Leszek Moczulski – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Leszek Moczulski – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 4 lata temu zmarła najbogatsza Polka w historii, która chciała uratować Stocznię Gdańską https://niezlomni.com/4-lata-temu-zmarla-najbogatsza-polka-historii-ktora-chciala-uratowac-stocznie-gdanska/ https://niezlomni.com/4-lata-temu-zmarla-najbogatsza-polka-historii-ktora-chciala-uratowac-stocznie-gdanska/#respond Sat, 01 Apr 2017 18:36:12 +0000 http://niezlomni.com/?p=36735

Kopciuszek czy Królowa Śniegu? Zagadka najbogatszej Polki. „Jeśli wrócę, to tylko rolls-royce’em” – mówi przyjaciołom jesienią 1967 roku i wyjeżdża z Polski.

Kiedy kilka lat później odwiedza ojczyznę, jest już żoną starszego o ponad czterdzieści lat potentata branży kosmetycznej. I milionerką.

Przytaczając opowieści wieloletnich pracowników, służących i znajomych państwa Johnsonów, Ewa Winnicka pozwala zobaczyć codzienne życie za bramą ich luksusowej rezydencji. Pokazuje, jak zaskakująco spełnia się czasami amerykański sen: czy to ubogich polskich imigrantów, czy jednego z najsłynniejszych rodów, którego żadne pieniądze nie zdołały ocalić przed skandalami i nieszczęściem.

Fragment książki  "Milionerka" - pierwszej biografii Barbary Piaseckiej Johnson.

The Barbara Piasecka Johnson Foundation. Princeton, 1974

Kiedy w Ameryce majątek człowieka przekroczy mniej więcej sto milionów dolarów, oczekuje się, że założy on dobroczynną fundację, najlepiej swojego imienia. „Give back” to zasada zakorzeniona w purytańskiej mentalności tamtejszego społeczeństwa.

Odkąd Andrew Carnegie i John D. Rockefeller postanowili stworzyć instytucje swojego imienia, osoby o statusie materialnym Barbary Piaseckiej Johnson nie mają wyboru. Swoją fundację ma Seward Johnson, jego była żona i przede wszystkim brat – Generał. The Robert Wood Johnson Foundation to potęga, jedna z pięciu największych zajmujących się zdrowiem w Ameryce organizacji charytatywnych. Fundacje mogą być oczywistą formą ucieczki przed fiskusem ze względu na nieograniczone odpisy podatkowe przysługujące darczyńcom. Jeśli na działalność wyda się minimum pięć procent funduszu założycielskiego, można odpisać od podatku całą wydaną sumę. Można też robić zakupy na rachunek fundacji. Zwykle te pięć procent funduszu na działalność pochodzi z odsetek od kwoty zainwestowanej w akcje albo zysków z działalności gospodarczej.

W 1974 roku za radą swojej prawniczki Niny Zagat Barbara zakłada fundację dobroczynną swojego imienia. Jej celem statutowym jest kształcenie profesjonalistów z Polski, wspieranie inicjatyw artystycznych, medycznych i międzynarodowych przedsięwzięć humanitarnych. Jest w swoich próbach pomagania uparta i nieugięta. Jednym z pierwszych beneficjentów fundacji zostaje Krystian Zimerman, który zaprzyjaźnia się serdecznie z Barbarą. Następne przedsięwzięcie przysporzy jej rozczarowań.

(…)

Na opozycję. Warszawa – Nowy Jork, 1985

W sprawie pomocy dla Zofii Romaszewskiej, działaczki opozycji z Warszawy, członkini Komitetu Obrony Robotników, która wybiera się do Nowego Jorku, żeby zbierać fundusze na konspirację, do Barbary dzwoni Felicja Kranc (o tym, jak należy zbierać pieniądze, Zofia dowiaduje się od Ireny Lasoty, emigrantki zaangażowanej w komitet Solidarity with Solidarity. Irena tłumaczy Zofii, że zwracanie się do fundacji charytatywnych jest w Ameryce powszechne i mniej krępujące).
Wkrótce Zofia Romaszewska może przyjechać do Jasnej Polany. Kilka miesięcy później przyjeżdża na stypendium jej córka Agnieszka.

Zofia Romaszewska:
– Kiedy przyjechałam, dni gospodyni upływały na przygotowaniach do procesu o majątek, spotykała się z adwokatami. Zachwycała się Niną Zagat, która była jej opoką. Przychodzili do niej również masażystka, fryzjerka i wróżka. Była ładnie ubraną, nauczoną wiedzy o sztuce osobą, chociaż z tego, jak się wyrażała, wnioskowałam, że jest kobietą prostą. Chodziłyśmy na spacer po jej ogrodach. Podziwiałyśmy szopy pracze, które mieszkały na terenie jej posiadłości w ogromnej liczbie. Opowiadała mi głównie o tym, jak kochała pana Johnsona. Mówiła, że nikt jej nie wierzy, a to prawda. Byłam doskonałym słuchaczem, bo nic o sprawie nie wiedziałam, nie miałam zdania. Dziś myślę, że podtrzymywała mit, w który sama uwierzyła.

Żeby się uwiarygodnić, opowiadała, że przyjaźni się z homoseksualistami: lekarzem z Nowego Jorku oraz jednym doradcą od sztuki. Dbała, żeby nie można jej było posądzić o romans. W Jasnej Polanie nie było śladu innego faceta. Nawet śladu po śladzie. W moim przekonaniu była wciąż zakochana w Witoldzie Małcużyńskim. Kiedy o nim mówiła, zmieniał jej się wyraz twarzy.

Jeden z najlepszych pokoi gościnnych nosił jego imię. Chciała, żebym opowiedziała jej o Polsce. Słuchała z dużym zainteresowaniem. Mówiłam, że potrzebujemy pieniędzy na Solidarność, bo inaczej ruch zamrze. Myślę, że to ją fascynowało. Nigdy nie przeszłyśmy na „ty”. Byłam dość nastroszona, nie chciałam się zaprzyjaźniać, tylko zdobyć pieniądze na Solidarność. Powiedziałam jej, czego potrzebujemy, a ona słuchała uważnie. Już podczas pierwszego spaceru oświadczyła mi, że da pieniądze. Na początek sto tysięcy dolarów. Pieniądze dotarły w 1986 roku przez fundację Ginetty Sagan. Filantropka Sagan mogła wywieźć większe pieniądze z USA. Te pieniądze pozwoliły nam pomóc bardzo wielu ludziom i prowadzić Komisję do spraw Interwencji i Praworządności NSZZ „Solidarność”. Na moją prośbę pani Basia kupiła nam kilka samochodów: toyotę, duże renault, hyundaia i nissana. Wszystkie na ropę, o takie prosiliśmy. Mogliśmy wozić adwokatów na sprawy. Auta zostały przywiezione, gdy już byłam w Polsce. Bez niej nas by nie było. Była najważniejszym fundatorem Komisji. Mogliśmy płacić ludziom za strajki, broniliśmy ich w sądzie. Wszyscy w opozycji zazdrościli nam, że udało nam się zdobyć pieniądze. O tym, że są to środki od Barbary, nie mówiliśmy głośno. Miałyśmy niepisaną umowę, że w kontekście pieniędzy jej nazwisko nie padnie. Zwłaszcza że kiedy u niej mieszkałam, mnóstwo ludzi z Polski próbowało się do niej dostać. Dzwonili, pisali listy, czekali pod drzwiami. Na koniec pani Barbara zapytała, co bym chciała dla siebie, a ja powiedziałam, że chciałabym nie mieszkać ze swoją córką. Byłyśmy z Agnieszką w dobrych relacjach, ale nie chciałam z nią mieszkać. Gdy wyszłam z więzienia, Agnieszka była już mężatką. Wszyscy mieszkaliśmy w jednym, trzypokojowym mieszkaniu. Potrzebowałam przestrzeni, źle się czułam z tyloma osobami. A nie było żadnych szans na mieszkanie dla Agnieszki. I ona to mieszkanie dla Agnieszki ufundowała. Przysłała dwadzieścia tysięcy dolarów, co wystarczyło na mieszkanie i urządzenie go. Opłaciła też stypendium w Yale. Pożegnałyśmy się bardzo serdecznie, a mnie bezpieka już mocno pilnowała, żebym więcej nie dostała paszportu.

(…)

Na opozycyjną legendę. Princeton, 1987

Opozycjonista Leszek Moczulski, założyciel Konfederacji Polski Niepodległej, powstałej w 1979 roku pierwszej niekomunistycznej partii politycznej, wychodzi z więzienia w 1986 roku z ciężką chorobą serca. Wyleczony, z paszportem (jesienią tego roku władze rozluźniają politykę wyjazdową), rusza wraz z żoną na Zachód na zaproszenie działaczy rządu emigracyjnego. Spotyka się z Polakami w Paryżu i Londynie. Witają go spragnieni wiadomości emigranci. Moczulski jest legendą podziemia, pierwszą osobą, która przedstawia się jako emisariusz z walczącego kraju, z otwartą przyłbicą przemawia w polskich klubach i świetlicach i nie boi się powiedzieć publicznie, że przewiduje szybki upadek ZSRR. Tournée Moczulskiego to pasmo frekwencyjnych sukcesów, ale większość słuchaczy uważa, że słowa Moczulskiego o upadku ZSRR są nieodpowiedzialne i szalone.

Leszek Moczulski:
– O tym, że pani Johnson pomaga opozycji, dowiedziałem się w Londynie od prezydenta RP na uchodźstwie Kazimierza Sabbata. Podczas obiadu prezydent poprosił mnie na chwilę do osobnego pokoju i powiedział szeptem, że w Princeton urzęduje Polka mająca kontakty, pomagająca opozycji incognito ze względu na zagrożenie ze strony KGB, o którym jest przekonana.

Następnym etapem podróży Moczulskich jest Ameryka. Informację o tajemniczej Polce potwierdza szef Kongresu Polonii Amerykańskiej i pyta, czy chcą tę panią odwiedzić. Oczywiście chcą. Moczulscy są zachwyceni rezydencją, a kiedy Leszek opowiada pani Johnson o rychłym upadku ZSRR, Barbara nie puka się w głowę. Jest zachwycona ogładą i manierami Moczulskiego i jego żony. Różnią się od lokalnych, skrajnych i skłonnych podpalać wszystko nowojorskich polonijnych działaczy KPN, których strach by było wpuścić do pałacu. Z podróży po Stanach Moczulscy przywożą kilka tysięcy dolarów. Nie pytają o innych beneficjentów, ponieważ gospodyni podkreśla, że musi konspirować. Zofia Romaszewska jest zdania, że w połowie lat osiemdziesiątych Barbara nie panuje nad swoim majątkiem. Wydaje, wydaje, wydaje. Wszystko osnute mgłą tajemnicy, ponieważ ma obsesję na punkcie KGB. Ale w 1987 roku zatrudnia asystentkę, która ma pomóc zorientować się w potrzebach ojczyzny.

(…)

Na nową Polskę. Nowy Jork – Buffalo, NY, 1990

Po 1989 roku Jasną Polanę odwiedzają nowo mianowani polscy urzędnicy. Polska milionerka jest naturalnym sprzymierzeńcem nowych władz. Społeczna Fundacja Solidarności dostaje milion dolarów, dzięki którym można zacząć budować społeczną służbę zdrowia. W 1990 roku wydawca „Nowego Dziennika” Bolesław Wierzbiański przedstawia Barbarze Izabellę Cywińską, pierwszą niekomunistyczną minister kultury, będącą z wizytą w Stanach Zjednoczonych.
Barbara jest, jak zwykle, zafascynowana nową znajomą. Zaprasza Cywińską do siebie na kilkudniowy pobyt. Izabella Cywińska ma plan, by namówić bogatych Polonusów do kupowania zrujnowanych zamków, posiadłości i pałaców na Ziemiach Odzyskanych, ponieważ Polaków w żaden sposób nie stać na restaurowanie zabytków. Barbara przyjmuje Cywińską z honorami i wykonuje kilka telefonów. Nazajutrz wsiadają do samolotu i lecą do Buffalo w stanie Nowy Jork. Buffalo to drugie po Chicago skupisko Polaków w Stanach Zjednoczonych. Podczas uroczystego obiadu pani minister ściska rękę kilkunastu majętnych rodaków. Niektórzy wsuwają jej pięciodolarowy banknot do kieszeni, ale pomysł na szersze dofinansowanie kultury przez Polonię w Buffalo okazuje się niewypałem. Cywińska i Piasecka Johnson wracają do Princeton.

Kilka dni później gospodyni organizuje uroczysty obiad w salonie ozdobionym na tę okazję wyselekcjonowanymi obrazami z XVII i XVIII wieku. Wszystkie muszą przedstawiać mięso i warzywa. Nowa minister jest oszołomiona. Na zakończenie kolacji Barbara wygłasza uroczyste oświadczenie o niechybnej współpracy kulturalnej.

Pobyt Cywińskiej kończy się kolejnym uroczystym obiadem. Zaproszeni są Jerzy Kosiński z żoną, skrzypaczka Hanna Lachert i jeszcze kilkanaście osób.
Izabella Cywińska:

– Siedziałam obok Franca Zeffirellego i dobrze się bawiliśmy. Pod koniec, mocno wstawieni, robiliśmy zakłady, kto zje więcej kwiatów z wazonów ustawionych na stole.

Cywińska spotyka potem Basię w Warszawie, na przyjęciu w hotelu Victoria.

– Nie byłam już ministrem i Basia już ze mną nie rozmawiała – wspomina.

(…)

Bardzo dobra, ale wróżka. Gdańsk, 1989

Do Gdańska zaprasza Barbarę ksiądz prałat Henryk Jankowski, proboszcz parafii Świętej Brygidy, duszpasterz stoczniowców, społecznik oraz miłośnik pięknych przedmiotów. Dzięki hojności Barbary po odwiedzinach w Jasnej Polanie przesiada się do mercedesa i zaczyna marzyć o nowej posadzce w kościele Świętej Brygidy. Ma być wykonana z marmuru, w jakim rzeźbił Michał Anioł.

W 1989 roku Barbara chce bliżej poznać laureata Pokojowej Nagrody Nobla Lecha Wałęsę, więźnia politycznego, przywódcę związkowego, który wyrasta na najważniejszego człowieka w centralnej Europie. Przez lata wspiera działaczy opozycji i czuje się częścią procesu przemian.

Józef Grabski:
– Pracowaliśmy nad Opus sacrum, kiedy zadzwonił prałat z zaproszeniem na procesję Bożego Ciała. Piasecka i Grabski zatrzymują się w hotelu Heweliusz. Jest 1 czerwca 1989 roku, słoneczny czwartek. Za trzy dni mają się odbyć pierwsze częściowo wolne wybory. Trwa intensywna kampania wyborcza, wychodząca z podziemia opozycja musi stawić czoło kontrolującej telewizję i prasę władzy partyjnej.
Pierwsza niepartyjna „Gazeta Wyborcza” ukazuje się dopiero od trzech tygodni. Mobilizacja przypomina atmosferę Sierpnia ʼ80. Jest nadzieja: ludzie użyczają samochodów, powielacze wypluwają tysiące ulotek, które roznoszą wolontariusze. Służby bezpieczeństwa obserwują poruszenie i składają kierownictwu PZPR sprawozdania i oceny sytuacji.
Opozycja boi się prowokacji. Jeszcze nie ma pewności, czy wybory nie skończą się rozlewem krwi.
Józef Grabski:
– Najpierw poszliśmy na mszę. Kościół Świętej Brygidy pękał w szwach. Stoczniowcy z rodzinami, najważniejsi działacze gdańskiej Solidarności i oczywiście przewodniczący.
Bogdan Lis, jeden z działaczy Komitetu Obywatelskiego, widzi, że kobieta towarzysząca prałatowi daje na tacę sto tysięcy złotych. Ludzie wstrzymują oddech. Potem wszyscy idą w procesji. Barbara jako gość specjalny.
Alojzy Szablewski, inżynier, szef stoczniowej Solidarności, który wciąż jest wzruszony wysokością ofiary, mówi szeptem: „Jak pani taka bogata, to może kupi pani naszą stocznię?”.
To zdanie przypisywane jest również Lechowi Wałęsie. Według innej teorii inspiracją dla Barbary jest audiencja u papieża Jana Pawła II w Watykanie. W każdym razie Stocznia Gdańska, kolebka Solidarności, symbol oporu i przemian, bardzo potrzebuje cudu. W 1988 roku rząd Rakowskiego postawił ją w stan likwidacji. Robotników czekają zwolnienia, produkcję zaczynają przejmować nomenklaturowe spółki. Podczas procesji nie zostaje doprecyzowane, czy chodzi o sto milionów złotych czy dolarów, więc po południu kilkunastoosobowa grupa działaczy idzie na plebanię, żeby domówić szczegóły. 1 czerwca Barbara podpisuje list intencyjny, według którego do końca roku ma powstać spółka akcyjna z pięćdziesięciopięcioprocentowym udziałem Piaseckiej Johnson.

Lech Wałęsa jest szczęśliwy: „Nie będę spał w nocy. Jestem uratowany, uratowany! Spotykałem się z królami, królowymi, mężami stanu, ale nigdy z kimś tak wspaniałym jak pani Basia”.

„Mam nadzieję, że cała Polska będzie szczęśliwa” – komentuje skromnie Barbara.

Jeszcze tego samego dnia amerykańska agencja UPI podaje informację, że Barbara Piasecka Johnson zapowiedziała założenie spółki, która przejmie Stocznię Gdańską i zainwestuje w nią sto milionów dolarów...


29 marca  do księgarń trafiła "Milionerka" - pierwsza biografia Barbary Piaseckiej Johnson. Ewa Winnicka opisuje w swojej książce burzliwe, pełne sensacji losy rodu Johnsonów, właścicieli jednej z najsłynniejszych firm kosmetycznych na świecie. To prawdziwa historia amerykańskiego snu: od sprzątaczki do milionerki.

Artykuł 4 lata temu zmarła najbogatsza Polka w historii, która chciała uratować Stocznię Gdańską pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/4-lata-temu-zmarla-najbogatsza-polka-historii-ktora-chciala-uratowac-stocznie-gdanska/feed/ 0
Film „Pod Prąd” odsłaniający prawdę spod zasłony propagandowych kłamstw https://niezlomni.com/film-pod-prad-dokument-o-knp/ https://niezlomni.com/film-pod-prad-dokument-o-knp/#respond Mon, 20 Jun 2016 06:37:42 +0000 http://niezlomni.com/?p=28284

Film oglądałem tak, jak przed laty czytałem podziemne wydawnictwa: z poczuciem, że docieram do rzeczywistości przesłanianej dotąd dymem kłamstw - czasem cuchnących, ale czasem bezwonnych, groźniejszych. Podobnie jak w czasach PRL żyjemy w świecie wykreowanym przez propagandę, w matriksie.

Polski matriks i rzeczywistość

A nasz matriks wygląda tak: w PRL powstaje (nie wiadomo skąd, pewno z pobudek moralnych) opozycja, której ukoronowaniem jest Komitet Obrony Robotników. I ów KOR, włączywszy się w struktury „Solidarności” wraz z nią przejmuje od partii władzę podczas obrad Okrągłego Stołu. Tak więc III RP wywalczyli Wałęsa z Kuroniem i Michnikiem, a przyczynili się do jej uzyskania „ludzie honoru” – Kiszczak z Jaruzelskim.

Film Macieja Gawlikowskiego „Pod prąd” dekonstruuje ten matriks. Prawdę odtwarzamy z wypowiedzi bohaterów, ale i z pozbawionych komentarza scen: towarzysze polscy łaszą się do radzieckich, milicja bije demonstrantów, sąd skazuje opozycjonistów na długoletnie wyroki.

Film nie przypomina o tym co jeszcze jest oczywiste, ale za jakiś czas, przy dzisiejszym stanie nauki i oświaty może już oczywiste nie być. To „prawdy tła”:

1. po II wojnie Polska utraciła suwerenność na rzecz sowieckiego zaborcy, który posiłkował się także polskimi zdrajcami zrzeszonymi w PPR (PZPR);
2. w partii tej trwały walki o łaski Kremla a także o sposób sprawowania władzy – chodziło o różne proporcje i o jakość terroru, przekupstwa itp.
3. ci, którzy przegrywali zostawali potępieni jako „trockiści”, dysydenci” „rewizjoniści” itp. Tracili władzę, ale przecież nie odzyskiwali cnoty, nie przestawali być zdrajcami. To nasze naiwne społeczeństwo wkładało im na głowy cierniowe korony.

Wspomniany przed chwilą KOR wywodził się głównie z odrzutów i odpadów b. aparatu władzy (mam na myśli środowisko Kuronia, nie harcerzyków Macierewicza!). Dawni aparatczycy w rodzaju Geremka potrafili narzucić się na różnego rodzaju ekspertów a nawet funkcyjnych „Solidarności” – i tłumili zarówno społeczny radykalizm, jak aspiracje niepodległościowe tego ruchu. W wyobraźni KOR-owców mieściła się „finlandyzacja” – nie mieściła walka o niepodległość, bali się Związku Radzieckiego, ale tak samo, jeśli nie bardziej bali się polskich „nacjonalistów”.

Układ – przeciwko komu?

W 1988 roku przez kraj przeszła fala kolejnych demonstracji i strajków. Do glosu dochodzi młode pokolenie „solidarnościowcow” uaktywnia się Federacja Młodzieży Walczącej, bunt przybiera cechy pokoleniowego. Gawlikowski uwypukla te zdarzenia jako decydujące dla późniejszego przewrotu. Zagrożona poczuła się partia, ale zagrożone poczuły się także umiarkowane władze „Solidarności” – Lech Wałęsa zaczął głosić program dogadywania się z partią, a potępiać młodych przywódców strajków jako „oszołomów”. Michnik i Kuroń popierają Wałęsę w akcji „pożarniczej” (gaszenia strajków) – można powiedzieć, że ugodowcy z „Solidarności” wspierają ugodowców z PZPR.

A jesienią 1988 w Magdalence zostaje zawiązany układ, który pozwoli sojusznikom i podzielić się władzą i - wspólnymi siłami - wykończyć nurt niepodległościowy. Program wygłosił Michnik wdzięcząc się kieliszkiem do Kiszczaka: ja piję za taki rząd, w którym Lechu będzie premierem, a pan ministrem spraw wewnętrznych. Personalia się nieco zmieniły, premierem został Mazowiecki, ale układ zadziałał – i chyba działa nadal.

Wszelkie próby rozliczenia zerwania z przeszłością PRL i rozliczenia komunistów były i są torpedowane – sojusznicy odrzucili w 1992 roku projekt ustawy o restytucji niepodległości, potem – wniosek o postawienie Jaruzelskiego przed Trybunałem Stanu. Autorom stanu wojennego i ich propagandzistom w rodzaju Urbana włos z głowy nie spadł. I nie spadnie – póki działa układ.

KPN – przełamywanie strachu

Konfederacja Polski Niepodległej to była autentyczna polska opozycja – piłsudczycy, spadkobiercy AK i WiN-u ale także i NSZ i prawdziwej PPS i niezależnych ludowców. Stąd pluralistyczny, właśnie „konfederacki” charakter tej partii. Ona nie była nie była monolitem, była jakby przedłużeniem wolnego Sejmu II RP.

Gawlikowski cofa się w filmie do początków KPN, pozwala mówić zarówno samym politykom (Moczulski i Szeremietiew z jednej, Kuroń i Lityński z drugiej strony) jak i komentatorom – rolę komentatora znakomicie pełni spokojny, wyważony w swoich sądach historyk Antoni Dudek. Tak więc słyszymy zarówno szefa KORu Kuronia, który uważa, że należy się organizować, lecz nie próbować – broń Boże – obalać władz (argumentem, zresztą poważnym są sowieckie czołgi), z drugiej – lidera KPN, Moczulskiego, który domaga się obalenia władzy partii rządzącej z nadania Kremla i wystąpienia z Paktu Warszawskiego.

Historia przyznała rację Moczulskiemu, lecz w momencie wystąpienia obydwu ugrupowań, nie było to wcale pewne. Program KPN wymagał i odwagi, i wyobraźni. Na ekranie widzimy fragmenty rozpraw sądowych, pałowanie manifestantów, głodówkę w obronie więźniów. Twórca filmu dyskretnie pokazuje wspaniałą, pełną poświęcenia postawę Marii Moczulskiej, kontrapunktuje ją z wypowiedzią księdza wyraźnie zafrapowanego tym, że głodówka odbywa się 200 metrów od kościoła, a on o niej nic nie wie... Kamera filmuje mury i cele więzienia w Barczewie, więźniowie mówią o wilgoci, o tym, że z zimna trzeba było siedzieć na pryczach nie dotykając podłogi, że nocami zamarzała woda w misce. Wielu więźniów wpadało w choroby, nie brakło prób samobójczych – i chyba właśnie po to było to więzienie.

Procesy przywódców KPN w latach 1981 – 82 i w 1986 należały do najdłuższych w PRL, wyroki – do najwyższych. Były też testem wzajemnej lojalności opozycyjnych ugrupowań i sygnałem na przyszłość. Ci, którzy dziwią się późniejszym woltom politycznym Michnika, które doprowadziły do słynnego „Odp... się od generała” powinni zwrócić uwagę na wcześniejsze wypowiedzi Lityńskiego czy Bujaka.

Lityński, z autentycznym bądź dobrze zagranym zawstydzeniem przyznaje, że w komunikatach o represjach wobec opozycji wykreślali nazwę KPN, wszystko szło na rachunek KOR-u [także i ewentualna pomoc z zagranicy - BU]; Bujak z kolei wygadał się podczas jednego z wieców na Śląsku: na pytanie dlaczego nie bronią uwięzionych KPN-owców odpowiedział mniej więcej tak; to są wariaci, mogą narozrabiać, niech na razie posiedzą, gdy opanujemy sytuację, to się ich wypuści. Słowa może były nieco inne, treść właśnie taka, czyli podła. Konfederacja przeszkadzałaby nowemu układowi, nowemu podziałowi Polski. Moczulski wyszedł po I procesie po interwencji prymasa Wyszyńskiego – ku niezadowoleniu „patriotów” z KSS – KOR.

Parę słów o tradycji

Film krakowskiego reżysera jest rzetelny w dochodzeniu do prawdy, choć – rozumiem, że z konieczności – fragmentaryczny. Można mu zarzucić jednostronność, jak uczynił to ktoś podczas dyskusji po filmie wyświetlanym u warszawskich Roninów – ale tylko w tym sensie, że skupił się na wybranym przez siebie temacie. Ale w ten sposób właśnie przywrócił zachwiane proporcje, pomniejszył nadętych na użytek propagandy b. „dysydentów”, jednym zdaniem: oddał sprawiedliwość zasłużonym i pokrzywdzonym – choć oczywiście nie wszystkim. W niedostatecznym stopniu zostali może pokazani „ojcowie – założyciele” nurtu niepodległościowego, więcej miejsca należało się takim postaciom jak gen. Abraham, płk Szostak – „Filip” czy gen. „Boruta” - Spiechowicz.

W przeciwieństwie do Geremka i „dysydentów”, z których biografii niewiele da się wydłubać czynów ważnych (nie mówiąc o bohaterskich) - przywódcy nurtu niepodległościowego przez całe życie byli wielcy, reżyser miałby problem, co wybrać z ich biografii. W przypadku gen. Abrahama wypadałoby np. wspomnieć i o obronie Lwowa i o Wrześniu 1939 etc. etc. Podobne problemy miałby reżyser z pozostałymi bohaterami – musiałby powstać dodatkowy film. Więc skupienie się na małej grupie przywódców KPN, rozpoczęcie narracji dzieła od daty powstania KPN wydawało się rozwiązaniem może nieco bezwzględnym, ale logicznym.

Piłsudczykowski charakter tego nurtu został zasygnalizowany portretem wiszącym w mieszkaniu Moczulskiego i jego wypowiedzią. Myślę, że i ten wątek należałoby rozwinąć. To ważny klucz zarówno do wyboru niezwykle trudnej drogi - narażającej życie działaczy KPN – Moczulskiego, Szomańskiego, Szeremietiewa, dla których Marszałek był wciąż żywym autorytetem. To klucz do wizjonerskich analiz w „Rewolucji bez rewolucji” (nawet jej tytuł jest aluzją do wypowiedzi Piłsudskiego o Maju 1926 roku!) jak i do różnych, czasem dwuznacznych działań. I w filmie i po dyskusji Moczulski mówił o swych rozmowach z bezpieką – nie traktował ich jednak jako donosicielstwa, raczej jako grę – i tu wzorcem dla kompromisów była mu współpraca piłsudczyków z austriackim wywiadem.

Tym którzy mają mu to za złe odpowiadał – w jednej z najważniejszych scen filmu – słowami Piłsudskiego, iż dla Polski trzeba czasami włożyć ręce w gówno. Nie można też nie zgodzić się z filmową wypowiedzią Antoniego Dudka, z której wynikało, że oskarżany o agenturalność Moczulski był najbardziej prześladowanym więźniem politycznym. Od momentu powołania KPN do kompromisu „Okrągłego Stołu” upłynęło 10 lat. Moczulski z tych 10 ponad 6 przesiedział w ciężkich więzieniach. Jeśli popełnił jakieś grzechy w młodości – odkupił je kilkakrotnie, czego o większości późniejszych przywódców III RP powiedzieć nie można. I nie chodzi tu tylko o przeróżnych „Olinów” czy „Katów”.

I jeszcze parę drobiazgów.

W czasie dyskusji, jaka nastąpiła po projekcji zarzucano też reżyserowi zbytnią emocjonalność. Ależ to właśnie jest jedną z głównych zalet: od dzieła sztuki wymagamy, by było czymś więcej niż podręcznik, by przynosiło także wartości estetyczne, uczuciowe, etyczne, metafizycze etc., wymagamy by trzymało w napięciu, by pokazywało bohaterów, z którymi można się utożsamić, a przynajmniej sympatyzować – ale i antybohaterów, których można i trzeba potępić. Tak uczymy się odróżniać zło od dobra! A pamiętać też trzeba, że dzieło powstające w tak zakłamanym otoczeniu jakim jest matriks III RP skazane jest na emocje, na chcianą czy mimowolną polemikę, na szarganie – fałszywych zresztą – świętości i autorytetów. Gdyby film Gawlikowskiego pozbawiony został tych cech – byłby po prostu zbędny.

Autor działający w Krakowie musi wpaść w krakocentryzm – ten zarzut też padał w dyskusji. Ale na obronę reżysera trzeba powiedzieć, że stosował zasadę pars pro toto, to znaczy, że działacze krakowskiej KPN występowali jako działacze KPN w ogóle, jako przedstawiciele całej opozycji niepodległościowej. Lepszym mogłaby być tylko długometrażowa fabuła – do której reżysera namawiam. Wiedza, zręczność montażu, umiejętność stopniowania efektów pozwalają wierzyć, że może to być film i doniosły: poznawczo, estetycznie a przede wszystkim etycznie.

Bohdan Urbankowski, recenzja ukazała się w "Gazecie Polskiej"

Artykuł Film „Pod Prąd” odsłaniający prawdę spod zasłony propagandowych kłamstw pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/film-pod-prad-dokument-o-knp/feed/ 0