Stanisław Skalski – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Stanisław Skalski – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Stanisław Skalski opowiada o wstrząsających okolicznościach śledztwa w „pałacu Różańskiego”. ,,Dla mnie to nie byli ludzie” [WIDEO] https://niezlomni.com/stanislaw-skalski-opowiada-o-sledztwie-ub-ty-parchu/ https://niezlomni.com/stanislaw-skalski-opowiada-o-sledztwie-ub-ty-parchu/#comments Fri, 23 Feb 2018 13:53:06 +0000 http://niezlomni.com/?p=30314 Stanislaw_Skalski

W marcu [1949 r.] zaczęło się już na dobre. Co kilka dnia prowadzono mnie do "pałacu Różańskiego" - nowego pawilonu, gdzie mieściły się teraz pokoje śledcze - na całonocne przesłuchania. Powoli zaczynałem wchodzić w ten ich świat, myśleć ich kategoriami. Śledczy to nie zawsze był tępy bandyt, wyduszający zeznania środkami przymusu fizycznego. Byli także wyszkoleni fachowcy, były naukowe metody obrabiania ludzkiej duszy. (...)

https://youtu.be/Y_ZDO6IRtI8

Tłumaczyłem, że nie mam co pisać, bo nie byłem niestety szpiegiem. Wtedy walili w twarz, aby pomóc mojej pamięci. Potem przekonywanie, pytania... i następna runda pobudzania pamięci z zastosowaniem środków bardziej wyrafinowanych. Raz było to sadzanie na nodze stołka - współczesna łagodna odmiana wbijania na pal - innym razem zwyczajne obijanie. Obcinali guziki, spodnie spadały za kolana wiążąc nogi jak pęta, wykręcali ręce, w gebę kawał dywanu i bicie - taniec w sadystycznym upojeniu nad ciałem, które z wolna zmieniało się w krwawy, bezwładny ochłap. Przenosili potem ten ochłap do celi, aby go tam współwięźniowie przywrócili do stanu umożliwiającego kolejne przesłuchanie. W biciu też nie wszyscy byli jednakowi. Byli zwyczajni bandyci i byli wirtuozi. Pamiętam godziny spędzone w towarzystwie największych tuzów wydziału śledczego: Serkowskiego, Humera, Szymańskiego... razem było ich pięciu. Ci nie poniżali się do kija, kopniaków, nie dawali się ponieść sadystycznemu upojeniu. Bili z zimnym wyrachowaniem, z premedytacją; bili gumami oraz czymś, co wydawało świst - chyba to były paski miedzianej blachy lub druty. Po każdym uderzeniu człowiek czuł się tak, jakby mu ucięto kawałek ciała, bicie wydawało się ćwiartowaniem. Czasami stosowali bardziej długofalowe metody pobudzania ludzkiej pamięci. Stałem więc np. w tzw. "kominie Różańskiego" - wąskiej betonowej klatce z nogami po uda w ludzkich ekskrementach, zmarznięty... godzinami, aż do kompletnego wyczerpania. (...)

Na tydzień przed Wielkanocą 1950 r. odbył się proces, który w dziejach polskiego sądownictwa można uznać za przykład sprawności działania aparatu wymiaru sprawiedliwości. Kiedy zabierano mnie z celi, jadłem akurat zupę, a kiedy wróciłem po rozprawie, mogłem ją spokojnie dokończyć, była jeszcze ciepła. W celi gdzie odbywał się proces, za stołem sędziowskim siedział major Mieczysław Widaj w towarzystwie dwóch oficerów KBW, którzy jednak w ciągu całej rozprawy nie odezwali się ani razu. Widaj oskarżał, Widaj pytał, Widaj stenografował. Z boku siedział mecenas Maślanko, ale tylko jako kibic. Przypuszczam, że był obrońcą w następnym procesie, cały bowiem czas przeglądał jakieś akta nie zwracając uwagi na to, co się działo wokół. (...)

W tydzień później, w Wielki Piątek, wyprowadzono mnie ponownie z celi tym razem po to, aby odczytać wyrok. Pamiętam, że prowadzący mnie strażnik zapytał po drodze:
- Kto was sądził?
- Widaj.
Pokiwał głową ze współczuciem.
- To macie czapę!

Nie pomylił się. Widaj w "oprawie" dwóch milczących kabewiaków odczytał mi wyrok śmierci i potwornie długie jego uzasadnienie.

(...)

Po wyroku miałem ustawowe 7 dni, aby się odwołać od wyroku. Była to ostatnia szansa, gdyż dopiero po odrzuceniu odwołania przez Najwyższy Sąd Wojskowy można było pisać prośbę o łaskę do Prezydenta Rzeczypospolitej. Dni jednak mijały, a ja nie korzystałem z tej szansy. W czwartym czy piątym zaprowadzili mnie do jakiegoś oficera informacji, który dał mi niedwuznacznie do zrozumienia, że powinienem odwołanie napisać. (...)

W piątek, kiedy upływał wyznaczony termin, jeszcze raz próbował przemówić mi do rozsądku jeden z oficerów UB. I tym razem odmówiłem. Powód był prozaiczny - po prostu nie wiedziałem co napisać. Przecież to pismo miało iść przez Różańskiego do jemu podobnych stróżów prawa. Miałem więc napisać, że to oskarżenie, proces to bzdura, mistyfikacja, że jestem niewinny? Oni o tym wiedzieli od początku i nie po to włożyli tyle trudu w jej przygotowanie, aby teraz przyznać mi rację i przekreślić cały swój wysiłek. Ich reakcją na tak sformułowane odwołanie mogło być tylko stwierdzenie, że jestem niepoprawny. A zatem miałem sam dobrowolnie, już bez przymusu oskarżać się i prosić o litość. Przecież im cały czas o to chodziło. Wtedy nareszcie mogliby mnie rozwalić z czystym sumieniem. Dlatego postanowiłem nie pisać nic i pozostawić sprawę jej własnemu biegowi.
(...)
W okresie gdy mnie sądzono, odnosiłem wrażenie, że bezczelność dostojników UB ma jednak swoje granice. Pamiętam ostatnią rozmowę z Różańskim w jakiś czas po ogłoszeniu wyroku. Kiedy wprowadzono mnie do gabinetu, stał przy oknie odwrócony do drzwi plecami, nieruchomo, zajęty własnymi myślami, jakby zapomniał o więźniu, którego kazał przyprowadzić. Po długiej chwili podszedł do biurka, stanął po drugiej jego stronie, naprzeciwko mnie.

[caption id="attachment_1699" align="aligncenter" width="472"]Józef Różański, dyrektor Departamentu Śledczego MBP Józef Różański, dyrektor Departamentu Śledczego MBP[/caption]

- Źle, Skalski, wyglądacie - powiedział ironicznie patrząc mi w oczy. - Niedobrze wam u nas?
Nie otrzymawszy odpowiedzi ciągnął dalej:
- Teraz będzie wam lepiej. Mamy nareszcie koronnego świadka!
- Macie już przecież wyrok - przerwałem. - Po co wam świadek, po co wam w ogóle świadkowie?!
Zdania poleciały teraz jak pingpongowa piłeczka - coraz szybciej, coraz gwałtowniejsze. Twarz jego nabrzmiewała powoli wściekłością.
- Ty szpiegu angielski, ty!... - wrzasnął w pewnym momencie i plunął mi w twarz.
To przekroczyło granice również mojej wytrzymałości. Nie ocierając twarzy, z wyrazem nie mniejszej zapewne wściekłości, wykrztusiłem:
- Ty parchu! Polska ci jeszcze zapłaci za zbrodnie!
Trafił go szlag. Chwilę stał osłupiały, potem nagle przydusił dzwonek na biurku, jakby na nim chciał wyładować całą wściekłość. Wiedziałem, że to nie jest subtelny morderca zza biurka, że sam potrafi katować. Spodziewałem się, że zaraz wpadnie jego sfora, że mnie zatłuką. Wszedł jednak jeden tylko strażnik.
- Odprowadzić do celi! - wrzasnął.
Nikt nie tknął mnie palcem i nigdy już go więcej nie widziałem.

[...]

Stanisław Skalski - rozdział "Powroty" w książce Henryka Nakielskiego "Jako i my odpuszczamy" (seria: Świadkowie historii)

Artykuł Stanisław Skalski opowiada o wstrząsających okolicznościach śledztwa w „pałacu Różańskiego”. ,,Dla mnie to nie byli ludzie” [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/stanislaw-skalski-opowiada-o-sledztwie-ub-ty-parchu/feed/ 3
Żołnierz WiN: „Terror panował ogromny. Władze więzienne robiły wszystko, żeby jak najwięcej więźniów, których ułaskawiono, zmarło z wycieńczenia” [WIDEO] https://niezlomni.com/zolnierz-win-terror-panowal-ogromny-wladze-wiezienne-robily-wszystko-zeby-jak-najwiecej-wiezniow-ktorych-ulaskawiono-zmarlo-z-wycienczenia-wideo/ https://niezlomni.com/zolnierz-win-terror-panowal-ogromny-wladze-wiezienne-robily-wszystko-zeby-jak-najwiecej-wiezniow-ktorych-ulaskawiono-zmarlo-z-wycienczenia-wideo/#respond Thu, 08 Jun 2017 06:43:24 +0000 http://niezlomni.com/?p=39691

- Miałem pomóc UB w aresztowaniu Józka Franczaka - wspomina żołnierz WiN Wacław Szacoń.

Bardzo ciężki był dla nas początek 1949 r. 22 i 23 stycznia milicja oraz KBW przeprowadziły operację przeciwko patrolowi „Lalusia”. W trakcie tej akcji zginął Jerzy Marciniak „Sęk”. Ja przeszedłem do patrolu „Strzały”. „Laluś” od tego momentu ukrywał się samotnie.
Władze doskonaliły się w walce z podziemiem. Po terenie zaczęły krążyć niewielkie patrole UB udające partyzantów. Zachodziły one do wsi podejrzewanych o sprzyjanie partyzantom i prosiły o pomoc, usiłując zdekonspirować nasze meliny, składy broni.... Postanowiłem naszą ukrytą w Wilczopolu koło Lublina broń przenieść do lasów bliżej swego rodzinnego domu. Pewien znajomy zgodził się przewieźć swoim wozem arsenał ukryty pod workami z owsem. Było tego ze czterysta kilogramów; erkaem, dużo amunicji, angielskie granaty, a nawet radiostacja. Całość zawinięto w brytyjskie celty, była to bowiem broń zrzutowa. Ukryłem ją w leśnym zagłębieniu, w gęstym sosnowym zagajniku, pięćdziesiąt metrów od skrzyżowania leśnych dróg. Wracałem zmęczony ze stenem pod pachą i łopatą w ręku, gdy nagle natknąłem się na patrol złożony z ubowca i straży leśnej. Na domiar złego z mojego stena wypadł magazynek i nie mogłem podjąć walki. Aresztowano mnie i zawieziono do siedziby Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie przy ulicy Chopina 17. Trzymano mnie tam pięć dni.

Następnie zostałem przewieziony do więzienia na Zamku Lubelskim. W śledztwie, jak każdego schwytanego bandytę, brutalnie mnie bito. Związano mnie w kij, bito po nogach i karku, do nosa lano wodę… Najgorsze było bicie po jądrach. W wyniku tego ostatniego po wyjściu z więzienia musiałem mieć operację chłoniaka. Śledztwo, na szczęście, było krótkie. Dzięki wcześniejszym zeznaniom aresztowanych członków podziemia UB sporo wiedziało i uznało, że nie ma co ze mnie wybijać następnych zeznań, bo to, co mają, i tak wystarczy, żeby mnie skazać. Ja też uznałem, że nie mam co zatajać tego, co UB i tak już wie. Przyznałem się. Zataiłem jednak wszystko, czego UB nie wiedziało. Nie powiedziałem, co robiłem w czasie okupacji ani dwa lata po wojnie. Sądzono mnie za działalność od 1947 r.

[caption id="attachment_35928" align="alignleft" width="480"] 1 marca, NSZ, wyklęci[/caption]

Śledczy podejrzewali, że ich oszukuję, ale żadnych dowodów nie mieli. Mój proces w trybie doraźnym przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Lublinie odbył się w listopadzie 1949 r. Zdaniem sądu byłem: „jednostką wybitnie aspołeczną, wrogo ustosunkowaną do obecnego ustroju” i jako jednostka powinienem „zostać wyeliminowany raz na zawsze ze społeczeństwa”. Oskarżono mnie, że od 11 lipca 1947 r. do 26 kwietnia 1949 r. brałem udział w walkach w bandzie „Uskoka”, będąc członkiem patrolu pod dowództwem „Strzały”, posługując się pseudonimem „Czarny”. Oskarżono mnie również o to, że posiadałem bez zezwolenia automat pepeszę, pistolet vis, automat sten, pistolet steyr oraz cztery granaty. Prokurator zarzucił mi także udział w szeregu akcji, między innymi w napadzie na spółdzielnię w Nowej Soli w styczniu 1948 r., napadzie na salę biletową i ambulans pocztowy na stacji Grudek we wrześniu 1948 r. i napadzie na stację kolejową w Dominowie. To oczywiście wystarczyło, żeby mnie skazać na karę śmierci. Wyrok 26 listopada wydała trójka orzekająca: porucznik Bolesław Kardasz, a także ławnicy: st. strzelec Jan Jankowski i strzelec Lech Wasik. Właściwie psychicznie byłem przygotowany na taki werdykt.

Jakoś za bardzo nie przejmowałem się tym, że skazano mnie na śmierć. Mam taką naturę, że nastawiam się zawsze na najgorsze, spodziewałem się tego. Po jakimś czasie miałem widzenie z siostrami, które płakały, sądząc, że widzą mnie po raz ostatni. Powiedziałem im, żeby przestały, bo przecież nikt nie będzie żył wiecznie, a ja ginę za wiarę i Ojczyznę, a nie jako sowiecki pachołek. Wyroki wydane w trybie nadzwyczajnym wykonywano z reguły w dwadzieścia jeden dni po ich wydaniu. 17 grudnia 1949 r. ówczesny prezydent Bolesław Bierut ułaskawił mnie, zamieniając mi karę śmierci na dożywotnie więzienie. Mój adwokat, nie pytając mnie nawet o zdanie, napisał podanie z prośbą o łaskę do Bieruta, i ten się przychylił.

[caption id="attachment_467" align="alignleft" width="567"] Józef Franczak "Lalek"[/caption]

Z Lublina przewieziono mnie do więzienia w Rawiczu. Spędziłem w nim cztery lata. Na kwarantannie siedziałem ze słynnym pilotem Stanisławem Skalskim. W Rawiczu panowały bardzo ciężkie warunki. O, to zdecydowanie było najgorsze ze wszystkich więzień komunistycznych. Oddział przeznaczony dla więźniów politycznych nie był zimą ogrzewany. Woda w celach zamarzała. Często trafiałem do karceru, bo byłem hardym więźniem; siedziało się tam nago, w absolutnych ciemnościach, w wodzie i fekaliach. Podpaść można było bardzo łatwo. Władze więzienne robiły wszystko, żeby jak najwięcej więźniów, których ułaskawiono, zmarło z wycieńczenia. Bywało, że w tygodniu umierało dwóch, trzech… Zdarzały się takie okresy, że codziennie umierał jakiś więzień. Jeżeli rano usłyszeliśmy stukot kopyt na wybrukowanym dziedzińcu, znaczyło to, że wywożą kogoś w skrzyni na cmentarz.

Cele były zatłoczone. Pamiętam, że w długiej na 380 cm, szerokiej na 240 cm i 260 cm wysokiej siedziało szesnastu więźniów. W celi o połowę mniejszej przebywało zazwyczaj od siedmiu do dziesięciu. Jak się człowiek w takiej celi położył, to mógł przewrócić się tylko na komendę. Spało się na siennikach, w których było tylko trochę pyłu. Pomieszczenia były zapluskwione i pełne wszelkiego robactwa.

Terror panował olbrzymi. Z jedzenia do spożycia nadawał się tylko chleb, taki, jaki dostawało wojsko. Rano do chleba dodawano czarną kawę. Na obiad otrzymywaliśmy zupę, która poza nazwą nie miała z zupą nic wspólnego. Jak dali niby grochówkę, to w każdej misce było około dwudziestu wołków zbożowych i łupinki z grochu. Dostawaliśmy też zupę z suszonej kapusty i marchwi. Niektórzy się załamywali, popełniali samobójstwa, wieszali się… Wytrzymywali przede wszystkim ci, którzy mieli mocną psychikę. Ci stawali się nawet twardsi! Odsuwali wołki na brzeg miski i jedli tę lurę.

Jeśli chodzi o personel więzienny, czyli oddziałowych, z którymi najczęściej mieliśmy do czynienia, muszę stwierdzić, że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka.

Owszem, zdarzali się zwyrodnialcy, ale byli też i ludzie. Pamiętam takiego Majchra, przedwojennego komunistę, który walczył w Hiszpanii, a który później, aresztowany przez wojska Franco, siedział przez wiele lat w więzieniu w Maroku. Po powrocie do kraju w nagrodę za przekonania władze komunistyczne zrobiły go oddziałowym w Rawiczu. Zakładali zapewne, że jako prześladowany przez faszystów będzie się mścił na wrogach. Tymczasem on okazał się bardzo dobrym człowiekiem. Współczuł więźniom i starał się im pomagać. Zdarzało się, że za swoje pieniądze kupował im papierosy. Jak się go poprosiło, żeby zaniósł papierosa do sąsiedniej celi i dał koledze, zawsze to zrobił. W rozmowach z nami mówił: Ja myślałem, że będę księży i burżujów trzymał, a tu same chłopy i robotniki! Nie mógł się nadziwić, że to oni, a nie jacyś panowie, są głównymi wrogami ustroju. Mówił, że wie, co to siedzieć w więzieniu, i podkreślał, że dopóki on będzie oddziałowym, krzywda nam się nie stanie. Opowiadał nam też, że hiszpańscy faszyści lepiej traktowali siedzących w ich więzieniach komunistów, niż polskie władze swoich przeciwników. Jedzenie, które sam otrzymywał za kratami, było znacznie lepsze. Dostawał mięso i owoce, o czym my mogliśmy tylko pomarzyć.
Kiedyś poprosiłem go, żeby zaniósł papierosa koledze z jednej z cel. On wziął, ale po chwili się zawahał: A wiesz, kto tam jest, kapusia tam też mają… Spojrzał na mnie i wulgarnie dodał: Chuj mu na grób! Poszedł z tym papierosem do tej celi i powtórzył to samo. Oświadczył chłopakom w celi, że mają kapusia, którego powinni rozdeptać jak mysz.
Zapamiętałem także takiego Lidziejewskiego, też był porządnym człowiekiem. Zawsze po cichu podkreślał, że jest przedwojennym kapralem, a nie jakimś komunistą.

Jak umarł Stalin, to ja pierwszy z całego pawilonu zobaczyłem wiszący na budynku młyna informujący o tym transparent. Miałem wtedy bardzo dobry wzrok, a drzewa na plantach, oddzielające więzienie od sąsiednich budynków, nie miały jeszcze liści; mogłem zobaczyć napis przez gołe konary. Natychmiast zastukałem do sąsiedniej celi z tą wiadomością.

Wkrótce wszyscy już wiedzieli. Kiedy wyszliśmy na spacer, wszyscy byli uśmiechnięci i szli z podniesionymi głowami. Taki strażnik Przekota, warszawiak, od razu to zauważył i zaczął wrzeszczeć: Co wam tak wesoło?

W 1952 r. wyrok dożywocia zamieniono mi na dwanaście lat więzienia. W Rawiczu spędziłem w sumie cztery; potem na rok przeniesiono mnie do więzienia we Wronkach, a następnie do Strzelec Opolskich. Zwolniono mnie 10 grudnia 1956 r.

W lipcu 1956 r. grupa więźniów zaczęła przygotowywać ucieczkę. Zaczęła się odwilż, rygor w więzieniach zmalał. Pracując w kamieniołomach, zgromadziliśmy nawet materiał wybuchowy. Teoretycznie bunt i ucieczka mogłyby nam się udać, za daleko byśmy jednak nie uciekli. Starałem się wyperswadować to kolegom, o co niektórzy mieli do mnie nawet pretensje. Tłumaczyłem zwolennikom tego rozwiązania, wśród których większość trafiła do więzienia tuż po wojnie, że czasy się zmieniły i władza ludowa znacznie się umocniła. Nawet jak się uda, szybko wpadniemy, bo milicja zrobi gigantyczną obławę. Wszystkie drogi, mosty, dworce i tym podobne zostaną obstawione, a w domu na każdego będzie czekał kocioł. Tłumaczyłem, że skoro sytuacja polityczna się zmienia, pewnie nas wypuszczą. Okazało się, że miałem rację.

Kiedy zamieniono mi dożywocie na dwanaście lat więzienia, przyjechał do mnie oficer śledczy, niejaki Stachyra, którego znałem, bo w czasie okupacji ukrywał się w naszej wiosce. Jak tylko mnie zobaczył, powiedział: Wacek, przywiozłem ci wolność! Zdziwiłem się, ale szybko okazało się, że za owo wyjście wyznaczono określoną cenę. Miałem pomóc UB w aresztowaniu Józka Franczaka. Wcześniej w ogóle nie wiedzieli, że go znałem, bo się do tego nie przyznawałem. Z czasem jednak, na podstawie zeznań innych aresztowanych, UB ustaliło, że nie tylko znam Józka, ale i się z nim przyjaźnię. Józek dalej działał w podziemiu i jako wyjęty spod prawa był jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi w kraju. UB uznało, że jeżeli wyjdę na wolność, to on na pewno się ze mną skontaktuje. Stachyra powiedział, że wyposażą mnie w takie urządzenie, w którym tylko przycisnę guzik, i oni będą wiedzieli, w którym kwadracie się znajdujemy; dotarliby do nas pół godziny później. I że nic więcej nie będę musiał robić. Oczywiście zdecydowanie odmówiłem.

Fragment wspomnień Wacława Szaconia W kontrwywiadzie WiN, Marek A. Koprowski, Żołnierze Wyklęci. Wspomnienia i relacje. Tom 2, Replika, Zakrzewo 2017. Książkę można nabyć TUTAJ.

Żołnierze Wyklęci – Niezłomni, którzy walczyli za wolną Polskę, nie wątpiąc w to, czy warto.
Po zakończeniu II wojny światowej nie wszyscy złożyli broń. Wciąż byli ludzie, dla których walka o wolność ojczyzny z każdym jej wrogiem stanowiła oczywistość. Tak zostali wychowani.

Oto zbiór autentycznych relacji żołnierzy podziemia antykomunistycznego, którzy ocaleli z nierównej walki z komunistyczną władzą. Tych nielicznych, którzy wyszli cało z sowieckich więzień i katowni. Wielokroć spoglądali oni śmierci w oczy, znosili nieludzkie tortury, porzucali domy i rodziny, aby nie dać się złapać. Pokonywali wszelkie przeciwności za sprawą charyzmatycznych dowódców oraz dzięki własnej odwadze, sprytowi i poświęceniu. Słowa bezpośrednich świadków tamtych czasów ukazują szeregowych żołnierzy i dowódców nie jako spiżowych bohaterów, ale jako zwykłych ludzi. Tym bardziej wstrząsający jest obraz represji, jakim poddawano nie tylko ich samych, ale także ich rodziny czy kolegów. Męczeni w ubeckich katowniach, trzymani w więzieniach i zakładach karnych, byli skazywani na śmierć lub nieustannie nadzorowani nawet po wyjściu na wolność.

[caption id="attachment_39729" align="alignleft" width="503"] Marek A. Koprowski, fot. screen youtube.com TV Republika[/caption]

Bohaterowie Koprowskiego również obecnie udowadniają, że ojczyzna i jej losy wciąż są dla nich niezwykle ważne. Angażują się w pielęgnowanie pamięci o Żołnierzach Wyklętych i należnej im pamięci.

Marek A. Koprowski - pisarz, dziennikarz, reporter, od ponad dwudziestu lat zajmujący się problematyką wschodnią i losami Polaków na Wschodzie. Jako wysłannik kilku pism odbył ponad sto dwadzieścia podróży – od Brześcia po Sachalin i Kamczatkę, odwiedzając wszystkie kraje na obszarze postsowieckim. Plonem tych wypraw, oprócz tysięcy artykułów, jest też kilkanaście książek. Laureat nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego w 2007 r. za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie. Obok pierwszego tomu Żołnierzy Wyklętych, ostatnio ukazały się dwa tomy zebranych przez niego relacji Wołyń. Wspomnienia ocalałych oraz integralnie związana z tą tematyką Akcja „Wisła”. Krwawa wojna z OUN–UPA.

- Marek Koprowski jest jednym z najciekawszych polskich popularyzatorów historii - „Do Rzeczy”

Artykuł Żołnierz WiN: „Terror panował ogromny. Władze więzienne robiły wszystko, żeby jak najwięcej więźniów, których ułaskawiono, zmarło z wycieńczenia” [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zolnierz-win-terror-panowal-ogromny-wladze-wiezienne-robily-wszystko-zeby-jak-najwiecej-wiezniow-ktorych-ulaskawiono-zmarlo-z-wycienczenia-wideo/feed/ 0
Wstrząsające zeznania świadków, które do dziś budzą przerażenie, czyli oprawca Żołnierzy Wyklętych przed sądem [WIDEO] https://niezlomni.com/wstrzasajace-zeznania-swiadkow-ktore-do-dzis-budza-przerazenie-czyli-oprawca-zolnierzy-wykletych-przed-sadem-wideo/ https://niezlomni.com/wstrzasajace-zeznania-swiadkow-ktore-do-dzis-budza-przerazenie-czyli-oprawca-zolnierzy-wykletych-przed-sadem-wideo/#comments Tue, 01 Nov 2016 17:26:52 +0000 http://niezlomni.com/?p=33101

Humer i inni to polski film dokumentalny z 1994 w reżyserii Aliny Czerniakowskiej. Dokument jest relacją z procesu przed Sądem Rejonowym w Warszawie. Na ławie oskarżonych zasiadał Adam Humer oprawca Żołnierzy Wyklętych funkcjonariusz z komunistycznego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Czerniakowska tak mówiła o powstawaniu filmu:

Nie było żadnej skruchy, ale pewność i buta. [...] [Humer] napluł mi na kamerę, mam taki kadr. Jak byli funkcjonariusze UB wychodzili z sądu to ludzie ustawili się szpalerem i mówili o nich, że to są bandyci, łobuzy. Humer był cyniczny, machnął ręką, że jego to w ogóle nie obchodzi.

W 1994 skazany za wymuszanie zeznań torturami. Udowodniono mu udział w wielu przesłuchaniach, upokarzanie, głodzenie i torturowanie więźniów politycznych. Skazany został na dziewięć lat więzienia, w drugiej instancji w 1996 zmniejszono wyrok do siedmiu i pół roku, zmarł podczas przerwy w wykonywaniu kary...

Na procesie zeznawały ofiary Humera – m.in. Juliusz Bogdan Deczkowski (AK) i Maria Hattowska (WiN), Stanisław Skalski. Według ich zeznań wobec kobiet Humer stosował m.in. bicie nahajką zakończoną stalową kulką oraz drutem kolczastym w piersi i krocze.

https://www.youtube.com/watch?v=QL5HyLRicy8

Artykuł Wstrząsające zeznania świadków, które do dziś budzą przerażenie, czyli oprawca Żołnierzy Wyklętych przed sądem [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wstrzasajace-zeznania-swiadkow-ktore-do-dzis-budza-przerazenie-czyli-oprawca-zolnierzy-wykletych-przed-sadem-wideo/feed/ 1
Piękny hołd oddany asom polskiego lotnictwa – wielki mural w Warszawie https://niezlomni.com/piekny-hold-oddany-asom-polskiego-lotnictwa-wielki-mural-warszawie/ https://niezlomni.com/piekny-hold-oddany-asom-polskiego-lotnictwa-wielki-mural-warszawie/#respond Sat, 06 Aug 2016 06:33:21 +0000 http://niezlomni.com/?p=29857

Dziewięć metrów wysokości i 16 szerokości ma mural, który powstał na ścianie jednego z warszawskich gimnazjów. Upamiętnia mistrzów polskiego lotnictwa: generała Stanisława Skalskiego i majora pilota Eugeniusza Horbaczewskiego, asów myśliwskich z czasów II wojny światowej - informuje Polska Zbrojna.

Na muralu na Gocławiu widzimy miasto zza chmur, szachownicę lotniczą, dwóch asów przestworzy - generała Stanisława Skalskiego i majora pilota Eugeniusza Horbaczewskiego oraz samoloty: Messerschmitt Bf 109, Hs 126 i Junkersy, zestrzelone przez polskich pilotów.

Mural znajduje się na ścianie Gimnazjum nr 28 przy ulicy Władysława Umińskiego 11.

Pomysłodawczynią jest Iwona Szatkowska, mieszkanka Gocławia - warszawskiej dzielnicy. Mural został sfinansowany z budżetu partycypacyjnego stolicy. Na projekt przeznaczono 30 750 zł.

Mural zaprojektowali oraz wykonali Wojtek Woźniak i Marcin Budziński. Wcześniej wykonali m.in. mural „Wilki” umieszczony w Gdańsku wzdłuż alei Żołnierzy Wyklętych czy malowidło poświęcone pamięci obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, wykonane na bloku mieszkalnym w gdańskim Przymorzu.

W ten sposób chcemy pokazać młodym ludziom sylwetki dwóch zapomnianych bohaterów, którzy swoim talentem i wytrwałością przyczynili się do wielkich strat niemieckiego agresora. To ważne szczególnie teraz, w czasach kryzysu autorytetów

- podkreśla Szatkowska.

Gen. bryg. Stanisław Skalski walczył w kampanii wrześniowej i w bitwie o Anglię. Dowodził Polskim Zespołem Myśliwskim w Tunezji i na Malcie, który nazywano „Cyrkiem Skalskiego”. Znany był ze swojej olbrzymiej skuteczności. Podczas II wojny światowej zestrzelił 21 niemieckich maszyn (w tym 18 samodzielnie). As polskiego lotnictwa zmarł w 2004 roku. Jego grób znajduje się na wojskowych Powązkach.

Mjr pil. Eugeniusz Horbaczewski, pseudonim „Dziubek”, był lotnikiem 303 Dywizjonu Myśliwskiego i „Cyrku Skalskiego”. Zestrzelił 16 samolotów wroga i jeden uszkodził. Zginął 18 sierpnia 1944 roku w drodze powrotnej z walki nad Francją. Został pochowany na cmentarzu w Creil we Francji. Jest patronem 41 Bazy Lotnictwa Szkolnego w Dęblinie.

źródło: Polska Zbrojna

Artykuł Piękny hołd oddany asom polskiego lotnictwa – wielki mural w Warszawie pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/piekny-hold-oddany-asom-polskiego-lotnictwa-wielki-mural-warszawie/feed/ 0
W 1950 roku został skazany przez komunistów na karę śmierci za „szpiegostwo”. Jednak jego jedyną winą było to, że był najlepszym polskim asem myśliwskim podczas II wojny światowej. Niemcy nazywali go „latająca śmierć” https://niezlomni.com/22263/ https://niezlomni.com/22263/#respond Wed, 12 Nov 2014 10:33:02 +0000 http://niezlomni.com/?p=22263

skalski-2

Artykuł W 1950 roku został skazany przez komunistów na karę śmierci za „szpiegostwo”. Jednak jego jedyną winą było to, że był najlepszym polskim asem myśliwskim podczas II wojny światowej. Niemcy nazywali go „latająca śmierć” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/22263/feed/ 0