polski kryminał – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png polski kryminał – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Podczas tego śledztwa będzie trzeba nagiąć wiele przepisów… Świetnie skonstruowana intryga i doskonale nakreśleni bohaterowie to znaki szczególne thrillera https://niezlomni.com/podczas-tego-sledztwa-bedzie-trzeba-nagiac-wiele-przepisow-swietnie-skonstruowana-intryga-i-doskonale-nakresleni-bohaterowie-to-znaki-szczegolne-thrillera/ https://niezlomni.com/podczas-tego-sledztwa-bedzie-trzeba-nagiac-wiele-przepisow-swietnie-skonstruowana-intryga-i-doskonale-nakresleni-bohaterowie-to-znaki-szczegolne-thrillera/#respond Tue, 06 Apr 2021 08:36:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=51283

Śląska prowincja. Na wiejskiej polanie zostają odnalezione zwłoki poczytnego autora kryminałów. Wcześniej został uprowadzony z własnego domu, a jedynym świadkiem zajścia jest żona pisarza, znaleziona w sypialni – poturbowana i skuta kajdankami. Sprawa zostaje przydzielona utalentowanej i niezwykle ambitnej podkomisarz Laurze Szumskiej, która nie może pogodzić się z faktem, że wbrew własnej woli oddelegowano ją z Warszawy do komendy powiatowej w Myszkowie.

Do współpracy zostaje jej przydzielony komisarz Olgierd Kot, cieszący się uznaniem śledczy, który coraz częściej miewa myśli samobójcze.Oboje funkcjonariuszy różni wszystko, ale żeby znaleźć zabójcę będą musieli stanąć ramię w ramię. Niebawem spokojny, urzekający pięknem krajobraz stanie się dla nich miejscem, w którym przyjdzie im się zmierzyć ze złem w ludzkiej skórze… Świetnie skonstruowana intryga i doskonale nakreśleni bohaterowie to znaki szczególne thrillera Napisz mi jak zabić. Dorian Zawadzki po raz kolejny udowadnia, że jest prawdziwym mistrzem w budowaniu napięcia!

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Replika prezentujemy Państwu fragment najnowszej książki Doriana Zawadzkiego pt. Napisz mi jak zabić, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

ROZDZIAŁ 1

Mysłowice (woj. śląskie) – 1 lipca 2019, poniedziałek

Kot nie umiał płakać. Choć przez całe swoje pięćdziesiąt osiem lat miał ku temu wiele okazji, to z jego oczu nigdy nie popłynęły łzy. Potwierdzali to wszyscy, którzy go znali. Zupełnie, jakby jego oczy nie były do tego zdolne; nie posiadały gruczołów łzowych. Własna matka – świeć Panie nad jej duszą – powiedziała mu kiedyś, że nie płakał nawet w chwili narodzin. Przyszedł na świat spokojny i skupiony; jakby od samego początku wiedział, że życie to nie spacerek po zielonym parku, tylko szara rzeczywistość pozbawiona złudzeń.

Olgierd Kot zamrugał, patrząc w gwiaździste lipcowe niebo. Ostatnio nie spędzał wieczorów w łóżku, tylko na werandzie swojego starego drewnianego domu z trzydziestoletnią gwarancją na konstrukcję, która – podobnie jak jego własna konstrukcja psychiczna – wygasła cztery lata temu. Mieszkał na uboczu, w pobliżu lasu nad rzeką Przemsza i miał widok na oczyszczalnię ścieków.
Odepchnął się stopami od drewnianej posadzki, wprawiając bujany fotel w ruch, jak metronom odmierzający pozostały mu czas. W jednej ręce trzymał kieliszek irlandzkiej whiskey, a w drugiej służbowego glocka kaliber .40. Zarówno grube wyprofilowane szkło, jak i magazynek mogący pomieścić siedemnaście naboi były pełne. W pokoju za plecami Olgierda, w którym zostawił zapalone światło, Hank Williams śpiewał I’ll Never Get Out Of This World Alive.


Na niskim drewnianym stoliku nakrytym wyblakłą ceratą w czerwono-białą szachownicę stało zdjęcie w staroświeckiej ramce na nóżce. Było czarno-białe, starsze niż dom i również straciło gwarancję. Uśmiechała się z niego para młodych ludzi obejmująca się w parku. To był jeden z tych nielicznych dni, kiedy zielone złudzenia potrafiły przyćmić szarą rzeczywistość.

Obok ramki stała charakterystyczna zielona butelka, której zadaniem było podtrzymać te złudzenia, a na żółtej etykiecie widniało motto rodziny Jamesonów: Sine Metu . Była już do połowy pusta. PBP – tak piloci określają punkt bezpiecznego powrotu, kiedy śmigłowiec unoszący się nad oceanem ma jeszcze dość paliwa, żeby zawrócić i bezpiecznie wylądować.

Austriacki pistolet z tworzywa sztucznego o wysokiej wytrzymałości, który na początku lat osiemdziesiątych stał się międzynarodowym przebojem w szeregach policji, zaciążył w dłoni Kota, kiedy uniósł go do światła. Glock posiadał potrójny system zabezpieczeń, mający uchronić przed przypadkowym postrzałem. Każdy był kolejno zwalniany w trakcie naciskania na język spustowy.
Kot wychylił kieliszek i westchnął. A kiedy sobie dolał, dostrzegł, że osiągnął PBP. W butelce znajdowało się tyle samo szarej pustki, co zielonych wspomnień utrwalonych na czarno-białych zdjęciach.

Równocześnie podniósł whiskey i pistolet, na którym zamajaczyła kontrastowa plamka na muszce.
Poczekał, aż Hank dokończy refren ostatniej piosenki, którą wydał przed śmiercią.
Kot opróżnił kieliszek długim haustem, zamykając oczy. Lufa pistoletu gładko przylgnęła do ciepłej skroni, jakby tylko na to czekała od kilku dni. Otworzył oczy, jeszcze raz spojrzał na zdjęcie, swoje i Marysi.
A potem Kot odchylił głowę, uśmiechając się do gwiazd.
– Sine Metu – wyszeptał.
Słyszał znajomy chlupot w kanale ściekowym, parskanie żerujących dzików w pobliskim lesie i cichy trzask zwalnianego systemu zabezpieczeń, kiedy naciskał spust. Trzy… dwa… jed…
Co to było?
Pianie koguta?
Rozpoznał dźwięk, choć nie wierzył własnym uszom.
Słyszał, że takie rzeczy czasami przytrafiają się niedoszłym samobójcom. Musiało tak być. Inaczej nie byliby niedoszłymi samobójcami i nie mogliby nikomu o tym opowiedzieć.
Położył pistolet na stoliku przed zdjęciem i niechętnie dźwignął się z fotela. Wszedł do pokoju. Na blacie biurka wibrowała komórka, a na pękniętym wyświetlaczu zobaczył, że to numer prywatny.
Kogut znowu zapiał.
Kot odebrał połączenie i przyłożył komórkę do ucha, ale nie odezwał się ani słowem.
– Olgierd? – rozbrzmiał głos z zaświatów. Był tak absurdalnie głęboki, że mógł należeć tylko do ducha. Cholera, pomyślał Kot, może rzeczywiście palnąłem sobie w łeb? Wrócił na werandę, ale nie znalazł w fotelu swojego ciała. Poza tym, gdyby był już martwy, to raczej nie mógłby odebrać telefonu. Ale ta myśl dotarła do jego odurzonego alkoholem umysłu dopiero po chwili. – Czuję odór whiskey z twojej mordy. Odezwij się wreszcie.
– Lucjan? – zaryzykował pytanie.
– Myślałeś, że nie żyję? – Głos nie był już tak głęboki, zastąpił go chrypliwy rubaszny rechot. Widocznie komendant wojewódzki wyszedł na balkon swojego mieszkania na katowickich Bogucicach, gdzie był lepszy zasięg. – Mówiłem ci już kiedyś, że zamierzam odejść z tego świata jako najstarszy Polak?
– Setki razy. – Kot uśmiechnął się do swoich wspomnień. Zobaczył w nich dwóch chłopaków wysiadających z nyski w szarych mundurach i białych kaskach Milicji Obywatelskiej. Dostali właśnie rozkaz stłumienia demonstracji, zamiast tego wymknęli się z kordonu i poszli upić. – Jestem pewien, że tak właśnie będzie. – Oparł się ręką, w której wciąż trzymał pusty kieliszek, o balustradę. – Z czym dzwonisz?
W słuchawce rozległo się kliknięcie zapalniczki.
– A co, przeszkadzam ci?
– Dlaczego tak uważasz?
– Już prawie północ. A ty masz taki głos, jakbym oderwał cię od jakiejś pilnej roboty.
Kot odstawił kieliszek na stolik i usiadł z powrotem w fotelu.
– To nic pilnego. Mogę do tego wrócić za chwilę.
– Szukałem cię na uczelni… – Komendant Lucjan Janicki zaciągnął się papierosem. – Podobno wziąłeś sobie urlop.
– Ano tak, dla podratowania zdrowia. – Kot ominął dłonią pistolet i sięgnął po butelkę. – Lucyna wyszła z domu?
– Skąd wiesz? – padło pytanie po krótkim namyśle.
– Nie odważyłbyś się zapalić przy żonie.
Janicki wydmuchał dym do słuchawki.
– Śmiej się z mojego nieszczęścia, Sierściuchu. A ona tymczasem wykończy mnie tą swoją zdrową kuchnią i spacerami z tymi przeklętymi kijkami… – czknął – szybciej niż wóda i fajki.
– A wracając do tematu. – Kot ponownie napełnił sobie kieliszek resztką brązowego płynu. – Z czym dzwonisz?
– Sąsiad mi umarł…
– Moje kondolencje.
– …Lucyna siedzi za ścianą na stypie, a do mnie dotarło, że nie mam już z kim zagrać w szachy.
– Takie myśli nie świadczą o tym, że jesteś złym człowiekiem.
– Wiedziałem, że zrozumiesz – westchnął Janicki. – Wpadłbyś w sobotę zagrać?
Kot przyłożył sobie kieliszek do czoła.
– Naprawdę tylko po to do mnie dzwonisz?
– Ty sukinkocie… – Janicki złapał płytki oddech. – Tak trudno ci uwierzyć, że twoja wyliniała dupa może wciąż jeszcze kogoś obchodzić?!
Kot nie musiał się długo zastanawiać. Nie miał dzieci, z najbliższymi krewnymi utrzymywał zdawkowy kontakt, a większość jego nielicznych przyjaciół już nie żyła.
– Tak, Luc…
Janicki się rozłączył. Kot popatrzył na ciemniejący wyświetlacz, a potem zajął się swoją whiskey. Zanim zdążył odłożyć komórkę, ta rozdzwoniła się ponownie.
– Zadzwoniłem jako przyjaciel… poważnie – wysapał Janicki. – A teraz dzwonię służbowo.
– Masz dwie minuty. – Kot zatrzymał kieliszek w połowie drogi do ust. – Potem wyłączę telefon.
Janicki streścił się w dziewięćdziesiąt sekund.
A ostatnie trzydzieści Olgierd poświęcił na przemyślenia nad tym, co właśnie usłyszał.
– Dlaczego mi to wszystko mówisz? – spytał Kot, dostrzegając na horyzoncie rozbłyski burzy.
– Nie rozumiem cię, Olgierd. – W głosie Janickiego zabrzmiała dezaprobata. – Przecież to sprawa w sam raz dla ciebie.
Kot patrzył na falujące wierzchołki drzew. W spadzisty dach werandy zabębniły pierwsze krople deszczu.
– Wiesz, że nie zajmuję się już sprawami kryminalnymi.
– Jesteś najlepszym śledczym na Śląsku – odezwał się znowu Janicki.
– Byłem. Dawno temu.
– Tak, całe cztery lata.
Kot podrapał się za uchem.
– Przecież policjanci z komendy powiatowej zatrzymają zabójców w ciągu dziesięciu dni…
W słuchawce rozległo się mokre plaśnięcie, a potem dźwięk trzęsącej się metalowej barierki na balkonie.
– Olgierd, przestań pierdolić! Doskonale wiesz, że takie sprawy nigdy nie są proste. Zabójcy dostali się do domu niezauważeni, nie zostawili żadnych śladów. To wygląda na robotę zawodowców. Rozmawiałem z prokuratorem. Chce kogoś doświadczonego.
Kot wyciągnął się w fotelu, opierając nogi o balustradę.
– Przecież dowodzisz komendą wojewódzką, możesz dać tę sprawę komukolwiek.
Janicki zarechotał bez cienia radości.
– Tak, mogę, ale nikt nie ma twojego doświadczenia.
– No dobrze, a czego mi nie mówisz?
Zapadła cisza.
W końcu komendant wypuścił ze świstem powietrze z płuc.
– Ofiara była znana. Lubisz kryminały?
Kot poczuł, jak serce zabiło mu mocniej w piersi.
– Nie za bardzo.
– To był Euzebiusz Kubiak.
Nad domem rozległ się grzmot. W pokoju Olgierda zgasło światło. Mężczyzna nawet nie drgnął.
– Ten pisarz? – spytał po chwili.
– Ten sam. – Trzasnęły drzwi balkonowe, Janicki najwyraźniej wrócił do mieszkania. – Prokurator chce zamknąć sprawę jak najszybciej, zanim przejmą ją ci z centrali i zacznie się ta cała medialna szopka. – Jego głos znów zrobił się stłumiony, jakby wydobywał się spod wody. – Nawet bez tego mamy dosyć kłopotów.
Kot zdjął nogi z balustrady, uśmiechając się, zupełnie jakby stary przyjaciel go widział.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedyś nie mieli ich dosyć.
– Jeśli się zgodzisz – podjął Janicki – to skontaktuję cię z komisarzem Wilczkiem. Wyświadczę komuś przysługę, a ty pojedziesz na wycieczkę i trochę się rozerwiesz.
Kot zastanawiał się, przechadzając po ciemnej werandzie.
– Myślisz, że tego właśnie mi potrzeba?
Usłyszał szum wentylatora w lodówce, brzdęk szkła, a potem głębokie westchnienie.
– Bierzesz czy nie? – spytał Janicki z przesadną dykcją.
Kot zapatrzył się w ciemność, słuchając odgłosów burzy. Wiedział, gdzie miał swoje źródło jego opór przed obcowaniem ze śmiercią.
Ale zaraz potem uświadomił sobie, że przecież już podjął decyzję, jeszcze zanim odebrał telefon od komendanta wojewódzkiego.
– Umówmy się, że oddzwonię do ciebie rano… powiedzmy o siódmej.
– Potrzebujesz jeszcze czasu do namysłu, Sierściuchu?
– Jeśli nie zadzwonię, to znaczy, że będziesz musiał poszukać kogoś innego.

O siódmej dziesięć następnego dnia Kot wziął długi i gorący prysznic w wannie, po którym większość ludzi miałaby oparzenia pierwszego stopnia. Przejechał dłonią po zaparowanym lustrze, uczesał czarno-siwe włosy i ogolił się brzytwą.
Poszedł do pokoju, w którym czytał i słuchał muzyki. Z górnej szuflady biurka wyjął etui z okularami do czytania, notes w skórzanej oprawie i ulubione pióro z grawerką. A z dolnej legitymację policyjną.
Po namyśle wsunął broń do kabury i zamknął na kluczyk w dolnej szufladzie.
Przed wyjściem zajrzał jeszcze do sypialni, żeby odstawić zdjęcie na szafkę nocną.
Kiedy Kot opuszczał dom, niebo było już jasne. Wciągnął głęboko rześkie powietrze i ruszył przez podwórze, zatapiając się w porannej mgle.
*********************************

Artykuł Podczas tego śledztwa będzie trzeba nagiąć wiele przepisów… Świetnie skonstruowana intryga i doskonale nakreśleni bohaterowie to znaki szczególne thrillera pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/podczas-tego-sledztwa-bedzie-trzeba-nagiac-wiele-przepisow-swietnie-skonstruowana-intryga-i-doskonale-nakresleni-bohaterowie-to-znaki-szczegolne-thrillera/feed/ 0
Wiedzieli, że tylko od nich zależy, którą wersję zdarzeń wybiorą. [DOBRY, POLSKI KRYMINAŁ] https://niezlomni.com/wiedzieli-ze-tylko-od-nich-zalezy-ktora-wersje-zdarzen-wybiora-dobry-polski-kryminal/ https://niezlomni.com/wiedzieli-ze-tylko-od-nich-zalezy-ktora-wersje-zdarzen-wybiora-dobry-polski-kryminal/#respond Thu, 12 Nov 2020 11:40:17 +0000 https://niezlomni.com/?p=51185

Po ostatnich tragicznych wydarzeniach Gerard jest przekonany, że bezpowrotnie utracił to, co było dla niego najważniejsze. Po Kornelii pozostał mu jedynie maleńki kot, którego kobieta zostawiła pod jego opieką przed ich ostatnim rozstaniem.

Okazuje się jednak, że ciało znalezione w domu Pliszki po pożarze należy do kogoś innego. Gdzie zatem podziała się Kornelia i dlaczego nie daje znaku życia? Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy komisarz dowiaduje się, że jego koledzy stawiają Kornelii absurdalne – jego zdaniem – zarzuty. Mężczyzna rzuca na szalę całą swoją zawodową przyszłość, żeby udowodnić, że podejrzewana przez policję kobieta jest niewinna. Jednak żeby to zrobić, trzeba ją najpierw odnaleźć. Rozpoczyna się polowanie na Pliszkę.

Fragment książki Hanny Greń pt. Światełko w tunelu. Polowanie na Pliszkę, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Podczas jazdy do pracy zastanawiał się, dlaczego nikt dotąd go nie poinformował, kiedy otrzyma zgodę na pochowanie Kornelii. Był jedynym, który mógł to uczynić. Gdy po pożarze policjanci próbowali skontaktować się z ojcem Kornelii, okazało się, że mężczyzna leży w szpitalu. Doznał tak ciężkiego udaru, że lekarze nie mieli złudzeń – jeśli nawet zdołają go uratować, to żyć będzie wyłącznie jego pozbawione świadomości ciało.

Po kilku dniach Mieczysław Pliszka zmarł, a Gerard zajął się jego pogrzebem. Przynajmniej tyle był w stanie uczynić dla Kornelii. Jej nie mógł jeszcze pożegnać, najpierw bowiem musiała się odbyć ciągle odwlekana sekcja. Koledzy obiecali, że dadzą mu znać niezwłocznie, a jednak do tej pory tego nie zrobili, i czuł, że coś jest nie tak. Po zaparkowaniu samochodu długo zwlekał, zanim zdecydował się wysiąść, starając się jak najbardziej opóźnić chwilę wejścia do budynku komisariatu. Bał się współczujących spojrzeń, z niechęcią myślał o konieczności wysłuchania standardowych formułek kondolencji. Co mu po tych słowach? One nie zwrócą mu Kornelii. Okazało się, że nie musi niczego wysłuchiwać. Zaledwie zdołał przekroczyć próg swojego pokoju, gdy do pomieszczenia wszedł komisarz Paweł Asparowicz.

– Dobrze, że jesteś. Chodź ze mną – rzucił i zrobił zwrot, kierując się na korytarz.
– Tak bardzo się stęskniłeś? Buzi też dostanę? – spytał Gerard kpiąco i posłusznie ruszył za kolegą.
Paweł nie odpowiedział, a Skrzyński uświadomił sobie naraz, że komisarz ma dziwnie ponurą minę. Najwyraźniej coś się stało.
– Słuchaj, jest problem. – Asparowicz odezwał się dopiero po zajęciu miejsca za swoim biurkiem. Wyjął z szuflady jakiś dokument i zaczął go studiować z uwagą, zapominając przy tym o gościu. Gerard odczekał chwilę, aż w końcu nie wytrzymał:
– No?! Dowiem się dzisiaj, po co mnie tu przywlokłeś, czy muszę czekać do jutra? Powinienem się odmeldować u starego… I powiedz, czy wreszcie zrobiono tę sekcję?
– Konior wie, że tu jesteś. Pójdziesz do niego potem. Nie wiem, czy ktoś ci powiedział, że to ja prowadzę sprawę podpalenia przy Kaliskiej.
– Wiem o tym. Pytałem o sekcję – przypomniał Gerard. – Dalej czekacie?
– Nie, już była. W zeszłym tygodniu. Nie dałem ci znać, bo zaszły nowe okoliczności…
Paweł urwał i spojrzał na rozmówcę z obawą, jakby oczekiwał wybuchu histerii. Skrzyński zacisnął szczęki, powstrzymując cisnące się na usta przekleństwo. Miał już dosyć traktowania go jak delikatnej panienki.

– Nie bój się, nie zemdleję, możesz śmiało mówić. I powiedz, kiedy będę mógł ją odebrać. – Nie potrafił się zmusić, by określić Kornelię mianem „ciała”.
– Jak pewnie już wiesz, ustaliliśmy, że podpalenie było dziełem twojej żony – zaczął Paweł, lecz Gerard natych¬miast mu przerwał.
– Czy mógłbyś się powstrzymać od nazywania jej moją żoną? Przypominam, że rozwiedliśmy się jedenaście lat temu! Pytałem, kiedy będę mógł pochować Kornelię.

Asparowicz skinął głową i kontynuował, zręcznie unikając odpowiedzi na ostatnie pytanie:
– Kamila Skrzyńska kupiła sporą ilość acetonu, co z jednej strony nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, zważywszy że jest kosmetyczką. Tylko że na ogół kosmetyczki nie używają tej substancji w takim stężeniu i w takich ilościach. I tu znowu bardzo pomocny był jej pamiętnik. Twoja… – Komisarz urwał i znów się poprawił. – Podejrzana dość dużo miejsca poświęciła opisowi planowanej akcji. Stąd wiemy, że w internecie wyczytała, że aceton jest doskonałym przyspieszaczem pożaru, toteż natychmiast dokonała zakupu.
– Coś poszło źle czy od początku planowała zabić Kornelię?
Głos Skrzyńskiego był spokojny, niemal obojętny, lecz kolega nie dał się nabrać. Znali się zbyt długo, by nie umiał rozpoznać furii kłębiącej się pod warstwą opanowania. Wystarczyło spojrzeć na zmrużone oczy i dłonie zaciśnięte w pięści.
– Daruj sobie ten teatr, przede mną nie musisz udawać – mruknął cicho. – Z treści pamiętnika wynika jasno, że chciała ją zabić. Ale coś rzeczywiście poszło nie tak. Zamierzała wzniecić normalny pożar, tymczasem nastąpił wybuch.
Gerard spojrzał z zaskoczeniem. To była dla niego całkiem nowa informacja. Jeszcze nie bardzo wiedział, czy ma jakiekolwiek znaczenie dla sprawy, ale dla niego miała. Wywołała zainteresowanie, pomagając pozbyć się kokonu, od dwóch tygodni spowijającego mózg. Otępienie minęło i mógł myśleć z dawną jasnością i precyzją.
– Skąd to wiesz i co to oznacza?
– Wiem od strażaków. Wiesz, że oni mają specjalistów od podpaleń. Najpierw zadzwoniłem do Łazów, do tego miejsca, gdzie jeżdżę na ryby. Tam pracuje taki gość, co się na tym zna, i ten Szymek powiedział, że jest sporo substancji wywołujących podobny efekt. A potem rozmawiałem tutaj właśnie z takim facetem od podpaleń, i on jest całkowicie tego pewien. Znaleźli dwa dziesięciolitrowe kanistry po acetonie i domyślili się przebiegu zdarzeń. Twoja… Kamila Skrzyńska kiepsko odrobiła lekcję. Z pamiętnika wiemy, że chciała to zwyczajnie podpalić zapałką, a to był błąd.
– To znaczy? Niezbyt się wyznaję na substancjach palnych. Nawet nie wiedziałem, że aceton się do nich zalicza.
Zamiast odpowiedzieć, Asparowicz wstał i włączył czajnik, co Skrzyński przyjął z zadowoleniem. Właśnie zamierzał oznajmić, że nie będzie kontynuować tej rozmowy, jeśli nie dostanie kawy.
Paweł wsypał do szklanek po dwie łyżeczki, potem wydobył z szuflady papierosy, podszedł do okna, dając znać nadkomisarzowi, żeby do niego dołączył, i wzruszył ramionami, widząc jego zaskoczenie.
– W razie czego zwalę na ciebie. Jesteś teraz gliniarzem specjalnej troski, więc na pewno ci się pyknie.
Palili szybko, żeby nie kusić losu nadmierną celebracją, a dokładnie zgaszone niedopałki starannie zawinęli w chusteczkę higieniczną, nie chcąc ich wrzucać bezpośrednio do kosza na śmieci.
– Co w końcu z tym acetonem? – spytał Gerard, gdy już wypili po pierwszym łyku. – Co Kamila spieprzyła?
– Nie doczytała, że w zamkniętym pomieszczeniu podpalenie acetonu wywołuje wybuch. I to nie lajtowy, lecz taki solidny. Ten był na tyle duży, że wywaliło szyby, a nic tak nie cieszy ognia jak dostęp powietrza.
Paweł przerwał relację i ze sztuczną obojętnością wyjrzał przez okno. Skrzyński wyczuł, że kolega nie powiedział jeszcze wszystkiego, sam natomiast miał wrażenie, że umyka mu coś mającego wielką wagę.
– Czekaj! Coś tu nie pasuje! – Znów się zamyślił. – Kamila zakrada się na posesję. Musi to robić ostrożnie. Wprawdzie teoretycznie jest jeszcze noc, ale w czerwcu wcześnie robi się jasno. Włamuje się do domu…
– Nie włamuje, tylko otwiera drzwi dorobionym kluczem – poprawił go Asparowicz. – Twoja była żona zrobiła doskonałe rozpoznanie, mało tego, udało jej się zostać klientką Kornelii.
– Co?!
Gerard aż podskoczył, przewracając przy okazji szklankę, w której na szczęście nie było już kawy i wypłynęła z niej tylko odrobina gęstej od fusów cieczy. Zaklął i sięgnął do kieszeni po chusteczkę.
– Masz. – Paweł podał mu rolkę papieru toaletowego, potem przez chwilę obserwował postęp prac porządkowych. – Znalazła dostęp przez Szymkowiaka, który zna jakąś bielską policjantkę korzystającą z usług Kornelii. Wystarczyło się na nią powołać. A gdy już Kamila dostała się do domu, po prostu odcisnęła klucze Kornelii na mydle i gotowe. Jak myślisz, ilu rzemieślników miałoby opory przed dorobieniem klucza z takiego wzoru, jeśli zaoferowałbyś im potrójną czy poczwórną zapłatę?
Nadkomisarz pokiwał głową. Nie miał złudzeń. Taka propozycja skutecznie odwodzi ludzi od przejmowania się względami etyki.
– Ona naprawdę wszystko to opisała w tym pieprzonym pamiętniku?! – Nie mógł uwierzyć w podobną lekkomyślność, lecz mina Asparowicza i krótkie skinienie głową powiedziały mu, że jego eksżona jednak była idiotką. – No dobra. Otworzyła drzwi kluczem. A co dalej? Co z alarmem?
– Na alarm nie znalazła sposobu, więc zrobiła sobie obliczenia i wyszło jej, że zdąży wywołać pożar i zniknąć, zanim dojadą ochroniarze. To wcale nie było takie głupie – zauważył Asparowicz, usłyszawszy pogardliwe prychnięcie kolegi. – Używając akceleratora, zyskiwała pewność, że ogień się rozprzestrzeni, zamiast zgasnąć, a ochroniarze przecież nie rzucają się do gaszenia, tylko dzwonią po straż pożarną. I dokładnie tak uczynili. Przyjechali, zobaczyli, że dom płonie, i wezwali straż.
– Wiesz co? Wszystko to pięknie, ładnie, ale dalej coś mi nie gra. Zgrzeszmy jeszcze raz, może jak zapalę, to mi zaskoczy.
W połowie papierosa rzeczywiście zaskoczyło. Jednak zanim Skrzyński do tego przeszedł, chciał wyjaśnić inną, niedającą mu spokoju sprawę.
– Weszła do domu i rozlała ten aceton. Gdzie strażacy umiejscowili ognisko pożaru? – spytał, znów markując obojętność.
– W przedpokoju na górze. Oblała podłogę i drzwi do sypialni. Tam było źródło ognia.
Paweł pieczołowicie zgasił niedopałek na zewnętrznym parapecie i dopiero wtedy spojrzał na kolegę. Gerard pobladł, usta zacisnął w wąską kreskę. Widać było, że zmaga się z sobą, próbując opanować emocje. W końcu przegrał tę walkę.
– Kurwa, przecież to nie jest normalne! Można kogoś nienawidzić, ale takie coś? Chcieć kogoś spalić żywcem? W łóżku, podczas snu? Nie rozumiem. Żyłem z psychopatką i nic nie zauważyłem. Co ze mnie za policjant?!
– Teraz to już przeginasz! – oburzył się Asparowicz. – Niby czemu miałbyś ją podejrzewać? Przecież nie obnosiła się ze swoimi planami, zresztą wtedy nie miała się jeszcze z czym obnosić.
– Może i racja, ale i tak mam obrzydliwe wrażenie, że to ja sprowadziłem zło na Kornelię. – Skrzyński westchnął i potrząsnął głową, jakby chciał w ten sposób odegnać natrętne myśli. – Powiedz mi, czy ona żyła w chwili, kiedy zaczęła się palić? Co ustalono podczas sekcji? Jaka była przyczyna zgonu? Powiedz mi prawdę! – krzyknął, widząc zmieszanie na twarzy Pawła. – Wiesz, że i tak do tego dojdę.
Komisarz zaklął cicho. Poruszenie tej kwestii było nieuniknione, zwłaszcza że w trakcie całej rozmowy zmierzał właśnie do tego punktu, a jednak teraz, gdy osiągnął cel, jakoś nie potrafił się przemóc. Niecierpliwy gest kolegi uświadomił mu, że dalsze odwlekanie nie ma sensu. To musiało zostać powiedziane.
– Przyczyna śmierci nie została określona. Patolog stwierdził poważny uraz głowy oraz rozległe oparzenia wziewne. Wszystko wskazuje na to, że siła wybuchu była tak wielka, że kobieta przeleciała nad schodami i upadła u ich podnóża. Tam znaleźli ją strażacy. Z kolei tak głębokie oparzenia wziewne świadczą o tym, że wcześniej stała tuż nad miejscem, gdzie został rozlany przyspieszacz i ten cholerny aceton wybuchł jej prosto w twarz. Mówiąc krótko, połknęła ogień zamiast powietrza. Jeżeli nie umarła od razu, to stałoby się to zaraz później, dlatego patolog nie był w stanie ustalić dokładnej przyczyny.
Odetchnął głęboko, szykując się do powiedzenia tego, co było głównym powodem całej tej rozmowy. Ciągle miał nadzieję, że nadkomisarz sam domyśli się przebiegu wypadków, że nie będzie musiał zadawać mu ciosu.
Skrzyński chwilę przetrawiał nowe informacje i nagle w jego oczach pojawił się dobrze znany Pawłowi błysk – znak, że kolega coś odkrył.
Gerard miał ochotę palnąć się w czoło, bo to, co mu nie pasowało w całej sprawie, było tak oczywiste jak klęska polskiej reprezentacji w kolejnym meczu piłki nożnej.
– To jest właśnie to, co cały czas chodziło mi po głowie! Skoro nastąpił nieprzewidziany wybuch, to ona powinna była tam zginąć! Przecież zapałką nie da się czegoś takiego podpalić z bezpiecznej odległości. – Gerard znów się zamyślił, a Asparowicz mu nie przerywał. Czekał. Zaduma nie trwała długo. – Jakieś dziwne to wszystko. Co w ogóle Kornelia robiła w przedpokoju? Pomagała Kamili rozlewać ten aceton czy jak?
– Właściwie wszystko wyglądało trochę… – zaczął Paweł, lecz Gerard przerwał mu w pół słowa.
– Czekaj, potem opowiesz! Zobaczymy, czy trafię z domysłami. Załóżmy, że się obudziła i wyszła z pokoju, zobaczyła rozlany płyn na podłodze i chciała sprawdzić, co to jest. W takim razie musiałaby zobaczyć także Kamilę i jakoś zareagować. – Skrzyński zauważył, że Asparowicz znowu otwiera usta i gestem nakazał mu milczenie. – Czekaj! Załóżmy, że właśnie w tej chwili Kamila zapala zapałkę. Następuje wybuch tak mocny, że wyrzuca Kornelię w powietrze. A Kamila co? Żaroodporna? Tak po prostu opuszcza budynek i znika? Nie kupuję tego. Tam musi być jeszcze coś.
Gerard zamilkł i wpatrzył się w kolegę. Oczekiwał jakiejś reakcji, choć sam dobrze nie wiedział jakiej. Wyjaśnienia niepojętego przebiegu zdarzeń, może tłumaczenia, dlaczego podpalaczka ciągle jeszcze nie została ujęta, a może bezradnego rozłożenia rąk. Wszystkiego, tylko nie litości.
– Myślałem, że się sam domyślisz – powiedział Paweł nieco drżącym głosem. – Wiem dobrze, że jak się wkurwisz, to jesteś nieobliczalny…
– Do ad remu proszę! – warknął Skrzyński, bezwiednie używając określenia, które nieraz wykpiwali, złośliwie przedrzeźniając zastępcę komendanta.
– Ja tylko chcę ci uświadomić, że jedynie przekazuję informację. Żebyś nie próbował się na mnie wyładować – odparł Asparowicz już trochę pewniej. To „do ad remu” odrobinę go uspokoiło.
– Powiedz to wreszcie, bo się naprawdę wkurwię. Wiecie, gdzie jest Kamila?
– Wiemy. W kostnicy.
– Słucham? – Głos Gerarda zabrzmiał podejrzanie spokojnie, jakby nadkomisarz nie oczekiwał innej odpowiedzi. – Dlaczego dotąd ani razu nie wspomniałeś, że były dwie ofiary pożaru?
– Bo nie były – odpowiedział Paweł znużonym głosem. – Była tylko jedna. Kamila Skrzyńska.

Artykuł Wiedzieli, że tylko od nich zależy, którą wersję zdarzeń wybiorą. [DOBRY, POLSKI KRYMINAŁ] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wiedzieli-ze-tylko-od-nich-zalezy-ktora-wersje-zdarzen-wybiora-dobry-polski-kryminal/feed/ 0
Kiedy zaczyna otrzymywać listy z pogróżkami, uważa to za głupi dowcip. Jednak sytuacja staje się coraz poważniejsza. [DOBRY, POLSKI KRYMINAŁ] https://niezlomni.com/kiedy-zaczyna-otrzymywac-listy-z-pogrozkami-uwaza-to-za-glupi-dowcip-jednak-sytuacja-staje-sie-coraz-powazniejsza-dobry-polski-kryminal/ https://niezlomni.com/kiedy-zaczyna-otrzymywac-listy-z-pogrozkami-uwaza-to-za-glupi-dowcip-jednak-sytuacja-staje-sie-coraz-powazniejsza-dobry-polski-kryminal/#respond Fri, 06 Nov 2020 20:48:30 +0000 https://niezlomni.com/?p=51181

Żyje na uboczu, nie wchodząc nikomu w drogę i nie nawiązując żadnych bliższych relacji z innymi ludźmi, kto więc mógłby życzyć jej śmierci? Jednak sytuacja staje się coraz poważniejsza, dlatego kobieta podejmuje decyzję o zgłoszeniu się na policję.


Nie jest to dla niej łatwe – jej dotychczasowe kontakty ze stróżami prawa nie należały do najprzyjemniejszych. W młodości została niesłusznie oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Wszyscy zdawali się być wrogo nastawieni do Kornelii, ponieważ mężczyzna, którego oskarżyła wtedy o próbę gwałtu, sam był policjantem, a jego koledzy nie wierzyli, że mógł dopuścić się przestępstwa.

W wyniku zbiegu okoliczności, kobieta natrafia na posterunku na tego samego funkcjonariusza, który przed laty próbował ją zdyskredytować, aby chronić swojego przyjaciela. Mimo wrogiego nastawienia, to jednak właśnie ten mężczyzna może okazać się dla Kornelii jedyną nadzieją.

Hanna Greń, Jak kamień w wodę. Polowanie na Pliszkę, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment ROZDZIAŁU I Dom, rodzinny dom

Podobno każda pliszka swój ogonek chwali, jednak ta konkretna Pliszka nie chwaliła ani swojego ogonka, ani niczego innego. Po prostu nie miała się czym chwalić. Nie wyróżniała się wyglądem czy inteligencją, nie dostawała dużego kieszonkowego, nie miała najmodniejszych ubrań. Jedyne, czym obdarzono ją w nadmiarze, to obojętność.

Urodziła się jako spóźniony owoc związku ludzi do tego stopnia pochłoniętych pracą, że gdy podrosła, często rozważała, jak udało im się oderwać od cyferek i wykresów na tyle długo, by spłodzić potomka.
Przyszła na świat w pewien wrześniowy poranek tylko dlatego, że nie da się powstrzymać sił natury. Gdyby to było możliwe, matka z pewnością przełożyłaby poród na popołudnie, żeby nie kolidował z godzinami pracy.

Odkrywszy w ten przykry sposób, że dziecka nie można zaprogramować, rodzice podeszli do problemu racjonalnie, bez zaciemniających rozum uczuć. W wyniku domowej burzy mózgów dziewczynka najpierw całe dnie spędzała z nianią, potem jej dzień dzielił się na czas przedszkola i czas opiekunki.

Imię dostała z kalendarza, gdyż tak było najprościej. Ponieważ „Kornelia” wydawała się Pliszkom zbyt pompatyczna dla tak małej dziewczynki, wymyślili zdrobnienie Kora. Pierwsza niania także miała dziecko, dwuletnią córeczkę. Malutka nie umiała wymówić głoski „r” i dokonała natychmiastowego przemianowania niemowlęcia w Kolę. Rodzice początkowo protestowali, potem machnęli ręką; sprawa była zbyt błaha, by tracić na nią cenny czas. Tak samo jak na opiekę nad wrzeszczącym maluchem, którego jedynym zajęciem jest brudzenie pieluch i domaganie się pokarmu.

Kiedy Kola rozpoczęła naukę, zrezygnowali z usług opiekunki. Rano do szkoły zawoził ją ojciec, po lekcjach przebywała w szkolnej świetlicy, skąd odbierała ją matka. Popołudnia spędzała w samotności, najczęściej w swoim pokoju.
Jesteś już dość duża, żeby się sobą zająć – stwierdziła matka, gdy znudzona brakiem towarzystwa dziewczynka weszła do gabinetu z propozycją wspólnej zabawy. – Idź stąd, dziecko, przeszkadzasz mi.

Dziecko. Zawsze tak do niej mówili. Odejdź, dziecko. Uspokój się, dziecko. Nie hałasuj, dziecko. Na dobrą sprawę mogłaby nie mieć imienia.
Dziecko oczywiście wszelkimi siłami starało się zwrócić na siebie uwagę, lecz równie dobrze mogłoby nakłaniać słońce do zachodzenia na północy. Rodzice nie krzyczeli, nie bili, nie stosowali żadnych kar. Po prostu ignorowali.
W szkole Kornelia zawarła pierwsze przyjaźnie i odtąd spędzała popołudnia w towarzystwie trzech chłopaków. Dziewczynek nie polubiła, może dlatego, że ich nie rozumiała. Ich ulubionym zajęciem była zabawa w dom, a to było ostatnie, co mogłoby ją zainteresować. Dom kojarzył się wyłącznie z ponurą ciszą, szelestem kartek i stukotem klawiatury. Z chłopcami natomiast mogła grać w piłkę, wspinać się po drzewach czy bawić się w policjantów i złodziei.


Pliszkowie mieszkali w eleganckim domu usytuowanym na obrzeżach Katowic. Kawałek dalej zaczynał się spory zagajnik, a tuż na jego skraju stał stary budynek otoczony dużym, zdziczałym ogrodem. Odkrywszy, że posesja jest opuszczona, „banda czworga” uznała ją za swoją siedzibę. Chłopcy spędzali tam każdą wolną chwilę, Kola natomiast niemal całe popołudnia i weekendy. Gdy padał deszcz, chroniła się na werandzie, w zimie zaś w pokoju na piętrze, gdzie stało stare drewniane łóżko. Materac był w jeszcze gorszym stanie niż łóżko i pewnie dlatego nikt go nie ukradł. Dziewczynka zaanektowała legowisko, zaścieliwszy je wykradzionymi z własnego strychu starymi kołdrami.
Rodzice nie zaprzątali sobie głowy jej codziennymi powrotami po zmroku. Zadowalało ich tłumaczenie, że uczy się z przyjaciółmi. Przechodziła z klasy do klasy, czyli rzeczywiście musiała się uczyć. Oceny wprawdzie nie były zbyt świetne, ale też niczego więcej nie oczekiwali.

Gdy rozpoczęła edukację, przez jakiś czas śledzili z zainteresowaniem jej postępy w nauce, lecz wkrótce przekonali się, iż córka nie posiada absolutnie żadnych predyspozycji do bycia genialnym dzieckiem. Przyjęli to z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony byli rozczarowani, że nie odziedziczyła ich zdolności, że jest taka zwyczajna. Kola miała nigdy nie zapomnieć przypadkowo usłyszanych słów matki:
Nie tak wyobrażałam sobie to dziecko. Jest gruba, brzydka i nieciekawa. Myślałam, że przynajmniej jej intelektem będę mogła się chwalić wśród znajomych, ale widzę, że nic z tego. A taka byłam pewna, że urodzę córkę, której wszyscy będą mi zazdrościć.
Z drugiej zaś strony odczuli ulgę. Rozczarowanie nie przyćmiło oczywistej prawdy, że ponadprzeciętna inteligencja wymaga odpowiedniego jej rozwijania. Małą należałoby wówczas zapisać na jakieś dodatkowe zajęcia, przepytywać, podsuwać odpowiednią lekturę. A to wszystko pochłaniałoby cenny czas.

Przemiana w nastolatkę w zasadzie zmieniła niewiele. Tylko tyle, że dla rodziców nie była już „dzieckiem”. Teraz mówili do niej „dziewczyno”. Dziewczyno, opanuj się! Dziewczyno, co ty robisz! Dziewczyno, dziewczyno, dziewczyno…

 

Artykuł Kiedy zaczyna otrzymywać listy z pogróżkami, uważa to za głupi dowcip. Jednak sytuacja staje się coraz poważniejsza. [DOBRY, POLSKI KRYMINAŁ] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/kiedy-zaczyna-otrzymywac-listy-z-pogrozkami-uwaza-to-za-glupi-dowcip-jednak-sytuacja-staje-sie-coraz-powazniejsza-dobry-polski-kryminal/feed/ 0