Niemcy – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Niemcy – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Jak pułkownik Lesiak z UOP szukał „złotego pociągu”. Minister z PSL zawarł tajną umowę na wskazanie miejsca ukrycia skarbu https://niezlomni.com/jak-pulkownik-lesiak-z-uop-szukal-zlotego-pociagu-minister-z-psl-zawarl-tajna-umowe-na-wskazanie-miejsca-ukrycia-skarbu/ https://niezlomni.com/jak-pulkownik-lesiak-z-uop-szukal-zlotego-pociagu-minister-z-psl-zawarl-tajna-umowe-na-wskazanie-miejsca-ukrycia-skarbu/#respond Tue, 27 Apr 2021 17:41:57 +0000 https://niezlomni.com/?p=51298

Dolny Śląsk, jak długi i szeroki, od 1945 roku penetrują eksploratorzy. Historycy zaś namiętnie przeglądają archiwalne dokumenty i studiują wiekowe gazety. Wszyscy liczą, że to właśnie im uda się wyjaśnić tajemnicę „złota Wrocławia” czy innych skarbów, które Niemcy mieli ukryć w tej prowincji Trzeciej Rzeszy.

Poszukiwacze zapuszczają się w mroki poniemieckich sztolni, do rozpadających się ze starości fabryk, zawalonych kopalń, w ruiny dolnośląskich pałaców i do zamków, chcąc zgłębić zagadki ich konstrukcji i przeznaczenia.

Leszek Adamczewski podąża w ślad za nimi. Opisuje niezwykłe miejsca i tajemnicze zdarzenia, jakie miały miejsce na Dolnym Śląsku podczas wojny i po jej zakończeniu.

Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz, urodzony w 1948 roku w Szczecinie. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika.

W Blasku ukrytego złota sięga ponownie do tematów opisywanych przez siebie na przełomie XX i XXI wieku w licznych publikacjach prasowych.

Leszek Adamczewski, Blask ukrytego złota, Dolnośląskie tajemnice wojenne, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału pt. Skarby „złotego pociągu”

Rzekomo ukryty przez Niemców „złoty pociąg” od lat, a zwłaszcza od 2015 roku, kojarzy się z Wałbrzychem. Ale na Dolnym Śląsku od dawna szuka się też drugiego takiego pociągu. Od jesieni 1944 roku ma on stać w zamaskowanym tunelu koło podjeleniogórskich Piechowic. W roku 1944 siódmy dzień listopada przypadł we wtorek.

Właśnie w tamten wtorek z Hirschberga wyjechał pociąg specjalny. Okrążył starą część miasta i gdy przejechał przez zabytkowy wiadukt nad doliną Bobru, został skierowany na trasę kolei górskiej w kierunku Schreiberhau. Wkrótce minął zabudowania dworców w Bad Warmbrunn i Hermsdorf, by wkrótce zatrzymać się na bocznicy niewielkiej stacji w Petersdorfie. To dzisiejsze Piechowice Dolne, a wymienione wyżej miejscowości to odpowiednio Jelenia Góra, Szklarska Poręba oraz Cieplice i Sobieszów, które od lat są dzielnicami Jeleniej Góry. Na bocznicy w Piechowicach Dolnych pociąg ów stał do późnego wieczora, gdy wreszcie otrzymał zgodę na wjazd na teren znajdujących się tuż obok zakładów zbrojeniowych koncernu Dynamit AG. Według wojskowego Wykazu obiektów opuszczonych i niewłaściwie zagospodarowanych z 1953 roku był to „Untersuchstation-Petersdorf”, czyli zakład doświadczalny w Piechowicach. Według autorów powojennych opracowań na temat dziejów tych zakładów, Niemcy mieli w nich napełniać materiałami wybuchowymi pociski artyleryjskie, ale niektórzy badacze twierdzą, że tymi materiałami napełniano też głowice torped morskich, jak również prowadzono prace doświadczalno-badawcze w zakresie mechanizmów sterujących do tychże torped. I stąd określenie „zakład doświadczalny”. Wróćmy jednak do wydarzeń tamtego jesiennego wtorku. Przy lokomotywie, zamykającej skład dwunastu wagonów pociągu, natychmiast pojawili się robotnicy. W ruch poszły spawarki. Szybko uporano się z przymocowaniem do tyłu lokomotywy grubej stalowej płyty. Około godziny 2 w nocy (a więc już 8 listopada) pociąg opuścił teren zakładów i bardzo wolno, po prowizorycznie ułożonym torze, skierował się w stronę pobliskiej góry.

Do przejechania miał bardzo krótką trasę. Raptem może pięćset metrów. Tor lekko się wznosił i dwie lokomotywy, na początku i końcu składu, nie bez wysiłku wciągnęły dwanaście wagonów do podziemnego tunelu. Stalowa płyta, zamocowana na końcu składu i wyprofilowana do rozmiarów otworu tunelu, zasłoniła pociąg. Po kilku minutach odpalono ładunki wybuchowe, w zawalonym tunelu grzebiąc pociąg i jego obsługę. Natychmiast rozebrano tor, a miejsce, gdzie znajdował się wjazd do tunelu, zamaskowano… Wyjaśnijmy od razu, że przedstawiona wyżej wersja tajemniczego zdarzenia w Piechowicach jest tworem fantazji niejakiego Władysława Podsibirskiego. Ten człowiek posiadł od kogoś jakieś okruchy informacji, a resztę zmyślił, że masyw góry Sobiesz (za niemieckich czasów Säbrich) kryje bajońskie skarby, w tym złoto z banków wrocławskich i sklepów jubilerskich, skarby Prus i słynną Bursztynową Komnatę. Te i inne skarby miały się znajdować w dwunastu wagonach „złotego pociągu”, który jesienią 1944 roku ukryto w przedstawionych wyżej okolicznościach. Gdy Podsibirskiego zapytano o konkretną wartość ukrytych skarbów, bez zastanowienia palnął: co najmniej 40 miliardów dolarów.

Władysławowi Podsibirskiemu z informacją o „złotym pociągu” udało się dotrzeć do ministrów rządu Waldemara Pawlaka. Niektórzy z nich w to uwierzyli. Stanisław Żelichowski z Polskiego Stronnictwa Ludowego, szef resortu ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa, 12 października 1994 roku zawarł z Podsibirskim tajną umowę, że za wskazanie miejsca ukrycia pociągu otrzyma on 10 procent wartości znalezionych skarbów.

I wtedy do akcji wkroczył pułkownik Jan Lesiak. Ten były oficer Służby Bezpieczeństwa PRL, w III RP kierował (w latach 1992–1997) Zespołem Inspekcyjno-Operacyjnym Gabinetu Szefa Urzędu Ochrony Państwa. Gdy w 1997 roku pożegnał się on ze służbą w UOP, zainteresowano się stojącą w jego gabinecie szafą pancerną. Po odtajnieniu znajdujących się w niej dokumentów dziennikarze na ogół opisywali sprawy związane z inwigilacją środowisk prawicowych. Ale niejako przy okazji opinia publiczna dowiedziała się również o specyficznych zainteresowaniach służb specjalnych z połowy lat 90. W tamtych czasach UOP czynnie włączył się bowiem w… szukanie skarbów ze „złotego pociągu”. I właśnie pułkownik Lesiak miał na ten temat opracować raport dla ministra finansów Grzegorza Kołodki. Rychło jednak dla UOP Podsibirski stał się mało wiarygodny. Oryginalne dokumenty niemieckie, którymi miał dysponować, okazały się własnoręcznie sporządzonymi rysunkami, a wskazanie masywu Sobiesza jako miejsca ukrycia pociągu nie było żadnym wskazaniem. O rokowaniach toczonych w zaciszu gabinetów rządowych i podejmowanych tam decyzjach opinia publiczna nie była informowana.

Można domniemywać, że również Podsibirski nie wiedział, czy strona rządowa ma zamiar dotrzymać umowy. Z biegiem czasu zaczął więc tracić cierpliwość. On oferuje rządowi gigantyczny majątek, a władza milczy. W latach 1995– 1996 w sprawie „złotego pociągu” wysłał kilkadziesiąt listów do przywódców wielu państw świata, w tym do papieża Jana Pawła II, skarżąc się na władze polskie. (….)Po latach pułkownik Jan Lesiak twierdził, że na biurko ministra Grzegorza Kołodki trafił raport o „złotym pociągu”, w którym – jak powiedział w 2006 roku miesięcznikowi „Odkrywca” – „napisaliśmy, że informacje dotyczące skarbu są mało wiarygodne i na tym etapie zakończyliśmy oficjalną część. Mieliśmy jednak świadomość, że gdybyśmy się pomylili i odpuścili do końca temat, to konsekwencje były znaczne. Obecna afera z inwigilacją prawicy przy tej sprawie byłaby niewinną igraszką. W związku z tym staraliśmy się monitorować sytuację, zbieraliśmy informacje”.

Artykuł Jak pułkownik Lesiak z UOP szukał „złotego pociągu”. Minister z PSL zawarł tajną umowę na wskazanie miejsca ukrycia skarbu pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-pulkownik-lesiak-z-uop-szukal-zlotego-pociagu-minister-z-psl-zawarl-tajna-umowe-na-wskazanie-miejsca-ukrycia-skarbu/feed/ 0
Historia najsłynniejszych egzorcyzmów, jakie kiedykolwiek przeprowadzono! Co tak naprawdę działo się z młodą kobietą. [WIDEO] https://niezlomni.com/historia-najslynniejszych-egzorcyzmow-jakie-kiedykolwiek-przeprowadzono-co-naprawde-dzialo-sie-z-mloda-kobieta-wideo/ https://niezlomni.com/historia-najslynniejszych-egzorcyzmow-jakie-kiedykolwiek-przeprowadzono-co-naprawde-dzialo-sie-z-mloda-kobieta-wideo/#respond Sun, 20 Dec 2020 09:42:46 +0000 https://niezlomni.com/?p=51242

Dziewczyna spożywała węgiel, wkładała głowę do muszli klozetowej, biegała nago po domu, opychała się pająkami i muchami, posługiwała dawnymi językami, a jej twarz potrafiła w sposób odrażający zmienić wygląd…


W 1976 roku młoda Niemka Anneliese Michel została poddana serii egzorcyzmów. Problem wydawał się niezwykle poważny.

Obrzędy prowadziło dwóch kapłanów Kościoła Katolickiego, którzy uznali, że Anneliese została opętana przez sześć demonów. W trakcie egzorcyzmów dziewczyna zmarła. Wkrótce potem jej rodzice, a także obaj księża stanęli przed sądem i zostali skazani za zabójstwo w wyniku zaniedbania…

W oparciu o rozmowy z odpowiedzialnymi za egzorcyzmy księżmi, a także rodzicami dziewczyny i jej znajomymi, Felicitas Goodman napisała fascynującą książkę na temat tego, co naprawdę stało się Anneliese Michel. Zgłębiła przy tym pradawną tajemnicę opętania przez demony…
Sprawa Anneliese Michel do dziś budzi wiele wątpliwości, ale i napawa lękiem. Na jej podstawie powstał zarówno film dokumentalny pod tym samym tytułem, jak i film fabularny – Egzorcyzmy Emily Rose.

Felicitas D. Goodman, Egzorcyzmy Anneliese Michel. Historia prawdziwa, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

WPROWADZENIE

Latem 1976 roku w wiejskiej społeczności Klingenberg w Bawarii, we współczesnym, dwupiętrowym domu przy Mittlerer Weg, na skutek ciężkiego pobicia i zagłodzenia zmarła uczennica, Anneliese Michel. Miała obrażenia na twarzy, rękach, ramionach i nogach i była przerażająco wychudzona. Lekarz poproszony przez jej ojca o wystawienie aktu zgonu odmówił, ponieważ nie miał pewności, czy śmierć dziewczyny nastąpiła z przyczyn naturalnych. Ksiądz, który tego samego dnia zatelefonował do prokuratury okręgowej w Aschaffenburgu, mówił o opętaniu przez demony i egzorcyzmach. Do wiadomości publicznej wkrótce przedostały się inne szczegóły. Jej lekarze, mówiło się, podejrzewali, że cierpiała na epilepsję. Jednak rodzice dziewczyny uważali, że została opętana przez demony. Na ich prośbę i z oficjalnym pozwoleniem od biskupa Würzburga, dr. Josefa Stangla, dwóch księży przeprowadziło rytuał egzorcyzmu. Odbywał się w całkowitej tajemnicy i trwał wiele miesięcy, aż do zgonu Anneliese. Pomimo ewidentnego pogorszenia się jej stanu fizycznego prawdopodobnie żadna z wtajemniczonych osób nie próbowała nawet sprowadzić dla niej pomocy medycznej, która przypuszczanie pozwoliłaby uratować jej życie.

Niemieckie media szybko podchwyciły tę historię. W Niemczech znano amerykański film Egzorcysta. Opinię publiczną poruszyła także debata, która nastąpiła po tezach opublikowanych przez znanego profesora teologii z Tybingi, Herberta Haaga: „Czy diabeł to symboliczna reprezentacja koncepcji zła, czy może siły demoniczne istnieją obiektywnie?”. Oba te poglądy były szeroko argumentowane. Tymczasem pojawił się autentyczny przypadek, przy którym starły się te dwa, przeciwne punkty widzenia. Kościół katolicki wyraźnie zderzył się z nowoczesną nauką i stanął na stanowisku broniącym obiektywnego istnienia rogatych diabłów i całej reszty tej piekielnej hordy. W tajnych pomieszczeniach, ukrytych za jedwabnymi zasłonami Matki Kościoła, odbyły się magiczne obrzędy, w wyniku których zmarła niewinna, młoda dziewczyna. Pogoni za sensacją nie było końca.

Mimo upływu czasu zainteresowanie tą sprawą nie malało. W sierpniu – niemal dwa miesiące po śmierci Anneliese – Bavarian Radio Service donosiło, że epizod nadal rozpala wyobraźnię. Niewielu ludzi wie, czym właściwie jest egzorcyzm, powiedział komentator, skoro w dwudziestym wieku rzadko udzielano na niego pozwolenia. To znaczy niewielu wiedziało, póki nie wypłynęła sprawa Anneliese Michel. „Wydaje się, że przy jej łóżku odbywały się nie tylko modlitwy mające zwalczyć zło. Księża próbowali raczej magicznego wypędzania demonów w stylu religijnych fanatyków z czasów wczesnego średniowiecza”, ocenił spiker. Księża jednak nie byli czarownikami. Niemiecki Kościół katolicki dobrze by zrobił, idąc za przykładem biskupa Essen i wprowadzając jasne rozróżnienie między magią a religią. Pytany o egzorcyzm biskup twierdził, że nigdy nie udzielił pozwolenia na ten rytuał i nie zrobi tego w przyszłości, ponieważ „Wiara chrześcijańska jest zbyt świętym dobrem i musi być chroniona przed wszelkimi zabobonami”.

Zaledwie tydzień przed tą audycją i wyraźnie bez wiedzy Bavarian Radio Service, ten „zabobon” raz jeszcze uderzająco dowiódł swojej mocy. Mieszkaniec Bretzingen, leżącego nieopodal Klingenbergu, zatelefonował do władz Aschaffenburga. Nie przedstawił się, ale poinformował, że katolicki proboszcz miasteczka, pastor Hermann Heim, puszczał jakieś nagrania przez głośnik w Zum Ross, miejscowej gospodzie. Przypuszczał, że taśmy te zostały nagrane podczas sesji egzorcyzmów z Anneliese Michel. „Wrzaski i gardłowe przekleństwa demonów niemal doprowadziły w Bretzingen do paniki”, powiedział. Prokurator okręgowy nakazał ich konfiskatę jako prawdopodobnych dowodów w sprawie Anneliese Michel. Zarządził także przeszukanie – rzecz niespotykana w przypadku duchownego – mieszkania i rzeczy księdza. Biskup Würzburga, zaskoczony bardzo negatywną reakcją władz i nastrojami społeczeństwa domagającego się polowania na czarownice, zaprzeczył teraz, jakoby udzielił jakiegokolwiek wsparcia temu, co radiowy komentator określił jako „elementy prymitywnej kultury”. Jednak było za późno. Świeccy z całego kraju, z Monachium, Norymbergi, Ludwigshafen, Remscheid, Karlstadt i innych miejsc, pośród nich wielu prawników, złożyli przeciwko niemu pozew.

Po długim i bardzo starannym śledztwie rodzice Anneliese i dwóch księży, którzy przeprowadzali egzorcyzm, zostali oskarżeni o nieumyślne zabójstwo. Proces zaczął się na wiosnę 1978 roku w Sądzie Okręgowym w Aschaffenburgu. Media miały pole do popisu. Bawaria w nagłówkach była opisywana jako „kraina, w której rozlega się wycie demonów”. „Takie nonsensy muszą zostać wykorzenione”, domagano się. Rodziców i księży musi spotkać zasłużona kara. Biskup Stangl ponosił częściowo winę za śmierć tej dziewczyny. Mimo to sąd w Aschaffenburgu ostatecznie oddalił zarzuty przeciwko niemu. Jednak ataki zrobiły swoje. Biskup zrezygnował ze stanowiska, a wkrótce potem miał wylew spowodowany, według jego przyjaciół, żalem, który budziła w nim ta sprawa. Stracił mowę i nie odzyskując jej, zmarł 8 kwietnia 1979 roku.

Surowość wyroków wydanych wobec czworga oskarżonych, znacznie przekraczających to, o co wnioskowała prokuratura, zaskoczyła nawet najgłośniejszych wyrazicieli gniewu społeczeństwa w stosunku do „zaściankowego demonicznego obłędu”. Po części z tego właśnie powodu, a po części ze względu na bardzo fundamentalne kwestie religijne, debata o tym przypadku nie skończyła się po dziś dzień – przeszło rok po procesie. Wyszło wiele książek pryncypialnie traktujących o istnieniu demonów. W pracach tych szeroko cytowano oświadczenie papieża Pawła VI, wygłoszone podczas audiencji generalnej 15 listopada 1972 roku, gdy powiedział między innymi: „Grzech, ze swojej strony, daje mrocznemu, agresywnemu złoczyńcy, Diabłu, możliwość działania w nas i w naszym świecie… Każda osoba, która neguje istnienie tej rzeczywistości umieszcza się poza nawiasem nauczania Biblii i Kościoła”. Jeszcze w styczniu 1979 roku katolicki reporter, Leo Waltermann, przygotował program w radiu Westdeutscher Rundfunk, w którym naświetlił dylemat kościoła katolickiego. Uznał, że znalazł się on pomiędzy tym, co określił jako nonsensowną wiarę w diabła, a tradycyjnym nauczaniem o nim.

W trakcie tej debaty wyraźnie zapomniano o głównej ofierze tego dramatu, o młodej dziewczynie, która straciła życie. Lekarze określili ją jako chorą psychicznie. Sąd pomścił jej śmierć. Co więcej można zrobić?

O wiele więcej, uznałam, gdy przeczytałam o jej przypadku w „Newsweeku” (23 sierpnia 1976). Krótki artykuł pod tytułem Egzorcysta opisywał sprawę dwudziestotrzyletniej, cierpiącej na epilepsję Anneliese Michel, która zmarła w Niemczech podczas egzorcyzmów. Istniały taśmy, na których nagrano „bezładne wrzaski i wściekłe przekleństwa”, przypuszczalnie miotane przez jej demony, pośród których znalazły się takie niesławne postacie, jak Lucyfer, Judasz, Neron i Hitler. Jej rodzice oraz dwóch zaangażowanych w przypadek księży przyjęli diagnozę opętania przez demony, kontynuował „Newsweek”, ale „bardziej liberalni katolicy ją zakwestionowali”. „Opętanie to kwestia wiary, nie fakt empiryczny”, powiedział teolog Ernst Veth, wykładowca Michel na Uniwersytecie w Würzburgu. „Powinni byli wezwać lekarza”.
Moje żywe zainteresowanie wzbudziły szczególnie trzy elementy tej historii. Pierwszym był związek między epilepsją i tym, co ewidentnie było doświadczeniem religijnym. Zachodni obserwatorzy, co wiem doskonale z wczesnej literatury antropologicznej, często opisywali, że „całe plemiona” miały „ataki epileptyczne” podczas obrzędów religijnych. Wydawać się może, że cała populacja mogłaby na rozkaz wpaść w konwulsje padaczkowe, a następnie w stanie ataku grand mal dopełnić skomplikowanych rytuałów. To założenie było absurdalne. Czy z podobnie błędnym przekonaniem mieliśmy do czynienia w tym przypadku?

Drugą kwestią było domniemane „opętanie” przez złe duchy. W przeciwieństwie do tego, co twierdzi cytowany Ernst Veth, „opętanie” to zdecydowanie „fakt empiryczny”, a konkretnie doświadczenie dotyczące milionów ludzi na świecie. W toku mojej pracy dla kościołów apostolskich w tym kraju, w Mexico City i pośród majańskich wieśniaków na Jukatanie, widziałam wielu ludzi, którzy we własnym kontekście religijnym doświadczyli poczucia bycia zawłaszczonymi przez byt z królestwa nadprzyrodzonego, z miejsca, które Carlos Castaneda nazywa „odrębną rzeczywistością”. Niektórych, w ich doświadczeniu, wypełnił Duch Święty, innych Szatan. Charyzmatycy katoliccy w tym kraju mieli coś, co nazywali „mocą uwolnienia” mającą wypędzać „złe duchy”. I członek wydziału opowiedział mi o sesjach egzorcyzmów we Wspólnocie Luterańskiej mieszczącej się w mieście na środkowym zachodzie, do której należał. „Powinnaś usłyszeć, jak demony broniły się przed opuszczeniem swoich ofiar”, powiedział wyraźnie roztrzęsiony, „i jakie sprośności z siebie wyrzucały”.

Trzecim elementem były te taśmy, zapis sesji egzorcyzmów. Przeprowadziłam obszerne badania nad wzorcami mowy jednostek utrzymujących, że zostały opętane; badania te opierały się nie tylko na moim zbiorze taśm w językach angielskim, hiszpańskim i majańskim, lecz także na materiałach z Brazylii, Malezji, Borneo i Afryki. Odkryłam, że niezależnie od języka rodzimego wszyscy ci ludzie mieli kilka bardzo charakterystycznych cech. Czy takie wspólne ogniwa udałoby się znaleźć również na nagraniach niemieckojęzycznych? Ogromnie chciałam to sprawdzić, jednak najpierw trzeba było się zająć innymi projektami i poniekąd zapomniałam o tej sprawie.

Wiosną 1978 roku telewizja nieoczekiwanie znowu wyciągnęła sprawę Anneliese Michel. Okazało się, że trwało śledztwo kryminalne, które doprowadziło do procesu. Czworgu oskarżonym, rodzicom Anneliese i dwóm księżom, którzy przeprowadzali egzorcyzm, postawiono zarzut nieumyślnego zabójstwa i skazano ich na karę więzienia w zawieszeniu oraz poniesienie kosztów sądowych. To była niezwykle interesująca decyzja. Czy faktycznie istniał dowód, że spowodowali jej zgon? Żadna z osób, które widziałam, czy o których czytałam, które doświadczyły „opętania”, nigdy nie zmarła. Czym się różnił ten przypadek?

Napisałam do swojej bratanicy w Niemczech, młodej prawniczki, i poprosiłam o dodatkowe informacje. Artykuły dotyczące tego procesu z niemieckich gazet, jakie mi przysłała, przekonały mnie, że warto tej sprawie przyjrzeć się bliżej. Z materiałów tych wynikało jasno, że rodzice po prostu zrobili to, czego chciała ich córka. Anneliese powiedziała, że nękają ją demony, a jej rodzice, jako wierzący katolicy, wezwali księży. Księża z kolei próbowali jej pomóc, za wiedzą i pozwoleniem swojego biskupa. Jednak cała czwórka nie tylko została skazana przez sąd, lecz także skrytykowana, wyśmiana i potępiona przez opinię publiczną za swoją wiarę w opętanie. Być może sąd nie wezwał żadnego psychiatry, który mógłby coś wiedzieć o tego rodzaju ludzkim zachowaniu. Można było się zwrócić, przykładowo, do profesora Wolfganga Pfeiffera z Akademii Medycznej Uniwersytetu w Münster. W swojej książce o psychiatrii transkulturowej [Transkulturelle Psychiatrie (Stuttgart, 1971)] mówi o „opętaniu” jako o jednym z podstawowych ludzkich doświadczeń religijnych. Zamiast tego sąd powołał ekspertów nie z dziedziny psychiatrii transkulturowej, ale klinicznej. Ewidentnie nie mieli świadomości – pożałowania godny rezultat specjalizacji zawodowej – że na całym świecie miliony ludzi regularnie doświadczają „opętania” w kontekście najróżniejszych rytuałów. Być może samą wiarę, a już na pewno przeświadczenie, że obcy byt mógłby przejąć ciało człowieka i przemawiać jego ustami, eksperci owi uznali za dowód szaleństwa. Sąd najwyraźniej był tak przytłoczony oświadczeniami ekspertów wyrażonymi najbardziej skomplikowanym, fachowym językiem, że nie wpadł nawet na to, żeby je porównać. Gdyby członkowie sądu zadali sobie ten trud, bez wątpienia odkryliby, że ich eksperci pod wieloma względami zaprzeczają sobie nawzajem.

Wczesnym latem 1978 roku miałam okazję zatelefonować do profesora Pfeiffera. On również śledził tę sprawę, ale był tak zajęty obowiązkami wykładowcy, że nie miał już czasu się nią zajmować. Czułam jednak, że trzeba coś zrobić dla zaangażowanych w nią ludzi. Zostali nie tylko osądzeni na podstawie opinii klinicznych, które w moim odczuciu nie były adekwatne do sprawy, lecz także pod naciskiem opinii publicznej nawet kościół katolicki się ugiął i ich porzucił. Było mi ich ogromnie żal.

Na moją prośbę bratanica zdobyła dla mnie adres Frau Marianne Thory, jednej z adwokatek. Po sprawdzeniu moich referencji naukowych Frau Thora zdecydowała się ze mną współpracować. W swojej uprzejmości udostępniła mi całą posiadaną dokumentację, w sumie blisko osiemset stron raportów, listów, oświadczeń świadków, zeznań lekarzy Anneliese i psychiatrów wezwanych przez sąd. W skrócie, dzięki całemu dochodzeniu przeprowadzonemu przez sąd znalazłam się w godnej pozazdroszczenia pozycji, ponieważ dostałam gotowe wyniki ogromnej pracy badawczej, obejmujące większość aspektów mających związek z tą sprawą.

W celu oceny skali osobistego zaangażowania różnych uczestników nawiązałam korespondencję z oboma egzorcystami, którzy chętnie odpowiedzieli na moje liczne pytania. Ojciec Renz, który prowadził zdecydowaną większość sesji egzorcyzmów, pożyczył mi swoje nagrania z tych działań. Bazując na tym materiale, napisałam przeszło czterdziestostronicowy „raport mniejszości”, że tak to nazwę. Zaprezentowane tam idee stanowią podstawę części teoretycznej niniejszej książki. Opinia ta krążyła szeroko pośród przyjaciół i osób wspierających obie strony. Frau Thora napisała, że gdyby sąd miał możliwość przeczytania jej, zanim wydał wyrok, oskarżeni nie zostaliby skazani. Jej optymizm nie został wystawiony na próbę. Zachęcała całą czwórkę oskarżonych, by opierając się na nowych argumentach, wnieśli apelację do sprawy, jednak odmówili. Zostali skrzywdzeni tak bardzo, że trudno się dziwić, że nie chcieli się narażać na kolejną rundę ataków ze strony społeczeństwa, niezależnie od ostatecznej decyzji sądu apelacyjnego.

Ta sprawa jest tak złożona, tak dobrze udokumentowana, że byłoby prawdziwą stratą, gdyby nie trafiła do szerszego grona odbiorców w czasach, gdy takie okoliczności budzą wielkie zainteresowanie, ale jednocześnie opierają się na wynikających z niewiedzy spekulacjach. Zatem zapytałam oskarżonych, czy zgodzą się na omówienie jej w książce. Rodzice Anneliese, z którymi skontaktował się ojciec Alt, niespecjalnie chcieli otwierać rany, które ledwie zaczęły się zabliźniać. Jednakże nie sprzeciwiali się, bym cytowała ich słowa z posiadanych przeze mnie dokumentów. Dwaj zaangażowani w sprawę księża byli ogromnie pomocni. Ojciec Renz przysłał mi odpowiednie publikacje, dodatkowe materiały pochodzące z dzienników Anneliese i odpowiedzi na pewne pytania do rodziców. Dostałam od niego fotografie i ścieżkę dźwiękową z programu telewizyjnego o „Fall Klingenberg” – sprawie z Klingenberg, jak obecnie mówi się o niej Niemczech. Jednakże jego najważniejszym wkładem są kompletne kopie wszystkich czterdziestu dwóch kaset, które nagrał podczas sesji egzorcyzmów. Są starannie ponumerowane i opatrzone datami, i zostały nagrane przy użyciu wysokiej jakości sprzętu. Bez nich historia Anneliese byłaby po prostu kolejną straszną opowiastką. Mając je, byłam w stanie przeprowadzić dogłębne badania. Są przypuszczalnie nawet lepsze, niż gdybym sama tam była i nagrywała, ponieważ jakikolwiek zewnętrzny obserwator w pewien sposób „skaziłby” scenę. Tymczasem mamy do czynienia wyłącznie z osobami zaangażowanymi.

Od ojca Alta nadeszły listy, które pisała do niego Anneliese, dodatkowe publikacje, nagrania komentarzy do procesu i inne uwagi, w tym opis wizyty w sanktuarium w San Damiano w północnych Włoszech, dokąd Anneliese pojechała kilka razy. Obaj księża cierpliwe odpowiadali na moje pytania w bogatej korespondencji. Dodatkowo chłopak Anneliese, Peter, oraz jej najmłodsza siostra, Roswitha, podzielili się osobistymi wspomnieniami. Przyjaciele z Niemiec i Austrii przysyłali mi artykuły prasowe. Miałam także nadzieję na informacje od tych psychiatrów, którzy zajmowali się leczeniem Anneliese, doktora Lüthy’ego i doktor Schleip, jednak moje telefony nie były przyjmowane, a listy pozostały bez odpowiedzi.

By uzupełnić ten obraz, w listopadzie 1979 roku pojechałam do Niemiec i miałam możliwość porozmawiać ze wszystkimi głównymi uczestnikami, odwiedzić kościoły, w których bywała Anneliese i zobaczyć jej grób. Jestem ogromnie wdzięczna za współpracę i wspaniałą gościnność, z jakimi się spotkałam.

Na podstawie bogatego materiału byłam w stanie poskładać to, co uważam za wiarygodny obraz życia Anneliese i przebieg egzorcyzmu. Skrupulatnie selekcjonowałam, oceniałam i dopasowywałam do siebie niezliczone strzępki i fragmenty, układając obraz bardziej kompletny niż w czasie, gdy to wszystko się działo, mógł mieć którykolwiek z uczestników wydarzeń. Czasami musiałam nieco rozwinąć opisy, co mogłam zrobić dzięki temu, że znam Niemcy i uczęszczałam na Uniwersytet w Heidelbergu, leżący niedaleko regionu, w którym wszystko to miało miejsce. Jednakże w tej prezentacji nic nie zostało wymyślone. Wydarzenia są opisane tak, jak wynikało to z dokumentacji, sporadycznie rozwinięte o narrację z taśm albo wywiadów. Innymi słowy, wszystko ma swoje oparcie, wszystkie oświadczenia, zaprzeczenia i dwuznaczności odnoszące się do poszczególnych aktorów tego dramatu. Każdorazowe odnoszenie się do źródeł sprawiłoby, że lektura stałaby się nużąca, jednak wzmianki o dokumentacji są częste, a przynajmniej jasno wynikają z kontekstu.

Punkt widzenia narracji jest, w miarę możliwości, zgodny z punktem widzenia uczestników wydarzeń, którzy podzielali pewne, często niewypowiedziane, założenia wobec świata. Do tej tragedii przyczyniło się to, że nie były podzielane przez członków tej samej społeczności. I kompromisy, które próbowali wypracować, doprowadziły do katastrofy.

W ostatnich dwóch rozdziałach podjęłam próbę przedstawienia analizy tego, co się wydarzyło. W tym celu należy wziąć pod uwagę dwa różne aspekty: medyczny i antropologiczny. Z szacunkiem do tego pierwszego przyjęłam rolę reportera śledczego. Nie jest to dziedzina całkiem mi obca. Jako wielojęzyczna tłumaczka naukowa przez wiele lat pracowałam z materiałami medycznymi, zwłaszcza z dziedziny hematologii i biochemii. Podczas studiów doktoranckich zajmowałam się neurofizjologią i psychiatrią. Swoje domniemania sprawdziłam w odnośnej literaturze, wiele rozmawiałam z doradcami z Epilepsy Association, a najbardziej istotne kwestie tej sprawy przedyskutowałam z zaprzyjaźnionym lekarzem. Co do antropologicznej strony tej sprawy występuję z pozycji wykwalifikowanego naukowca z dwunastoletnim doświadczeniem w badaniu tematu transu religijnego. Mając na uwadze to wszystko ostatecznie proponuję inną hipotezę tego, co przydarzyło się Anneliese Michel niż ta, która posłużyła jako podstawa wyroku Sądu, hipotezę alternatywną, która uwzględnia ogólną wiarygodność i prawdziwość doświadczenia opętania.

Artykuł Historia najsłynniejszych egzorcyzmów, jakie kiedykolwiek przeprowadzono! Co tak naprawdę działo się z młodą kobietą. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/historia-najslynniejszych-egzorcyzmow-jakie-kiedykolwiek-przeprowadzono-co-naprawde-dzialo-sie-z-mloda-kobieta-wideo/feed/ 0
Co naprawdę kryje się za ustawą 447? Czy mamy się czego obawiać? [WIDEO] https://niezlomni.com/co-naprawde-kryje-sie-za-ustawa-447-czy-naprawde-mamy-sie-czego-obawiac-wideo/ https://niezlomni.com/co-naprawde-kryje-sie-za-ustawa-447-czy-naprawde-mamy-sie-czego-obawiac-wideo/#respond Thu, 03 Dec 2020 17:20:16 +0000 https://niezlomni.com/?p=51229

Wreszcie tematem amerykańskiej ustawy 447 zajął się ktoś o odpowiednim przygotowaniu teoretycznym, czyli prawnik Leszek Sosnowski. Autor drobiazgowo opisując temat wyjaśnia czego powinniśmy się obawiać. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych tematem.

Sosnowski stara się odpowiedzieć na najważniejsze pytania dotyczące sławnej ustawy 447, m.in.: Czy polskie władze powstrzymają zapędy międzynarodowych organizacji żydowskich? Czy polski Sejm zainteresował się obywatelskim projektem ustawy anty-447? Jak wygląda kwestia roszczeń bezspadkowych w świetle prawa międzynarodowego?

Amerykańska Ustawa 447 obrosła emocjami i zasłużoną złą sławą. Czy naprawdę jest groźna dla stanu majątkowego Rzeczpospolitej? Leszek Sosnowski, amerykański prawnik polskiego pochodzenia sumuje fakty dotyczące tzw. restytucji mienia bezspadkowego.

Przypomina Deklarację Terezińską z roku 2009 i stanowisko Israela Singera, Sekretarza Generalnego Światowego Kongresu Żydowskiego, z kwietnia 1996 r.:

„3 miliony Żydów zginęło w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie zezwolimy. Będziemy ich nękać tak długo, dopóki Polska znów nie pokryje się lodem. Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich żądań, będzie publicznie poniżana i atakowana na forum międzynarodowym”. (Jewish group threatens Poland over restitution, Reuters, 19 April 1996.)

Deklaracja Terezińska nie definiując mienia bezspadkowego określa je jako nieruchomości osób prywatnych, które należały „do ofiar Holokaustu i innych ofiar nazistowskich prześladowań” z których większość zmarła nie pozostawiając spadkobierców. Nie chodzi więc o rekompensatę dla spadkobierców ofiar, ale niewyobrażalne kwoty pieniężne, które bez podstawy prawnej mielibyśmy przekazać organizacjom żydowskim, nie mającym bezpośrednio niczego wspólnego z ofiarami.

Dziewięć lat po przyjęciu Deklaracji Terezińskiej, w dniu 12 grudnia 2017, Senat Kongresu USA przyjął ustawę „447”. Jak stwierdził pragnący zachować anonimowość urzędnik Departamentu Stanu USA: „Jeśli nie zamierzają słuchać nas jako Żydów, będą musieli słuchać nas jako Amerykanów.”

 

Leszek Sosnowski, 447. Plan grabieży Polski. Od deklaracji terezińskiej do ustawy 447, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Fronda.

Artykuł Co naprawdę kryje się za ustawą 447? Czy mamy się czego obawiać? [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/co-naprawde-kryje-sie-za-ustawa-447-czy-naprawde-mamy-sie-czego-obawiac-wideo/feed/ 0
Amerykański historyk obala mity o Wrześniu ’39. Swoją książkę dedykuje ostatniemu Żołnierzowi Wyklętemu: „dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski” https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/ https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/#respond Sun, 18 Oct 2020 16:35:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=51173

„Nic nie zniekształciło bardziej pamięci o działaniach niemieckich w Polsce niż używanie przez historyków sztucznego terminu „blitzkrieg”, który przedkładał znaczenie techniki nad doktryną, taktykę, organizację i samo dowodzenie na polu walki”.

„Kampania polska, mimo że była krótka, była niezwykle brutalna i ciężka. Choć Niemcy mieli inicjatywę, Polacy kontratakowali przy każdej nadarzającej się okazji” – pisze Robert Forczyk w książce „Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939”, która niedawno ukazała się nakładem poznańskiego wydawnictwa Rebis.

Praca jednego z najlepszych współczesnych historyków wojskowości, konsultanta w Waszyngtonie, autora kilkudziesięciu książek, byłego oficera armii amerykańskiej obala wiele mitów dotyczących kampanii polskiej 1939 r. Przede wszystkim burzy opowieść o błyskawicznym „blitzkriegu” armii III Rzeszy na ziemiach polskich we wrześniu 1939 r.: „Nic nie zniekształciło bardziej pamięci o działaniach niemieckich w Polsce niż używanie przez historyków sztucznego terminu „blitzkrieg”, który przedkładał znaczenie techniki nad doktryną, taktykę, organizację i samo dowodzenie na polu walki”.

Nie była to dla Niemców błyskawiczna operacja militarna. Wehrmacht popełnił w niej liczne błędy i znaczące błędy operacyjne, które wynikały z braku doświadczenia bojowego. Kwestiami nierozstrzygniętymi był sposób użycia czołgów, czy mają być niezależną siłą uderzeniową czy wsparciem ataku piechoty. Dywizje pancerne były w fazie przejściowej, ponieważ nie zachowano równowagi między ilością czołgów a żołnierzami piechoty. Do tego należy dodać słabą współpracę sił lotniczych z wojskami lądowymi.

Dowództwo niemieckie obawiało się również o morale żołnierzy i nie informowało ich o ostatecznych celach. „Większość żołnierzy niemieckich biorących udział w Fall Weiss nie wiedziała prawie do ostatniej chwili, że idzie na wojnę; powiedziano im, że czekają ich rozszerzone manewry. Kampania piechoty morskiej wyznaczona do zdobycia placówki Westerplatte w porcie gdańskim zabrała ze sobą ćwiczebne granaty moździerzowe” – wskazuje Forczyk.

Autor obala również fałszywe mity o zniszczeniu polskiego lotnictwa przez Niemców już w pierwszym dniu wojny, o polskiej doktrynie wojskowej, która miała opierać się na szarżach kawaleryjskich na czołgi, przestarzałości naszego uzbrojenia. Pisze również o polskich błędach w kampanii wrześniowej.

Na koniec warto zwrócić na jeszcze jedną rzecz. Na niezwykłą dedykację umieszczoną przez Roberta Forczyka na początku książki:

„Józefowi Franczakowi, ostatniemu z „żołnierzy wyklętych”, który walczył z radziecką okupacją Polski od 1945 roku aż do śmierci w walce 21 października 1963. Franczak, zwykły żołnierz, kontynuował walkę długo po tym, jak inni jej zaprzestali, i dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski”.

Robert Forczyk, „Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939”, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2020. Książkę można nabyć m.in. na stronie Wydawnictwa Rebis.

tp

Artykuł Amerykański historyk obala mity o Wrześniu ’39. Swoją książkę dedykuje ostatniemu Żołnierzowi Wyklętemu: „dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/feed/ 0
Miał dziesięć lat, gdy pojechał na wiec niemieckich nazistów. Wstrząsające wspomnienia fanatycznego „dziecka Hitlera”. [WIDEO] https://niezlomni.com/mial-dziesiec-lat-gdy-pojechal-na-wiec-niemieckich-nazistow-wstrzasajace-wspomnienia-fanatycznego-dziecka-hitlera-wideo/ https://niezlomni.com/mial-dziesiec-lat-gdy-pojechal-na-wiec-niemieckich-nazistow-wstrzasajace-wspomnienia-fanatycznego-dziecka-hitlera-wideo/#respond Sun, 18 Oct 2020 13:55:19 +0000 https://niezlomni.com/?p=51162

Alfons Heck miał dziesięć lat, gdy wyruszył na norymberski Reichsparteitag – doroczny uroczysty wiec narodowych socjalistów przypominający ogromną mszę ku czci Führera.

Jako członek Jungvolku, młodszej sekcji Hitlerjugend, wraz z tysiącami zafascynowanych młodych ludzi słuchał przemowy swego najwyższego przywódcy, boga nowego ładu świata, Adolfa Hitlera:

„Wy, moja młodzieży” – krzyczał i wydawało mi się, że wbija oczy prosto we mnie – „jesteście dla narodu najcenniejszą gwarancją wspaniałej przyszłości”. (…) Nie mieliśmy żadnych szans. Od tej chwili byłem duszą i ciałem oddany Adolfowi Hitlerowi.

Uderzająco szczera relacja chłopca, którego pochłonęły idee narodowego socjalizmu. Maszerując razem z nim w szeregach Hitlerjugend, poznajemy ukrytą stronę nazizmu, o której niewiele się pisze. Bardzo nieliczni, zapaleni niegdyś członkowie organizacji młodych nazistów, publicznie opowiadali o tamtych latach i swojej fascynacji hitleryzmem.

Niniejsza książka pokazuje, jak wyglądało ich życie w tamtych czasach; kim byli, w co wierzyli i dlaczego dokonywali takich, a nie innych wyborów.

Fragment książki Alfonsa Hecka pt. Dziecko Hitlera. Moja młodość wśród nazistów, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

W Niemczech Hitlera, moich Niemczech, dzieciństwo kończyło się w wieku dziesięciu lat przyjęciem do Jungvolku, młodszej sekcji Hitlerjugend. Odtąd my, dzieci, zostawaliśmy politycznymi żołnierzami III Rzeszy.

Jednak tak naprawdę podstawowe szkolenie prawie każdego dziecka zaczynało się w szkole podstawowej, gdy miało ono lat sześc. W moim przypadku nastąpiło to w roku 1933, trzy miesiące po mianowaniu Adolfa Hitlera kanclerzem. Pierwsze lata jego rządów pamiętam oczami dziecka, chociaż dokładnie przypominam sobie powszechny zapał 7 marca 1936 roku, kiedy wojska niemieckie maszerowały przez miasto, odbierając Nadrenię znienawidzonym Francuzom, których oddziały wycofały się w 1932 roku.

Urodziłem się w Wittlich, winiarskim miasteczku czterdzieści kilometrów na wschód od granicy z Francją, w nadreńskiej dolinie Mozeli. Przodkowie od strony ojca przywędrowali do wioski Wittlich z okolic Bordeaux około roku 1770. W 1933 ludność wynosiła zaledwie około ośmiu tysięcy, ale miejscowość, o charakterze wyraźnie średniowiecznym, stała się siedzibą władz landu i ważnym ośrodkiem handlowym.
Zgodnie z traktatem wersalskim z 1919 roku Nadrenia została zdemilitaryzowana i przez piętnaście lat znajdowała się pod okupacją francuską. Francja (i w pewnym stopniu przyglądający się wszystkiemu obojętnie Brytyjczycy) umożliwiła Hitlerowi pierwsze bezkrwawe zwycięstwo, pozwalając niecałym trzem tysiącom niemieckich żołnierzy na ponowne wkroczenie do regionu bez utrudnień ze strony znacznie liczniejszej armii francuskiej. Kolejne przykłady appeasementu – Sudety, Austria, Czechosłowacja – utwierdziły Hitlera w przekonaniu, że jest niezwyciężony i że może bezkarnie zaatakować Polskę. To złudzenie kosztowało życie pięćdziesiąt milionów ludzi.

Mieszkańcy Wittlich w roku 1936 nie mieli rzecz jasna o tym wszystkim najmniejszego pojęcia. W tamten marcowy wieczór, usadowiony na barkach stryja Franza patrzyłem na oświetloną pochodniami defiladę żołnierzy w brunatnych mundurach i oddziałów Hitlerjugend przez zawieszony flagami plac, na który wyległa chyba cała ludność miasta. Gromady ludzi wychylały się z okien i balkonów, a nieustanne okrzyki „Heil Hitler” zagłuszały muzykę pierwszej wojskowej orkiestry, jaką ludzie widzieli od czternastu lat. To długi dla Niemca czas bez marszowej muzyki z prawdziwego zdarzenia, ale do autentycznej gorączki doprowadzał ludzi człowiek stojący przed średniowiecznym ratuszem w otwartym czarnym mercedesie. Był to sam Führer, reagujący na hołdy oszalałego tłumu bladym uśmiechem i wyciągniętą ręką. Wtedy widziałem go pierwszy raz i chociaż wiele lat później spotkałem się z nim osobiście, nigdy nie zapomnę ekstazy, jaką wzbudzał owego wieczoru. Najbardziej ponurzy obywatele, którzy często na pozdrowienie odpowiadali ledwie widocznym skinieniem głowy, wrzeszczeli co tchu w płucach. Hitler z pewnością symbolizował zapowiedź nowych Niemiec, dumnej Rzeszy, która na nowo odnalazła należne sobie miejsce.

W odróżnieniu od starszych my, dzieci lat trzydziestych, nie demokratycznych swobów ani politycznego bezwładu Republiki Weimarskiej. Zaraz po dojściu do władzy naziści gruntownie przebudowali całe szkolnictwo, napotykając niewielki opór. Dlatego indoktrynacja zaczynała się nie od przyjęcia do Jungvolk w wieku dziesięciu lat, lecz od pierwszego dnia w Volksschule, szkole podstawowej. Jako pięcio- i sześciolatkowie pobieraliśmy dzienną porcję nacjonalistycznej nauki, którą łykaliśmy tak samo odruchowo, jak poranne mleko. Bez przerwy powtarzano, że Adolf Hitler przywrócił Niemcom dumę i godność, i uwolnił nas z kajdan Wersalu, surowego traktatu pokojowego, który pogrążył nasz kraj w trwającym kilkanaście lat krwawym chaosie. Nawet w sprawnych demokracjach dzieci są zbyt niedojrzałe, by kwestionować prawdziwość nauczania. Jeśli nie mają wyjątkowo czujnych rodziców, stają się bezbronnymi naczyniami na wszystko, co się do nich wlewa. My, którzy nigdy nie słyszeliśmy ożywczego głosu niezgody, ani przez chwilę nie wątpiliśmy, że mamy szczęście, żyjąc w kraju dającym takie świetlane perspektywy.

A jeśli nie było się Żydem, Cyganem, homoseksualistą czy politycznym przeciwnikiem nazizmu, Niemcy lat trzydziestych rzeczywiście stały się ziemią obiecaną. Nie byłoby przesadą przypuszczenie, że gdyby Hitler umarł w 1938 roku, czczono by go jako jednego z najwybitniejszych niemieckich mężów stanu pomimo prześladowania Żydów (gwałtowny antysemityzm stał się już stałą cechą życia publicznego Niemiec, choć mało kto powiedziałby, że skończy się ludobójstwem).


Z roku 1936 dokładnie pamiętam jeszcze jedno zdarzenie: Igrzyska Olimpijskie, które tego roku odbyły się w Berlinie. Nie dość, że utwierdziły Niemców w poczuciu dumy, to jeszcze stały się popisem osiągnięć rządów nazistowskich dokonanych w zaledwie trzy lata. Z wyczynu Jessego Owensa zrobiono niestety sprawę polityczną, ku oburzeniu samego sportowca, który nie czuł do Niemców urazy. Mimo że pragnienie Hitlera, by bohaterem stał się przedstawiciel rasy germano-nordyckiej, nie doczekało się spełnienia, Niemcy wygrali klasyfikację medalową. Widziałem doskonały film Leni Riefenstahl z olimpiady co najmniej ze sto razy, stanowił bowiem nieodłączną część materiałów rozrywkowych Hitlerjugend, i wyczyn Jessego Owensa nie został z niego wycięty, jak twierdzili niektórzy krytycy. Założenie, że Owens wpłynął na politykę rasową Hitlera, jest niedorzeczne. Sam Hitler utrzymywał, że nawet rasy najniższe są w stanie wydać geniuszy. Był przekonany, że właśnie z tego powodu Żydzi są tak niebezpieczni. Na użytek nas, naiwnych członków Hitlerjugend, Żydów przedstawiano zazwyczaj jako chytrych i ambitnych oszustów, którym szczególnie zależy na zamąceniu czystości naszej aryjskiej rasy – choć nie za bardzo wiedzieliśmy, co to ma niby oznaczać.

Dla mnie rok 1936 wcale nie upłynął pod znakiem wydarzeń publicznych, mimo że istotnych. Po raz pierwszy zderzyłem się wówczas z nieodwołalnością śmierci: umarł mój dziadek. Byliśmy nierozłącznymi towarzyszami od chwili, gdy zacząłem chodzić. Każdego wieczoru brał mnie do baru na kufel piwa, który wypijał przed kolacją. Przez wiele tygodni chodziliśmy zgnębieni z jego psem Heinim na grób, dopóki nie przekonaliśmy się, że nie wróci. Dzięki sile młodości mój żal przeminął, ale psi nie. Jesienią tego roku Heiniego znaleziono martwego na dziadkowym grobie. „Wittlicher Tageblatt” zamieścił poruszający nekrolog psa, który zagłodził się na śmierć.

Gdy miałem jedyne sześć tygodni, rodzice przeprowadzili się do Oberhausen, dużego miasta w przemysłowym sercu Niemiec, Zagłębiu Ruhry, a dziadkowie, których wszystkie dzieci już dorosły, namówili rodziców, żeby chwilowo pozostawili mnie na wsi. W ten sposób będzie im łatwiej – przekonywali – rozkręcić interes, zwłaszcza że mój bliźniak Rudi jeszcze nie doszedł do siebie po operacji przepukliny.

Po urodzeniu ważyliśmy w sumie trzy kilogramy. Domyślam się, że moja matka nie miała szans w sporze z babką, niekwestionowaną głową rodu. „Chwilowy” pobyt przeciągnął się na rok, potem dwa. Matka, kobieta łagodna i pobożna, skapitulowała po trzecim, gdy babka oznajmiła jej dość brutalnie, że ani nie jest dobrą Hausfrau, ani nie ma głowy do interesów. Sklep spożywczy, który kupili im dziadkowie, po roku poszedł na dno, podobno dlatego, że matka rozdała większość towaru ubogim. Dopiero po latach dowiedziałem się, że za bankructwem stała niekompetencja ojca, a nie naiwność matki. Nie ulegało za to wątpliwości, że matka nie nadawała się na Hausfrau. Była wyjątkowo chaotyczna i w pośpiechu zaczynała w domu trzy, cztery prace naraz, żadnej potem nie kończąc. Ciotka Maria, skrupulatna jak kolumna cyfr w księgach rachunkowych i nieugięta jak pruski kapral, bez końca opowiadała, jak to kiedyś znalazła mojego braciszka śpiącego pod stosem brudnych pieluch, podczas gdy matka latała po całym domu, szukając go.

Ani dziadkowie, ani stryjkowie i ciotki nie uważali mnie już potem za syna mojej matki. To tak, jak przy kupowaniu psa – po przyniesieniu go do domu szybko zapomina się o suce. Pierwsze spotkanie z matką, które zapamiętałem, miało miejsce, gdy miałem cztery lata. Wzięła mnie na ręce, wycałowała i zaniosła się nieopanowanym szlochem. Wyrwałem się i uciekłem, ku uciesze babki. W taki mniej więcej sposób przedstawiały się moje stosunki z matką przez następne piętnaście lat. Nie potrafiłem odwzajemnić jej miłości. Wcale nie czułem, żeby mnie porzuciła, gdy miałem sześć tygodni, wręcz przeciwnie. Wiedziałem, że nikt nie jest w stanie przełamać żelaznej woli mojej babki. Miała wtedy pięćdziesiąt sześć lat, urodziła ósemkę dzieci, liczyła zaledwie sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu, ważyła czterdzieści cztery kilogramy i umiała uderzyć jak pneumatyczny młot. Za życia dziadka przy ludziach okazywała mu szacunek, jak przystało żonie Niemca, ale to ona ostatecznie zatwierdzała wszystkie ważniejsze decyzje. Nie zawsze wychodziło nam to na dobre, bo dziadek lepiej znał się na interesach. Najbardziej zależało jej na posiadaniu ziemi i dobrych mlecznych krów. On za to przekonał ją, że należy posadzić na polach pod winnicą także tytoń, co na początku lat dwudziestych było myślą radykalną. W ciągu kilku lat znacznie się dzięki temu dorobili. Jednak gdy postanowił zostać współwłaścicielem jedynego kina w promieniu dwudziestu kilometrów, narobiła takiego rabanu, że wbrew sobie musiał zarzucić ten pomysł. Potem musiała przyznać, że wskutek tej pomyłki drugi wspólnik dorobił się majątku w ciągu dziesięciu lat.

Po śmierci dziadka przeważnie nikt nie sprzeciwiał się jej decyzjom, choć prawdą jest, że w odniesieniu do ziemi, krów i tytoniu myliła się rzadko. W przyzwoitych ramach zdominowanego przez mężczyzn niemieckiego społeczeństwa była niezależną kobietą sukcesu mimo bardzo skromnego wykształcenia. Prawie nie umiała czytać i pisać, ale wielu z jej przeciwników przekonało się, że nie sposób wkraść się w jej łaski. Nic dziwnego, że uważała moją matkę – wykształconą, lecz beznadziejnie ufną – za partię niegodną swego pierworodnego. Jak na ironię losu, to babka zaaranżowała ich małżeństwo.

Mimo że matka z ojcem znali się całe życie, ich związek zaczął się, gdy oboje mieli po trzydzieści cztery lata. Słowo „związek” nie oddaje ich emocji przy pierwszym spotkaniu. Bez wątpienia czuli do siebie pociąg, chociaż łączyło ich niewiele. Ojciec był typowym mężczyzną swojego pokolenia: gadatliwym, z wyrobionymi poglądami na wszystko, pracowitym i żyjącym w przekonaniu, że mężczyźni z natury przewyższają kobiety. Wszystkie cztery lata I wojny światowej spędził w okopach i chociaż z dumą nosił przydomek Frontschweine, dosłownie „frontowej świni”, nie żywił bynajmniej sympatii ani dla ówczesnego rządu, ani do kajzera, którzy go tam posłali. W okresie gorzkiego zawodu po klęsce Niemiec w 1918 roku został na chwilę komunistą, a potem socjaldemokratą, być może z szacunku dla babki, bezwzględnie pobożnej katoliczki. Nie był aktywistą partyjnym, ale od początku nie znosił nazistów (marginalnego wtedy ugrupowania pośród mnóstwa innych prawicowych partyjek). Gdy w 1926 roku zaczął zalecać się do matki, miał przed sobą wiele lat harówki na roli za nędzne grosze. Jako pierworodny miał w końcu odziedziczyć gospodarstwo, ale mogło to nastąpić nawet za dwadzieścia lat. W odróżnieniu od braci nie przyuczył się do żadnego fachu, a sytuacja gospodarcza w Niemczech lat dwudziestych była tak fatalna, że życie na dobrym gospodarstwie mógł uważać za uśmiech losu. Był jednak człowiekiem dumnym, do tego zahartowanym na wojnie, i z pewnością źle znosił długotrwałe oczekiwanie na przejęcie schedy. Nawet jako oficjalny dziedzic był w położeniu niewiele lepszym niż szanowany parobek. Jestem przekonany, że ożenił się z matką po części dlatego, że jako starsza z dwóch córek, jedynych dzieci swoich rodziców, miała odziedziczyć wartościową winnicę. Gdy rodzice obojga stron zdali sobie sprawę z zainteresowania młodych, nadal kierowali się przede wszystkim zmysłem do interesów. Jako że matka była wysoką i już trzydziestoczteroletnią tyczką, jej pozycja przetargowa – czy raczej jej rodziców – była słabsza niż ojca. Był w idealnym wieku do żeniaczki i spodziewał się odziedziczenia ładnego gospodarstwa (chociaż dopiero po latach). Ciotka powiedziała mi kiedyś, że do małżeństwa doszło dlatego, że rodzice czuli się jak w matni: pracowali u swoich rodziców prawie jak najmici. Gdy dziadek od strony matki zgodził się na sprzedaż jednej z mniejszych winnic i pomoc przyszłym nowożeńcom w założeniu sklepu, dobito targu.
Najwięcej zyskali na tym dziadkowie z obu stron. Ojciec lekkomyślnie zrzekł się roszczeń do gospodarstwa w zamian za sklep w dalekim mieście, a drudzy dziadkowie pozbyli się niezgrabnej córy. Ich ulubienicą zawsze była młodsza. W ten sposób zaczęło się małżeństwo niemal pozbawione miłości, która rzadko jest w Niemczech elementem niezbędnym. Miłości tej przybyło niewiele przez długie lata małżeństwa, które jednak przetrwało, nie bardziej nieszczęśliwe od wielu innych i może równie dobre, jak większość innych. Było to w zasadzie złączenie dwojga ludzi w celu wspólnego przetrwania i pod tym względem się sprawdziło. Najlepiej wyszła na tym babka, zwłaszcza po śmierci dziadka, bo teraz sama stanęła za sterami i mogła z czasem przekazać gospodarstwo jednemu z trzech młodszych synów. Nie posiadając się z radości, oznajmiła rodzinie, że od chwili zrzeczenia się prawa do schedy przez pierworodnego, nie ma prawnego obowiązku wyznaczania dziedzica.
Jednego członka rodziny babka kochała nad wszystkich innych, a osobą tą byłem ja.

– Może dlatego, że wykradła cię matce – powiedział kiedyś mój brat Rudi, ale nawet on przyznawał, że z nas dwóch to ja miałem więcej szczęścia. On spędzał dzieciństwo w mieszkaniu w jednej z najbrudniejszych części Niemiec, mnie w jednej z najbardziej uroczych dolin naszej krainy wychowywała kobieta, która mnie uwielbiała i którą stać było na zapewnienie mi najlepszego wykształcenia i pozycji społecznej. Zamiast czuć się opuszczonym przez rodziców, wiedziałem, co oznacza dla mnie babka. W dzieciństwie najbardziej bałem się odesłania do rodziców.
Ponad dziewięćdziesiąt procent mieszkańców Nadrenii było wtedy katolikami i babka doszła do wniosku, że powinienem zostać księdzem. Planowi temu z całym zapałem przyklaskiwała matka, choć nikt jej nie pytał o zdanie. Gdy miałem dziewięć lat i poruszono ze mną tę sprawę, nie miałem nic przeciwko. Od pół roku, od pierwszej komunii – na którą babka wydała więcej, niż na ślub swych córek, ponieważ byliśmy jedynymi tego roku bliźniakami – służyłem do mszy. Rudi chodził na kurs komunijny w Wittlich, a nie do swojej parafii w Oberhausen. Był to jeden z nielicznych okresów naszego dzieciństwa, gdy mieszkaliśmy razem, ale przeważnie się kłóciliśmy. Spory wybuchały głównie dlatego, że zacząłem się już uważać za pierworodnego, bo byłem piętnaście minut starszy od Rudiego.

Ponieważ rodzina nie dawała sobie z nami rady, dziadkowie od strony matki wzięli brata na wakacje na swoje niewielkie gospodarstwo z sadami i winnicą. Nieustannie z sobą rywalizowaliśmy. Z pewnością miało to jakiś związek z nieskrywanym faworyzowaniem mnie przez babkę. Wiele lat później brat powiedział mi, że miał do mnie wielki żal z tego powodu. Jednak wkrótce te dziecinne problemy straciły na znaczeniu.

W chłodne i wietrzne popołudnie 20 kwietnia 1938 roku, w czterdzieste dziewiąte urodziny Hitlera, zostałem członkiem Jungvolku, młodszej sekcji Hitlerjugend. Od dwóch lat Hitlerjugend było jedynym legalnym ruchem młodzieżowym w kraju, któremu powierzono wychowanie młodzieży. Przynależność nie była jeszcze obowiązkowa. Ustawa o służbie młodzieży Rzeszy z grudnia następnego, 1939 roku, nakładała ten obowiązek na każde zdrowe niemieckie dziecko od dziewiątego roku życia. Chodziło, oczywiście, tylko o dzieci aryjskie. Do organizacji nie mogły wstąpić dzieci z poważnym kalectwem, nawet jeśli rodzice byli fanatycznymi nazistami. Opóźnionych w rozwoju dzieci i dorosłych zabijano wtedy w ośrodkach eutanazji, zakładanych po cichu przez władze, najczęściej przy placówkach dla umysłowo chorych. Tak zwanych nutzlose Esser, „bezużytecznych zjadaczy”, zabijano zastrzykami lub gazem. Było to pole doświadczalne przygotowujące eksterminację milionów w niemal zupełnej tajemnicy.

Artykuł Miał dziesięć lat, gdy pojechał na wiec niemieckich nazistów. Wstrząsające wspomnienia fanatycznego „dziecka Hitlera”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/mial-dziesiec-lat-gdy-pojechal-na-wiec-niemieckich-nazistow-wstrzasajace-wspomnienia-fanatycznego-dziecka-hitlera-wideo/feed/ 0
Kim naprawdę był gen. Władysław Sikorski? Świetna książka Radosława Golca. [WIDEO] https://niezlomni.com/kim-naprawde-byl-gen-wladyslaw-sikorski-swietna-ksiazka-radoslawa-golca-wideo/ https://niezlomni.com/kim-naprawde-byl-gen-wladyslaw-sikorski-swietna-ksiazka-radoslawa-golca-wideo/#comments Sun, 11 Oct 2020 09:29:14 +0000 https://niezlomni.com/?p=51147

Gen. Władysław Sikorski jest w Polsce postacią kompletnie zmitologizowaną.Wynika to z braku wiedzy historycznej i niechęci do poznawania faktów oraz mylenia ich z własnymi ocenami, sympatiami i sentymentami. Radosław Golec w swojej najnowszej książce - przy okazji gorąco polecam też jego wcześniejsze publikacje - pisze o wydarzeniach, o których wielu historyków i publicystów milczy, bo nie chce przełamywać tabu.

Radosław Golec w "Generale i diuku" pisze o wydarzeniach praktycznie nieznanych, jak o tym, że polscy oficerowie chcieli przeprowadzić zamach na zastępcę Adolfa Hitlera na Wyspach Brytyjskich, ale uniemożliwiły to służby angielskie. Wyciąga na światło dzienne sprawy owiane mgłą tajemnicy, jak obozy dla żołnierzy polskich w Wielkiej Brytanii, uznanych przez gen. Sikorskiego za jego przeciwników. To tylko nieliczne nieznane albo mało znane fakty, które w sposób interesujący opisuje autor.

Radosław Golec, Generał i Diuk. Tajemnice rządu Sikorskiego i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Tajemnice rządu RP na uchodźctwie, sekrety naczelnego wodza i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Z przedmową Piotra Zychowicza, Wyd. Fronda, Warszawa 2020. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Fronda.

Premier polskiego rządu na uchodźstwie nie wątpił, że Polska znajdzie się w gronie państw zwycięskich i usiłował wzmocnić sytuację geopolityczną Polski w ramach nowego, powojennego rozdania. Rozpoczął tworzenie federacji państw środkowo-europejskich z Rzeczpospolitą jako ośrodkiem wiodącym. Gwarantem trwałości nowego tworu politycznego miała być Wielka Brytania. W tym celu Sikorski snuł plany unii personalnej Zjednoczonego Królestwa i odrodzonego królestwa polskiego. Na tronie federacji środkowo-europejskiej miał zasiąść Jerzy Windsor a plan postawienia na jej czele księcia Kentu stanowił, jak zapisał sekretarz Sikorskiego, Karol Estreicher, największą polityczną tajemnicę Jenerała.

Radosław Golec w swojej pracy stawia i odpowiada na ważne pytania dotyczące postaci Wodza Naczelnego.

Czy w latach trzydziestych Władysław Sikorski próbował siłą obalić władze

sanacyjne, a we wrześniu 1939 roku dokonał zamachu stanu?

Dlaczego polski rząd tworzył obozy koncentracyjne na terenie Wysp Brytyjskich

dla przeciwników politycznych? Czym była „Wyspa Węży” i ośrodek w Shinafoot?

Czy w najbliższym otoczeniu premiera znajdowali się agenci obcych mocarstw?

Dlaczego ogromna część żydowskich żołnierzy dezerterowała z polskiej armii?

Czy Sikorski prowadził tajne negocjacje z Niemcami i Sowietami?

Jaką rolę odegrali Polacy w brytyjskiej misji Rudolfa Hessa i dlaczego próbowali go zabić?

Jak wyglądały kilkukrotnie powtarzane próby zamachu na premiera RP?

Dlaczego powołanie unii polsko-czechosłowackiej, które było jednym z centralnych

punktów programu polskiego rządu, nie doszło do skutku?

Tajemnica zamachu w Gibraltarze – jak zginął naczelny wódz?

Co kryją jeszcze brytyjskie archiwa, skoro Home Office przesunął klauzulę tajności wielu dokumentów dotyczących Sikorskiego na kolejne dziesięciolecia?

Czy kiedykolwiek poznamy dokumenty skrywane w moskiewskich archiwach?

Bo przecież rękopisy nie płoną…

Artykuł Kim naprawdę był gen. Władysław Sikorski? Świetna książka Radosława Golca. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/kim-naprawde-byl-gen-wladyslaw-sikorski-swietna-ksiazka-radoslawa-golca-wideo/feed/ 1
Czasem nieliczni decydują o losach świata. Pasjonująca opowieść o tym, jak bohaterstwo i odwaga Polaków przesądziły o zwycięstwie. [WIDEO] https://niezlomni.com/czasem-nieliczni-decydujac-o-losach-swiata-pasjonujaca-opowiesc-o-tym-jak-bohaterstwo-i-odwaga-polakow-przesadzily-o-zwyciestwie-wideo/ https://niezlomni.com/czasem-nieliczni-decydujac-o-losach-swiata-pasjonujaca-opowiesc-o-tym-jak-bohaterstwo-i-odwaga-polakow-przesadzily-o-zwyciestwie-wideo/#comments Mon, 05 Oct 2020 20:41:51 +0000 https://niezlomni.com/?p=51141

Czasem nieliczni decydując o losach świata. Tak było w bitwie o Anglię. Bohaterstwo i odwaga Polaków przesądziło o porażce Niemców. „Nie sądzę, by wynik tej bitwy był taki sam, gdyby nie wspaniałe polskie dywizjony i ich niezrównana waleczność” – oceniał udział Polaków w powietrznej bitwie o Anglii ówczesny naczelny dowódca RAF-u gen. Hugh Dowding.

W bitwie o Anglię w 1940 r. wzięło udział 145 polskich pilotów, najwięcej ze wszystkich grup narodowościowych służących wtedy w Królewskich Siłach Lotniczych. Część z nich utworzyła polskie dywizjony bojowe, bombowe: 300 i 301 oraz myśliwskie: 302 i 303. Inni walczyli w oddziałach RAF-u.

Polskich lotników zahartowała kampania wrześniowa w Polsce i walki z Luftwaffe we Francji. „Niemcy dobrze poznali umiejętności i determinację polskich pilotów, ponosząc stosunkowo poważne straty. Polacy ci stanowili cenny i doskonale wyszkolony personel wojskowy. Nabyli doświadczenie w zakresie zaawansowanej taktyki walki w Polsce, w tym słynnej i praktycznej formacji „czterech palców”, często błędnie przypisywanej Niemcom”.

Początki w RAF-ie nie były łatwe dla Polaków, uczyli się sterować powietrznymi maszyny działającymi według innych zasad niż w kraju i Francji. Dodatkową przeszkodą była nieznajomość języka angielskiego i stosowane w Wielkiej Brytanii jednostki miar: „nie znali galonów, cali, stóp, jardów i mil, bardzo często musieli więc uczyć się rozpoznawać różnice na własnych błędach, niekiedy wręcz za cenę twardego lądowania. Nienawidzili ponadto brytyjskiej taktyki latania w ciasnych kluczach trzysamolotowych, którą uważali za zbyt ryzykowną”. Trudności ich na szczęście nie przerażały, szybko je przełamali.

Książka badacza lotnictwa Piotra Sikora to opowieść o niespotykanym poświęceniu i odwadze polskich pilotów podczas bitwy o Anglię. To także historia o goryczy i żalu, jakie niosło ze sobą zakończenie II wojny światowej i oddanie Polski przez aliantów pod sowiecką okupację. Dla wielu z polskich lotników czas powojenny stał się ciężkim okresem. Żyli z dala od rodzinnej ziemi i bliskich, wykonując pracę poniżej swoich umiejętności. Ale w czasie pokoju nie byli już Anglikom potrzebni…

Piotr Sikora, Tych niewielu. Polscy lotnicy w bitwie o Anglię, Wyd. Rebis, Poznań 2020. Książkę można kupić na stronie wydawnictwa Rebis.

Artykuł Czasem nieliczni decydują o losach świata. Pasjonująca opowieść o tym, jak bohaterstwo i odwaga Polaków przesądziły o zwycięstwie. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/czasem-nieliczni-decydujac-o-losach-swiata-pasjonujaca-opowiesc-o-tym-jak-bohaterstwo-i-odwaga-polakow-przesadzily-o-zwyciestwie-wideo/feed/ 1
Nie tylko Niemcy i Rosja. 10 państw, które okradły Polskę. [WIDEO] https://niezlomni.com/nie-tylko-niemcy-i-rosja-10-panstw-ktore-okradly-polske-wideo/ https://niezlomni.com/nie-tylko-niemcy-i-rosja-10-panstw-ktore-okradly-polske-wideo/#respond Sun, 06 Sep 2020 07:03:39 +0000 https://niezlomni.com/?p=51127

Nie tylko Polska i Rosja okradły nasz kraj. Grabieże polskiego mienia rozpoczęło się już przed kilkuset laty.

https://www.youtube.com/watch?v=0PQXYx6Ju7o

Artykuł Nie tylko Niemcy i Rosja. 10 państw, które okradły Polskę. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nie-tylko-niemcy-i-rosja-10-panstw-ktore-okradly-polske-wideo/feed/ 0
„Auschwitz bez cenzury i legendy”. Konspiracja w niemieckim obozie koncentracyjnym oczami uczestnika. [WIDEO] https://niezlomni.com/auschwitz-bez-cenzury-i-legendy-konspiracja-w-niemieckim-obozie-koncentracyjnym-oczami-uczestnika-wideo/ https://niezlomni.com/auschwitz-bez-cenzury-i-legendy-konspiracja-w-niemieckim-obozie-koncentracyjnym-oczami-uczestnika-wideo/#comments Sat, 05 Sep 2020 19:27:07 +0000 https://niezlomni.com/?p=51124

Wspomnienia więźnia KL Auschwitz, który przesiedział w obozie prawie cały czas jego istnienia. Wspomnienia niezwykłe, bo ukazujące działanie obozu i jego organizacje podziemne w nieco innym świetle.

Jerzy Ptakowski omawia zdarzenia z historii Auschwitz na podstawie własnej pamięci i innych źródeł. Mierzy się z utartymi mitami narosłymi wokół tematyki obozowej wskutek oddziaływania wieloletniej propagandy, doraźnych interesów czy też tarć pomiędzy rozmaitymi frakcjami o rozbieżnych interesach politycznych. Opowiada o bohaterach: o Witoldzie i Janie Pileckich, o. Maksymilianie Kolbem i Janie Mosdorfie. Charakteryzuje organizacje tworzące obozowy ruch oporu i stosunki panujące pomiędzy różnymi narodowościami. Wskazuje, jak wiele ze zbrodni pozostało po wojnie nierozliczonych. Punktuje zdarzenia, które legły u podstaw współczesnych poglądów o tym, że „nie tylko Niemcy ponoszą odpowiedzialność” i że „w Auschwitz mordowali także Polacy”.

Ptakowski trafił do Auschwitz w 1941 roku i opuścił go wraz z likwidacją obozu. Jako członek wysokich władz Stronnictwa Narodowego uwypukla zdecydowanie działalność i bytność narodowców – czy to z SN, czy odłamów ONR – w Auschwitz. Sam również parał się tam konspiracją, uczestnicząc we władzach podziemnych, obozowych struktur.

Spisując wspomnienia, poczuwał się do pełnienia misji. Jak sam zaznacza, chciał uzupełnić istniejącą literaturę i nadrobić występujące w niej luki. Eksponując dokonania narodowców, nie jest jednak stronniczy. Podkreśla, że w dramatycznych warunkach obozowych nad partykularyzmami przeważało po wielokroć poczucie narodowej solidarności i wspólnoty bądź też zwyczajne zrozumienie dla ludzkiej niedoli. Pragnienie pokonania wspólnego wroga przełamywało lody i skłaniało do współpracy najzagorzalszych przedwojennych politycznych oponentów.

Taki obraz zdecydowanie odróżnia książkę Ptakowskiego od podobnej literatury obozowej. Spojrzenie przez pryzmat ugrupowań narodowych czyni zeń wręcz unikat. Dość powszechnie bowiem o narodowcach w Auschwitz napomyka się mało, niechętnie. To temat jakby pomijany, o którym mówić dziś wręcz „nie wypada”.

Jerzy Ptakowski, Auschwitz bez cenzury i legend, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału Paczka, która kosztowała życie

Dubois zarówno psychicznie, jak i fizycznie trzymał się bardzo dobrze. Pomagał kolegom i sam z ich pomocy korzystał. Nigdy nie spadł do stopnia „muzułmaństwa” i nie pamiętam, aby poważnie chorował. Jako namiętny palacz dużo wysiłku poświęcał na zdobycie papierosów. Nawet w najbardziej ponurym okresie życia obozowego potrafił przynajmniej jeden czy dwa papierosy na dzień wykombinować. Z trudem zdobyty papieros paliliśmy nieraz wspólnie, w pozycji leżącej, pilnie bacząc, aby przedwcześnie nie strącić popiołu.

Trudno przewidzieć, jak ułożyłyby się losy Stanisława Dubois w okresie późniejszym, a zwłaszcza w czasie ewakuacji, ale jego kondycja fizyczna w roku 1942 pozwalała przypuszczać, że miał wszelkie szanse doczekania końca wojny. Śmierć, która go spośród nas zabrała, przyszła w sposób nagły i zgoła nieoczekiwany. Jestem jednym z nielicznych świadków okoliczności, które tę śmierć spowodowały. Pisałem o tym w krótkim poobozowym wspomnieniu już w roku 1947, w redagowanym przeze mnie piśmie polskim „Lech” wydawanym w Monachium. W dniu 19 sierpnia 1942 r. w godzinach popołudniowych przybył do miejsca naszej pracy w betoniarni dobrze mi znany Unterscharführer Oswald Kaduk, który był wtedy jednym z prowadzących raporty i zabrał Staszka ze sobą. Taka wizyta nie wróżyła nic dobrego. Mogła się skończyć śmiercią, osadzeniem w bunkrze na bloku 11 lub przesłuchaniami w Politische Abteilung. Nic więc dziwnego, że byliśmy tym wydarzeniem wstrząśnięci mimo pozornego oswojenia się ze śmiercią, która przecież każdego dnia wisiała nad nami. Przygnębienie malowało się na twarzach najbliższych przyjaciół Dubois z betoniarni, kiedy po skończeniu pracy powracaliśmy do obozu. Nietrudno sobie wyobrazić, jak bardzo byliśmy wzruszeni i uradowani, gdy po przejściu bramy obozowej zobaczyliśmy Staszka żywego wśród współwięźniów oczekujących na apel wieczorny. Radość z tego spotkania pogłębiła wiadomość, że Staszek po przyprowadzeniu go do Politische Abteilung traktowany był dobrze i po sprawdzeniu personaliów otrzymał paczkę przysłaną pocztą na jego nazwisko ze Szwecji. Było to wydarzenie w tym okresie naszego życia obozowego, niesłychane. Odbiór tej przesyłki musiał pokwitować własnoręcznym podpisem. W paczce znajdował się, jak mi mówił, funt cukru i dwa pudełka sardynek. Wydarzenie z paczką miało finał tragiczny. Dwa dni po jej doręczeniu Dubois został na apelu porannym zabrany przez Rapportführera Palitzscha, zabójcę wielu moich przyjaciół i skierowany na blok 11, gdzie został zamordowany strzałem w tył czaszki z karabinku małokalibrowego.

Rozdział VII Narodowcy w Auschwitz

Do Żydów, z którymi utrzymywałem bliższy kontakt, należał m.in. wybitnie inteligentny Żyd z Francji, dawny urzędnik francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, którego imienia niestety już nie pomnę. Na podstawie prowadzonych z nim rozmów przekonałem się, że Żydzi zdawali sobie dobrze sprawę z trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Nie oczekiwali od nas większej pomocy aniżeli ta, jaką otrzymywali. Mieli natomiast głęboki żal do swoich wpływowych ziomków zamieszkałych za oceanem. Oskarżali ich o obojętność wobec skazanych na zagładę Żydów wschodnioeuropejskich, obojętność motywowaną rzekomo faktem, że wschodni Żydzi zamykali się w gettach (mowa tu o gettach w znaczeniu przed-wojennym, o gettach dobrowolnych, w odróżnieniu od gett przymusowych, wprowadzonych przez Niemców). Wyobcowywali się w ten sposób z otaczających ich społeczeństw i stawali kamieniem u szyi kulturalnego żydostwa zachodniego, reprezentującego w tym czasie tendencje asymilacyjne. Różnice istniejące między żydostwem „zacofanym” i żydostwem „postępowym” wywoływały wzajemne irytacje i niepotrzebne spory. Zdaniem mego rozmówcy, żydostwo zachodnie starało się nie dostrzegać cierpień żydostwa gettowego. Pozbycie się, czy też osłabienie liczebne elementu „zacofanego” leżało nawet w interesach zachodniego żydostwa. Nie przypuszczali, że nakazana przez Hitlera akcja zagłady przybierze aż takie rozmiary. Dramatyczne samobójstwo szlachetnego Żyda z Polski, Szmula Zygelbuama w Londynie, o którym dowiedziałem się po wojnie, wydaje się być potwierdzeniem tej niezwykłej interpretacji.
Na zadawane często Żydom obozowym pytanie, czym należy tłumaczyć bierną postawę Żydów wobec ich prześladowców, tak różną od postawy walczącego nieustępliwie narodu polskiego, spotykałem się najczęściej z odpowiedzią, że decydujący wpływ wywarło tu wychowanie i religia. Żydzi wierzyli, że nie należy się sprzeciwiać woli Boskiej i że ostatecznie Bóg nie dopuści do zagłady Izraela. Nieuzasadnioną nadzieję podtrzymywała również ich nadmierna ufność w potęgę pieniądza. Zamożni Żydzi sądzili, że za pomocą pieniądza uda się światlejszej i zamożniejszej części żydostwa wykupić od zagłady.

Rozdział XII Ostatnie dni Auschwitz

Ta część, która postanowiła do Kraju opanowanego przez komunistów nie wracać, przeszła gehennę obozów „dipisowskich” i musiała przebijać się ciężko przez życie, aby zdobyć pracę i trwałe warunki utrzymania. Druga część, która wróciła do Polski, a tych była większość, potraktowana została przez władze ludowe nieufnie i poddana wielokrotnym przesłuchaniom przez władze bezpieczeństwa. Byłych więźniów pozbawiono wkrótce możliwości swobodnego zrzeszania się i działania. Najcięższy okres przypadł na lata 1949-1956. Pisze o tym w jednym z krakowskich dzienników w artykule Gorzki obrachunek i poprawki historyczne były więzień Auschwitz Tadeusz Hołuj.
-Odebrano Związkowi prawie wszystkie lokale, roztrwoniono 30 milionów złotych. Odebrano sztandary i wszystkie akta weryfikacyjne oraz bogate archiwalia. Najcenniejsze dokumenty osobiste członków, przechowywane często z narażeniem życia i przedstawiane do weryfikacji, bywały często załącznikiem w aktach śledczych UB. Wystarczy zdradzić taką tajemnicę: w teczce personalnej Cyrankiewicza, w X Dept. MBP, znalazły się też akta archiwalne gromadzone przez oświęcimski ruch oporu, przenoszone przez bohaterski aparat łączności i przechowywane w czasie wojny w Krakowie, a następnie udostępnione przez grupę byłych członków kierownictwa tegoż ruchu oporu Komisji Badań Zbrodni Hitlerowskich. […] Do tragikomicznych wydarzeń należy np. oskarżenie grupy b. oświęcimiaków o… tajny antypaństwowy zjazd w Oświęcimiu, gdy w rzeczywistości chodziło o towarzyskie spotkanie kolegów. Tenże sam autor odpowiada również na pytanie, czym kierowały się komunistyczne władze bezpieczeństwa, tak złośliwie tępiące działalność b. więźniów politycznych: Likwidowano te siły narodu, które niezależnie od poglądów polityczno-społecznych musiały być siłą oporu przeciw stalinizmowi, siłą faktyczną, aktywną lub tylko potencjalną. Były więzień polityczny hitleryzmu (a nie zapominajmy, że rekrutował się on też z ruchu oporu), protestujący szczerze i gorąco przeciw obozom na Korei czy w Grecji, nie mógł być zachwyconym zwolennikiem łagrów, a były partyzant czy działacz patriotycznego podziemia nie mógł zachwalać terroru, łamiącego kości jego towarzyszom broni. Jeśli były takie jednostki, tym gorzej dla nich. Stosunek do byłych więźniów zmienił się na lepsze dopiero po przewrocie październikowym. Na posiedzeniu Rady Naczelnej w roku 1957 przeprowadzono ostrą krytykę siedmioletniej polityki prześladowania, zmieniono skład władz i zrehabilitowano wielu niewinnie oskarżonych członków obozowego ruchu oporu.

Artykuł „Auschwitz bez cenzury i legendy”. Konspiracja w niemieckim obozie koncentracyjnym oczami uczestnika. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/auschwitz-bez-cenzury-i-legendy-konspiracja-w-niemieckim-obozie-koncentracyjnym-oczami-uczestnika-wideo/feed/ 1
Miejsce, do którego trafia chłopiec nie jest zwykłym domem. To Berghof, rezydencja Adolfa Hitlera. [WIDEO] https://niezlomni.com/miejsce-do-ktorego-trafia-chlopiec-nie-jest-zwyklym-domem-to-berghof-rezydencja-adolfa-hitlera-wideo/ https://niezlomni.com/miejsce-do-ktorego-trafia-chlopiec-nie-jest-zwyklym-domem-to-berghof-rezydencja-adolfa-hitlera-wideo/#respond Wed, 05 Aug 2020 17:34:46 +0000 https://niezlomni.com/?p=51109

Kiedy mały Pierrot zostaje sierotą, zmuszony jest opuścić rodzinny dom w Paryżu i rozpocząć nowe życie ze swoją ciotką Beatrix – służącą w zamożnej austriackiej rodzinie. Jest rok 1935, a druga wojna światowa zbliża się wielkimi krokami. Miejsce, do którego trafia chłopiec nie jest zwykłym domem. To Berghof, rezydencja Adolfa Hitlera.


Pierrot szybko zostaje wzięty pod skrzydła Hitlera i wrzucony do coraz bardziej niebezpiecznego nowego świata: świata terroru, tajemnic i zdrady, z którego nigdy nie będzie w stanie uciec…

John Boyne, Chłopiec na szczycie góry, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

John Boyne to autor doskonale przyjętych przez czytelników powieści Chłopiec w pasiastej piżamie i Zostań, a potem walcz!

Fragment

Czasami Papa budził się w środku nocy, jego krzyki niosły się w ciemnych i pustych korytarzach mieszkania, a D’Artagnan, piesek Pierrota, wyskakiwał w strachu ze swego koszyka, gramolił mu się do łóżka i drżąc, przytulał się do niego. Chłopiec naciągał koc aż po uszy i słuchał przez cienkie ściany, jak Maman próbuje uspokoić Papę, tłumacząc mu stłumionym głosem, że nic złego się nie dzieje, że jest w domu ze swoją rodziną i że to był tylko zły sen.

– Ale to nie był sen – usłyszał kiedyś słowa ojca, wypowiedziane głosem drżącym z przerażenia. – To było gorsze niż sen. To było wspomnienie.
Niekiedy Pierrot budził się, aby pobiec do łazienki za potrzebą, i natrafiał na ojca, który siedział przy kuchennym stole, z głową na jego drewnianym blacie, tuż obok opróżnionej i przewróconej na bok butelki, i mamrotał coś sam do siebie. Ilekroć się tak zdarzało, chłopiec zbiegał na bosaka na dół i wyrzucał butelkę do podwórzowego kubła na śmieci, aby Maman nie znalazła jej następnego ranka. Zwykle, gdy wracał na górę, w kuchni nikogo już nie było, bo Papa zdążył dźwignąć się jakoś i odnaleźć powrotną drogę do łóżka.
Ani ojciec, ani syn nigdy nie wspominali o tym następnego dnia.

Pewnego razu jednak wszystko wyszło inaczej, bo Pierrot, zbiegając na dół, poślizgnął się na mokrych zewnętrznych schodach i przewrócił, wprawdzie nie tak pechowo, by zrobić sobie krzywdę, ale wystarczająco, by potłuc butelkę, którą trzymał, a kiedy wstawał, kawałek szkła wbił mu się w podeszwę lewej stopy. Krzywiąc się, wyciągnął go, ale wtedy cieniutka strużka krwi zaczęła mu się sączyć ze skaleczonego miejsca. Gdy przykuśtykał do mieszkania, aby poszukać bandaża, Papa ocknął się i stwierdził, że to jego wina. A po zdezynfekowaniu rany i starannym jej zabandażowaniu posadził chłopca przy sobie i przeprosił go za swoje opilstwo. Ocierając łzy, powiedział Pierrotowi, że bardzo go kocha, i obiecał, że nigdy już nie zrobi niczego takiego, co mogłoby znów narazić go na niebezpieczeństwo.


– Ja też cię kocham, Papo – powiedział Pierrot. – Ale najbardziej kocham cię wtedy, kiedy trzymasz mnie na ramionach i udajesz, że jesteś koniem. A nie lubię, kiedy przesiadujesz w fotelu i nie chcesz rozmawiać ze mną ani z Maman.
– Ja też nie lubię tych chwil – rzekł cicho Papa. – Ale czasami jest tak, jakby oplątała mnie czarna chmura, a ja nie jestem w stanie się z niej wydostać. Dlatego piję. To mi pomaga zapomnieć.
– Zapomnieć o czym?
– O wojnie. O tym, co widziałem. I o tym, co robiłem – dodał ojciec szeptem, przymknąwszy oczy.
Pierrot przełknął ślinę i niemal z lękiem wykrztusił pytanie:
– A co robiłeś?
Papa smutno uśmiechnął się do niego.
– Cokolwiek robiłem, robiłem to dla mojego kraju – stwierdził. – Potrafisz to zrozumieć, prawda?
– Potrafię, Papo – przytaknął Pierrot, który wprawdzie nie był pewien, co ojciec ma na myśli, ale miał wrażenie, że w ten sposób dowodzi, jaki jest dzielny. – Też zostanę żołnierzem, jeśli to sprawi, że będziesz ze mnie dumny.
Papa spojrzał na syna i położył mu rękę na ramieniu.
– Daj mi tylko pewność, że staniesz po właściwej stronie – powiedział.

Potem przez kilka tygodni nie pił. Ale w końcu zaczął, tak samo nagle, jak przestał, bo czarna chmura znowu go oplątała.
Papa pracował jako kelner w pobliskiej restauracji, znikał z domu około dziesiątej rano, przychodził o trzeciej, aby o szóstej wyjść do pracy znowu, na wieczorną zmianę. Pewnego razu wrócił w złym nastroju i stwierdził, że ktoś, kogo nazywano Papa Joffre, był w restauracji na obiedzie i siedział przy jednym z jego stolików; on zaś wzbraniał się przed obsłużeniem go, dopóki pracodawca, monsieur Abrahams, nie powiedział mu, że jeśli tego nie zrobi, to może iść do domu i więcej nie wracać.


– Kto to jest ten Papa Joffre? – zapytał Pierrot, który nigdy wcześniej o takiej osobie nie słyszał.
– On był wielkim generałem podczas wojny – odpowiedziała mu Maman, wyciągając z koszyka stertę świeżo upranej odzieży i kładąc ją przy desce do prasowania. – Bohaterem dla naszego narodu.
– Dla twojego narodu – rzekł z naciskiem Papa.
– Pamiętaj, że ożeniłeś się z Francuzką – rzuciła zdenerwowana Maman.
– Bo ją kochałem – odparł Papa. – Pierrot, czy ja ci kiedyś opowiadałem o tym, jak zobaczyłem twoją matkę po raz pierwszy? To było w kilka lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, umówiłem się na spotkanie z moją siostrą Beatrix podczas jej przerwy obiadowej i kiedy przyszedłem do domu towarowego, gdzie pracowała, to ona akurat rozmawiała z jedną z nowych ekspedientek, z takim onieśmielonym stworzeniem, dopiero co przyjętym w tym tygodniu. Wystarczyło, że tylko raz na nią spojrzałem, i od razu wiedziałem, że to jest dziewczyna, z którą się ożenię.
Pierrot uśmiechnął się, bo uwielbiał, gdy jego ojciec opowiadał takie historie.
– Otworzyłem usta, żeby się odezwać, ale żadnego słowa jakoś nie mogłem znaleźć. Było tak, jakby mój mózg po prostu przysnął. No, to stałem tam, gapiąc się, ale nic nie mówiąc.
– Pomyślałam, że coś z nim jest nie tak – stwierdziła Maman, uśmiechając się do wspomnień.
– Beatrix musiała szarpnąć mnie za ramię, żebym oprzytomniał – rzekł Papa, śmiejąc się ze swojej własnej głupoty.
– Gdyby nie ona, to nigdy nie zgodziłabym się wtedy z tobą wyjść – dodała Maman. – Powiedziała mi, żebym dała ci szansę. Że nie jesteś takim tumanem, na jakiego wyglądasz.
– Dlaczego nigdy nie spotykamy się z ciocią Beatrix? – zapytał Pierrot, który słyszał parę razy imię siostry ojca, ale nigdy jej nie widział, bo nie odwiedzała ich ani nawet nie przysyłała listów.
– Bo nie – uciął krótko Papa, już bez cienia uśmiechu.
– Ale dlaczego nie?
– Zostaw to, Pierrot – mruknął ojciec.
– Tak, zostaw to, Pierrot – powtórzyła jego słowa Maman, również pochmurniejąc. – Bo właśnie tak robimy w tym domu. Odpychamy ludzi, których kochamy, nie rozmawiamy o rzeczach, które są ważne, i nie pozwalamy nikomu nam pomóc.
I w ten sposób było po radosnej rozmowie.
– On żre jak świnia – odezwał się kilka minut później Papa, kucając i spoglądając Pierrotowi w oczy, wyginając palce tak, by udawały pazury. – Znaczy ten Papa Joffre. Jak szczur, który rozgryza pałkę kukurydzy.

Artykuł Miejsce, do którego trafia chłopiec nie jest zwykłym domem. To Berghof, rezydencja Adolfa Hitlera. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/miejsce-do-ktorego-trafia-chlopiec-nie-jest-zwyklym-domem-to-berghof-rezydencja-adolfa-hitlera-wideo/feed/ 0