KPN – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png KPN – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Zaszczuty w PRL na śmierć. Tragiczna historia bez szczęśliwego zakończenia: prokurator prowadzący jego sprawę doczekał się najwyższych odznaczeń https://niezlomni.com/zaszczuty-prl-smierc-tragiczna-historia-bez-szczesliwego-zakonczenia-prokurator-prowadzacy-sprawe-doczekal-sie-najwyzszych-odznaczen/ https://niezlomni.com/zaszczuty-prl-smierc-tragiczna-historia-bez-szczesliwego-zakonczenia-prokurator-prowadzacy-sprawe-doczekal-sie-najwyzszych-odznaczen/#comments Sat, 24 Sep 2016 05:38:32 +0000 http://niezlomni.com/?p=31712

Był drobny i nieśmiały, więc w celi przy Montelupich w Krakowie szybko stał się ofiarą kryminalistów, którzy pastwili się nad nim dniem i nocą.

Kiedy członek KPN Jacek Żaba, skazany w 1986 r. na pięć lat za „sabotaż”, prosił o zgodę na korespondencję, komendant więzienia zanotował na odwrocie jego podania: „Wykolejeniec i debil. Prośby nie popieram”. Mimo formalnego zniesienia stanu wojennego w 1983 r., wiele regulacji prawnych z tamtego okresu obowiązywało do końca lat 80. – gehenna młodego chłopaka miała więc trwać jeszcze długo, zanim znalazła tragiczny finał.

Zygmunta Grzesiaka, aresztowanego w 1986 r. za „czynienie przygotowań do zamachu terrorystycznego”, wieziono na badania psychiatryczne do Warszawy przez osiem godzin w nieogrzewanej części nyski, kiedy na dworze panował 20-stopniowy mróz.

Jackowi Mleczce, też oskarżonemu w 1986 r. o „terroryzm”, odmówiono w więzieniu prawa do pomocy medycznej, choć z powodu wrodzonej wady serca potrzebował pilnie kontroli kardiologicznej.

Dramaty te – i wiele innych – łączy nazwisko funkcjonariusza SB Jerzego Stachowicza, który w 1986 r. prowadził śledztwo w sprawie „sabotażu” w krakowskiej zajezdni autobusowej i równolegle akcję przeciwko „krakowskim terrorystom”, czyli Liberalno-Demokratycznej Partii „Niepodległość”.

W III RP o Jacku Żabie przypomniano sobie nie dlatego, że został zaszczuty w PRL na śmierć, lecz na marginesie skandalu, który wybuchł w 2008 r., gdy prowadzący jego sprawę w latach 80. funkcjonariusz SB Jerzy Stachowicz został – jako emerytowany dyrektor departamentu w ABW – ekspertem komisji mającej wykazać, że PiS wywierało naciski na służby specjalne. Po protestach ludzi, których prześladował w PRL, musiał się szybko wycofać.

Jacek Żaba nie spyta już, dlaczego Stachowicz przeszedł pozytywnie weryfikację, po 1989 r. pracował w UOP, potem w ABW, zaś w maju 2003 r. Aleksander Kwaśniewski przyznał mu Srebrny Krzyż Zasługi za „wybitne zasługi w działalności na rzecz umacniania bezpieczeństwa wewnętrznego kraju”. Ale krakowską karierę Stachowicza lat 80. w SB pamięta wielu. Był zimny i opanowany, nie podnosił głosu, za to często groził śmiercią i szantażował. „Niszczył ludzi, gwałcił sumienia, przetrącał kręgosłupy” – mówią jego ofiary.

Droga przez mękę

21-letni Jacek Żaba pracował jako elektromonter w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym w Krakowie. Chodził na demonstracje po wprowadzeniu stanu wojennego. Zatrzymany w sierpniu 1982 r. w Nowej Hucie przesiedział ponad pięć miesięcy w areszcie.

W połowie lat 80. „Solidarność” zaczął ogarniać marazm, a tłumy biorące udział w akcjach protestacyjnych mocno się przerzedziły. W 1985 r., kiedy zbliżała się kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego, a wszystko wskazywało na to, że przejdzie ona bez szerszego rozgłosu, Kazimierz Krauze z KPN zdecydował się wywołać strajk w MPK. O pomoc poprosił młodszego kolegę, zawsze chętnego do pomocy Jacka Żabę. Nocą z 12 na 13 grudnia poprzecinali paski klinowe w trzydziestu autobusach, by te nie mogły rano wyjechać na miasto. Jeden z kierowców zauważył jeszcze nocą, że jego ikarus jest uszkodzony, zaalarmował więc dyspozytora. Błyskawicznie na miejsce zjechały milicja i bezpieka.

Akcję uznano za sabotaż i rozpoczęto szybkie śledztwo. Agentura spisała się dobrze: w marcu 1986 r. po donosie wpadł Krauze. Wzięty w obroty przez Stachowicza po miesiącu przyznał się, choć o Jacku Żabie nie powiedział nic. Stachowicz jednak domyślał się, że ktoś musiał Krauzemu pomagać. Jak trafił na trop Żaby? Tego nie wiadomo do dzisiaj.

Młody chłopak początkowo nie chciał zeznawać, lecz Stachowicz potrafił sobie z nim poradzić. Sprawie nadano szybkie tempo – już 26 czerwca zapadły wyroki za „sabotaż”: półtora roku dla Żaby, pięć dla Krauzego. Żaba trafił między grypsujących, a ci z miejsca wyczuli jego słabość. Kruchy psychicznie i lekko opóźniony w rozwoju budził agresję pospolitych bandytów. Bity i poniżany zamykał się w sobie. Stał się ofiarą szczególnego okrucieństwa ze strony strażników. Zamykali go w karcerze, spinali pasami. Udręczony i odizolowany od świata zewnętrznego tracił powoli kontakt z otoczeniem: milczał, nie jadł, siedział skulony pod ścianą, załatwiał się pod siebie.

Wreszcie w 1988 r. dojrzał światełko w tunelu – dostał urlop w odbywaniu kary ze względu na stan zdrowia.

Otworzył okno i wyskoczył

Miał nadzieję, że więzienny koszmar więcej nie powróci, a utwierdził go w tej nadziei sam Jacek Kuroń. Po Międzynarodowej Konferencji Praw Człowieka w kościele pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego w Krakowie, w sierpniu 1988 r., na spotkaniu prawie dwóch tysięcy osób z Kuroniem ktoś zapytał o więźniów politycznych i wymienił nazwisko Żaby. I wówczas Kuroń dał Jackowi Żabie publicznie słowo, że więcej do więzienia nie wróci. Ten uwierzył i zaczął płakać.

Kiedy w lutym 1989 r. trwały już rozmowy Okrągłego Stołu, dostał niespodziewanie nakaz powrotu na Montelupich. Nie miał mu kto pomóc: matkę stracił w dzieciństwie, sam nie potrafił upomnieć się o obiecaną wolność, nie potrafił dotrzeć do wielkich „Solidarności”, którzy już rozmawiali z komunistami. Otworzył więc okno w mieszkaniu na ósmym piętrze i wyskoczył.

Kto jest winien tej śmierci? Prokuratura, sąd, współwięźniowie, strażnicy? Stachowicz nie ponosi, rzecz jasna, odpowiedzialności za to, że Jacek Żaba nie zniósł więziennych prześladowań, ale to jego „metody śledcze” były kamieniem, który poruszył lawinę nieszczęść.

Uderzenie w niepodległościowców

Równolegle do sprawy „sabotażystów” z MPK toczyło się w Krakowie drugie śledztwo, w którym swój udział miał Stachowicz – tym razem szło o „terrorystów”.

W kwietniu 1986 r. na Rynek Główny w Krakowie wjechała ekipa specjalna SB. Funkcjonariusze weszli na dach kamienicy numer 43, gdzie znaleźli dwie wyrzutnie ulotek i gazu łzawiącego. Urządzenie, które miało zadziałać dzięki radiowemu mechanizmowi odpalającemu, zostało zainstalowane przez działaczy Liberalno-Demokratycznej Partii „Niepodległość” zaledwie kilka godzin wcześniej. Prawdopodobnie ktoś doniósł. W wyrzutniach znaleziono ulotki proklamujące 1 maja 1986 r. dniem solidarności z walczącym Afganistanem i pociski z milicyjnym gazem łzawiącym, które miały spaść – jak planowali organizatorzy akcji – między trybuną pierwszomajową a uczestnikami wiecu, nie czyniąc nikomu krzywdy.

Tymczasem od marca 1986 r. w areszcie siedziały dwie studentki zatrzymane za roznoszenie ulotek LDP „N”. Po wykryciu instalacji w Rynku ich sprawę przejęli niezawodny Stachowicz i Karol Suder – przesłuchania stawały się coraz brutalniejsze. „Włosy i zęby ci wypadną – usłyszała jedna z nich. – Pójdziesz siedzieć na 15 lat za szpiegostwo i terroryzm”. Podczas ciężkiego śledztwa przyznała się do przeprowadzenia „rozpoznania terenu” w Rynku.

Druga studentka po brutalnych przesłuchaniach i obejrzeniu zdjęć z wizji lokalnej na dachu kamienicy opowiedziała o przygotowaniach do akcji 1 maja. Przeszła zaraz potem poważne załamanie nerwowe. Umieszczona w izbie chorych w więzieniu przy Montelupich odwołała zeznania i wszystko zaczęło się od nowa: trzy dni przesłuchań bez przerwy – regularny konwejer. Mdlała wiele razy przy zmieniających się co parę godzin esbekach. Dopiero trzeciego dnia karetka odwiozła ją na 24 godziny do izby chorych.

Jak SB połączyła sprawę wyrzutni z osobą Zygmunta Grzesiaka, szefa Małopolskiego Oddziału LDP „N”? Prawdopodobnie zawiodła ich do niego notatka znaleziona w torbie jednej ze studentek z terminem spotkania i jego nazwiskiem. Ruszyła lawina aresztowań, które objęły – obok Zygmunta Grzesiaka – dziewięć osób.

„Gdzie są granaty?”

W nowohuckim mieszkaniu Zygmunta Grzesiaka po jego aresztowaniu 7 lipca ubecy pod dowództwem Stachowicza przetrząsnęli każdy kąt. Wciąż nadchodzili nowi funkcjonariusze – w końcu w maleńkim pokoju z kuchnią było ich ponad dwudziestu. Założyli dwudniowy kocioł.

„Zastrzegłam sobie, że muszę mieć miejsce do karmienia dziecka pod oknem, gdzie nikt nie będzie zaglądał – opowiadała Elżbieta Błońska-Grzesiak. – Dzięki temu udało mi się wyrzucić na dół karteczkę. Przesiadujące tam panie uprzedzały nadchodzących. Po wyjściu głównej ekipy atmosfera trochę zelżała. Panowie siedzieli po czterech, nawet chodzili na zakupy”.

Stachowicz groził Elżbiecie Grzesiak oddaniem jej trzymiesięcznego dziecka do sierocińca. Nękał nawet jej babcię w Przemyślu. Kiedy u sędziwej kobiety zjawili się esbecy, ta zaproponowała im herbatę. Wtedy słyszała krzyk: „Gdzie są granaty?”.

Aresztowanym przedstawiono zarzut „czynienia przygotowań do zamachu terrorystycznego oraz o działania zmierzające do wywołania niepokoju publicznego”.

Aby nikt się o nich nie upominał, komunistyczna prasa kreowała atmosferę strachu przed zamachami. Już 1 maja „Gazeta Krakowska” pisała o zatrzymaniu „grupy terrorystów, którzy chcieli pozbawić życia tysiące spokojnych ludzi”, wykolejając pociągi i wysadzając wiadukt kolejowy; dwa tygodnie później TV nadała audycję o „zamachu na Rynku”, a następnego dnia w „Gazecie Krakowskiej” umieszczono na pierwszej stronie artykuł „Bezwzględne oblicze terroryzmu”.

I przyznać trzeba, że działania te budziły w społeczeństwie nieufność wobec ludzi, którzy – w odróżnieniu od tzw. demokratycznej opozycji – nie chcieli poprzestać na słowach.

„Upadlał ludzi”

Gdy w 2008 r. wybuchła afera Stachowicza, Zygmunt i Elżbieta Grzesiakowie wyrażali przekonanie, że esbek był „kreatorem sytuacji upadlających ludzi”, że sam wymyślał dotkliwe instrumenty nacisku. Elżbieta podkreślała, że najgorsze było łamanie charakterów, ponieważ do dziś niektórzy nie potrafią się podnieść.

Jerzy Stachowicz nie odpowie za swoje czyny. Sprawa prowadzona przeciwko niemu przez IPN została umorzona, gdyż Sąd Najwyższy, interpretując 25 maja 2010 r. ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu z 1998 r., uznał, że przedawniły się czyny zagrożone karą do lat pięciu, a nieobjęte postępowaniem do 1995 roku.

Sąd Najwyższy zapewnił nietykalność nie tylko Stachowiczowi. Ilu jeszcze jemu podobnych żyje dziś w spokoju, podczas gdy ich ofiary ponoszą koszty wiary w to, że komunizm można było obalić?

Anna Zechenter, źródło: Nasz Dziennik

Artykuł Zaszczuty w PRL na śmierć. Tragiczna historia bez szczęśliwego zakończenia: prokurator prowadzący jego sprawę doczekał się najwyższych odznaczeń pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zaszczuty-prl-smierc-tragiczna-historia-bez-szczesliwego-zakonczenia-prokurator-prowadzacy-sprawe-doczekal-sie-najwyzszych-odznaczen/feed/ 1
Film „Pod Prąd” odsłaniający prawdę spod zasłony propagandowych kłamstw https://niezlomni.com/film-pod-prad-dokument-o-knp/ https://niezlomni.com/film-pod-prad-dokument-o-knp/#respond Mon, 20 Jun 2016 06:37:42 +0000 http://niezlomni.com/?p=28284

Film oglądałem tak, jak przed laty czytałem podziemne wydawnictwa: z poczuciem, że docieram do rzeczywistości przesłanianej dotąd dymem kłamstw - czasem cuchnących, ale czasem bezwonnych, groźniejszych. Podobnie jak w czasach PRL żyjemy w świecie wykreowanym przez propagandę, w matriksie.

Polski matriks i rzeczywistość

A nasz matriks wygląda tak: w PRL powstaje (nie wiadomo skąd, pewno z pobudek moralnych) opozycja, której ukoronowaniem jest Komitet Obrony Robotników. I ów KOR, włączywszy się w struktury „Solidarności” wraz z nią przejmuje od partii władzę podczas obrad Okrągłego Stołu. Tak więc III RP wywalczyli Wałęsa z Kuroniem i Michnikiem, a przyczynili się do jej uzyskania „ludzie honoru” – Kiszczak z Jaruzelskim.

Film Macieja Gawlikowskiego „Pod prąd” dekonstruuje ten matriks. Prawdę odtwarzamy z wypowiedzi bohaterów, ale i z pozbawionych komentarza scen: towarzysze polscy łaszą się do radzieckich, milicja bije demonstrantów, sąd skazuje opozycjonistów na długoletnie wyroki.

Film nie przypomina o tym co jeszcze jest oczywiste, ale za jakiś czas, przy dzisiejszym stanie nauki i oświaty może już oczywiste nie być. To „prawdy tła”:

1. po II wojnie Polska utraciła suwerenność na rzecz sowieckiego zaborcy, który posiłkował się także polskimi zdrajcami zrzeszonymi w PPR (PZPR);
2. w partii tej trwały walki o łaski Kremla a także o sposób sprawowania władzy – chodziło o różne proporcje i o jakość terroru, przekupstwa itp.
3. ci, którzy przegrywali zostawali potępieni jako „trockiści”, dysydenci” „rewizjoniści” itp. Tracili władzę, ale przecież nie odzyskiwali cnoty, nie przestawali być zdrajcami. To nasze naiwne społeczeństwo wkładało im na głowy cierniowe korony.

Wspomniany przed chwilą KOR wywodził się głównie z odrzutów i odpadów b. aparatu władzy (mam na myśli środowisko Kuronia, nie harcerzyków Macierewicza!). Dawni aparatczycy w rodzaju Geremka potrafili narzucić się na różnego rodzaju ekspertów a nawet funkcyjnych „Solidarności” – i tłumili zarówno społeczny radykalizm, jak aspiracje niepodległościowe tego ruchu. W wyobraźni KOR-owców mieściła się „finlandyzacja” – nie mieściła walka o niepodległość, bali się Związku Radzieckiego, ale tak samo, jeśli nie bardziej bali się polskich „nacjonalistów”.

Układ – przeciwko komu?

W 1988 roku przez kraj przeszła fala kolejnych demonstracji i strajków. Do glosu dochodzi młode pokolenie „solidarnościowcow” uaktywnia się Federacja Młodzieży Walczącej, bunt przybiera cechy pokoleniowego. Gawlikowski uwypukla te zdarzenia jako decydujące dla późniejszego przewrotu. Zagrożona poczuła się partia, ale zagrożone poczuły się także umiarkowane władze „Solidarności” – Lech Wałęsa zaczął głosić program dogadywania się z partią, a potępiać młodych przywódców strajków jako „oszołomów”. Michnik i Kuroń popierają Wałęsę w akcji „pożarniczej” (gaszenia strajków) – można powiedzieć, że ugodowcy z „Solidarności” wspierają ugodowców z PZPR.

A jesienią 1988 w Magdalence zostaje zawiązany układ, który pozwoli sojusznikom i podzielić się władzą i - wspólnymi siłami - wykończyć nurt niepodległościowy. Program wygłosił Michnik wdzięcząc się kieliszkiem do Kiszczaka: ja piję za taki rząd, w którym Lechu będzie premierem, a pan ministrem spraw wewnętrznych. Personalia się nieco zmieniły, premierem został Mazowiecki, ale układ zadziałał – i chyba działa nadal.

Wszelkie próby rozliczenia zerwania z przeszłością PRL i rozliczenia komunistów były i są torpedowane – sojusznicy odrzucili w 1992 roku projekt ustawy o restytucji niepodległości, potem – wniosek o postawienie Jaruzelskiego przed Trybunałem Stanu. Autorom stanu wojennego i ich propagandzistom w rodzaju Urbana włos z głowy nie spadł. I nie spadnie – póki działa układ.

KPN – przełamywanie strachu

Konfederacja Polski Niepodległej to była autentyczna polska opozycja – piłsudczycy, spadkobiercy AK i WiN-u ale także i NSZ i prawdziwej PPS i niezależnych ludowców. Stąd pluralistyczny, właśnie „konfederacki” charakter tej partii. Ona nie była nie była monolitem, była jakby przedłużeniem wolnego Sejmu II RP.

Gawlikowski cofa się w filmie do początków KPN, pozwala mówić zarówno samym politykom (Moczulski i Szeremietiew z jednej, Kuroń i Lityński z drugiej strony) jak i komentatorom – rolę komentatora znakomicie pełni spokojny, wyważony w swoich sądach historyk Antoni Dudek. Tak więc słyszymy zarówno szefa KORu Kuronia, który uważa, że należy się organizować, lecz nie próbować – broń Boże – obalać władz (argumentem, zresztą poważnym są sowieckie czołgi), z drugiej – lidera KPN, Moczulskiego, który domaga się obalenia władzy partii rządzącej z nadania Kremla i wystąpienia z Paktu Warszawskiego.

Historia przyznała rację Moczulskiemu, lecz w momencie wystąpienia obydwu ugrupowań, nie było to wcale pewne. Program KPN wymagał i odwagi, i wyobraźni. Na ekranie widzimy fragmenty rozpraw sądowych, pałowanie manifestantów, głodówkę w obronie więźniów. Twórca filmu dyskretnie pokazuje wspaniałą, pełną poświęcenia postawę Marii Moczulskiej, kontrapunktuje ją z wypowiedzią księdza wyraźnie zafrapowanego tym, że głodówka odbywa się 200 metrów od kościoła, a on o niej nic nie wie... Kamera filmuje mury i cele więzienia w Barczewie, więźniowie mówią o wilgoci, o tym, że z zimna trzeba było siedzieć na pryczach nie dotykając podłogi, że nocami zamarzała woda w misce. Wielu więźniów wpadało w choroby, nie brakło prób samobójczych – i chyba właśnie po to było to więzienie.

Procesy przywódców KPN w latach 1981 – 82 i w 1986 należały do najdłuższych w PRL, wyroki – do najwyższych. Były też testem wzajemnej lojalności opozycyjnych ugrupowań i sygnałem na przyszłość. Ci, którzy dziwią się późniejszym woltom politycznym Michnika, które doprowadziły do słynnego „Odp... się od generała” powinni zwrócić uwagę na wcześniejsze wypowiedzi Lityńskiego czy Bujaka.

Lityński, z autentycznym bądź dobrze zagranym zawstydzeniem przyznaje, że w komunikatach o represjach wobec opozycji wykreślali nazwę KPN, wszystko szło na rachunek KOR-u [także i ewentualna pomoc z zagranicy - BU]; Bujak z kolei wygadał się podczas jednego z wieców na Śląsku: na pytanie dlaczego nie bronią uwięzionych KPN-owców odpowiedział mniej więcej tak; to są wariaci, mogą narozrabiać, niech na razie posiedzą, gdy opanujemy sytuację, to się ich wypuści. Słowa może były nieco inne, treść właśnie taka, czyli podła. Konfederacja przeszkadzałaby nowemu układowi, nowemu podziałowi Polski. Moczulski wyszedł po I procesie po interwencji prymasa Wyszyńskiego – ku niezadowoleniu „patriotów” z KSS – KOR.

Parę słów o tradycji

Film krakowskiego reżysera jest rzetelny w dochodzeniu do prawdy, choć – rozumiem, że z konieczności – fragmentaryczny. Można mu zarzucić jednostronność, jak uczynił to ktoś podczas dyskusji po filmie wyświetlanym u warszawskich Roninów – ale tylko w tym sensie, że skupił się na wybranym przez siebie temacie. Ale w ten sposób właśnie przywrócił zachwiane proporcje, pomniejszył nadętych na użytek propagandy b. „dysydentów”, jednym zdaniem: oddał sprawiedliwość zasłużonym i pokrzywdzonym – choć oczywiście nie wszystkim. W niedostatecznym stopniu zostali może pokazani „ojcowie – założyciele” nurtu niepodległościowego, więcej miejsca należało się takim postaciom jak gen. Abraham, płk Szostak – „Filip” czy gen. „Boruta” - Spiechowicz.

W przeciwieństwie do Geremka i „dysydentów”, z których biografii niewiele da się wydłubać czynów ważnych (nie mówiąc o bohaterskich) - przywódcy nurtu niepodległościowego przez całe życie byli wielcy, reżyser miałby problem, co wybrać z ich biografii. W przypadku gen. Abrahama wypadałoby np. wspomnieć i o obronie Lwowa i o Wrześniu 1939 etc. etc. Podobne problemy miałby reżyser z pozostałymi bohaterami – musiałby powstać dodatkowy film. Więc skupienie się na małej grupie przywódców KPN, rozpoczęcie narracji dzieła od daty powstania KPN wydawało się rozwiązaniem może nieco bezwzględnym, ale logicznym.

Piłsudczykowski charakter tego nurtu został zasygnalizowany portretem wiszącym w mieszkaniu Moczulskiego i jego wypowiedzią. Myślę, że i ten wątek należałoby rozwinąć. To ważny klucz zarówno do wyboru niezwykle trudnej drogi - narażającej życie działaczy KPN – Moczulskiego, Szomańskiego, Szeremietiewa, dla których Marszałek był wciąż żywym autorytetem. To klucz do wizjonerskich analiz w „Rewolucji bez rewolucji” (nawet jej tytuł jest aluzją do wypowiedzi Piłsudskiego o Maju 1926 roku!) jak i do różnych, czasem dwuznacznych działań. I w filmie i po dyskusji Moczulski mówił o swych rozmowach z bezpieką – nie traktował ich jednak jako donosicielstwa, raczej jako grę – i tu wzorcem dla kompromisów była mu współpraca piłsudczyków z austriackim wywiadem.

Tym którzy mają mu to za złe odpowiadał – w jednej z najważniejszych scen filmu – słowami Piłsudskiego, iż dla Polski trzeba czasami włożyć ręce w gówno. Nie można też nie zgodzić się z filmową wypowiedzią Antoniego Dudka, z której wynikało, że oskarżany o agenturalność Moczulski był najbardziej prześladowanym więźniem politycznym. Od momentu powołania KPN do kompromisu „Okrągłego Stołu” upłynęło 10 lat. Moczulski z tych 10 ponad 6 przesiedział w ciężkich więzieniach. Jeśli popełnił jakieś grzechy w młodości – odkupił je kilkakrotnie, czego o większości późniejszych przywódców III RP powiedzieć nie można. I nie chodzi tu tylko o przeróżnych „Olinów” czy „Katów”.

I jeszcze parę drobiazgów.

W czasie dyskusji, jaka nastąpiła po projekcji zarzucano też reżyserowi zbytnią emocjonalność. Ależ to właśnie jest jedną z głównych zalet: od dzieła sztuki wymagamy, by było czymś więcej niż podręcznik, by przynosiło także wartości estetyczne, uczuciowe, etyczne, metafizycze etc., wymagamy by trzymało w napięciu, by pokazywało bohaterów, z którymi można się utożsamić, a przynajmniej sympatyzować – ale i antybohaterów, których można i trzeba potępić. Tak uczymy się odróżniać zło od dobra! A pamiętać też trzeba, że dzieło powstające w tak zakłamanym otoczeniu jakim jest matriks III RP skazane jest na emocje, na chcianą czy mimowolną polemikę, na szarganie – fałszywych zresztą – świętości i autorytetów. Gdyby film Gawlikowskiego pozbawiony został tych cech – byłby po prostu zbędny.

Autor działający w Krakowie musi wpaść w krakocentryzm – ten zarzut też padał w dyskusji. Ale na obronę reżysera trzeba powiedzieć, że stosował zasadę pars pro toto, to znaczy, że działacze krakowskiej KPN występowali jako działacze KPN w ogóle, jako przedstawiciele całej opozycji niepodległościowej. Lepszym mogłaby być tylko długometrażowa fabuła – do której reżysera namawiam. Wiedza, zręczność montażu, umiejętność stopniowania efektów pozwalają wierzyć, że może to być film i doniosły: poznawczo, estetycznie a przede wszystkim etycznie.

Bohdan Urbankowski, recenzja ukazała się w "Gazecie Polskiej"

Artykuł Film „Pod Prąd” odsłaniający prawdę spod zasłony propagandowych kłamstw pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/film-pod-prad-dokument-o-knp/feed/ 0
Tak komuniści zacierali ślady. Masowa akcja niszczenia dokumentów – nikt nie reagował… https://niezlomni.com/tak-komunisci-zacierali-slady-masowa-akcja-niszczenia-dokumentow-nikt-nie-reagowal/ https://niezlomni.com/tak-komunisci-zacierali-slady-masowa-akcja-niszczenia-dokumentow-nikt-nie-reagowal/#respond Wed, 06 Nov 2013 08:20:15 +0000 http://niezlomni.com/?p=1200 Zima przełomu lat 1989/1990 – od kilku miesięcy działał gabinet premiera Tadeusza Mazowieckiego. Jednak w najważniejszych ministerstwach nadal tkwiła komunistyczna nomenklatura, zaś w MSW trwało…

Artykuł Tak komuniści zacierali ślady. Masowa akcja niszczenia dokumentów – nikt nie reagował… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tak-komunisci-zacierali-slady-masowa-akcja-niszczenia-dokumentow-nikt-nie-reagowal/feed/ 0
Tak Sejm raz na zawsze uchronił gen. Jaruzelskiego przed odpowiedzialnością. Do historii przeszło zachowanie sędzi, która zakpiła w żywe oczy ofiarom Stanu Wojennego https://niezlomni.com/17-lat-temu-sejm-raz-na-zawsze-uchronil-tow-jaruzelskiego-przed-odpowiedzialnoscia-nic-od-tamtej-pory-sie-nie-zmienilo/ Wed, 23 Oct 2013 07:16:56 +0000 http://niezlomni.com/?p=611 Dnia 23 października 1996 r. Sejm III kadencji RP przyjął uchwałę uwalniającą gen. Wojciecha Jaruzelskiego i jego towarzyszy od odpowiedzialności konstytucyjnej za to, co zrobili…

Artykuł Tak Sejm raz na zawsze uchronił gen. Jaruzelskiego przed odpowiedzialnością. Do historii przeszło zachowanie sędzi, która zakpiła w żywe oczy ofiarom Stanu Wojennego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>