Stanisław Wałach – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Stanisław Wałach – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Podwójne życie Brunona Miecugowa, czyli co kryją archiwa IPN https://niezlomni.com/podwojne-zycie-brunona-miecugowa-czyli-kryja-archiwa-ipn/ https://niezlomni.com/podwojne-zycie-brunona-miecugowa-czyli-kryja-archiwa-ipn/#respond Wed, 22 Mar 2017 12:05:20 +0000 http://niezlomni.com/?p=36456

Krakowski pisarz, poeta, dziennikarz. Bywalec klubu „Pod Złotą Gruszką”, w którym chętnie przesiadywali szefowie bezpieki z wawelskiego grodu. Autor licznych wierszy, fraszek, tekstów piosenek wojskowych. Jak ujawnia „Gazeta Polska”, w archiwach IPN figuruje jako tajny współpracownik – materiały na jego temat zostały zniszczone w 1990 r.

Brunon Miecugow (rocznik 1927) według zapisów ewidencyjnych krakowskiej Służby Bezpieczeństwa, do których dotarła „Gazeta Polska”, został zarejestrowany 19 września 1962 r. przez Wydział III Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Według dokumentów znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej Brunon Miecugow był zarejestrowany jako tajny współpracownik pod pseudonimami: „Lipiński”, „Różniczka” oraz „Dziób”. W archiwach IPN znajduje się również zapis, że materiały na temat pisarza zostały zniszczone 29 stycznia 1990 r.

Inwigilacja twórców

Wpis, który figuruje w zapisach ewidencyjnych, świadczy o tym, że Brunon Miecugow został zarejestrowany w czasie, gdy SB objęła reorganizacja – z wydziałów III, zajmujących się inwigilacją całej opozycji, wydzielono wydziały IV, odpowiedzialne wyłącznie za inwigilację Kościoła.

„Wydział III KW MO w Krakowie, realizując na szczeblu wojewódzkim zadania Departamentu III, zajmował się więc sferą »nadbudowy« tj. środowiskami inteligenckimi, naukowymi, twórczymi, dziennikarskimi młodzieżą akademicką, mniejszościami narodowymi, zjazdami i kongresami międzynarodowymi. »Ochraniał« instytucje akademickie i naukowe, i do 1980 r. rozpracowywał także opozycję działającą w tych środowiskach” – tak o sytuacji w krakowskiej SB pisał Henryk Głębocki w książce pod redakcją Filipa Musiała i Michała Wenklara pt. „Strażnicy sowieckiego imperium. Urząd Bezpieczeństwa i Służba Bezpieczeństwa w Małopolsce 1945–1990” (wyd. IPN Kraków 2009).

W 1962 r. zastępcą komendanta wojewódzkiego MO w Krakowie ds. SB był płk Stanisław Wałach, były dowódca AL Okręgu Chrzanów, a następnie szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Chrzanowie. Szybko awansował i objął Wojewódzki UB w Kielcach. Wałach był szwagrem Franciszka Szlachcica, wiceministra spraw wewnętrznych w czasie, gdy MSW kierował m.in. Mieczysław Moczar.

W roku 1982 wydziały III podzielono na III-1 i III-2. Nadbudową zajęły się wydziały III-1. Z dokumentów archiwalnych SB wynika, że inwigilacją środowisk twórców zajmowała się w wydziale III-1 sekcja 5 i 6, której funkcjonariusze spotykali się ze swoimi agentami w lokalach gastronomicznych oraz lokalach kontaktowych. Jak wynika z materiałów krakowskiej SB, zadaniem esbeków z tych sekcji było m.in „rozpoznawanie, neutralizowanie grup i osób mogących dopuszczać się naruszeń praw i wolności obywatelskich w środowiskach kulturotwórczych i środkach masowej komunikacji”. W 1990 r., czyli w czasie, gdy masowo niszczono materiały Służby Bezpieczeństwa, w tym dokumenty dotyczące Brunona Miecugowa, liczba tajnych współpracowników krakowskiej bezpieki wynosiła co najmniej 230. Nie można podać precyzyjnych danych, ponieważ co pewien czas odnajdywane są zapisy ewidencyjne dotyczące kolejnych osób, jak np. w przypadku Brunona Miecugowa.

Bywalec

Przez wiele lat Brunona Miecugowa można było spotkać w krakowskim klubie „Pod Złotą Gruszką”, gdzie raczył się mocniejszymi trunkami. Klub ten, nazywany popularnie „Pod Gruszką”, położony nieopodal krakowskiego Rynku, ściągał znane osoby, w tym przedstawicieli władzy ludowej i PRL-owskich służb specjalnych. W klubie obok Miecugowa przesiadywał m.in. wspomniany wyżej Stanisław Wałach, który przychodził tu najpierw jako esbek, a po odejściu na emeryturę jako członek ZBoWiD.

„Dom pod Gruszką, ulica Szczepańska 1... Kiedyś był to jeden z najlepszych adresów w Krakowie. A przynajmniej jeden z najbardziej snobistycznych. W roku 1955 na otwarcie Klubu Dziennikarzy przyjechał sam premier Cyrankiewicz. Inna sprawa, czy w dzisiejszych czasach jest to powód do chwały. Jednak za PRL bywanie pod Gruszką nobilitowało, zwłaszcza w oczach osób, które o środowisku prasowym niewiele wiedziały. Nic więc dziwnego, że klubowe sale przez kilka dziesięcioleci oglądały wiele wybitnych osobistości. Niekiedy także w sytuacjach, w których wolałyby nie być sfotografowane. (…) Paluch, wówczas niepokorna reporterka »Studenta«, wspomina: – Prawdę mówiąc, pod Gruszkę nie chodziłam, chyba że już koniecznie musiałam, bo ktoś wyznaczył tam spotkanie. Ja i moi koledzy woleliśmy bywać gdzie indziej, na przykład w Spatifie, gdzie czuliśmy się lepiej. Na pytanie, dlaczego pod Gruszką czuła się gorzej, odpowiada oględnie: – Przesiadywali tam ludzie, których wolałam nie spotykać. Należał do nich zapewne słynny pułkownik Wałach, ongiś uczestnik licznych akcji przeciw »bandom« zbrojnego podziemia, później szef krakowskiej SB. Już po zwolnieniu ze służby przez wiele lat był stałym bywalcem klubu, gdzie z dziennikarzami godzinami grywał w brydża” – tak o klubie „Pod Złotą Gruszką” pisał Marek Lubaś-Harny z „Gazety Krakowskiej”.

Partię z pułkownikiem dziennikarze uważali za wyróżnienie. Jak wspomina była szefowa „Gruszki” Lidia Żukowska: „(…) takie to było miejsce, w którym spotykali się artyści, profesorowie, dorożkarze, no i esbecy też. Przecież wszyscy wiedzieli, kim był pułkownik Wałach. Ja go traktowałam jak każdego innego. Miał kartę klubową, więc był u siebie”.

Wałach z literatami

Wałach należał do zaufanych ludzi kierownictwa MBP m.in. Romana Romkowskiego – jako szef III Wydziału WUBP w Krakowie był współodpowiedzialny m.in. za likwidację oddziałów Stanisława Ludzi „Harnasia” z grupy „Wiarusy”. Wałach chętnie przesiadywał z literatami „Pod Gruszką”, sam zresztą uważając się za literata – w swoich dwóch książkach („Był w Polsce czas” i „Świadectwo tamtym dniom”) szczegółowo opisał akcje likwidacyjne oddziałów polskiego podziemia niepodległościowego.

O swoich wizytach w klubie „Pod Gruszką” Brunon Miecugow pisał: „Klub otwierano o 11.00 i już się schodził zestaw stałych bywalców. To był tak zwany »stolik satyryczny«, przez niektórych nazwany stolikiem »zbawców ojczyzny«. Stały skład stanowiło pięciu krakowskich satyryków: Marian Załuski, Witold Zechenter, Karol Szpalski, Bogdan Brzeziński i Ludwik Jerzy Kern. Poza tą »satyryczną« piątką stale siadywali tam Tadeusz Kwiatkowski, Marian Romiński, Tadeusz Hołuj i ja” – czytamy na stronie internetowej klubu. O tym, że do stolika dosiadał się Stanisław Wałach, Brunon Miecugow nie wspomniał ani słowa.

Jerzy Targalski, Dorota Kania / przedruk za ,,Gazeta Polska"

Tekst jest fragmentem książki pt. „Resortowe dzieci” autorstwa Doroty Kani, Macieja Marosza i dr. Jerzego Targalskiego, która ukaże się jesienią 2013 r.

Artykuł Podwójne życie Brunona Miecugowa, czyli co kryją archiwa IPN pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/podwojne-zycie-brunona-miecugowa-czyli-kryja-archiwa-ipn/feed/ 0
Syn „bandyty” Józefa Kurasia mówi: My, Polacy, nie szanujemy naszej historii https://niezlomni.com/syn-bandyty-jozefa-kurasia-mowi-my-polacy-nie-szanujemy-naszej-historii/ Mon, 21 Oct 2013 17:05:00 +0000 http://niezlomni.com/?p=555

[caption id="attachment_556" align="alignleft" width="300"]Józef Kuraś "Ogień" Józef Kuraś "Ogień"[/caption]

Zbigniew Kuraś urodził się 1 lutego 1947 roku. Kiedy zginął jego ojciec, major Józef Kuraś "Ogień", jeden z najbardziej znanych polskich dowódców partyzanckich z czasów II wojny światowej i okresu powojennego, miał zaledwie trzy tygodnie. Nie mógł więc pamiętać ojca, ale komunistyczne władze nigdy nie dały mu zapomnieć, że jest synem "bandyty". - Do dziś reakcje ludzi bywają bardzo niemiłe - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Maciejem Pałahickim.

Maciej Pałahicki: Pana ojciec był żołnierzem wyklętym, a pan dzieckiem przeklętym?

Zbigniew Kuraś: Tak to wychodzi. Ja się urodziłem w Krakowie, a potem mama zapakowała mnie do wagonu towarowego i przy minus 30 stopniach zajechaliśmy do Warszawy. Tam dotarła do nas wiadomość o śmierci ojca. No i tam matka ujawniła na UB nasze istnienie. Po tym już śmiało wróciliśmy do domu w Nowy Targu. Do domu, to może za dużo powiedziane, bo mieliśmy tu tylko jeden mały pokoik, a naokoło byli przyjezdni lokatorzy i funkcjonariusze UB. Były momenty nieprzyjemne, bo nas od bandytów wyzywali i w takiej pogardzie mieli. Mieli do tego prawo, mieli takie przyzwolenie. To było przykre i smutne.

Pamiętam taki epizod. Mieszkał u nas taki ubowiec, bardzo zły - tak mówili, był też drugi, który tam kończył bić (na UB - red.) a potem przychodził do domu i bił jeszcze żonę. Kiedyś w jakimś takim "amoku" dobroci, wziął mnie za rękę i zaprowadził do sklepu, a w sklepie taka długa kolejka była. On krzyczy na cały głos: tu dla syna "Ognia" czekoladę proszę. Taki zdziwiony stałem, a on mnie trzymał za rękę. Tę czekoladę dostałem, do domu pobiegłem i pomyślałem: "no nie są przecież tacy źli". A wieczorem, jak się napili, to zaczęli strzelać, a u nas są drewniane sufity, więc kule leciały. Mama mnie przykryła pierzyną i jeszcze nakryła mnie swoim ciałem, żeby mnie chronić. Takie to były różne niemiłe niespodzianki. Czekolada okazała się gorzką, bardzo.

Później, w miarę upływu czasu, już sam wychodziłem na ulicę no i też się spotykałem z różnymi... Czasem mi dokuczali. A w szkole podstawowej to już wyraźnie widziałem różnicę między innymi uczniami a mną. W średniej miałem już zupełnie przechlapane. Był taki jeden nauczyciel, który mnie bardzo, bardzo nie lubił, no i miałem z tego przykre konsekwencje, wtórowali mu też inni. Nic nikomu nie zrobiłem, a tak jakoś się to wszystko nie układało.

Młody człowiek, to patrzy jak tego oceniają, jak innego oceniają i widzi, że się taka wielka niesprawiedliwość dzieje, a dlaczego...? To sobie sam musiałem pisać listy do Pana Boga ze skargą i tak żyć. Później poszedłem do wojska. Wojsko mi odpowiadało, chociaż jak jechałem to mi mówili "tam cię już wykończą". Ale ja też zrobiłem jeden numer, o którym nie chcę wspominać i po prostu wyszedłem zadowolony. Potem praca, ale tam też już wiedzieli...

W wojsku myślałem że jestem incognito. Zbigniew Kuraś i koniec. Ale spotkałem się z kolegami, jeden z nich był pisarzem sztabowym i mówi: Zbyszek ty tam w papierach coś masz. Udaję głupiego. Ale co? Nie przyszło mi nawet na myśl, że tam może być coś takiego. W wolnej chwili przyszedłem do niego, pokazał mi papiery i faktycznie było: "Zbigniew Kuraś syn bandyty Ognia". I to szło za mną cały czas, no ale to też trzeba było przeżyć. Potem pracowałem w Czarnym Dunajcu i Rabce jako technik weterynarii i tam też dało się bardzo odczuć, to moje pochodzenie. Bardzo mi w życiu zaszkodziło. Takie mieli dyrektywy, żeby dać mi w kość. To się odbiło na moim zdrowiu, na moim wyglądzie.

Maciej Pałahicki: Pan miał zaledwie trzy tygodnie, gdy stracił ojca, a tak naprawdę całe życie ciąży na panu jego przeszłość.

Co mam Panu odpowiedzieć? Jeden, jak mnie spotka, to jest to miłe i pogratuluje mi ojca, że wytrwałem, że się człowiek nie zbłaźnił. A drugi będzie patrzył na mnie i pytał w duchu dlaczego się jeszcze kręcę po tym świecie i się jeszcze jakoś trzymam. To jest bardzo przykre.

Często koledzy w pracy mnie pytali dlaczego "Ogień" drugi raz poszedł w góry ("Ogień" w 1945 tworzył Milicję Obywatelską w Nowym Targu, ale nie podporządkował się partyjnej władzy i zdezerterował, a wraz z nim wielu jego ludzi - red.). Dlaczego? Bo musiał. Do nich to jednak nie docierało, byli już na fali ormowskiej, takiego paskudnego donosicielstwa, to było najgorsze. Inni mogli kraść, mogli nie przychodzić do pracy, wystarczyło jednak, że ja raz nie przyszedłem i zaraz był krzyk i oskarżenia że coś kombinuję. No, a co ja mogłem kombinować? Ja chciałem normalnie żyć i pracować.

Maciej Pałahicki: A nie miał pan czasami tak w głębi ducha pretensji do ojca?

Jak można mieć do niego pretensje? Chociaż czasami widziałem jak przyjeżdżał inny ojciec, brał syna za rękę i szedł na spacer. Pewne problemy ojciec pomoże rozwiązać i wtedy jest dużo łatwiej. A ja byłem sam. Sam tylko z mamą. Ojczym też za mną nie przepadał. To również odczułem. No, ale przecież nie będę bez przerwy do mikrofonu narzekał. Miałem młodość, a w niej piękne chwile, i wzniosłe, i wspaniałe, i koniec. I cóż tu narzekać.

Maciej Pałahicki: To pomówmy o tych dobrych chwilach. Kiedy poczuł pan taką prawdziwą dumę z ojca?

Może było tych momentów wiele. Kiedy przychodzili nas partyzanci, którzy wychodzili z więzień. Może wtedy po raz pierwszy poczułem z ojcem taką bliskość. Jednak potem wszystko ustało.

[caption id="attachment_557" align="alignleft" width="717"]Pomnik Józefa Kurasia w Zakopanem Pomnik Józefa Kurasia w Zakopanem[/caption]

Wiele lat później (w 2006 roku - red.) w Zakopanem odsłonięto pomnik ojca. Przed tym wydarzeniem dzwonili do mnie znajomi i mówili, że w końcu doczekam się tej sprawiedliwości i ludzie poznają prawdę o tym, skąd się wzięło to nazwanie ojca "bandytą". To było dla mnie naprawdę wzruszające i piękne. Przy odsłonięciu pomnika w Zakopanem, to już była faktycznie taka pompa (w uroczystości uczestniczył prezydent RP Lech Kaczyński - red.).

Chociaż wtedy również wielu się sprzeciwiało. Nawet Słowacy sprzeciwiali się i chcieli ingerować w decyzję polskich władz (Według Ludomira Molitorisa z Towarzystwa Słowaków, w Polsce podczas swej działalności na Spiszu i Orawie Kuraś nękał tam zamieszkujących Słowaków, dopuszczał się zbrodni i grabieży - red.).

[quote]I to jest właśnie bardzo przykre, że my Polacy nie szanujemy naszej historii. Bo to jest nasza prawdziwa, powojenna historia. Ładna historia i kawałek również mojego życia. Ojciec walczył przecież o Polskę, ale u nas nie wszyscy to potrafią uszanować...[/quote]

[caption id="attachment_558" align="alignleft" width="255"]Władysław Machejek Władysław Machejek[/caption]

Pamiętam, jak - jako chłopiec - stałem wśród ludzi w wielkiej kolejce przy kiosku ruchu, by kupić gazetę. Nie pamiętam już teraz nawet jaką. W niej były odcinki książki Machejka "Rano przyszedł huragan" (Władysław Machejek, sekretarz powiatowy PPR w Nowym Targu, brał udział w akcjach MO i KBW przeciw partyzantom Józefa Kurasia. W 1955 wydał powieść "Rano przeszedł huragan", w której opublikował rzekomy pamiętnik Kurasia, do dziś cytowany jako autentyk - red.).

To nie była ładna książka, ale władzom bardzo odpowiadała, bo w niej obrzucano fałszem i zakłamaniem działalność "Ognia". No i tak ludzie to kupowali, bo nie było innej wiedzy na ten temat. Kupowali, czytali i komentowali. Coś usłyszeli. A to, że kogoś napadł. A to się czasami ubowcy przebierali za partyzantów, a czasem ktoś inny się podszywał.

[quote]Znam taki przypadek kiedy siostrze zginął brat i przez trzydzieści lat miała pretensje do ogniowców. A dopiero po latach okazało się, że za śmiercią jej brata stali ubowcy. Innym razem znowu wyklinali, że nigdy "Ogniowi" nie wybaczą, bo ogniowcy przyszli do ich domu zabrać świnie i na to wpadli ubowcy. W wyniku wymiany ognia zginął ojciec - jedyny żywiciel rodziny. Po latach okazało się, że to brat rodzony ściągnął tych ubowców do domu i taka była prawda. Ale jak to ludziom wytłumaczyć, gdy często powielają tyle kłamstw i niesprawdzonych historii. Oni nadal nie wiedzą na czym polegała tamta walka, co się wtedy naprawdę działo i dlaczego.[/quote]

Teraz mamy komórki, przez które można kontrolować człowieka, a i tak to się często nie udaje, a co dopiero wtedy, gdy obszar walki był po Wadowice, po Kraków i nawet dalej? W jaki sposób mógł to wszystko utrzymać w ryzach jeden człowiek? Przecież inny element również działał na tym terenie, jednak wszystko co złe, zrzucili na niego.

Ja uważam że "Ogień" był taką wygodną choinką, na której można wieszać było wszystko: i mord Żydów, których nie zabił, mord Łatanków z Gronkowa, z którymi wcześniej byli kolegami. Oni byli kilkakrotnie ostrzegani. Ludzie ze wsi chodzili do ojca na skargi na nich, że kradli krowy, jak teraz kradnie się samochody. Prosili, by wymierzyć im sprawiedliwość. To byli złodzieje, zwykli bandyci.

[quote]I tak można oczerniać i fałszować historię. A to był przecież bohater i koniec. Partyzanci to byli młodzi chłopcy, często w wieku osiemnastu, dwudziestu lat, którzy zostawili rodziny i poszli walczyć o Polskę. Nie do końca wiadomo było właściwie, jaką Polskę. Tam była dyscyplina, było umundurowanie, złodziejstwo się karało, przestępstwa się karało. Była modlitwa, honor i polskość, a dziś się ich oczernia, stawia na równi z pijakami, gwałcicielami. No to czemu to UB i KBW ojca goniło przeszło dwa lata po górach goniło, jak oni byli tacy pijani?[/quote]

Takie łatki mu poprzyklejali. Ale to była walka polityczna, o której my nie mieliśmy pojęcia i dopiero po latach dowiedzieliśmy się jak ona wyglądała.

[caption id="attachment_559" align="alignleft" width="211"]Stanisław Wałach Stanisław Wałach[/caption]

Maciej Pałahicki: Co dla pana było gorsze: to, że do tej pory nie wie pan, gdzie ojciec jest pochowany, czy też to, że musiał pan spotkać się z jego oszczercą Stanisławem Wałachem, by wskazał to miejsce pochówku? (Stanisław Wałach, szef powiatowych UBP w Chrzanowie, Limanowej i Nowym Sączu, naczelnik Wydziału III WUBP w Krakowie, który również brał udział w akcjach przeciw "Ogniowi", w 1965 wydał książkę "Był w Polsce czas", a w 1976 - "Świadectwo tamtym dniom" - opisujące działania "Ognia")

Jechałem z nadzieją, ale czułem, że nic z tego nie wyniknie. Jednak w głębi ducha liczyłem, że mając władzę, może jednak coś powie... Ja, szary człowiek, nie byłem przecież dla niego zagrożeniem. To ciągnęło się przez długi czas, zadawałem sobie w duchu pytania: co ja im zrobiłem złego? Za co mnie karzą? Dlaczego ukrywają przede mną miejsce pochówku ojca? Przecież zarówno z jednej, jak i z drugiej strony spotykał się wtedy żołnierz z żołnierzem. Ale wtedy nikt tak tego nie pojmował, była wtedy inna siła polityczna, takie kreowanie niepodległości.

Maciej Pałahicki: Ciężko było siąść naprzeciwko Wałacha i spojrzeć mu prosto w oczy, wiedząc, że przyczynił się do śmierci pana ojca?

Tak się miało stać, jak się stało, a przyczynili się do tego agenci. Państwo polskie w tym czasie krzyczało, że jest chłopskie i robotnicze, a tu chłopi występowali przeciwko tej władzy, to znaczy, że coś się źle dzieje i po prostu to ich jakoś ubodło. Świadomość, że ludzie tak łatwo kupują tamte stare kłamstwa, bardzo boli.

Kiedyś przyniosłem znajomemu taką fajną książkę, nie zmyśloną, lecz pokazującą fakty z tego okresu. To, że AK miało na niego wyrok. Że "Zawisza" - ich dowódca - chciał go sprzątnąć z jakiś przyczyn. I stąd również wynikały ojca problemy z AK i z Machejkiem. A potem były ludowe służby bezpieczeństwa. Miał swoje uzbrojone wojsko. Była nadzieja i mieli chęć do walki, a potem gdy zgasła nadzieja, to tak trwali i trwali.

To byli młodzi ludzie, każdy chciał mieć rodzinę, dom. Kilku się takich znalazło. UB już wyjeżdżało w Ostrowską, ale któryś dał znać, że ojciec tam jest i wtedy właśnie zginął on, zginął "Zimny", "Kruk", a jeszcze dwóch innych się przedarło przez zasadzkę.

Gdy już można było, to przed domem gdzie zginął ojciec, zapaliliśmy świece w rocznicę jego śmierci. Jednak z domu wybiegł syn ówczesnego gospodarza i zgasił. Powiedział, że on tyle wycierpiał na skutek tych wydarzeń. A przecież nikt go specjalnie nie skrzywdził. Ogniowcy się bronili, a UB strzelało z czego popadnie. To są sprawy historyczne, które były i minęły dawno temu...

I tu właśnie mam pretensje do ludzi, którzy krytykują ojca, a nie zastanowią się nad faktami historycznymi. Mają pretensję, a sami się nieraz bronią, bo mieli w rodzinie mamy czy babki, którym ogolono głowę. A wtedy ogolona głowa była hańbą i świadczyła o tym, że się ktoś źle prowadził, donosił czy współpracował. Ci ludzie do dzisiejszego dnia nie zostali rozliczeni, a teraz rodziny się bronią, nie przyznają się do przeszłości i o wszystko co złe obwiniają "Ognia".

A ojciec przecież niósł swoje nieszczęście: stracił syna, żonę i ojca, których Niemcy mu zabili. Ludzie mówili, że w tym także jest wina ojca, że to stało się z powodu jego działalności. Twierdzili, że to na skutek wcześniejszej akcji, która okazała się prowokacją niemiecką, ale uważali, ze to również była wina ojca. Ludzie, którym nie chciało się dojść do prawdy obwinili go za wszystko.

Nikt już nie pamięta, że okres, gdy oni byli w górach, to nie był łatwy czas. Siedzieli ukryci w bunkrach, unikali oczu konfidentów, nie mogli zostawić po sobie śladów, a przecież jakoś trzeba było przetrwać, wyżywić oddział, pokonać różne przeszkody i trudności. Jeśli ktoś był w górach, to wie, jak łatwo jest w lecie - ale nie zimą. Trzeba wykazać duży hart ducha. Nie ma co więcej o tym opowiadać.

Maciej Pałahicki: Czy pana nie boli, że nie zna miejsca pochówku ojca, nie ma nawet gdzie świeczki mu zapalić?

Mam gdzie pójść, bo sobie idę na cmentarz, świeczkę zapalę i sobie pomyślę o nim. A mnie już od lat tak zwodzą. I tak się to ciągnie. Ja pewnie już tego nie doczekam. Pewnie, że to boli, ale jak nie ma, to nie ma, co zrobić... Już jestem zrezygnowany, żyję bez nadziei.

Maciej Pałahicki: Myśli pan, że oni nadal są żołnierzami wyklętymi? Czy jednak w świadomości ludzi coś się zmieniło?

Nie jest łatwo odpowiedzieć na takie pytanie. Na pewno coś się zmieniło. Na lepsze, ale co?... Trochę się zmieniło...

Artykuł Syn „bandyty” Józefa Kurasia mówi: My, Polacy, nie szanujemy naszej historii pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>