Sławoj Leszek Głódź – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Sławoj Leszek Głódź – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Sensacyjne informacje na temat współpracy abp Głódzia z komunistycznym wywiadem w Watykanie https://niezlomni.com/sensacyjne-informacje-na-temat-wspolpracy-abp-glodzia-z-komunistycznym-wywiadem-w-watykanie/ https://niezlomni.com/sensacyjne-informacje-na-temat-wspolpracy-abp-glodzia-z-komunistycznym-wywiadem-w-watykanie/#respond Fri, 08 Jun 2018 06:48:07 +0000 https://niezlomni.com/?p=48818

Arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia, gdy pracował w Watykanie, wywiad wojskowy traktował jako swego informatora - informuje ,,Rzeczpospolita".

Z dokumentów znajdujących się do niedawna w zbiorze zastrzeżonym IPN wynika, że okres jego współpracy trwał przynajmniej sześć lat. Informacje, które pozyskiwano od niego, traktowano jako ,,cenne i wartościowe" typu agenturalnego.

Komunistyczny wywiad w Watykanie zintensyfikował swoje działania po wyborze kardynała Karola Wojtyły na papieża. Rozpoczęto intensywny werbunek tajnych współpracowników, głównie wśród Polaków.

Z sukcesami. Agentom pracującym dla Departamentu I MSW (wywiad cywilny) udało się pozyskać do współpracy kilkudziesięciu duchownych, pracujących blisko papieża

- czytamy w ,,Rzeczpospolitej". Obok wywiadu cywilnego działał także wywiad wojskowy. W 1982 r. do Rzymu trafił płk. Franciszek Mazurek, oficjalnie kierownik przedstawicielstwa PLL LOT, który nawiązał współpracę z Głodziem. Jego obowiązki w 1984 przejął specjalny wydział typowniczo-werbunkowy o kryptonimie „SOWA".

To od Głódzia komunistyczny wywiad miał otrzymywać m.in.: charakterystyki „pracowników poszczególnych sekcji watykańskich”.

Co na to sam metropolita gdański?

Nigdy nie podjąłem żadnej współpracy ze służbami komunistycznymi

- napisał w oświadczeniu. Duchowny opisuje, że sam był ofiarą:

Po raz pierwszy padłem ofiarą tego systemu przed maturą, mając 17 lat. Zostałem wtedy osadzony w Centralnym Więzieniu Karno-Śledczym w Białymstoku na 3 miesiące. Następnie zostałem skazany wyrokiem sądu wojewódzkiego w Białymstoku na rok więzienia w zawieszeniu na 5 lat i wydalony ze szkoły za przynależność do tajnej organizacji +Białe Orły+ i namalowanie plakatu o szkodliwości sojuszu Państwa Polskiego ze Związkiem Radzieckim. Dnia 6 sierpnia 1963 r. wraz z czterema kolegami zostałem wyrzucony z liceum Ogólnokształcącego w Sokółce, przez co musiałem rok później składać maturę korespondencyjnie

Później do represji ze strony komunistów dochodziło w Kurii Rzymskiej Polaków.

Byłem ofiarą inwigilacji, ale nigdy nie podjąłem żadnej współpracy ze służbami komunistycznymi, co zresztą wynika z przedstawionych dokumentów

źródło: Rzeczpospolita / Wolnosc24.pl

Artykuł Sensacyjne informacje na temat współpracy abp Głódzia z komunistycznym wywiadem w Watykanie pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/sensacyjne-informacje-na-temat-wspolpracy-abp-glodzia-z-komunistycznym-wywiadem-w-watykanie/feed/ 0
„Komorowski postarał się, żebyś poszedł siedzieć. To nie koniec”. Fragment nowej książki Wojciecha Sumlińskiego https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-pogorzelisko-komorowski-postaral-sie-zebys-poszedl-siedziec-to-nie-koniec/ https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-pogorzelisko-komorowski-postaral-sie-zebys-poszedl-siedziec-to-nie-koniec/#respond Sun, 08 May 2016 17:14:30 +0000 http://niezlomni.com/?p=27392 Wojciech Sumliński "Pogorzelisko"

Byłem współpracownikiem Centralnego Biura Śledczego i – chcę to podkreślić – nie robiłem tego dla pieniędzy. Nie uchroniło mnie to od poważnych kłopotów i wyniku prowokacji 16 miesięcy spędziłem w „sanatorium”.

To czas, którego nie zapomnę do końca życia. Zaliczyłem 12 cel z najbardziej bezwzględnymi bandytami, mordercami, gwałcicielami, handlarzami narkotyków, handlarzami bronią. Próbowano mnie złamać na różne sposoby, nie żałowano mi żadnych „atrakcji”, nikomu nie życzę czegoś podobnego, ale koniec końców nie złamali mnie. W międzyczasie zastraszano moich obrońców, świadków, zniszczono mnie, zniszczono moją rodzinę. Długo nie rozumiałem, dlaczego stało się to wszystko. I dopiero dużo później dowiedziałem się, że za tym wszystkim stoi Bronisław Komorowski, odnośnie którego dysponowałem olbrzymim dossier i olbrzymią wiedzą – służbową i prywatną. Wiedział, że ja wiem, bo o pewnych sprawach z nim związanych sam pisemnie go poinformowałem. Długo po tym, gdy wyszedłem na wolność, powiedziano mi: „Nie wiedziałeś, na co się porywasz. Wszedłeś na odcisk Komorowskiemu. Twoje problemy, to jego robota”. Potem połączyłem swoją dawną wiedzę o Komorowskim z Fundacją Pro Civili i Aneksem do Raportu WSI, o którym chciał on uzyskać za wszelką cenę wszelkie informacje. By to wyjaśnić, trzeba wrócić do 2007 roku, do naszego spotkania, które zainicjowała poseł PO Jadwiga Zakrzewska. To jego zaufana osoba, która, że tak to ujmę, była pod Komorowskim – a jak bardzo zaufana, to może temat na przyszłość. Powszechnie wiadomo, że była dawną podwładną Bronisława Komorowskiego, wiceszefem MON w czasie, gdy Komorowski był ministrem. I tu się zatrzymam. Inicjatywa Zakrzewskiej wzięła się z informacji otrzymanej od oficerów WSI, według których miałem dysponować wiedzą na temat tajnego Aneksu do Raportu WSI i o Fundacji Pro Civili. Po drodze, nim dojechaliśmy samochodem do biura poselskiego Komorowskiego, Zakrzewska upewniała się, czy mam wiedzę na interesujące ich tematy. Potwierdziłem. I teraz z kolei ja zapytałem, skąd jej wiedza o mnie. „Tak mówią oficerowie, uważają, że warto z panem rozmawiać” – odparła krótko. Nie oponowałem.

W tamtym czasie rzeczywiście miałem świetne rozeznanie, koneksje i szeroko rozbudowane kontakty. Rozeszła się wieść, że poza wszystkim mam na przykład kontakty z kapelanami Wojska Polskiego, z Tadziem Głódziem, ale też z generałami i dowódcami żandarmerii – i tak było naprawdę. Z jego ekscelencją biskupem Głódziem znamy się od 15 lat, „od zawsze” byliśmy w bardzo dobrych stosunkach. Jego także skrzywdzono. W moich wspomnieniach i pamięci jego obraz jest bardzo pozytywny, ciepły obraz biskupa, człowieka bardzo zaradnego i mnie przychylnego. Najlepsi przyjaciele wieszali na nim psy, ale ja jestem świadkiem, że za swoje pieniądze zorganizował w Bieszczadach cztery wakacyjne turnusy dzieciom, sierotom i półsierotom. Na 50 hektarach kazał wybudować namiotowe miasteczko, wyposażył je w łazienki, ściągnął kuchnie polowe i wszystko inne, co potrzebne. A że mówi się, iż lubi wypić? To poproszę o wskazanie 10 osób z Sejmu, które wypić nie lubią. Może być z tym trudność. Ataki na Głódzia, to ataki na Kościół, tak uważam.

Wracając do spotkania z Bronisławem Komorowskim w jego poselskim biurze – na początek przeprosił mnie za spóźnienie tłumacząc, że był na rozmowie u premiera. A później zapytał o Sumlińskiego, konkretnie – czy znam Wojciecha Sumlińskiego. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie znam, i na tym skończyła się kwestia tego tematu. Komorowski był wyraźnie zawiedziony, jakby oczekiwał zupełnie innej odpowiedzi. Zaraz potem przeszedł do wątku „kwitów na PIS”, na Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza i Zbigniewa Ziobro, a nawet na Donalda Tuska i PO – i to już było naprawdę ciekawe. Na koniec zapytał mnie, czy mam dostęp do informacji na temat Fundacji Pro Civili i tajnego Aneksu do Raportu WSI. Zachowywał się tak, jakby chciał mnie wysondować, sprawdzić, co wiem, a czego nie wiem, jaka jest wiedza na rynku. Odpowiedziałem, że w kwestii Aneksu nie mam wiedzy, ale o Fundacji Pro Civili – i owszem. Na tym wątku zatrzymaliśmy się dłużej i rozmawialiśmy o Manfredzie Holletschku. Komorowski był dobrze zorientowany w temacie. Potrafię to ocenić, bo w moich dokumentach o Pro Civili przewinęło się około 50 osób, w tym właśnie Manfred Holletschek oraz Igor Kopylow, Rosjanin, który miał kilka paszportów wystawionych na kilka nazwisk. Dokumenty dotyczące Pro Civili zostały mi odebrane przez służby specjalne i dziś pozostały mi tylko notatki. Nie wiedziałem, że tak szybko zareagują, ale mimo to te najważniejsze materiały schowałem, tak na wszelki wypadek. Są za granicą i jeśli znajdą się w Polsce odważni i uczciwi prokuratorzy, chętnie je przekażę. Zanotowałem nazwiska, fakty i związki łączące ludzi z kręgu Pro Civili, a także informacje o interesach Fundacji i przemycie broni. Nie poskąpiłem szczegółów. I rzecz najważniejsza – mam cały zapis rozmowy z Bronisławem Komorowskim. To nie żarty.

O szczegółach tego spotkania oraz innych faktach powiadomiłem Prokuraturę Warszawa - Śródmieście i od tamtej pory zapadła głucha cisza. Moje zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przerzucano z jednej prokuratury do drugiej i żadna nie miała odwagi zająć się sprawą. Skończyło się niczym. Z Bronisławem Komorowskim jest tak, jak z kamieniem wrzuconym do wody: kręgi rozchodzą się bardzo szeroko, to co mówię, to tylko wierzchołek góry lodowej. Za moją wiedzę o nim próbowano mnie później dobić. Prokurator Jolanta Mamej, ta sama, która oskarżała pana Sumlińskiego, wezwała mnie na przesłuchanie i wręczyła do przeczytania dokument, który nazwała Aneksem. Od razu wiedziałem, że to podpucha, bezczelna prowokacja. Bardzo zresztą nieudolna. Powiedziała: „proszę to wziąć i zapoznać się z poszczególnymi kartami”. Poprosiłem o jakiś plastik, bym mógł te kartki przewertować nie zostawiając śladów linii papilarnych. Wtenczas prokurator, wyraźnie zawiedziona, schowała materiały do szafki. Twierdziła, że był to Aneks do Raportu WSI, rzekomo znaleziony u mnie. Prowokacja na całego! Po chwili wszedł drugi prokurator, krótka narada i przesłuchanie zostało zakończone. Dopiero wtedy zrozumiałem, po co w 2013 nawiedzili mnie ludzie z ochrony prezydenta Komorowskiego, którzy proponowali duże pieniądze za udostępnienie materiałów z Aneksu. Po wyjściu z prokuratury spotkałem się z byłymi, zaprzyjaźnionymi oficerami BBN, UOP i ABW, od których dowiedziałem się, że od dawna jest „cena” za moja głowę – szukają tylko pretekstu. „Zagrałeś z Komorowskim, to postarał się, żebyś poszedł siedzieć. A to nie koniec. Uważaj!” I tak mniej więcej to wyglądało, kiedy przez te wszystkie lata chciałem pomagać państwu w załatwieniu mafii, a tymczasem stało się inaczej – mafia państwowa załatwiła mnie.

***

Wyszedłem z sądu i zatrzymałem się, nie wiedząc, co z sobą począć. Gdy tak stałem, podszedł do mnie mój obrońca, mecenas Waldemar Puławski, porządny człowiek, który, w przeciwieństwie do innych mecenasów, zawsze był względem mnie fair. Nasze oczy spotkały się na ułamek sekundy. – Przez wiele lat byłem prokuratorem – zagadnął. – A potem jako obrońca reprezentowałem wielu ludzi, w wielu głośnych sprawach. Od „Inki”, kobiety oskarżanej w sprawie o zabójstwo ministra Jacka Dębskiego, po wielu łotrów – popatrzył na mnie uważnie, po czym wrócił do przerwanego wątku. – Tak więc, panie Wojtku, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wiele rzeczy w życiu widziałem i wiele już słyszałem, ale to? – Pokręcił głową, jakby wciąż nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. – Jedno wiem na pewno: to nie pan powinien siedzieć na tej ławie oskarżonych, ale ktoś zupełnie inny. I wszyscy na tej sali wiedzą, kto. Nie odpowiedziałem, bo podobnie jak mój obrońca, zastanawiałem się, czy Bronisław Komorowski odpowie kiedyś za to wszystko, co stało się przy jego wydatnym udziale. Wracając samotnie z sądu do domu myślałem o tym, co przed chwilą zeznał kolejny świadek. Mówiono, że był agentem Centralnym Biurem Śledczym, a dziś on sam potwierdził swoja współpracę z CBŚ. Słyszałem wcześniej, że skutecznie rozpracowywał mafię paliwową i najgroźniejsze grupy przestępcze w Polsce. Mówiono, że na tyle skutecznie, iż zbierał nagrodę za nagrodą, i pewnie tak było. Wiele spośród postaci, które przywołał dziś w sądzie, nie była mi obcych. Nie to, by moje ścieżki przecięły się kiedykolwiek z ich ścieżkami. Bardziej to, że działalność tych ludzi, ich kariery, bywały szalenie interesujące. Oczywiście dla kogoś, kto interesował się miliardowymi wyłudzeniami, niewyjaśnionymi samobójstwami czy innymi historiami, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że przywracają wiarę w człowieka. Najprzód Austriak Manfred Holletschek. Wiedziałem o nim sporo. Obok Wolfganga Kasco był głównym założycielem Pro Civili, znanym polskiej policji. Jak to więc możliwe, że dopuszczono, by Holletschek rozwijał w Polsce współpracę z byłymi oficerami Północnej Grupy Wojsk Radzieckich, stacjonującymi w Legnicy, zorganizowanymi grupami przestępczymi z Ukrainy oraz z Leszkiem Danielakiem, przywódcą „Pruszkowa”? Pośrednikiem w kontaktach pomiędzy Pro Civili a mafią pruszkowską był między innymi Jarosław Sokołowski pseudonim „Masa”. Po uzyskaniu statusu świadka koronnego, „Masa” bez obaw składał zeznania o tym, jak „Pruszków” wchodził w różne przedsięwzięcia publiczne. W zamian za obciążenie gangsterów Sokołowski otrzymał prawo do zachowania milczenia w sprawach, których ujawnienie byłoby dla niego bardziej niebezpieczne niż zeznania o działalności szefów „Pruszkowa” i skorzystał z tego prawa w jednym obszarze: w sprawie interesów mafii na WAT oraz kooperacji z Fundacją Pro Civili. Nie zrobił tego bez powodu. „Masa” doskonale wiedział, że Fundacja to w rzeczywistości przykrywka dla dobrze zakonspirowanej międzynarodowej organizacji przestępczej założonej przez ludzi WSI, którzy doprowadzili do wielomiliardowych wyłudzeń i do śmierci wielu osób. Podstawą działania Pro Civili była kooperacja z Wojskową Akademią Techniczną, dlatego też podstawy te zabezpieczono solidnie. Według informacji CBŚ specyficzny rodzaj zainteresowania elementami działalności Fundacji – na styku jej kooperacji z WAT – wykazywał, jako szef MON, Komorowski, który według oficerow CBŚ zachowywał się tak, jakby prowadził dla Fundacji działania osłonowe. Gdy śledztwo szło pełną parą i gdy w jego toku zamierzano przesłuchać Komorowskiego, właśnie wtedy do Komendy Głównej Policji wkroczyli przedstawiciele generała Tadeusza Rusaka, szefa WSI i zarazem znajomego Komorowskiego. Dokumenty zabrano, śledztwo przekierowano w ślepą uliczkę – i koniec! Sprawa dotycząca wielomiliardowych wyłudzeń i zagadkowych „samobójstw” nigdy nie została wyjaśniona. Zeznania świadka były kolejnym potwierdzeniem niewidzialnych więzi, jakie miały łączyć byłego szefa MON, przyszłego prezydenta Polski, z założycielami Pro Civili i innymi przedstawicielami tej organizacji. Funkcjonariusze CBŚ ustalili też, że tajemniczy Rosjanin, posługujący się personaliami „Igor Kopylow”, o którym mówił świadek, był organizatorem procesu wyłudzania ogromnych kredytów bankowych na rzecz Pro Civili we współpracy z WSI oraz grupą pruszkowską i miał niezbędne pełnomocnictwa wydane przez MON do zapoznawania się z pracami badawczymi na WAT, sięgającymi tajemnic państwowych. Świadkowie potwierdzili, że Kopylow kontaktował się z kapitanem Piotrem Polaszczykiem i był inicjatorem factoringu, zwanego systemem satelitarnym, który polegał na zakładaniu fikcyjnych spółek na fałszywe tożsamości lub na „ludzi-słupy”. Kwota wyłudzeń dokonanych w ten sposób przekroczyła sto milionów złotych, a był to drobny zakres działalności Pro Civili. Pieniądze transferowano za pośrednictwem kilku korporacji zarejestrowanych na Cyprze, do Rosji. Niezależnie od skutków finansowych, jakie wynikały z takich kontraktów, umowy zawierały klauzule umożliwiające kontrahentowi dostęp do informacji stanowiących tajemnicę służbową. Oznaczało to, iż posługujący się kilkoma tożsamościami, powiązany z obcym wywiadem Igor Kopylow mógł otrzymywać informacje o stopniu zaawansowania ściśle tajnych prac badawczych oraz o procesach ich wdrażania na potrzeby sił zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Tuż przed odebraniem śledztwa przez WSI oficerom Centralnego Biura Śledczego – czyli tuż przed przerwaniem śledztwa – prowadzący je policjanci próbowali dociec, jak to możliwe, że Komorowski, który o działalności Kopylowa był informowany na bieżąco i miał w tej kwestii pełne rozeznanie, nie zrobił nic, by położyć jej kres. Odbierając śledztwo policji WSI nie dopuściły do pełnego zrealizowania tego wątku śledztwa. Konkluzja oficerów CBŚ była jednoznaczna: WSI, które odpowiadały za kontrwywiadowczą osłonę technologii rozwijanych w ramach projektów badawczych na Wojskowej Akademii Technicznej, same przekazały je w obce ręce. Zdaniem prowadzących śledztwo oficerów CBŚ jedną z kluczowych postaci, których działania, bądź zaniechanie działań, doprowadziły do takiej sytuacji, a nadto do wyłudzenia z WAT setek milionów złotych, był kierujący resortem szef MON, Bronisław Komorowski.
Złożone dziś zeznania stanowiły domknięcie koła. Poza wszystkim dotykały także spraw pozornie mniej istotnych, a nawet pozornie quasi groteskowych – ale tylko pozornie. O zadziwiających relacjach dotyczących Bronisława Komorowskiego i posłanki PO, Jadwigi Zakrzewskiej – o których tylko mimochodem, za to w bardzo obrazowy sposób wspomniał w sądzie świadek– wiedziałem to i owo już wcześniej. Wiele osób o nich wiedziało. Wiedziałem, że to dzięki Komorowskiemu pracownica Spółdzielni Spożywczej „Społem” nieomal wprost ze spółdzielni trafiła do elitarnego grona polityków i to nie na byle jakie stanowisko: wiceszefa MON, zastępcy Komorowskiego - wtenczas szefa MON. Nigdy nie miałem nic przeciwko pracownikom Spółdzielni „Społem”, bo niby dlaczego miałbym mieć, ale taki awans, przy którym mit kariery od pucybuta do milionera był błahostką, jawił się, jako coś irracjonalnego! Zwłaszcza że wskutek tego awansu Jadwiga Zakrzewska została przełożoną pułkowników oraz generałów Wojska Polskiego i de facto całej polskiej armii, a to już była czysta abstrakcja. Gdy podczas przesłuchania w toku mojego procesu spytałem Jadwigę Zakrzewską o kulisy jej kariery i o relacje łączące ją z Bronisławem Komorowskim, posłanka PO odpowiedziała z przestrachem malującym się na twarzy: „nie pamiętam jak zostałam wiceszefem MON, nie pamiętam też, jak poznałam Bronisława Komorowskiego”. Skleroza najważniejszych osób w państwie, która objawiła się podczas mojego procesu, nie była niczym nowym. Podczas składania zeznań prawie niczego nie pamiętał Paweł Graś, szef Sejmowej Komisji ds. Spraw Specjalnych, a potem rzecznik rządu Donalda Tuska, który na sto pytań zadanych w sądzie w siedemdziesięciu siedmiu przypadkach zasłonił się niepamięcią. Niczego nie pamiętał szef ABW, co akurat na jego stanowisku wydawało się nieco zaskakujące, ale nie takie rzeczy zdarzają się na świecie, prawda? Niczego nie pamiętał także prezydent Bronisław Komorowski, który przepytywany w toku procesu przebił rzecznika rządu, Pawła Grasia, i w odpowiedzi na pytania ponad osiemdziesiąt razy zasłonił się niepamięcią. Skoro najważniejsi ludzie w państwie mogli mieć sklerozę, to dlaczego nie mogła mieć jej Jadwiga Zakrzewska, w momencie składania zeznań już „tylko” przewodnicząca Sejmowej Komisji ds. kontaktów z NATO i posłanka PO w jednej osobie? Osobiście żałowałem, że chorobliwa niepamięć najważniejszych osób w kraju niosła ze sobą pewnego rodzaju procesowe komplikacje, bo np. w ich efekcie sędzia Stanisław Zdun został zmuszony – z nie swojej winy – do zamieszczania w sądowych aktach quasi kuriozalnych adnotacji: „nie można przeprowadzić konfrontacji z udziałem Pawła Grasia, bo świadek Graś niczego nie pamięta. Nie można przeprowadzić konfrontacji z udziałem Krzysztofa Bondaryka, bo świadek Bondaryk niczego nie pamięta. Nie można przeprowadzić konfrontacji z udziałem Bronisława Komorowskiego, bo świadek Komorowski niczego nie pamięta. I nie można przeprowadzić konfrontacji z udziałem Jadwigi Zakrzewskiej, bo świadek Zakrzewska niczego nie pamięta”. Taki zapis widnieje do dziś w procesowych aktach, kto ma ochotę, może zobaczyć go na własne oczy. Kuriozalnych sytuacji w toku procesu było więcej, bo taki to był proces, w którym ludzkie tragedie przeplatano farsą. Z tych ostatnich zapamiętałem zeznania żony pułkownika WSI, Leszka Tobiasza, najwyraźniej zmuszanej przez męża do łgarstw, co wyszło na sali rozpraw, niczym przysłowiowe szydło z worka. Zanim zrobiło się śmiesznie, było strasznie. Wdowa po pułkowniku, koledze Komorowskiego, i współautorze potwornej intrygi, który za udział w niej miał zagwarantowaną bezkarność od innych spraw i obiecany wyjazd na placówkę do Kazachstanu – podobnie jak inni uczestnicy procesu, niczego nie mogła sobie przypomnieć. Nie potrafiąc podać żadnego szczegółu rzekomego spotkania, które wraz ze swoim małżonkiem miała odbyć ze mną i które miało stać się zarzewiem przestępstwa, przyparta do muru i złapana na szeregu nieścisłości, przyznała ze łzami: „ tak naprawdę to ja pana Sumlińskiego znam… z telewizji”. Prokurator skulił się w sobie, publiczność zaczęła się śmiać. Ale mnie nie było do śmiechu. Ani wtedy, ani teraz, gdy wracając samotnie z sądu do domu myślałem o setkach i tysiącach innych osób niszczonych w oparciu o pomówienia i sfabrykowane „dowody” wytwarzane na pęczki przez służby specjalne III RP i przez takich, jak Komorowski, ludzi na wysokich stołkach. Nie było mi do śmiechu, bo przed oczami miałem, i już zawsze będę miał, obrazy pogorzeliska, jakie zgotowano mojej rodzinie i wielu innym rodzinom niewinnych ludzi. Ich „winą” było to, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie, albo uwierzyli, że świat nie musi być, jaki jest, ale jaki mógłby być. Mieli dość odwagi, by tej wiary bronić i stanąć na drodze łotrów pochodzących z innego świata – świata cieni, w którym nie liczy się prawda, uczciwość czy moralność, a tylko to, co praktyczne.

Artykuł „Komorowski postarał się, żebyś poszedł siedzieć. To nie koniec”. Fragment nowej książki Wojciecha Sumlińskiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-pogorzelisko-komorowski-postaral-sie-zebys-poszedl-siedziec-to-nie-koniec/feed/ 0