KGB – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png KGB – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Wojna, w której bronią jest masowa manipulacja! Prof. Andrzej Nowak: „To jest książka na dziś”. [WIDEO] https://niezlomni.com/wojna-w-ktorej-bronia-jest-masowa-manipulacja-prof-andrzej-nowak-to-jest-ksiazka-na-dzis-wideo/ https://niezlomni.com/wojna-w-ktorej-bronia-jest-masowa-manipulacja-prof-andrzej-nowak-to-jest-ksiazka-na-dzis-wideo/#respond Sun, 06 Dec 2020 17:14:48 +0000 https://niezlomni.com/?p=51226

Autor doskonale poznał tajniki wojny informacyjnej pracując dla sowieckiej Agencji Prasowej "Nowosti". Opis działań manipulacyjnych i dezinformacyjnych zawarł w niewielkiej objętościowo, ale niezwykle ważne i wciąż aktualnej pracy.

KGB już dawno nie istnieje, ale "Agentura wpływu" nie straciła na aktualności, bo nie zmieniły się techniki masowych kłamstw, manipulacji i dezinformacji. Znajomość tych procesów jest jeszcze bardziej potrzebna niż kiedyś, ponieważ proces ogłupiania społeczeństwa jest stosowany na znacznie szerszą skalę niż miało to miejsce w propagandzie państw komunistycznych.

Niewidzialna wojna toczy się każdego dnia w naszych smartfonach i laptopach. Sieć internetowa i media społecznościowa sprawiły, że dezinformacja dociera szybciej do znacznie większej liczby odbiorców. To nie jest teoria, ale rzeczywistość, z którą stykamy się każdego dnia w postaci fake newsów, manipulacji, reklam, które starają się nas przekonać do zakupu niepotrzebnych usług i produktów.

Bezmienow opisuje, jak głosząc hasła wolności i tolerancji przejąć władzę nad społeczeństwem, a następnie poddać je totalitarnej kontroli we wszystkich sferach życia. Taki cel miała każda lewicowa władza w przyszłości i dziś. Prawdziwa wolność człowieka, wynikająca z godności osoby ludzkiej jest czymś, co socjalizm bez względu na barwę chce zniszczyć.

Autor pisze o tajnikach wywrotowej działalności przedstawiając cztery etapy tego procesu: demoralizację, destabilizację, kryzys i normalizację.

Ta książka dziś wydaje się jeszcze bardziej aktualna. Jak stworzyć chaos, konflikt wewnętrzny i sparaliżować wroga – czyli nas. Ta strategia KGB znakomicie, przejrzyście, przedstawiona w 1984 roku przez oficera KGB Bezmienowa, po jego przejściu na stronę zachodnią, wydawała się w chwili wydania szybko zdezaktualizowana przez nadzieje, jakie wzbudził Gorbaczow, pierestrojka, etc. Teraz, w 2020 roku widać jej realizację - jak na dłoni, zwłaszcza u nas, ale również szerzej - w Europie, w USA. To jest książka na dziś - ocenia historyk i sowietolog prof. Andrzej Nowak.

 

Tomas Schuman (właściwie Jurij Bezmienow) był zaangażowany w światowe wysiłki propagandowe reżimu sowieckiego. Niczym odpowiednik Winstona Smitha, bohatera książki Rok 1984 George'a Orwella, pracował dla komunistycznego odpowiednika Orwellowskiego Ministerstwa Prawdy, czyli Agencji Prasowej „Nowosti”. Celem tej agencji było tworzenie jednostronnych i zafałszowanych informacji przekazywanych zagranicznym mediom. Tego rodzaju działania KGB określało mianem „dezinformacji”. I właśnie tajniki takich działań oraz cele, do jakich miały one prowadzić, opisuje Schuman ujawniając kulisy działań propagandowych sowieckiej agentury wpływu. To wielkie ostrzeżenie przed ukrytą manipulacją, której celem jest zawładnięcie świadomością, a poprzez kierowanie opinią, kryteriami ocen i poglądami - podbicie całych państw i narodów.

Tomas D. Schuman, (Jurij Bezmienow), Agentura wpływu. Tajniki działalności wywrotowej KGB, Wydawnictwo AA, Kraków 2020. Książkę można nabyć na stronie religijna.pl.

Artykuł Wojna, w której bronią jest masowa manipulacja! Prof. Andrzej Nowak: „To jest książka na dziś”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wojna-w-ktorej-bronia-jest-masowa-manipulacja-prof-andrzej-nowak-to-jest-ksiazka-na-dzis-wideo/feed/ 0
Z niektórymi ludźmi nie powinno się nigdy zadzierać. Zaskakująca i doskonale skonstruowana powieść https://niezlomni.com/z-niektorymi-ludzmi-nie-powinno-sie-zadzierac-sa-bardziej-niebezpieczni-niz-mozna-przypuszczac-zaskakujaca-i-doskonale-skonstruowana-powiesc/ https://niezlomni.com/z-niektorymi-ludzmi-nie-powinno-sie-zadzierac-sa-bardziej-niebezpieczni-niz-mozna-przypuszczac-zaskakujaca-i-doskonale-skonstruowana-powiesc/#respond Mon, 19 Oct 2020 03:57:01 +0000 https://niezlomni.com/?p=51166

Bliźniacy Adrian i Bernard są sierotami wychowywanymi w domu dziecka. Adrian cierpi na zaburzenia ze spektrum autyzmu, a choroba, uniemożliwiając mu normalne funkcjonowanie w życiu, popycha go w stronę świata przestępczego.

Nieprzeciętna inteligencja, wyostrzony zmysł obserwacyjny, fenomenalna pamięć i pomoc brata Bernarda sprawiają, że w krótkim czasie Adrian sięga po kolejne szczeble władzy w podziemiu przestępczym. To on rządzi miastem począwszy od zwykłych alfonsów, a skończywszy na urzędnikach i politykach. W pewnym momencie trafia na godnego siebie przeciwnika…

Wstęga Möbiusa to zaskakująca i doskonale skonstruowana opowieść odsłaniająca sekrety patologicznej osobowości trawionej przez chorobę. To historia o niepohamowanych ambicjach i żądzy władzy.

Fragment książki Romana Konika pt. Wstęga Möbiusa, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można kupić na stronie wydawnictwa Replika.

Raz. Upewniam się, czy już nie śpię, czy przez przypadek nie śni mi się, że się obudziłem. Mocno zaciskam pięść, wbijając z całej siły paznokcie w wewnętrzną cześć dłoni. Zabolało, to niechybny znak, że się obudziłem. Ciekawi mnie tylko, czy kiedyś stanie się tak, że przyśni mi się ten ból. Wtedy będę musiał wymyślić coś nowego na poranny test oddzielający sen od jawy.

Dwa. Otwieram oczy i patrzę w sufit. Zegar z wewnętrznym projektorem delikatnym, białym światłem wyświetla na suficie godzinę. Został skalibrowany z zegarem atomowym w Zurychu, pokazuje czas z dokładnością do jednej milisekundy. Jest szósta dwadzieścia dwie, spałem zatem sześć godzin i trzydzieści dwie minuty, czyli dwadzieścia trzy tysiące pięćset dwadzieścia sekund. To mniej więcej tak jak wczoraj. Czekam, aż wyświetlacz zegara pokaże szóstą dwadzieścia trzy i cicho liczę mijające sekundy.

Trzy. Siadam na łóżku, a potem patrzę w ustawienia monitora zamontowanego w ścianie poniżej łóżka. Jest ustawiony tak, by nie świecił w nocy w oczy i nie przeszkadzał mi w spaniu. Temperatura wewnątrz sypialni wynosi dwadzieścia i cztery dziesiąte stopnia Celsjusza, wilgotność utrzymywana jest na poziomie trzydziestu pięciu procent. Muszę to sprawdzić niezależnym miernikiem, bo wydaje mi się, że jest bardziej sucho, niż wskazuje higrometr.

Cztery. Ściągam białą bawełnianą koszulkę oraz białe bezszwowe spodenki do spania, składam je w sześcian i delikatnie wrzucam do czarnego kosza na bieliznę, po czym nago przechodzę pod prysznic. Po drodze staję na wadze. Siedemdziesiąt cztery kilogramy dwieście dwadzieścia sześć deko. Tak jak wczoraj rano.

Pięć. Odkręcam prysznic, patrząc na wyświetlacz temperatury. Czterdzieści dwa stopnie. Woda leci z wszystkich otworów deszczownicy. Co jakiś czas któryś z nich się zapychał, dlatego kazałem kupić specjalne urządzenie czyszczące dysze, które godzinę przed porannym i wieczornym prysznicem przepycha dokładnie każdy otwór. Woda spływa na moją głowę równomiernie z wszystkich dysz.
Sześć. Biały ręcznik leży przygotowany na półce obok. Nie jest złożony. Ilekroć zostanie złożony choćby na pół, traci moc absorpcji. Mokry i ociekający wodą owijam się w niego i czekam, aż ostatnie krople wsiąkną w miękką, białą bawełnę. Nie wycieram się.

Siedem. Kiedy cała woda zostanie wchłonięta przez ręcznik, wrzucam go do specjalnego kosza i staję przed lustrem. Namydlam twarz białą pianą, a następnie rozpakowuję, jak co rano, nową maszynkę do golenia. Jest czarna z białym ostrzem. Całość golenia rozplanowana jest na dwadzieścia cztery pociągnięcia ostrza po twarzy. Gdy przedwczoraj musiałem wykonać jeden ruch więcej, do wieczora drapałem się po policzku, czując jakby otarcie na lewej części twarzy.

Osiem. Otwieram szafę, w której zapakowane w folię leżą identyczne zestawy ubraniowe. Biała bielizna, ciemne bawełniane skarpety bezuciskowe, lekkie czarne spodnie i biała wyprasowana koszula. Ze wszystkich ubrań zostały starannie usunięte metki. Nie ma na nich śladu napisu ani znaku firmowego. Na każdy dzień przygotowany jest identyczny zestaw. Liczba leżących zestawów nie może nigdy przekroczyć pięciu. Ilekroć biorę jeden, na jego miejsce musi być włożony następny.

Dziewięć. Ubrany stoję przed lustrem i czeszę włosy czarnym grzebieniem. Grzebień ma siedemdziesiąt cztery zęby. Staram się uczesać w nie więcej niż czternastu ruchach. Liczę ilość włosów, które zostały między zębami grzebienia. Dzisiaj jest ich pięć. Wrzucam je do specjalnego pudełka, tak by zliczyć w sobotę tygodniowy ubytek. W kuchni słychać pracujący ekspres do kawy i grzankę wyskakującą z tostera. Toster co rano zaczyna pracę automatycznie o siódmej zero sześć. Przechodzę ubrany i uczesany do kuchni, nalewam w biały kubek czarną kawę i wyjmuję z tostera ciepły chleb. Opiekacz ustawiony jest na siedemdziesiąt osiem sekund. Wtedy grzanka osiąga optymalny smak, chrupkość i kolor. Zawsze smakuje tak samo.

Dziesięć. Stawiam na nakrytym stole śniadanie. Zanim usiądę, otwieram przyciskiem drzwi na korytarz. Zaraz przyjdzie Bernard. Poranny rytuał został zakończony, niestety przez wczorajsze kłopoty z zaśnięciem wiem, że dzień będzie zły.

****

Szczupły mężczyzna przeszedł przez sklep, nie witając się z nikim. Za długą ladą siedziały dwie młode kobiety, patrząc w ekran komputera. Sklep otwierany był co rano o godzinie siódmej i zamykany o piętnastej. Gdy mężczyzna wszedł do środka, ekspedientki spojrzały w jego stronę znad monitora, ale nie przywitały się nawet skinięciem głowy. Wróciły do swej pracy, ignorując go zupełnie. Na ścianach sklepu wisiały okrągłe silikonowe obręcze w różnych kolorach i rozmiarach, pod ścianą stały metalowe beczki ze smarem, skrzynie pełne małych uchwytów i kolorowych podkładek pod śruby, na półkach piętrzyły się katalogi i plastikowe mocowania, a nad nimi różnobarwne tablice. Z głośników dobiegała cicha muzyka. W sklepie panował ogólny spokój, przez co przypominał on bardziej biuro. Bernard minął dwie pracownice siedzące za ladą i wszedł nie niepokojony przez nikogo na zaplecze. Tam wystukał kilkucyfrowy kod na urządzeniu blokującym wejście z napisem: „Odpady chemiczne”. Cichy brzęczyk otworzył masywne stalowe drzwi, które uchyliły się nieznacznie z metalicznym szczękiem.

Był upalny sierpniowy ranek, w pomieszczeniu panował zaduch magazynu, czuć było silną woń silikonu i octu, jednak zza uchylonych drzwi dobiegał miły chłód, jakby zapraszając, by wejść do środka. Mężczyzna lekko pchnął drzwi, a te otwarły się cicho. W tym samym momencie zapaliły się dyskretne lampki na długim, wewnętrznym korytarzu i oświetliły biegnące w dół strome kamienne schody. Na końcu korytarza podświetlone na zielonkawy kolor zamontowane były kolejne drzwi. Te były już otwarte na oścież. Mężczyzna znał dobrze drogę – codzienną wizytę w tym miejscu odbywał punktualnie o godzinie siódmej dwadzieścia osiem od kilku lat. Gdy zamykał wewnętrzne drzwi, odruchowo spojrzał na zegarek pod mankietem dobrze wykrochmalonej koszuli. Podświetlane wskazówki pokazywały dokładnie siódmą dwadzieścia osiem. Czasem przychodził kilka minut wcześniej i musiał czekać pod zielonymi drzwiami, siedząc na zimnych, kamiennych schodach. Brat otwierał je od wewnątrz punktualnie. Według cichego szczęknięcia otwieranych zawiasów mógł regulować zegarek. Po przejściu przez wewnętrzne drzwi znalazł się w dolnym salonie, który był największym pokojem w podziemnej posiadłości. Panował w nim półmrok, dyskretne dolne światła opromieniały białe, surowe ściany, na środku stał mahoniowy ciemny stół i dwanaście obitych czarną skórą wysokich foteli. Więcej sprzętów nie było. W rogu pomieszczenia stał mały metronom. Jego obudowa z ciemnego ebonitu w kształcie ściętego ostrosłupa lekko drżała, gdy wahadło wybijało cicho rytm, który przypominał tykanie zegara. Tempo było zawsze ustawione na siedemdziesiąt dwa uderzenia na minutę. Przy stole, jak co rano, siedział szczupły mężczyzna ubrany w białą koszulę i czarne spodnie. Miał starannie uczesane włosy i uprasowaną koszulę. Przed nim stał biały talerz z grzanką i parujący kubek gorącej kawy.

– Dzień dobry, Adrian – przywitał się z nim mężczyzna, delikatnie odsuwając skórzany fotel. Usiadł za stołem, splótł dłonie na ciemnym blacie i patrzył uważnie w twarz rozmówcy. Nigdy nie podawał mu ręki ani go nie obejmował, zdawał sobie sprawę, że brat nie znosi cudzego dotyku, nawet osób mu najbliższych. Niejednokrotnie był świadkiem, jak ktoś podawał mu rękę, a on udawał, że nie widzi gestu powitania. Czasem bywało, że ktoś poklepał go po ramieniu lub złapał go z znienacka za rękę. Widział wtedy w jego oczach obrzydzenie i niechęć, której nie potrafił ukryć. Patrząc w bladą twarz brata, Bernard zauważył lekką zmianę w jego zachowaniu, skrywaną nerwowość w ruchach i zmęczenie w rozbieganych oczach. Adrian wydawał się czymś zdenerwowany. Co prawda maskował podniecenie, kręcąc kciukami i przekładając z miejsca w miejsce nóż i kubek, jednak brat go znał jak nikt inny.

– Co jest? – spytał bez zbędnych wstępów, nalewając sobie kawy.
Adrian spojrzał na niego, szybko jednak odwrócił wzrok, by uniknąć zatroskanego spojrzenia. Wolnym ruchem przygładził włosy, oblizał usta i lekko drżącym głosem odpowiedział:
– Źle spałem, nie mogłem wczoraj zasnąć. Codziennie spędzam dzień tak samo, a potem sen nie przychodzi. Jak już zasnąłem, to potem w nocy dwa razy się obudziłem. Też nie wiem dlaczego. – Po chwili dodał z wyczuwalną złością w głosie: – Irytuje mnie to, bo codziennie wszystko robię tak samo, a zdarzają się potem takie niespodzianki. Ten brak regularnego snu wybija mnie z rytmu. Cały dzień będzie dzisiaj inny, a wiesz, jak tego nie znoszę. Minie parę dni, zanim wrócę do normy.
Bernard pokiwał głową, świadom, że tego rodzaju drobiazgi wpływają na zachowanie brata. Starał się jednak ignorować te przypadłości, bo wiedział też, że im dłużej będzie o tym rozmawiał, tym bardziej go zdenerwuje, pogarszając tym samym jego podły nastrój. Bernard nabrał powietrza, postawił na stole skórzaną teczkę i cicho powiedział:
– Mam na dziś trudną sprawę, dlatego przychodzę do ciebie.
– Dawaj – odparł krótko Adrian, patrząc z niechęcią na stojącą na stole teczkę.
– Znasz Stefana Krokiewicza?

Adrian pokiwał głową.
– To prezes giełdy papierów wartościowych, tak?
Bernard przytaknął i dodał:
– Pracuje dla nas. Z informacji, które nam przekazuje, jest potem niezły zarobek. Poza tym Krokiewicz jest w radzie nadzorczej w kilku spółdzielniach mieszkaniowych. Ustawia pod nas większe przetargi. Mamy od niego kilkanaście mieszkań w roku praktycznie za bezcen. Jest lojalny i bardzo cię ceni. Jak dotąd nigdy nie odmówił żadnej naszej prośbie. A mieliśmy ich sporo.
– I teraz czegoś chce, jak rozumiem, inaczej byś nie przychodził w jego sprawie – przerwał Adrian, starannie prostując serwetkę, którą wycierał usta po śniadaniu. Jednocześnie bacznie wpatrywał się w deseń, który powstał na śnieżnobiałej serwecie po wytarciu ust.
Bernard ponownie pokiwał głową.
– Sprawa jest skomplikowana i wyjątkowo trudna, moim zdaniem beznadziejna, dlatego przychodzę do ciebie po radę. Nie wiem, z której strony ją ugryźć.
Na bladej twarzy Adriana pojawił się grymas zniechęcenia, tak jakby przeczuwał, z czym przychodzi do niego brat.

– Krokiewicz ma syna. Od lat same kłopoty z gówniarzem. Wiesz, jak to jest z rozpuszczonymi dziećmi bogatych rodziców. – Bernard zrobił pauzę, by wypić łyk kawy. – Na dodatek to jedynak. Pije, łajdaczy się, daje w żyłę. Niestety po narkotykach potrafi być agresywny, nie panuje nad sobą. Już go raz chłopcy od nas uspokajali. Prosiłem, by nie robili mu krzywdy, tylko go solidnie nastraszyli. Ale sam wiesz, że bez krzywdy nie ma potem strachu. A jak nie ma strachu, to i wszystkie obietnice psu na budę. To był błąd, że go porządnie wtedy nie obili.
Bernard zrobił przerwę, upił łyk wody, a potem podjął wywód:
– No i niestety, jak to przy zaniechaniu bywa, kara przyszła szybko. Młody poszedł do burdelu totalnie naćpany, darł się na cały lokal, rozrzucając pieniądze na prawo i lewo, a jak poszedł w końcu z dziwką do pokoju, ta, widząc, z kim ma do czynienia, odmówiła serwisu. Młody nie zastanawiał się długo i huknął ją w głowę stojącą obok łóżka lampą. Taką ciężką, ceramiczną. Z łba nie było co zbierać, krew była w całym pomieszczeniu, nawet na oknach i suficie.

W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko lekki szum klimatyzatorów, gdy Bernard mówił dalej:
– Dziewczyna zmarła na miejscu z roztrzaskaną czaszką i przetrąconym kręgosłupem. Pogotowie stwierdziło zgon od uderzenia w głowę twardym narzędziem. Policja po przyjeździe na miejsce od razu skuła awanturującego się młodego Krokiewicza i zabrała na dołek. Siedzi teraz w areszcie. To było przedwczoraj w nocy, wczoraj był u mnie roztrzęsiony stary Krokiewicz, który błaga cię o interwencję, bo młodemu grozi dwadzieścia pięć lat. Stary niemal mnie całował po rękach, prosząc, bym mu umożliwił spotkanie z tobą, ale stanowczo odmówiłem. Jest przerażony tym, że w najlepszym razie młody wyjdzie z więzienia po piętnastu latach. Lamentował, że to jego wina, że go źle wychował i że nie doczeka pewnie jego wyjścia z pierdla. Wiesz, co robią w więzieniu z takimi, co zabili dziwkę. Przecwelują młodego na lewą stronę. Nawet jak wyjdzie, to już do końca życia będzie łaził na miękkich nogach i wyglądał jak amerykański bajgiel.
Adrian wstał od stołu, złożył pedantycznie chustkę z monogramem, odstawił kubek na talerz i wyrównał łyżeczkę obok. Przygładził po raz kolejny delikatnie lśniące włosy i spytał brata, nie patrząc mu w oczy:
– Kim dla nas jest Krokiewicz pod względem finansowym? Mamy od niego aż tak duże wpływy? Opłaca się angażować nasze siły, by ratować młodego, czy to płotka?
– Ale jak chcesz go ratować? Adrian, sprawa jutro będzie w mediach, wiem to od naszych wtyczek z prasówki. Nie zatrzymasz tego szumu, nie da się ukręcić łba sprawie. Alfons dziewczyny już zapowiada zemstę. Wrzeszczy po całym mieście, że dorwie gnoja nawet w areszcie. Podobno dziwka, którą zabił młody Krokiewicz, przynosiła mu niezłe zyski. Znam tego jej alfonsa, nie odpuści. Jakby nie patrzeć, jego ludzie chcą go dorwać za to, co zrobił.
Adrian usiadł na fotelu obok stołu i spytał brata:
– Pod kogo podwieszony jest alfons?
– Pod Teslę. Mam z nim pogadać, by to jakoś załagodził, uciszył ten szum?
Adrian zastanowił się i spokojnym głosem pozbawionym emocji odparł:
– Pogadaj z nim. Niech uspokoi alfonsa i przekaże mu, że krzywdy mieć nie będzie. Potem wypłać mu odszkodowanie przez Teslę. Wyczujesz w rozmowie, ile mu dać, by tamten więcej nie pyskował.
– To załatwię, ale co z młodym? Da się go wyciągnąć z tego szamba? Tym razem za głęboko wpadł. Siedzi w gównie po uszy.
Adrian uśmiechnął się kącikiem ust do brata.
– I za te uszy go wyciągniemy. Ile razy mam ci tłumaczyć, że każdą sprawę da się załatwić? Pytanie tylko, czy nam się to opłaci, inaczej bym sobie języka nie strzępił. Znasz mnie i wiesz, że ćpuna bym nie bronił. Niech gnije w pierdlu, narozrabiał, więc niech za to beknie. On mnie tu najmniej obchodzi. Robię to wyłącznie przez wzgląd na jego ojca i tylko dlatego, że może być dla nas cenny. Bo starego Krokiewicza też nie znoszę. To cham i prostak, który udaje, że jest bankierem i filantropem. To na bank typ człowieka, który jak jest sam w domu, to smarka w firankę z lenistwa, bo mu się nie chce wstać po chustkę. Spójrz na jego maniery.
Bernard siedzący w masywnym, czarnym fotelu spytał:
– Jak chcesz to rozegrać?
Adrian przez chwilę patrzył w sufit z przymrużonymi oczyma. Odezwał się dopiero po chwili.:
– Ilu księży opłacamy?
– Księży? Co mają do tego duchowni? – chciał wiedzieć zdziwiony Bernard.
– Czy mamy na stanie jakichś księży, ale takich, którzy mają wejścia w kurii?
Bernard popatrzył ponad ramieniem brata, jakby przypominał sobie coś, o czym zapomniał.
– Uzbiera się kilku, nawet jeden biskup jest ci winien przysługę.
– Biskup? Za co? Pedofilia, panienki, chłopcy?
Bernard pokręcił głową.
– Nie, przesadne umiłowanie sztuki. Kolekcjonuje obrazy, bardzo rzadkie, pędzla Hansa Memlinga i Nicolasa Poussina. Pomogliśmy mu kupić przez naszego człowieka obraz Memlinga, który pojawił się na aukcji w domu aukcyjnym w Christie’s & Sotheby’s.
– Tak, już to widzę, jak kupiliście ten obraz. – Adrian uśmiechnął się, patrząc z rozbawieniem na brata. Bernard odpowiedział uśmiechem. – Czyli sprzedaliście mu zwykły blef, a co daliście mu w zamian?
– Doskonałą kopię Memlinga. Nie na darmo zatrudniasz najlepszego fałszerza, jaki pracował po wojnie w Polsce.
Adrian uśmiechnął się na wspomnienie Krajewskiego, którego bardzo lubił i chętnie się z nim spotykał, gdyż ten był skrajnym introwertykiem. Posiadał też niebywałą wiedzę na temat malarstwa i znał niezliczone techniki, o których z pasją opowiadał.
– I co, biskup taki znawca i się nie zorientował? – spytał z zaciekawieniem Adrian.
– A gdzie tam, aż tak dobrze nie zna Memlinga. Ty byś poznał, że to fałszywka, ale on nie. Wdzięczny jest nam bardzo, zwłaszcza że daliśmy mu obraz w prezencie. Nic nie zapłacił, a licytacja była bardzo wysoka. Oczywiście lipna, bo dom aukcyjny nie wpuściłby takiego bubla do siebie. Do biskupa trafił podrobiony katalog aukcyjny z podaną ceną obrazu i estymacją, dostał też kopię nagrania z licytacji, również nieprawdziwą. I fałszywka wisi teraz u biskupa w rezydencji, u niego w sypialni.
Adrian podniósł wysoko brwi.
– Ale nie ma obaw, sprawa nie wyjdzie za jego życia, bo chowa obraz przed oczami innych, by nie powiedzieli, że trwoni pieniądze kurii.
Adrian pokiwał głową, mrużąc lekko oczy.

– Dobrze to rozegrałeś. Przyda nam się teraz biskup w sprawie Krokiewicza. Ma okazję, by się odwdzięczyć za obraz. Zrobimy tak: wskazany przez biskupa ksiądz egzorcysta zaświadczy w sądzie, że młody Krokiewicz był opętany w trakcie popełnienia czynu, a więc zupełnie niepoczytalny. Ksiądz zezna też, że w areszcie dokonał nad nim egzorcyzmów i to z powodzeniem, wyrzucając z niego złego ducha. Przekaże też policji materiał dowodowy, oczywiście poświadczony medycznie.
– Czyli co? Nie bardzo rozumiem.
– Gwoździe, splątane kępki włosów, drzazgi, wszystko wydobyte z jego żołądka podczas egzekwii.
– I co, po tym, jak to obejrzą, ot tak go uniewinnią? Nie łatwiej po prostu zrobić z niego wariata? Zeznawać przez podstawionych świadków, że ma manię prześladowczą albo schizofrenię? Że od dawna się leczy.
– Nie, bo wtedy spędzi kolejne lata w zakładzie zamkniętym, a nie o to chodzi staremu Krokiewiczowi. Chce mieć młodego w domu, na oku. Trzeba tylko wykazać podczas procesu, że czyn popełniony był pod wpływem czynników zewnętrznych, czyli szatana, młody zaś nie ma z tym nic wspólnego, nawet tego nie pamięta, więc trudno go karać. Potwierdzimy to zarówno przez egzorcystę, jak i przez badania psychologiczne i medyczne. Powołamy też świadków, który słyszeli, jak młody mówił w burdelu w jakimś dziwnym języku, a rzeczoznawca
filolog stwierdzi, że był to aramejski. Mamy u siebie kogoś takiego?
Bernard kiwnął głową.
– Ale czemu aramejski?
– Bo mało kto zna ten język. Mówili nim w Palestynie za czasów Chrystusa. Zaledwie garstka biblistów go zna współcześnie. Opętani często się nim posługują. A młody nie musi go znać, przecież nie on gadał, tylko zły duch w nim.
– I co, to wystarczy, by go uniewinnić?
– Nie, ale będzie to pierwszy krok, jaki wykonamy. Wstawiennictwo kurii się przyda. Potem porozmawiasz ze składem sędziowskim i ich poinstruujesz, co mają dalej robić. Ważne jest to, by po wyjściu z aresztu młodego przeprowadzić z ojcem rozmowę. Młody nie będzie już tykał narkotyków. To nasz warunek. Jak raz weźmie, to do końca życia będzie pił przez rurkę, jeżdżąc na wózku inwalidzkim. Ma to gwarantowane.
– Posłucha?
Adrian wzruszył ramionami.
– Nie obchodzi mnie to. Jak da w żyłę, to chłopcy z naszej gwardii chętnie połamią mu kości udowe w imadle. Muszą przecież gdzieś ćwiczyć. Potem zawiozą go do szpitala. Nigdy już nie będzie chodził, a siedząc w wózku, będzie miał sporo czasu, by myśleć, jaki był głupi, że nie słuchał dobrych rad. Stary Krokiewicz będzie go pielęgnował.
Po tych słowach zapadła cisza. Dopiero po chwili Adrian lekko zmęczonym głosem spytał:
– Mamy coś jeszcze na dziś?
Bernard pokiwał głową.
– Znasz Bronka Łazarewicza z bazaru?
Adrian wypił resztę kawy, po czym rzucił:
– To ten, na którego wołają Betoniara?
Bernard po raz kolejny kiwnął głową. Adrian pomasował nadgarstki, jakby go bolały i dodał obojętnie:
– To zwykły gruby watażka i bandyta, co nam do niego? Problemy jakieś robi?
– A zastrasza straganiarzy na bazarze, ustanawia nowe porządki, wyrzuca opornych i karze płacić tym, którzy się stawiają. Wczoraj jego ludzie pobili kierowcę, który wypakowywał towar na zapleczu. Pobili go tylko za to, że rzekomo blokował wjazd na bazar, kiedy Betoniara przyjechał z obstawą zobaczyć teren.
– Skąd to wiesz?
– Straganiarze przyszli się wczoraj pożalić. Boją się tych nowych porządków, nie zgadzają się na nowy haracz i proszą cię o interwencję. Chcą, by było po
staremu.
Adrian był już znużony tego rodzaju sprawami. Co prawda kiedyś zajmował ostre stanowisko w kwestiach spornych, jednak od jakiegoś czasu stronił od radykalnych rozwiązań.
– Kto od nas zajmuje się bazarem?
– Gruby Mietek ze Śródmieścia, ale on też przyszedł razem z tymi lamentującymi. Twierdzi, że jest za mały na Betoniarę, by z nim walczyć otwarcie. Betoniara jeździ ze zwykłymi urkami. Zakapiory z kosą się nie rozstają, mają też broń. Mietek nie chce wojny, prosi cię o radę i wsparcie.
– Zdejmij Grubego. Od dzisiaj już nie nadzoruje bazaru. Dawaj mu co miesiąc pół wypłaty do czasu, aż zrozumie, skąd ma na chleb. Potem go przyślij do mnie.
Bernard nie komentował, bo wiedział, że jakiekolwiek dalsze dyskusje nie mają sensu.
– A co z Betoniarą? Mam z nim pogadać?
Adrian zaprzeczył ruchem głowy.
– Nic to nie da. Już raz z nim rozmawiałeś rok temu, nie zasługuje na drugą szansę. Jak jeździ po mieście, w ile osób? Dasz radę sprowadzić grubasa do starej cegielni?
Bernard przytaknął, przekonany, że trzyosobowa obstawa Betoniary jest łatwa do sforsowania.
– Na kiedy go chcesz?
– Jutro o czternastej bądź z nim i jego obstawą w głównym magazynie. Poślę chłopaków, by przetrzepali mu porządnie dupę. Na takiego nie ma innej rady. Ja nie przyjadę, nie widzę powodu, by z nim gadać. – Po chwili spytał siedzącego za stołem brata: – Coś jeszcze?
Bernard wstał.

– Resztę omówimy dzisiaj popołudniu. Popatrz na mnie – poprosił po chwili. – Jest gorzej, co?
Adrian nie odpowiedział na pytanie brata, unikał też jego wzroku. Rzucił tylko, odchodząc w głąb mrocznego pokoju:
– Idź już, widzimy się o czternastej. Punktualnie o czternastej.
Bernard wyszedł przez zielone drzwi. Idąc po schodach w stronę magazynu, myślał tylko o tym, że choroba brata staje się coraz bardziej widoczna.

Adrian wszedł do bocznego pomieszczenia wyłożonego matą akustyczną od podłogi po sufit. Pokój był pusty, na środku stał czarny fortepian Bechsteina. Usiadł przy nim, otworzył klapę, a potem położył dłonie na zimnej klawiaturze. Miał zamknięte oczy i czekał, aż pod powiekami pokażą mu się nuty. Gdy je zobaczył, zaczął grać, ledwo muskając długimi palcami biało-czarną klawiaturę. W idealnie wygłuszonym pokoju popłynęła muzyka. Znał na pamięć wszystkie utwory Bacha, Beethovena, Mozarta, Chopina. Co wieczór czytał przed snem przynajmniej jedną etiudę, analizując jej zapis nutowy pod względem formy. Następnego dnia rano odgrywał ją z pamięci i porównywał dźwięk z wyobrażeniem muzyki na podstawie nut. Dziś grał sonatę Beethovena opus dwudziesty siódmy. Brzmiała dokładnie tak, jak wyobrażał sobie, czytając wczoraj nuty.

Artykuł Z niektórymi ludźmi nie powinno się nigdy zadzierać. Zaskakująca i doskonale skonstruowana powieść pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/z-niektorymi-ludzmi-nie-powinno-sie-zadzierac-sa-bardziej-niebezpieczni-niz-mozna-przypuszczac-zaskakujaca-i-doskonale-skonstruowana-powiesc/feed/ 0
TYLKO U NAS. Wspomnienia jednego z nielicznych więźniów sowieckich, który zbiegł z Wysp Sołowieckich. [WIDEO] https://niezlomni.com/tylko-u-nas-wspomnienia-jednego-z-nielicznych-wiezniow-sowieckich-ktory-zbiegl-z-wysp-solowieckich-wideo/ https://niezlomni.com/tylko-u-nas-wspomnienia-jednego-z-nielicznych-wiezniow-sowieckich-ktory-zbiegl-z-wysp-solowieckich-wideo/#respond Sat, 30 Mar 2019 22:45:10 +0000 https://niezlomni.com/?p=50744

Pośród tysięcy osadzonych gnijących w więzieniach Czeki na Zakaukaziu równocześnie ze mną było piętnastu oficerów gruzińskich, a między nimi generał Cułukidze, książę Kamczijew i książę Muchrański. Po długich i uciążliwych przesłuchaniach oficerów tych uznano za wplątanych w rewoltę gruzińską w 1923 roku i organizację kontrrewolucyjnego spisku. Skazano ich na rozstrzelanie.

Książę Muchrański postanowił drogo sprzedać skórę. W swojej celi zdołał wyszukać wielki gwóźdź. W noc egzekucji, gdy otwarły się drzwi i z grupą pachołków wszedł komendant Czeki na Zakaukaziu, Szulman zwany „komendantem śmierci”, aby wyprowadzić skazanych oficerów, Muchrański rzucił gwoździem, celując w jego oczy. Szulman zaskowyczał z bólu, bo hufnal złamał mu nos. Zabrzmiały zaraz straszliwe wrzaski i strzały. Cela napełniła się dymem. Piętnastu oficerów, którzy znajdowali się w celi, zginęło na miejscu. Więźniowie z innych cel dostali rozkaz zmycia strug krwi. Oprawca Zlijew, nadzwyczajny delegat GPU Górskiej Republiki w Osetii, uciekał się do następującej tortury: podczas przesłuchań wsuwał lufę swego rewolweru do ust więźnia i obracał nią, raniąc dziąsła i łamiąc zęby ofiary. Starszy Osetyniec, który dzielił zemną celę w więzieniu GPU Republiki Górali tak właśnie był torturowany. Jaką popełnił zbrodnię? Cytuję akt oskarżenia: „Oskarżony o przejście przed wejściem do domu Czełokajewa”.Kilka tygodni później przeniesiono mnie do zamku Metechi w Tyflisie, głównego więzienia Kaukazu. W roku 1923, jak i za naszych dni Metechi zarezerwowane było dla więźniów politycznych. Pospolitych przestępców odsyłano do więzienia państwowego. Dwa tysiące sześciuset białogwardzistów i mienszewików gruzińskich tam trafiło. Nieludzkie represje spotykały systematycznie bezbronnych ludzi. Napotykałem wielu starców, kobiet i dzieci. Raz w tygodniu, w każdy czwartek, specjalna komisja złożona na zmianę z czekistów zakaukaskich i gruzińskich obradowała w biurze dyrektora więzienia, aby sporządzić listę skazanych na śmierć, nie martwiąc się zanadto o stopień ich winy. „Dowody” najmniejszej winy przerastały ludzkie pojęcie. Kadry zakaukaskiej i gruzińskiej Czeki świadomie skomponowano z sadystów. Każdego czwartku w nocy rozstrzeliwano od sześćdziesięciu do stu osób. W te noce cały zamek Metechi stawał się piekłem. Nie wiedzieliśmy, na kogo padnie. Każdy z nas czekał na śmierć. Nikt nie zmrużył oczu aż do rana.

Ten nieprzerwany rozlew krwi był istną udręką nie tylko dla więźniów, lecz również dla ludzi żyjących na wolności poza więzieniem. Przez długi czas ulice sąsiadujące z zamkiem Metechi pozostawały niezamieszkałe. Ludność stopniowo wynosiła się z tej dzielnicy, bo mieszkańcy nie mogli już słuchać strzałów i krzyków ofiar. Czekiści z Metechi ciągle byli pijani. Z rękawami zakasanymi do łokci przechadzali się po korytarzach i celach jak autentyczni rzeźnicy. Czasem padali na posadzkę upojeni winem i ludzką krwią.W noc egzekucji z każdej celi brano pięciu do dziesięciu ludzi. Czekistom zajmowało to przynajmniej kwadrans, bo bardzo powoli czytali listę skazanych na śmierć. Zanim odczytali kolejne nazwisko, robili długą pauzę, a więźniowie drżeli z trwogi. Nawet ci, którzy mieli stalowe nerwy, nie byli w stanie wytrzymać tej tortury. W tamte noce połowa więźniów zamku płakała do rana. Nazajutrz nikt z nas nie tykał posiłku, bo nikt nie mógł przełknąć kęsa pożywienia. I tak powtarzało się to tydzień w tydzień. Więźniowie, którzy trafili z Metechi na Sołówki w roku 1925 opowiadają, że te katusze zadawane są nadal. Wielu jest takich, którzy niezdolni znieść tego koszmaru postradali zmysły lub popełnili samobójstwo. Gdy jeszcze przebywałem w zamku, czekista Zuzula (Kozak z Kubania) został wprowadzony pomiędzy osadzonych jako agent celny, prowokator. W przeszłości ten oprawca osobiście rozstrzelał sześćset osób (Zuzula sam się do tego przyznał). W końcu więźniowie zdemaskowali go i zabili. W Metechi pozostawałem cztery i pół miesiąca. w każdy czwartek gotowałem się na śmierć.

Los kobiet

Największe dobro, jakie przypadło politycznym, polega na tym, że ich żony i dzieci nie muszą mieć kontaktu z kryminalistkami. Kompania tych kobiet jest nieznośna. Obecnie w SŁON przetrzymywanych jest około sześciuset kobiet. W klasztorze osadzono je w „budynku kobiecym”, w kremlu. Na Wyspie Popiej dla przeznaczono całkowicie dla nich barak nr 1 i część innych. Trzy czwarte z nich to żony, kochanki, krewne i po prostu wspólniczki przestępców pospolitych. Oficjalnie kobiety zsyłane są na Sołówki i do kraju narymskiego za „uporczywą prostytucję”. W określonych okresach w dużych miastach Rosji europejskiej organizuje się łapanki w celu odesłania ich do koncłagrów. Prostytutki, które za władzy radzieckiej skupiły się w swego rodzaju oficjalne związki zawodowe, raz na jakiś czas urządzają w Moskwie i Piotrogrodzie protestacyjne marsze uliczne przeciwko łapankom i zsyłkom, ale efekt jest mizerny. Charakter i tryb życia tych kobiet jest do tego stopnia dziki, że za urojenia obłąkanego może uznać opowieść o tym każdy, kto nie zna warunków więziennictwa radzieckiego. Gdy na przykład kryminalistki idą do kąpieli, uprzednio rozbierają się w swoich barakachi zupełnie nagie przechadzają się po obozie wśród wybuchów śmiechu i aplauzu sołowieckiego personelu.

Kryminalistki tak samo jak mężczyźni uwielbiają gry hazardowe. W razie przegranej nie mogą się wypłacić pieniędzmi, porządną odzieżą lub żywnością. Nic nie mają. W rezultacie codziennie można być świadkiem nieludzkich scen. Kobiety grają w karty pod tym warunkiem, że ta, która przegra, ma obowiązek niezwłocznie udać się do męskiego baraku i oddać się dziesięciu mężczyznom z rzędu. Wszystko to ma się odbywać w obecności oficjalnych świadków. Obozowa administracja nigdy nie wtrącała się do tych świństw. Można sobie wyobrazić odrazę, jaką kryminalistki wywołują wśród dobrze wychowanych kobiet z kategorii kontrrewolucyjnej. Najohydniejsze przekleństwa z użyciem imion Boga, Chrystusa, Matki Bożej i wszystkich świętych, nieustanne pijaństwo, nieopisane brewerie, złodziejstwo, brak higieny, syfilis – tego byłoby za dużo nawet dla człowieka z mocnym charakterem. Zesłać uczciwą kobietę na Sołówki – to znaczy w kilka miesięcy zamienić ją w coś gorszego od prostytutki, w kłębek milczącego, brudnego ciała, przedmiot handlu wymiennego w rękach personelu obozowego.

Czerwonoarmiści z ochrony łagru gwałcą kobiety zupełnie bezkarnie. Każdy czekista na Sołówkach ma naraz trzy do pięciu nałożnic. Toropow, którego w 1924 roku mianowano zastępcą komendanta obozu kemskiego do spraw gospodarczych, urządził w łagrze oficjalny harem, ustawicznie uzupełniany wedle jego gustu i dyspozycji.Według obozowych zasad od kontrrewolucjonistów i kryminalistek codziennie pobiera się po dwadzieścia pięć kobiet do obsługi czerwonoarmistów z 95. Dywizji pilnującej Sołówek. Żołnierze są na tyle leniwi, że aresztantki muszą nawet słać im łóżka. Staroście łagru kemskiego Czistiakowowi kobiety nie tylko gotują obiady i czyszczą buty, ale nawet go myją. Do tego celu zwykle wybiera się najmłodsze i najatrakcyjniejsze kobiety. Czekiści robią z nimi, co chcą. Wszystkie kobiety na Sołówkach podzielone są na trzy kategorie. Pierwsze – „za rubla”, druga „za pół rubla”, trzecia – „za piętnaście kopiejek”, czyli „pięć ałtynów”. Jeśli ktokolwiek z obozowej administracji życzy sobie kobiety „pierwszej klasy”, to znaczy młodej kontrrewolucjonistki świeżo przybyłej do obozu, mówi do strażnika: „Sprowadź mi za rubla”. Uczciwa kobiet,a odmówiwszy „wzmocnionej” racji żywnościowej wyznaczanej przez czekistów nałożnicom, bardzo szybko umiera z niedożywienia i na gruźlicę. Na Wyspie Sołowieckiej takie wypadki są szczególnie częste. Chleba na całą zimę nie starcza. Dopóki nie ruszy żegluga i nie dotrą nowe zapasy żywności, oszczędne i tak racje redukowane są do połowy. Czekiści i pospolici zarażają kobiety kiłą i innymi chorobami wenerycznymi.

O tym, jak rozprzestrzeniły się te niedomagania na Sołówkach, można się przekonać za sprawą faktu następującego: Do niedawna chorzy na syfilis rozmieszczani byli na Wyspie Popiej w specjalnym baraku (nr 8). W związku z postępującym przyrostem zachorowań barak nr 8 nie mógł już pomieścić wszystkich pacjentów. Jeszcze przed moją ucieczką administracja„rozwiązała” ten problem, rozmieszczając ich w innych barakach ze zdrowymi. Naturalnie doprowadziło to do szybkiego wzrostu liczby zakażonych. Kiedy nękanie spotyka się ze sprzeciwem, czekiści bez zahamowań mszczą się na ofiarach. W końcu 1924 roku na Sołówki zesłano bardzo atrakcyjną dziewczynę, około siedemnastoletnią Polkę. Skazano ją razem z rodzicami za „szpiegostwo na rzecz Polski”, rodziców rozstrzelano. Dziewczynie z racji niepełnoletniości najwyższy wymiar kary zamieniono na zsyłkę do SŁON na dziesięć lat. Dziewczyna miała pecha i zwróciła uwagę Toropowa. Miała jednak dość odwagi, żeby odmówić jego ohydnym naprzykrzaniom. W odwecie Toropow rozkazał przyprowadzić ją do komendantury i oskarżając ją kłamliwie o „ukrywanie kontrrewolucyjnych dokumentów”, rozebrał ją do naga i w obecności całej obozowej straży skrupulatnie przeszukał ciało w tych miejscach, w których jego zdaniem najłatwiej było schować dokumenty. Któregoś z lutowych dni w kobiecym baraku zjawił się bardzo pijany czekista Popow w asyście kilku jeszcze czekistów (też pijanych). Bez ceregieli wlazł do łóżka madame X, damy z najwyższych sfer społecznych, zesłanej na Sołówki na dziesięć lat po rozstrzelaniu męża. Popow wywlókł ją z łóżka, mówiąc: „Nie zechciałaby się pani przejść z nami za druty?”. Dla kobiet oznaczało to zgwałcenie. Madame X aż do rana była obłąkana. Niewykształcone i słabo wykształcone kobiety ze środowiska kontrrewolucyjnego czekiści wykorzystywali bezlitośnie. Szczególnie opłakany był los kobiet kozackich, które zesłano, rozstrzelawszy ich mężów, ojców i braci.

Fragment wspomnień Sozerki Malsagowa
Piekielna wyspa. Radziecka katorga na dalekiej Północy
Rozdział 5. Poprzednicy

Komendanci tych obozów mianowani przez Moskwę wykonywali rozkazy przychodzące z centrali. Średni i niższy personel natomiast rekrutował się spośród samych czekistów zesłanych w wyniku zbyt rzucających się w oczy dużych nadużyć – rabunków, defraudacji, pijaństwa itd. Indywidua te nie mając jak inaczej zemścić się za utratę intratnych funkcji w aparacie Czeki centralnej Rosji, traktowali osadzonych z nieopisanym okrucieństwem.

Szczególnie bestialski był zastępca komendanta w Chołmogorach, Polak Kwiciński. Potworności „Białego Domu” w okolicach Chołmogor obarczają sumienie tego sadystycznego oprawcy. Cytowaną nazwę nadano majątkowi porzuconemu przez właścicieli. Dwór pomalowany był na biało. Przez dwa lata od 1920 do 1922 roku pod rozkazami Kwicińskiego dokonywano tam codziennych rozstrzeliwań. Reputacja domu przerażała w dwójnasób, bo ciał nie grzebano. Około schyłku 1922 roku wszystkie pomieszczenia Białego Domu pełne były trupów aż po sufity. Dwa tysiące marynarzy z Kronsztadu rozstrzelano w trzy dni. Odór rozkładających się ciał zatruwał powietrze na całe kilometry naokoło. Więźniowie obozu dusili się, a niektórzy tracili przytomność z powodu jadowitego zaduchu za dnia i w nocy. Trzy czwarte mieszkańców Chołmogor nie mogąc tego znieść porzuciło domy. Z całą pewnością rząd radziecki na bieżąco śledził potworności popełniane w Chołmogorach i Pertomińsku. Ponieważ jednak kierownictwo partii komunistycznej miało było zainteresowane bezlitosnym eliminowaniem rzeczywistych lub urojonych przeciwników, umywało ręce. Egzekucje wykonywano nie tylko w Białym Domu, ale i w wielu innych miejscach. Tak więc czekiści wkraczali do baraku i palcem wskazywali ofiary ze słowami: „Odin”, „Dwa”, „Tri”. „Odin” oznaczało, że osadzony będzie rozstrzelany jeszcze tego samego dnia. „Dwa” – że nazajutrz. „Tri” – że jeszcze dzień później. Tak działo się gdy przyjeżdżały nowe konwoje i trzeba było zwolnić miejsce dla nowo przybyłych.

Według miejscowych świadków, w Chołmogorach i Pertominsku zastrzelono dziesięć tysięcy więźniów. Wydaje się to straszne, ale nie ma w tej liczbie nic nadzwyczajnego. Przez trzy lata bowiem, aż do likwidacji, obozy te były głównym więzieniem całej radzieckiej Rosji. Ze wszystkich stron Rosji europejskiej i azjatyckiej zwożono tam konwoje z ofiarami, których czekiści nie chcieli zabić od razu, a mianowicie z tymi, których „amnestionowały” władze lokalne. W Chołmogorach i Pertomińsku oprawcy uciekali się również do innej metody eksterminacji – topienia. Przytoczę kilka przypadków spośród licznych, które znam. W roku 1921 załadowano cztery tysiące oficerów i żołnierzy armii Wrangla na pokład barki i spuszczono ją do ujścia Dźwiny. Tych, którzy umieli pływać, zastrzelono.

 

W 1922 roku kilka kolejnych barek załadowanych więźniami zatopiono w Dźwinie na oczach ludzi. Innych więźniów, w tym wiele kobiet, wysadzono na pewnej wyspie koło Chołmogor i zastrzelono z łodzi, które ich przywiozły. Na tej wyspie masowe mordy trwały długo. Podobnie jak Biały Dom pełna była trupów. Czekiści zabijali tych, którzy przeżyli katorżniczą pracę. Katorżnicy mieli prawo tylko do wzmiankowanej racji żywnościowej, a byli wśród nich starcy i kobiety harujący po dwanaście godzin bez przerwy. Uważali się za szczęściarzy, jeśli na polu znaleźli zgniłego kartofla i pochłaniali go na surowo. Kiedy czekiści zauważyli, że autochtoni – Lapończycy – rzucają chleb więźniom przechodzącym koło ich chat w drodze do pracy, wybierali inny szlak, żeby nieszczęśnicy przemierzali tylko rozległe lasy i mokradła. Jeśli nowo przybyły miał na sobie porządne ubranie, natychmiast go rozstrzeliwano, aby przejąć odzież. Z początkiem lata 1922 roku marynarz z Kronsztadu cudem ocalony od śmierci uciekł z obozu w Chołmogorach. Zdołał przedrzeć się aż do Moskwy, gdzie użył starych kontaktów, aby uzyskać spotkanie z Kalininem we WCIK (Wszechrosyjskim Centalnym Komitecie Wykonawczym).

 

Oznajmił mu: „Zróbcie ze mną, co chcecie, ale zwróćcie uwagę na zbrodnie popełniane w obozach na północy”. Czekiści eksterminowali już 90 proc. katorżników i jaskrawo zamanifestowali swoje „humanitarne nastawienie” . Wtedy WCIK łaskawie zgodził się wysłuchać litanii zbiega. Z końcem lipca komisja pod przewodnictwem niejakiego Feldmana przybyła z Moskwy do Chołmogor na inspekcję78. Rzeczony Feldman nie mógł ukryć przerażenia wobec tego, co ujrzał i usłyszał. Kazał rozstrzelać komendantów obozów i wysłał ich zastępców oraz resztę obsady do Moskwy w celu „dochodzenia”. W końcu wszystkich czekistów ułaskawiono, a następnie mianowano na odpowiedzialne stanowiska w GPU na południu Rosji. Ponieważ Biały Dom z dziesiątkami tysięcy ofiar przeszkadzał Moskwie, Feldman musiał zatrzeć ślady horroru. Kazał wszystko spalić. WCIK upoważnił komisję Feldmana do amnestionowania wszystkich katorżników z obydwu obozów, lecz zwolniono tylko pospolitych kryminalistów. Nie amnestionowano ani jednego kaera. W sierpniu 1922 roku wszyscy kontrrewolucjoniści opuścili Pertomińsk i Chołmogory. Pod solidną eskortą przewieziono ich na Sołówki.

Fragment książki: POCZĄTKI GUŁAGU. Opowieści z Wysp Sołowieckich, Sozerko Malsagow, Nikołaj Kisieliow-Gromow, Wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ

Dwa wstrząsające świadectwa o źródłach „piekła, jakie bolszewicy zgotowali swoim wrogom”, czyli o powstawaniu „obozu specjalnego przeznaczenia” na Wyspach Sołowieckich.

Pierwsze zredagował w 1925 roku Sozerko Malsagow, jeden z bardzo nielicznych więźniów, którzy zbiegli z „piekielnej wyspy”. Trafił na Wyspy Sołowieckie z trzyletnim wyrokiem. Tam dręczony był przez głód i mróz i zmuszany do ciężkiej, katorżniczej pracy. Ukazuje obóz jako nieludzkie, urągające wszelkim prawom miejsce odosobnienia, z zimą trwającą 260 dni, a latem cuchnącym odorem rozkładających się zwłok.

Świadectwo drugie – zupełnie niepowtarzalne – pochodzi od Nikołaja Kisieliowa-Gromowa, jedynego z wyznaczonych do nadzorowania obozu sołowieckiego czekisty, który zbiegł stamtąd za granicę. Opisuje nieludzki wyzysk i warunki bytowania oraz pracy w łagrze. Relacjonuje bezskuteczne przypadki samookaleczeń, które miały zekom pomóc w unikaniu pracy. Ogrom zbrodni dokonywanej w obozie mającym „przekształcać obywateli” wedle nowej władzy, co oznaczało w rzeczywistości pracę do śmieci, przeraził go.

To na Wyspach Sołowieckich rodził się i wykuwał świat Gułagu, najrozleglejszy system obozów pracy w XX wieku, przez który tylko spośród obywateli radzieckich przeszło od końca lat dwudziestych do połowy lat pięćdziesiątych dwadzieścia milionów ludzi, czyli co szósty dorosły.
Do lektury wspomnień wprowadza obszerny wstęp uznanego historyka i sowietologa Nicolasa Wertha.

Sozerko Artaganowicz Malsagow (1895-1976) – z pochodzenia Ingusz, oficer rosyjski i polski, uczestnik wojny obronnej 1939 roku, pisarz, publicysta i działacz antykomunistyczny.
Nikołaj Kisieliow-Gromow – oficer armii carskiej i Czeki.
Nicolas Werth (ur. 1950) – francuski historyk, sowietolog, badacz komunizmu; współautor Czarnej księgi komunizmu.

Artykuł TYLKO U NAS. Wspomnienia jednego z nielicznych więźniów sowieckich, który zbiegł z Wysp Sołowieckich. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tylko-u-nas-wspomnienia-jednego-z-nielicznych-wiezniow-sowieckich-ktory-zbiegl-z-wysp-solowieckich-wideo/feed/ 0
TYLKO U NAS fragmenty najnowszej książki Witolda Gadowskiego „Szlag trafił”. Smoleńsk, prawdziwi szpiedzy i zdrajcy… [WIDEO] https://niezlomni.com/tylko-u-nas-fragmenty-najnowszej-ksiazki-witolda-gadowskiego-szlag-trafil-smolensk-prawdziwi-szpiedzy-i-zdrajcy/ https://niezlomni.com/tylko-u-nas-fragmenty-najnowszej-ksiazki-witolda-gadowskiego-szlag-trafil-smolensk-prawdziwi-szpiedzy-i-zdrajcy/#comments Tue, 18 Dec 2018 07:58:30 +0000 https://niezlomni.com/?p=50433

Los sprawia, że Andrzej Brenner 10 kwietnia 2010 roku ląduje w Smoleńsku. Z bliska zagląda w oczy złu. Co się wtedy naprawdę wydarzyło? Czego do dziś boją się najważniejsi ludzie w państwie? Trzecia – po „Smaku wojny” i „Wieży komunistów” – część trylogii o Brennerze. Mój Czytelniku nie będę owijał w bawełnę: wolałbym tego wszystkiego nie napisać, ale życie zdecydowało za mnie… „Szlag trafił!” – to mocna i bezkompromisowa powieść o Andrzeju Brennerze, niezależnym awanturniku, który nieuleczalnie choruje na …Polskę - Witold Gadowski.

 

"Bardzo złe warunki do lądowania – wtrącił się do rozmowy mechanik Muś. Szum nadlatującej „tutki” słychać było już w kabinie jaka. Wszyscy wyszli przed samolot. Chcieli zobaczyć, jak prezydencki poradzi sobie z mgłą i wyląduje. Jeszcze nie widzieli maszyny, chociaż słyszeli już obroty potężnego silnika...

(...)

Nagle niedaleko rozległ się potężny trzask, potem następne, coraz dłuższe pauzy i znów. Huk, dudnienie, aż naraz spadła na nich cała lawina ostrych dźwięków... Rozległa się ogłuszająca detonacja i chwilę później na twarzach poczuli uderzenie powietrza. Sina mgła warczała do nich przeraźliwym szumem i dzwonieniem... aż nagle wszystko ucichło.

Pierwszy z odrętwienia wyrwał się pilot Wosztyl. Złapał za komórkę i zadzwonił do jakiegoś pułkownika.
– Pułkowniku, co się dzieje?! – wrzeszczał do telefonu. – Raczyński. Proszę... Przepraszam, panie pułkowniku, tu jest tragedia! Brenner znów spojrzał w kierunku „wieży”. Tam jednak nie widać było żadnego ruchu. Ostatni z mężczyzn spokojnie dopalał papierosa. Kilka minut stali w osłupieniu. Brennerowi wydawało się, że to cała wieczność. W końcu z budynku wyszedł młody mężczyzna. Spojrzał w kierunku polskiego samolotu i jakby się zawahał, ale jednak podszedł do Polaków.– Czto s naszoj tutkoj? – wrzasnął do niego Wosztyl.
– Spokojno – mruknął Rosjanin.

– Czto spokojno? Czto spokojno?! Czto słucziłos’? – dopytywał się nerwowo chorąży Muś.

– Spokojno, ona uletieła – odpowiedział przybysz.


Naraz zobaczyli, jak pod „wieżę” podjeżdżają dwa uazy, karetka pogotowia, pojazd straży pożarnej i kilka terenówek. Nagle cała ta kolumna ostro ruszyła do przodu. Wszyscy trzej musieli uskoczyć, aby nie znaleźć się pod kołami rozpędzonych aut. Samochody jednak po kilku minutach wróciły i wyjechały poza teren lotniska. Dopiero w tym momencie – ze wszystkich stron – rozległ się ogłuszający dźwięk syren. Muś wskoczył do jaka i zaczął wrzeszczeć do mikrofonu:
– Co się stało?! Co się stało?!
– Nie przez radio! – Wosztyl wyjął mu urządzenie z ręki.
Z budynku „wieży” wyszedł rozchełstany mężczyzna.
Trzęsącymi się dłońmi odpalił papierosa.
– Ani mienia ubijut. Ubijut – mamrotał.
Wszyscy odruchowo wyskoczyli z jaka i pobiegli w stronę, z której doleciał odgłos eksplozji. Wosztyl miał ze sobą magnetofon.
– Prędzej, prędzej! – krzyczał do Brennera, który biegł obok niego.
Naraz drogę zastąpiło im dwóch rosłych mężczyzn w wojskowych mundurach. Zdecydowanymi gestami nakazali oddać magnetofon i telefony komórkowe. Brenner szarpnął Rosjanina za poły munduru i w tym samym momencie poczuł, jak coś rozbija mu górną wargę. Twardy przedmiot, może pięść – tego już nie zdążył ustalić. Powoli osunął się w zimne błoto. Słyszał nad sobą podniesione głosy, awanturę... Ale wszystko dochodziło do niego jakby zza mgły, zza zasłony, coraz ciszej, spokojniej, wolniej...

Smoleńsk Szpital

– Przywieziono pana z lotniska.
– Z lotniska?
– Tak, był pan w Smoleńsku, nic pan nie pamięta?
– Zaraz, cholerka, zaraz, coś było... Jezuuu...! – Brenner aż usiadł na parapecie. – Samolot prezydenta!
– Niestety tak. Ale spokojnie. Niech pan odpoczywa. – Lekarz troskliwie ujął go pod rękę.
– Jak to spokojnie! – wrzasnął i natychmiast poczuł, że traci równowagę. Drobny mężczyzna ostatkiem sił zaparł się, aby uchronić Brennera przed osunięciem się na podłogę.
– Siostrooo! – wrzasnął piskliwie.

Następnego ranka Brenner obudził się w porze lekarskiego obchodu. W wianuszku, który nabożnie otaczał łysego jak kolano profesora, dostrzegł drobnego lekarza. Po raz pierwszy zastanowił się nad jego młodą twarzą. Miał nieznośne wrażenie, że gdzieś już ją widział. Nie potrafił odtworzyć sobie w myślach sytuacji, ale był pewien, że kiedyś już miał do czynienia z tym człowiekiem. Nie wytrzymał, kiedy lekarz przechodził obok jego łóżka.
– My się chyba już kiedyś widzieliśmy, prawda? – spytał.
– Tak! – odpowiedział mu pewnie doktor i na jego ustach pojawił się zagadkowy uśmiech. Lekarski tłumek popędził dalej, a Brenner znów został sam na sam ze swoim rebusem. Miał szczególną pamięć do twarzy.

Na szczęście to był już ostatni dzień w szpitalu. Obserwacje i badania nie wykazały w jego organizmie niczego szczególnie niepokojącego. Diagnoza była prozaiczna: silne wzruszenie połączone z utratą przytomności wywołaną nagłym zderzeniem z twardą powierzchnią. Wstrząśnienie mózgu lekkie, bez zauważalnych następstw. Powoli odtwarzał sobie zdarzenia, które wyleciały z jego pamięci. W Smoleńsku wdał się w bijatykę z żołnierzem OMON-u. Ten pchnął go i Brenner, upadając, łupnął głową w duży polny kamień. Ponoć tylko na chwilę stracił przytomność, gdy ją jednak odzyskał, to wygadywał tak niestworzone rzeczy i nie potrafił powiązać ze sobą logiczną nicią najprostszych myśli, że doprowadził załogę jaka do rozpaczy. Nie bardzo wiedzieli, co z nim zrobić. Awanturę z OMON-owcem ułagodziło sto dolarów wsadzone mu do kieszeni, jednak szok po tym, co zobaczyli, i sytuacja z Brennerem sprawiły, że pilot Wosztyl podjął decyzję o jak najszybszym powrocie do Warszawy.

W trakcie lotu Brenner kilka razy stracił przytomność. Prosto z lotniska został więc przywieziony do Wojskowego Instytutu Medycznego przy ulicy Szaserów 128 w Warszawie. Całą sprawę załatwił dowódca jaka."

 

Skrytka bankowa

Gmach BLOM Banku był taki jak wszystko w zamożnych dzielnicach miasta – szkło, metal i sprężony beton dający się formować w ekskluzywne kształty. "(...)

"W niewielkiej salce od podłogi po sufit mieściły się ponumerowane szufladki i szafki rozmaitej wielkości.– Proszę, dwieście sześćdziesiąt siedem. – Egipcjanin otworzył prostokątny schowek i dyskretnie opuścił pomieszczenie.

Przed Saternusem na dnie dużej szuflady leżały skórzana aktówka i dyktafon. Na urządzeniu przyklejona była karteczka z wykaligrafowanym po polsku napisem: „Pierw słuchej, Gabrielu”.

Saternus był sam, nie spiesząc się więc, usiadł w wygodnym fotelu i włączył dyktafon.

„Pan niech wybaczy, ale mówie dalej po angielski”. Matowy męski głos na pewno nie należał do Josefa Noama Ostrovskiego. Sprawiał wrażenie wygenerowanego przez maszynę. „Tu znajdzie pan uwierzytelnione przez oryginalne stemple CIA zapisy nagrań dwóch satelitów szpiegowskich z dnia dziesiątego kwietnia dwa tysiące dziesiątego roku. Pochodzą dokładnie znad lotniska Siewiernyj w Smoleńsku. Sam pan zrozumie, co one oznaczają i co pokazują. Lotnisko było obserwowane ze względu na fakt, że wcześniej przeładowywał na nim swoje transporty broni rosyjski handlarz

Wiktor But, a potem czynił to jeszcze jeden wielki hurtownik. Nie przekazaliśmy tej wiedzy polskiemu rządowi ani służbom. To byłoby bezcelowe, nikt w Warszawie nie chciał tego wiedzieć. Nikt nie chciał się tym zajmować. Właściwie to było najlepsze wyjście z sytuacji, ale jednak ktoś powinien znać prawdę. To, co jest w teczce, pomoże do prawdy dotrzeć. To, co pan z tym zrobi, to już pańska sprawa. Proszę jednak pamiętać, że w tym świecie żywi nie popełniają błędów. Proszę zapamiętać! Żywi...”.

Saternus natychmiast otworzył teczkę i zaczął czytać...

Po godzinie wyszedł z pomieszczenia i poprosił uczynnego urzędnika o wezwanie taksówki.

– Na pocztę – zakomenderował krótko, gdy znalazł się już w samochodzie.

Witold Gadowski, Szlag trafił, Wyd. Witold Gadowski Think Force, Kraków 2018. KSIĄŻKĘ MOŻNA NABYĆ TUTAJ

Mój Czytelniku nie będę owijał w bawełnę: wolałbym tego wszystkiego nie napisać, ale życie zdecydowało za mnie… „Szlag trafił!” – to mocna i bezkompromisowa powieść o Andrzeju Brennerze, niezależnym awanturniku, który nieuleczalnie choruje na …Polskę - Witold Gadowski.

Los sprawia, że Andrzej Brenner 10 kwietnia 2010 roku ląduje w Smoleńsku. Z bliska zagląda w oczy złu. Co się wtedy naprawdę wydarzyło? Czego do dziś boją się najważniejsi ludzie w państwie? Trzecia – po „Smaku wojny” i „Wieży komunistów” – część trylogii o Brennerze. Mój Czytelniku nie będę owijał w bawełnę: wolałbym tego wszystkiego nie napisać, ale życie zdecydowało za mnie… „Szlag trafił!” – to mocna i bezkompromisowa powieść o Andrzeju Brennerze, niezależnym awanturniku, który nieuleczalnie choruje na …Polskę.

Śmierć podąża tropem tych, którzy odważyli się szukać prawdy…czy dopadnie też Andrzeja Brennera?
Prawdziwe akcje, świat zdrajców i agentów to wszystko ukryte w powieściowych realiach.
Tą powieść napisały całe lata tragicznych doświadczeń. Tak się teraz nie pisze, tak teraz nie wolno myśleć!
Zacznij czytać a zobaczysz jak szlag trafił, kogo i gdzie?... i jak teraz szlag trafiał będzie tych wszystkich ważniaków, gdy powieść zacznie zataczać coraz szersze kręgi…
„Szlag trafił!” – powieść autora, który z nikim się nie układa, z nikim nie patyczkuje. Po tej lekturze inaczej spojrzysz na otaczającą cię rzeczywistość.
Smoleńsk, prawdziwi szpiedzy i zdrajcy…przeczytaj o tym co się z nami stało i dlaczego jest tak jak jest.
Czeka Cię zarwana noc! To pewne.

Artykuł TYLKO U NAS fragmenty najnowszej książki Witolda Gadowskiego „Szlag trafił”. Smoleńsk, prawdziwi szpiedzy i zdrajcy… [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tylko-u-nas-fragmenty-najnowszej-ksiazki-witolda-gadowskiego-szlag-trafil-smolensk-prawdziwi-szpiedzy-i-zdrajcy/feed/ 1
„Pakujesz się i jedziesz do Luksemburga. Zaczynamy projekt „Trzecia Rzeczpospolita”. Fragment „Wieży komunistów” Witolda Gadowskiego (wideo) https://niezlomni.com/pakujesz-sie-i-jedziesz-do-luksemburga-zaczynamy-projekt-trzecia-rzeczpospolita-fragment-wiezy-komunistow-witolda-gadowskiego-wideo/ https://niezlomni.com/pakujesz-sie-i-jedziesz-do-luksemburga-zaczynamy-projekt-trzecia-rzeczpospolita-fragment-wiezy-komunistow-witolda-gadowskiego-wideo/#respond Thu, 04 Oct 2018 09:15:38 +0000 https://niezlomni.com/?p=50268

Dziennikarz Andrzej Brenner wpada na trop największej afery nowej Polski i wkrótce sam poczuje, jak to jest zagłębić się pełen powiązań i animozji świat osób sprawujących rzeczywistą władzę w państwie. Jednak w swoim dążeniu do ujawnienia kulis afery natrafia na kolejne kłody, rzucane mu pod nogi przez bardzo wpływowe osobistości. Jego przeciwnicy nie zawahają się nawet przed sięgnięciem po ostateczne środki, aby stłumić ambicje niewygodnego dziennikarza.

[caption id="attachment_50269" align="alignleft" width="550"] Wyd. Replika[/caption]

Georg nagle poczuł suchość w ustach, ukradkiem otarł z czoła krople potu. Rozpiął kołnierzyk nienagannie wyprasowanej koszuli i rozluźnił węzeł krawata.
Wydarzenia sprzed wielu lat znów stanęły przed jego oczami.
– Pani Noro, proszę do mnie przyjść! – zawołał matowym głosem.
Drzwi gabinetu natychmiast się uchyliły.
Młoda, atrakcyjna brunetka błyskawicznie spełniła polecenie szefa. Po chwili na biurku Georga stała srebrna taca z czterema pękatymi lampkami napełnionymi trunkiem, którego aromat powoli roznosił się po całym pomieszczeniu.
Georg przytrzymał sekretarkę za ramię i nakazał jej zaparzyć dużo czarnej, mocnej kawy.
Kiedy wyszła, badawczo spojrzał na swojego gościa.
– Jesteś pierwszym Polakiem, który mnie odnalazł – powiedział z uśmiechem do siedzącego naprzeciw szczupłego mężczyzny. – Wybacz, jeśli cię dotknę, ale muszę o coś zapytać…
Nie spuszczał oczu z przybysza. Dostrzegł jego zaciekawienie, więc wypalił bez ogródek:
– Po jaką cholerę tu przyszedłeś? Nie masz własnych kłopotów?
– Jestem dziennikarzem – odrzekł cicho Polak.
– To żadne wytłumaczenie, normalni dziennikarze piszą o gwiazdach show biznesu, biorą pieniądze od dużych korporacji za pochwalne artykuły, ale nie wtykają nosa w nie swoje sprawy. – Kravczik mówił spokojnym głosem, tak jakby rozważał jakiś matematyczny problem. – Wlazłeś na ścieżkę pełną węży, a nie wyglądasz na takiego, który by sobie z gadami radził. Jeszcze możesz się wycofać.
Odwrócił się na pięcie i podszedł do ogromnego okna. Stanął w bezruchu i zaczął cicho bębnić palcami po parapecie.
Szczupły mężczyzna, siedzący w rogu gabinetu na białej skórzanej sofie, pozostał nieporuszony. Spokojnie wyciągnął przed siebie nogi. Na kilkanaście minut zapadła cisza.

Naraz gość energicznie klepnął się w kolano.
– Jeśli pan myśli, że jechałem tu tylko po to, aby sobie towarzysko porozmawiać, to mocno się pan myli. Wiem, co
robię…
Georg nie wyczuł w jego głosie nawet nuty wahania.
– Dobrze, w końcu nie jesteś moim synem, twoje kłopoty, twoja sprawa – mruknął.
Nadal wpatrywał się w widok za oknem. Sprawiał wrażenie, jakby myślami odbiegł gdzieś daleko.
Po szybie spływały krople drobnego jesiennego deszczu.
Z okien biura rozciągał się rozległy widok na rzekę i wysoką sylwetę wieży telewizyjnej. Düsseldorf zanurzał się w sinych światłach zapadającego zmierzchu.
– Dobrze… Zatem czeka nas długa rozmowa. – Kravczik odruchowo zatarł dłonie. – W Polsce był proces, prawda?
– Tak. – Andrzej Brenner nieznacznie skinął głową.
– Ile zarzucono oskarżonym?
– Ile? – Polak zdziwiony uniósł brwi.
– Jak wielką kradzież im zarzucono?
– Bajońską sumę, jakieś pięćset milionów dolarów. – Dziennikarz przygryzł wargi, jakby tym grymasem chciał złagodzić wymowę wypowiedzianych przez siebie słów.
Georg wybuchnął krótkim, tubalnym śmiechem.
Nagle urwał i spojrzał Andrzejowi prosto w oczy spojrzeniem człowieka, który właśnie przestał się wahać. Błękitne, wodniste oczy spoglądały na przybysza z Polski nieruchomo, bez cienia emocji.
– Przez moje ręce przeszedł ponad miliard, a takich jak ja było na świecie kilku! – Niemiec wyraźnie bawił się osłupieniem gościa.
Andrzej zastygł w milczeniu. Zbaraniałym wzrokiem wpatrywał się w twarz gospodarza.
– Przepraszam… – wyjąkał. – Czy może pan powtórzyć kwotę? – wymamrotał po minucie.
– Miliard dolarów przeszedł przez moje ręce. – Georg nieznacznie się uśmiechnął. – Nie byłem sam, oni mieli kilku takich finansistów. – Jego ton nieco złagodniał. Widać było, że zdumienie rozmówcy sprawiło mu satysfakcję.
Andrzej wyjął ze starej skórzanej torby notatnik i dyktafon.
– Pozwolisz, że będę notował? – niespodziewanie przeszedł z Niemcem na ty.
– Rób, co chcesz. Opowiem ci, jak to wyglądało, ale w twoim kraju pewnie nikt ci nie uwierzy. – Georg ujął kieliszek w dłoń. – Najpierw jednak napijmy się za nasze spotkanie. Mam już osiemdziesiąt lat i nie przypuszczałem, że jeszcze komuś będę opowiadał tę historię.
Stuknęli się kieliszkami.


– Miałem wtedy polski paszport dyplomatyczny. W Warszawie byłem przyjmowany jak książę. Apartament w „Victorii”, rano limuzyna, którą wieziono mnie do siedziby Rady Ministrów. Po południu przejażdżka dorożką i bankiet w dworku pod Warszawą. Stoły uginały się od jedzenia i napitków. Zawsze czekało na mnie kilku ministrów. Byli jak sprzedajne dziewczyny. Jeden przez drugiego oferowali mi swoje usługi. – Twarz Kravczika skrzywiła się, jakby przełknął coś wyjątkowo niesmacznego. – FBG, to był ciekawy pomysł.
– Fundusz Budowy Gospodarki – powtórzył po chwili z naciskiem. – Nigdy wcześniej ani nigdy później nie widziałem, aby polecenia przelewania kilkudziesięciu milionów dolarów podpisywane były na kawiarnianych serwetkach. – Urwał i kolejny raz spojrzał Andrzejowi w oczy. – To były ogromne pieniądze. Tak ogromne, że mogły zabijać… – szepnął.
– I zabijały! – Andrzej, pomimo rosnącego podniecenia, wytrzymał to spojrzenie.
Niemiec wstał od stołu i podszedł do okna.
– A za tymi pieniędzmi stały następne pieniądze. Miliony, poukładane jak domino. Tu, w tym mieście, jest kilku ludzi, którzy dzięki FBG stali się krezusami. – Wyciągnął dłoń w kierunku szyby i zatoczył nią koło. – Najważniejsi jednak nie mieszkają w Düsseldorfie. Są w USA, Izraelu i oczywiście w Rosji.
Andrzej opuścił głowę i zapisał coś w notatniku.
– Mam dużo czasu – mruknął sam do siebie.
Za jego plecami skrzypnęły drzwi, sekretarka wniosła półmisek ciasteczek.
– Dziękuję, pani Noro. – Georg nawet nie odwrócił się w jej stronę.
Palił jedno cygaro za drugim. Gabinet powoli spowijała ciężka tytoniowa mgła.
Mężczyźni siedzieli w półmroku, który rozświetlało jedynie punktowe światło lampki, wydobywające z ciemności leżące na biurku stosy dokumentów.
Sekretarka dyskretnie spytała o coś Kravczika i bezszelestnie opuściła biuro.
Ulica ucichła.
Mijały kolejne godziny. Noc za oknem błyszczała sodowymi lampami, które zapaliły się na ulicy. Słychać było jedynie dźwięk syren karetek pogotowia i wyjące z oddali alarmy samochodów.
Andrzej rozpiął na piersiach koszulę, był spocony, miał zmierzwione włosy. Georg zdjął marynarkę i dystyngowanym gestem rozwiesił ją na krześle przy biurku.
Jego droga koszula pozostała jednak nieskazitelna.
Przy jej mankietach połyskiwały brylantowe spinki.
Polak czuł napływające do mózgu fale gorąca.
Momentami przestawał się kontrolować i wykrzykiwał:
– To niemożliwe!
– Możliwe, możliwe… Wtedy też myślałem, że śnię, ale forsa, śliczne, okrągłe sumki, zamykała mi usta – odpowiadał mu z dobrotliwym uśmieszkiem Georg.
Dolewał kawy i podróżowali dalej, przez dziesiątki dokumentów, zdjęć, rachunków.

*****

Wczesnym rankiem ulica leniwie ożyła. Kierowca, rozwożący bułki do pobliskich sklepów, ze zdziwieniem spostrzegł, że z biura szacownego doktora Georga Kravczika wyszedł szczupły mężczyzna w średnim wieku. Pod pachą ściskał pękatą teczkę.
„O tej porze nikogo tam nie ma, czyżby coś się stało?” – pomyślał dostawca. Zaniepokojony spojrzał w szerokie okno biura i dojrzał w nim gospodarza, który posłał mu ciepły uśmiech.
Uspokojony zabrał się więc za wyładowywanie skrzynek…
Zajęty swoją czynnością nie zauważył, jak w ślad za mężczyzną z teczką podążył cień, który wysunął się zza załomu ściany szarego budynku naprzeciw biura finansisty. Zmęczony i niewyspany Andrzej Brenner też nie był w stanie go dojrzeć…

Dwadzieścia lat wcześniej

Gabinet generała Kazimierza Ogorzelskiego przypominał przedział kolejowy.
Co chwila wpadali do niego kolejni oficerowie, a inni z trzaskiem obcasów odmeldowywali się i wybiegali.
Na koniec szef II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego zamknął się u siebie wyłącznie w towarzystwie oficerów z tajnej sekcji „Y”.
– Zarówno my, jak i towarzysze radzieccy, jesteśmy pewni, że zmiany w Europie są tylko kwestią czasu. Musimy się przygotować do nowej sytuacji. Co w nowym ustroju daje władzę? – Ogorzelski powiódł po obecnych srogim spojrzeniem.
Większość z tych twarzy znał od wielu lat. Kilku pułkowników, trzech młodych majorów, Grzegorz i jeden kapitan. Miał do nich absolutne zaufanie. Każdego z nich miał w ręku. O każdym wiedział wystarczająco dużo, aby słuchali go bez mrugnięcia powiek.
– Obywatelu generale, tak mi się wydaje, że najważniejsze są pieniądze – wyrwał się gruby pułkownik o czerwonej, spoconej twarzy.
Mielejczyk, zwany „Dużym Budyniem”, był swoistą maskotką sekcji „Y”. Umysł miał równie lotny jak sylwetkę i właściwie nikt nie wiedział, jak trafił do sekcji. Był jednak nieszkodliwy i pocieszny, więc cała reszta traktowała go z wielką wyrozumiałością. Poza tym nikt inny nie potrafił tak jak „Duży Budyń” z poważną miną wznosić najbardziej lizusowskich toastów na cześć przełożonych. Był funkcjonalny, wykonywał za nich najbardziej obrzydliwe obowiązki.
Ogorzelski pokiwał głową.
– Tym razem, „Budyniu”, trafiłeś w samo sedno. Nasz nowy koń jest maści zielonej.
– Koń?… Ja nie bardzo… – Mielejczyk stropiony mrugał powiekami.
Przez gabinet przetoczył się tubalny śmiech. Ogorzelski też z trudem ukrywał wesołość.
– Dolary, pieniądze, i to nie takie, jakie zarabiali rajdowcy Jaroszewicza czy te męty z „jedenastki” od Kiszczaka. Tu chodzi o prawdziwe pieniądze, które zbudują… hm… – zawahał się i spojrzał na swoich oficerów – zbudują nam nowe życie… Nam, czyli patriotom – dokończył ściszonym głosem.


Bardzo lubił, gdy jego słowa wywoływały na twarzach wyraz napięcia. Miał słabość do patetycznych przemów.
– To nie będą złodziejskie sztuczki Milewskiego. Tu chodzi o stworzenie systemu, który będziemy trzymać w ryzach przez wiele lat.
Twarze oficerów były skupione. W ciszy wpatrywali się w twarz szefa. Weterani wywiadu wojskowego. Żaden z nich nie miał czystych rąk.
– Jestem po rozmowach z Rosjanami – ciągnął Ogorzelski. – Oni działają w innej skali, chcą obrobić Bank Światowy!
W pomieszczeniu słychać było jedynie głębokie oddechy i brzęczenie obijającej się o szybę muchy.
– My zrobimy to na naszą skalę, inteligentnie i w rękawiczkach, tak jak zawsze – westchnął Ogorzelski. Był wyraźnie zadowolony z wrażenia, jakie na obecnych wywarła jego oracja.
Ogorzelski nie powiedział swoim oficerom wszystkiego.
Od kilku miesięcy krążył pomiędzy Berlinem, Moskwą, Pragą i Budapesztem. Brał udział w tajnych spotkaniach, na których starannie wyselekcjonowani przez dwóch generałów z Zarządu Finansowego i V Zarządu KGB oficerowie z państw Układu Warszawskiego omawiali plan „Raboczaja tietrad”.

Nazwa wzięła się od przekazanego Gorbaczowowi przez Jurija Andropowa zwykłego szkolnego zeszytu, w którym zapisane były aktywa wywiadu sowieckiego rozmieszczone w różnych krajach. Konta bankowe, nazwiska biznesmenów-figurantów, kupionych polityków.
W „zeszycie” znajdował się też pracowicie rozrysowany pomysł transformacji krajów Bloku Wschodniego, które, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kolejno miały się przemienić w pełnoprawnych członków kapitalistycznego świata.
Jurij Andropow miał niezwykłą zdolność do obmyślania intryg i tzw. przedsięwzięć operacyjnych, był mistrzem obliczonych na dziesiątki lat tajnych gier. Przed śmiercią zdążył urzeczywistnić część planu swojego życia, planu, który za kilkadziesiąt lat, gdy historycy zajrzą do archiwów, da mu miejsce w pierwszym szeregu największych umysłów świata.
Andropow stworzył krąg ludzi, którzy niezależnie od zmieniającego się kierownictwa KPZR pieczołowicie realizowali jego pomysły. W Związku Sowieckim byli to ludzie z elity tajnego działu finansowego KGB i V Zarządu zajmującego się zbieraniem informacji o grupach politycznych i wyznaniowych oraz o dysydentach. Równie starannie wyselekcjonowano oficerów w Czechosłowacji i NRD, tam jednak wybrano ludzi ze służb cywilnych.
W Polsce sytuacja była inna. Od 1981 roku, kiedy ministrem spraw wewnętrznych został generał Czesław Kiszczak, jedynie służby wojskowe zasługiwały na zaufanie ludzi Andropowa. Jednym z jego wybrańców był właśnie generał Ogorzelski.
Dzień przed naradą w warszawskim sztabie generał wrócił z Berlina, gdzie w willi Stasi niedaleko Alexanderplatz uczestniczył w egzotycznym spotkaniu.
Przy dużym prostokątnym stole zasiedli naprzeciw siebie ludzie z wywiadu Markusa Wolfa, dwóch oficerów z XXII oddziału MfS zajmującego się sprawami terroryzmu oraz… przedstawiciele mafii tureckiej.
Ogorzelski został tam zaproszony, bowiem Warszawa od dłuższego czasu słynęła z produkcji najczystszych chemicznie tabletek LSD i ekstasy.
Agenci Stasi z grupy „Warszawa” od dawna donosili swojemu szefowi Markusowi Wolfowi, że syntetyczne narkotyki z Polski produkowane są w Centralnym Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie.
Rozprowadzali je potem agenci z departamentu pierwszego MSW i ludzie z sekcji jedenastej.


Produkcję narkotyków kontrolowali jednak wojskowi z grupy Ogorzelskiego i tylko oni znali ostateczne przeznaczenie „produktu”. Oni zbudowali trasy kurierskie na zachodzie Europy i trzymali w ręku wszystkie kawałki tej skomplikowanej układanki.
Organizatorzy spotkania uznali więc, że Ogorzelski może być bardzo pomocny w rozmowach o uruchomieniu potężnego kanału przerzutu heroiny z tureckiej Anatolii do Holandii. Jak oceniali Turcy, taka działalność powinna przynieść dochód ponad dwóch miliardów dolarów w ciągu dwóch lat.
Spotkanie przy Alexanderplatz utwierdziło Ogorzelskiego w przekonaniu, że stał się ważnym elementem największej w Europie maszyny do robienia pieniędzy.
Nawet przedstawiciele włoskiej ‘Ndranghety, proszący go w Warszawie o opiekę nad siecią pizzerii, którą zamierzali uruchomić w Polsce, pokornie uznali, że nie są w stanie konkurować z „siecią Andropowa”. Włosi grzecznie oddawali wojskowym trzydzieści procent osiąganego w Polsce zysku.
Teraz Ogorzelski spoglądał na swoich ludzi z satysfakcją, to był doskonały zespół. Właściwie zastanawiał się tylko nad jedną kwestią – jak wytrzymają ciśnienie ogromnych pieniędzy, które w ciągu najbliższych miesięcy posypią się na ich głowy.
Szczególnie uważnie przyglądał się niewysokiemu majorowi o kwadratowej, pospolitej twarzy.
Na pewno był najbardziej niechlujny w tym gronie – przepocony pod pachami mundur, braki w uzębieniu i niedokładnie ogolony podbródek – jednak to właśnie on najlepiej nadawał się do odegrania w planie Ogorzelskiego głównej roli. Był inteligentny, nieprzemakalny i patologicznie wręcz uczciwy.
– Grzegorz!
Major Grzegorz Okrzemek się wzdrygnął. Głos przełożonego wyrwał go z intensywnych rozmyślań.
Właśnie zastanawiał się nad czwartym ruchem w korespondencyjnej partii szachów, którą toczył z profesorem Hanauskiem, znanym kryminologiem z Krakowa, który, o czym mało kto wiedział, namiętnie rozwiązywał szachowe zagadki.
Okrzemek pierwszą partię przegrał w dwunastu ruchach, teraz zanosiło się jednak na bardziej wyrównane starcie. Major bardzo dynamicznym otwarciem w stylu Bobby’ego Fischera zyskał przewagę i inicjatywę. Pierwsza linia Hanauska została zepchnięta do defensywy. Ostatnie posunięcie, które profesor przesłał mu wraz z bardzo miłym listem, wprawiło Okrzemka w lekkie zdumienie. Od kilku godzin zastanawiał się nad pułapką, jaką przygotował mu krakowski naukowiec. Być może jakieś znaczenie miała dołączona do listu kopia siedemnastowiecznej ryciny, przedstawiającej kobietę wlewającą wodę do studni…
„Cię choroba, woda do studni, pozorowana obrona i atak z drugiej linii…” – głowił się Okrzemek.
– Grzegorz, kurwa! – dotarł do niego głos zniecierpliwionego generała. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – W ciemnych oczach Ogorzelskiego zapaliły się ogniki gniewu.
– Panie generale, gotów na każde wezwanie! – wrzasnął Okrzemek, zrywając się do przyjęcia postawy „na baczność”. Wystającym brzuchem przewrócił dwie stojące na stole butelki z wodą mineralną.
Gabinetem znów wstrząsnął tubalny śmiech oficerów. Wesołość udzieliła się nawet poirytowanemu Ogorzelskiemu.
– Spocznij, majorze! Spocznij! – wydusił z siebie pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
Okrzemek niepewnie rozglądał się po sali. Nie bardzo rozumiał, co się stało.
Zdążył jeszcze umoczyć połę munduru w niedopitej „kawie-
-zalewajce”.
– Dziękuję wam. Na dziś to wszystko. – Generał machnął ręką w kierunku oficerów, tak jakby chciał im powiedzieć:
„Z nim, niestety, tak zawsze…”.
– Grzegorz! – Teatralnie zmarszczył brwi. – Ty zostań! – dokończył, gdy napotkał spojrzenie rybich oczu majora schowanych za grubymi szkłami okularów.
Okrzemek zrezygnowany klapnął na krzesło i zajął się ścieraniem plamy z munduru.
Oficerowie opuszczali gabinet szefa w doskonałych humorach. Szykowała się ciekawa robota, a do tego Okrzemek nieświadomie przejął od tępego Mielejczyka rolę dyżurnego
błazna.
Lubili Okrzemka. Był roztrzepany, potrafił jednak tak zajmująco mówić o teorii gier, że często wypuszczali go na takie spontaniczne prelekcje.
Pierwszy w ich gronie przeczytał robiącą coraz większą karierę w świecie psychologów i ludzi służb książkę amerykańskiego badacza Erica Berne’a W co grają ludzie.
Opowieści Okrzemka o wynikach badań Berne’a bardzo szybko stały się tak popularne, że zaprosił go na rozmowę sam szef szefów – generał Kiszczak, o którym na korytarzach Sztabu Generalnego mówiło się nabożnym, ściszonym tonem.
Major odwiedził gabinet generała przed kilkoma miesiącami. Szef miał na sobie nienagannie odprasowaną koszulę i pachniał tak, jak Okrzemek wyobrażał sobie, że pachną ludzie z wielkiego świata. Grzegorza zdziwił jedynie fakt, że szef szefów był niewiele wyższy od niego. Oglądając Kiszczaka w telewizji, zawsze wyobrażał sobie, że jest potężny jak tur.
– Grzegorz! – donośny głos Ogorzelskiego ostatecznie przywołał go do rzeczywistości.
Byli sami, a adiutant generała właśnie wniósł karafkę koniaku i termos pełen świeżo zaparzonej kawy.
Okrzemek odruchowo ściągnął ku sobie łopatki i lekko zmrużył oczy. Spodziewał się solidnej reprymendy. Oby to tylko nie był „kosmiczny opierdol”, legendarny ochrzan, jedyny w swoim rodzaju stek inwektyw, z których słynął generał Ogorzelski.
– Chciałbym, żeby to, o czym teraz będziemy mówili, pozostało tylko między nami. Tego nie może wiedzieć nawet twoja żona, ani tym bardziej kochanka.
– Nie mam kochanki, obywatelu generale – żachnął się Okrzemek.
– Więc nawet twoja przyszła kochanka – mruknął generał, powstrzymując uśmiech. – Nie wiem… Nie wiem, cholera, czy dobrze zrobiłem, wybierając ciebie – w jego głosie pobrzmiewała nuta wahania.
– To nie o opierdol chodzi? – mruknął z nadzieją Okrzemek. Wyglądał przy tym jak żółw wynurzający się ze skorupy, aby sprawdzić, czy zagrożenie minęło.
– Nie. – Generał odsapnął. – Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o twoim pomyśle wykupienia wszystkich długów Polski? – Starał się, aby Okrzemek nie mógł wpaść mu w słowa. – Rozmawiałem z pewnymi towarzyszami… To jest realne – wypowiadał zdania tak, jakby przedstawiał swojego podwładnego do odznaczenia.
– A, to… Przecież mówiłem, że to proste – burknął zdziwiony Okrzemek.
– No… niby tak. W każdym razie, obywatelu majorze, zostaliście wybrani do wykonania bardzo tajnej misji. – Generał protekcjonalnie położył Okrzemkowi dłoń na pagonie. – No i pewnie nowa belka ci tu wpadnie – dokończył uroczystym
tonem.
– Tak, tak… Można – mruczał wyraźnie roztargniony Okrzemek.
W głębi duszy pragnął, aby to spotkanie jak najszybciej się skończyło. W tyle głowy zaświtało mu właśnie odkrycie, prawdziwy plan profesora Hanauska. „Chytry ten profesorek jak diabeł” – pomyślał z satysfakcją, a głośno wyskan-
dował:
– Panie generale, jestem do usług, proszę mną dyspono-
wać.
– Zapomniałeś dodać: ku chwale ojczyzny… nowej ojczyzny. .. – Generał zagadkowo świdrował go spojrzeniem.
– Nowej? – Tym razem duch Okrzemka całkowicie zespolił się z ciałem. Major był szczerze zaskoczony.
– Będziesz jednym z tych, którzy ją stworzą, gamoniu. – Generał nie spuszczał z niego wzroku. Pomarszczone czoło świadczyło, że nie wszystko mu jeszcze powiedział. Wydął usta i nadal uważnie przyglądał się podwładnemu.
Na policzki Okrzemka wypełzły krwiste rumieńce. Widać było, że nie gardzi alkoholem. Siedział sztywno i nabożnie wpatrywał się w twarz przełożonego. Ogorzelski w milczeniu nalał sobie koniaku do szklanki i wychylił ją bez poruszenia grdyki. Major z ciekawością spoglądał na taki sposób picia.
„Bez przełykania, prosto w gardło… Stara frontowa szkoła” – pomyślał z podziwem.
– Uff, dobra… Zaczynamy, majorze. – Głos generała był łagodny i spokojny. – Jeszcze raz opiszesz mi swój pomysł kupowania naszego długu za granicą, ale dokładnie, i tak, żebyś niczego nie pominął. Szczególnie chodzi mi o sposób przesyłania pieniędzy za granicę, a potem przekazywania tej forsy na kupowanie polskich długów. Musisz opisać te wszystkie banki, o których mówiłeś – generał przerwał i nad czymś się zastanowił. – Zostaniesz, Grzegorzu, dyrektorem banku! – zakończył, ponownie wwiercając swoje spojrzenie w rozszerzone z zaskoczenia źrenice Okrzemka.
– Jaaa? – Okrzemek był przerażony.
– Tak. Zostaniesz dyrektorem Banku Handlowego w Luksemburgu.
– To ten ruski bank, o którym mówiłem? – Major zdążył już ochłonąć z pierwszego szoku.
– Tak, ten sam. Dotychczas puszczaliśmy przez niego pieniądze dla naszych „biznesmenów” na Zachodzie, aby kradli technologie i pomagali nam obchodzić embargo COCOM-u, a teraz tam będzie nasza baza dla operacji… No, jak ją, Grzesiu, nazwiemy? – Generał rozlał kolejną porcję gruzińskiego koniaku i podsunął Okrzemkowi jego przydział.
– „Trzecia Rzeczpospolita”, obywatelu generale! – ryknął Okrzemek, wychyliwszy koniak do dna.
– Jakoś tak podejrzanie to brzmi. – Ogorzelski skrzywił się, jakby trunek trafił nie tam, gdzie miał wylądować.
– Panie generale, była Druga Rzeczpospolita, sanacyjna, to my możemy zrobić Trzecią Rzeczpospolitą, też wojskową, ale naszą – uśmiechnął się Okrzemek.
– Może ty i masz rację… – Generał zawiesił głos. – Nasza, mówisz… – Podparł twarz kułakiem. – Wiesz, ty masz intuicję, racja! Bo w końcu czyja ma być, tych posrańców? Nasza ma być, żołnierzy, patriotów! – Koniak zaczął działać i głos dowódcy stawał się coraz bardziej miękki. – Jutro pakujesz się i jedziesz do Luksemburga. Zaczynamy projekt „Trzecia Rzeczpospolita”, panie prezesie. – Ogorzelski kordialnie poklepał Okrzemka po dłoni.
Wypili resztę koniaku i generał wręczył Okrzemkowi dwie pękate teczki.
Zawierały najtajniejsze opisy lokat zagranicznych, które w rzeczywistości były zarządzane przez wywiad wojskowy.
– Na jutro napiszesz mi tajny raport o szczegółach naszego pomysłu – Ogorzelski specjalnie mocno wyartykułował słowo „naszego”.
Wieczorem, siedząc w ciemnej gierkowskiej kuchni, Okrzemek wyjął czerwony flamaster i równym, starannym pismem wykaligrafował na teczkach, które wręczył mu szef, ten sam napis:
„III Rzeczpospolita – Fundusz Budowy Gospodarki”.

 

Fragment książki Witolda Gadowskiego, WIEŻA KOMUNISTÓW, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Kiedy dochodzi do wielkich przemian ustrojowych, ludziom z pewnych kręgów trudno pogodzić się z utratą władzy i wpływów. Politycy, wojskowi, oficerowie służb specjalnych – każdy stara się tak pokierować wydarzeniami, aby jak najwięcej zyskać, jednocześnie ukrywając prawdziwe mechanizmy władzy i źródła swoich przychodów.

 

Artykuł „Pakujesz się i jedziesz do Luksemburga. Zaczynamy projekt „Trzecia Rzeczpospolita”. Fragment „Wieży komunistów” Witolda Gadowskiego (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pakujesz-sie-i-jedziesz-do-luksemburga-zaczynamy-projekt-trzecia-rzeczpospolita-fragment-wiezy-komunistow-witolda-gadowskiego-wideo/feed/ 0
Sensacyjny wywiad: o tym, kto wyprowadził z Polski fortunę. ,,Z tych pieniędzy ufundowano postsowieckie elity w Polsce. Podobno też TVN”. Człowiek, który to odkrył, dwa dni później miał zawał serca… [WIDEO] https://niezlomni.com/sensacyjny-wywiad-o-tym-wyprowadzil-polski-fortune-tych-pieniedzy-ufundowano-postsowieckie-elity-polsce-podobno-tez-tvn-czlowiek-ktory-odkryl-dni-pozniej-mial-zawal-serca/ https://niezlomni.com/sensacyjny-wywiad-o-tym-wyprowadzil-polski-fortune-tych-pieniedzy-ufundowano-postsowieckie-elity-polsce-podobno-tez-tvn-czlowiek-ktory-odkryl-dni-pozniej-mial-zawal-serca/#comments Thu, 16 Nov 2017 21:30:10 +0000 http://niezlomni.com/?p=38017

W 1989 roku z Polski wyparowały ogromne pieniądze. Wyprowadził je sowiecki wywiad i trafiły do Moskwy, która miała za nie ufundować ,,postsowieckie gospodarcze i polityczne elity w Polsce". Człowiek, która ujawnił ten proceder - Michał Falzmann - zginął. A to tylko początek kilku zagadkowych zgonów. O kulisach sekretów transformacji ustrojowej mówiła Izabela Brodacka-Falzmann w rozmowie z Ewą Stankiewicz w programie "Otwartym tekstem" w Telewizji Republika.

Z zapisków Michała Falzmanna wynika, że pieniądze z Polski wywoziło KGB. Polska miała wówczas ogromne długi. Pieniądze przeznaczone na ich wykupienie, a było to możliwe za około 20 procent ich wartości, trafiły jednak na zagraniczne kontra prywatnych osób. Szacuje się, że Polska w wyniku tych działań poniosła straty rzędu 334 mln złotych.

To był "kurek z pieniędzmi" dla nomenklatury, która instalowała się już w zupełnie innej roli w Rzeczypospolitej. Mówimy tu o naprawdę wielkiej sumie pieniędzy, o wielkim majątku Polski. Część z tych pieniędzy służyła ufundowaniu postsowieckiej elity w Polsce. To się nazywa kumulacja pierwotna, tzn. ci ludzie musieli mieć te pieniądze, żeby później je inwestować. Mówi się, że również TVN powstał z tych pieniędzy, lecz ja tego nie wiem. Wiem natomiast, że bardzo duża część z tych funduszy została stracona

- powiedziała Izabela Brodacka-Falzmann.

Wdowa po Michale Falzmannie nie ukrywa, że po ujawnieniu wyprowadzenia pieniędzy z Polski zginęło wiele osób. U jej męża stwierdzono zawał w wieku 38 lat i nalegano, by zgodziła się na odstąpienie od sekcji zwłok.

Szef (Walerian Pańko - przyp. red.), który zwolnił mojego męża, zginął w tragicznym wypadku a świadkowie owego zdarzenia utopili się będąc na rybach w sadzawce po kolana – dziwny zbieg okoliczności. Ileś dalszych osób również zginęło.

- dodała Brodacka-Falzmann, która przyznała, że nadal żyją osoby, które dużo wiedzą o sprawie, ale z obawy o własne życie, nie chcą nic powiedzieć .

https://www.youtube.com/watch?v=xB4Uui119rQ

https://www.youtube.com/watch?v=fPfGvKvnnGE

Michał Falzmann był urzędnikiem i inspektorem Najwyżej Izby Kontroli. To on wykrył wykrył nieprawidłowości w Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego i doprowadził do ich ujawnienia. Wynikiem tego była tzw. afera FOZZ. Zmarł 18 lipca 1991 roku. Dwa dni przed śmiercią skierował do dyrektora Oddziału Okręgowego NBP w Warszawie pismo, w którym wnosił o udostępnienie informacji, objętych tajemnicą bankową, o obrotach i stanach środków pieniężnych (gotówkowych i bezgotówkowych) Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Jeszcze tego samego dnia został odsunięty od wszystkich spraw. W 2009 roku Falzmann został przez Lecha Kaczyńskiego odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za "wybitne osiągnięcia w podejmowaniu działań z zakresu kontroli państwowej, za umacnianie praworządności".

Artykuł Sensacyjny wywiad: o tym, kto wyprowadził z Polski fortunę. ,,Z tych pieniędzy ufundowano postsowieckie elity w Polsce. Podobno też TVN”. Człowiek, który to odkrył, dwa dni później miał zawał serca… [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/sensacyjny-wywiad-o-tym-wyprowadzil-polski-fortune-tych-pieniedzy-ufundowano-postsowieckie-elity-polsce-podobno-tez-tvn-czlowiek-ktory-odkryl-dni-pozniej-mial-zawal-serca/feed/ 1
Ten człowiek uratował świat przed wojną atomową. 26 września 1983 r. łamiąc procedury zapobiegł katastrofie [WIDEO] https://niezlomni.com/minuty-polnocy-26-wrzesnia-1983-swiat-stanal-krawedzi-wojny-atomowej-czlowiek-uratowal-swiat/ https://niezlomni.com/minuty-polnocy-26-wrzesnia-1983-swiat-stanal-krawedzi-wojny-atomowej-czlowiek-uratowal-swiat/#respond Tue, 19 Sep 2017 14:20:26 +0000 http://niezlomni.com/?p=31771

Stanisław Pietrow, który pracował w tajnym centrum dowodzenia koło Moskwy 26 września 1983 roku widząc pięć rakiet balistycznych USA zignorował alarm. To uchroniło świat przed wojną nuklearną.

W 1983 roku nastąpiła eskalacja zimnej wojny. KGB podejrzewało, że Stany Zjednoczone mogą przeprowadzić atak nuklearny na Związek Sowiecki.

26 września 1983 Stanisław Pietrow miał dyżur w centrum dowodzenia Sierpuchowo-15 znajdującym się nieopodal Moskwy. Do jego obowiązków należało monitorowanie systemu wczesnego ostrzegania, aby w momencie ataku Związek Sowiecki mógł od razu na niego odpowiedzieć. Kilka minut po północy Pietrow odebrał sygnał, że Stany Zjednoczone wystrzeliły pięć rakiet w kierunku ZSRR. Podpułkownikowi od początku wydawało się, że to błąd systemu. Nie chcąc doprowadzić do konfliktu, zdecydował się nie alarmować przełożonych. Jak się okazało, jego decyzja była słuszna, gdyż atak rakietowy był błędem systemów. Do tej pory wielu ekspertów uważa, że zachowanie Stanisława Pietrowa pozwoliło uniknąć globalnej wojny nuklearnej. Podpułkownik nie wykonał rozkazu - został odsunięty od służby wojskowej...

https://youtu.be/mH5JTWMLXho

Artykuł Ten człowiek uratował świat przed wojną atomową. 26 września 1983 r. łamiąc procedury zapobiegł katastrofie [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/minuty-polnocy-26-wrzesnia-1983-swiat-stanal-krawedzi-wojny-atomowej-czlowiek-uratowal-swiat/feed/ 0
Tak wrogie kraje lub organizacje mogą przejąć kontrolę nad państwem. ,,Na tym właśnie polega tragizm sytuacji ludzi zdemoralizowanych” [WIDEO] https://niezlomni.com/wrogie-kraje-lub-organizacje-moga-przejac-kontrole-nad-panstwem-tym-wlasnie-polega-tragizm-sytuacji-ludzi-zdemoralizowanych-wideo/ https://niezlomni.com/wrogie-kraje-lub-organizacje-moga-przejac-kontrole-nad-panstwem-tym-wlasnie-polega-tragizm-sytuacji-ludzi-zdemoralizowanych-wideo/#respond Sat, 26 Aug 2017 19:18:22 +0000 http://niezlomni.com/?p=42812

Poniższy wykład Jurija Bezmienowa został wygłoszony w Los Angeles w 1983 roku, ale przedstawione metody zachowały aktualność.

Bezmienow to ekspert w dziedzinie technik dezinformacyjnych i dywersji ideologicznej (активные мероприятия).

Był tajnym współpracownikiem działającym pod przykryciem dziennikarza na zlecenie I Zarządu Główny KGB, w 1970 zbiegł do Ameryki Północnej. Przekazywał USA wiele cennych informacji na temat działalności Związku Sowieciego, a następnie Rosji w zakresie dezinformacji, przewrotu ideologicznego oraz technik wykorzystywanych do przejęcia kontroli nad kolejnym państwem.

Już w latach 80. mówił:

dostęp do informacji przestał już cokolwiek znaczyć, bowiem zdemoralizowana osoba nie będzie w stanie ich docenić i przestanie przywiązywać wagę do faktów. Nawet gdyby została zalana strumieniem potwierdzonych informacji, dokumentów, obrazów, albo gdyby została siłą zabrana do ZSRS, gdzie pokazano by jej obozy zagłady, nie byłaby w stanie uwierzyć. Aż do chwili, w której ktoś kopnąłby ją w jej tłusty tyłek, jednak nie wcześniej - na tym właśnie polega tragizm sytuacji ludzi zdemoralizowanych.

Ogłoszono, że Bezmienow zmarł w 1993 roku w wieku 54 lat, ale jego akt zgonu został określony jako niejasny i podejrzany. Nie podano również żadnych szczegółów, co wzbudziło ogromne kontrowersje.

https://www.youtube.com/watch?v=lWIpFvGrNak

Artykuł Tak wrogie kraje lub organizacje mogą przejąć kontrolę nad państwem. ,,Na tym właśnie polega tragizm sytuacji ludzi zdemoralizowanych” [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wrogie-kraje-lub-organizacje-moga-przejac-kontrole-nad-panstwem-tym-wlasnie-polega-tragizm-sytuacji-ludzi-zdemoralizowanych-wideo/feed/ 0
Kto stał za zamachem na Jana Pawła II? Odnalazł się nieformalny rozkaz z podpisem… https://niezlomni.com/stal-zamachem-jana-pawla-ii-odnalazl-sie-nieformalny-rozkaz-podpisem/ https://niezlomni.com/stal-zamachem-jana-pawla-ii-odnalazl-sie-nieformalny-rozkaz-podpisem/#respond Mon, 03 Apr 2017 10:23:08 +0000 http://niezlomni.com/?p=36787

Datę 13 maja 1981 roku pamiętają chyba wszyscy w Polsce. Tego dnia miał miejsce zamach na papieża Jana Pawła II. Kto go zlecił? Odnalazł się ważny dokument w tej sprawie. Widnieje pod nim podpis m.in. Michaiła Gorbaczowa.

„Wykorzystać wszelkie dostępne możliwości, by zapobiec nowemu kierunkowi w polityce, zapoczątkowanemu przez polskiego papieża, a w razie konieczności – sięgnąć po środki wykraczające poza dezinformację i dyskredytację”

- tak brzmiało polecenie z Moskwy, które odebrano w KGB. Pod pismem, które poniekąd zezwalało na zabicie Jana Pawła II 5 znalazły się podpisy: szefa partyjnej propagandy Michaiła Susłowa, członków prezydium KC KPZR Andrieja Kirylenko, Konstantina Czernienko, sekretarzy KC Konstantina Rusakowa, Władimira Ponomariewa, Iwana Kapitonowa, Michaiła Zimianina, Władimira Dołgich i Michaiła Gorbaczowa.

Dokument odnalazł John O. Koehler, autor książki pt. „Chodzi o papieża. Szpiedzy w Watykanie”.

Byłem oszołomiony, kiedy to znalazłem. Środki wykraczające poza dezinformację i dyskredytację oznaczają po prostu zgodę na zabicie papieża

- powiedział Koehler tygodnikowi "Wprost".

Koehler widział także dokumenty KGB, w których były rozkazy tuszowania udziału radzieckich oraz bułgarskich służb specjalnych w zamachu na Jana Pawła II 5. Oficjalnie nigdy nie potwierdzono, że za Alim Agcą, który dokonał nieudanego zamachu na papieża, mógł stać Związek Radziecki.

Artykuł Kto stał za zamachem na Jana Pawła II? Odnalazł się nieformalny rozkaz z podpisem… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/stal-zamachem-jana-pawla-ii-odnalazl-sie-nieformalny-rozkaz-podpisem/feed/ 0
Piotr Gajdziński: Pierwsze pięciolecie dyktatorskich rządów Wojciecha Jaruzelskiego przypadło na „wyścig katafalków” https://niezlomni.com/piotr-gajdzinski-pierwsze-pieciolecie-dyktatorskich-rzadow-wojciecha-jaruzelskiego-przypadlo-na-wyscig-katafalkow/ https://niezlomni.com/piotr-gajdzinski-pierwsze-pieciolecie-dyktatorskich-rzadow-wojciecha-jaruzelskiego-przypadlo-na-wyscig-katafalkow/#comments Fri, 17 Feb 2017 20:50:08 +0000 http://niezlomni.com/?p=35674

Pierwsze pięciolecie dyktatorskich rządów Wojciecha Jaruzelskiego przypadło na, jak to nazwał jeden z radzieckich historyków, „okres szarości”, czyli panowania pustej, zastałej i skorumpowanej radzieckiej biurokracji.

Ale jeszcze celniejszym określeniem tego czasu była nazwa nadana przez moskiewską ulicę – „wyścig katafalków”. Jaruzelskiemu przyszło słuchać rad, poleceń i mniej lub bardziej otwartych połajanek aż czterech szefów radzieckiej partii komunistycznej – Leonida Breżniewa, Jurija Andropowa, Konstantina Czernienki oraz Michaiła Gorbaczowa. Był więc Jaruzelski także pod tym względem niekwestionowanym rekordzistą wśród peerelowskich przywódców, znacząco wyprzedzając Bolesława Bieruta (który rządził Peerelem w imieniu Stalina i krótko Chruszczowa) oraz Władysława Gomułkę (za którego rządów na Kremlu zasiadali Chruszczow i Breżniew). Inni pierwsi sekretarze KC PZPR, Edward Ochab i Edward Gierek, oraz – co miało już mniejsze znaczenie – Mieczysław F. Rakowski mieli ten luksus, że przyszło im, nazwijmy to eufemistycznie, „współpracować” tylko z jednym gensekiem.

Jaruzelskiemu Związek Radziecki musiał się kojarzyć z Leonidem Breżniewem. Oczywiście lata wojny i pierwszy powojenny okres nierozerwalnie związany był z Józefem Stalinem, ale w nawet w ostatnim okresie rządów następcy Lenina Jaruzelski był niskiej rangi wojskowym i osobiście nigdy Wodza nie poznał. Dla niego Związkiem Radzieckim „od zawsze” rządził Breżniew. Gdy Jaruzelski zostawał szeregowym członkiem Komitetu Centralnego PZPR, Breżniew był już przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej Związku Radzieckiego i drugą najważniejszą osobą w imperium. Cztery miesiące później, 14 października 1964 roku, objął stanowisko I sekretarza KC KPZR (w 1966 roku nazwę stanowiska zmieniono na sekretarz generalny). Gdy Jaruzelski, zostając w grudniu 1971 roku członkiem Biura Politycznego, wszedł do „pierwszego kręgu” władzy, Breżniew miał już za sobą pacyfikację Czechosłowacji i był niekwestionowanym przywódcą światowego ruchu komunistycznego. Pozostał nim do momentu, w którym Jaruzelski został I sekretarzem KC PZPR, prezesem Rady Ministrów, szefem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego oraz ministrem obrony narodowej. W kolekcjonowaniu tytułów generał niewiele Breżniewowi ustępował.

Gdy Wojciech Jaruzelski obejmował władzę w Polsce, „państwo robotników i chłopów” miało za sobą 64 lata istnienia i wydawało się niewzruszoną potęgą. W lutym 1981 roku, gdy Jaruzelski obejmował tekę prezesa Rady Ministrów, niewielu ludzi na świecie dostrzegało, że imperium wchodzi w fazę schyłkową. Szef WRON, jako wojskowy, zwracał z pewnością największą uwagę na niezliczone zastępy radzieckich żołnierzy, wyposażonych w nowoczesną broń – od rakiet balistycznych z głowicami nuklearnymi, samolotów dalekiego zasięgu, poprzez lotniskowce i okręty podwodne, po czołgi i wozy pancerne. W latach rządów Leonida Breżniewa Związek Radziecki osiągnął rzeczywistą pozycję supermocarstwa, a w niektórych dziedzinach, na przykład broni konwencjonalnej, militarna potęga Moskwy wyprzedziła Stany Zjednoczone. Ale i nad Armią Czerwoną powoli, acz nieubłaganie, zachodziło słońce. Jej siła zaczynała się na początku lat osiemdziesiątych kruszyć. Gdy pod naciskiem Ronalda Reagana, świeżo upieczonego prezydenta Stanów Zjednoczonych, którego na Kremlu początkowo lekceważono, w Europie Zachodniej rozpoczął się proces instalacji nowych pocisków Pershing-2 oraz rakiet Cruise, a w marcu 1983 roku Reagan ogłosił rozpoczęcie programu „gwiezdnych wojen”, gdy z wojny w Afganistanie coraz więcej żołnierzy „niezwyciężonej Armii Czerwonej” zaczęło wracać w trumnach, a jeszcze większa była liczba rannych, ta potęga nie była już tak imponująca, jak w końcu poprzedniej dekady.

Jej obraz kruszył przede wszystkim przebieg wojny w Afganistanie. Choć na terytorium tego państwa wysłano najlepsze i najlepiej wyposażone jednostki, to radziecka armia nie odnosiła w specyficznych warunkach partyzanckiej wojny przekonującego zwycięstwa. Straty nie były może oszałamiające, ale odczuwalne – według oficjalnych radzieckich danych w tej wojnie zginęło około 15 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej i innych formacji (w tym KGB), a ponad 100 tysięcy wróciło do kraju rannych, okaleczonych i chorych. Ale niektóre zachodnie źródła mówią, że śmierć w Afganistanie poniosło aż 30 tysięcy obywateli ZSRR. Ponadto Sowieci stracili w tej wojnie 118 samolotów, 333 śmigłowce, blisko 150 czołgów oraz ponad 1300 transporterów opancerzonych. Co jeszcze ważniejsze, ta wojna przyniosła Związkowi Radzieckiemu ogromne straty polityczne, podważyła mit, obowiązujący przede wszystkim w europejskich, lewicowych elitach, że Moskwa nie ma imperialnych ambicji. Amerykański historyk David R. Marples, autor „Historii ZSRR. Od rewolucji do rozpadu”, nazwał wkroczenie do Afganistanu „bezprzykładnym szaleństwem”. To szaleństwo zostało okupione śmiercią 1,5 miliona osób, z czego 90 procent stanowili cywile.

Jeśli wejście do Afganistanu nazwać szaleństwem, to jak określić to, co działo się w radzieckiej gospodarce? Nawet „purnonsens” wydaje się określeniem zbyt łagodnym. Na odbywającym się w 1961 roku XXII Zjeździe KPZR Nikita Chruszczow ogłosił, że za 20 lat Związek Radziecki wejdzie w fazę komunizmu. Tymczasem u progu ósmego dziesięciolecia XX wieku nic nie wskazywało na to, że imperium choćby o krok przybliżyło się do ery powszechnej szczęśliwości. Popularny radziecki dowcip z tego okresu głosił, że „bezrobocia nie ma, ale nikt nie pracuje. Nikt nie pracuje, ale produkcja wzrasta. Produkcja wzrasta, ale w sklepach pustki. W sklepach pustki, ale nikt nie umiera z głodu. Nikt nie umiera z głodu, ale wszyscy są niezadowoleni. Wszyscy są niezadowoleni, ale wszyscy głosują za”. To dobrze oddawało rzeczywistość ostatnich lat breżniewszczyzny.

 

Piotr Gajdziński, Czerwony Ślepowron. Biografia Wojciecha Jaruzelskiego, Zysk i s-ka, Poznań 2016. Książkę można nabyć TUTAJ.

 

To biografia najważniejszej postaci Peerelu, człowieka, który utrzymywał się na szczytach władzy dłużej niż ktokolwiek inny spośród komunistycznego establishmentu. Zawdzięczał to inteligencji, sprytowi, bezwzględności wobec wrogów i przyjaciół oraz posłuszeństwu wobec Moskwy.

Bierut i Gomułka tworzyli zręby komunistycznej Polski. Wojciechowi Jaruzelskiemu historia przypisała rolę jej obrońcy - najpierw w 1968 roku w Czechosłowacji, później w grudniu 1970 i wreszcie w 1981 roku. Po ośmiu latach dyktatorskiej władzy Jaruzelskiego nie było już czego bronić...

Był cichym wielbicielem Piłsudskiego, zaczytywał się w polskiej literaturze romantycznej, w przeciwieństwie do innych generałów i towarzyszy stronił od alkoholu. Dziko pracowity wierzył, że czytając podsłuchy opozycjonistów i najbliższych współpracowników, a nawet aktorów, organizując narady i po leninowsku wsłuchując się w "mądry głos klasy robotniczej", uratuje komunizm. Ten komunizm, który zabił mu ojca, a jego samego pozbawił rodzinnego domu.

Swoimi rządami zbudował Polskę w opakowaniu zastępczym - biedną, zapyziałą, zawsze posłusznie podążającą krok w krok za kremlowską satrapią. Czy był rosyjską "matrioszką", agentem sowieckich służb specjalnych przyobleczonym w mundur polskiego żołnierza, czy tylko złamanym przez komunistyczną potęgę, posłusznym wykonawcą "wiecznie żywej" idei Lenina i Stalina?

Piotr Gajdziński – autor książek Niewinny morderca, Balcerowicz na gorąco, Imperium plotki, czyli amerykańskie śniadanie z niemowląt, Prowokacja. Dyktatorzy, politycy, agenci, Anatomia zbrodni nieukaranej, Piłsudski. Przywództwo oraz biografii Edwarda Gierka Gierek. Człowiek z węgla, nominowanej do nagrody Książka Historyczna Roku. Absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dziennikarz m.in. "Wprost" i "Rzeczpospolitej", publikował też w "Polityce" i "Tygodniku Powszechnym". Od wielu lat związany z miesięcznikiem "Odra".

 

Artykuł Piotr Gajdziński: Pierwsze pięciolecie dyktatorskich rządów Wojciecha Jaruzelskiego przypadło na „wyścig katafalków” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/piotr-gajdzinski-pierwsze-pieciolecie-dyktatorskich-rzadow-wojciecha-jaruzelskiego-przypadlo-na-wyscig-katafalkow/feed/ 1