MO – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png MO – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Przemilczana przez władze PRL katastrofa lotnicza, którą próbowało ukryć UB. „Na miejscu zauważono studenta, który usiłował wypadek sfotografować”. [WIDEO] https://niezlomni.com/przemilczana-przez-wladze-prl-katastrofa-lotnicza-ktora-probowalo-ukryc-ub-na-miejscu-zauwazono-studenta-ktory-usilowal-wypadek-sfotografowac-wideo/ https://niezlomni.com/przemilczana-przez-wladze-prl-katastrofa-lotnicza-ktora-probowalo-ukryc-ub-na-miejscu-zauwazono-studenta-ktory-usilowal-wypadek-sfotografowac-wideo/#respond Tue, 20 Oct 2020 04:04:35 +0000 https://niezlomni.com/?p=51169

Ta książka to zapomniane tragedie i katastrofy, których nie dało się przemilczeć. Dramatyczne wypadki, które wstrząsnęły powojenną Polską.
Z labiryntu płonących wyrobisk kopalni Barbara-Wyzwolenie nie mieli dokąd uciec. Zabijał ich tlenek węgla. Pożar ten, w pierwszy dzień wiosny 1954 roku, jest największą tragedią w polskim górnictwie po drugiej wojnie światowej.


W tym samym czasie w USA powstał tajny raport CIA na temat wielkiej katastrofy kolejowej pod Wałbrzychem. Tyle że nikt ze starszych wałbrzyszan takiej katastrofy nie pamięta…

Leszek Adamczewski dalej tropi największe katastrofy w powojennej Polsce – już nie tylko lądowe.
Czas zatarł szczegóły zatonięcia promu Jan Heweliusz, a wiedza o upadku na Poznań bombowca Pe-2FT została ukryta celowo. Informacje o pożarach szczecińskiej Kaskady i zabytkowych spichrzy w Bydgoszczy oraz o wybuchu w warszawskiej Rotundzie PKO i utajnionych przez władze komunistyczne katastrofach kolejowych z licznymi ofiarami, uzupełniają reportaże z tragicznych wypadków samolotów pasażerskich PLL LOT Kopernik i Kościuszko. Autor próbuje wyjaśnić także zagadkę katastrofy samolotu AN-24, który w 1969 roku uderzył w górę Policę w Beskidach.
Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz. Autor blisko trzydziestu książek. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika.

Począwszy od debiutanckich Złowieszczych gór, aż do tej pory pozostawał wierny tematyce zagadkowych i tajemniczych wydarzeń z lat drugiej wojny światowej, w tym nieznanych losów skarbów kultury.

Pracując wiele lat w prasie poznańskiej, wielokrotnie pisał o tragediach i wypadkach w Polsce. Dlatego postanowił poświęcić także dwa opracowania powojennym już katastrofom – największym, a w czasach PRL często utajnianym. Niniejsza książka jest jednym z nich.

Fragment książki Leszka Adamczewskiego pt. Katastrofy 2 Słynne i przemilczane tragedie powojennej polski, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można zamówić na stronie wydawnictwa Replika.

1952. Awaryjne Lądowanie

Na początku było słowo. Słowo poufne, zapisane w niewielkiej liczbie egzemplarzy 41. numeru „Biuletynu” Komitetu Miejskiego PZPR w Poznaniu z 13 czerwca 1952 roku. Niechlujnie zredagowana i tak też przepisana na maszynie informacja została zatytułowana Katastrofa lotnicza. Oto jej podstawowa treść (pisownia oryginalna): „W dniu 10. VI. br. o godz. 8:30 spadł wojskowy samolot przy ul. Marchlewskiego a róg Drogi Dębińskiej. Samolot ten nadleciał od strony Starołęki na wysokości 30 mtr. [metrów] obniżając swój lot uderzył podwoziem halę maszyn Robotniczej Spł. [Spółdzielni] Pracy, zrywając dach z tejże hali, następnie uderzył w słup drewniany i z kolei w dwa słupy sieci tramwajowej przez to nastąpił upadek i wybuch, który spowodował śmierć 7 osób są to”.

W poufnym „Biuletynie” wymieniono podstawowe dane, przede wszystkim nazwiska, wszystkich, z tym że autorowi notatki nie udało się ustalić nazwiska jednego członka załogi samolotu i przypadkowej kobiety, pisząc: „Pilot – obsada samolotu, bliższych danych brak; Kobieta – brak bliższych dan[ych]”. Informację o samej katastrofie zamyka następujące zdanie:

„W wyniku katastrofy i eksplozji zostali poranieni i poparzeni 15 osób, w tym 10 robotników MPK”. Niżej jest jednak charakterystyczny dla tamtych czasów dopisek: „Na miejscu wypadku zauważono studenta szkoły inżynierskiej ob. Stasiaka, który usiłował powyższy wypadek sfotografować, co udaremniła jemu Milicja Obywatelska”.

Po latach Jerzy Stasiak powiedział, że na miejscu katastrofy nie wykonał żadnego zdjęcia: „Od razu mnie zatrzymali. Próbowałem tłumaczyć, ale nie chcieli słuchać. Milicjanci zawieźli mnie do siedziby UB na Kochanowskiego. Wypuścili dopiero po długim przesłuchaniu. Traktowali mnie jakbym nie wiadomo co zrobił. Aparatu mi nigdy nie oddali. A i tak byłem szczęśliwy, że to się tak dobrze skończyło. To były takie czasy, że ludzie trafiali do więzień za mniej poważne sprawy”.

Rok 1952 był szczytowy w dziejach stalinizmu w Polsce. Więzienia pękały w szwach od faktycznych i wyimaginowanych wrogów komunizmu, sądy taśmowo wydawały wyroki śmierci, z których większość wykonano. Wszędzie węszyli etatowi agenci i tajni współpracownicy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego oraz Informacji Wojskowej. Sytuacja gospodarcza kraju, który dźwigał trud odbudowy po zniszczeniach wojennych i kosztowną militaryzację, stawiając głównie na rozwój przemysłu ciężkiego, była opłakana. W sklepach brakowało podstawowych towarów powszechnego użytku. Problemem był zakup pary butów i najzwyklejszego garnituru. Miesiąc przed katastrofą samolotu wojskowego w Poznaniu wprowadzono kartki na mydło, proszek do prania i słodycze dla dzie­ci. Według propagandy Polska była jednak krajem dobrobytu, który z radością przygotowywał się do przyjęcia nowej kon­stytucji i zmiany nazwy z Rzeczypospolitej Polskiej na Polską Rzeczpospolitą Ludową.

W tych warunkach społeczno-politycznych doszło do ka­tastrofy samolotu wojskowego, nie gdzieś na odludziu, ale nie­mal w samym centrum Poznania: mniej więcej kilometr od Starego Rynku, w pobliżu pospiesznie wykańczanego mostu drogowego przez Wartę, który planowano uroczyście otwo­rzyć na lipcowe święto 8. rocznicy proklamowania manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego i nadać tej no­woczesnej przeprawie imię komunistycznego rewolucjonisty Juliana Marchlewskiego. Do 22 lipca czasu nie zostało wiele. Prace koncentrowały się między innymi na budowie sieci te­lefonicznej oraz linii tramwajowej przez nowy most na prawy brzeg Warty i dalej w kierunku Starołęki.

To właśnie robotnicy pracujący na budowie obu inwesty­cji miejskich około godziny 8:30 we wtorek, 10 czerwca 1952 roku, zauważyli nisko lecący samolot, za którym ciągnęła się smuga dymu i którego pilot najwyraźniej szukał miejsca do awaryjnego lądowania. Tak przynajmniej zdawało się dwu­nastoletniemu wówczas Ryszardowi Szeflerowi, który mimo wczesnej pory wraz z kolegami grał w piłkę na Łęgach Dę­bińskich.

Szefler nie mógł słyszeć rozmowy, którą w tym mniej więcej czasie pilot bombowca Pe-2FT, chorąży Zdzisław Lara, prowa­dził przez radio ze znajdującym się na lotnisku Ławica, prawie osiem kilometrów na zachód od mostu Marchlewskiego, kie­rownikiem lotów, kapitanem pilotem Henrykiem Jabłońskim.

– Prawy silnik szlag trafił – krzyknął chorąży, wyłączył iskrownik i wypuścił podwozie.
– Nie rób zwisów! Idź po prostej! – Lara usłyszał głos kapi­tana Jabłońskiego.
– Mam problemy z prawym silnikiem – zameldował pilot Pe-2FT.
Gdy mówił te słowa, także drugi silnik odmówił posłuszeń­stwa. Lara zdążył jeszcze ostrzec swoją załogę – nawigatora chorążego Stanisława Kucia i strzelca radiotelegrafistę Józefa Bednarka – by przygotowała się do lądowania w przygodnym terenie, po czym zameldował Jabłońskiemu:
– Nie mam drugiego silnika. Do lotniska nie dociągnę. Będę się starał usiąść nad rzeką, na Łęgach Dębińskich.
Do katastrofy brakowało już tylko sekundy. (…)

Artykuł Przemilczana przez władze PRL katastrofa lotnicza, którą próbowało ukryć UB. „Na miejscu zauważono studenta, który usiłował wypadek sfotografować”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/przemilczana-przez-wladze-prl-katastrofa-lotnicza-ktora-probowalo-ukryc-ub-na-miejscu-zauwazono-studenta-ktory-usilowal-wypadek-sfotografowac-wideo/feed/ 0
To nie koniec sensacyjnych ustaleń. W warszawskim ratuszu pracują ludzie związani z SB i ZOMO. Tacy ,,fachowcy” rozwiązywali marsz 1 sierpnia (wideo) https://niezlomni.com/to-nie-koniec-sensacyjnych-ustalen-w-warszawskim-ratuszu-pracuja-ludzie-zwiazani-z-sb-i-zomo-tacy-fachowcy-rozwiazywali-marsz-1-sierpnia-wideo/ https://niezlomni.com/to-nie-koniec-sensacyjnych-ustalen-w-warszawskim-ratuszu-pracuja-ludzie-zwiazani-z-sb-i-zomo-tacy-fachowcy-rozwiazywali-marsz-1-sierpnia-wideo/#respond Thu, 23 Aug 2018 05:52:27 +0000 https://niezlomni.com/?p=49602

Ewa Gawor nie jest jedyną osobą w przeszłości związaną z ustrojem komunistycznym, która jest zatrudniona w urzędzie podległym Hannie Gronkiewicz-Waltz. Sławomir Cenckiewicz pisze na portalu Do Rzeczy w artykule ,,Stołeczne Biuro Służby Bezpieczeństwa czy Zarządzania Kryzysowego?", że ,,w warszawskim ratuszu zatrudnione są osoby, które w przeszłości pracowały w SB".

Jak czytamy w artykule, decyzję o rozwiązaniu Marszu Powstania Warszawskiego podjął, oprócz Ewy Gawor, Jarosław Michoń, starszy specjalista w BBiZK.

Jarosław Michoń (ur. 23 kwietnia 1963 r.) „legendowany” jest w urzędzie wyłącznie jako były policjant. Nie jest to jednak pełna prawda o przeszłości Michonia. Wprawdzie po 1990 r. został on policjantem, ale swoją karierę zaczynał w ZOMO w stanie wojennym (w ramach zasadniczej służby wojskowej). Z jego akt przechowywanych w IPN wynika, że podanie o przyjęcie do MO złożył 8 lipca 1982 r., przyjęty do służby w ZOMO Komendy Stołecznej MO został w dniu 5 października 1982 r., zaś ślubowanie funkcjonariusza MO złożył 24 października 1982 r.

- pisze prof. Cenckiewicz.

Zgodnie z artykułem Michoń w 1984 r. zwrócił się o możliwość pracy w SB:

"Decyzję o przyjęciu go do bezpieki – i to w antykościelnym Wydziale IV Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych – podjął sam szef warszawskiej SB płk Tadeusz Szczygieł (w latach 1985-1989 szef Departamentu IV MSW). Michoń pracował – jak sam napisał – +po zagadnieniu gospodarki żywnościowej+, czyli mówiąc żargonem bezpieki w "świńskim wywiadzie" (pion IV SB zajmował się związkami wyznaniowymi i rolnictwem)"

Cenckiewicz wspomina o kolejnej osobie, mającej za sobą przeszłość w SB, a zatrudnionej w warszawskim Ratuszu. To Andrzej Szymaniak (ur. 26 stycznia 1962 r.) – naczelnik Wydziału Operatorów Numerów Alarmowych w Biurze Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.

Szymaniak zanim trafił do SB również służył w stołecznej ZOMO w ramach zasadniczej służby wojskowej (przyjęty 12 stycznia 1983 r., ślubowanie funkcjonariusza MO złożył w dniu 20 marca 1983 r.). Już w grudniu 1983 r. Szymaniak zwrócił się do przełożonych z prośbą o możliwość studiowania w Wyższej Szkole Oficerskiej im. F. Dzierżyńskiego w Legionowie (w podaniu nazwał ją "Wyższą Szkołą Oficerską Służby Bezpieczeństwa w Legionowie")

- czytamy na portalu ,,Do Rzeczy".

źródło: Do Rzeczy

Artykuł To nie koniec sensacyjnych ustaleń. W warszawskim ratuszu pracują ludzie związani z SB i ZOMO. Tacy ,,fachowcy” rozwiązywali marsz 1 sierpnia (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/to-nie-koniec-sensacyjnych-ustalen-w-warszawskim-ratuszu-pracuja-ludzie-zwiazani-z-sb-i-zomo-tacy-fachowcy-rozwiazywali-marsz-1-sierpnia-wideo/feed/ 0
To trzeba zobaczyć: dwa mocne materiały, które mówią wszystko o proteście esbeków. Zyskali nieoczekiwanego sojusznika… [WIDEO] https://niezlomni.com/trzeba-zobaczyc-mocne-materialy-ktore-mowia-o-protescie-esbekow-zyskali-nieoczekiwanego-sojusznika-wideo/ https://niezlomni.com/trzeba-zobaczyc-mocne-materialy-ktore-mowia-o-protescie-esbekow-zyskali-nieoczekiwanego-sojusznika-wideo/#respond Sun, 30 Apr 2017 07:01:38 +0000 http://niezlomni.com/?p=37787

Federacja Stowarzyszeń Służb Mundurowych (FSSM) oraz europosłowie Sojuszu Lewicy Demokratycznej zorganizowali demonstrację pod hasłem „Ochrona praw funkcjonariuszy i wojskowych w demokratycznym państwie”.

Tak demonstrację zaprezentowały Wiadomości TVP:

W internecie pojawiło się również nagranie pod prześmiewczym tytułem ,,gimbaza z esbekami". Mimo że średnia wieku protestujących była wysoka, dwójka młodych ludzi zdecydowała się także ich bronić. Oto ich argumenty:

Artykuł To trzeba zobaczyć: dwa mocne materiały, które mówią wszystko o proteście esbeków. Zyskali nieoczekiwanego sojusznika… [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/trzeba-zobaczyc-mocne-materialy-ktore-mowia-o-protescie-esbekow-zyskali-nieoczekiwanego-sojusznika-wideo/feed/ 0
Zasłynął wypowiedzią, że za 2 tys. nie da się wyżyć. Teraz wywołał wściekłość internautów swoją radą dla tych, którzy mają niższe emerytury [WIDEO] https://niezlomni.com/zaslynal-wypowiedzia-ze-2-tys-da-sie-wyzyc-teraz-wywolal-wscieklosc-internautow-swoja-rada-dla-tych-ktorzy-maja-nizsze-emerytury-wideo/ https://niezlomni.com/zaslynal-wypowiedzia-ze-2-tys-da-sie-wyzyc-teraz-wywolal-wscieklosc-internautow-swoja-rada-dla-tych-ktorzy-maja-nizsze-emerytury-wideo/#respond Sat, 29 Apr 2017 20:23:14 +0000 http://niezlomni.com/?p=37785

Komunistyczni funkcjonariusze służb protestowali przeciwko obniżce emerytur. Jeden z nich - gen. Jerzy Stańczyk zasłynął wypowiedzią, gdy stwierdził, że nie ma jak wyżyć za 2 tys. Tym razem błysnął dobrą radą.

Pytany o to, jak mają sobie radzić ci, którzy dostają niższe emerytury, stwierdził:

Proszę pana, każdy ma to, na co sobie zasłużył. A to, że ktoś ma niższe… Było pójść do Milicji, każdy mógł pójść

- tłumaczył.

Jego wypowiedź wywołała falę negatywnych komentarzy. O ile wciąż trwają dyskusje nad kształtem ustawy dezubekizacyjnej, to takie wypowiedzi odbierane są przez społeczeństwo jednoznacznie...

Artykuł Zasłynął wypowiedzią, że za 2 tys. nie da się wyżyć. Teraz wywołał wściekłość internautów swoją radą dla tych, którzy mają niższe emerytury [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zaslynal-wypowiedzia-ze-2-tys-da-sie-wyzyc-teraz-wywolal-wscieklosc-internautow-swoja-rada-dla-tych-ktorzy-maja-nizsze-emerytury-wideo/feed/ 0
To tragiczne zdjęcie zna większość Polaków. Ale niewielu wie, że współodpowiedzialny za tę zbrodnię przez 35 lat robił wszystko, aby uniknąć kary. Z powodzeniem. Na sprawiedliwość czekał do dziś https://niezlomni.com/tragiczne-zdjecie-zna-wiekszosc-polakow-niewielu-wie-ze-wspolodpowiedzialny-zbrodnie-35-robil-aby-uniknac-kary-powodzeniem-sprawiedliwosc-czekal-dzis/ https://niezlomni.com/tragiczne-zdjecie-zna-wiekszosc-polakow-niewielu-wie-ze-wspolodpowiedzialny-zbrodnie-35-robil-aby-uniknac-kary-powodzeniem-sprawiedliwosc-czekal-dzis/#respond Sun, 12 Mar 2017 10:30:52 +0000 http://niezlomni.com/?p=36242

Jan M. został skazany prawomocnym wyrokiem sądu w 2007 za Zbrodnię Lubińską. Ale zasłaniając się ,,złym stanem zdrowia", nie trafił do więzienia. Aż do dzisiaj...

31 sierpnia 1982 roku zginęli: Michał Adamowicz, Andrzej Trajkowski i Mieczysław Poźniak. Padli ofiarą działań milicji i ZOMO.

Zbrodnię lubińską udokumentował Krzysztof Raczkowiak, który tak pisał:

31 sierpnia 1982 r. władza komunistyczna dopuściła się w Lubinie zbrodni, która na zawsze pozostanie w sercach i umysłach zarówno mieszkańców tego miasta, jak i wszystkich Polaków. W wyniku działań milicji i ZOMO od kul zginęły 3 osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. Pamięć o ofiarach stanu wojennego jest ważna dla przyszłych pokoleń. Nie można dopuścić, by zapomniano o Michale Adamowiczu, Andrzeju Trajkowskim i Mieczysławie Poźniaku, którzy zginęli z rąk "władzy ludowej". Nie można też pozwolić, by zapomniano o tych, którzy swymi decyzjami przyczynili się do śmierci niewinnych ludzi.

Tymczasem zbrodnia długo nie została ukarana: bezkarni sprawcy żyli na wolności. Ostatecznie po latach doszło do skazania trzech osób, w tym Jana M., byłego zastępcę komendanta MO w Lubinie.

Milicjant robił wszystko, by nie trafić za kratki. Jednak sąd uznał, że może odbyć karę 3 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności w zakładzie karnym wyposażonym w oddział szpitalny.

- Stan zdrowia oskarżonego pozwala mu na odbywanie kary w warunkach izolacji. Musi być mu jednak zapewniony dostęp do rehabilitacji i odpowiednich leków

- brzmiało uzasadnienie wyroku odczytane przez sędzię Lidię Hojeńską, Przewodniczącą III Wydziału Karnego w Sądzie Okręgowym we Wrocławiu.

Wyrook nie jest prawomocny.

Bogdan Orłowski, przewodniczący Solidarności w Zagłębiu Miedziowym, mówił:

- To nie może być tak, że współsprawca przez lata korzystał z życia, czerpał z niego pełnymi garściami, cieszył się wolnością, a dzieci, matka płakały, klepiąc biedę

źródło: Radio Wrocław

https://youtu.be/nQQaB1gH664

Artykuł To tragiczne zdjęcie zna większość Polaków. Ale niewielu wie, że współodpowiedzialny za tę zbrodnię przez 35 lat robił wszystko, aby uniknąć kary. Z powodzeniem. Na sprawiedliwość czekał do dziś pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tragiczne-zdjecie-zna-wiekszosc-polakow-niewielu-wie-ze-wspolodpowiedzialny-zbrodnie-35-robil-aby-uniknac-kary-powodzeniem-sprawiedliwosc-czekal-dzis/feed/ 0
Jak wyglądało codzienne życie w oddziale legendarnego „Zapory”, czyli śmierć prześladowcom Polaków https://niezlomni.com/jak-wygladalo-codzienne-zycie-w-oddziale-legendarnego-zapory-czyli-smierc-przesladowcom-polakow/ Tue, 07 Mar 2017 07:44:45 +0000 http://niezlomni.com/?p=984

- Mówiąc o „Zaporze” trzeba wspomnieć, że był to dowódca z jednej strony bardzo odważny, działający w sposób wręcz brawurowy, a z drugiej strony niezwykle ostrożny i rozważny – wspomina Wacław Gąsiorowski. – W czasie akcji najczęściej szedł w pierwszym szeregu, ale każdą poprzedzało staranne rozpoznanie i obserwacja. Po jej zakończeniu „Zapora” natychmiast zarządzał odskok i przemarsz do innej gminy. Najczęściej po akcji maszerowaliśmy całą noc.

Gdy NKWD i „bezpieczeństwo” robiło obławę blokując jakiś teren, na którym np. dokonaliśmy rozbicia posterunku milicji, to nas już tam dawno nie było. Uderzaliśmy w drugim miejscu i znów odskakiwaliśmy. Nawet jeżeli nie robiliśmy akcji to „Zapora” konsekwentnie przestrzegał zasady żeby nigdzie nie przebywać dłużej niż jeden dzień. Zakładał, że zawsze w każdej wsi może znaleźć się kapuś, który da znać UB. Nie chciał też narażać na represje ludności, która go wspomagała. „Zapora” co trzeba podkreślić starał się przede wszystkim walczyć z bolszewikami, jak wtedy określaliśmy Sowietów. Bezwzględnie tępiliśmy enkawudzistów.

NIE MÓGŁ LICZYĆ NA LITOŚĆ

- Jeżeli, któryś z nich wpadł w nasze ręce nie mógł liczyć na litość. „Zapora” za prześladowanie polskiego podziemia wszystkich z nich kazał rozstrzeliwać na miejscu. Dlatego też był tak znienawidzony przez komunistów.

Pamiętam, że jak się nam udało nałapać enkawudzistów i przejąć ich samochody, to wcześniej zanim dostali kulę w łeb musieli się rozebrać z mundurów, w które my następnie się ubieraliśmy. Udając enkawudzistów robiliśmy w nich potem jakąś akcję. Później gdy ją wykonaliśmy „Zapora” kazał auta spalić, a my ruszaliśmy w co najmniej w pięćdziesięciokilometrowy marsz. Sowieci którzy wysyłali za nami pułk NKWD, trafiali w próżnię.

Krążąc po terenie, „Zapora” starał się nie tylko zwalczać NKWD, ale umacniać opór w narodzie przeciwko komunie.

[quote]W każdej miejscowości której kwaterowaliśmy, tłumaczył ludziom, że Polska trwa, że komunistom trzeba stawić opór a chłopi przede wszystkim nie powinni wstępować do kołchozów i bronić swojej własności. Wzywał wieś by się trzymała i tępiła wszystkich donosicieli.[/quote]

Dlatego też bezwzględnie tępił ORMO-wców. Jeżeli któryś z nich wpadł w nasze ręce to już miał bidę. „Zapora” każdego z nich traktował jako najgorszego zdrajcę i bezwzględnie kazał likwidować. Nie pamiętam żadnego ORMO-wca, który wpadł w nasze ręce i pozostał żywy.

PUSZCZAŁ MILICJANTÓW

Milicjantów, jeżeli tylko nie dawali się we znaki ludności, puszczał wolno, ale ORMO-wców nigdy. Ja się ich likwidowaniem nie zajmowałem, ale chętnych do tego nie brakowało. Działalność ta znacznie ograniczała infiltrację wsi przez komunistów. Niemniej bywało i tak, że gdy kwaterowaliśmy w jakiejś wiosce, to zdarzał się jakiś kapuś, który powiadamiał UB.

Raz pamiętam, było to zimą. Zanocowaliśmy w jakiejś wsi i obława NKWD omal nas nie dopadła. Sprzątnęli wartownika i „Zapora” w ostatnim momencie zorientował się, że coś nie jest tak. Wyskoczyliśmy z chałup w większości na bosaka, bo przecież po marszu buty trzeba było z nóg zdjąć. „Zapora” pozostawił część żołnierzy we wsi, którzy otworzyli ogień do napastników z NKWD, a z resztą przebił się z okrążenia i uderzył na nich z tyłu. Wytłukliśmy ich do cholery.

Sama świadomość, że walczą z „Zaporą”, budziła u nich strach. Pamiętam taką akcję na więzienie w Kraśniku. Podjechaliśmy do niego w siedmiu w mundurach żołnierzy armii Berlinga. Pamiętam, że oprócz „Zapory” był też z nami „Jur”, „Cygan”, „Opal” i „Duch”. „Zapora” zadzwonił do bramy, wartownik ją otworzył i wpuścił nas do środka. Przyszedł jakiś oficer i pod dyktando „Zapory” otwierał cele i wypuszczał z nich chłopaków związanych z konspiracją.”

ODDZIAŁ "RUSKICH"

- Dopiero jak odjechaliśmy od Kraśnika jakieś 20 km, wtedy w miasteczku ogłoszono alarm. Ściągnęli nie tylko „bezpiekę”, ale cały ogromny oddział „ruskich”. Ruszyli za nami z obławą, ale trafili w próżnię. „Zapora”, przewidując pościg, wystawił kilka niewielkich oddziałów, które zaatakowały pościg, wyciągając go w las. My zaś odskoczyliśmy dalej w zupełnie innym kierunku.

Często UB wyładowywało swoją złość na chłopach we wsiach, których mieszkańcy nam sprzyjali. Zawsze znalazł się jakiś ormowiec, który wskazał UB życzliwych nam ludzi. „Zapora” nie pozostawiał oczywiście takich spraw bez reakcji. Zaraz do takiej wsi jechał z kilkoma ludźmi „Cygan”, który dla kolaborujących z komunizmem nie miał żadnej litości. Zastrzelił własną siostrę w Kraśniku, która romansowała z oficerem UB. Zrobił to na własną rękę, bez zgody „Zapory”.

W Bełżycach rozbiliśmy dwa posterunki milicji. Ich załogom nic nie zrobiliśmy. Rozbroiliśmy ich tylko i kazaliśmy maszerować ulicami miasteczka i wznosić okrzyki – niech żyje oddział „Zapory”. Później, o ile mnie pamięć nie myli, wszyscy zostali aresztowani przez UB. Raz omal nie wpadliśmy z dowództwem całego oddziału. Jechaliśmy na furze: ja, z chłopem do którego należała, a za nami siedzieli; „Zapora”, „Opal”, „Duch” i „Cygan”. Nagle jak spod ziemi wyrośli ubowcy.

Ręce do góry!

Padał deszcz, wszyscy jechali skuleni i nie zachowali ostrożności. Jak usłyszeli rozkaz – ręce do góry! – to nawet „Zapora” podniósł ręce. Ja miałem wtedy granat siekany i parabellum. Wyszarpnąłem zawleczkę z tego granatu pod marynarką wyrwałem zawleczkę i rzuciłem między konie. Powstało straszne zamieszanie. Jeden z koni padł martwy, a kilku ubowców stojących obok zostało rannych. Siedzący na wozie za mną się opamiętali, dali ognia i ubowców już nie było. W rozpacz wpadł tylko furman, któremu żal było konia. „Zapora” oświadczył mu jednak, żeby się nie martwił, bo za konia zapłacimy. Nigdy nikomu o tym zdarzeniu nie mówiłem. Miało ono miejsce między Chodlem a Bełżycami. Pamiętam, że temu chłopu na furmankę dosiedliśmy się we wsi, w której był młyn. Wracał on z niego z workami z mąką i śrutą. „Zapora” celowo wybrał go dla większego kamuflażu. Ocenił, że bardziej podejrzanie będziemy wyglądać, jadąc na pustym wozie. Byle patrol mógł się domyślać, że to partyzanci jadę na chłopskiej podwodzie.


Wyświetl większą mapę

Jeżdżąc po bardziej uczęszczanych drogach staraliśmy poruszać się w ubowskim kamuflażu. Pewnego razu jechaliśmy Willisem w ubowskich mundurach, gdzieś koło Bełżyc : „Zapora”, „Cygan”, ja i jeszcze jeden żołnierz, którego pseudonimu nie pamiętam.

"CYGAN W AKCJI"

[caption id="attachment_987" align="alignleft" width="762"]"Zapora" z oddziałem "Zapora" z oddziałem[/caption]

Polowaliśmy na jeszcze jednego Willisa, który był nam potrzebny do przeprowadzenia po okolicy rajdu. Patrzymy: jedzie od Lublina Willis z enkawudzistami Przystanęli. – Zdrastwujtie! – Zdrastwujtie! Odpowiadamy! Pytają się, gdzie jedziemy i jednocześnie mówią, że koło Bełżyc pokazała się polska banda. „Zapora” mrugnął okiem do „Cygana”, co było znakiem, że ma się nimi zająć. Ten puścił długą serię i mieliśmy już drugiego Willisa.

„Zapora” bezlitośnie tępił też wszystkie przejawy złodziejstwa i bandytyzmu wobec ludności cywilnej. Jeżeli przyszedł do niego jakiś chłop i poskarżył się, że okradli go jacyś złodzieje udający partyzantów, to ich los był przesądzony. Była dla nich tylko jedna kara - kula w łeb. Pamiętam taką sytuację, gdy kwaterowaliśmy w lesie koło Chodla, przyszedł do nas chłop z pobliskiej wsi. Warta przyprowadziła go do „Zapory”. Ten poskarżył się, że został okradziony przez bandziorów podających się za „zaporczyków”. Zrabowali mu pierzynę i dwie świnie. Powiedział też, że jednego z nich zna.

TĘPIŁ ZŁODZIEI

- „Zapora” powiedział do mnie, bo nie odstępowałem go na krok: - Zawołaj „Cygana”. Gdy ten się zameldował, „Zapora” nakazał mu pojechać i przywieźć tego złodzieja. „Cygan” jak zwykle wziął trzech ludzi i po kilku godzinach przywiózł przerażonego bandziora. „Zapora” zapytał go tylko: - No to jak, proszę pana, kradło się te świnie i pierzynę? – Tamten zapomniał języka w gębie. „Zapora” nie oczekiwał nawet od niego odpowiedzi. „Cygan” nie pytał się nawet, jaka jest decyzja „Zapory”. Wziął go za kołnierz i wręczył szpadel, by wykopał sobie grób.

Raz byłem też z „Cyganem” u takiego złodzieja, który okradł jakąś kobietę. Zabrał tej biedaczce pierścionek, obrączkę i jakieś pamiątki po babci. Wpadliśmy do niego nocą. Nie przyznawał się, twierdził, że jest niewinny. Przeprowadziliśmy w domu rewizję i w popielniku znaleźliśmy zawiniątko, w którym były zagrabione przez niego przedmioty. „Cygan” powiedział do niego tylko: – Ty skurwysynu! – Były to ostatnie słowo, które w życiu usłyszał!

WOLNI TYLKO NIEWINNI

Niektórzy złodzieje, jak nie mieli, co kraść, to zabierali biedakom kury i kaczki. Też dostawali kulę w łeb! Jak robiliśmy jakieś akcje na posterunki czy więzienia, to też nigdy nie uwalnialiśmy kryminalistów. W Bełżycach jak rozbiliśmy nieistniejącą już dzisiaj Komendę Powiatową MO, która poddała się prawie bez walki, to „Zapora” kazał wszystkim więźniom ustawić się w dwuszeregu na dziedzińcu.

- Następnie wyjął listę z kieszeni i kazał mi odczytać. Tym, którzy byli na liście, „Zapora” kazał wystąpić i oświadczył im, że są wolni. Pozostałych kazał strażnikom odprowadzić do cel. Ci na kolanach błagali go, by ich wypuścił, ale ten pozostał nieugięty. Gdy wyszliśmy na ulicę nagle zaatakował nas oddział UB. Liczył ze dwudziestu ludzi. Ja miałem dwa granaty i rzuciłem je ubowcom pod nogi to ich zatrzymało. Daliśmy ognia i odskoczyliśmy. UB ściągnęło posiłki z całego województwa i przez kilka dni deptali nam po piętach.


Wyświetl większą mapę

Bywało, że my też ponosiliśmy straty. Pod wsią Wólka Kęska „Zapora” został ranny w piętę. Ścigał nas wtedy duży oddział sowiecki. Dzień wcześniej rozbiliśmy w Chodlu siedzibę UB. Był to z naszej strony odwet za zabicie w niej czterech partyzantów. Po akcji tej „Zapora” musiał na melinie się leczyć przez wiele tygodni i ja mu wtedy towarzyszyłem. Odbyliśmy wtedy wiele rozmów na najróżniejsze tematy, dzięki czemu poznałem jego poglądy. Zaczął on też traktować mnie bardziej jak syna niż podwładnego.

Kiedyś, jak mógł już chodzić, pojechaliśmy pod Tarnobrzeg do domu matki. Podkradliśmy się do niego nocą, sprawdzając czy nie jest on obstawiony przez UB. „Zapora” przedstawił mnie swojej mamie, mówiąc: – To jest mój najlepszy żołnierz, chociaż z Wołynia.

Dzielił się on ze mną swoimi uwagami na temat sytuacji, w której się znaleźliśmy. Gardził Anglikami. Twierdził, że to oni zamordowali generała Władysława Sikorskiego, który stał się dla nich niewygodny.

MIELI SPOTKAĆ SIĘ Z "OGNIEM"

Mówił:

[quote]– Te skurwysyny mnie zrzuciły, ale teraz jesteśmy im niepotrzebni. Amunicji już nam nie zrzucają. Dostarczają ją banderowcom w Bieszczadach, uważają, że są oni im bardziej potrzebni.[/quote]

Pod Bieszczadami też zresztą z „Zaporą” byliśmy. Któregoś dnia wyruszyliśmy w długi marsz w kierunku Jasła a później Krosna. Uwieczniliśmy to nawet na zdjęciu. Mieliśmy tam spotkać się z „Ogniem”, ale niestety nie dotarł on na umówione miejsce i wróciliśmy z powrotem na Lubelszczyznę. „Zapora” zdawał sobie sprawę, że prowadzi walkę nie mającą szans powodzenia. UB coraz lepiej penetrowało teren rozbudowywało sieć konfidentów. Na ludzi, którzy nam pomagali, spadały straszne represje.

Nie chcąc narażać chłopaków, w 1946 r. „Zapora” zaczął rozpuszczać oddział. W pierwszym rządzie kazał wracać do domów żołnierzom, których UB jeszcze nie rozpracowało. Ja byłem jednym z pierwszych. „Zapora” zawołał mnie i mówi:

[caption id="attachment_988" align="alignleft" width="720"]Pogrzeb żołnierzy z oddziału "Zapory" Pogrzeb żołnierzy z oddziału "Zapory"[/caption]

– Zabieram ci broń, bo wiem, że się nie poddasz, a nie chcę żebyś zginął. Może przeżyjesz. Udawaj się na wschód, tam wasi ludzie z Wołynia poprzyjeżdżali. Jak będziesz miał szczęście to spotkasz jakiegoś znajomego, który ci pomoże. Dał mi pieniądze na drogę i pożegnaliśmy się. Więcej już go nie widziałem. Jakiś czas działał on jeszcze na Lubelszczyźnie.

SPRZEDAŁ GO TOWARZYSZ

Później oddział, korzystając z amnestii, ujawnił się. Część kadry pozostała w podziemiu. „Zapora” z siedmioma ludźmi postanowił wyjechać na Zachód. Liczył, że przez Czechosłowację uda mu się przedostać do Niemiec. Na granicy w punkcie przerzutowym w Nysie, wpadł w pułapkę zastawioną przez UB. Został sprzedany przez jednego z towarzyszy broni. Do dziś nie mogę zrozumieć, jak taki dowódca dał się podejść. Przywieźli go do Warszawy, gdzie po śledztwie został skazany na śmierć i stracony. Musieli go strasznie katować, bo w więzieniu osiwiał.

[caption id="attachment_989" align="alignright" width="393"]"Zapora", lipiec 1944 r. "Zapora", lipiec 1944 r.[/caption]

Ja, po opuszczeniu oddziału, najpierw piechotą udałem się do Lublina. Tu na ulicy spotkałem znajomego z naszych stron, który nazywał się Podgórski. Spytał mnie: Skąd ty się tu wziąłeś? – Nie powiedziałem mu oczywiście, że byłem u „Zapory”, tylko że tułam się po świecie, szukając dla sobie miejsca. On zaś na to: – Jedź chłopie w chełmskie, tam wszystkie ludzie nasze są.

Dał mi adres Stefana Matyszczuka, który w Rymaczach był komendantem placówki konspiracyjnej. Mieszkał on na Kępie Brzezińskiej koło Chełma. Znał mnie, bo jak byłem chory w oddziale, to przez kilka dni leżałem w jego chałupie. Zrobił wielkie oczy i zapytał się: – Skąd ty się wziąłeś dzieciaku? – Powiedziałem mu, że byłem w partyzantce a teraz szukam dla siebie jakiegoś miejsca. O tym, że należałem do oddziału „Zapory”, nie wspomniałem mu oczywiście ani słowa.


Wyświetl większą mapę

"TY WIESZ, CO UB ROBI Z ZAPORCZYKAMI?"

[caption id="attachment_986" align="alignleft" width="1600"]Wacław Gąsiorowski Wacław Gąsiorowski[/caption]

Wiedziałem, że UB na „zaporczyków” poluje bez litości. On mnie zresztą nie pytał. Wprost przeciwnie! Doradził mi, żeby nikomu nie mówić nawet, że walczyłem w szeregach 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. – Jesteś młody nikt cię nie będzie podejrzewał. – oświadczył. Nadmienił też, że tu mieszkają różni ludzie. Naszych wołyńskich rodzin jest tylko kilka, większość zaś to miejscowi. Są wśród nich także Ukraińcy. On przyjął mnie pod swój dach i zamieszkaliśmy razem. Po jakimś czasie przyznałem mu się, że byłem u „Zapory”. Zrobił wielkie oczy i autentycznie się przestraszył. Kategorycznie zabronił mi o tym komukolwiek mówić. Tłumaczyłem mu, że absolutnie nikomu nie powiem, ale on nie bardzo mi uwierzył. – Ty wiesz, co UB robi z „zaporczykami”? Nie mów o tym nikomu, bo zginiesz.

Odniosłem wrażenie, że chciałby żebym wyniósł się z jego domu. Ostatecznie mnie jednak nie wygonił. Zapoznał mnie z dziewczyną z Pławanic, z którą się ożeniłem. Nazywała się Helena Petruk. Była Wołynianką pochodzącą z Rymacz.

Wacław Gąsiorowski, źródło: Kresy.pl

Artykuł Jak wyglądało codzienne życie w oddziale legendarnego „Zapory”, czyli śmierć prześladowcom Polaków pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
Nieznane ofiary PRL: dlaczego zginął 19-letni student, a w sprawę zaangażował się sam Jerzy Urban https://niezlomni.com/nieznane-ofiary-prl-dlaczego-zginal-19-letni-student-a-w-sprawe-zaangazowal-sie-sam-jerzy-urban/ Wed, 19 Oct 2016 09:14:16 +0000 http://niezlomni.com/?p=1028

- Nikt nam syna do życia nie przywróci. Ale prawda powinna zwyciężyć. Może znajdą się jakieś inne dowody, które wyjaśnią nam tę sprawę. W duchu chrześcijańskim ja im przebaczyłem, bo nie wolno zapomnieć, ale przebaczyć trzeba – mówił w rozmowie z Adamem Sochą dr Kazimierz Antonowicz, ojciec Marcina Antonowicza.

ZATRZYMANY STUDENT Z GDAŃSKA

Był sobotni wieczór, 19 października 1985 roku. Grupa młodych ludzi wracała do domu. Na ul. Kaliningradzkiej w Olsztynie (obecnej ul. Dworcowej), zatrzymał ich zmotoryzowany patrol ZOMO. Wśród młodych ludzi był 19-letni student I roku wydziału chemii Uniwersytetu Gdańskiego, Marcin Antonowicz.

Niedługo po zatrzymaniu przywieziono nieprzytomnego Marcina w stanie ciężkim do szpitala wojewódzkiego.

- Tej nocy w szpitalu dyżur miała jego mama, zeszła do izby przyjęć, popatrzyła na niego i powiedziała: Boże, to jest mój syn

– wspomina Genowefa Kmieć, świadek tej sceny.

Zaalarmowany telefonicznie ojciec przybiegł w nocy do szpitala.

[quote]- Gdyby nie było tam żony, zostałby wpisany jako pacjent "nieznany”, bo nie było przy nim żadnych dokumentów. Rozmawiałem z milicjantem, który potem przywiózł mi dowód i legitymację studencką Marcina. Milicjant powiedział, że Marcin wypadł z samochodu, bo zamek w drzwiach był zepsuty[/quote]

– mówił dr Kazimierz Antonowicz, ojciec Marcina.

BŁYSKAWICZNE ŚLEDZTWO

Dwa dni później 21 października rodzice Marcina poszli do prokuratury zapytać się o śledztwo w sprawie syna.

[quote]- Już wtedy założone były akta tej sprawy z opisem czynnej napaści na milicjanta na służbie. Napaści tej miał dokonać mój pijany syn. Pomyśleliśmy wtedy, że jak on wyjdzie z tego, to jeszcze go posadzą[/quote]

– mówił dr Antonowicz.

Kiedy jeszcze Marcin żył, ludzie zaangażowali się m.in. w modlitewne wspieranie rodziny Antonowiczów.

[quote]- Służba bezpieczeństwa prowadziła szeroko zakrojone działania, żeby zniechęcić ludzi i księży do modlenia się za nich. Próbowano ich zastraszyć[/quote]

– mówiła Renata Gieszczyńska, historyk, autorka książki o Marcinie Antonowiczu.

Renata Gieszczyńska opowiada, jak milicja i prokuratura zacierała ślady zdarzenia. W sprawę zaangażował się rzecznik rządu Jerzy Urban, który podkreślał, że Marcin był pijany. Sprawa była otwarta, śledztwo się toczyło, a prasa i rzecznik w tym czasie wydały wyrok na Marcina.

WERSJA ZOMO-WCA WERSJĄ PROKURATURY

- To było szczegółowo przeprowadzone śledztwo, okoliczności są dokładnie znane. On był traktowany jako ranny, stracił przytomność i próbowano go uratować. On się rzucił na funkcjonariusza, odbezpieczył zamek drzwi i wyskoczył

- mówił w rozmowie z Adamem Sochą generał Kazimierz Dudek, ostatni szef MO i SB w Olsztynie.

Śledztwo w sprawie prokurator umorzył po trzech miesiącach. Adwokaci nie mogli brać udziału w przesłuchaniach świadków. Nie przedstawiono obdukcji ani Marcina ani rzekomo duszonego przez Marcina milicjanta. Rodzice nie widzieli żadnych obtarć na ciele syna, tylko ranę na głowie.

- Postępowanie zostało umorzone z powodu niestwierdzenia przestępstwa. W oparciu o materiał dowodowy przyjęta została wersja podawana przez funkcjonariuszy milicji, którzy wieźli Marcina Antonowicza z samochodu

– mówił Norbert Chalecki, prokurator prowadzący śledztwo.

ŚLEDZTWO W SPRAWIE UDZIAŁU W POGRZEBIE

Marcin zmarł 2 listopada nie odzyskując przytomności.

- Rodzina zaczęła przygotowywać pogrzeb i od początku spotykała się z wielkimi utrudnieniami

– mówiła Renata Gieszczyńska, historyk.

Zgody na pochowanie syna na cmentarzu komunalnym dr Antonowicz nie dostał od kierownika Gospodarki Komunalnej. Rodzinę odesłano do prezydenta miasta. Nie zgodzono się na godzinę mszy wybraną przez rodzinę.

- Służba bezpieczeństwa inwigilowała osoby, które podejrzewała o pomoc w zorganizowaniu pogrzebu, cenzurowano korespondencję do nich przychodzącą i wychodzącą. Nauczyciele, dyrektorzy zakładów pracy dostali nakaz nie zwalniania nikogo w związku z pogrzebem. Bali się, że dużo ludzi pójdzie na ten pogrzeb jak na demonstrację.

- mówiła Renata Gieszczyńska, historyk.

I rzeczywiście pogrzeb był wielką manifestacją patriotyczną z udziałem władz uczelni, duchowieństwa i mieszkańców miasta. Miastem przeszedł kondukt kilkunastotysięczny. Przyjechała wielka grupa studentów z Gdańska na czele z rektorem Uniwersytetu Gdańskiego Karolem Taylorem, który udział w uroczystości przepłacił stratą stanowiska.

Służba Bezpieczeństwa nagrywała film z pogrzebu. Potem wzywała na przesłuchania księży, zastraszała ludzi, którzy tam byli, prowadziła dochodzenie, kto kupował kwiaty, kto robił szarfy, kto przemawiał.

- Nikt nam syna do życia nie przywróci. Ale prawda powinna zwyciężyć. Może znajdą się jakieś inne dowody, które wyjaśnią nam tę sprawę. W duchu chrześcijańskim ja im przebaczyłem, bo nie wolno zapomnieć, ale przebaczyć trzeba

– mówił w rozmowie z Adamem Sochą dr Kazimierz Antonowicz, ojciec Marcina Antonowicza.

źródło: Polskie Radio Olsztyn

Artykuł Nieznane ofiary PRL: dlaczego zginął 19-letni student, a w sprawę zaangażował się sam Jerzy Urban pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
Żołnierz Wyklęty z legendarnego oddziału „Bartka” odnaleziony w Beskidach. Oprawca był później wiceministrem PRL https://niezlomni.com/zolnierz-wyklety-z-legendarnego-oddzialu-bartka-odnaleziony-w-beskidach-oprawca-byl-pozniej-wiceministrem-prl/ https://niezlomni.com/zolnierz-wyklety-z-legendarnego-oddzialu-bartka-odnaleziony-w-beskidach-oprawca-byl-pozniej-wiceministrem-prl/#respond Tue, 19 Nov 2013 09:19:38 +0000 http://niezlomni.com/?p=1770

ipn18 listopada 2013 r. na Błatniej, gmina Brenna ekshumowano z leśnego grobu doczesne szczątki plut. Edwarda Biesoka, pochodzącego z Mazańcowic grupowego Narodowych Sił Zbrojnych ze Zgrupowania Partyzanckiego „Bartka”.

13 maja 1946 r. w starciu między dwudziestoczteroosobowym osobowym plutonem operacyjnym KWMO, wykonującym zadania związane ze zwalczaniem partyzantki niepodległościowej, a 10-osobowym oddziałem NSZ doszło do walki, w wyniku której śmierć poniósł niespełna 19-letni partyzant Edward Biesok oraz dziewięciu funkcjonariuszy.

 


Wyświetl większą mapę

Pozostali milicjanci wraz ze swym dowódcą kpt. Tadeuszem Pietrzakiem zbiegli w stronę Skoczowa.Tadeusz Pietrzak w 1956 roku był komendantem wojewódzkim MO w Poznaniu, następnie zastępcą szefa Głównego Zarządu Informacji WP, komendantem głównym MO (1965-1971) i wiceministrem spraw wewnętrznych PRL (1968-1978). 

matka

Edward Biesok został pochowany 16 maja 1946 r. przez partyzantów ze swojego oddziału.

18 listopada 2013 r. staraniem Związku Żołnierzy NSZ Okręg Podbeskidzie, z udziałem przedstawicieli wojewody śląskiego i wójta gminy Brenna, oddziału IPN w Katowicach, archeologa z Muzeum w Cieszynie oraz przedstawicieli Muzeum 4 Pułku Strzelców Podhalańskich z Cieszyna wykonano ekshumację. Uroczystości pogrzebowe w Mazańcowicach planowane są na grudzień b.r.

Edward Biesok urodził się w 1927 roku w Mazańcowicach. W czasie okupacji Edward Biesok został usunięty ze szkoły za manifestowanie niechęci do Niemców. Z powodu odmowy podpisania Volkslisty przez rodziców w wieku 13 lat został wywieziony na roboty do III Rzeszy, skąd uciekł. Ukrywał się w rodzinnym domu.


Wyświetl większą mapę

[caption id="attachment_1772" align="alignleft" width="349"]Edward Biesok Edward Biesok[/caption]

Od lata 1945 roku miał kontakty z partyzantami z oddziału por. Henryka Flame „Bartka”, którzy walczyli w okolicach Czechowic. Od września 1945 roku poszedł do gimnazjum w Bielsku, lecz został z niego usunięty, prawdopodobnie w wyniku interwencji działaczy PPR oraz funkcjonariuszy UBP w związku z podejrzeniami o udział w NSZ. Dołączył do oddziału „Bartka”.

W styczniu i lutym 1946 r. na rozkaz Flamego organizował własną grupę, która rozpoczęła działalność wiosną. Liczyła osiem osób. Przeprowadzili kilkanaście akcji. Upominali członków PPR i zajmowali się aprowizacją na rzecz całego Zgrupowania.

Oddział „Bartka” był największym antykomunistycznym ugrupowaniem na Górnym Śląsku i w Beskidach. Liczył kilkuset żołnierzy i podobną liczbę współpracowników. Stoczył wiele walk z UB i KBW. Najgłośniejszą akcją było zajęcie 3 maja 1946 roku Wisły w Beskidach. Funkcjonariusze MO i UB byli tak zaskoczeni, że zabarykadowali się na posterunkach.

informacje biograficzne za "Dziennik Zachodni"

Artykuł Żołnierz Wyklęty z legendarnego oddziału „Bartka” odnaleziony w Beskidach. Oprawca był później wiceministrem PRL pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zolnierz-wyklety-z-legendarnego-oddzialu-bartka-odnaleziony-w-beskidach-oprawca-byl-pozniej-wiceministrem-prl/feed/ 0
Nieoficjalny hymn Milicji Obywatelskiej, czyli „Gazrurę w górę wznieś i śmiało wal po głowach…” https://niezlomni.com/nieoficjalny-hymn-milicji-obywatelskiej-czyli-gazrure-w-gore-wznies-i-smialo-wal-po-glowach/ https://niezlomni.com/nieoficjalny-hymn-milicji-obywatelskiej-czyli-gazrure-w-gore-wznies-i-smialo-wal-po-glowach/#respond Thu, 14 Nov 2013 23:19:58 +0000 http://niezlomni.com/?p=1573


milicjaGazrurę wznieś! Szeregi mocno zwarte!
Patrz, w „CaféSnob” Gęgaczy szemrze tłum!
To społeczeństwo wciąż jest krnąbrne i uparte,
najwyższy czas przyłożyć kilka gum!

Więc wolny szlak chłopcom z Golędzinowa!
Więc wolny szlak temu, co pałę ma!
Gazrurę w górę wznieś i śmiało wal po głowach!
Zamordobrania znów nadchodzi czas!

A gdy spod pał Gęgaczy krew wytryśnie
i w nery werżnie się ubecki but,
jutrzenka wzejdzie znów w ludowej nam ojczyźnie
i wnet nastąpi gospodarczy cud!

Więc wolny szlak chłopcom z Golędzinowa!
Więc wolny szlak gierojom z KBW!
Najwyższy czas zapełnić cele Mokotowa
i ku wolności wieść w kajdankach lud

Janusz Szpotański, "Cisi i gęgacze czyli bal u prezydenta"

Artykuł Nieoficjalny hymn Milicji Obywatelskiej, czyli „Gazrurę w górę wznieś i śmiało wal po głowach…” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nieoficjalny-hymn-milicji-obywatelskiej-czyli-gazrure-w-gore-wznies-i-smialo-wal-po-glowach/feed/ 0
Jak protestowano przeciw porozumieniu w Magdalence. Zapomniany bunt [foto] https://niezlomni.com/jak-protestowano-przeciw-porozumieniu-w-magdalence-zapomniany-bunt-foto/ Sun, 03 Nov 2013 09:00:32 +0000 http://niezlomni.com/?p=1042

keakowTen protest wstrząsnął nie tylko Krakowem. Pokazał, jak wielu przeciwników miał kompromis zawarty przy Okrągłym Stole

Podczas trzydniowych zamieszek od 16 do 18 maja 1989 r. młodzi ludzie atakowali konsulat ZSRS i domagali się wycofania wojsk sowieckich z Polski. Przede wszystkim jednak postanowili wykrzyczeć swój sprzeciw wobec układania się z komunistami i tworzenia podstaw tego, co dzisiaj nazywamy III RP.

Miesiące, które poprzedziły majowe starcia, były w Krakowie wyjątkowo nerwowe. Środowiska związane z Federacją Młodzieży Walczącej i studenckim ruchem Wolność i Pokój organizowały w tym czasie wiele akcji przeciw PRL-owskim władzom. Na uczelniach studenci protestowali przeciwko obowiązkowym zajęciom w studium wojskowym. Jesienią 1988 r. doszło nawet do bojkotu szkolenia

[caption id="attachment_1043" align="alignleft" width="177"]Demonstracja pod konsulatem sowieckim, 16 maja 1989 r. (fot. Andrzej Stawiarski, zbiory FCDCN) Demonstracja pod konsulatem sowieckim, 16 maja 1989 r. (fot. Andrzej Stawiarski, zbiory FCDCN)[/caption]

wojskowego, a młodzi ludzie przez dwa tygodnie nie chodzili na zajęcia prowadzone najczęściej przez zdemobilizowanych peerelowskich oficerów.

Członkowie WiP posunęli się jeszcze dalej. Przed gmachem jednej z krakowskich prokuratur w proteście przeciwko obowiązkowemu poborowi do armii ostentacyjnie spalono trzy książeczki wojskowe. Chociaż atmosfera podczas tej demonstracji była gorąca, nie doszło do starć z milicją i SB. W książce opisującej krakowskie wydarzenia („Walki uliczne w PRL 1956–1989") Antoni Dudek i Tomasz Marszałkowski wspominają nawet, że tajniacy uciekli w popłochu, gdy kilku uczestników akcji próbowało okleić ich samochód ulotkami.

ZDRADA ELIT

[quote]– W powietrzu czuło się napięcie. Ludzie wciąż pamiętali o spacyfikowanym strajku w hucie im. Lenina wiosną 1988 r.[/quote]

– przyznaje Wojciech Marchewczyk, jeden z najbardziej znanych krakowskich opozycjonistów, w tamtym czasie wydawca i szef podziemnego pisma „Hutnik". Według niego już wówczas silnie ujawniły się podziały między „starymi" i „młodymi". Mowa o działaczach opozycji i związkowcach z „Solidarności", z których jedni chcieli kompromisu z władzą, a drudzy mu się zdecydowanie sprzeciwiali.

[quote]– Młodzież od razu zauważyła w Okrągłym Stole coś fałszywego. Pojmowała go jako zdradę elit. Nie wierzyła w możliwość porozumienia z komunistami. Coraz wyraźniej ujawniał się konflikt między pokoleniami. Dla dwudziestolatków siadanie do stołu z Jaruzelskim i Kiszczakiem było oburzające. Krew wrzała w nich tak mocno, że było tylko kwestią czasu, gdy wybuchnie[/quote]

[caption id="attachment_1045" align="alignleft" width="150"]Wojciech Marchewczyk Wojciech Marchewczyk[/caption]

–przyznaje Marchewczyk.

Warto przypomnieć, że do pacyfikacji strajku w hucie im. Lenina komuniści nie zawahali się użyć brygady antyterrorystycznej przeciwko bezbronnym hutnikom. Wiele osób zostało pobitych i zatrzymanych. Protest w Nowej Hucie był kolejnym z całej serii, dlatego Jaruzelski i jego ekipa poważnie zastanawiali się nad powtórzeniem scenariusza z 13 grudnia 1981 r.

Na łamach „Uważam Rze" pisałem o tym, że wszystko było przygotowane do wprowadzenia stanu wyjątkowego latem 1988 r.

[quote]Wydrukowano już nawet rządowy „Monitor Polski" z rozporządzeniem w tej sprawie, a do komend wojewódzkich MO rozesłano szyfrogramy z hasłami wszystkich działań przeciwko opozycji i społeczeństwu. Gotowe były listy z nazwiskami osób przewidzianych do internowania. Komuniści zamierzali zamknąć granice i uniemożliwić swobodną pracę zachodnim dziennikarzom. „Człowiek honoru" gen. Czesław Kiszczak przygotował przemówienie, w którym miał uzasadnić wprowadzenie stanu wyjątkowego przed PRL-owskim Sejmem. Zdaniem historyków tylko koncyliacyjna postawa sowieckich władz na Kremlu sprawiła, że Jaruzelski i spółka nie zdecydowali się po raz drugi ogłosić wojny z narodem.[/quote]

BŁĘKITNI BOKSERZY

Hasło „Sowieci do domu!" przewijało się bardzo często podczas krakowskich demonstracji. Młodzi ludzie skandowali je 16 maja 1989 r. podczas wiecu na Rynku Głównym. Naturalnym kierunkiem rosnącej w siłę manifestacji był budynek sowieckiego konsulatu przy ul. Westerplatte. Dotarło tam kilkaset osób. Rzucano drobne monety w okna budynku, dodając, że to pieniądze na bilet powrotny. Obraźliwe hasła pojawiły się na oficjalnej tablicy z sierpem i młotem. Uczestnicy akcji postanowili pikietować konsulat i usiedli przy wejściu do budynku. Dopiero wówczas milicja zdecydowała się na interwencję. Kilkadziesiąt osób zostało wyniesionych do milicyjnych suk. Z odsieczą przybył też oddział ZOMO, który zaczął pacyfikować demonstrantów. Kilkudziesięciu z nich trafiło za kratki, ale zwolniono ich po kilku godzinach.

[caption id="attachment_1044" align="alignleft" width="560"]Demonstracja pod konsulatem sowieckim, 16 maja 1989 r. (fot. Andrzej Stawiarski, zbiory FCDCN) Demonstracja pod konsulatem sowieckim, 16 maja 1989 r. (fot. Andrzej Stawiarski, zbiory FCDCN)[/caption]

[caption id="attachment_1046" align="alignleft" width="791"]Jerzy Gruba Jerzy Gruba[/caption]

Złą sławę miał w Krakowie komendant milicji gen. Jerzy Gruba. I trudno się dziwić, bo to postać wyjątkowo „zasłużona" w dziejach aparatu bezpieczeństwa. Dowodził pacyfikacją kopalni Wujek, podczas której zamordowano dziewięciu strajkujących górników. Niecały rok później został awansowany przez Jaruzelskiego do stopnia generała brygady. Po bestialskim, śmiertelnym pobiciu Grzegorza Przemyka w komisariacie na warszawskiej Starówce to właśnie Gruba dowodził milicyjną specgrupą, która tuszowała winę milicjantów. Skierowany do Krakowa, przez ostatnie pięć lat służby (1985–1990) był szefem tamtejszej milicji. Jego ludzi manifestujący na ulicach miasta studenci ochrzcili mianem „błękitnych bokserów", a samego generała uznali za „wodza" tej formacji.

Zapewne brutalna postawa milicji zadecydowała, że dwa kolejne dni krakowskiego maja miały coraz bardziej burzliwy przebieg.

[quote]– Nie wiadomo, być może za tym, w jaki sposób zachowywała się milicja, kryły się rozgrywki między frakcjami komunistycznej władzy[/quote]

– domyśla się Wojciech Polaczek, uczestnik wydarzeń i ówczesny działacz Federacji Młodzieży Walczącej.

Wojciech Marchewczyk, który wydarzenia tamtych dni relacjonował na łamach podziemnego „Hutnika", przyznaje, że ludzi z każdą godziną było więcej.

[quote]– Jeśli pierwszego dnia można było mówić o 100–200 uczestnikach, to później było ich z pewnością około tysiąca[/quote]

– wylicza Marchewczyk. Demonstranci znów poszli pod sowiecki konsulat, ale tym razem pojawiło się tam znacznie więcej zomowców, w tym oddział ściągnięty z Katowic. Po ostrzeżeniach milicjanci ruszyli do ataku. Używano armatek wodnych.

– Było naprawdę ostro – przyznaje Wojciech Polaczek i dodaje, że wszystko działo się spontanicznie, a wydarzenia rozkręcały się niemal z minuty na minutę. Młodzi ludzie nie byli chętni do negocjacji. – Byliśmy naładowani etosem walki, tak jak w czasie wojny. Bo przecież z wrogiem trzeba się bić, a nie negocjować – mówi Polaczek.

[quote]Starcia rozlały się po centrum Krakowa. Walczono pod komitetem partii i pod gmachem Poczty Głównej. Wznoszono barykady z koszy na śmieci, ławek i starych mebli. Milicjanci w pogoni za demonstrantami wtargnęli nawet na dziedziniec klasztoru Dominikanek. Walczono wręcz i z użyciem kamieni. Po południu demonstranci zostali zepchnięci na Rynek Główny, gdzie trwał wiec Konfederacji Polski Niepodległej. Dopiero mediacje działaczy krakowskiej „Solidarności" doprowadziły do wycofania ZOMO z serca miasta. Manifestanci, którzy pozostali na rynku, umówili się na następny dzień. Wśród nich rannych było 19 osób, o siedem mniej niż w milicyjnych szeregach.[/quote]

ROZJEMCA MOCZULSKI

[quote]Ostatni dzień krakowskich zajść okazał się najbardziej gwałtowny. Walczono zaciekle przez kilka godzin, a milicja obficie używała armatek wodnych, wyrzutni petard i ręcznych wyrzutni granatów łzawiących. Tych ostatnich zresztą oddziały milicyjne użyły wówczas po raz pierwszy. Manifestanci do haseł przeciwko brutalności ZOMO dołożyli nowe z żądaniami dymisji gen. Gruby i I sekretarza KW PZPR Józefa Gajewicza. Na ulicy Dominikańskiej stanęła potężna barykada. – Milicja była bardzo brutalna, co tylko rozjuszało ludzi. Miałem wrażenie, że w każdej chwili może dojść do rozlewu krwi. Mówiono, że komendantowi Grubie zależy, by sytuacja się radykalizowała – opowiada Wojciech Marchewczyk.[/quote]

Do manifestantów i zomowców zwrócili się działający w Wolności i Pokoju Jan Maria Rokita i przyszły minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski.

[caption id="attachment_1047" align="alignleft" width="259"]Leszek Moczulski Leszek Moczulski[/caption]

– Próbowali wszystko uspokoić, mediowali. Ale ludzie ich wygwizdali – przyznaje Marchewczyk. Skuteczna okazała się dopiero misja, jakiej podjął się lider KPN Leszek Moczulski. To głównie dzięki jego talentom mediatorskim zaczęto opuszczać barykadę na Dominikańskiej. Gen. Gruba zobowiązał się zwolnić wszystkich zatrzymanych uczestników zajść. Antykomunistycznie nastawieni działacze WiP i FMW obiecali w Krakowie spokój do 18 czerwca – czyli drugiej tury wyborów do Sejmu kontraktowego.

Ale zajścia wyraźnie pokazały, jak silny był podział między zwolennikami i przeciwnikami kompromisu z komuną. Ci ostatni mieli zresztą żal, że nie dopuszczono ich do współdecydowania o losach Polski – mówi Wojciech Marchewczyk.

[quote]Kilka miesięcy po krakowskim maju premierem został Tadeusz Mazowiecki. Gdy w listopadzie 1989 r. kilkuset młodych ludzi usiłowało zniszczyć pomnik Lenina w Nowej Hucie, nowa władza wysłała przeciwko nim jednostki ZOMO. Dopiero na początku następnego roku z milicji odszedł gen. Jerzy Gruba. Ale szefem MSW wciąż pozostawał jego stary znajomy i przełożony gen. Czesław Kiszczak.[/quote]

Rafał Kotomski, artykuł "Ruscy do domu" ("Uważam Rze")

Artykuł Jak protestowano przeciw porozumieniu w Magdalence. Zapomniany bunt [foto] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>