o wolności”...
Te trzy książki mi się pięknie komponują, gdyż bohaterowie mieli ze sobą kontakt. Wszyscy byli zaangażowanie w konspirację powojenną. Tadeusz Danilewicz na pewno, choć jeden raz, spotkał się z bohaterem książki „Nie tknął mnie nikt”, kapitanem, Janem Morawcem. Maria Nachtman, bohaterka pierwszej części „Opowiem Ci o wolności” zapewne też się stykała z Tadeuszem Danilewiczem, a na dodatek miała mu przekazać, po wyjściu z więzienia, ostatnie posłanie polskich narodowców sądzonych w procesie Komendy Głównej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. W procesie tym zapadły liczne wyroki śmierci.
W „Opowiem Ci o wolności” przedstawił Pan dzieje kobiet-konspiratorek…
[quote]Prawdziwych postaci, Marii Nachtman i Walentyny Stempkowskiej, kobiet, które gdyby nie wojna, najpewniej miałyby normalnie życie, rodziny i dzieci. Pewnie niczym by się nie wyróżniały. Okupacja i okres powojenny zniszczyły ich życie, ale nie zniszczyły ich godności.[/quote]
Napisze Pan jeszcze coś o ostatnich żołnierzach II Rzeczypospolitej?
Chciałbym napisać książkę o majorze Ostwindzie, ale mam jeszcze za mało wiadomości.
Kim był major Ostwind?
Żydem, legionistą, policjantem, żołnierzem Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Został złapany przez Rosjan w 1945 r., powiedział, że jest Polakiem i odmówił współpracy z nimi. Podkreślił podczas przesłuchania przez Sowietów, że w czasie wojny jedynym środowiskiem, jakie chciało mu udzielić pomocy byli narodowcy. Odmawiając współpracy z Rosjanami, wydał na siebie wyrok śmierci. Został powieszony w 1945 r.
Pisze Pan książki nie tylko o powojennej konspiracji, również o czasach współczesnych, czego przykładem jest książka „Nie tknął mnie nikt”. Czy tam Pan przedstawił swoje losy?
Chyba bardziej osobistą książką jest „Za późno na modlitwę”. „Nie tknął mnie nikt” to książka składająca się z trzech mikropowieści. Dwie pierwsze w żaden sposób nie odnoszą się do mnie. Ich bohaterowie żyją w czasie Powstania Styczniowego i II wojny.
W trzeciej części jest jednak opisany przypadek mojego kolegi z grupy na studiach, który został. zwerbowany przez Służbę Bezpieczeństwa wyłącznie po to aby na mnie donosić. W czasie studiów, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, byłem już mocno związany z opozycją. Później był bardzo znanym adwokatem, likwidatorem RSW Prasa-Książka-Ruch oraz PZPR To jest historia tego przypadku, choć znów po jakimś czasie, dowiedziałem się znacznie gorszych rzeczy i dziś, po latach, napisałbym tą książkę trochę inaczej. Nie każda moja książka jest oparta na moich osobistych przeżyciach, choć nie ukrywam, że często z nich czerpię. A może inaczej. Może jednak w każdej mojej książce jest cząstka mnie samego? Może chciałbym się zachowywać tak jak oni?
Kim jest Wacław Holewiński?
Pisarz, prawnik, działacz opozycji w czasach PRL, współtwórca podziemnego wydawnictwa „Przedświt”, wiceprezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Za książkę „Lament nad Babilonem” wyróżniony nagrodą literacką im. J. Mackiewicza.
rozmawiał Tomasz Plaskota, wywiad ukazał się na stronie: gazetaokolica.eu
Artykuł Miał być 17. w Procesie Szesnastu. Po wojnie brał udział w tajemniczej aferze Bergu wymierzonej w komunistów pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>10 kwietnia 1993 r. Janusz Waluś zastrzelił Chrisa Haniego, jednego z liderów Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC), szefa Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej i jej zbrojnego ramienia, Włóczni Narodu. Strzelał, bo jak wielokrotnie podkreślał, chciał uratować RPA przed komunizmem.
Od zamachu minęło dwadzieścia lat, cały czas pojawiają się pytania, dlaczego zginął C. Hani i czy to na pewno Waluś był zamachowcem. Szukając odpowiedzi na pierwsze pytanie, można stwierdzić, że śmierć Haniego, polityka wyszkolonego przez sowieckie GRU, który chciał przeprowadzić w RPA rewolucję za pomocą palących opon zakładanych przeciwnikom na szyję, była na rękę obu stronom.
Jeśli chodzi o zamachowca, to w wersję, że to Janusz Waluś strzelał, nie wierzy choćby Barbara Kukulska, szefowa Zjednoczenia Polskiego w RPA, która twierdzi, że Waluś został we wszystko wrobiony, jest to dość powszechne zdanie wśród Polaków mieszkających w RPA. Wywiad ANC, badający sprawę niezależnie od służb RPA, ustalił, że za zamachem stał jeszcze inny zabójca.
Osoba Janusza Walusia okryta jest tajemnicą, chociażby ze względu na jego kontakty ze służbami specjalnymi RPA, bo o ile spotkanie z szefem wywiadu wojskowego, generałem Tinem Groenewaldem przy dużej ilości dobrej woli można uznać za przypadkowe, to liczne spotkania z Johannem Fourie, pracownikiem NIS przypadkowymi nie były, podobnie jak wykonywanie przez Walusia zadań dla wywiadu RPA.
Dlatego trudno się dziwić, że sprawa do dziś okryta jest mgłą tajemnicy, którą próbuje odsłonić Michał Zichlarz. Docieka, dlaczego tak się stało? Kto za tym stał? Komu to służyło?
[quote]Dużą wartością książki jest rozmowa autora i korespondencja z Januszem Walusiem, wypowiedzi czołowych dziennikarzy śledczych z RPA czy działaczy polonijnych z RPA. Autor dotarł też do wielu interesujących dokumentów, m.in. przesłuchań Walusia i polityka Clive’a Derby-Lewisa, zleceniodawcy zamachu, przed Komisją Prawdy i Pojednania.[/quote]
Tomasz Plaskota, recenzję można także przeczytać TUTAJ
Michał Zichlarz, "Zabić Haniego", Replika, 2013 r.
Artykuł Bohater, wróg publiczny czy marionetka służb? Oto Polak, który zmienił historię pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>