Porywająca i pełna niezwykłego uroku, a co najważniejsze, prawdziwa historia jednego z najbardziej niezwykłych kombatantów II wojny światowej! Wojtek lubił zapalić, napić się piwa niczym prawdziwy żołnierz. Tyle że był ważącym 250 kg niedźwiedziem brunatnym.
Jako sierota trafił w szeregi Armii Andersa maszerującej w 1942 roku z Persji do Palestyny. Pierwotnie był maskotką, jednak wkrótce zaczął aktywnie włączać się w wysiłek bojowy swego oddziału. Podczas kampanii we Włoszech zapracował sobie nawet na miano prawdziwego żołnierza, posiadającego własny stopień i numer ewidencyjny.
https://www.youtube.com/watch?v=xT_gG_-xBdI
Od tego czasu symbolem 22. Kompanii Zaopatrzenia Artylerii 2. Korpusu, w której służył, stał się rysunek niedźwiedzia niosącego pocisk.
Po wojnie Wojtek, wraz z towarzyszami broni z 2. Korpusu, przybył do Berwickshire, gdzie został znaczącym członkiem lokalnej społeczności. Następnie przeniósł się do zoo w Edynburgu, ale jego emerytura nie upływała w ciszy i spokoju. Stanowiąc potężny symbol wolności i solidarności dla Polaków na całym świecie, wzbudzał ogromne zainteresowanie. Trwa ono zresztą do dziś, choć od śmierci Wojtka upłynęło już ponad pół wieku.
Historię Wojtka uzupełnia epilog autorstwa Neila Aschersona, podkreślający zasługi Polaków w walce z III Rzeszą.
Fragment książki Aileen Orr, "Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa", która ukazała się nakładem wydawnictwa Replika, Poznań 2020. Książkę można na być na stronie internetowej wydawnictwa Replika.
Fragment rozdziału 5. Monte Cassino. Narodziny legendy
Jeden z polskich weteranów bitwy pod Monte Cassino, dumny posiadacz odznaki Wojtka, stworzonej dla uczczenia męstwa niedźwiedzia, tak wspomina te wydarzenia sprzed 65 lat: „Po dotarciu na pozycje naszej artylerii, pospiesznie rozładowywaliśmy pociski i zapalniki, a następnie, po krótkim odpoczynku, wracaliśmy możliwie jak najszybciej po kolejny ładunek. Pomimo podejmowania przez nas wszelkich środków ostrożności, dochodziło do wielu wypadków, w których ginęli liczni kierowcy ciężarówek, staczających się z wąskich dróg w przepastne czeluście stromych jarów”.
Wojtek został wciągnięty w wir opisywanych zdarzeń, stawiając czoła tym samym niebezpieczeństwom, z którymi musieli się zmierzyć otaczający go ludzie. Dla niedźwiedzia był to obcy, niebezpieczny i przerażający świat. Jednak Wojtek szybko się doń przystosował. Znalazłszy się w nowej sytuacji początkowo domagał się uwagi i opieki, odmawiając opuszczenia kwatery z powodu hałasu wybuchających pocisków. Wkrótce jednak pozbył się lęku przed nowymi dlań zjawiskami. Żądny nowych wrażeń, wspinał się na odsłonięte drzewo, które stało nieopodal obozu 22 Kompanii. Z poziomu jego konarów, niedźwiedź wsłuchiwał się w huk wybuchów i spokojnie obserwował tajemnicze błyski eksplozji, pojawiających się na zajmowanym przez Niemców obszarze, który był bombardowany i ostrzeliwany przez ciężką artylerię.
W takich właśnie okolicznościach Wojtek zasłużył sobie na status legendarnego bohatera. Niedźwiedź, obserwując swych towarzyszy, którzy uwijali się w bitewnym zgiełku, pospiesznie rozładowując skrzynki z amunicją artyleryjską, postanowił dołączyć do nich i rozłożywszy na boki swe potężne łapy, dał do zrozumienia krzątającym się wokół żołnierzom, że chce im pomóc w ich wyczerpującej pracy. Wojtek nigdy nie był szkolony do przenoszenia czterdziestopięciokilogramowych skrzyń, w których znajdowały się pociski do dwudziestopięciofuntowych dział, zapalniki do pocisków oraz inne zaopatrzenie artyleryjskie.
Rutynowego postępowania z zasobnikami amunicyjnymi nauczył się, obserwując żołnierzy, którym postanowił pomóc z własnej woli, bez słowa zachęty z ich strony. Stojąc na tylnych łapach, rozkładał swe potężne ramiona, w które żołnierze składali ciężkie skrzynie z amunicją, po czym bez wysiłku przenosił je do podręcznych składów amunicyjnych, zlokalizowanych w pobliżu stanowisk ogniowych.
Po dostarczeniu ładunku do gniazd artylerii, niedźwiedź wracał do ciężarówki po kolejny ładunek śmiercionośnego zaopatrzenia. Wojtek nigdy nie upuścił ani jednego pocisku, z czego dumna była cała jego kompania. Zaznaczyć jednak należy, że pomagając przy wyładunku amunicji, niedźwiedź czynił to na swych własnych warunkach. Całkowicie samodzielnie decydował o tym kiedy i jak długo ma pracować. Czasami konieczne było zachęcenie go do pomocy. Jeśli niedźwiedź zdecydował się na zrobienie przerwy, aby sobie przez chwilkę poleżeć, zachęcenie go do ponownego włączenia się w wysiłek wojenny wymagało poczęstowania go jednym lub dwoma smakowitymi kąskami. Nagradzano go jedzeniem w chwili wręczenia mu skrzynki lub w chwili, gdy odstawiał ją po doniesieniu we właściwe miejsce. Podczas bitwy pod Monte Cassino, kompania Wojtka przewiozła dla wojsk polskich i brytyjskich około 17 300 ton amunicji, 1200 ton paliwa i 1100 ton żywności.
Artykuł Lubił zapalić i napić się piwa. Niedźwiedź Wojtek, jeden z najbardziej niezwykłych żołnierzy II wojny światowej [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>– Wykonanie zadania wymaga od nas wykorzystania wszystkich sił, jakimi w tej chwili dysponujemy. Dlatego współdziała z nami niedźwiedź, dźwigając pociski artyleryjskie. Ale on przez cały czas trzyma się regulaminu, daję na to żołnierskie słowo honoru. Ma na imię Wojtek - zameldował jeden z żołnierzy.
Wielki przyfrontowy obóz wojskowy po prostu tonął w błocie. Piotr przebrnął jakoś przez nie ciężarówką i zaparkował obok innych. Niebawem szczęśliwie dojechali z ładunkiem również Lolek, Janusz i Paweł. Wszyscy się cieszyli, że znowu się widzą.
Wojtek myszkował pomiędzy ciężarówkami, jakby był u siebie. Zaskoczeni amerykańscy żołnierze gromadnie podchodzili, żeby zapytać, jak niedźwiedź się wabi i czy można mu dać ciastko. Stanisław cierpliwie wszystkim odpowiadał, że można, ale Wojtek wolałby papierosa lub piwo.
Gdy zarządzono rozładunek, żołnierze z 22 Kompanii Transportowej 2 Korpusu Polskiego utworzyli długi szereg, ciągnący się od miejsca postoju ciężarówek aż do magazynu, i zaczęli sobie podawać z rąk do rąk ciężkie artyleryjskie pociski, które przywieźli. Wojtek obserwował ich przez jakiś czas, po czym podbiegł do Piotra i Stanisława i zajął miejsce pomiędzy nimi.
– Co on znowu wyprawia? – jęknął Stanisław.
– Wygląda na to, że chce nam pomóc – stwierdził Piotr.
– Nie ma mowy – zaoponował Stanisław. – Nie możemy pozwolić, żeby nosił to żelastwo, bo jak upuści, to wszyscy wylecimy w powietrze.
Piotr spojrzał na przyjaciela zaskoczony.
– Co z tobą? – zapytał. – Nie jesteś sobą, odkąd przybyliśmy do Włoch.
Stanisław wzruszył ramionami.
– Boisz się, prawda? – ciągnął Piotr.
– Oczywiście, że nie – zaprzeczył Stanisław. – A ty nie gadaj, tylko podawaj.
Właśnie kolejny pocisk przechodził z rąk do rąk. Piotr przejął go od poprzednika i przekazał Wojtkowi, Wojtek – Stanisławowi, Stanisław – Pawłowi, Paweł – Januszowi, Janusz – Lolkowi i tak dalej, i tak dalej…
Wszystko szło gładko aż do momentu, w którym przez szereg przebiegł nagły szmer. Przekazywano sobie wiadomość o pojawieniu się kilku oficerów z dowódcą batalionu na czele. Grupka wizytujących szła od żołnierza do żołnierza. Kto nie dźwigał akurat pocisku, ten prężył się na baczność.
Oficer z zadowoleniem salutował żołnierzom… Aż nagle stanął jak wryty, rozdziawił usta i pobladł na twarzy. Na moment zapomniał o swej wysokiej randze, która nakazywała mu panować nad sobą niezależnie od sytuacji, ujrzał bowiem przed sobą potężnego, równego wzrostem wysokiemu mężczyźnie niedźwiedzia, który trzymał w łapach pokaźny pocisk artyleryjski.
– Co to ma znaczyć?! – wrzasnął.
Żołnierze zamarli. Ani Piotr, ani Stanisław nie wiedzieli, co odpowiedzieć
– Czekam na wyjaśnienia! – huknął dowódca batalionu.
Nadal panowała głucha cisza.
– Czekam! – powtórzył.
I wtedy z szeregu wystąpił Lolek.
– Melduję, że ten niedźwiedź jest oswojony. Został oficjalnie wpisany do rejestru 2 Korpusu Polskiego jako szeregowy. Został przeszkolony na Bliskim Wschodzie, jest zdyscyplinowanym, doświadczonym żołnierzem naszej kompanii transportowej. Nie ma powodów, żeby się go bać – wyrecytował pełnym głosem. – Mamy nadzieję, że on też nie musi się pana obawiać… – dodał już ciszej, po czym wstąpił do szeregu.
Przez chwilę słychać było tylko daleki grzechot frontowych kaemów. W końcu dowódca batalionu odchrząknął i stwierdził, że pod żadnym pozorem nie może pozwolić na takie nieregulaminowe i nieodpowiedzialne postępowanie. Lolek znowu wystąpił z szeregu:
– Wykonanie zadania wymaga od nas wykorzystania wszystkich sił, jakimi w tej chwili dysponujemy. Dlatego współdziała z nami niedźwiedź, dźwigając pociski artyleryjskie. Ale on przez cały czas trzyma się regulaminu, daję na to żołnierskie słowo honoru. Ma na imię Wojtek.
Stojący na początku łańcucha nie przerwali pracy, bo nie wiedzieli, że powstał zator. Pociski zaczęły piętrzyć się obok Wojtka, który nie widział powodu do przerwy, zaczął więc podawać je Stanisławowi, zmuszając do pracy jego i wszystkich pozostałych żołnierzy z sąsiedztwa. Nikt już nie zwracał uwagi na dowódcę, który patrzył po prostu w osłupieniu na niedźwiedzia. Kiedy zobaczył, że zwierzę obchodziło się z pociskami bardzo delikatnie, w końcu zaczął się lekko uśmiechać. Pozostało to niezauważone, bo wszyscy byli skupieni na swoim niebezpiecznym zadaniu. Gdyby zawiodło choćby tylko jedno ogniwo w łańcuchu, cały batalion mógł zginąć. Reputacja Wojtka rosła: był niedźwiedziem, który nosił pociski artyleryjskie.
Bibi Dumon Tak, Niedźwiedź Wojtek. Na żołnierskim szlaku, Replika, Poznań 2016. Książkę można nabyć TUTAJ.
Najbardziej niezwykły żołnierz Wojska Polskiego
Trudno uwierzyć, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Polscy żołnierze, których wojenne losy rzuciły aż do Iranu, za scyzoryk, wojskową konserwę i drobną sumę pieniędzy kupili tam od miejscowego chłopca… małego niedźwiadka, osieroconego przez matkę. Nadali mu imię Wojtek i jako szeregowego wpisali do oficjalnego rejestru swojej kompanii.
[caption id="attachment_33790" align="aligncenter" width="800"] Fot. Imperial War Museum id: HU 16543/wikipedia.pl[/caption]
Wraz ze swymi opiekunami w mundurach – Piotrem, Stanisławem, Pawłem, Januszem i Lolkiem – szeregowy Wojtek przebył cały szlak bojowy 2 Korpusu Polskiego. Z Iranu przez Irak, Syrię i Transjordanię trafił do Palestyny, a dalej do Aleksandrii w Egipcie. Z tamtejszego portu z całą kompanią popłynął „Batorym” do Włoch, aby wziąć udział w walkach pod Monte Cassino i w oswobodzeniu Rzymu.
Wojtek nie tylko mieszkał w wojskowym namiocie i jeździł ciężarówką, ale także nauczył się dźwigać ciężkie artyleryjskie pociski, a w jednym z obozów na trasie przemarszu nawet wytropił szpiega!
Szeregowy Wojtek służył w polskim wojsku przez długich pięć lat. W tym czasie urósł i z małego niedźwiadka stał się potężnym niedźwiedziem. Po zakończeniu działań wojennych wraz z całym 2 Korpusem Polskim trafił do Szkocji. Tam w 1947 roku przeszedł do cywila. Resztę życia spędził w ogrodzie zoologicznym w Edynburgu, gdzie mieszkał w sąsiedztwie pingwinów i stał się prawdziwą gwiazdą, odwiedzaną nie tylko przez mieszkańców miasta, ale także przez dziennikarzy z całego świata.
A po latach niedźwiedź Wojtek, który był żołnierzem II wojny światowej, został bohaterem tej książki, napisanej przez autorkę, Bibi Dumon Tak, w taki sposób, że czyta się ją jednym tchem!
Bibi Dumon Tak urodzona w 1964 roku w Rotterdamie pisarka, tworząca głównie dla młodszego odbiorcy. Absolwentka uniwersytetu w Utrechcie. Miłośniczka zwierząt, pasję tę rozwija w swych książkach. Już za debiut w 2001 roku otrzymała „Zilveren Griffel”, doroczną nagrodę przyznawaną w Holandii od ponad czterdziestu lat za najlepiej napisaną książkę dla dzieci. Ma ich w swym dorobku cztery. Zwieńczeniem tej kolekcji jest „Gouden Griffel”, nagroda którą otrzymała w 2012 roku.
W 2007 roku opublikowała swoją pierwszą pozycję dla starszych czytelników, a dwa lata później ukazała się jej książka o Wojtku.
Artykuł „Oficer z zadowoleniem salutował żołnierzom… Aż nagle stanął jak wryty… ujrzał niedźwiedzia, który trzymał w łapach pokaźny pocisk artyleryjski” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Dzięki ANA - Graphic Designer dawne zdjęcia zaczynają żyć nowym życiem. Poniżej kilka migawek z bogatej historii Polski - tym razem w kolorze...
[caption id="attachment_32620" align="aligncenter" width="960"] Po zwycięskiej bitwie o Monte Cassino, maj 1944.[/caption]
[caption id="attachment_32619" align="aligncenter" width="552"] Zdjęcie wykonał Nick Parrino w 1943 r w obozie w Teheranie, prowadzonym przez amerykański Czerwony Krzyż.[/caption]
[caption id="attachment_32618" align="aligncenter" width="410"] Kapral Wojtek[/caption]
[caption id="attachment_32617" align="aligncenter" width="960"] Karasin. Boże Narodzenie w okopie, 1916[/caption]
[caption id="attachment_32616" align="aligncenter" width="960"] Dowództwo 2. Korpusu w czasie bitwy o Ankonę w rejonie Castelfidardo. Widoczny gen. Rakowski (pierwszy z prawej) i gen. Anders (drugi z prawej).[/caption]
[caption id="attachment_32611" align="aligncenter" width="960"] Porucznik Mariusz Zaruski, ułan Legionów Polskich, Sławków 1915 rok. Fotografia ze zbiorów Muzeum Historii Fotografii[/caption]
[caption id="attachment_32612" align="aligncenter" width="960"] Józef Piłsudski rozmawia z płk. Zygmuntem Zielińskim, Jeziorna - Sitowicze, sierpień 1916[/caption]
[caption id="attachment_32613" align="aligncenter" width="960"] Mjr Andrzej Galica wydaje rozkazy -Wołyń, 1916, zdjęcie wykonane mniej więcej w okresie bitwy pod Kostiuchnówką.[/caption]
[caption id="attachment_32614" align="aligncenter" width="960"] August Emil Fieldorf, ps. „Nil” 1919 rok[/caption]
Artykuł Te zdjęcia znaliśmy jako czarno-białe wyblakłe fotografie. Oto jak wyglądają w kolorze [FOTO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Komiksowa seria dla dzieci o losach Polaków podczas II wojny światowej to najnowsza propozycja wydawnicza IPN w Warszawie. Premiera odbyła się na Targach Książki Historycznej. Duże zainteresowanie najmłodszych czytelników przygodami Antka Srebrnego wskazuje, że IPN trafił w ich gusta.
Pomysł komiksów dla dzieci narodził się w oddziale IPN w Warszawie. Było to pokłosiem sukcesów komiksów skierowanych do starszych czytelników, serii „Wilcze tropy”, gdzie każdy z zeszytów opowiada historię dowódcy powojennego podziemia oraz serii „W imieniu Polski Walczącej”, która opisuje konkretne zdarzenie. Serię „Wojenna odyseja Antka Srebrnego” napisał Tomasz Robaczewski, narysował ją Hubert Ronek.
- Pomysłodawcami serii są pani Anna Obrębska i pan Tomasz Łabuszewski, historycy, którzy od samego początku czuwali nad projektem i odpowiadali za stronę merytoryczną. Mieli jasno postawiony cel i wyraźną wizję, którą pomogłem urzeczywistnić, dobierając odpowiednie postaci i wydarzenia – mówi autor scenariusza Tomasz Robaczewski.
- W IPN narodził się pomysł, aby stworzyć dla dzieciaków ciekawą komiksową opowieść, która w przystępny i atrakcyjny sposób poda młodym czytelnikom treści historyczne. Co ciekawe, stworzenie takiego projektu chodziło mi po głowie już od dłuższego czasu i prędzej czy później taka inicjatywa do Biura Edukacji Publicznej w IPNie wyszłaby ode mnie. Chyba więc byliśmy sobie przeznaczeni. Mam nadzieję, że nasze wspólne zaangażowanie w ten projekt i fakt, że wszyscy współtworzący mieli naprawdę twórczą chęć na realizację takiego właśnie komiksu, będą widoczne dla czytelników w postaci dobrej lektury – opowiada rysownik, Hubert Ronek.
Wojenne przygody Antka Srebrnego zaczynają się w 1939 r. w Grodnie. - Chcieliśmy bowiem w ten sposób jednoznacznie podkreślić, iż II wojna światowa zaczęła się w wyniku zmowy i agresji dwóch państw III Rzeszy Niemieckiej i Rosji sowieckiej. Główny bohater podobnie jak wielu jego rzeczywistych pierwowzorów, np. 13-letni bohaterski obrońca Grodna, Tadeusz Jasiński bierze udział w bohaterskiej obronie swojego rodzinnego miasta. Później pada ofiarą pierwszej sowieckiej deportacji obywateli polskich z 10 lutego 1940 r. – powiedział dr Tomasz Łabuszewski, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie.
Autor rysunków, Hubert Ronek uważa, że największym wyzwaniem dla niego przy tworzeniu serii, było jak najlepsze oddanie realiów historycznych, a jednocześnie stworzenie oprawy graficznej, która będzie atrakcyjna dla dzieciaków.
- Przemycamy w komiksach nie tylko ważne daty, nazwiska i wydarzenia, ale również staramy się oddać ówczesną rzeczywistość od strony wizualnej. Tam gdzie było to możliwe, opierałem swoją pracę na fotografiach, pochodzących z czasów, w których mają miejsca wydarzenia „Wojennej odysei Antka Srebrnego”. Dla przykładu w pierwszym albumie znajdują się autentyczne widoki Grodna z 1939 roku - panorama miasta, most nad Niemnem, ulice, na których Antek toczy walkę z sowieckimi czołgami, dworzec - wszystkie te miejsca w komiksie narysowane są na podstawie fotografii i zachowują realia Grodna z początku II wojny światowej – powiedział Ronek.
Natomiast dla autora scenariusza najtrudniejsze w tworzeniu przygód Antka Srebrnego było znalezienie równowagi między tragicznymi wydarzeniami wojny, a opowiedzeniem ich w taki sposób, aby nie zniechęcić dzieci do poznawania historii. - Z jednej strony jest to komiks o wojnie, która jest przecież tragedią ludzkości, a z drugiej jest to komiks przygodowy z lekką porcją humoru. Połączenie tych dwóch światów - okrutnego i poważnego z kolorowym światem przygody było najtrudniejszym wyzwaniem. Mam nadzieję, że udało się z tego wybrnąć – mówi Robaczewski.
Drugi zeszyt przygód Antka Srebrnego zatytułowany „Ucieczka z nieludzkiej ziemi” opisuje jego losy w Kazachstanie oraz w sowieckim łagrze, gdzie spotyka „bezprizornych” i „urków”, którzy są postrachem więźniów politycznych sowieckiego gułagu.
- Dzięki pomocy jednego z więźniów udaje mu się uciec i wzorem prawdziwej historii Witka Glińskiego, przedrzeć do Syrii. W trzecim zeszycie zatytułowanym „Szczury Tobruku” bohater jest żołnierzem Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, która brała udział w obronie twierdzy Tobruk. Po połączeniu brygady z Armią Polską w Sowietach, główny bohater już jako żołnierz II Korpusu Polskiego trafia do Włoch, aby wziąć udział w jednej z najważniejszych bitew II wojny światowej, o klasztor Monte Cassino. Opowieść kończy się latem 1944 r. – mówi Łabuszewski.
Tworzenie książek i komiksów dla dzieci to niezwykle trudne zadanie. Najmłodsi czytelnicy są niezwykle wymagający, trudno ich też zachęcić do lektury.
- Przy komiksach dla dzieci trzeba szczególnie pamiętać o odbiorcy. Jako rysownik staram się, aby oprawa graficzna, począwszy od projektu postaci, a kończąc na kolorystyce była dla dzieciaków atrakcyjna, aby nie nudziła i w dużej mierze posługiwała się elementami humorystycznymi, nawet jeśli niesie poważne treści. Oczywiście humor nie może stać do nich w kontraście, a wręcz przeciwnie: ma pomagać młodym czytelnikom w przyswajaniu trudniejszych aspektów opowiadanej historii. Patrząc bardziej ogólnie, tworzenie komiksu opiera się na tych samych zasadach niezależnie od wieku odbiorcy - od strony twórczej, technicznej posługujemy się takim samym językiem wypowiedzi przy tworzeniu komiksu dla dzieci i dla dorosłych – opowiada rysownik, Hubert Ronek.
Scenarzysta komiksu, Tomasz Robaczewski, zapytany czym różni się tworzenie komiksu dla dzieci od komiksów dla młodzieży i dorosłych powiedział, że nie ma pojęcia. - Jestem debiutantem w świecie komiksowym i traf chciał, że zacząłem od scenariusza komiksu dla dzieci. Od dziesięciu lat zajmuję się, natomiast, pisaniem dialogów do polskich wersji filmów animowanych, które są przeznaczone dla różnych grup wiekowych odbiorców. Zasada zawsze obowiązuje ta sama: ma być wciągająco! - skomentował Robaczewski.
Uzupełnieniem komiksów będzie gra planszowa oparta na komiksowych historiach, która ukaże się na przełomie roku, dwustronne puzzle i zestaw dwunastu naklejek na ubrania, przedstawiających naszywki noszone przez polskie oddziały w Afryce i we Włoszech.
Tomasz Plaskota, tygodnik Nasza Polska.
Komiksy, książki i gry wydane przez oddział IPN w Warszawie można kupić w punkcie sprzedaży publikacji IPN w Oddziale IPN w Warszawie, ul. Stawki 2, 00-193 Warszawa (Intraco, 10 piętro), pon.–pt. 9:00–16:00. Kontakt: Tomasz Czopowicz, tel. (22) 860 70 23, [email protected]
Artykuł Wojenna odyseja Antka Srebrnego. IPN pokazał, jak skutecznie zainteresować historią najmłodszych Polaków pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>W roku 1942 polscy żołnierze Armii Andersa maszerujący z Persji do Palestyny wymienili garść pieniędzy, tabliczkę czekolady, szwajcarski nóż oficerski i konserwę wołową na wychudzonego niedźwiadka. Wojtek - bo tak nazwano zwierzaka - pełniący początkowo rolę maskotki, szybko awansował na pełnoprawnego żołnierza, posiadającego wojskowy stopień i numer ewidencyjny.
Podczas kampanii włoskiej został amunicyjnym, donoszącym pociski do ciężkich moździerzy. Od tego czasu symbolem 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii 2. Korpusu gen. Andersa, w której służył, stał się rysunek niedźwiedzia niosącego pocisk. Po zakończeniu wojny Wojtek wraz ze swymi towarzyszami broni przybył do Szkocji. Syryjski niedźwiedź szybko odnalazł się w nowych warunkach i, zanim przeprowadził się na stałe do edynburskiego zoo, stał się powszechnie znanym członkiem lokalnej społeczności.
Aileen Orr, Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa, Replika, Zakrzewo.
Fragment książki:
[caption id="attachment_13640" align="alignleft" width="581"] pl.wikipedia.org[/caption]
Gdy ujrzałam Wojtka po raz pierwszy miałam najpewniej około ośmiu lat. Nadal nie mogę zapomnieć obrazu niedźwiedzia, który machał do mnie swą potężną łapą, siedząc na stercie kamieni usypanej za głęboką sadzawką. Gdy na niego spojrzałam, poczułam przeszywające moje ciało dreszcze.
W takich okolicznościach narodziła się miłość mojego życia. Spójrzmy prawdzie w oczy – zanim spotkałam Wojtka byłam popychadłem, nadwrażliwą dziewczynką, jedynaczką, która żyła w swoim własnym świecie. W chwili gdy ujrzałam tego niedźwiedzia, nie odczułam żadnych wątpliwości, że jego przyjazne gesty adresowane były do mnie i tylko do mnie. Nie miałam wtedy pojęcia, że mam do czynienia z przebiegłym i doświadczonym sztukmistrzem, który jeśli tylko zechciał zwrócić na siebie uwagę lub co prawdopodobniejsze, nabrał ochoty na wyżerkę, był w stanie odegrać przedstawienie godne filmowego aktora.
Gdy po raz pierwszy miałam okazję spotkać Wojtka, opiekę nad nim sprawowało zoo w Edynburgu. Wdrapując się stromą ścieżką wiodącą do jego wybiegu, odczuwałam nieodpartą chęć ujrzenia zwierzęcia, o którym nasłuchałam się tylu opowieści. Przedziwnym zrządzeniem losu, podczas mojego pierwszego spotkania z Wojtkiem, nie towarzyszył mi dziadek Jim Little. Dziadek był moim wielkim konspiracyjnym współpracownikiem, który miał w zwyczaju porywać mnie na wyprawy do miejsc takich jak miasteczko Moffat, których ukoronowaniem były albo degustacja należnej mi porcji lodów albo wręczenie mi torby pełnej słodyczy. Wizytując Wojtka po raz pierwszy, udawałam się doń wraz z wycieczką ze szkółki niedzielnej, którą zorganizowała parafia kościoła św. Trójcy w Lockerbie. Znajdowałam się wtedy w grupie około 40 do 50 dzieci, które podekscytowane wyległy z dwóch jednopoziomowych autobusów, parkujących u bram zoo. Pojazdy były udekorowane resztkami zwiotczałych, kolorowych serpentyn, zwisających niemal z każdego bocznego okna. Rzadko się zdarzało, aby podczas naszych szkolnych wycieczek, serpentyny przetrwały podróż w stanie nietkniętym. Spadając z okien autobusów na przypadkowych przechodniów, oznajmiały im, że nasza grupa wyruszyła wreszcie na długo i niecierpliwie oczekiwaną wycieczkę.
[caption id="attachment_13644" align="aligncenter" width="800"] Ulubionym sportem Wojtka były zapasy, pl.wikipedia.org/wiki[/caption]
W moim przypadku pierwsza wycieczka ze szkółką niedzielną okazała się niezapomnianym wydarzeniem. Miłości od pierwszego spojrzenia nigdy się przecież nie zapomina! W głębi mojego dziewczęcego serca byłam przekonana, że Wojtek wyróżnił mnie spośród wszystkich biegających wokół, szczebiocących i rozentuzjazmowanych dzieciaków i pomachał swą jedynie do mnie. Nic nie było w stanie mnie przekonać, że mogło być inaczej.
[quote]Już we wczesnym dzieciństwie, prawdopodobnie gdy miałam około trzech lat, mój dziadek Jim zaczął opowiadać mi historie o niezwykłym niedźwiedziu. Dziadek lubił moje towarzystwo, ponieważ od urodzenia byłam bardzo dociekliwym dzieckiem, a jako niegdysiejszy żołnierze, miał wyjątkowe poglądy na świat, którymi rad był się ze mną podzielić. Jim opowiadał mi, że Wojtek był bardzo dużym stworzeniem jednak, gdy ujrzałam go na własne oczy, i tak byłam pod ogromnym wrażeniem jego rozmiarów. W szczególne zdumienie wprawiły mnie jego długi nos oraz szerokie stopy. [/quote]
Słuchając opowieści o Wojtku zawsze myślałam o nim, jako o stworzeniu należącym do mojego dziadka. Jim dowiedziawszy się o wycieczce mojej szkółki niedzielnej do Edynburga, nauczył mnie polskiego słowa, stanowiącego odpowiednik angielskiego wyrazu „hello”. Nie ulega wątpliwości, że gdy krzyknęłam je na powitanie, Wojtek usłyszawszy znajomy wyraz, natychmiast spojrzał w moim kierunku (zawsze w ten sposób reagował słysząc polską mowę) i pomachał do mnie swą wielką łapą. Myśl o tym zdarzeniu nadal przyprawia mnie o dreszcze.
[quote]Od tamtego pamiętnego dnia ambicją mojego życia stało się uczczenie pamięci niezwykłego zwierzęcia, poprzez ufundowanie mu tablicy pamiątkowej, ustawionej w edynburskim zoo. Jednak do dzisiaj nie ma w tym miejscu żadnego śladu po jego pobycie, a wszelkie wspomnienia po prostu zostały zatarte wskutek upływu czasu. Przypomnijmy, że Wojtek zmarł w 1963 r. Od tego momentu upłynęło wiele lat, życie posuwa się naprzód, a pamięć o niedawnych bohaterach powoli przemija. Mimo to, po niemal pięćdziesięciu latach, niedźwiedź wychodzi z zapomnienia, stając się obiektem międzynarodowego zainteresowania. Być może wreszcie nadeszła odpowiednia chwila, aby uczcić jego życie i jego samego przez wystawienie mu tablicy pamiątkowej zlokalizowanej na terenie zoo, w którym spędził znaczną część swego dorosłego życia. [/quote]
Po moim pierwszym spotkaniu z Wojtkiem, przyszła kolej na kolejne wizyty w edynburskim zoo, do którego jeszcze wielokrotnie zabierały mnie moja mama i babcia. Jednak to ta pierwsza wizyta wyryła w mojej pamięci przemożne uczucie bezgranicznego współczucia dla Wojtka. Przebywając na zamkniętej przestrzeni wybiegu w zoo, sprawiał w moich oczach wrażenie niedźwiedzia, którego rzeczywiście wyrwano z jego naturalnego otoczenia. Wcześniej, przebywając na farmie lub w obozie zdemobilizowanych polskich żołnierzy, miał możliwość swobodnego poruszania się po okolicy. Zamykano go wprawdzie na noc, jednak w podobny sposób postępowano także z pozostałymi zwierzętami, należącymi do żywego inwentarza farmy Sunwick. Z rana wszystkie zwierzęta były wypuszczane i mogły sobie swobodnie spacerować po okolicznych polach. Pewną ironię losu stanowił fakt, iż niedźwiedź przebywając w obozie przejściowym zdemobilizowanych polskich żołnierzy, cieszył się znacznie większym zakresem swobody od tego, który mu przyznano jako „cywilnemu” mieszkańcowi niedźwiedziego wybiegu w edynburskim zoo.
Dziadek Jim, który był ogromnym wielbicielem odwagi i walorów bojowych polskiego żołnierza, kilka razy w tygodniu składał wizyty w obozie Winfield, podczas tych odwiedzin rozmowiając z Polakami, wysłuchiwał opowieści o ich wojennych losach. Przychodząc do polskiego obozu, dziadek zawsze miał schowany w kieszeni jakiś drobny poczęstunek dla niedźwiedzia Było to jabłko lub inny ulubiony przezeń smakołyk. Gdy zaczęłam poszukiwania informacji na temat życia Wojtka, ogarnęła mnie fala wspomnień. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak liczne były historie, które Jim opowiadał mi o niedźwiedziu.
Mój dziadek i Wojtek bardzo się ze sobą zaprzyjaźnili. Połączyła ich silna więź prawdziwej sympatii. Każdy z nich na swój sposób był samotnikiem, który uważał, że jego jedyną rodziną była armia. Wojtek został przygarnięty przez polskich żołnierzy, jako mały, zaniedbany niedźwiadek sierota. Mój dziadek był natomiast jednym z dziewięciorga rodzeństwa. W wieku czternastu lat uciekł z domu, wstąpił do armii i służył w jednostkach, rozrzuconych po całym świecie. Jim był człowiekiem całkowicie niezależnym – mężczyzną niewielkiej postury lecz o żylastych mięśniach i zadziornej naturze, zręcznym w walce na pięści. Nie lubił ludzi, którzy pozwalali sobie na zbyt wiele w stosunku do jego osoby. Ponadto był bokserem wagi lekkiej.
Podobnie jak Wojtek z swoimi polskimi towarzyszami broni, także dziadek Jim wraz ze swym pułkiem King’s Own Scottish Borderers, przewędrował kawał świata, biorąc udział w wielu dramatycznych akcjach bojowych. Gdy byłam małą dziewczynką, odwiedzałam dziadka w jego domu w Moniaive i szperałam w skrywanym w szafie pudełku po biszkoptach, aby ukradkiem zerknąć na znajdujące się w nim pamiątki z czasów jego służby w armii. Wśród nich znajdowały się fotografie zrobione w czasie powstania bokserów w Chinach. Rebelia została stłumiona przez międzynarodowe siły zbrojne, wysłane do Państwa Środka z misją ratowania enklaw zamieszkałych przez ludzi zachodniej kultury, otoczonych przez hordy chińskich buntowników. Ulegając obrzydliwej fascynacji wyobrażałam sobie, że stoję na ulicy, na której leżą odcięte głowy ludzi. Miały to być ofiary powstania, pomordowane przez żądny krwi tłum Chińczyków, pragnących pozbyć się ze swego kraju „zagranicznych diabłów”.
Mimochodem należy wspomnieć, że pułk King’s Own Scottish Borderers, cieszył się niesłabnącą sympatią wszystkich mieszkańców Szkockiego Pogranicza. Regiment sformowano w 1689 r., z myślą o zapewnieniu obrony Edynburga przed jakobitami. Oddział, którego członkowie przez mieszkańców pogranicza angielsko-szkockiego (ale nie przez jego żołnierzy) często określani są mianem The Kosbies, posiada długą i chwalebną historię. Jego żołnierze rekrutowani byli tradycyjnie na obszarach hrabstw Dumfries, Galloway, Lanarkshire oraz Szkockiego Pogranicza. Służyli oni w wielu kampaniach, z których wymienić należy wojny napoleońskie, obie wojny światowe oraz wojnę w Zatoce Perskiej. Sześciu jego żołnierzy zostało odznaczonych orderami Victoria Cross. W sierpniu 2006 r., pomimo narastającej fali protestów, pułk został połączony z regimentem Royal Scots, tworząc razem z nim batalion o nazwie Royal Scots Borderers.
[caption id="attachment_13655" align="aligncenter" width="600"] Pomnik Wojtka w Żaganiu, polska-zbrojna.pl[/caption]
Mój dziadek będąc żołnierzem King’s Own Scottish Borderers, dosłużył się stopnia sierżanta sztabowego i znany był wśród swych podwładnych jako zwolennik surowej dyscypliny. Często zdarzało się, że gdy pułk powracał z manewrów do swych koszar w Berwick, dziadek wydawał swym podkomendnym rozkaz wbiegnięcia na Halidon Hill. Następnie mieli się udać szybkim marszem przełajowym do znajdującego się na farmie Sunwick obozu Winfield. Po przybyciu na miejsce Jim wypijał z Wojtkiem filiżankę herbaty. Ten towarzyski ceremoniał sprawiał przyjemność nie tylko niedźwiedziowi, ale także cieszył się ogromną popularnością wśród żołnierzy oddziału, którym dowodził mój dziadek. Z pewnością w Szkocji nie było drugiej takiej farmy, na której można się było natknąć na człowieka, rozmawiającego przez płot z niedźwiedziem, sprawiającym wrażenie, jakby starał się nie uronić ani jednego wypowiedzianego doń słowa. Taką farmą było właśnie Sunwick.
[quote]Polscy żołnierze pojawili się we wsiach i miasteczkach Szkockiego Pogranicza na długo zanim Wojtek przybył do Berwickshire. W 1942 r., stacjonujące w Szkocji jednostki polskie dostały rozkaz kwaterunku w uroczym i spokojnym miasteczku Duns. Część oddziałów, które jako pierwsze wkraczały do miasteczka, spotkała się wtedy z dość chłodnym przyjęciem. Ostatecznie, jakby po chwili wahania, Duns zgotowało Polakom królewskie przyjęcie. Żołnierze dostrzegli, że witający ich Szkoci, wyrażając swą radość, czynią to z pewną domieszką ulgi. Wkrótce wyszło na jaw, że mieszkańcy miasteczka zauważywszy na horyzoncie polskie czołgi i ciężkie działa, uznali początkowo, że Duns jest atakowane przez nieprzyjacielskie oddziały inwazyjne. Gdy jednak okazało się, że tajemnicze oddziały są jednostkami polskiego wojska, na uliczkach miast natychmiast załopotały flagi, witające sojusznicze oddziały. [/quote]
Przedstawiciele młodszych pokoleń Szkotów nie mają pojęcia, jak wielu ludzi przewinęło się przez Szkocję podczas wojny i bezpośrednio po jej zakończeniu. Wielu z nich należało do jednostek wojskowych wysyłanych do najdalszych zakątków kraju. Zajmowały one strategiczne pozycje, na których miały powstrzymywać inwazję przeważających sił niemieckich. Dziesiątki tysięcy żołnierzy biwakowały na rzadko zaludnionych obszarach wiejskich. Z dnia na dzień, jak grzyby po deszczu, na pustkowiach wyrastały miasteczka namiotów wojskowych, zamieszkane przez ilość żołnierzy, która odpowiadała liczebnością populacji przeciętnego szkockiego miasteczka. Przygotowania antyinwazyjne wiązały się z napływem ogromnej ilości ludzi, których rozlokowywano na obszarach wiejskich. Szkockie Pogranicze nie było w tym względzie wyjątkiem.
Podczas wojny, w okolicy Symington i Douglas, powstały obozy wojskowe, w których kwaterował znaczny kontyngent polskich żołnierzy. Ich dowódcą był generał Stanisław Maczek. Ogromne wrażenie zrobiło na nim ciepłe przyjęcie, jakie jego żołnierzom zgotowali przedstawiciele lokalnych, szkockich społeczności. Wieści o odwadze i niezłomności polskich żołnierzy dotarły do Szkocji, zanim jeszcze na jej obszarze pojawiły się oddziały z nich złożone. Dlatego też Szkoci już w momencie ich przybycia wiedzieli, że Polacy są cennym sojusznikiem.
[quote]Generał Maczek był legendarnym dowódcą, szanowanym zarówno przez przyjaciół, jak i przez wrogów. Podczas kampanii wrześniowej, walcząc przeciwko niemieckim siłom inwazyjnym, nie przegrał on ani jednej bitwy. Stawiając nieprzyjacielowi zacięty opór do momentu, w którym kontynuowanie walki bezsensownym uczyniła inwazja Sowietów. Niespodziewany najazd wojsk wschodniego sąsiada zmusił Maczka do wycofania swych oddziałów z Polski. Generał był uwielbiany przez swych żołnierzy, którzy nazywali go po galicyjsku „Bacą”. Słowo to po polsku znaczy tyle, co pasterz owiec i jest ono podobne do mającego to samo znaczenie gaelicko-szkockiego słowa Buachaille (pasterz). [/quote]
Po kapitulacji Niemiec, generał Maczek został mianowany głównodowodzącym wszystkich oddziałów Polskich Sił Zbrojnych, stacjonujących na obszarze Zjednoczonego Królestwa. Na stanowisku tym pozostawał aż do chwili demobilizacji, która nastąpiła w 1947 r. Po zakończeniu wojny i demobilizacji podległych mu oddziałów, generał postanowił pozostać w Szkocji, stając się odpowiednikiem generała de Gaulle’a. Jego postać uosabiała wolę walki o niepodległą Polskę. Podobnie jak wielu innych polskich żołnierzy, generał Maczek nie był w stanie zdecydować się na powrót do Polski, pozostającej pod rządami sowieckiego reżimu.
Pobyt tysięcy polskich żołnierzy na obszarze Szkockiego Pogranicza pozostawił po sobie niezatarte piętno. Niektórzy z nich postanowili zostać w gościnnej Szkocji, zaczynając tutaj nowe życie i zakładając rodziny. Jednym z najtrwalszych śladów, jakie Polacy pozostawili po sobie na tym obszarze, jest mapa Szkocji, którą zbudowali na otwartym powietrzu na terenie posesji Barony Castle Hotel w Eddleston (Peebleshire). Podczas walk w Holandii, generałowi Maczkowi pokazano znajdującą się pod gołym niebem, imponującą mapę obszarów lądowych i akwenów Niderlandów. Ukazywała ona sposób funkcjonowania systemu holenderskich kanałów wodnych, które w 1944 r. okazały się dla nacierających oddziałów polskich trudną do sforsowania przeszkodą. Generał wspólnie z towarzyszami niedoli, którzy przebywali wraz z nim w Eddleston, podjął decyzję o stworzeniu Polskiej Mapy Szkocji, wzorowanej na mapie którą Polacy mieli okazję ujrzeć podczas walk w Holandii. Stworzona na wolnym powietrzu trójwymiarowa mapa Szkocji miała stanowić trwałą pamiątkę gościnności, z jaką rodacy generała spotkali się na szkockiej ziemi. W 1975 r. Kazimierz Trafas, student geografii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, zaprojektował linię wybrzeża oraz pofałdowanie terenu Szkocji. Tworząc mapę zbudowano także konstrukcję odzwierciedlającą morza otaczające Szkocję. Na prośbę generała Maczka, instalacja wodna została rozbudowana w celu umożliwienia pompowania wody do wnętrza makiet gór, z których wypływała, zasilając odwzorowane na mapie szkockie rzeki. Mapa od chwili swojego powstania była i nadal pozostaje niezwykłym osiągnięciem inżynieryjno – projektowym.
Ze smutkiem trzeba jednak stwierdzić, że w późniejszym okresie ten piękny pomnik polsko-szkockiej przyjaźni popadł w ruinę. Po wielu latach zaniedbań, dopiero niedawno podjęto pierwsze kroki w celu przywrócenia mu dawnej świetności. Wkrótce znów będzie można podziwiać stworzoną z inicjatywy generała Maczka Polską Mapę Szkocji. Będzie ją można oglądać na posesji Barony Castle, z pałacem stanowiącym niegdyś rodową siedzibę rodziny Murray z Elibank, a później przekształconym w hotel o nazwie Black Barony Hotel. Nadmienić należy, że w latach wojny w pałacu w Eddleston i w jego okolicy stacjonowali polscy żołnierze. W związku z tym przypuszcza się, że Polacy już wtedy stworzyli na jego posesji mapę konturową Szkocji, wykorzystywaną przez nich podczas opracowywania planów obrony wybrzeża szkockiego, które po upadku Norwegii zagrożone było inwazją niemiecką. Mimo podjętych przeze mnie prób nie zdołałam jednak zdobyć informacji potwierdzających to przypuszczenie. Po wojnie, od schyłku lat czterdziestych, budynek pałacu ponownie zaczęto wykorzystywać w celach komercyjnych. Wiele lat później hotel stał się własnością jednego z członków lokalnej społeczności polskiej, który kwaterował w nim podczas wojny. Nowy właściciel Black Barony Hotel był wielkim przyjacielem generała Maczka, któremu oddał do stałej dyspozycji jeden z apartamentów.
Generał Maczek nigdy nie powrócił do swojej ukochanej ojczyzny. Nie był tego w stanie uczynić po odzyskaniu przez Polska pełnej suwerenności, ponieważ w tym czasie na jego organizmie piętno odcisnęły już wiek i wiążąca się z tym utrata sił witalnych. W ostatnich latach swojego życia generał mieszkał w Edynburgu. Zmarł w 1994 r. w wieku 102 lat. Do dziś jego nazwisko kojarzone jest z dziejami II wojny światowej.
Wszystkie przedstawione wyżej informacje zebrałam w Biggar Museum. Usłyszałam tam również o długiej, sięgających wiele wieków wstecz, historii kontaktów szkocko-polskich. Dowiedziałam się na przykład, że szkoccy emigranci założyli w Polsce miasteczko, które nazwali Nowa Szkocja. Szkoci osiedlający się w przeszłości w Polsce, integrowali się ze społeczeństwem polskim do tego stopnia, że jeden z nich, Aleksander Czamer (Chalmers), przed swoją śmiercią w 1703 r., był czterokrotnie wybrany na burmistrza Warszawy. Czamer spoczął w warszawskiej katedrze św. Jana, w grobowcu który uległ niestety całkowitemu zniszczeniu podczas powstania warszawskiego w 1944 r.
Szkockie Pogranicze przez wiele wieków stanowiło obszar mobilizacyjny, dostarczający rekrutów do armii, biorących udział w kolejnych konfliktach zbrojnych. Jego mieszkańcy dość spokojnie zatem przyjmowali wszelkie niedogodności życia, z którymi spotykali się podczas drugiej wojny światowej. Za typowy w tym względzie uznać można przykład obozu Winfield. Podczas wojny obóz rozrósł się do rozmiarów, umożliwiających mu przyjęcie 3500 żołnierzy. Znajdował się na obszarze, na którym było tylko kilka wiosek, mogących wystawić najwyżej kilkuset żołnierzy, nie licząc oczywiście garstki zdatnych do służby mężczyzn, którzy byli z niej zwolnieni ze względu na wykonywane zawody.
[caption id="attachment_13641" align="aligncenter" width="628"] Wojtek po wojnie, pl.wikipedia.org/wiki[/caption]
W latach wojny, gdy wszystkich ludzi łączyło dążenie do realizacji wspólnego celu i chęć oddalenia widma inwazji nieprzyjaciela, między polskimi żołnierzami, a lokalną ludnością nie dochodziło do poważniejszych napięć i zadrażnień. Jednak po kapitulacji Niemiec, gdy przygasła już nieco euforia Dnia Zwycięstwa, do ludności zamieszkującej Szkockie Pogranicze, podobnie jak do wszystkich Szkotów, docierać zaczęła powoli świadomość, że żyją oni w zbankrutowanym państwie. Ich kraj miał nadwyrężoną, a może nawet całkowicie zdewastowaną infrastrukturę, a zamieszkiwało go społeczeństwo o zmienionym nie do poznania obliczu. Powojenne trudności pogłębiał dodatkowo fakt, iż tuż za progiem oczekiwały na pomoc ogromne rzesze polskich uchodźców. Ludzie ci ocalawszy z wojennej zawieruchy nie mieli ani domów, ani ojczyzn, które jak pokerowe żetony zostały im odebrane przez przywódców wielkich mocarstw, pospiesznie i na nowo wyznaczających powojenne granice na mapie politycznej Europy.
Po zakończeniu wojny, składano wiele gołosłownych deklaracji, mówiących o budowie nowej rzeczywistości społecznej, na którą zasługiwać mieli wojenni bohaterowie. Abstrahując jednak od politycznej retoryki, należy jasno stwierdzić, iż w owym czasie istniało realne niebezpieczeństwo zachwiania się stanu względnej równowagi, w którym pozostawała ówczesna ludność Szkockiego Pogranicza. Obawiano się, że pogrąży się ono w odmętach napięć i konfliktów społecznych. W tej napiętej sytuacji okazało się, że niedźwiedź który zamieszkiwał w moim ogrodzie spoił ze sobą dwie bardzo od siebie odmienne społeczności, odgrywając rolę bodźca skłaniającego ich członków do nawiązywania trwałych więzi przyjaźni. Bodziec ten śmiało może być określony mianem „Czynnika Wojtka”.
Aby zrozumieć jego oddziaływania musimy cofnąć się do samego początku żołnierskiej epopei niezwykłego niedźwiedzia.
Aileen Orr, Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa, Replika, Zakrzewo.
Artykuł Najsłynniejszy żołnierz armii Andersa pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Trzecia cześć kultowego komiksu o Janie Hardym - superbohaterze walczącym w powstaniu antykomunistycznym i czerpiącym moc z wartości Bóg, Honor i Ojczyzna!
Komiks obejmuje okres od międzywojnia, przez czas II wojny światowej aż do powstania antykomunistycznego, i pokazuje dzieje hardych (polskich superbohaterów) działających w oddziale R.O.T.A.
Głównym wątkiem jest historia projektu Woj-TECH inspirowanego postacią Niedźwiedzia Wojtka!
Jakub Kijuc, Jan Hardy # 3, Materia Komiks.
Artykuł „Toż to mocarz nad mocarze! Polowaniem na czerwone pająki nasiąkł już w skorupce!” Trzecia cześć kultowego komiksu o Janie Hardym pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>