Kraków – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Kraków – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Pierwsze zwycięstwo nad Niemcami we wrześniu 1939. Podniebne walki i wojenne losy polskiego pilota. [WIDEO] https://niezlomni.com/pierwsze-zwyciestwo-nad-niemcami-we-wrzesniu-1939-podniebne-walki-i-wojenne-losy-polskiego-pilota-wideo/ https://niezlomni.com/pierwsze-zwyciestwo-nad-niemcami-we-wrzesniu-1939-podniebne-walki-i-wojenne-losy-polskiego-pilota-wideo/#respond Tue, 31 Aug 2021 20:06:33 +0000 https://niezlomni.com/?p=51343

Jak inni polscy lotnicy, Władysław Gnyś wystartował 1 września spod Krakowa, aby powstrzymać niemiecki atak. Walka z liczniejszymi i nowocześniejszymi maszynami najeźdźców była nierówna. Uniknąwszy zestrzelenia przez sztukasy, Władek wracał na lotnisko, gdy trafił mu się niespodziewany łup – dwa bombowce typu Dornier.

Jako doświadczony pilot myśliwski, Gnyś walczył nad Polską, Francją i w bitwie o Anglię. W 1944 roku został zestrzelony nad Francją i rozbił się. Ranny, wzięty do niewoli, uciekł przy wsparciu francuskiego ruchu oporu. Po wojnie wyemigrował do Kanady.
Napisana przez syna, Stefana, barwna biografia Władysława czerpie obszernie z jego dzienników, wspomnień i dokumentów. Została ona także bardzo bogato zilustrowana zdjęciami z rodzinnego archiwum. Opowiada historię Gnysia od dzieciństwa spędzonego na polskiej wsi, przez lata służby w alianckich siłach powietrznych podczas II wojny światowej, aż po symboliczny gest pojednania z niemieckim pilotem, z którym przyszło mu się zmierzyć owego pamiętnego 1 września…

Stefan Gnyś, Pierwsze zwycięstwa. Podniebne walki i wojenne losy polskiego myśliwca Władysława Gnysia, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału piątego: Bitwa o Francję

Podczas patrolu nad linią frontu tego samego dnia – kiedy los Chciuka był jeszcze nieznany – eskadra napotkała formację He 111 ukrytą wcześniej w chmurach. Władek krzyknął, chcąc ostrzec pozostałych, ale Francuzi nie zareagowali, toteż postanowił zaatakować samodzielnie. Puścił się w pogoń za ostatnim bombowcem w szyku. Zbliżył się doń, stając twarzą w twarz ze strzelcem tylnym, który strzelał doń wściekle. Władek odpowiedział ogniem, zachodząc Heinkla z prawej strony. Z bliska poczęstował go dwiema krótkimi seriami. Widział, jak pociski rozrywają bombowiec, ale ni stąd, ni zowąd potężny wstrząs wyrwał mu z ręki drążek sterowy. Gnyś chwycił go z powrotem i strzelał dalej. W końcu Heinkel pokazał brzuch i runął nosem w dół. Władek nie mógł podążyć za nim, bo w oddali dostrzegł eskadrę Messerschmittów wyłaniającą się z chmur i kierującą w jego stronę. Nie miałby z nimi szansy. Natychmiast położył więc maszynę w zakręt o sto osiemdziesiąt stopni, z dala od Heinkla. Poszczęściło mu się: zobaczył przed nosem gęste chmury, w których mógł się schować przed nadciągającymi Niemcami. Prowadzący Messerschmitt już otworzył ogień. Władek z powodzeniem zniknął w białych „poduszkach” i wrócił do bazy.
Wylądowawszy, zobaczył, że jeden z niemieckich pocisków wdarł się do wnętrza jego MS.406 i trafił w stalowy drążek sterowy, a następnie odbił rykoszetem na drugą stronę kabiny. Gruby pręt uratował mu życie. Czyżby Bóg znów nad nim czuwał? Dokonując oględzin samolotu z zewnątrz, zobaczył wiele dziur po kulach wystrzelonych z Heinkla i zdumiał się, że jego samolot nie spadł. A jako że nie widział, żeby Niemiec się rozbił, zaliczono mu jedynie uszkodzenie.

Tymczasem Chciuk, który 16 maja przeżył rozbicie na południowy wschód od Brukseli, usiłował wrócić na lotnisko Auchy-au-Bois i do swojej jednostki. Cały dzień czekał, aż ktoś go podwiezie, ale ponieważ się nie doczekał, postanowił iść piechotą. Po trzech męczących dniach dotarł na miejsce, ale eskadra zdążyła już przenieść się do innej bazy – Le Plessis-Belleville.

Jak więc się tam dostać? Dla Władysława Chciuka odpowiedź była oczywista: wziąć któregoś uszkodzonego Morane’a i polecieć. Na szczęście w bazie wciąż jeszcze było paru mechaników. Mieli oni spalić przed ewakuacją samoloty niezdatne do lotu. Sięgając po części z innych maszyn, mechanicy sklecili jako tako sprawnego Morane’a. Wiele rzeczy w nim nie działało, a gdyby stał się celem ataku Luftwaffe, byłby ugotowany. Chciuk nie miał spadochronu, hełmu ani karabinów, ale wystartował. Leciał tuż nad drzewami. Co gorsza, kiedy przelatywał nad liniami nieprzyjaciela, niemieccy żołnierze ostrzelali jego maszynę.


Ponad dwieście pięćdziesiąt kilometrów dalej, po locie via Paryż, 21 maja w końcu dotarł na lotnisko Le Plessis-Belleville. Z ulgą dołączył do kolegów, zachwyconych ponownym spotkaniem. Eskadra stacjonowała tam od 17 maja. Chciuk nie miał czasu na odpoczynek. Jeszcze tego samego dnia wystartował do lotu w kluczu francuskim na patrol na północ od Paryża. Trzej piloci spotkali i zaatakowali sześć Do 17. Kiedy jednak Chciuk przystępował do ataku, rozejrzał się i spostrzegł, że został sam – bez francuskich towarzyszy. Tymczasem strzelcy z Dornierów strzelali celnie i wielokrotnie trafili jego MS.406. Na szczęście zdołał wylądować swoim poważnie uszkodzonym myśliwcem opodal Clermont. Francuscy piloci nie mieli o tym pojęcia, wobec czego zameldowali, że poległ. W oczach eskadry był więc zaginiony i uznany za prawdopodobnie zmarłego.


A jednak nazajutrz Władek Chciuk przyjechał do jednostki rowerem. Nastąpiło kolejne powitanie pełne wzruszeń. Niestety, Bursztyn, prowadzący klucza, wciąż był nieobecny. Przynajmniej jednak było wiadomo, że żyje i leczy kolano w szpitalu. 25 maja Kazek Bursztyn wrócił ze szpitala do Le Plessis-Belleville i swojej jednostki, niecierpliwie go wyczekującej. „Trzej Muszkieterowie” znów byli razem. Uściskali się niczym bracia. Ta cudowna chwila nie trwała jednak długo, zwłaszcza dla Bursztyna. Wciąż miał opuchnięte kolano i wyraźnie utykał, uparł się jednak, że może wrócić do latania jeszcze tego samego dnia. Władek nalegał, aby nie ryzykował tak szybko, bo sztywna prawa noga może utrudnić mu poruszanie się w kabinie, gdyby wpadł w tarapaty. Kazek był jednak nieprzejednany i zbył te rady wzruszeniem ramion. Oświadczył kategorycznie, że będzie latał i znów prowadził swój klucz. Później tego samego dnia GC III/1 (dwanaście Morane’ów – dziewięć francuskich i trzy polskie) wystartowała do lotu na eskortę pary Potezów 63 wykonujących lot na rozpoznanie. Opodal Bapaume, kawałek na zachód od Cambrai w północnej Francji i siedemdziesiąt kilometrów od granicy belgijskiej, zaatakowało ich czternaście Messerschmittów Bf 109. Tam właśnie przebiegały wówczas linie niemieckie. Polacy lecący w górnym kluczu natychmiast podjęli walkę, ale w tej samej chwili kolejne sześć niemieckich myśliwców zaskoczyło ich z góry. Francuscy myśliwcy uświadomili sobie, że wróg ma przewagę liczebną, i uciekli wraz z Potezami. Teraz Polacy musieli sami doprowadzić do jak najpomyślniejszego rozstrzygnięcia bitwy.

Spis treści
Od autora 9
Od ilustratora 11
Podziękowania 13
Przedmowy 15
Słowniczek 17
Rozdział 1. Polska wieś i stary młyn 19
Rozdział 2. Służba w lotnictwie polskim 42
Rozdział 3. Wrzesień 1939: Blitzkrieg 57
Rozdział 4. Ucieczka. Z Rumunii do lotnictwa francuskiego 81
Rozdział 5. Bitwa o Francję 109
Rozdział 6. Bitwa o Wielką Brytanię 129
Rozdział 7. Listopad 1940 – czerwiec 1944 171
Rozdział 8. Zestrzelony nad Francją 215
Rozdział 9. Kanada 248
Rozdział 10. Powrót do Polski 281
Rozdział 11. Pojednanie 289
Rozdział 12. Powitanie bohatera 299
Rozdział 13. Koniec epoki 318
Epilog. Ashley Gnyś 322
Addendum. Upamiętnienie 326

Artykuł Pierwsze zwycięstwo nad Niemcami we wrześniu 1939. Podniebne walki i wojenne losy polskiego pilota. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pierwsze-zwyciestwo-nad-niemcami-we-wrzesniu-1939-podniebne-walki-i-wojenne-losy-polskiego-pilota-wideo/feed/ 0
Naprawdę jest czym się szczycić, jeśli chodzi o polską historię. Narodziny potęgi państwa Kazimierza Wielkiego. [WIDEO] https://niezlomni.com/naprawde-jest-czym-sie-szczycic-jesli-chodzi-o-polska-historie-narodziny-potegi-panstwa-kazimierza-wielkiego-wideo/ https://niezlomni.com/naprawde-jest-czym-sie-szczycic-jesli-chodzi-o-polska-historie-narodziny-potegi-panstwa-kazimierza-wielkiego-wideo/#respond Mon, 15 Mar 2021 22:40:46 +0000 https://niezlomni.com/?p=51264

Już Bolesław Chrobry (967–1025) stworzył bardzo silne i rozległe państwo.

Ponad sto lat po nim przyszedł okres osłabienia, zwany rozbiciem dzielnicowym, ale pamiętajmy, że było to wówczas zjawisko powszechne w całej Europie. Ponownego zjednoczenia państwa dokonuje dzielny przedstawiciel Piastów, książę kujawski Władysław Łokietek, wieńcząc swoje wysiłki królewską koronacją w 1320 r. w katedrze wawelskiej. Jego syn Kazimierz (1310–1370), wychowany w duchu silnego przywiązania do Ojczyzny i Chrystusowej wiary, kontynuował dzieło ojca. Po śmierci Władysława wieńczy on swe skronie koroną 25 kwietnia 1333 r. i rozpoczyna długie, owocne, a przy tym barwne panowanie.

Ostatnie kilkanaście lat w III RP cechowało się umniejszaniem polskiej historii, nawet jej deprecjonowaniem, a także… skracaniem. Opowiadanie o średniowieczu – które przyniosło światu m.in. uniwersytety – zostało przez wielu „postępowych” naukowców i publicystów uznane za propagowanie wstecznictwa. Tymczasem dorobek wieków średnich jest olbrzymi, czego dowodem jest również polska historia. Kazimierz III, nazwany potem Wielkim, faktycznie zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną.

Trzeba jednak pamiętać o wielu innych jego dokonaniach. Był bowiem także wielkim prawodawcą, z którego dorobku korzysta się do dziś! Budował nie tylko warownie i zamki, ale lokował dziesiątki nowych miast, fundował dziesiątki kościołów. Kronikarze pisali, że umiłował pokój, a jednak nie lękał się nieprzyjaciół i prowadził też zwycięskie wojny. Zreformował skarb koronny, rozsądnymi decyzjami i polityczną roztropnością doprowadził do prawdziwego rozkwitu gospodarki. Prawie podwoił obszar państwa.

„Pałał gorącą chęcią powiększenia i uświetnienia swego Królestwa Polskiego” – napisze o nim Jan Długosz.

Takiego właśnie władcę pokazuje nam ta pasjonująca i ujmująca swą urodą książka. Od panowania Kazimierza rozpoczyna się potęga Rzeczypospolitej, która trwać będzie kilka wieków i która nie pozwoli zginąć narodowi polskiemu nawet wtedy, gdy utraci on swoje państwo. O sprawiedliwym, odważnym i gospodarnym władcy opowiadają nam dwaj wybitni autorzy.

Prof. Krzysztof Ożóg, naukowiec i badacz o olbrzymiej wiedzy, prowadzi nas przez te czasy świetnym piórem, a mistrz Adam Bujak swoim artystycznym obiektywem pięknie pokazuje to, co zostało do dziś z epoki Kazimierza Wielkiego. A zostało niemało! Na dodatek ostatnimi laty bardzo wiele zamków, kościołów i murów obronnych wspaniale odrestaurowano, co można podziwiać także na kartach „Narodzin potęgi”.

Krzysztof Ożóg, Adam Bujak, Narodziny potęgi, Dziedzictwo Kazimierza Wielkiego, Wyd. Biały Kruk, Kraków 2020. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Biały Kruk.

Artykuł Naprawdę jest czym się szczycić, jeśli chodzi o polską historię. Narodziny potęgi państwa Kazimierza Wielkiego. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/naprawde-jest-czym-sie-szczycic-jesli-chodzi-o-polska-historie-narodziny-potegi-panstwa-kazimierza-wielkiego-wideo/feed/ 0
O Auschwitz powiedziano już wszystko?! Wspomnienia Stanisława Głowy dowodzą, że to temat, który nie przestanie przerażać. [WIDEO] https://niezlomni.com/o-auschwitz-powiedziano-juz-wszystko-wspomnienia-stanislawa-glowy-dowodza-ze-to-temat-ktory-nie-przestanie-przerazac-wideo/ https://niezlomni.com/o-auschwitz-powiedziano-juz-wszystko-wspomnienia-stanislawa-glowy-dowodza-ze-to-temat-ktory-nie-przestanie-przerazac-wideo/#comments Sat, 04 Jul 2020 04:39:18 +0000 https://niezlomni.com/?p=50737

Wydaje się, że o Auschwitz powiedziano już dość. Jednak wspomnienia Stanisława Głowy dowodzą, iż jest to temat, który, zgłębiany choćby wielokrotnie, nigdy nie przestanie zadziwiać i przerażać.

Muszę się jednak chwilę zatrzymać nad grupą młodych chłopców przywiezionych do Oświęcimia po pacyfikacji Zamojszczyzny i skazanych na śmierć przez zaszpilowanie. Chłopcy w wieku od lat siedmiu do czternastu w liczbie około stu. Wśród nich był tylko jeden Żyd, bardzo przyjemny brunecik. Pewnego dnia rankiem po apelu Rapportführer Palitsch z grupą SS-manów prowadzili tych chłopców na blok 11. Nie wiem, z jakich przyczyn nie doszło do ich rozstrzelania, prawdopodobnie z uwagi na dużą ich liczbę. Wszyscy byli już więźniami politycznymi, bo posiadali numerację obozową.

Po jakiejś godzinie całą tę grupę przeprowadzono na blok 20., polecono chłopcom rozebrać się i ulokowano ich w Waschraumie rzekomo do kąpieli. Na korytarzu zobaczyłem Pańszczyka oraz dwóch pomocników przygotowujących się do akcji. Zatrzymałem Mietka na korytarzu i do głębi wzburzony nawymyślałem mu od zbrodniarzy i morderców dzieci polskich. Dodałem, że nigdy dotąd nie widzałem podobnych morderców. „Jeżeli poważysz się zabijać polskie dzieci, to my ciebie, Mieciu, zamordujemy tak, że nawet nie będziesz wiedział kiedy”.

Było mi już wszystko jedno, a słowa moje, podobnie jak innych kolegów, którzy przeciw niemu występowali, poskutkowały. Miecio gdzieś zniknął, schował się, zarył pod ziemię. Nastąpiła kilkugodzinna zwłoka w egzekucji. Ja tymczasem zająłem się dziećmi, które wszystkiego się domyślały.

W Waschraumie jeden płacz. Pocieszałem i tuliłem jak mogłem do serca te polskie płowe czupryny. Pamiętam, że pierwsi, którzy się opanowali, byli chłopcy o nazwiskach Rycak i Rycaj (nr 86910, 86911), bardzo podobne polskie nazwiska. Obaj byli starsi, nie przekroczyli jednak czternastego roku życia.

Atmosferę polepszył nieco kocioł gorącej zupy, którą zorganizowaliśmy i którą wniesiono do sali. Wszyscy byli głodni. Zacząłem wydawać zupę i dolewki. Po posiłku języki dzieci rozwiązały się. Adwokat Weber z Krakowa śpiewał dzieciom przeróżne piosenki. Mówili cudnie, mówili prosto, mówili o rodzicach, o wsi rodzinnej i o tym, jak strasznie dziecięcymi serduszkami kochają swoją Ojczyznę.
Byłem twardym i zahartowanym już więźniem, ale tego wytrzymać nie mogłem. Łzy ciekły same wbrew mej woli. Widziałem całą umęczoną Polskę, widziałem wówczas morze krwi i ofiar. Widząc to, Rycaj mówi do mnie:

– Pan płacze? To my zapewne wszyscy pójdziemy na śmierć. Niech nam pan powie prawdę.
Egzekucja zaczęła się z kilkugodzinnym opóźnieniem. Pańszczyka nie odszukano. Jego miejsce zajęli Hauptscharführer Scherpe i Rottenführer Hantl. Zaczęła się Golgota. Mordowanie dzieci wśród ogromnego płaczu, wrzasku i jęków. Może oprawcy nie rozumieli polskiej mowy, ale do ich świadomości musiały dotrzeć okrzyki:
– Za co nas pan zabija, czy pan nie ma dzieci?
– Czy pan nigdy nie był ojcem?
– Jezus Maria, za co my musimy umierać?
– Mamusiu, tatusiu, ratujcie mnie, ginę niewinny!
Trzy i pół godziny trwała ta dantejska scena, a ja do dnia dzisiejszego mam poważne wyrzuty sumienia, dlaczego odciągałem od akcji Pańszczyka. Przy swojej technice byłby całą akcję zakończył w godzinę. Tymczasem nieobeznany Niemiec robił to niedołężnie, powoli, wywołując wśród dzieci tak przerażającą panikę. O was, dzieci Zamojszczyzny, ani ja, ani my wszyscy nie zapomnimy nigdy. Wasze buzie mam stale przed oczyma. Miałem najlepsze intencje, że grą na zwłokę uda mi się was uratować, względnie przedłużyć życie. Niestety stało się inaczej.

4. Kariera w obozowym „szpitalu”.

Stosunki na bloku 20. i w izbie chorych nie były najlepsze. Ton, oczywiście w złym znaczeniu, nadawał pisarz blokowy, oznaczony numerem 100 Roman Gabryszewski.

W obozie przebywał ze swoim bratem Tadeuszem. Obaj zginęli. Obu muszę poświęcić parę słów. Pochodzili z Zakopanego. Ich ojciec, którego nie znałem, był znanym i cenionym lekarzem w Zakopanem, a wśród górali cieszył się dużym szacunkiem i poważaniem. Ale te dwa rumiane jabłuszka, synalkowie, daleko odpadli od pnia. Roman miał być z zawodu śpiewakiem. W Zakopanem uchodził za zdecydowanego hochsztaplera. Być może jego wychowanie w pełnym dobrobycie, życie bez trosk, a może też słabe morale zaciążyły na całym jego burzliwym życiu i postępowaniu. Na bloku był panem życia i śmierci. Chorzy drżeli przed nim, bali się bowiem nie tylko jego pięści, ale i wyrzucenia ze szpitala, w którym pobyt, aczkolwiek bardzo ciężki, nie zmuszał jednak do pracy. Były wypadki katowania chorych przez niego. A i ja w pierwszym okresie spotkałem się z jego pięścią. Jego wyszukana łacina budzić musiała wśród wszystkich odrazę.

Pewnego dnia przechodziłem korytarzem do ubikacji. Byłem słaby, a nie mogąc się utrzymać na nogach, oparłem się o ścianę korytarza, która została świeżo pomalowana. Za ten czyn zostałem przez niego straszliwie pobity. Unikałem go, a czas starałem się wypełnić tylko pracą. Jako pomocnik sanitariusza cały czas poświęcałem chorym. Starałem się porządkować salę, podnosić samopoczucie kolegów, zapisywać i mierzyć temperaturę, zakładać na kartkach zeszytu karty gorączkowe. Wspólnie z chorymi wydaliśmy walkę wszom. Za chwytanie wszy i nabijanie ich na igły chorzy otrzymywali dolewki zupy. Niektórzy pobijali rekordy. Mieli w ciągu dnia nabitych na igły po parę tysięcy. W grudniu odwiedził salę lekarz obozowy dr Entress. Widząc dość schludną i uporządkowaną salę nr 3 i karty gorączkowe, zapytał blokowego, czyje to dzieło. Wskazano mnie. Wówczas polecił przyjąć mnie w stan sanitariuszy. Dostałem portki i bluzę, bo dotychczas jako chory pracowałem w brudnej i zawszonej bieliźnie. Spałem na sali pielęgniarzy. Zdobyłem niewątpliwy awans. Zetknąłem się wówczas z grupą polskich lekarzy pełniących również obowiązki tylko pielęgniarzy. Byli to: dr Fejkiel, dr Suchnicki, dr Diem, dr Dering, dr Szymański i wielu innych. Byli to koledzy, którzy całym sercem, prawie bez żadnych środków lekarskich, nieśli pomoc chorym, jak mogli i umieli.

Trzeba przyznać, że i wśród nich wielu bało się Romka Gabryszewskiego. Z sanitariuszy poznałem Kuryłowicza, Sowula, Tolińskiego, z którym – jako krakowianinem – rychło się zaprzyjaźniliśmy. Oprócz Gabryszewskiego bardzo ciekawą postacią na bloku był Miecio Pańszczyk, krakowianin, uczeń Akademii Sztuk Pięknych i uczeń profesora Dunikowskiego. Ale o nim nieco później. Zostawszy sanitariuszem mogłem już otwarciej występować przeciwko biciu chorych przez Romana. Szereg razy naraziłem się mu. Szereg razy zwymyślał mnie, ale do bicia już się nie posuwał. Przypuszczałem jednak, że niedługo to nastąpi, zwłaszcza że widząc małego i dość chudego więźnia, nie potrzebował się mnie obawiać. W czasie wydawania obiadów dla chorych zwróciłem mu w sposób uprzejmy uwagę, żeby mieszał w kotle, bowiem niektórzy z chorych dostają samo rzadkie, inni zaś sam gąszcz. Wówczas Roman palnął mnie w twarz. Nie wiem co i jak się stało, ale pamiętam, jak dr Fejkiel wycałował mnie, a inni gratulowali, bowiem Romcio leżał jak długi na posadzce. Walka rozpoczęła się na dobre, ale równocześnie wzrósł respekt przed moją ciężką, a kościstą chłopską ręką. W kilka dni po wypadku udawał już mojego wielkiego przyjaciela. Wypadek z pisarzem tak już sławnym z jego setnym numerem nie uszedł uwagi „taty” Bocka. Był to Niemiec, Lagerältester Krankenbaum. Wezwał mnie do siebie i po przedstawieniu sprawy polecił, że od zaraz będę pełnił funkcję głównego Schreibera. Broniłem się, jak mogłem, stwierdzając przy tym, że nikogo w życiu nie pobiłem, nie chcę nikogo bić, a w stosunku do Gabryszewskiego był to jakiś sporadyczny odruch rozpaczy czy samoobrony. Nic nie pomogło. Jestem pewien, że w całej tej sprawie maczali palce i Władzio Fejkiel, i inni koledzy lekarze. Po prostu wrobili mnie. Musiałem ulec, zwłaszcza że Tadzio Szymański nie dał mi żyć. Stanowisko pisarza przyjąłem, mimo że zdawałem sobie sprawę, iż funkcje te pełnili często reichsdeutsche czy volksdeutsche.

Stanisław Głowa, MROK I MGŁA NAD AUSCHWITZ. Wspomnienia więźnia nr 20017, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Cztery lata piekła w relacji naocznego świadka.

Wydaje się, że o Auschwitz powiedziano już dość. Jednak wspomnienia Stanisława Głowy dowodzą, iż jest to temat, który, zgłębiany choćby wielokrotnie, nigdy nie przestanie zadziwiać i przerażać.

Głowa przeżył w KL Auschwitz blisko cztery lata i zrobił tam swoistą „karierę”. Dzięki umiejętnościom, obrotności, sprzyjającym okolicznościom oraz ludziom – czasem nawet wbrew sobie – „awansował” na kolejne stanowiska. Na nich nie tylko mógł przetrwać we względnie lepszych warunkach, ale także konspirować i obserwować, a w końcu opisać funkcjonowanie różnych członów obozu, przeplatając swą relację obrazami z życia codziennego.

Charakteryzuje więc szczegółowo rozkład dnia, tamtejsze praktyki, obozowych strażników – sadystów i sprzyjających więźniom. Nie waha się przed wskazywaniem wszelkich przejawów tchórzostwa, ale i bohaterstwa, jakie napotkał. Stąd też obraz, który rysuje, nie jest czarno-biały.
Dostaje się tym, którzy utracili swe człowieczeństwo, na hołd zasługują ci, którzy hart ducha zachowali. Bezimienna większość w tle tworzy ludzką masę, podlegającą mechanizmowi wyniszczającej pracy w fabryce śmierci.

Autor nie oddaje oczywiście całości obozowego życia, ale jego opis jest bardzo szeroki, a nadto rzeczowy, treściwy i bezpośredni. Nie obawia się nazywać spraw i sprawców po imieniu. Dzięki temu właśnie jego wspomnienia wywierają ogromne wrażenie.

Główny tekst wspomnień uzupełniony został w niniejszej książce treścią artykułów i dokumentów spisanych w innym czasie przez Stanisława Głowę, a w których rozwija on i pogłębia niektóre wątki obozowe.

Opracowanie zilustrowano zdjęciami z archiwów rodziny.

 

Artykuł O Auschwitz powiedziano już wszystko?! Wspomnienia Stanisława Głowy dowodzą, że to temat, który nie przestanie przerażać. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/o-auschwitz-powiedziano-juz-wszystko-wspomnienia-stanislawa-glowy-dowodza-ze-to-temat-ktory-nie-przestanie-przerazac-wideo/feed/ 1
Wyprawy śladami ukrytych i skradzionych skarbów. Historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość! [WIDEO] https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/ https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/#comments Tue, 26 Nov 2019 16:29:47 +0000 https://niezlomni.com/?p=50867

Skarby kultury od wieków kradziono, ukrywano, ale i odzyskiwano. Wiele z nich w mniej lub bardziej tajemniczych okolicznościach zaginęło lub zostało zniszczonych i to nie tylko podczas wojny. Kradzieże też nie zawsze kończyły się tragicznie. W niniejszej książce znalazły się również historie skarbów cudownie odnalezionych i ocalonych.


W 1955 roku w Warszawie przepadł obraz meksykańskiej artystki Fridy Kahlo, który dzisiaj byłby wart miliony dolarów. Dziewięć lat wcześniej w okupowanej przez Rosjan Saksonii ginie ślad po Pięknej Madonnie z Torunia.

Gdy jedne zabytki znikały, inne wracały na swe dawne miejsca. Dopiero w 1960 roku z rąk kanadyjskich antykomunistów udało się – przy pomocy kardynała Stefana Wyszyńskiego – wyrwać polskie skarby narodowe z arrasami wawelskimi na czele. A kilka lat po wojnie tylko przypadek sprawił, że w piwnicach Muzeum Wielkopolskiego natrafiono na zamurowany w schronie największy obraz Jana Matejki.

Leszek Adamczewski jak zwykle barwnie przedstawia owe zagmatwane, nierzadko tragiczne losy tych i innych polskich zabytków i skarbów kultury.

Fragmenty książki Leszka Adamczewskiego pt.
”Zagrożone dziedzictwo. Zaskakujące losy zabytków na krętych ścieżkach XX wieku”, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ.

Wyprawy śladami skarbów – historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość!

(…)W połowie czerwca 1945 roku podpułkownik Denisow zdobył informację, że w tajnym sejfie Miejskiej Kasy Oszczędności w Gdańsku ma znajdować się unikatowa kolekcja numizmatyczna. Wkrótce na ulicy, która dziś nosi nazwę Nowy Świat, pojawiła się ekipa wyposażona w kilofy, łomy i spawarkę. Próba sforsowania grubej na półtora metra ściany się nie udała i palnikami trzeba było wyciąć dziurę w stalowych drzwiach. Trud się opłacił. W nienaruszonym stanie w ręce brygady Denisowa wpadł cały zbiór Gabinetu Numizmatycznego zamku malborskiego wraz z dokumentacją kolekcji. W sejfie stały też dwie szafy pancerne, które – jak się okazało – były puste, oraz siedem maszyn do pisania. W magazynach trzeciej komendantury Gdańska przeliczono kolekcję. Składała się ona z 14.082 monet, medali, plakiet, pieczątek, odlewów gipsowych pieczęci, a także orderów i odznak. Major Charko, wybitny archeolog i numizmatyk, spłodził pseudonaukowe opracowanie, w którym udowadniał, że na zbiór malborski składały się niemal wyłącznie monety pruskie i niemieckie, gdy w rzeczywistości w skład kolekcji wchodziły przede wszystkim monety z mennic Prus Królewskich wchodzących w skład Rzeczypospolitej i Prus Książęcych związanych z Rzeczpospolitą oraz Zakonu Krzyżackiego, a sam malborski Gabinet Numizmatyczny był do 1939 roku jednym z najbogatszych warsztatów badawczych nad dziejami polskiego pieniądza. (…)

Poznań. Cud w katedrze
(...)
Wróćmy jednak do Posen lat wojny. Na co dzień katedra – jak się rzekło – służyła za magazyn. Zwożono doń zdobycze pochodzące z grabieży – od dzieł sztuki malarskiej i cennych przedmiotów kultu religijnego na początku okupacji po różne dobra wywożone z Warszawy podczas i po powstaniu 1944 roku przez podwładnych dowódcy policyjnej grupy bojowej, gruppenführera SS i generała Waffen SS Heinza Reinefartha, wysłanej w celu pacyfikacji Powstania Warszawskiego. Reinefarth był jednocześnie wyższym dowódcą SS i policji w Kraju Warty, więc nie gdzie indziej, ale do katedry poznańskiej trafiły zrabowane w Warszawie ubrania, futra, maszyny do szycia, bielizna i tym podobne łupy. W różnych publikacjach dotyczących wojennych dziejów poznańskiego Kaiser-Friedrich Museum, czyli Muzeum Cesarza Fryderyka, mowa jest i o tym, że przez jakiś czas w katedrze poznańskiej przechowywano niektóre bardzo cenne zbiory, zanim w drugiej połowie 1942 roku skarby te przewieziono do podziemi fortyfikacji międzyrzeckich. (…)

Szczecin. Zaginiona Sedina
(...)
Gdy na początku lipca 1945 roku administracja polska z prezydentem Piotrem Zarembą na czele przejmowała władzę w Szczecinie, Sediny nie było już na szczycie pomnika-fontanny. W splądrowanym przez czerwonoarmistów mieście, gdzie brakowało praktycznie wszystkiego, a zwłaszcza żywności, gdzie na porządku dziennym były podpalenia, grabieże, gwałty i zbrodnie, nikt nie przejmował się pustym cokołem. Pewnie stał tam jakiś pomnik, który zainteresował Rosjan, więc go ściągnięto z wykorzystaniem czołgu, a przy okazji poważnie uszkodzono – szeptano tu i ówdzie. I szybko o pomniku-fontannie zapomniano. Jeśli wierzyć znawcom dziejów Szczecina, wojenne losy Sediny zginęły w mrokach tajemnicy. Pomnik stał na cokole jeszcze we wrześniu 1939 roku, a nie było go w lipcu 1945 roku.

Gniezno. W marcową noc

Na początku trzeciej dekady marca 1941 roku ożyło wnętrze zabytkowej katedry w Gnesen (Gnieźnie). Zapalono światła, a w ławkach, odwróconych w kierunku kościelnych organów, zasiedli ludzie. Nie wierni uczestniczący w nabożeństwie, ale słuchacze niecodziennego koncertu. Na zamieszczonym 22 marca, przez wydawany w Posen hitlerowski dziennik „Ostdeutscher Beobachter”, zdjęciu widać głównie cywilów w zimowych płaszczach. Wielu mężczyzn ma na głowach kapelusze lub czapki kroju wojskowego. Na drugim zdjęciu można zobaczyć, że w fotelach, gdzie zwykle w prezbiterium świątyni zasiadali kanonicy katedralni, bliscy współpracownicy prymasa Polski, kardynała Augusta Hlonda, rozpierają się hitlerowscy dygnitarze. Widać namiestnika Rzeszy w Kraju Warty, gauleitera NSDAP Arthura Greisera, zastępcę gauleitera Kurta Schmalza oraz nadburmistrza Gnesen, kreisleitera NSDAP Juliusa Theodora Lorenzena. Wszyscy oni zjawili się w zamkniętej od miesięcy katedrze, by wysłuchać koncertu organowego profesora Heinricha Boella z Breslau (Wrocławia). „Była to doniosła godzina, gdy zbudowany niemiecką ręką Dom Boży wypełniony był dźwiękami wielkich mistrzów”– pisał „Ostdeutscher Beobachter”, w publikacji zatytułowanej Das Orgelkonzert im Dom zu Gnesen, informując, że Boell zagrał utwory Bacha, Regera i Händla.

 

Gdańsk. Kręta droga do sądu ostatecznego.

Zdobyty przez czerwonoarmistów Danzig płonął. Języki ognia i chmury czarnego dymu unosiły się nie tylko nad gdańskim Głównym Miastem i Starym Miastem, ale także nad kwartałami zabudowy mieszkalnej. Syk ognia i czasami rumor walących się ścian zagłuszały strzały i krzyki gwałconych kobiet. Cywilni gdańszczanie na własnej skórze doświadczali, czym jest piekło na ziemi… Gdy wkrótce do Gdańska przyjechała, od miesiąca krążąca na tyłach wojsk 2. Frontu Białoruskiego, brygada trofiejna Komitetu do spraw Sztuki przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR, mury budynków dawnego klasztoru franciszkanów, w którym Niemcy urządzili Muzeum Miejskie (Stadtmuseum), były jeszcze gorące. Zabytkowy budynek muzeum uległ znacznemu zniszczeniu wskutek pożaru, który szalał od 20 do
29 marca 1945 roku, a więc podczas walk o Danzig, gdy miasto było bombardowane i ostrzeliwane przez artylerię radziecką. Spłonął całkowicie dach oraz wszystkie sale wystawowe na piętrze. Wybite były szyby, a piwnice zalała woda. Później obliczono, że pożar strawił 301 z pozostawionych w muzeum obrazów, a spośród zachowanych 128-u jedenaście było podziurawionych lub nosiło ślady ognia. (...)

Toruń. Na tropie Pięknej Madonny

Już na początku niemieckiej okupacji Torunia Piękną Madonną zainteresował się profesor Willi Drost z gdańskiej Technische Schule (Wyższej Szkoły Technicznej) i jednocześnie od 1937 roku dyrektor Stadtmuseum (Muzeum Miejskiego) w Danzig, które miało rangę najważniejszej placówki muzealnej w Prusach Zachodnich. Jako specjalny kurator do spraw zbiorów muzealnych w okręgu Danzig-Westpreussen (Gdańsk- -Prusy Zachodnie) profesor zapoznawał się z zabytkami, które w zajętych przez Wehrmacht miastach województwa pomorskiego wpadły w ręce Niemców. Nadburmistrz Thorn (Torunia) i jednocześnie miejscowy kreisleiter NSDAP Franz Jacob po przyjeździe do miasta nad Wisłą szybko się dowiedział, że profesor Willi Drost cieszy się zaufaniem i poparciem Alberta Forstera, namiestnika Rzeszy w okręgu Danzig-Westpreussen i gdańskiego gauleitera partii hitlerowskiej. Osobiście wolałby, by toruńskimi zabytkami zajmował się któryś z jego protegowanych, ale nie chciał zadzierać z wpływowym gauleiterem. Tak więc to Drost nadzorował drobiazgową renowację Pięknej Madonny, przeprowadzoną wiosną 1942 roku w toruńskim Ratuszu Staromiejskim. Podczas prac konserwatorskich Marii dorobiono utracony palec prawej ręki, a Jezusowi trzy z lewej i duży palec prawej stopy. Figury te straciły palce tuż przed wojną, gdy w kościele farnym świętych Janów przeprowadzano remont. Rzeźbę zdjęto wówczas z konsoli i postawiono na ołtarzu Niepokalanego Poczęcia, gdzie któryś z robotników ją potrącił. Piękna Madonna spadła na podłogę. Po raz drugi upuszczono ją na początku wojny podczas przenoszenia rzeźby. Ręka małego Jezusa w ogóle odpadła…
(…)

Elbląg. Anonimowa przesyłka

Co po 1945 roku udało się wyciągnąć spod gruzów tego kiedyś bogatego miasta, wyeksponowano w katedrze świętego Mikołaja lub w miejscowym muzeum. Poszukiwania innych zabytków trwają. I coraz mniejsze są nadzieje na znalezienie choćby unikatowej Księgi elbląskiej – najcenniejszego bodaj zabytku znajdującego się w wojennym Elbingu. Wiele wskazuje na to, że ten rękopis polskiego prawa zwyczajowego, na początku XV wieku spisanego przez krzyżackiego skrybę Petera Holcwesschera, został zniszczony albo podczas walk o Elbing, albo później w jakimś antyniemieckim szale Polaków usuwających wszelkie ślady pruskiej przeszłości miasta. Ale cuda się zdarzają. Być może ktoś kiedyś przyzna się, że wśród rupieci, które odziedziczył po dziadku czy jakimś wujku, znajduje się klocek starego rękopisu niemieckiego (Księga elbląska spisana została w języku niemieckim) i zapyta, za ile ma to sprzedać. W latach 70. XX wieku doszło do podobnego cudu. Oto do Muzeum Narodowego w Gdańsku nadeszła anonimowa paczka. Gdy ją rozpakowano, pracownicy muzeum zobaczyli….

 

Szczecinek. Karety z… ambony

(...)

Gdy życie w Szczecinku zaczęło się stopniowo normalizować, pomyślano o zabezpieczeniu tego, co można jeszcze było uratować z dóbr kultury znajdujących się w mieście i powiecie. A na terenie zajętego przez czerwonoarmistów pobliskiego majątku Raddatz znajdował się skarb nad skarbami, który już w XIX wieku Polacy mieszkający w tych okolicach otaczali kultem niemalże religijnym. Do malutkiego kościółka w Raddatz ciągnęły pielgrzymki, by zobaczyć… ambonę pamiętającą czasy świetności i potęgi Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Podczas wojny prusko-austriackiej marszałek Henning von Kleist w 1742 roku z majątku Sobieskich na Śląsku zrabował złoconą karetę – jak głosiła legenda – dar mieszkańców Wiednia dla króla Jana III Sobieskiego w dowód wdzięczności za wyzwolenie w oblężenia przez Turków. Łup ten trafił do majątku Kleistów na Pomorzu, gdzie sam marszałek polecił przerobić karetę na ambonę i umieścić ją w miejscowym kościółku. To ładna historia, która podtrzymywała na duchu pomorskich Polaków mieszkających w państwie pruskim, ale nieprawdziwa. Sobieski nie otrzymał od mieszkańców Wiednia żadnej złoconej karety ani jakiegoś rydwanu zwycięzcy i w ogóle w 1683 roku nie było uroczystego wjazdu króla polskiego do tego miasta. Interesująca nas ambona została wykonana aż z trzech karet, które wojska pruskie pod dowództwem von Kleista w styczniu 1741 roku zdobyły w śląskiej Oławie. (…)

 

Świnoujście. Agonia kościoła Lutra

(...)
Gdy w marcu 1946 roku puściły lody, do Świnoujścia na kontrolę przyjechał chorąży Józef Zając z koszalińskiej komendy MO. To on wykrył, co działo się nad Świną w poprzednich miesiącach. Winni w następnym roku stanęli przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Szczecinie. W dwóch procesach zapadły dość łagodne wyroki. Na osiem lat więzienia został skazany powiatowy komendant MO w Świnoujściu Jan Zientara, a na cztery lata – szef miejscowego UB Jan Sołtyniak. Tymczasem w Świnoujściu sztormowe wiatry z uszkodzonego dachu kościoła Lutra zdmuchiwały kolejne dachówki, a dzieci polskich osadników coraz częściej w świątyni bawiły się w wojnę. „To nie jest nasz kościół”– słyszały od rodziców, którzy ewangelicką świątynię nazywali niemiecką. Świnoujska parafia rzymskokatolicka była za biedna, by otoczyć opieką kościół Lutra, a zapewne także miejscowi księża nie chcieli zadzierać z lokalną władzą, która – co od jakiegoś czasu było wyraźnie widać – tę świątynię skazała na zagładę. Nie nasz kościół, nie nasz problem – zdawali się mówić księża. Nic zatem dziwnego, że polska dzieciarnia wyrywała cynowe piszczałki kościelnych organów, organizując na nich „koncerty”. Z proc strzelano też do witraży tak długo, aż je wszystkie zniszczono. Dwaj najstarsi stażem polscy mieszkańcy Świnoujścia wspominali po latach, że którejś nocy w 1950 roku obudził ich potężny huk. Rano okazało się, że pijani żołnierze radzieccy weszli na wieżę, wywalili dwa okna razem z filarami w jej północnej części i zrzucili na ziemię cztery cenne dzwony. Popękane leżały dość długo, a potem – jako złom – zapewne trafiły do huty.

 

Zgorzelec. Zdradzona tajemnica

Wiosną 1943 roku jego dyrektora Siegfrieda Asche, podobnie jak dyrektorów wszystkich niemieckich muzeów i archiwów,
polecenie Adolfa Hitlera zobowiązało do zabezpieczenia zbiorów przed skutkami alianckich nalotów bombowych. W Görlitz sale wystawowe zamknięto, a zbiory przygotowano do ewakuacji. Zgodnie z zarządzeniem dolnośląskiego konserwatora zabytków, doktora Günthera Grundmanna, zostały one przewiezione do kilku składnic urządzonych w małych miejscowościach Dolnego Śląska na obu brzegach Neisse. I tam spokojnie doczekały końca wojny. Do polskich Zgorzelic nie wróciło wiele eksponatów. Jak czytamy w piśmie z 16 sierpnia 1947 roku Referatu Kultury i Sztuki Starostwa Powiatowego w Zgorzelcu (a więc już po zmianie nazwy miasta) do Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu, „pewna część […] zbiorów, a zwłaszcza obrazów, została w pierwszym chaotycznym okresie po zajęciu miasta rozgrabiona przez wkraczające oddziały wojskowe”, czyli żołnierzy Armii Czerwonej, czego nie miał odwagi napisać autor dokumentu. Ponadto nie udało się odzyskać zgorzeleckich skarbów kultury, które trafiły do składnic urządzonych na lewym brzegu Neisse, czyli w późniejszej radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec. Z tego jednak, co zwieziono do Zgorzelic lub co zostało w samym Städtische Kunstsammlungen, udało się skompletować eksponaty, które pokazano publiczności w otwartym w1946 roku Muzeum Miejskim. Tym samym dawna Hala Chwały stała się placówką muzealno-wystawienniczą. Nie był to dobry ani dla Zgorzelic/Zgorzelca, ani dla Polski czas. Nadciągające czarne chmury stalinizmu zwiększyły czujność towarzyszy odpowiedzialnych za szeroko pojętą ideologię.

 

Lidzbark Warmiński. Zamek nieśmiertelnych

(...)
Był piątek, 27 sierpnia 1965 roku. Dochodziła godzina 9:40, gdy Komenda Powiatowa Milicji Obywatelskiej w Lidzbarku Warmińskim została poinformowana o kradzieży eksponatów muzealnych z wystawy w zamku. Przybyła na miejsce ekipa dochodzeniowa próbowała zabezpieczyć jakieś ślady, ale nocna ulewa wszystkie zatarła. Po wstępnym oszacowaniu strat natychmiast – via Olsztyn – poinformowano Komendę Główną MO, która do miasteczka przysłała wysokiej rangi oficera. Stanął on na czele specjalnej grupy dochodzeniowej. W nocy z 26 na 27 sierpnia – jak ustalili milicjanci – z wystawy w Wielkim Refektarzu skradziono jedenaście eksponatów o łącznej wartości 23 milionów ówczesnych złotych. Były wśród nich: hiszpański krzyż procesyjny z przełomu XV i XVI wieku wykonany ze srebra częściowo złoconego; kielichy mszalne biskupów Marcina Kromera i Jana Konarskiego z XVI wieku, pacyfikał biskupa Łukasza Watzenrode wykonany ze złoconego srebra. Wtedy prowadzący śledztwo wiedzieli tylko jedno – pod względem wartości dzieł sztuki, które zniknęły z wystawy, była to największa muzealna kradzież w Polsce. I przez ponad pół wieku opinia ta się nie zmieniła. Nikt później nie ukradł z jakiegokolwiek muzeum więcej niż nieznani jeszcze wtedy sprawcy, którzy obrabowali prowincjonalną, zaczynającą dopiero swą powojenną działalność placówkę muzealną w Lidzbarku Warmińskim. (…)

 

Kalisz. Ołtarz w płomieniach

Kalisz spał. W tamtą grudniową noc na ulicy Kanonickiej, dochodzącej do placu Bohaterów Stalingradu (obecnego Głównego Rynku), rzadko pojawiał się przechodzień. Czasami mignęły światła przejeżdżającej taksówki lub patrolującego śródmieście Kalisza radiowozu Milicji Obywatelskiej. Mury najstarszego w mieście kościoła pod wezwaniem świętego Mikołaja tonęły w ciemnościach. W ówczesnej Polsce, a zwłaszcza w Polsce powiatowej, nie było w zwyczaju oświetlania zabytkowych obiektów. Święty Mikołaj nie ucierpiał podczas artyleryjskiego ostrzału miasta w sierpniu 1914 roku, gdy major Hermann Preusker brał odwet za rzekome ostrzelanie oddziałów niemieckich wkraczających do Kalisza. Na wykonanych nieco później zdjęciach widać morze ruin, nad którymi góruje charakterystyczna wieża świątyni. Zarówno wierzący w Boga, jak i ateiści kaliscy wiedzieli, że kościół świętego Mikołaja zdobi bezcenny obraz Petera Paula Rubensa (1577–1640) Zdjęcie z krzyża. Co lepiej wykształceni dodawali, że jest to jedyne dzieło najgłośniejszego mistrza szkoły flamandzkiej, które posiadamy w Polsce. Wszyscy kaliszanie zaś wiedzieli, że ów niemały obraz (320 na 212 centymetrów) zdobi główny ołtarz w kościele przy ulicy Kanonickiej.

 

Kraków. Kradzione nie tuczy.

Państwo M., mieszkańcy Krakowa, postanowili odziedziczone po babci pani Joanny M. mieszkanie wynająć. Wcześniej trzeba było je posprzątać i wyrzucić różne, nikomu już teraz niepotrzebne szpargały i rupiecie, które przez lata zgromadziła babcia. Sprzątając, w jednym z kątów mieszkania któryś z małżonków natrafił na owinięty w gazety rulon. Gazety pochodziły z lat 60. XX wieku, a rulon miał przyklejoną kartkę z następującym tekstem: „Ten obraz zakupiłam od nieznajomej osoby (tęga blondynka), zapłaciłam 800 złotych, cała moja renta. Należy zwrócić Muzeum Narodowemu w Krakowie”. Po rozwinięciu rulonu okazało się, że krył on obraz Maksymiliana Gierymskiego Zima w małym miasteczku, namalowany w 1872 roku, dwa lata przed śmiercią artysty, który zmarł na gruźlicę w wieku zaledwie 28 lat. W momencie znalezienia obrazu, a był to rok 2008, małżeństwo M. nic o nim nie wiedziało. Wydawał im się stary i cenny. Ponoć dość szybko ustalili, a przynajmniej ustalił to pan Mariusz M., co to jest za obraz i że od 1945 roku znajduje się on na liście strat wojennych. Krakowscy historycy sztuki powiedzą, że w 1938 roku Muzeum Narodowe w Krakowie odkupiło „Zimę w małym miasteczku” od Franciszka Studzińskiego. Przez krótki czas obraz wisiał w galerii w Sukiennicach, by w pierwszych miesiącach wojny wpaść w ręce, znanego nam już z rozdziału o arrasach wawelskich, doktora Kajetana Mühlmanna.

Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz, urodzony w 1948 roku w Szczecinie. Absolwent Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza. Autor trzydziestu książek. Zadebiutował w 1992 roku Złowieszczymi górami i poruszonej w nich tematyce zagadkowych i tajemniczych wydarzeń z lat drugiej wojny światowej, a w szczególności losów zaginionych skarbów kultury, pozostaje wierny do dziś. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika. W tym czasie ukazały się między innymi bestsellerowe pozycje o wojennych losach Prus (Dymy nad Gdańskiem, Prusy w ogniu), Śląska (Zejście do piekła, Na podbój świata) cykl książek o sensacjach z Kraju Warty oraz o hitlerowskich badaniach nad bronią atomową (Tajemnicza broń Hitlera). Ostatnio Adamczewski wyszedł po raz pierwszy poza ramy II wojny światowej w książce Katastrofy. Zapomniane i przemilczane tragedie w powojennej Polsce. Podobnym tropem podąża w Zagrożonym dziedzictwie.

Artykuł Wyprawy śladami ukrytych i skradzionych skarbów. Historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość! [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/feed/ 1
„Pewnie chciałbyś spytać, czy zabijałem?”. Poruszające wspomnienia polskiego ochotnika w wojnie na Bałkanach. [WIDEO] https://niezlomni.com/pewnie-chcialbys-spytac-czy-zabijalem-poruszajace-wspomnienia-polskiego-ochotnika-w-wojnie-na-balkanach-wideo/ https://niezlomni.com/pewnie-chcialbys-spytac-czy-zabijalem-poruszajace-wspomnienia-polskiego-ochotnika-w-wojnie-na-balkanach-wideo/#respond Thu, 03 Oct 2019 05:14:15 +0000 https://niezlomni.com/?p=50845

"W mediach śledziłem obronę Vukovaru. Miasta broniło 1800 lekko uzbrojonych Chorwatów przed 38 tysiącami Serbów dysponujących ciężką artylerią i lotnictwem. Skala porównawcza sił była jak w Powstaniu Warszawskim. Serbowie zamordowali rannych w szpitalu" - wspomina Adam Bednarczyk, autor książki „Dobij mnie Europo”, wspomnień z wojny bałkańskiej w wywiadzie dla portalu sdp.pl.

[caption id="attachment_50846" align="alignleft" width="459"] fot. WarBook.pl[/caption]

"[Strzelalem] z Kałasznikowa albo z „argentynki”, czyli z argentyńskiej wersji amerykańskiego karabinu M-16. Kałasznikow był lepszy, nie było problemów z amunicją do niego. Wrogowie też używali takiej broni. Kiedy zdobyliśmy ich pozycje, można było zaopatrzyć się w amunicję, która pasowała do naszych karabinów. Pewnie chciałbyś spytać, czy zabijałem?

Tak.

Zabijałem. Na wojnie nie ma wyboru. Albo zabijesz wroga albo zginiesz. Nie wiem ile osób zabiłem. Tego nikt nie wie i nikt tego nie powie. Najniebezpieczniejsze było wynoszenie rannych kolegów z pola walki, ponieważ cały czas trwał ostrzał.

Zdarzało się wam zostawić rannych na polu walki?

Nigdy. Byliśmy i jesteśmy jak rodzina. Cztery lata temu pierwszy raz od wojny pojechałem na tereny, gdzie walczyłem. Odnalazłem dom mojego dowódcy, Krešo.  (...)

(...) To była wojna religijna, katolików z prawosławnymi. Każdy Chorwat nosił za pagonem albo na szyi różaniec. Serbów poznawało się po prawosławnych krzyżach. Tam, gdzie walczyłem, dwie muzułmańskie brygady biły się po stronie chorwackiej. Składały się głównie z uchodźców z terenów bośniackich zajętych przez Serbów. Nie mieliśmy żadnych konfliktów z muzułmanami. Inaczej było w Mostarze, gdzie Chorwaci walczyli z muzułmanami. W Bośni jest w dalszym ciągu tygiel. Ręczę ci, że Serbowie nigdy nie odpuszczą Kosowego Pola. Dla nich to świętość. Jak dla nas Gniezno czy Jasna Góra.

 

Cały wywiad zatytułowany "ZAMIENIŁEM PIÓRO NA KARABIN" można przeczytać na portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sdp.pl.

Vukovar 1991-2015

O AUTORZE
Adam Bednarczyk

Wspomnienia te spisałem ponad dwadzieścia lat temu. W mediach zaczęły się pojawiać pierwsze informacje o walkach w Jugosławii. Ten kraj przeciętnemu Polakowi kojarzył się z rajskimi plażami i sklepami pełnymi towarów, a nie z wojną. Zobaczyłem w telewizji oblężony Vukovar, bombardowany Osijek, Dubrownik, Zagrzeb… Narodziły się pytania – o co w tym wszystkim chodzi?! Chciałem zrozumieć. Wychowany w tradycyjnej, polskiej rodzinie nie mogłem postąpić inaczej. Musiałem tam jechać. To był świadomy wybór...

Adam Bednarczyk, DOBIJ MNIE, EUROPO, Wyd. WarBook, Ustroń 2015. Książkę można nabyć TUTAJ. 

Znajdziecie tu gniew i strach, przejmujące zimno, błoto i brud. Długotrwałe oczekiwanie na walkę, wszechobecną żołnierską nudę, jak i nagłe skoki adrenaliny podczas chaotycznych starć. Są rany i śmierć, o którą ociera się Autor. Jest wreszcie niewybredny żołnierski humor, prawdziwe braterstwo broni oraz subtelna miłość.

Książka ta po raz pierwszy ukazała się drukiem ponad 20 lat temu i sprowadziła na Autora niemałe kłopoty, gdyż wojenne historie opisuje on z perspektywy „obserwatora uczestniczącego”, przez co zainteresowały się nim tajne służby.

Mimo upływu wielu lat tekst nie utracił swej pierwotnej mocy, wciąż „pachnie prochem”, a mechanika konfliktu, który toczył się wówczas w byłej Jugosławii, niepokojąco przywodzi na myśl ostatnie wydarzenia na Ukrainie. Nowe, uzupełnione wydanie przedstawia wojnę w czystej postaci. To opowieść kondotiera – okrutna, straszna, fascynująca.

FRAGMENTY książki "Dobij mnie Europo"

– Krešo jest oficerem armii chorwackiej. Poznałem go podczas walk w Chorwacji – mówił do mnie Marko – Jako ochotnik objął dowództwo nad kilkusetosobowym batalionem obrońców Bosanskiej Posaviny.

– Dlaczego był taki nieufny? Spytałem.

– Chcesz tutaj zostać na dłużej?

– Tak.

– To zrozum, większość dziennikarzy frontowych jest na usługach wywiadów. Stąd ta nieufność. Ale trafiłeś bardzo dobrze, sam kiedyś mi podziękujesz.

– Teraz już chciałem...

- Nema problema – poklepał mnie po plecach.

Pożegnaliśmy się z Marko, który odjechał na parę dni w głąb Bośni. Tymczasem mnie z Węgrem odwieziono do bazy plutonu dywersyjno‐zwiadowczego. Wytrawny żołnierz, jakim bez wątpienia był Marko, bardzo dobrze wiedział gdzie na froncie znajdę najbardziej interesujące mnie materiały. Trafiłem do plutonu, w którym skupiały się prawie wszystkie specjalności żołnierskie tej wojny.

Baza mieściła się w centrum Oštrej Luki. Był to duży, dwupiętrowy dom z czerwonej cegły opuszczony przez właściciela. W progu przywitał nas Bego, do którego przez krótkofalówkę dotarła wieść o nowych przybyszach.

Wyglądał komicznie. Niski, tęgi, z butelką rakiji w ręce. W bazie był sam, reszta chłopców poszła na zwiad. Miesiąc wcześniej, dwa metry od niego wybuchł granat raniąc odłamkami nogi i plecy. Rany nie były jeszcze na tyle wygojone, aby mógł wrócić do akcji, pełnił więc rolę stróża.

Nie pozwalając się rozpakować oprowadzał nas po domu. Kuchnia, łazienka, pokoje. Normalne, prywatne mieszkanie z dywanami na podłogach. Tylko porozrzucane wszędzie umundurowanie i uzbrojenie wojskowe wskazywało, że stacjonuje tutaj armia. Magazynem broni był jeden z pokoi. Bego dumny z posiadanego arsenału, demonstrował nam po kolei:

– Ovdje RKM, RPG, super, brrrrr – objaśniał dźwiękowo – Bum! Nema tenka.

– Snajper optika, četnik petsto metara, puk! Nema četnika – wskazał na kilka sztuk hecklerów.

Zapewne długo by jeszcze trwało opisywanie broni przez gadułę, jakim był Bego, gdyby nie powrót plutonu z akcji...

Artykuł „Pewnie chciałbyś spytać, czy zabijałem?”. Poruszające wspomnienia polskiego ochotnika w wojnie na Bałkanach. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pewnie-chcialbys-spytac-czy-zabijalem-poruszajace-wspomnienia-polskiego-ochotnika-w-wojnie-na-balkanach-wideo/feed/ 0
Znakomita opowieść o problemach, z jakimi zmagali się ludzie w latach 90. TYLKO U NAS „Nowe Czasy. Nie pora na łzy”. [WIDEO] https://niezlomni.com/znakomita-opowiesc-o-problemach-z-jakimi-zmagali-sie-ludzie-w-latach-90-tylko-u-nas-nowe-czasy-nie-pora-na-lzy-wideo/ https://niezlomni.com/znakomita-opowiesc-o-problemach-z-jakimi-zmagali-sie-ludzie-w-latach-90-tylko-u-nas-nowe-czasy-nie-pora-na-lzy-wideo/#respond Sun, 14 Apr 2019 05:01:43 +0000 https://niezlomni.com/?p=50750

Nowa Huta lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia zaczyna podupadać gospodarczo. Coraz trudniej o stabilne zatrudnienie, prywatni przedsiębiorcy wyzyskują pracowników, w obywateli uderzają zarówno wielkie afery gospodarcze, jak i drobni oszuści poszukujący łatwego zarobku. W tym chaotycznym otoczeniu bohaterowie powieści Nowe czasy szybko dorośleją i tracą młodzieńcze złudzenia.

Przed Wiolettą rysuje się perspektywa samotnego macierzyństwa. Zespół muzyczny założony przez Adriana kończy działalność. Marek nie potrafi sobie poradzić z piętrzącymi się trudnościami po tym, jak jego ukochana padła ofiarą brutalnej napaści. Karol z bezsilnością obserwuje zmagania swoich dzieci z przeciwnościami losu i pomimo wielkiej determinacji nie jest w stanie im pomóc. W rodzinie Pawła Szymczaka również pojawiają się liczne zmartwienia – zaaferowani pogonią za pieniędzmi rodzice nie dostrzegają potrzeb własnej córki oraz tego, że dziewczynka popada w anoreksję.

Powieść Przeminą smutne dni jest historią o trudnym dojrzewaniu i problemach, z jakimi zmagali się młodzi ludzie tuż po okresie przemian ustrojowych w Polsce.

Ta historia opowiada o sile miłości i przyjaźni. O wyborach, których efekt zawsze stanowi dla nas wielką niewiadomą. O tym, jak ważna jest rodzina. Już dawno nie czytałam tak prawdziwej, emocjonalnej i wzruszającej powieści - Dorota Gąsiorowska, autorka m. in. Karminowego serca

Poruszająca historia o ludziach, którym przyszło żyć, kochać i marzyć w niezwykłych czasach. Polecam! - Krystyna Mirek, autorka m.in. Ceny szczęścia

 

Fragment powieści Edyty Świętek, Nowe czasy. Przeminą smutne dni, Wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika. 

Nowe Czasy. Nie pora na łzy
– Pogięło cię, stary? – Marek zdecydowanie nie był zainteresowany przystąpieniem do kapeli, którą zamierzał zorganizować Adrian. – Na cholerę mi to? Muzyka chodnikowa? No bez jaj!
– Serio ci mówię! Wiesz, jaka jest z tego kasiora? Człowieku! Całe życie chcesz sterczeć z kasetami na
placu? – pokpiwał bliźniak.
– Wiesz co? Ja tam nie narzekam. Handel mi się opłaca. Robię sam na siebie, stać mnie na samochód
wspomniał o wysłużonym dużym fiacie, którego nabył na potrzeby swej działalności. – Mam na piwo, fajki i panienki.
– No i dobra. U mnie też byś miał, tylko więcej. I bez sterczenia na placu przez cztery pory roku – wysunął nader przekonujący, jego zdaniem, argument.
– Mnie tam to nie przeszkadza. – Marek wzruszył ramionami. – Lubię przebywać na świeżym powietrzu.
– Tia… Świeżo zanieczyszczonym chyba – stwierdził
Adek.
– Odpowiada mi kontakt z ludźmi.
– Tego na pewno ci z nami nie zabraknie – zapewnił szybko amator muzyki chodnikowej.
– Człowieku, dejże se siana, okej? Popatrz na mnie! Czy ja wyglądam jak fan disko-klepisko?
Adrian obrzucił brata uważnym spojrzeniem. Fakt, różnili się niczym dzień i noc. Jedynie z twarzy
byli do siebie podobni, a i to tyle o ile. Marek był zdecydowanym wielbicielem ostro brzmiącej muzyki. W jego duszy rządziły rock i metal. Nosił się odpowiednio do swych upodobań. Miał długie włosy, które na co dzień wiązał w kucyk. Bez względu na stan pogody wkładał glany, czarne jeansy i takież koszulki z nadrukami nazw swoich ulubionych zespołów muzycznych. Z nastaniem nieco chłodniejszych dni narzucał ramoneskę, którą kupił za ciężkie pieniądze na placu żydowskim, a na szyi motał bandanę w swoim ulubionym kolorze. Jego ręce i szyję zdobiły skórzane rzemyki z jakimiś symbolami. Dużo palił, i to nie tylko papierosy, ale sięgał także po marihuanę, o czym oczywiście nie wiedział nikt z rodziny prócz bliźniaka i Wiolki. W przeciwieństwie do Marka, Adek był typem eleganta. Picuś-glancuś, tak nazywał go brat. Starannie ostrzyżony, zawsze gładko ogolony. Spodnie w kancik lub jasne wycierusy. Do tego porządnie odprasowana koszula, żadnych podkoszulków.


Mieli wspólny pokój, drugi co do wielkości w mieszkaniu – największy pełnił funkcję dziennego.
O wystrój swojego kąta wciąż darli koty, ponieważ Marek chciał wieszać na ścianach plakaty kapeli
rockowych wyjęte z zagranicznych magazynów lub kupione w sklepie muzycznym. Adrian zdecydowanie wolałby gładkie ściany lub tapetę o jakimś niewyszukanym wzorze. O muzykę nie musieli się sprzeczać, gdyż zazwyczaj mijali się w drzwiach. Rano Adrian studiował, a po południu, gdy zbierał się do pracy, Marek już wracał z Bieńczyc. W weekendy Marek zazwyczaj imprezował na mieście. Zresztą Adrian przeważnie pracował w piątkowe i sobotnie wieczory. A jak już się zdarzyło, że na siebie wpadali i musieli spędzić razem czas, to dla świętego spokoju każdy słuchał muzyki z walkmana. Tak. Marek zdecydowanie nie był typem, który pasował do dyskoteki, ale…
– Przecież nie musisz obcinać włosów i nosić kolorowych ciuchów. Możesz je ewentualnie wkładać jako kostium sceniczny, nie?
– Nie. To, że handluję kasetami z tą rąbanką, nie znaczy, że sam mam ją uprawiać.
– A co ci szkodzi?
– A to, że kumple zabiliby mnie śmiechem. Nie ta liga, Aduś. Koniec rozmowy – burknął brat, zapalając papierosa. Adrian wzruszył ramionami i sięgnął po słuchawki. Z walkmanem i książką wyciągnął się na swoim tapczanie. Nie przejął się odmową. W odwodzie miał jeszcze kilku kumpli, którzy mogliby być potencjalnie zainteresowani tematem zespołu. Tymczasem Marek z rozgoryczeniem pomyślał, że tak naprawdę nie miałby nic przeciwko zabawie w kapelę, bardziej dla zgrywy niż dla sławy. Problemem było Wojsko Polskie, które wyciągnęło po niego łapska.
Tym razem nie zdołał się odwołać. Nie pomogły żadne zaświadczenia z liceum, że niby wciąż szykuje
się do powtórzenia czwartej klasy oraz zdawania matury. Tej jesieni, zamiast imprez, czekała go zasadnicza służba wojskowa. Paweł opuścił niżej szybę w samochodzie.


– Dzień dobry, panie kierowco. Kontrola drogowa. Prawo jazdy i dowód rejestracyjny proszę.
Szymczak zaczął grzebać drżącymi dłońmi po kieszeniach w poszukiwaniu papierów. Było mu gorąco
z emocji. Jego zdenerwowanie potęgował fakt, że policjant na pewno widział trzęsące się ręce i być może kombinował, co ma na sumieniu kierujący pojazdem. Na szczęście po rutynowym zerknięciu w dokumenty funkcjonariusz pozwolił mu odjechać. Paweł odetchnął. Ja pierdolę! Jaki jest sens, by tak narażać dupę dla kilku banknotów? Resztę drogi przebył bez kolejnych przygód, jednak
jego zdenerwowanie sięgało apogeum. Dlatego gdy dotarł na posesję kolegi, poczuł wielką ulgę. Prawdopodobieństwo, że tam najadą ich gliniarze, było mikre. Wiktor nie należał do osób, które miałyby na pieńku z mundurowymi. Jego interesy były legalne, tak przynajmniej wydawało się Szymczakowi. Czyż polecił mu, by wjechał do przestronnego garażu, i dopiero tam opróżnili bagażnik golfa. Nowy posiadacz kałasznikowów z zadowoleniem oglądał nabytek.

– Uważaj, naładowany – przestrzegł Paweł. – Nie chcesz chyba ściągnąć sobie tu psów?
– Spokojna głowa! – prychnął Wiktor. – Mam ich w kieszeni. – Słuchaj, stary, ale tak właściwie po co ci te zabawki? Przecież nie pójdziesz z tym na ulicę. Na strzelnicę też nie pojedziesz, żeby poćwiczyć celowanie do tarczy. – No nie. Ale wiesz, jak jest. Człowiek robi biznesy i z różnymi ludźmi miewa do czynienia. Mam żonę i dzieci. Muszę im zapewnić bezpieczeństwo. Paweł pokiwał głową.
– Zrozumiałe. Pieniądz kłuje w oczy.
– Dobrze, że o mnie pomyślałeś – powiedział Wiktor, odkładając broń. – A przy okazji: znam kilka osób, które też mogłyby być zainteresowane zakupem. Więc jakby ten twój Rusek miał jeszcze jakiś fajny towar na zbyciu, to daj mi cynk, a ja powiem, komu trzeba.

Artykuł Znakomita opowieść o problemach, z jakimi zmagali się ludzie w latach 90. TYLKO U NAS „Nowe Czasy. Nie pora na łzy”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/znakomita-opowiesc-o-problemach-z-jakimi-zmagali-sie-ludzie-w-latach-90-tylko-u-nas-nowe-czasy-nie-pora-na-lzy-wideo/feed/ 0
Tak w mediach wyglądały rzesze zwolenników witających Donalda Tuska. A tak w rzeczywistości… (wideo) https://niezlomni.com/tak-w-mediach-wygladaly-rzesze-zwolennikow-witajacych-donalda-tuska-a-tak-w-rzeczywistosci-wideo/ https://niezlomni.com/tak-w-mediach-wygladaly-rzesze-zwolennikow-witajacych-donalda-tuska-a-tak-w-rzeczywistosci-wideo/#respond Sun, 07 Oct 2018 06:56:21 +0000 https://niezlomni.com/?p=50300

Wizyta Donalda Tuska była przedstawiana jako sukces. Również frekwencyjny. Kamery pokazywały byłego polityka PO przeciskającego się przez tłum. Ale rzesze zwolenników nie wyglądały już tak efektownie z innej perspektywy...

Tłumy fanów na krakowskim rynku witają Donalda Tuska? Takie wrażenie mogli odnieść telewidzowie, epatowani widokiem polityka w tłumie ludzi.

Tusk niczym zbawca narodu polskiego? Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie zdjęcia z dalszej perspektywy...

Narracja tak rozmijająca się z rzeczywistością sprawiała, że internauci żartowali w następujący sposób:

Zachwycenia wizytą nie ukrywała jednak Eliza Michalik:

Artykuł Tak w mediach wyglądały rzesze zwolenników witających Donalda Tuska. A tak w rzeczywistości… (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tak-w-mediach-wygladaly-rzesze-zwolennikow-witajacych-donalda-tuska-a-tak-w-rzeczywistosci-wideo/feed/ 0
Kompromitacja transgenderowego kandydata. Chciał być prezydentem Krakowa, teraz tłumaczy wtopę: ,,Nie dostałam 50 mln od ojca” https://niezlomni.com/kompromitacja-transgenderowego-kandydata-chcial-byc-prezydentem-krakowa-teraz-tlumaczy-wtope-nie-dostalam-50-mln-od-ojca/ https://niezlomni.com/kompromitacja-transgenderowego-kandydata-chcial-byc-prezydentem-krakowa-teraz-tlumaczy-wtope-nie-dostalam-50-mln-od-ojca/#comments Fri, 21 Sep 2018 09:55:14 +0000 https://niezlomni.com/?p=50087

Vala Tomasz Foltyn to transgenderowy/a kandydat(ka) na prezydenta Krakowa. O jego kandydaturze zrobiło się głośno w mediach, które podbijały bębenek. Jednak pompowany balon pękł z wielkim hukiem. ,,GW" obwieściła, że kandydat(ka) wycofuje się ze startu, bo... nie udało się zebrać odpowiedniej liczby podpisów.

Zabrakło podpisów, by wystawić kandydatów na radnych

- tłumaczy porażkę ,,Wyborcza", cytując samego Foltyna:

To efekt tego, że byłam niezależną kandydatką, która nie ma za sobą kapitału ani partyjnego, ani przedsiębiorców, ani rodzinnego. Nie dostałam 50 mln od ojca, nie wspiera mnie żadna partia, nie zdążyliśmy zebrać potrzebnych podpisów. Jako osoba z klasy robotniczej mam mniejsze szanse na start w wyborach

- usprawiedliwiał się Foltyn, który jednak plany ma ambitne. Odgraża się, że w grudniu wystartuje w wyborach do do rady dzielnicy Dębniki. A potem w planach ma podbój Parlamentu Europejskiego, a nawet walkę o fotel Prezydenta RP. Musimy zmartwić kandydata i przypomnieć, że tam również będzie musiał zbierać podpisy...

Wcześniej uskarżał(a) się na nietolerancję:

Nie mogę milczeć, gdy ktoś rzuca we mnie butelką na Kazimierzu, gdy dwóch panów demontujących budy po Festiwalu Pierogów na Małym Rynku rzuca moim rowerem. Panowie zatrudnieni przez miasto wyzywają mnie od p*zd i ciot. W takim mieście chcemy żyć?

- czytamy w wywiadzie.

źródło: Gazeta Wyborcza / Na Temat

Artykuł Kompromitacja transgenderowego kandydata. Chciał być prezydentem Krakowa, teraz tłumaczy wtopę: ,,Nie dostałam 50 mln od ojca” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/kompromitacja-transgenderowego-kandydata-chcial-byc-prezydentem-krakowa-teraz-tlumaczy-wtope-nie-dostalam-50-mln-od-ojca/feed/ 1
Polska oczami Brazylijczyków. Nagrali niezwykły klip o naszym kraju – zachwyca nie tylko Polaków (wideo) https://niezlomni.com/polska-oczami-brazylijczykow-nagrali-niezwykly-klip-o-naszym-kraju-zachwyca-nie-tylko-polakow-wideo/ https://niezlomni.com/polska-oczami-brazylijczykow-nagrali-niezwykly-klip-o-naszym-kraju-zachwyca-nie-tylko-polakow-wideo/#respond Tue, 21 Aug 2018 07:50:37 +0000 https://niezlomni.com/?p=49555

Jak nasz kraj jest postrzegany przez obcokrajowców? Widzimy to w nagraniu stworzonym przez przez niezależnych filmowców z Brazylii, którzy wybrali najbardziej charakterystyczne dla Polski obrazy. Całość zachwyca nie tylko Polaków - pod nagraniem w serwisie YouTube widzimy wiele komentarzy internautów z zagranicy.

Krótki film jest częścią cyklu "Live While You Travel" opisującym podróże twórców.

W niecałe dwie minuty zobaczymy widoki z Krakowa czy Trójmiasta, ale też na przykład byłego niemieckiego obozu zagłady Auschwitz.

https://youtu.be/upAHQAZm5ws

Artykuł Polska oczami Brazylijczyków. Nagrali niezwykły klip o naszym kraju – zachwyca nie tylko Polaków (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polska-oczami-brazylijczykow-nagrali-niezwykly-klip-o-naszym-kraju-zachwyca-nie-tylko-polakow-wideo/feed/ 0
Gdzie leży granica pomiędzy sprawiedliwością a obłudą? Sędzia SS i jego walka z korupcją oraz „nielegalnymi” morderstwami w obozach koncentracyjnych. [WIDEO] https://niezlomni.com/gdzie-lezy-granica-pomiedzy-sprawiedliwoscia-a-obluda-sedzia-ss-i-jego-walka-z-korupcja-oraz-nielegalnymi-morderstwami-w-obozach-koncentracyjnych-wideo/ https://niezlomni.com/gdzie-lezy-granica-pomiedzy-sprawiedliwoscia-a-obluda-sedzia-ss-i-jego-walka-z-korupcja-oraz-nielegalnymi-morderstwami-w-obozach-koncentracyjnych-wideo/#respond Sat, 11 Aug 2018 07:52:59 +0000 https://niezlomni.com/?p=49417

W SS i w siłach policyjnych w Generalnej Guberni, na których czele od 1939 do 1943 roku stał Wyższy Dowódca SS i Policji, SS-Obergruppenführer Friedrich Wilhelm Krüger, również panowała nieograniczona chciwość i chęć bogacenia się. Była tam zatem wystarczająca ilość pracy dla sędziego SS.

[caption id="attachment_49418" align="alignleft" width="550"] Wyd. Replika[/caption]

Po okresie przygotowawczym w Monachium, Morgen w styczniu 1941 roku został przeniesiony do Sądu SS i Policji w Krakowie, stolicy Generalnej Guberni i siedziby Hansa Franka, jako sędzia pomocniczy. 1 marca 1941 roku został mianowany SS-Untersturmführerem. Jako sędzia śledczy prowadził wiele spraw. Jedna z nich toczyła się w obozie szkoleniowym SS w Dębicy w południowo-wschodniej Polsce. To, co go zaskoczyło, to duża liczba spraw karnych stamtąd zgłaszanych. Rozpoczął więc śledztwo i ustalił, że komendant obozu, Leckebusch, czerpał zyski z nielegalnego kasyna w jednej z willi w Krakowie. Morgen polecił zająć kasyno i przeprowadzić rewizję w prywatnym domu Leckebuscha. Odkryto, że komendant obozu posyłał podarunki Wyższemu Dowódcy SS i Policji, przypuszczalnie by go przekupić. Większość esesmanów pracujących w obozie została aresztowana. Leckebusch popełnił samobójstwo, zanim doszło do jego aresztowania.

Kilka miesięcy po jego nominacji w Krakowie Morgen wyjaśnił inny skandal korupcyjny w magazynach SS. Doprowadził do aresztowania szefa magazynów, SS-Hauptsturmführera dr. Georga von Sauberzweiga i jego sztabu (40 osób), podejrzanych o poważne przestępstwa gospodarcze. Von Sauberzweig sprzedawał rekwirowane w Polsce dobra, a zyskami dzielił się z podległymi mu wspólnikami. Pomimo jego wysokiego statusu w partii nazistowskiej, jako zasłużonego długoletniego towarzysza, został on postawiony przed Sądem SS i Policji w Warszawie. Tam uznano go za winnego „długotrwałego przekupywania urzędników, stałych grabieży i poważnych defraudacji”. Skazano go na rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny. Nie pomogło mu nawet to, że cieszył się osobistą protekcją Oswalda Pohla, szefa Hauptamt Verwaltung und Wirtschaft (wydziału odpowiedzialnego za sprawy ekonomiczne i administracyjne w SS), ani nawet prośba o ułaskawienie skierowana do Hitlera. 9 marca 1942 roku wyrok został zatwierdzony przez Führera i 9 kwietnia 1942 roku egzekucja została wykonana.

Sprawa przeciwko von Sauberzweigowi naprowadziła Morgena na ślad innego skorumpowanego oficera SS. Zanim von Sauberzweig został zatrzymany, zdołał zaalramować swoją żonę, że Standartenführer Fegelein musi być zawiadomiony o jego aresztowaniu. Hermann Fegelein (1906–1945) wstąpił do Allgemeine-SS w 1933 roku i jako doświadczony kawalerzysta pełnił rozmaite dowódcze funkcje w kawalerii SS. W czasie wojny dowodził 8. Dywizją Kawalerii SS (8. SS-Kavallerie-Division), ale zasłynął przede wszystkim jako małżonek siostry Evy Braun, Gretl, którą poślubił w 1944 roku. W ostatnich tygodniach wojny był także łącznikiem pomiędzy Himmlerem a kwaterą główną Führera w Berlinie. Ta pełna sukcesów kariera skończyła się jednak 29 kwietnia 1945 roku, kiedy Fegelein został zastrzelony na rozkaz Hitlera na podstawie podejrzenia o dezercję. Gdy Morgen w 1941 roku rozpoczął śledztwo w jego sprawie, Fegelein był wciąż wielce obiecującym oficerem SS i jednym z faworytów Himmlera. Podczas śledztwa w sprawie von Sauberzweiga Morgen odkrył, że wielkie ilości luksusowych artykułów były w podejrzanych okolicznościach sprzedawane magazynom SS przez członków regimentu kawalerii dowodzonego przez Fegeleina. Ponadto okazało się, że von Sauberzweig przekazał kierownictwo skonfiskowanej żydowskiej firmy futrzarskiej jednemu z oficerów SS z jednostki Fegeleina. Zamieszani w to osobnicy twierdzili, że wiele międzynarodowych kontaktów tej firmy było wykorzystywanych do celów szpiegowskich, ale nie znaleziono na to żadnych dowodów. Bogacenie się na sprzedawaniu futer niemieckim klientom wydawało się jedynym

Fragment rozdziału 6 W GENERALNEJ GUBERNI, Kevin Prenger, Sędzia w Auschwitz. Sędzia SS Konrad Morgen i jego walka z korupcją oraz „nielegalnymi” morderstwami w obozach koncentracyjnych, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Gdzie leży granica pomiędzy sprawiedliwością a obłudą? Badając sprawę pewnej paczki ze złotem, wysłanej przez jednego z techników z obozu koncentracyjnego Auschwitz do żony, Konrad Morgen przekonał się, że tego typu praktyki to codzienność. Przechwycona przesyłka okazała się wierzchołkiem góry lodowej nielegalnego procederu kradzieży, korupcji i przemytu, mającego miejsce w obozach. Na miejscu, w Auschwitz, Morgen zaobserwował także, iż załoga obozu regularnie dopuszcza się samowolnych zbrodni na więźniach. W cieniu pracujących pełną parą komór gazowych postanowił więc tropić owe „nielegalne” morderstwa.

Georg Konrad Morgen (8 czerwca 1909 r. - 4 lutego 1982 r.) Był sędzią SS i zajmował się śledztwami w sprawie nadużyć i zbrodni popełnianych w niemieckich obozach koncentracyjnych.

Przenosząc się na kolejne placówki z rozkazu Reichsführera SS Heinricha Himmlera, Morgen wizytuje także inne obozy, na obszarach mu podległych: Hertogenbosch/Vught, Kraków Płaszów, Majdanek. Bada przypadek aresztowanego w KL Buchenwald Karla Kocha i jego zboczonej żony Ilse. Za jego sprawą Karl zostaje ostatecznie skazany na śmierć i trafia przed pluton egzekucyjny na tydzień przed zajęciem obozu przez Amerykanów.

Z 800 wszczętych przez Morgena spraw, 200 kończy się wyrokami skazującymi, 5 wniosków o wszczęcie sprawy wobec komendantów umorzono.

Po wojnie Morgen występuje jako świadek w głośnych procesach zbrodniarzy wojennych, m.in. w procesach norymberskich i w drugim procesie oświęcimskim we Frankfurcie nad Menem. W czasie procesu w Norymberdze określa SS jako praworządną organizację, która nie miała nic wspólnego z zagładą Żydów…

Kevin Prenger, urodzony w 1980 roku, mieszka w Holandii. Jest redaktorem naczelnym Go2War2.nl, największego holenderskiego portalu poświęconego II wojnie światowej, a ponadto autorem licznych artykułów zamieszczanych m.in. w portalu Historiek.net oraz czasopiśmie „Wereld in Oorlog” („Świat w stanie wojny”). W swych publikacjach stara się rzucać światło na mniej znane aspekty II wojny światowej oraz Holokaustu.

 

Artykuł Gdzie leży granica pomiędzy sprawiedliwością a obłudą? Sędzia SS i jego walka z korupcją oraz „nielegalnymi” morderstwami w obozach koncentracyjnych. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdzie-lezy-granica-pomiedzy-sprawiedliwoscia-a-obluda-sedzia-ss-i-jego-walka-z-korupcja-oraz-nielegalnymi-morderstwami-w-obozach-koncentracyjnych-wideo/feed/ 0