Mateusz Rawicz – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Mateusz Rawicz – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Polski rząd nie zareagował na apel Watykanu o pomoc dla meksykańskich katolików. Oraz o politycznej poprawności w filmie Cristiada https://niezlomni.com/polski-rzad-nie-zareagowal-na-apel-watykanu-o-pomoc-dla-meksykanskich-katolikow-oraz-o-politycznej-poprawnosci-w-filmie-cristiada/ https://niezlomni.com/polski-rzad-nie-zareagowal-na-apel-watykanu-o-pomoc-dla-meksykanskich-katolikow-oraz-o-politycznej-poprawnosci-w-filmie-cristiada/#respond Fri, 27 Dec 2013 14:35:01 +0000 http://niezlomni.com/?p=4776

cristiadaMATEUSZ RAWICZ: - Panie Profesorze, duże uznanie u polskich widzów zdobył film „Cristiada”. Na ile jest to obraz przekazujący prawdę historyczną, a na ile fikcję?
JACEK BARTYZEL: - Film Wrighta jest oczywiście życzliwy cristeros (którzy zresztą na to zasługują), ale nie ma w nim natrętnej i niezgodnej z prawdą propagandy; nie ukrywa też ciemniejszych epizodów, których nie brakuje w żadnym ludzkim przedsięwzięciu, jak podpalenia pociągu z przygodnymi pasażerami w środku przez księdza J. Reyesa Vegę czy nierycerski strzał w plecy bezbronnego żołnierza oddany przez słynnego El Catorce („Czternastkę”), czyli Victoriana Ramíreza.

[caption id="attachment_4778" align="alignleft" width="225"]Plutarco_elias_calles Plutarco Elías Calles[/caption]

Niemniej, prócz pewnych faktograficznych nieścisłości, budzi on niemało wątpliwości co do interpretacji zdarzeń, która (pomimo przedstawienia grozy zdarzeń) idzie w kierunku złagodzenia ich sensu w duchu politycznej, i niestety także eklezjalnej, „poprawności”. Wyjdźmy tu od samego początku filmu, który zaczyna się wyświetleniem tekstu zawierającego zdumiewający eufemizm, iż „niepewne relacje” pomiędzy rządem Meksyku a Kościołem katolickim pogorszyły się, kiedy prezydent Plutarco Elías Calles wydał restrykcyjne prawa antyklerykalne. W rzeczywistości, cały okres zarówno rewolucji, jak i jej „instytucjonalizacji” po uchwaleniu w 1917 roku nowej konstytucji, znaczony jest nie „niepewnością”, lecz fizyczną przemocą – mordami księży i świeckich katolików, wypędzaniem biskupów, zamachami bombowymi na świątynie oraz drakońskim ustawodawstwem antykatolickim (nieraz wręcz absurdalnym, jak zakaz całowania kapłanów rękę).

Cała różnica pomiędzy Callesem a jego poprzednikami, jak generałowie – prezydenci: Venustiano Carranza czy Álvaro Obregon, sprowadza się do tego, że tamci w pewnym momencie cofali się (z różnych, dość zawikłanych powodów) przed ostatecznymi konsekwencjami, natomiast Calles poszedł o „jeden most dalej”, wprowadzając do kodeksu karnego przepisy wykonawcze do nie w pełni stosowanego dotąd prawa. Całe polityczne podłoże wojny wydanej przez meksykański rząd Kościołowi sprowadzone jest więc w filmie wyłącznie do cech osobowościowych jednego człowieka, który znalazł się na szczycie władzy. Film nie zawiera nawet najmniejszej aluzji do ideologicznego oblicza ani samego Callesa, ani establishmentu rewolucyjnego państwa; ani razu nie padają w nim takie słowa, jak liberał, jakobin czy socjalista, a przecież tak właśnie określali się meksykańscy rewolucjoniści.

[quote]Jeszcze bardziej znamiennym przemilczeniem jest uniknięcie wskazania głównej nadrzędnej siły sprawczej wojny z Kościołem, czyli masonerii, do której należeli wszyscy bez wyjątku funkcjonariusze reżimu, która spajała wszystkie frakcje obozu rewolucyjnego – od liberałów, poprzez jakobinów i socjalistów (jak sam Calles), aż po elementy wprost bolszewizujące – i która wreszcie, co najważniejsze, zupełnie nie ukrywała swojego autorstwa programu zniszczenia Kościoła, jawnie się tym chlubiąc.[/quote]

[caption id="attachment_4779" align="alignleft" width="225"]Anacleto González Flores Anacleto González Flores[/caption]

Innego rodzaju zastrzeżenia, lecz równie poważnej natury, musi budzić przedstawienie w filmie sylwetki jednego z głównych (i autentycznych) „bohaterów pozytywnych”, czyli bł. Anakleta Gonzaleza Floresa. To, że ta świetlana postać odmalowana jest wręcz „na kolanach”, nie zmienia faktu interpretacyjnego fałszu. Anacleto González Flores – wybitny intelektualista i sprawny organizator zarazem, założyciel Zjednoczenia Ludowego w stanie Jalisco, autor strategii bojkotu ekonomicznego reżimu, ale również drugi szef polityczny powstania – zaprezentowany został w filmie jako ideologiczny pacyfista, programowo przeciwny walce zbrojnej. Mówi on: „musimy znaleźć pokojowe rozwiązanie, nie będziemy walczyć”, a już po jego śmierci jedna z bohaterek należących do wspomagających cristeros Brygad św. Joanny d’Arc wypowiada stereotypowy frazes pacyfistyczny: „Anacleto miał rację, przemoc prowadzi donikąd”. U podstaw tej interpretacji leży bez wątpienia autorytet naukowego konsultanta filmu, którym był prof. Jean Meyer. Ów francuskiego pochodzenia, lecz związany z Meksykiem, historyk jest bez wątpienia wybitnym uczonym, bodaj najlepszym znawcą historii Kościoła w tym kraju, ale ma również swoje osobiste poglądy, które w wypadku bł. Anakleta wyraził w biografii zatytułowanej znamiennie: „człowiek, który chciał być meksykańskim Gandhim”.

Błąd jego interpretacji polega na wyciągnięciu fałszywych konkluzji z prawdziwego faktu, tj. stosowania taktyki oporu cywilnego, dopóki istnieje nadzieja, że może on przynieść pozytywne rezultaty. Ale pokojowy opór (resistencia pacífica) przeciwko opresorom Kościoła, który wybrał zrazu i organizował Anacleto, nie miał nic wspólnego z ideologią pacyfistyczną, lecz wypływał z nauki moralnej Kościoła, która w walce z tyranią nakazuje wypróbować najpierw wszystkie środki pokojowe (i legalne). Jako doskonały znawca tomizmu González Flores kierował się także wskazówkami Akwinaty, który uczył, że opór czynny jest moralnie dozwolony wówczas, kiedy odpowiedzialność za jego skutki weźmie jakiś autorytet publiczny i kiedy roztropna analiza sytuacji wskaże realne szanse powodzenia takiego oporu. Dopóki, wobec dysproporcji sił, takiej szansy nie widział, powstrzymywał wybuch powstania, lecz kiedy ono i tak spontanicznie wybuchło, i kiedy biskupi dali na nie, acz w ostrożny i warunkowy sposób, przyzwolenie, Anacleto nie wahał się przystąpić do niego i stanąć na jego czele, jak prawdziwy żołnierz Kościoła Wojującego, którego pisma (na czele z Plebiscytem męczenników) także dowodzą, że był człowiekiem walki z szatańską trójcą, jak pisał, wrogów katolicyzmu: protestantyzmem, masonerią i rewolucją.

Jednak najpoważniejsze ze wszystkich zastrzeżenie trzeba zgłosić wobec ostatniej sceny filmu, będącej przecież kodą zawierającą przesłanie twórców do widzów. Oto, z udekorowanego kościoła wychodzą odświętnie ubrane dzieci, zapewne po Pierwszej Komunii, i wyświetlany jest napis informujący, iż dzięki zawartym układom (arreglos) biskupów z rządem kościoły w całym Meksyku zostały otwarte, a następny napis, na obrazku w sepii, informuje o beatyfikacji męczenników przez Benedykta XVI w 2005 roku. Przesłanie to jest więc hiperoptymistyczne, i widz musi wyjść z kina z przekonaniem, że chociaż meksykańscy katolicy cierpieli strasznie, to jednak ofiara męczenników i bohaterstwo cristeros nie poszły na marne, bo wszystko skończyło się dobrze.

Reasumując można powiedzieć, że religijny sens cristiady został tu poddany dyskretnej i subtelnej na ogół obróbce w duchu „posoborowym”. Przesłanie encykliki Quas primas o społecznym królowaniu Chrystusa – które wyznaczało sens cristiady – zostało tu przefiltrowane przez „ducha” deklaracji o wolności religijnej Dignitatis humanae. Cristeros nie walczyli jednak o to – a przynajmniej nie tylko o to – aby rząd zezwolił katolikom na wyznawanie ich wiary bez obawy prześladowań; nie walczyli o „rząd demokratyczny”, który zagwarantuje swobodę wyznawania religii, tym bardziej jakiejkolwiek – to była co najwyżej indywidualna pozycja gen. Enrique’a Gorostiety, cristero agnostico, który dopiero przechodził przemianę duchową w toku walki – lecz o rząd katolicki.

cristiada2Celem cristeros było zmiecenie z powierzchni ziemi bezbożnej, masońskiej tyranii i ponowne złożenie Meksyku pod stopy Chrystusa Króla, tak jak było za czasów kolonialnej Nowej Hiszpanii i jeszcze na początku niepodległego Meksyku, którego konstytucja stanowiła, że jego religią publiczną jest i będzie religia katolicka, apostolska i rzymska. Jednoznacznie świadczy o tym Konstytucja Cristeros z 1 stycznia 1928 roku, w której pierwszym artykule „naród meksykański uznaje i składa hołd Bogu Wszechmogącemu i Najwyższemu Stwórcy Wszechświata” oraz postanawia, że najwyższą władzę w Meksyku będzie sprawował Chrystus Król. W obrazie Wrighta rozbrzmiewa nieustannie ów piękny okrzyk: ¡Viva Cristo Rey!, ale skoro nie artykułuje on owego celu, to traci swoją substancjalną treść; wyraża jedynie to, że Chrystus króluje w sercach powstańców, tymczasem oni bili się o to, aby On królował też w meksykańskim państwie, w jego ustawach i urzędach, w szkołach i we wszystkich aktach publicznego hołdu.

- Poleciłby Pan ten film widzom?
- Pomimo powyższych krytycznych uwag Cristiadę sam obejrzałem, jeszcze przed jej oficjalnym wejściem do dystrybucji, dwukrotnie i muszę od razu wyznać, że jest to film, do którego z pewnością będę pragnął powracać. Pewne nierówności dramaturgiczne czy zmienność konwencji gatunkowych nie zmienia ogólnego wrażenia, że jest to obraz mocny, po wielokroć wstrząsający wręcz, zachwycający rozmachem scen batalistycznych, urodą plenerów, umiejętnym operowaniem kontrastami światła i mroku, starannością detalu kostiumów i rekwizytów – i oczywiście wybornym aktorstwem takich renomowanych gwiazd, jak Andy García, Eva Longoria, Peter O’Toole, Eduardo Verástegui czy Rubén Blades. Rewelacyjny jest także debiutant Maurizio Kuri, jako najmłodszy męczennik cristiady, 14-letni José Sánchez del Río. Jego Via Crucis po ziemi posypanej solą, którą musi przemierzać stopami obdartymi ze skóry, to scena dorównująca Pasji Mela Gibsona, i trudno powstrzymać łzy, oglądając męczeństwo tego dziecka i jego heroiczną wierność do końca.

- W polskiej kulturze temat prześladowań wiary w Meksyku jest mało znany. Przybliża go m.in. Melchior Wańkowicz w zbiorze reportaży „W kościołach Meksyku” i Graham Greene w powieści „Moc i chwała”.
- To prawda, lecz trzeba zaznaczyć, że kiedy rozgrywały się te dramatyczne wydarzenia, to budziły one w Polsce żywe i współczujące zainteresowanie opinii katolickiej. Świadectwem tego są nie tylko reportaże Wańkowicza, ale równie inne opracowania, także tłumaczone, jak A. Bora Prześladowanie Kościoła katolickiego w Meksyku, O męczeńskim Meksyku czy o. A. Dragona SJ Za Chrystusa Króla. Żywot ks. Michała Augustyna Pro SJ.

[quote]Mało znanym, a przykrzejszym faktem jest natomiast to, że kiedy Stolica Apostolska zwróciła się poufnie do rządu polskiego z prośbą o wywarcie nacisku kanałami dyplomatycznymi na władze meksykańskie celem odstąpienia od ich drakońskiej polityki, nasz MSZ nie wykazał zainteresowania tą kwestią.[/quote]

(…)

Fragment wywiadu z prof. Jackiem Bartyzelem, który ukazał się w najnowszym, 69. numerze Frondy

Artykuł Polski rząd nie zareagował na apel Watykanu o pomoc dla meksykańskich katolików. Oraz o politycznej poprawności w filmie Cristiada pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polski-rzad-nie-zareagowal-na-apel-watykanu-o-pomoc-dla-meksykanskich-katolikow-oraz-o-politycznej-poprawnosci-w-filmie-cristiada/feed/ 0
„Musimy ulepić nowego człowieka poprzez naukę, kulturę i sztukę”, czyli o przedstawieniach Klaty i innych na poziomie „licealnego skeczu” https://niezlomni.com/musimy-ulepic-nowego-czlowieka-poprzez-nauke-kulture-i-sztuke-czyli-o-przedstawieniach-klaty-i-innych-na-poziomie-licealnego-skeczu/ https://niezlomni.com/musimy-ulepic-nowego-czlowieka-poprzez-nauke-kulture-i-sztuke-czyli-o-przedstawieniach-klaty-i-innych-na-poziomie-licealnego-skeczu/#respond Tue, 26 Nov 2013 08:28:53 +0000 http://niezlomni.com/?p=2224

ssW Polsce pod pozorem kultury i sztuki wciska się najgorszy chłam – z Witoldem Gadowskim, dziennikarzem, uczestnikiem protestu przeciwko sztuce Jana Klaty w Teatrze Starym w Krakowie.

MATEUSZ RAWICZ: - Jak wyglądała przerwana przez publiczność sztuka „Do Damaszku”?
WITOLD GADOWSKI: - Przykro było patrzeć na Krzysztofa Globisza miotającego się po scenie, spędzającego większość czasu na wykonywaniu ruchów frykcyjnych, czy na Dorotę Segdę imitującą kopulację ze swoim scenicznym bratem. Ze sceny padały wulgaryzmy, których cytowania czytelnikom oszczędzę.
Pod pozorem sztuki Strindberga wystawiono Klatę. To wszystko doprowadziło do protestu części widowni, która uważa, że obowiązkiem Teatru Narodowego, jakim jest Teatr Stary w Krakowie, jest przekazywanie najlepszych tradycji polskiego teatru. Na działalność teatru są przeznaczane pieniądze podatników. Gdyby w Comédie-Française wystawiono sztukę na tak żenującym poziomie to byłaby wytupana i nie pojawiłaby się więcej w repertuarze, ale w Polsce pod pozorem kultury i sztuki wciska się ludziom najgorszy chłam. 

[caption id="attachment_2227" align="alignleft" width="205"]Jan Klata Jan Klata[/caption]

- Jan Klata słynie z takich inscenizacji…
WITOLD GADOWSKI: - Spektakl był jednym z wielu przedstawień Klaty wystawiającego sztuki intelektualnie puste, pozbawione głębszych znaczeń, jarmarcznie obrazoburcze na poziomie telewizji TVN czy pisma "Nie". Sztukę zrobiono przy zastosowaniu następującej metody – użyto dowolnie część tekstu Strindberga, który uzupełniono o żenujące kolokwializmy, które są tekstami Klaty lub kogoś innego. W efekcie mieszanka jest zbitką efekciarskich obrazków, nie powiązanych logiką ani dramaturgią, którą się wciska widowni. Im widownia młodsza, tym lepsza, bo mniej wyrobiona. Wszystko to jest robione za pieniądze widowni i dotacje budżetowe.

- Sala teatralna jest odpowiednim miejscem na debatę o kulturze i sztuce?
WITOLD GADOWSKI: - Takie debaty powinny się toczyć w TVP Kulturze, ale jest zideologizowana dużo bardziej niż teatr i prowadzona przez osoby, które się na tym kompletnie nie znają. Jeżeli są zablokowane normalne środki wyrazu, publiczność może wyrażać swoje zdanie wyłącznie w sposób bezpośredni, może dawać wyraz zniesmaczeniu, niezadowoleniu lub odmiennemu pojmowaniu sztuki na sali teatralnej.

- Prowokacja w sztuce jest jednak często stosowanym środkiem artystycznym…
WITOLD GADOWSKI: - Upolitycznienie teatru, czyli to, co robił Bertold Brecht miało sens jako odruch buntu, sprzeciwu wobec mieszczańskiego teatru.

[quote]To otworzyło pole do sięgania po nowe środki wyrazu i jest dobre, pod warunkiem, że ma uzasadnienie intelektualne. W przypadku pana Klaty za jego pomysłami nie idzie żaden koncept intelektualny. To prowokacja dla prowokacji, która ma zastąpić mieliznę myślenia. Nie buntuję się przeciwko mocnym środkom wyrazu, są one są dla mnie uzasadnione, jeżeli tworzą logiczną opowieść w przedstawieniu, jeżeli są używane jako zlepek nie połączonych ze sobą obrazków, zrobionych na poziomie skeczu licealnego to są tylko prostym wygłupem i pustą prowokacją, na którą nie powinny być wydawane pieniądze podatników. [/quote]

teatr- Spektakl „Do Damaszku” nie był jedyną kompromitacją Teatru Starego…
WITOLD GADOWSKI: - Kilka dni później wystawiono grafomański tekst niejakiego pana Płaczka, który miał być ewokacją sprawy Konrada Świniarskiego. Przedstawienie było poświęcone wykpiwaniu katastrofy smoleńskiej na poziomie głupim i grubiańskim. Moim zdaniem pan Płaczek jest przestępcą, bo w imię grafomańskich ciągotek marnuje publiczne pieniądze.

- Minister kultury, Bogdan Zdrojewski broni Jana Klaty…
WITOLD GADOWSKI: - Wydaje mi się, że minister miał w szkole bardzo ograniczony program języka polskiego i historii.

- Podsumowując, jak Pan ocenia współczesną polską kulturę i sztukę?
WITOLD GADOWSKI: 
[quote]- To ekspozycja marksizmu kulturowego, czegoś co Antonio Gramsci w latach trzydziestych określił stwierdzeniem – musimy ulepić nowego człowieka poprzez naukę, kulturę i sztukę. Od 1968 r. trwa parada postaci lansujących własny model kultury, opartej na trupizmie, prowokacji i płyciźnie umysłowej.[/quote]

wywiad ukazał się w Tygodniku Nasza Polska, nr 48 z 26 listopada 2013 r.

Artykuł „Musimy ulepić nowego człowieka poprzez naukę, kulturę i sztukę”, czyli o przedstawieniach Klaty i innych na poziomie „licealnego skeczu” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/musimy-ulepic-nowego-czlowieka-poprzez-nauke-kulture-i-sztuke-czyli-o-przedstawieniach-klaty-i-innych-na-poziomie-licealnego-skeczu/feed/ 0
Jak zmniejszano liczbę żołnierzy NSZ w Powstaniu Warszawskim. „Lepiej niech Pan tej legitymacji nie pokazuje” https://niezlomni.com/jak-zmniejszano-liczbe-zolnierzy-nsz-w-powstaniu-warszawskim-lepiej-niech-pan-tej-legitymacji-nie-pokazuje/ https://niezlomni.com/jak-zmniejszano-liczbe-zolnierzy-nsz-w-powstaniu-warszawskim-lepiej-niech-pan-tej-legitymacji-nie-pokazuje/#respond Mon, 18 Nov 2013 14:55:37 +0000 http://niezlomni.com/?p=1749

sierchula– Powstańcy z NSZ – z pułkownikiem Janem Podhorskim, Wielkopolaninem, członkiem Związku Jaszczurczego, żołnierzem AK „Głuszec” Grójec, dowódcą plutonu szturmowego w powstaniu warszawskim w pułku NSZ im. Gen. Sikorskiego i żołnierzem batalionu AK „Miłosz” rozmawiał Mateusz Rawicz.

MATEUSZ RAWICZ: - Panie Pułkowniku jak to się stało, że walczył Pan w powstaniu warszawskim?
JAN PODHORSKI: - Z Lipia przez Grójec 29 lipca przyjechałem do Warszawy na ostatnie egzaminy na tajnym kursie podchorążych o specjalności głęboka dywersja. Czekałem na egzaminy u mojego przyjaciela ze Związku Jaszczurczego, Henryka Dutkowskiego, który mieszkał na ulicy Twardej, bo pogłoski o wybuchu powstania przesunęły termin egzaminów. Po kursach miałem udać się jako ochotnik w Bory Tucholskie.


- W jakim celu?
JAN PODHORSKI: - Miała być tworzona Brygada Tucholska, podobna do Brygady Świętokrzyskiej. Po służbie w grupie „strzelców wyborowych” w Grójeckim, gdzie wykonywaliśmy wyroki sądu podziemnego, miałem odpowiednie przeszkolenie.

- Jak wyglądał wybuch powstania?
JAN PODHORSKI: - Mieszkałem u Dutkowskiego na Twardej, po południu 1 sierpnia, podejrzewając, że będzie coś się działo, poszliśmy do punktu kontaktowego na ul. Czackiego 3/5 w siedzibie NOT, obecnym Domu Technika. Parzysta strona ulicy była zamieszkała przez sympatyków NSZ, pochodzących ze stolicy i wysiedlonych z innych terenów kraju.


Wyświetl większą mapę

[quote]Pierwsze wspomnienie z powstania to widok piętnasto- czy szesnastolatka z peemem, który zatrzymał nas i powiedział – Koledzy, tu leży ranny Niemiec. Dał nam łom i prosił o dobicie. Wytłumaczyliśmy mu, że rannych i jeńców się nie zabija.[/quote]

- Co się działo w Domu Technika?
JAN PODHORSKI: - Było zamieszanie, zgłosiło się dużo chętnych. Na skrzyżowaniu Traugutta i Czackiego ulokowała się komenda kwartału AK, obejmującego ulice Traugutta, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Mazowiecka pod dowództwem „Lewara”, który również czekał na ochotników. Zgłosiło się do niego piętnastu żołnierzy NSZ, gdyż nie miał ludzi, ale miał broń. „Lewar” przygotowywał się do powstania przez 2 tygodnie, później rozpuścił ludzi, jednak na godzinę „W”, większość jego ludzi nie dotarła, ponieważ pochodziła głównie z Żoliborza. Ostatecznie połowę jego grupy stanowili żołnierze NSZ.

- Chętnych do walki było wielu, ale broni prawie wcale…
JAN PODHORSKI: - Niektórzy przyszli ze swoją bronią, ale i tak nie wystarczyło dla wszystkich. Kolega Wincentowicz mieszkający na Czackiego przyniósł kilka sztuk broni z domu.

- Ostatecznie pułk pułku NSZ im. Gen. Sikorskiego, przez żołnierzy nazywany „Sikora” był jednym z najlepiej uzbrojonych oddziałów powstańczych. Jak zdobyliście broń?
JAN PODHORSKI: - Po zdobyciu Poczty Głównej na Placu Napoleona, którą oddziały AK zaatakowały 2 sierpnia. Nie mogliśmy wspomóc AKowców ogniem karabinowym, bo nie mieliśmy broni, ale wsparliśmy ich granatami, atakując od ulicy Wareckiej. Po zdobyciu poczty okazało się, że były tam duże magazyny broni i mundurów niemieckich. Starym warszawskim zwyczajem do połowy zdobytej broni się nie przyznano. W naszych późniejszych meldunkach dowództwo narzekało na braki w uzbrojeniu i wykazywało kilkanaście sztuk broni, a było dużo więcej, dowodem jest kompletne wyposażenie w broń kilkudziesięciu żołnierzy – 3 kompanii. Późniejszy mój pluton szturmowy miał pełne wyposażenie, 30 sztuk broni naramiennej (karabinów, pistoletów), nie wspominając o broni krótkiej i granatach. Wszystkie nasze sanitariuszki miały broń krótką, mimo, że nie było takich wymogów. Większość administracyjna i zmianowa była bez broni, ale grupy szturmowe i patrolowe miały dużo broni, zresztą widać to na zdjęciach np. w książce S. Bojemskiego „NSZ w powstaniu warszawskim”.

podchorski- Pan jaką miał broń?
JAN PODHORSKI: - Pistolet, pistolet maszynowy Sten i karabin, bo w zależności od rodzaju walki używało się innej broni. Jeśli chodzi o „gołębiarzy” (snajperów niemieckich) to używało się tylko karabinu, pistolet maszynowy nadawał się do ataku czy walki na odległość kilkunastu metrów, pistolet ręczny służył raczej do ozdoby.

- W Pana drużynie szturmowej walczył znany później publicysta i pisarz, Leszek Prorok, ps. „Leszczyński”.
JAN PODHORSKI: - Trafił do mojego oddziału 12 sierpnia, dwa dni później przeszedł do zgrupowania „Ruczaj”. Po wojnie przy okazji wydania jego autobiografii „W kepi wojska francuskiego”, przypomniałem mu, jak siedział ze mną 12-13 sierpnia w podziemiach przy ul. Czackiego 16/18 i przygotowaliśmy się do ataku na Komendę Policji, ale wtedy nic z tego nie wyszło, bo nie było pełnego porozumienia z „Lewarem”. Był zdumiony, że po latach zobaczył swego dowódcę. Na marginesie dodam, że po wojnie przeszedł bardzo ciężkie śledztwo na UB.

- O udziale NSZ w powstaniu przez sześćdziesiąt lat się nie wspominało…
JAN PODHORSKI: - Dopiero w pierwszym kalendarzu wydanym przez Muzeum Powstania Warszawskiego pod datą 5 października 1944 r. napisano, że z miasta wychodzi dowództwo AK i komendant NSZ, płk Spirydion Koiszewski, „Topór”.

[quote]W czasie PRL mówiło się, że powstanie zrobiło AL, PAL i AK. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych zaczęto nieśmiało mówić, że i eneszetowcy walczyli w powstaniu, a przecież w powstaniu walczyło kilka tysięcy żołnierzy NSZ i dobrze się spisało. Przez lata umniejszano znaczenie naszej walki, zmniejszano liczbę żołnierzy NSZ walczących w powstaniu. Trzeba pamiętać, że większość oddziałów NSZ była w AK, wszyscy mieliśmy legitymacje AK.[/quote]

Mam jedną z nielicznych legitymacji powstańczych z oryginalną pieczątką NSZ i podpisem komendanta NSZ, płka „Topora”. Gdy pokazałem tą legitymację w latach osiemdziesiątych, po stanie wojennym, kiedy zaczęły powstawać organizacje kombatanckie środowisk powstańczych AK, na spotkaniu żołnierzy batalionu AK „Miłosz”, mojego oddziału z końcowego okresu powstania, to pułkownik Perdzyński ps. „Tomir” z dowództwa AK powiedział:

[quote]– Lepiej niech Pan tej legitymacji nie pokazuje, bo można rozpoznać żołnierza NSZ.[/quote]

- Pana powstanie warszawskie trwało nie 63, ale prawie 70 dni.
JAN PODHORSKI: - Gdy powstanie upadło podpisano akt o zakończeniu walk, na podstawie punktów 3 i 4 utworzono kompanie osłonowe, pełniące funkcje żandarmerii, który miał działać do wyjścia ostatniego mieszkańca z Warszawy. Zbierano ochotników do batalionu, mój pluton NSZ zgłosił się w komplecie. Mieliśmy dobre wyposażenie, naszym zadaniem pierwotnym, dla którego powstał nasz pluton było przebicie się przez linie niemieckie poza Warszawę, żeby wziąć udział w walce partyzanckiej, ponieważ wiadomo było w pierwszych dniach września, że powstanie zaczyna dogorywać.

Nasz pluton znalazł się w kompanii A u porucznika A. Ładkowskiego ps. „Kulawy”, pełniliśmy funkcję patrolową. Jako jednostce w pełni jednolitej, a domyślano się, że jest to grupa NSZ, powierzono zadanie rejestru i opisu zniszczeń, stąd miałem dokładny opis Śródmieścia i zdjęcia zniszczonej stolicy. Śródmieście w trakcie walk powstańczych nie było tak zniszczone, jak w czasie tygodnia po powstaniu, kiedy saperzy z „Brennkomando”, wyposażeni w miotacze ognia, rabowali i podpalali domy.

Kompanie osłonowe jako jedne z ostatnich oddziałów powstańczych opuścił Warszawę…
JAN PODHORSKI: - Tak, kompanie A, B i C, w sumie około 340 żołnierzy. Konwojowani przez Wehrmacht pieszo dotarliśmy do Ożarowa, gdzie załadowano nas do wagonów i pod silną obstawę z karabinami maszynowymi na dachach, co było wynikiem donosu, że oddział zostanie pojechaliśmy w stronę Niemiec. W Poznaniu wyrzuciłem kartki z informacją dla rodziny i znajomych, że żyję i jadę do obozu jenieckiego. Zawieziono nas do stalagu IVB w Muehlbergu nad Łabą koło Drezna. 23 kwietnia 1945 r. obóz wyzwoliły wojska sowieckie. Spośród moich kolegów tylko ja zdecydowałem się na powrót do Polski, moi przyjaciele zostali za żelazna kurtyna.

- Panie pułkowniku powstanie miało sens?
JAN PODHORSKI: - Powstanie i zniszczenie Warszawy było na rękę naszym wrogom, Niemcom i Sowietom. Z militarnego punktu widzenia powstanie nie miało żadnych szans, nie było też militarnym zagrożeniem dla Niemców. Było nas za mało, nie mieliśmy broni, tylko 10 % powstańców miało broń, chociaż mój oddział był dobrze uzbrojony.

[quote]Jednak naszym żołnierskim obowiązkiem było walczyć, walczyliśmy o słuszną sprawę. Było jak było. Przeżyliśmy.[/quote]

rozmawiał Mateusz Rawicz, skrócona wersja wywiadu ukazał się w Tygodniku „Nasza Polska” (nr 32 , 6 VIII 2013 r.)

Artykuł Jak zmniejszano liczbę żołnierzy NSZ w Powstaniu Warszawskim. „Lepiej niech Pan tej legitymacji nie pokazuje” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-zmniejszano-liczbe-zolnierzy-nsz-w-powstaniu-warszawskim-lepiej-niech-pan-tej-legitymacji-nie-pokazuje/feed/ 0
O tym dlaczego Witold Pilecki nie wstąpił do ZWZ, alianci zlekceważyli raport z Auschwitz, a Cyrankiewicz apelował o karę śmierci https://niezlomni.com/o-tym-dlaczego-witold-pilecki-nie-wstapil-do-zwz-alianci-zlekcewazyli-raport-z-auschwitz-a-cyrankiewicz-apelowal-o-kare-smierci/ https://niezlomni.com/o-tym-dlaczego-witold-pilecki-nie-wstapil-do-zwz-alianci-zlekcewazyli-raport-z-auschwitz-a-cyrankiewicz-apelowal-o-kare-smierci/#respond Sun, 17 Nov 2013 08:52:11 +0000 http://niezlomni.com/?p=1671

[caption id="attachment_1672" align="alignleft" width="300"]Witold Pilecki Witold Pilecki[/caption]

- Z jego listów, raportów, zeznań wyłania się postać z jednej strony wyjątkowo uporządkowana, z drugiej zaś ryzykant, decydujący się na brawurowe posunięcia, częste balansowanie na granicy życia i śmierci - mówi dr Roman Konik, autor powieści "Znamię na potylicy".

MATEUSZ RAWICZ: - Jakim człowiekiem w Pańskiej powieści jest rotmistrz Pilecki? Ile w stworzonej przez Pana postaci jest prawdy historycznej a ile fikcji literackiej?
ROMAN KONIK: - Pisząc fabularyzowaną powieść o rotmistrzu Pileckim starałem się osadzić ją w realnych wydarzeniach z jego życia, jak również uwzględnić tło historyczne. Jednak powieść ma zupełnie inną konwencję niż prace stricte historyczne, w powieści wplecione są w narrację fikcyjne postacie, opisy czy dialogi, jest to konieczny zabieg literacki. Jednak pomimo tej swobody budując strukturę powieści starałem się nie wykraczać poza to, co znane zarówno z dokumentacji historycznej jak również w opisach świadków tamtych wydarzeń.

- Dlaczego Witold Pilecki nie wstąpił do ZWZ, ale postanowił wraz z majorem Janem Włodarkiewiczem założyć własną organizację, Tajną Armię Polską?
ROMAN KONIK: - Głównie z powodów ideologicznych. Kiedy pod koniec 1939 roku zakładano konspiracyjną Tajną Armię Polską w jej strukturach działali głównie studenci i zawodowi żołnierze wywodzący się ze środowisk chrześcijańskich. Tajna Armia Polska pod względem politycznym początkowo nie uznawała mandatu generała Karaszewicza-Tokarzewskiego do reprezentowania rządku polskiego, (generał Karaszewicz-Tokarzewski był jednym z najaktywniejszych polskich wolnomularzy i działał w towarzystwie teozoficznym).

W odróżnieniu od innych organizacji konspiracyjnych Tajna Armia Polska nie ukrywała tego, że inspiracja do walki zbrojnej przeciw okupantowi winna wywodzić się z przesłanek religijnych. Tajna Armia Polska oprócz działań dywersyjno – konspiracyjnych miała za zadanie oddziaływać społecznie, z tego też powodu władze Armii wydawały dwa pisma: „Biuletyn Żołnierski” skierowany do kadry oficerskiej i dla osób cywilnych dwutygodnik „Znak Ziemi”. Z lektury tych pism wynika jednoznacznie, że w kręgu działań Tajnej Armii Polskiej, oprócz działań wywiadowczych, dywersyjnych i legalizacyjnych dowództwo Armii legitymizowało swoją działalność poprzez silny nacisk na morale żołnierzy i ich pobudki patriotyczne i religijne.

Linia ideologiczna Armii odcinała się zdecydowanie od prób paktowania z Armią Czerwoną, nie werbowała komunizujących oficerów, trafnie diagnozując późniejszy układ sił. Z tego też powodu, w okólniku dotyczącym werbunku nowych członków istniał zapis:

[quote]Trzeba pamiętać, że organizacji nie zależy na dużej ilości ludzi, a na odpowiednich członkach. Organizacja konspiracyjna winna być organizacją elitarną, to znaczy członkowie jej musza być jak najbardziej wartościowymi ludźmi.[/quote]

[caption id="attachment_1675" align="alignleft" width="200"]Jan Włodarkiewicz Jan Włodarkiewicz[/caption]

Po dwóch latach działalności Tajnej Armii Polskiej pod koniec 1941 major Włodarkiewicz podjął jednak decyzję podporządkowania Tajnej Armii Polskiej Związkowi Walki Zbrojnej. Jak wielkim autorytetem darzono Włodarkiewicza w nowej organizacji, może świadczyć fakt, że powierzono mu dowództwo na Kresach wschodnich, przygotowywanych na wypadek wojny niemiecko-sowieckiej.

- W książce przewija się ta mało znana w polskiej historiografii postać, majora Jana Włodarkiewicza. Kim był?
ROMAN KONIK: - Major Jan Włodarkiewicz jest faktycznie nieco zapomnianą postacią historyczną. W bardzo młodym wieku został rotmistrzem w Oddziale II Sztabu Głównego Wojska Polskiego. W sztabie głównym szkolony był do działań typowo dywersyjnych, za zasługi w kampanii wrześniowej awansowany do stopnia majora. Wraz z Pileckim osłaniał ewakuację żołnierzy polskich do Rumunii. Po klęsce walk wrześniowych nie opuścił granic kraju, rozwiązał swój oddział, nakazując jednak podkomendnym zatrzymać broń i zgłaszać się w stolicy pod wyznaczonymi adresami. Tam też wraz z Pileckim i Danglem stworzył Tajną Armię Polską.

[quote]Włodarkiewicz od walk wrześniowych darzył Pileckiego ogromnym zaufaniem, wspólna walka i potem działalność konspiracyjna przerodziła się z czasem w zażyłą przyjaźń. Warto wspomnieć, że Włodarkiewicz był przeciwnikiem zaproponowanej przez Pileckiego brawurowej akcji przedostania się przez niego do obozu w Oświęcimiu, jednak z czasem Pilecki zdołał przekonać całe dowództwo Tajnej Armii Polskiej o słuszności tej akcji. Podczas pobytu Pileckiego w obozie koncentracyjnym Włodarkiewicz dowodząc akcją „Wachlarz” wyjechał na inspekcję do Lwowa. Tam w niewyjaśnionych okolicznościach zmarł, prawdopodobnie otruty. Od tego czasu zarówno raporty Pileckiego, jak i plan zbrojnego oswobodzenia obozu koncentracyjnego nie uzyskały akceptacji dowództwa.[/quote]

witold-pilecki- Co dało Pileckiemu siłę, żeby przetrwać Auschwitz?
ROMAN KONIK: - Niewątpliwie jego ukształtowanie duchowe. Z jego listów, raportów, zeznań wyłania się postać z jednej strony wyjątkowo uporządkowana, z drugiej zaś ryzykant, decydujący się na brawurowe posunięcia, częste balansowanie na granicy życia i śmierci. Pobyt w Oświęcimiu, był niewątpliwie bardzo trudnym czasem dla Pileckiego, w którym – jak sam pisał w raporcie – wiara, modlitwa i pamięć o bliskich pomagały mu przetrwać koszmar obozowy.

Pamiętajmy jednak, że najtrudniejszy czas dla Pileckiego, to późniejszy pobyt w więzieniu Urzędu Bezpieczeństwa. Trudno wyobrazić sobie ogrom cierpień – zarówno fizycznych jak i psychicznych, w efekcie których podczas ostatniego widzenia z żoną Pilecki miał powiedzieć, że Oświęcim to była igraszka w porównaniu z metodami traktowania więźniów przez oficerów UB.

- W osobie Pileckiego zadaje Pan w książce trudne pytanie – dlaczego alianci wiedząc o strasznych zbrodniach, jakie działy się w obozie w Auschwitz, nie zniszczyli tego miejsca zbrodni?
ROMAN KONIK: - Oficjalnym powodem, który wykluczał zbrojną interwencję mającą na celu odbicie więźniów obozu koncentracyjnego, były względy praktyczne. Dowództwo Armii Krajowej w porozumieniu z rządem na emigracji obawiało się zbyt licznych ofiar
, w przypadku zbrojnej interwencji. Pamiętajmy, że podkrakowski obóz zagłady był bardzo pilnie strzeżony, zaś uzbrojenie członków Związku Organizacji Wojskowej wewnątrz obozu prymitywne.

Precyzyjne informacje o Konzentrationslager Auschwitz zebrane przez rotmistrza Pileckiego zostały przekazywane za pomocą kurierów do Rządu Polskiego w Londynie, który z kolei alarmował aliantów, głównie Brytyjczyków i Amerykanów o bestialstwie nazistów. Pilecki będąc autorem pierwszych na świecie raportów o Holokauście usilnie namawiał sojuszników, by przy wsparciu organizacji konspiracyjnej zbrojnie interweniowali i przerwali proceder eksterminacji więźniów. Po dzień dzisiejszy nie wiadomo, czy w raporty Pileckiego nie wierzono, czy były brane pod uwagę względy polityczne, które wykluczyły zbrojną interwencję. Jedynym efektem było upublicznienie w radiu alianckim w 1944 r. danych personalnych załogi obozu koncentracyjnego. Sam raport Pileckiego został utajniony rzekomo ze względu na ochronę personaliów członków ruchu. Jednak należy pamiętać, że tekst raportów Pileckiego po raz pierwszy Raport Witolda Pileckiego został opublikowany w Polsce dopiero w 2000 roku, czyli musiał czekać 55 lat by przedostać się do pinii publicznej.

[caption id="attachment_1676" align="alignleft" width="289"]Józef Cyrankiewicz Józef Cyrankiewicz[/caption]

- Jaką rolę w życiu Pileckiego odegrał inny więzień Oświęcimia, późniejszy premier PRL, Józef Cyrankiewicz?
ROMAN KONIK: - Powojenne losy rotmistrza Pileckiego są ściśle związane z postacią Józefa Cyrankiewicza. Pilecki poznał go w obozie, wiedział o jego dwuznacznej postawie, niejasnych kontaktach z władzami obozu. Cyrankiewicz od początku pobytu w obozie pracował na tzw. „Kanadzie” (selekcji majątku po zabitych więźniach). Po wojnie, robiąc karierę polityczną rozpowszechniał informacje o swym pobycie w Oświęcimiu i o jego działalności konspiracyjnej. Jako bohater oświęcimski i założyciel rzekomej organizacji konspiracyjnej budował swoją niepodległościową legendę i patriotyzm. Pilecki, jako naoczny świadek, wiedział, że prawda była inna, był po prostu dla Cyrankiewicza niewygodnym świadkiem jego obozowej przeszłości. Z tego też powodu, podczas aresztowania Pileckiego w 1948 roku Cyrankiewicz wystosował do sądu list w którym pisał:

[quote]"Oskarżony Witold Pilecki jest wrogiem Polski Ludowej, jest bardzo szkodliwą jednostką, dlatego powinien ponieść najwyższy wymiar kary”. Niewątpliwie postać Józefa Cyrankiewicza, przyczyniła się do mordu sądowego na rotmistrzu Pileckim.[/quote]

[caption id="attachment_1674" align="alignleft" width="300"]Roman Konik Roman Konik[/caption]

rozmawiał Mateusz Rawicz (całość w tygodniku „Nasza Polska”, nr 16 (911) 16 IV 2013)

KIM JEST DR ROMAN KONIK?
Filozof, publicysta, pisarz, autor wielu książek, m.in. „W obronie Świętej Inkwizycji”, „Chinlandia” (wspólnie z Damianem Leszcyńskim), „Ischariot”. Książka "Znamię na politylicy" ukazała się nakładem wydawnicwa Zysk i S-ka.

Artykuł O tym dlaczego Witold Pilecki nie wstąpił do ZWZ, alianci zlekceważyli raport z Auschwitz, a Cyrankiewicz apelował o karę śmierci pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/o-tym-dlaczego-witold-pilecki-nie-wstapil-do-zwz-alianci-zlekcewazyli-raport-z-auschwitz-a-cyrankiewicz-apelowal-o-kare-smierci/feed/ 0
Na pohybel poprawności politycznej: o tym nie powiedzą Ci w telewizji https://niezlomni.com/na-pohybel-poprawnosci-politycznej-o-tym-nie-powiedza-ci-w-telewizji/ Mon, 21 Oct 2013 23:13:50 +0000 http://niezlomni.com/?p=561

[caption id="attachment_562" align="alignleft" width="212"]"Wołyń we krwi" "Wołyń we krwi"[/caption]

11 lipca 1943 r. ukraińskie ludobójstwo na Polakach rozpoczęte wiosną osiągnęło apogeum. Była niedziela, więc Ukraińcy mieli ułatwione zadanie, atakowali ludzi zgromadzonych na mszach świętych. Nie było litości. Narzędzia gospodarskie skutecznie niosły śmierć. Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej zginęło 130 tysięcy Polaków.

Stwierdzenie, że druga wojna światowa była dla Polaków okresem ludobójstwa jest truizmem. Jednak należy go powtarzać i przypominać, aby pamięć o zbrodniach i zbrodniarzach nigdy nie wyblakła. Polacy jako jeden z nielicznych narodów podczas ostatniej wojny doświadczyli ludobójstwa z rąk trzech katów - niemieckiego, sowieckiego i ukraińskiego. Mówienie o popełnionych przez nich zbrodniach zależy od okresu historycznego i uwarunkowań politycznych i sojuszniczych, w jakich aktualnie znajduje się Polska.

[quote]W pewnym okresie nie mówiło się o zbrodniach sowieckich, później zaczęto zapominać o zbrodniach niemieckich, wypychając je z ludzkiej i historycznej świadomości zbrodniami mitycznych nazistów pozbawionych narodowości, o zbrodniach ukraińskich też czasem się nie mówi, czasem nie publikuje się niewygodnych, bo odsłaniających Prawdę teksty.[/quote]

Wcześniej świadomość ukraińskich zbrodni na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej żyła głównie w środowisku dawnych mieszkańców polskich Kresów Wschodnich i części historyków. Dziś prawda ma szansę dotrzeć do jak najszerszego ogółu społeczeństwa. Zbrodnie niemieckie były opisywane w czasach PRL. Ze względów politycznych nie pisano o ludobójstwie sowieckim, jednak te biały plamy polskiej historii zostały nadrobione przez polską historiografię po 1989 r. Prawda o ludobójstwie ukraińskim jak podkreśla Ewa Siemaszko, badaczka dziejów Polaków na Wołyniu i autorka wielu cennych prac obejmujących tą tematykę, jest Polakom najmniej znana. Zaczęła być odkrywana na szerszą skalę i przywracana w pamięci historycznej Polaków dopiero po 2000 r.

Książka Joanny Wieliczki-Szarkowej „Wołyń we krwi. 1943” jest publikacją niezwykle cenną, i to z kilku powodów. Stanowi wynik żmudnych badań naukowych, których owocem jest przystępne przedstawienie historii ukraińskich zbrodni dokonanych na Polakach. Praca będzie interesująca zarówno dla tych na co dzień zajmujących i interesujących się historią, jak i dla tych, dla których historia nie jest pasją. Książka krakowskiej badaczki najnowszych dziejów ojczystych stanowić będzie doskonały wstęp do zainteresowania się historią. Niewiele historyków może poszczycić się umiejętnością przystępnego pisania o trudnych sprawach.

Nie można pisać o zbrodniach ukraińskich na Polakach bez przedstawienia dziejów obecności Polaków na Wołyniu - autorka nie pominęła tego ważnego fragmentu naszej historii. Przedstawienie świata, którego już dawno nie ma, jest niezbędne do zrozumienia dalszych zdarzeń. Historia polskiej obecności na tamtych ziemiach jest niezwykle długa. Jak wynika z tradycji ustnej dawnych mieszkańców Ostrówek Wołyńskich, mieszkańcy tej wsi byli osadnikami z Mazowsza i osiedlili się na Wołyniu już w czasach panowania króla Władysława Jagiełły.

Autorka omawia również późniejsze dzieje Polaków na Wołyniu, jak na przykład czasy powstania pod wodzą Bohdana Chmielnickiego czy mordów dokonywanych na Polakach przez Ukraińców w latach 1918-1919. Pokazuje trudne lata międzywojenne, kiedy młode państwo polskie rozwijało się na tych terenach, solidarnie zwalczane przez terrorystyczne działania ukraińskich komunistów i nacjonalistów, z których najważniejszą była Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów. Oddając dokładnie tło autorka przechodzi do wydarzeń wojennych, które stanowiły preludium do zbrodni ludobójstwa na Polakach. Zbrodni założycielskiej, która miała „oczyścić” ziemie z Polaków i stać się terenami państwa ukraińskiego sprzymierzonego z III Rzeszą.

 OUN i Ukraińska Powstańcza Armia nie miała dla Polaków litości. Wynikało to ze zbrodniczej logiki: chodziło o fizyczne unicestwienie, o przejęcie mienia i ziemi. Ataki były doskonale zorganizowane. Mordowano wszystkich, nie było wyjątku dla kobiet i dzieci. Do zabijania używano sprzętu gospodarskiego - siekier, noży, wideł, znęcano się nad ofiarami, palono ludzi żywcem w domach i stodołach, topiono w studniach.

Dla przykładu przytoczmy jedno z wielu świadectw zawartych w książce:

[quote]Para narzeczonych z Budek udała się do Bystrzyc - po spaleniu Ludwipola tam były władze rejonowe - dla rejestrowania ślubu. Po paru dniach znaleziono cały orszak weselny wymordowany okrutnie w lesie. Wszyscy byli pokaleczeni, bez nosów, uszu, z wykłutymi oczyma.[/quote]

Książka jest cennym świadectwem zbrodni nigdy nie rozliczonej i nie osądzonej. Jest też pomnikiem pamięci tych, którzy w Wołyniu i Małopolsce Wschodniej ginęli tylko za to, że byli Polakami. Ale wskazuje też na przemilczany często w wielu publikacjach fakty - traktowania przez część Ukraińców byłych żołnierzy OUN i UPA jako bohaterów wojennych, członków podziemia walczącego o wolność…

Mateusz Rawicz, artykuł ukazał się w gazecie "Nasza Polska"

Joanna Wieliczka-Szarkowa, "Wołyń we krwi. 1943", wyd. AA, Kraków

Artykuł Na pohybel poprawności politycznej: o tym nie powiedzą Ci w telewizji pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
Jak Michnik cieszył się, że go zwinęli, czyli PRL okiem genialnego obserwatora https://niezlomni.com/96/ https://niezlomni.com/96/#respond Mon, 14 Oct 2013 08:20:47 +0000 http://niezlomni.com/?p=96

[caption id="attachment_99" align="alignleft" width="362"]Człowiek Nieuwikłany Człowiek Nieuwikłany[/caption]

W ramach „Biblioteki Glaukopisu” ukazała się kolejna książka Piotra Skórzyńskiego. Tym razem jest to „Człowiek Nieuwikłany. Wspomnienia z PRL”. Gdyby był to utwór bez tytułu, należałoby nadać mu nazwę „Bez litości”. Autor nie ma bowiem litości dla siebie, ale również dla ludzi, z którymi się stykał. Mottem wspomnień są słowa XIX wiecznego poety i dramaturga, Fryderyka Hebbela – „Szczerość to pożerający wszystko ogień – nic dziwnego, że tak niewielu na nią stać”. I tej zasady się konsekwentnie trzyma.

Wspomnienia rozgrywają się na dwóch planach. Na jednym autor opisuje siebie i swoją rodziną, zaś na drugim poznajemy jego znajomych, przyjaciół, mniej i bardziej poważne związki z kobietami. I każdy z tych planów jest niezwykle interesujący. Skórzyński pochodził ze starej rodziny arystokratycznej, z Radziwiłłów, którym przyszło żyć w całkiem nowych czasach, w których nic już nie było takie jak kiedyś. Pokazuje problemy tych ludzi z dostosowaniem się do czasów PRL. Pozbawieni majątków, pozycji, często z trudem znajdujący pracę, nie mogli się odnaleźć w świecie, w którym przyszło im żyć:

[quote](…) mój ojciec urządził sobie azyl w swoim pokoju. Były tam chińskie sztychy, mały „arras” na ścianie, dywan, mnóstwo książek, piękna stara lampa, jakieś bibeloty. Na pewno żaden z sąsiadów-lotników nie powiedziałby na ten widok, że to pokój człowiek, który nie ma za co wyżywić rodziny. A tak było (…) Żeby tę schizofrenię doprowadzić do apogeum, było jeszcze mieszkanie moich dziadków, wypełnione starymi obrazami i różnymi bibelotami (w rodzaju muszkietu napoleońskiego), które komuniści pozwolili wywieźć dziadkowi z jego majątku. Prosto z robotniczo-wojskowego osiedla przyjeżdżaliśmy więc do dziewiętnastowiecznego ziemiańskiego salonu.[/quote]

Autor pokazuje różne postawy przedwojennych arystokratów wobec komunizmu – obojętność, duchową emigrację, ugodowość, pogodzenie się z losem, niechęć. Podziwia też zaradność: „(…) kuzyn mojej matki, hr. Plater, zdołał jakoś przekonać władze, że on także jest Żydem z pochodzenia. W końcu cała rodzina wyjechała do Szwecji”. Niektórych zachowań nie jest w stanie zrozumieć. Porażający jest opis powrotu z matką z wycieczki do Paryża. Autor prosi matkę, żeby przewiozła cześć kupionej we Francji literatury. Matka nie zgadza się, tłumacząc, że jest lojalna wobec komunistycznych władz.

Bardzo interesujące są zapiski o ludziach, których poznał na swojej drodze. Wspomina m.in. Antoniego Słonimskiego, reżysera Krzysztofa Krauze, Henryka Berezę, Adolfa Rudnickiego, Henryka Krzeczkowskiego, Aleksandra Małachowskiego, Andrzeja Samsona, Józefa Dajczgewanda czy Adama Michnika, którego autor poznał w latach sześćdziesiątych, a po internowaniu 13 grudnia 1981 r. siedział z nim w jednej celi. Tak pisze o uwięzieniu:

Pierwszy miesiąc pobytu w więzieniu – trzeba przyznać, w dość łagodnych warunkach – wspominam jako jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Sprawiała to przede wszystkim obecność w naszej celi Adama Michnika i Marka Barańskiego. Ten pierwszy szybko zgromadził wokół siebie mały dwór, na którym główną postacią był Piotr Mroczyk, późniejszy dyrektor Polskiej Sekcji Radia Wolna Europa, i gdakał równie głośno, co zabawnie, całkiem jak indyk z wielkim czerwonym grzebieniem, puszący się na podwórku. Ten drugi był naukowcem z Uniwersytetu, z którym świetnie się rozumiałem, i dużo rozmawialiśmy na wszystkie tematy. Byliśmy w dodatku bohaterami (!!), a oprócz prestiżu mieliśmy paczki żywnościowe i ubraniowe z Zachodu, o zawartości których ci na „wolności” mogli tylko pomarzyć.

I dodaje:

Dobre samopoczucie Michnika brało się z prostego powodu: jak nam wyznał, bardzo się cieszył, że go zwinęli, bo inaczej musiałby podejmować jakieś decyzje polityczne, a w rzeczywistości nie miał pojęcia, co robić. Tutaj mógł wygłaszać bon moty, grać w pokera, dyskutować o endecji, pouczać niesubordynowanych prawicowców (któregoś dnia radiostacja więzienna powiadomiła nas, że internowany Michnik otrzymał pochwałę komendanta za wzorową postawę) i pisać górnolotne, pozbawione konkretów listy w stylu młodego Gandhiego, na którego pozował

Książka Piotra Skórzyńskiego jest opowieścią fascynującą, autor na szczęście nie koncentruje się wyłącznie na sobie, ale jako doskonały obserwator rzeczywistości pokazuje świat PRL. Obala mity i stereotypy o tych ludziach, obdziera z patyny i pomnikowości. Przekazuje też gorzką prawdę o społeczeństwie, które po II wojnie światowej utraciło swoją pamięć i nie wiadomo, czy będzie w stanie ją odbudować.

Mateusz Rawicz

Piotr Skórzyński „Człowiek Nieuwikłany. Wspomnienia z PRL”, Biblioteka Glaukopisu, Warszawa 2012.

Artykuł Jak Michnik cieszył się, że go zwinęli, czyli PRL okiem genialnego obserwatora pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/96/feed/ 0