Kalisz – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Kalisz – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Wyprawy śladami ukrytych i skradzionych skarbów. Historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość! [WIDEO] https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/ https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/#comments Tue, 26 Nov 2019 16:29:47 +0000 https://niezlomni.com/?p=50867

Skarby kultury od wieków kradziono, ukrywano, ale i odzyskiwano. Wiele z nich w mniej lub bardziej tajemniczych okolicznościach zaginęło lub zostało zniszczonych i to nie tylko podczas wojny. Kradzieże też nie zawsze kończyły się tragicznie. W niniejszej książce znalazły się również historie skarbów cudownie odnalezionych i ocalonych.


W 1955 roku w Warszawie przepadł obraz meksykańskiej artystki Fridy Kahlo, który dzisiaj byłby wart miliony dolarów. Dziewięć lat wcześniej w okupowanej przez Rosjan Saksonii ginie ślad po Pięknej Madonnie z Torunia.

Gdy jedne zabytki znikały, inne wracały na swe dawne miejsca. Dopiero w 1960 roku z rąk kanadyjskich antykomunistów udało się – przy pomocy kardynała Stefana Wyszyńskiego – wyrwać polskie skarby narodowe z arrasami wawelskimi na czele. A kilka lat po wojnie tylko przypadek sprawił, że w piwnicach Muzeum Wielkopolskiego natrafiono na zamurowany w schronie największy obraz Jana Matejki.

Leszek Adamczewski jak zwykle barwnie przedstawia owe zagmatwane, nierzadko tragiczne losy tych i innych polskich zabytków i skarbów kultury.

Fragmenty książki Leszka Adamczewskiego pt.
”Zagrożone dziedzictwo. Zaskakujące losy zabytków na krętych ścieżkach XX wieku”, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ.

Wyprawy śladami skarbów – historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość!

(…)W połowie czerwca 1945 roku podpułkownik Denisow zdobył informację, że w tajnym sejfie Miejskiej Kasy Oszczędności w Gdańsku ma znajdować się unikatowa kolekcja numizmatyczna. Wkrótce na ulicy, która dziś nosi nazwę Nowy Świat, pojawiła się ekipa wyposażona w kilofy, łomy i spawarkę. Próba sforsowania grubej na półtora metra ściany się nie udała i palnikami trzeba było wyciąć dziurę w stalowych drzwiach. Trud się opłacił. W nienaruszonym stanie w ręce brygady Denisowa wpadł cały zbiór Gabinetu Numizmatycznego zamku malborskiego wraz z dokumentacją kolekcji. W sejfie stały też dwie szafy pancerne, które – jak się okazało – były puste, oraz siedem maszyn do pisania. W magazynach trzeciej komendantury Gdańska przeliczono kolekcję. Składała się ona z 14.082 monet, medali, plakiet, pieczątek, odlewów gipsowych pieczęci, a także orderów i odznak. Major Charko, wybitny archeolog i numizmatyk, spłodził pseudonaukowe opracowanie, w którym udowadniał, że na zbiór malborski składały się niemal wyłącznie monety pruskie i niemieckie, gdy w rzeczywistości w skład kolekcji wchodziły przede wszystkim monety z mennic Prus Królewskich wchodzących w skład Rzeczypospolitej i Prus Książęcych związanych z Rzeczpospolitą oraz Zakonu Krzyżackiego, a sam malborski Gabinet Numizmatyczny był do 1939 roku jednym z najbogatszych warsztatów badawczych nad dziejami polskiego pieniądza. (…)

Poznań. Cud w katedrze
(...)
Wróćmy jednak do Posen lat wojny. Na co dzień katedra – jak się rzekło – służyła za magazyn. Zwożono doń zdobycze pochodzące z grabieży – od dzieł sztuki malarskiej i cennych przedmiotów kultu religijnego na początku okupacji po różne dobra wywożone z Warszawy podczas i po powstaniu 1944 roku przez podwładnych dowódcy policyjnej grupy bojowej, gruppenführera SS i generała Waffen SS Heinza Reinefartha, wysłanej w celu pacyfikacji Powstania Warszawskiego. Reinefarth był jednocześnie wyższym dowódcą SS i policji w Kraju Warty, więc nie gdzie indziej, ale do katedry poznańskiej trafiły zrabowane w Warszawie ubrania, futra, maszyny do szycia, bielizna i tym podobne łupy. W różnych publikacjach dotyczących wojennych dziejów poznańskiego Kaiser-Friedrich Museum, czyli Muzeum Cesarza Fryderyka, mowa jest i o tym, że przez jakiś czas w katedrze poznańskiej przechowywano niektóre bardzo cenne zbiory, zanim w drugiej połowie 1942 roku skarby te przewieziono do podziemi fortyfikacji międzyrzeckich. (…)

Szczecin. Zaginiona Sedina
(...)
Gdy na początku lipca 1945 roku administracja polska z prezydentem Piotrem Zarembą na czele przejmowała władzę w Szczecinie, Sediny nie było już na szczycie pomnika-fontanny. W splądrowanym przez czerwonoarmistów mieście, gdzie brakowało praktycznie wszystkiego, a zwłaszcza żywności, gdzie na porządku dziennym były podpalenia, grabieże, gwałty i zbrodnie, nikt nie przejmował się pustym cokołem. Pewnie stał tam jakiś pomnik, który zainteresował Rosjan, więc go ściągnięto z wykorzystaniem czołgu, a przy okazji poważnie uszkodzono – szeptano tu i ówdzie. I szybko o pomniku-fontannie zapomniano. Jeśli wierzyć znawcom dziejów Szczecina, wojenne losy Sediny zginęły w mrokach tajemnicy. Pomnik stał na cokole jeszcze we wrześniu 1939 roku, a nie było go w lipcu 1945 roku.

Gniezno. W marcową noc

Na początku trzeciej dekady marca 1941 roku ożyło wnętrze zabytkowej katedry w Gnesen (Gnieźnie). Zapalono światła, a w ławkach, odwróconych w kierunku kościelnych organów, zasiedli ludzie. Nie wierni uczestniczący w nabożeństwie, ale słuchacze niecodziennego koncertu. Na zamieszczonym 22 marca, przez wydawany w Posen hitlerowski dziennik „Ostdeutscher Beobachter”, zdjęciu widać głównie cywilów w zimowych płaszczach. Wielu mężczyzn ma na głowach kapelusze lub czapki kroju wojskowego. Na drugim zdjęciu można zobaczyć, że w fotelach, gdzie zwykle w prezbiterium świątyni zasiadali kanonicy katedralni, bliscy współpracownicy prymasa Polski, kardynała Augusta Hlonda, rozpierają się hitlerowscy dygnitarze. Widać namiestnika Rzeszy w Kraju Warty, gauleitera NSDAP Arthura Greisera, zastępcę gauleitera Kurta Schmalza oraz nadburmistrza Gnesen, kreisleitera NSDAP Juliusa Theodora Lorenzena. Wszyscy oni zjawili się w zamkniętej od miesięcy katedrze, by wysłuchać koncertu organowego profesora Heinricha Boella z Breslau (Wrocławia). „Była to doniosła godzina, gdy zbudowany niemiecką ręką Dom Boży wypełniony był dźwiękami wielkich mistrzów”– pisał „Ostdeutscher Beobachter”, w publikacji zatytułowanej Das Orgelkonzert im Dom zu Gnesen, informując, że Boell zagrał utwory Bacha, Regera i Händla.

 

Gdańsk. Kręta droga do sądu ostatecznego.

Zdobyty przez czerwonoarmistów Danzig płonął. Języki ognia i chmury czarnego dymu unosiły się nie tylko nad gdańskim Głównym Miastem i Starym Miastem, ale także nad kwartałami zabudowy mieszkalnej. Syk ognia i czasami rumor walących się ścian zagłuszały strzały i krzyki gwałconych kobiet. Cywilni gdańszczanie na własnej skórze doświadczali, czym jest piekło na ziemi… Gdy wkrótce do Gdańska przyjechała, od miesiąca krążąca na tyłach wojsk 2. Frontu Białoruskiego, brygada trofiejna Komitetu do spraw Sztuki przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR, mury budynków dawnego klasztoru franciszkanów, w którym Niemcy urządzili Muzeum Miejskie (Stadtmuseum), były jeszcze gorące. Zabytkowy budynek muzeum uległ znacznemu zniszczeniu wskutek pożaru, który szalał od 20 do
29 marca 1945 roku, a więc podczas walk o Danzig, gdy miasto było bombardowane i ostrzeliwane przez artylerię radziecką. Spłonął całkowicie dach oraz wszystkie sale wystawowe na piętrze. Wybite były szyby, a piwnice zalała woda. Później obliczono, że pożar strawił 301 z pozostawionych w muzeum obrazów, a spośród zachowanych 128-u jedenaście było podziurawionych lub nosiło ślady ognia. (...)

Toruń. Na tropie Pięknej Madonny

Już na początku niemieckiej okupacji Torunia Piękną Madonną zainteresował się profesor Willi Drost z gdańskiej Technische Schule (Wyższej Szkoły Technicznej) i jednocześnie od 1937 roku dyrektor Stadtmuseum (Muzeum Miejskiego) w Danzig, które miało rangę najważniejszej placówki muzealnej w Prusach Zachodnich. Jako specjalny kurator do spraw zbiorów muzealnych w okręgu Danzig-Westpreussen (Gdańsk- -Prusy Zachodnie) profesor zapoznawał się z zabytkami, które w zajętych przez Wehrmacht miastach województwa pomorskiego wpadły w ręce Niemców. Nadburmistrz Thorn (Torunia) i jednocześnie miejscowy kreisleiter NSDAP Franz Jacob po przyjeździe do miasta nad Wisłą szybko się dowiedział, że profesor Willi Drost cieszy się zaufaniem i poparciem Alberta Forstera, namiestnika Rzeszy w okręgu Danzig-Westpreussen i gdańskiego gauleitera partii hitlerowskiej. Osobiście wolałby, by toruńskimi zabytkami zajmował się któryś z jego protegowanych, ale nie chciał zadzierać z wpływowym gauleiterem. Tak więc to Drost nadzorował drobiazgową renowację Pięknej Madonny, przeprowadzoną wiosną 1942 roku w toruńskim Ratuszu Staromiejskim. Podczas prac konserwatorskich Marii dorobiono utracony palec prawej ręki, a Jezusowi trzy z lewej i duży palec prawej stopy. Figury te straciły palce tuż przed wojną, gdy w kościele farnym świętych Janów przeprowadzano remont. Rzeźbę zdjęto wówczas z konsoli i postawiono na ołtarzu Niepokalanego Poczęcia, gdzie któryś z robotników ją potrącił. Piękna Madonna spadła na podłogę. Po raz drugi upuszczono ją na początku wojny podczas przenoszenia rzeźby. Ręka małego Jezusa w ogóle odpadła…
(…)

Elbląg. Anonimowa przesyłka

Co po 1945 roku udało się wyciągnąć spod gruzów tego kiedyś bogatego miasta, wyeksponowano w katedrze świętego Mikołaja lub w miejscowym muzeum. Poszukiwania innych zabytków trwają. I coraz mniejsze są nadzieje na znalezienie choćby unikatowej Księgi elbląskiej – najcenniejszego bodaj zabytku znajdującego się w wojennym Elbingu. Wiele wskazuje na to, że ten rękopis polskiego prawa zwyczajowego, na początku XV wieku spisanego przez krzyżackiego skrybę Petera Holcwesschera, został zniszczony albo podczas walk o Elbing, albo później w jakimś antyniemieckim szale Polaków usuwających wszelkie ślady pruskiej przeszłości miasta. Ale cuda się zdarzają. Być może ktoś kiedyś przyzna się, że wśród rupieci, które odziedziczył po dziadku czy jakimś wujku, znajduje się klocek starego rękopisu niemieckiego (Księga elbląska spisana została w języku niemieckim) i zapyta, za ile ma to sprzedać. W latach 70. XX wieku doszło do podobnego cudu. Oto do Muzeum Narodowego w Gdańsku nadeszła anonimowa paczka. Gdy ją rozpakowano, pracownicy muzeum zobaczyli….

 

Szczecinek. Karety z… ambony

(...)

Gdy życie w Szczecinku zaczęło się stopniowo normalizować, pomyślano o zabezpieczeniu tego, co można jeszcze było uratować z dóbr kultury znajdujących się w mieście i powiecie. A na terenie zajętego przez czerwonoarmistów pobliskiego majątku Raddatz znajdował się skarb nad skarbami, który już w XIX wieku Polacy mieszkający w tych okolicach otaczali kultem niemalże religijnym. Do malutkiego kościółka w Raddatz ciągnęły pielgrzymki, by zobaczyć… ambonę pamiętającą czasy świetności i potęgi Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Podczas wojny prusko-austriackiej marszałek Henning von Kleist w 1742 roku z majątku Sobieskich na Śląsku zrabował złoconą karetę – jak głosiła legenda – dar mieszkańców Wiednia dla króla Jana III Sobieskiego w dowód wdzięczności za wyzwolenie w oblężenia przez Turków. Łup ten trafił do majątku Kleistów na Pomorzu, gdzie sam marszałek polecił przerobić karetę na ambonę i umieścić ją w miejscowym kościółku. To ładna historia, która podtrzymywała na duchu pomorskich Polaków mieszkających w państwie pruskim, ale nieprawdziwa. Sobieski nie otrzymał od mieszkańców Wiednia żadnej złoconej karety ani jakiegoś rydwanu zwycięzcy i w ogóle w 1683 roku nie było uroczystego wjazdu króla polskiego do tego miasta. Interesująca nas ambona została wykonana aż z trzech karet, które wojska pruskie pod dowództwem von Kleista w styczniu 1741 roku zdobyły w śląskiej Oławie. (…)

 

Świnoujście. Agonia kościoła Lutra

(...)
Gdy w marcu 1946 roku puściły lody, do Świnoujścia na kontrolę przyjechał chorąży Józef Zając z koszalińskiej komendy MO. To on wykrył, co działo się nad Świną w poprzednich miesiącach. Winni w następnym roku stanęli przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Szczecinie. W dwóch procesach zapadły dość łagodne wyroki. Na osiem lat więzienia został skazany powiatowy komendant MO w Świnoujściu Jan Zientara, a na cztery lata – szef miejscowego UB Jan Sołtyniak. Tymczasem w Świnoujściu sztormowe wiatry z uszkodzonego dachu kościoła Lutra zdmuchiwały kolejne dachówki, a dzieci polskich osadników coraz częściej w świątyni bawiły się w wojnę. „To nie jest nasz kościół”– słyszały od rodziców, którzy ewangelicką świątynię nazywali niemiecką. Świnoujska parafia rzymskokatolicka była za biedna, by otoczyć opieką kościół Lutra, a zapewne także miejscowi księża nie chcieli zadzierać z lokalną władzą, która – co od jakiegoś czasu było wyraźnie widać – tę świątynię skazała na zagładę. Nie nasz kościół, nie nasz problem – zdawali się mówić księża. Nic zatem dziwnego, że polska dzieciarnia wyrywała cynowe piszczałki kościelnych organów, organizując na nich „koncerty”. Z proc strzelano też do witraży tak długo, aż je wszystkie zniszczono. Dwaj najstarsi stażem polscy mieszkańcy Świnoujścia wspominali po latach, że którejś nocy w 1950 roku obudził ich potężny huk. Rano okazało się, że pijani żołnierze radzieccy weszli na wieżę, wywalili dwa okna razem z filarami w jej północnej części i zrzucili na ziemię cztery cenne dzwony. Popękane leżały dość długo, a potem – jako złom – zapewne trafiły do huty.

 

Zgorzelec. Zdradzona tajemnica

Wiosną 1943 roku jego dyrektora Siegfrieda Asche, podobnie jak dyrektorów wszystkich niemieckich muzeów i archiwów,
polecenie Adolfa Hitlera zobowiązało do zabezpieczenia zbiorów przed skutkami alianckich nalotów bombowych. W Görlitz sale wystawowe zamknięto, a zbiory przygotowano do ewakuacji. Zgodnie z zarządzeniem dolnośląskiego konserwatora zabytków, doktora Günthera Grundmanna, zostały one przewiezione do kilku składnic urządzonych w małych miejscowościach Dolnego Śląska na obu brzegach Neisse. I tam spokojnie doczekały końca wojny. Do polskich Zgorzelic nie wróciło wiele eksponatów. Jak czytamy w piśmie z 16 sierpnia 1947 roku Referatu Kultury i Sztuki Starostwa Powiatowego w Zgorzelcu (a więc już po zmianie nazwy miasta) do Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu, „pewna część […] zbiorów, a zwłaszcza obrazów, została w pierwszym chaotycznym okresie po zajęciu miasta rozgrabiona przez wkraczające oddziały wojskowe”, czyli żołnierzy Armii Czerwonej, czego nie miał odwagi napisać autor dokumentu. Ponadto nie udało się odzyskać zgorzeleckich skarbów kultury, które trafiły do składnic urządzonych na lewym brzegu Neisse, czyli w późniejszej radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec. Z tego jednak, co zwieziono do Zgorzelic lub co zostało w samym Städtische Kunstsammlungen, udało się skompletować eksponaty, które pokazano publiczności w otwartym w1946 roku Muzeum Miejskim. Tym samym dawna Hala Chwały stała się placówką muzealno-wystawienniczą. Nie był to dobry ani dla Zgorzelic/Zgorzelca, ani dla Polski czas. Nadciągające czarne chmury stalinizmu zwiększyły czujność towarzyszy odpowiedzialnych za szeroko pojętą ideologię.

 

Lidzbark Warmiński. Zamek nieśmiertelnych

(...)
Był piątek, 27 sierpnia 1965 roku. Dochodziła godzina 9:40, gdy Komenda Powiatowa Milicji Obywatelskiej w Lidzbarku Warmińskim została poinformowana o kradzieży eksponatów muzealnych z wystawy w zamku. Przybyła na miejsce ekipa dochodzeniowa próbowała zabezpieczyć jakieś ślady, ale nocna ulewa wszystkie zatarła. Po wstępnym oszacowaniu strat natychmiast – via Olsztyn – poinformowano Komendę Główną MO, która do miasteczka przysłała wysokiej rangi oficera. Stanął on na czele specjalnej grupy dochodzeniowej. W nocy z 26 na 27 sierpnia – jak ustalili milicjanci – z wystawy w Wielkim Refektarzu skradziono jedenaście eksponatów o łącznej wartości 23 milionów ówczesnych złotych. Były wśród nich: hiszpański krzyż procesyjny z przełomu XV i XVI wieku wykonany ze srebra częściowo złoconego; kielichy mszalne biskupów Marcina Kromera i Jana Konarskiego z XVI wieku, pacyfikał biskupa Łukasza Watzenrode wykonany ze złoconego srebra. Wtedy prowadzący śledztwo wiedzieli tylko jedno – pod względem wartości dzieł sztuki, które zniknęły z wystawy, była to największa muzealna kradzież w Polsce. I przez ponad pół wieku opinia ta się nie zmieniła. Nikt później nie ukradł z jakiegokolwiek muzeum więcej niż nieznani jeszcze wtedy sprawcy, którzy obrabowali prowincjonalną, zaczynającą dopiero swą powojenną działalność placówkę muzealną w Lidzbarku Warmińskim. (…)

 

Kalisz. Ołtarz w płomieniach

Kalisz spał. W tamtą grudniową noc na ulicy Kanonickiej, dochodzącej do placu Bohaterów Stalingradu (obecnego Głównego Rynku), rzadko pojawiał się przechodzień. Czasami mignęły światła przejeżdżającej taksówki lub patrolującego śródmieście Kalisza radiowozu Milicji Obywatelskiej. Mury najstarszego w mieście kościoła pod wezwaniem świętego Mikołaja tonęły w ciemnościach. W ówczesnej Polsce, a zwłaszcza w Polsce powiatowej, nie było w zwyczaju oświetlania zabytkowych obiektów. Święty Mikołaj nie ucierpiał podczas artyleryjskiego ostrzału miasta w sierpniu 1914 roku, gdy major Hermann Preusker brał odwet za rzekome ostrzelanie oddziałów niemieckich wkraczających do Kalisza. Na wykonanych nieco później zdjęciach widać morze ruin, nad którymi góruje charakterystyczna wieża świątyni. Zarówno wierzący w Boga, jak i ateiści kaliscy wiedzieli, że kościół świętego Mikołaja zdobi bezcenny obraz Petera Paula Rubensa (1577–1640) Zdjęcie z krzyża. Co lepiej wykształceni dodawali, że jest to jedyne dzieło najgłośniejszego mistrza szkoły flamandzkiej, które posiadamy w Polsce. Wszyscy kaliszanie zaś wiedzieli, że ów niemały obraz (320 na 212 centymetrów) zdobi główny ołtarz w kościele przy ulicy Kanonickiej.

 

Kraków. Kradzione nie tuczy.

Państwo M., mieszkańcy Krakowa, postanowili odziedziczone po babci pani Joanny M. mieszkanie wynająć. Wcześniej trzeba było je posprzątać i wyrzucić różne, nikomu już teraz niepotrzebne szpargały i rupiecie, które przez lata zgromadziła babcia. Sprzątając, w jednym z kątów mieszkania któryś z małżonków natrafił na owinięty w gazety rulon. Gazety pochodziły z lat 60. XX wieku, a rulon miał przyklejoną kartkę z następującym tekstem: „Ten obraz zakupiłam od nieznajomej osoby (tęga blondynka), zapłaciłam 800 złotych, cała moja renta. Należy zwrócić Muzeum Narodowemu w Krakowie”. Po rozwinięciu rulonu okazało się, że krył on obraz Maksymiliana Gierymskiego Zima w małym miasteczku, namalowany w 1872 roku, dwa lata przed śmiercią artysty, który zmarł na gruźlicę w wieku zaledwie 28 lat. W momencie znalezienia obrazu, a był to rok 2008, małżeństwo M. nic o nim nie wiedziało. Wydawał im się stary i cenny. Ponoć dość szybko ustalili, a przynajmniej ustalił to pan Mariusz M., co to jest za obraz i że od 1945 roku znajduje się on na liście strat wojennych. Krakowscy historycy sztuki powiedzą, że w 1938 roku Muzeum Narodowe w Krakowie odkupiło „Zimę w małym miasteczku” od Franciszka Studzińskiego. Przez krótki czas obraz wisiał w galerii w Sukiennicach, by w pierwszych miesiącach wojny wpaść w ręce, znanego nam już z rozdziału o arrasach wawelskich, doktora Kajetana Mühlmanna.

Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz, urodzony w 1948 roku w Szczecinie. Absolwent Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza. Autor trzydziestu książek. Zadebiutował w 1992 roku Złowieszczymi górami i poruszonej w nich tematyce zagadkowych i tajemniczych wydarzeń z lat drugiej wojny światowej, a w szczególności losów zaginionych skarbów kultury, pozostaje wierny do dziś. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika. W tym czasie ukazały się między innymi bestsellerowe pozycje o wojennych losach Prus (Dymy nad Gdańskiem, Prusy w ogniu), Śląska (Zejście do piekła, Na podbój świata) cykl książek o sensacjach z Kraju Warty oraz o hitlerowskich badaniach nad bronią atomową (Tajemnicza broń Hitlera). Ostatnio Adamczewski wyszedł po raz pierwszy poza ramy II wojny światowej w książce Katastrofy. Zapomniane i przemilczane tragedie w powojennej Polsce. Podobnym tropem podąża w Zagrożonym dziedzictwie.

Artykuł Wyprawy śladami ukrytych i skradzionych skarbów. Historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość! [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/feed/ 1
„Dla Niemców było to wydarzenie szokujące”, czyli jak obywatel Niemiec został ważną postacią w strukturach AK https://niezlomni.com/dla-niemcow-bylo-to-wydarzenie-szokujace-czyli-jak-obywatel-niemiec-zostal-wazna-postacia-w-strukturach-ak/ https://niezlomni.com/dla-niemcow-bylo-to-wydarzenie-szokujace-czyli-jak-obywatel-niemiec-zostal-wazna-postacia-w-strukturach-ak/#respond Fri, 09 Dec 2016 12:22:14 +0000 http://niezlomni.com/?p=3036

Alfred Nowacki urodził się w 1896 r. i wychował w Niemczech, dokąd jego rodzice wyemigrowali na początku XX wieku. Ożenił się z Niemką i wsiąkał w niemczyznę. Był założycielem znanej dziś powszechnie fabryki przetwórstwa spożywczego w Winiarach koło Kalisza.

Pod wpływem wojny i zbrodni niemieckich na Polakach zabiło mocno jego polskie serce. Przystąpił do konspiracji jako „Kapitan Nemo”. Był jedną z ważniejszych postaci w strukturach Armii Krajowej w Kaliszu. Jego fabryka stała się placówką AK o kryptonimie „Podlasie”. Była schronieniem dla ludzi poszukiwanych przez gestapo.

Każdego dnia kroczył po cienkiej linii, na granicy życia i śmierci. Był osobą znaną w Kaliszu, jego fabryka była obserwowana. Został zdekonspirowany i uwięziony. Wraz z nim aresztowano siatkę konspiracyjną, która składała się i z Polaków, i z Niemców.

- Osobiście nie spotkałem nigdzie w literaturze dotyczącej tego tematu, by gdzieś poza Kaliszem zaistniał przypadek uczestnictwa Niemców lub - jak kto woli - obywateli polskich pochodzenia niemieckiego w polskim ruchu oporu

- oświadczył doktor Mieczysław Arkadiusz Woźniak, były członek Głównej Komisji do spraw Badania Zbrodni Hitlerowskich

Postawiono ich przed „sądem ludowym” (Volksgerichtshof), który specjalnie przyjechał na „sesję wyjazdową” z Berlina do Kalisza. Lżono ich i poniżano.

9 grudnia 1944 r. „Kapitan Nemo” został skazany przez niemiecki „lud” na śmierć. Za „zdradę narodu niemieckiego”! Jak my to dobrze znamy z powojennych praktyk komunistów. Oni też skazywali w imieniu „ludu” za „zdradę”.

[caption id="attachment_3038" align="alignleft" width="220"]Henryk Fulde Henryk Fulde[/caption]

Wyroki śmierci otrzymali także Henryk Fulde, Konrad Wunsche, Brunon Lompa, Jerzy Drescher, Alfred i Elwira Fiebigerowie. Potem były jeszcze wyroki śmierci na Bolesława Krawca, Barbarę Pawlak i Tadeusza Pyzika.

Na temat procesu, który odbył się w Kaliszu w dniach 6-9 grudnia 1944 roku, M. A. Woźniak powiedział:

- Dla Niemców było to wydarzenie szokujące. Składowi sędziowskiemu przewodniczył sędzia Sądu Najwyższego z Berlina (Sondersgenzhofu). Proces obserwował sam gauleiter Greiser. Z punktu widzenia interesów III Rzeszy była to wielka zdrada. Ja dysponuję egzemplarzami autentycznych gazet, które się zresztą bardzo zdezelowały. Sprawozdanie z procesu ukazało się w "Ostdeutsche Beobachter" z 19 grudnia 1944 roku. Przedruku relacji dokonała następnie "Berliner Zeitung". Trzeba wspomnieć to, o czym zapewne nie wszyscy wiedzą, że odbyły się w zasadzie dwa procesy, ponieważ Niemców i Polaków sądzono oddzielnie. Dlaczego?

Zbrodniarz z Kraju Warty, gauleiter Arthur Greiser, powiedział nawet, że to niestosowne, by Niemców sądzić razem z Polakami.

19 stycznia 1945 zostały wykonane wyroki śmierci przez rozstrzelanie w lasach koło Skarszewa.

Poszukiwacze patronów „polsko-niemieckiego pojednania” chętnie sięgają po „twórców zjednoczonej Europy”. Bylibyśmy spokojniejsi, gdyby tymi patronami byli ludzie, którzy razem z Polakami przeszli próbę krwi.

za "Nasz Dziennik" i "Kalisia Nowa"

[caption id="attachment_3037" align="aligncenter" width="800"]Kwatera rozstrzelanych żołnierzy AK Kwatera rozstrzelanych żołnierzy AK[/caption]

Artykuł „Dla Niemców było to wydarzenie szokujące”, czyli jak obywatel Niemiec został ważną postacią w strukturach AK pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/dla-niemcow-bylo-to-wydarzenie-szokujace-czyli-jak-obywatel-niemiec-zostal-wazna-postacia-w-strukturach-ak/feed/ 0
Oto pierwsi polscy piłkarze ręczni. Dlaczego grę nazwano w Polsce szczypiorniakiem https://niezlomni.com/pierwsi-polscy-pilkarze-reczni/ https://niezlomni.com/pierwsi-polscy-pilkarze-reczni/#respond Sun, 21 Aug 2016 16:29:57 +0000 http://niezlomni.com/?p=30354

Początki polskiej piłki ręcznej, w porównaniu do innych państw europejskich są dość wczesne, gdyż sięgają 1918 r. Związane są one z polskimi legionistami internowanymi w Szczypiornie koło Kalisza, którzy w obozie jenieckim nowej gry nauczyli się od niemieckich strażników.

Od nazwy miejscowości grę nazwano „szczypiorniakiem”. Po odzyskaniu niepodległości i włączeniu części Śląska do Polski, piłka ręczna zaczęła się również rozwijać w Krakowie, Łodzi, Warszawie, Lwowie i Poznaniu.

Poniżej internowani żołnierze Legionów Polskich w obozie w Szczypiornie, potencjalni pierwsi polscy piłkarze ręczni:

sz

W niepodległej Polsce formy organizacyjne przyjęto dopiero w roku 1928, kiedy powstał Polski Związek Gier Sportowych, zrzeszający koszykówkę, siatkówkę i piłkę ręczną, choć już wcześniej piłką ręczną opiekował się założony w 1922 r. i działający na Śląsku Polski Związek Palanta i Gier Ruchowych. Siedzibą Związku, na czele którego stanął A. Żuławski, były Katowice. Od roku 1929 PZGS reprezentował Polskę w szeregach Międzynarodowej Federacji Amatorskiej Piłki Ręcznej (IAHF). W roku 1936 organizację przekształcono w Polski Związek Piłki Ręcznej. Pierwszym prezesem został płk. Adam Brzechwa-Ajdukiewicz.

W PRL z uwagi na założenie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej o identycznym akronimie zmieniono nazwę centrali na Polski Związek Koszykówki, Siatkówki i Szczypiorniaka (PZKSS), a w 1956 r. na Związek Piłki Ręcznej w Polsce (ZPRP), pod którą centrala szczypiorniaka funkcjonuje do dziś.

więcej o historii piłki ręcznej w Polsce na stronie Związku

Artykuł Oto pierwsi polscy piłkarze ręczni. Dlaczego grę nazwano w Polsce szczypiorniakiem pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pierwsi-polscy-pilkarze-reczni/feed/ 0
8 czerwca 1331 r. miał rozpocząć się czesko-krzyżacki rozbiór Polski https://niezlomni.com/8-czerwca-1331-czesko-krzyzacki-rozbior-polski/ https://niezlomni.com/8-czerwca-1331-czesko-krzyzacki-rozbior-polski/#respond Wed, 08 Jun 2016 20:05:57 +0000 http://niezlomni.com/?p=28121

8 czerwca 1331 wojska krzyżackie i czeskie miały spotkać się w Kaliszu, by stamtąd uderzyć na Polskę. Tak się jednak nie stało i być może dzięki temu odrodzone państwo polskie przetrwało.

- Gdyby Jan Luksemburski i Krzyżacy spotkali się pod Kaliszem, los Władysława Łokietka byłby godny pożałowania

- mówił prof. Henryk Samsonowicz na antenie Polskiego Radia.

Obraz: Jan Matejko, Łokietek zrywa układy z Krzyżakami w Brześciu Kujawskim, 1879

Wróg mojego wroga…

Na przełomie XIII i XIV wieku na praskim tronie zasiadał Jan Luksemburczyk. Jako spadkobierca dynastii Przemyślidów, rościł sobie prawa do korony polskiej. Władcą w Krakowie był wówczas Władysław Łokietek. Czeski król miał świadomość, że samodzielnie nie jest w stanie pokonać Łokietka, przekonały go o tym dwie nieudane próby wkroczenia do stolicy małopolski. Luksemburczyk dostrzegał swoją szansę w konflikcie polsko-krzyżackim. W 1329 roku wspomógł zakon w krucjacie przeciwko Żmudzinom, a także wspierał Krzyżaków w podboju ziemi dobrzyńskiej.

Dwóch na jednego

Plan zakładał, że wojska czeskie i oddziały krzyżackie spotkają się w rejonie Kalisza i zaatakują Łokietka. Operacja nie powiodła się. Krzyżacki walec parł na południe, miażdżąc polską obronę, ale tego samego nie można powiedzieć o wojskach Luksemburczyka. Król czeski utknął na Śląsku, gdzie musiał uporać się z buntem wznieconym z inspiracji Bolka II, księcia świdnickiego i wnuka Łokietka.

Krzyżacy, nie mogąc doczekać się czeskiego sojusznika, zaczęli odwrót na Kujawy. Gdy Luksemburczykowi udało się w końcu opanować sytuację na Śląsku, ruszył do Wielkopolski. Zamiast na Kalisz, skierował się na Poznań, jednak miasta nie zdobył.

- Te dwie połączone siły mogłyby zmusić Łokietka do kapitulacji - wyjaśniał prof. Henryk Samsonowicz w programie Andrzeja Sowy z cyklu "Historia na opak". - To, że się tak nie stało, umożliwiło nam bycie Polakami.

Co by się stało, gdyby sojusznicy spotkali się pod Kaliszem? Czy mówilibyśmy dziś po polsku?

Płowce - remis czyli zwycięstwo

Wycofująca się armia krzyżacka podzieliła się na dwie kolumny. Tę sytuację postanowił wykorzystać Władysław Łokietek. 27 września wydał Krzyżakom bitwę, która przeszła do historii jako bitwa pod Płowcami. Choć nierozstrzygnięta, podniosła morale, udowodniła polskiemu rycerstwu, że Krzyżaków można pobić.

Zagrożenie chwilowo zażegnano. Wkrótce potem Władysław Łokietek zmarł. To, czego król nie zdołał osiągnąć za pomocą oręża, dokonał jego syn Kazimierz Wielki drogą dyplomacji. Ostatniemu Piastowi na polskim tronie udało się rozluźnić czesko-krzyżacki sojusz.

Jan Luksemburski zrzekł się praw do polskiego tronu. Czeski władca pożegnał się z tym światem, jak przystało na rycerza. Niemal zupełnie ślepy, wziął udział w bitwie pod Crécy w 1346 roku i na polu bitwy zginął.

źródło: Polskie Radio, posłuchaj audycji - TUTAJ

[caption id="attachment_28123" align="aligncenter" width="1024"]Bitwa pod Płowcami na obrazie Juliusza Kossaka Bitwa pod Płowcami na obrazie Juliusza Kossaka[/caption]

Artykuł 8 czerwca 1331 r. miał rozpocząć się czesko-krzyżacki rozbiór Polski pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/8-czerwca-1331-czesko-krzyzacki-rozbior-polski/feed/ 0
Dlaczego Polacy są wciąż statystycznie czterokrotnie biedniejsi od Greków? Wyjaśnienie: często pomijane fakty z naszej historii https://niezlomni.com/15000/ https://niezlomni.com/15000/#respond Sun, 20 Jul 2014 21:53:09 +0000 http://niezlomni.com/?p=15000

biedne

Artykuł Dlaczego Polacy są wciąż statystycznie czterokrotnie biedniejsi od Greków? Wyjaśnienie: często pomijane fakty z naszej historii pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/15000/feed/ 0
Kraj Warty, czyli poligon narodowego socjalizmu. Zbrodnicze eksperymenty społeczne a Polacy, którzy nie zostali wypędzeni do Generalnego Gubernatorstwa https://niezlomni.com/kraj-warty-czyli-poligon-narodowego-socjalizmu-zbrodnicze-eksperymenty-spoleczne-a-polacy-ktorzy-nie-zostali-wypedzeni-do-generalnego-gubernatorstwa/ https://niezlomni.com/kraj-warty-czyli-poligon-narodowego-socjalizmu-zbrodnicze-eksperymenty-spoleczne-a-polacy-ktorzy-nie-zostali-wypedzeni-do-generalnego-gubernatorstwa/#respond Tue, 15 Jul 2014 10:09:15 +0000 http://niezlomni.com/?p=14384

Arthur Greiser nazwał Kraj Warty „poligonem narodowego socjalizmu”. To w Poznaniu, Gnieźnie, Inowrocławiu, Łodzi, Kaliszu i Włocławku w latach 1939–1945 przeprowadzano zbrodnicze eksperymenty społeczne. W ich cieniu próbowali żyć, a nawet walczyć Polacy, których nie wypędzono do Generalnego Gubernatorstwa.

„Poligon” to kolejna książka Leszka Adamczewskiego o Kraju Warty. Z dziejów tego utworzonego jesienią 1939 roku z ziem polskich okręgu Rzeszy autor wybrał kilkadziesiąt sensacyjnych historii: od tragicznej śmierci syna Greisera pod Międzychodem, przez tajemniczą katastrofę Halifaksa nad Nowymi Skalmierzycami i amerykańskie bombardowania Poznania, po ostatnią defiladę w Posen. Autor przedstawia też nieznaną historię oddziału partyzanckiego na Pałukach i nie pomija najbardziej tragicznych epizodów z dziejów Kraju Warty, w tym zagłady Żydów.

Poligon_72dpi

Leży przede mną 32-stronicowa broszura Albina Wietrzykowskiego Powrót Arthura Greisera, kupiona w 2012 roku za złotówkę w jednym z poznańskich antykwariatów. Z wielu względów to unikatowe wydawnictwo. Książeczka, która w 1946 roku błyskawicznie ukazała się nakładem Księgarni Wydawniczej Spółdzielni „Pomoc” w Poznaniu, miała poznaniakom uświadomić ogrom zbrodni człowieka zasiadającego na ławie oskarżonych w procesie przed Najwyższym Trybunałem Narodowym. Uświadomić, a nie przypomnieć, bo w Wielkopolsce o zbrodniach hitlerowskich nikt nie zapomniał.

By zaś pokazać, że autor książeczki jest osobą, która ma sporo do powiedzenia o zbrodniach oskarżonego, na jej stronie tytułowej zamieszczono reprodukcję urzędowego dokumentu. Sąd Apelacyjny w Poznaniu, Wydział Karny, w imieniu Najwyższego Trybunału Narodowego wzywa w nim obywatela Albina Wietrzykowskiego, zamieszkałego w Poznaniu przy ulicy Wyspiańskiego 10/8, do osobistego stawienia się w charakterze świadka 23 czerwca 1946 roku o godzinie 14:00 w Auli Uniwersyteckiej w Poznaniu w sprawie karnej przeciwko Arturowi (tak w oryginale) Greiserowi.

„Spełniły się nasze najgorętsze życzenia z lat tyranii hitlerowskiej w Wielkopolsce. Ten największy i najnikczemniejszy kat, który przez przeszło pięć lat pluł nam w twarz, deptał naszą godność narodową, gnębił, uciskał, wywoził, katował i mordował – ów przeklęty Greiser jest w naszych rękach”. Tak rozpoczyna się Powrót Arthura Greisera.

Młody Greiser – według Wietrzykowskiego – już w swej rodzinnej Środzie „przede wszystkim lubił się bić. Chętnie zaczepiał Polaków, ubliżał, wszczynał awantury i uciekał się do rękoczynów”. Gdy za „brudne machinacje” ojca całą rodzinę przesiedlono do Inowrocławia, „młody Greiser na tle nienawiści do Polaków wszczynał stałe awantury na terenie szkoły, stwarzając atmosferę otwartej walki narodowościowej. Do jakiego stopnia Greiser spotęgował wymienione awantury, świadczyć może fakt, iż rada pedagogiczna, składająca się z samych niemców, uznała za wskazane wreszcie wydalić niepohamowanego ucznia z gimnazjum. Ta wymowna decyzja pobudziła Greisera do zemsty, ale nad Polakami”. By uniknąć podejrzenia o błąd, dodam więc, że słowa „Niemcy” i „Niemiec” Wietrzykowski konsekwentnie pisał z małej litery.

Gwoli ścisłości trzeba dodać, że Polacy pamiętający mieszkającą w Środzie rodzinę Greiserów, tuż po drugiej wojnie światowej wystawiali jej dobrą opinię. „Polakom krzywdy nie robiła” – twierdziła Marianna Dolata, jednocześnie podkreślając, że w Urzędzie Namiestnika Rzeszy w Kraju Warty pracowali również Polacy, co jest faktem mało znanym, bo po wojnie celowo go przemilczano. Zajmowali oni podrzędne stanowiska urzędnicze lub obsługi technicznej. To byli – powtórzę – Polacy i nikt od nich nie wymagał podpisania volkslisty, czyli deklaracji przynależności do narodu niemieckiego. Jest niemożliwe, by świadek Albin Wietrzykowski o tych i innych sprawach nie wiedział.

Można dzisiaj – przy pełnym szacunku dla ofiar hitleryzmu – kpić z broszury Wietrzykowskiego, cytować co bardziej charakterystyczne dla jego stylu zdania; ale po co? Tak się wtedy pisało i Wietrzykowski nie był wcale wyjątkiem. Co więcej, gdyby ktoś w połowie 1946 roku napisał rzetelną biografię Arthura Greisera, na wzór wielokrotnie cytowanej na następnych stronach pracy Catherine Epstein Wzorcowy nazista z 2010 roku, prawdopodobnie zostałby powieszony razem z byłym namiestnikiem Rzeszy i gauleiterem Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników. Takie to były czasy i dlatego z tym większym szacunkiem należy odnosić się do Najwyższego Trybunału Narodowego – jego sędziów, prokuratorów i obrońców – którzy zapewnili Greiserowi mimo wszystko uczciwy proces.

Gdy po ogłoszeniu wyroku skazującego Arthura Greisera na karę śmierci w Auli Uniwersyteckiej zgaszono światła w ozdobnych żyrandolach i wyłączono dodatkowe reflektory, nad głową skazańca rozpoczął się polityczny taniec hien. Jego publiczna egzekucja na stokach poznańskiej Cytadeli nie miała bowiem nic wspólnego ze sprawiedliwością, co poniewczasie zrozumiał nawet ówczesny minister sprawiedliwości w Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej RP Henryk Świątkowski. „Pragnę podkreślić z całą stanowczością, iż jestem zdecydowanym przeciwnikiem publicznego wykonywania kary śmierci” – napisał Świątkowski w tygodniku „Przekrój” z 29 września 1946 roku. I w dalszej części swej publikacji minister dodał między innymi: „Publiczne obwieszczenie przez prokuratora o wykonaniu wyroku śmierci czyni całkowicie zadość wymogom odwetu prewencji ogólnej. Aby uzyskać zadośćuczynienie za potworną krzywdę, jaką wyrządził nam hitleryzm – nie musimy koniecznie przyglądać się przedśmiertnym drgawkom skazańca. Wystarczy, gdy na publicznej rozprawie sądowej możemy obserwować, jak butny pan życia i śmierci tysięcy […] przeistacza się w łachman ludzki, płaszczy się i żebrze o litość – aby tylko ocalić swe nędzne istnienie”.

Postać Arthura Greisera przewijać się będzie przez następne strony tej książki. I nic dziwnego, bo Greiser był rzeczywistym, a nie malowanym rządcą Kraju Warty. Interesował się praktycznie wszystkimi sprawami: od wielkiej polityki nazistowskiej, poprzez zwalczanie polskości i eksterminację Żydów, po losy poszczególnych dzieł sztuki, zrabowanych polskim właścicielom. W Poznaniu Greiser osiągnął szczyt swej kariery politycznej, chociaż przed wojną przez kilka lat był głową państwa i jednocześnie szefem rządu, bo te dwa urzędy łączył w sobie prezydent Senatu Wolnego Miasta Gdańska, ale tam pełnia władzy spoczywała w rękach gdańskiego gauleitera NSDAP Alberta Forstera. Także w Poznaniu nastąpił upadek Greisera. Wcale nie podczas procesu i egzekucji, jakby się wydawało, ale w chwili jego panicznej ucieczki ze stolicy swego „królestwa”. Ze szczytu stoczył się na samo dno, wielu swych ziomków zostawiając na pastwę losu.

Poligon nie jest jednak biografią Arthura Greisera. I nie jest monografią Kraju Warty. To zbiór mniej lub bardziej sensacyjnych reportaży z dziejów tej powstałej w październiku 1939 roku prowincji Rzeszy i dni poprzedzających jej utworzenie z części okupowanych przez Niemcy ziem polskich.

Krajowi Warty i jej namiestnikowi poświęciłem wydany na początku 2011 roku Zmierzch bogów w Posen, który spotkał się z życzliwym przyjęciem Czytelników i był nominowany do organizowanego przez Bibliotekę Raczyńskich konkursu na najlepszą książkę o Poznaniu w tymże 2011 roku. Poligon utrzymany jest w podobnej konwencji, a jeśli w pojedynczych przypadkach wracam do tematów poruszonych w pierwszej książce poświęconej „królestwu” Greisera, to tylko dlatego, że udało mi się dotrzeć do nowych materiałów, które uznałem za interesujące i warte przedstawienia Czytelnikom.

Był czwartek, 31 sierpnia 1939 roku. Jak się miało nazajutrz okazać, ostatni dzień pokoju w tej części Europy. Prezydent Senatu Wolnego Miasta Gdańska Arthur Greiser zapewne zastanawiał się, co się z nim stanie, gdy odezwą się działa przebywającego w Danzig z wizytą kurtuazyjną starego pancernika Schleswig-Holstein. Nie miał złudzeń, że z chwilą przygotowanej już likwidacji wolnego miasta i przyłączenia Gdańska do Rzeszy zostanie bezrobotnym. Skonfliktowany z nim Albert Forster postara się już, by nad Motławą nie miał czego szukać. Później opowiadał, że myślał wtedy o służbie wojskowej w Kriegsmarine.

Tymczasem w Poznaniu dobiegał końca kolejny upalny dzień kończącego się lata. Nad miasto nadciągały czarne burzowe chmury…

Artykuł Kraj Warty, czyli poligon narodowego socjalizmu. Zbrodnicze eksperymenty społeczne a Polacy, którzy nie zostali wypędzeni do Generalnego Gubernatorstwa pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/kraj-warty-czyli-poligon-narodowego-socjalizmu-zbrodnicze-eksperymenty-spoleczne-a-polacy-ktorzy-nie-zostali-wypedzeni-do-generalnego-gubernatorstwa/feed/ 0
Pierwszy oficer z armii niemieckiej, który chciał walczyć dla Polski po odzyskaniu niepodległości. I wywalczył dla niej Wielkopolskę https://niezlomni.com/pierwszy-oficer-z-armii-niemieckiej-ktory-chcial-walczyc-dla-polski-po-odzyskaniu-niepodleglosci-i-wywalczyl-dla-niej-wielkopolske/ https://niezlomni.com/pierwszy-oficer-z-armii-niemieckiej-ktory-chcial-walczyc-dla-polski-po-odzyskaniu-niepodleglosci-i-wywalczyl-dla-niej-wielkopolske/#respond Fri, 27 Dec 2013 12:26:52 +0000 http://niezlomni.com/?p=4761

Stanisław TaczakBył pierwszym oficerem Polakiem z armii niemieckiej, który zgłosił się w Warszawie do dyspozycji Ministerstwa Spraw Wojskowych zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Przyszedł z polskim orzełkiem przypiętym do niemieckiej oficerskiej czapki.

Jak sam wspominał:

„Rozbrajano wtedy Niemców na ulicach Warszawy, (…) kiedy grupka młodych i ze mną chciała to uczynić, ofuknąłem chłopców ostro po polsku. Stanęli jak wryci. Powiedziałem im, że jestem Polakiem i niezwłocznie wstąpię do Wojska Polskiego, co też niebawem uczyniłem”.

Już 17 listopada 1918 roku poprowadził ulicami Warszawy pochód Polaków z byłej armii niemieckiej. A wkrótce kapitan Stanisław Taczak został głównodowodzącym powstania w Wielkopolsce, zakończonego naszym zwycięstwem.

Homer i Wergiliusz w oryginale

Taczakowie na początku XIX wieku sprowadzili się do Mieszkowa, małej osady leżącej niedaleko Jarocina, przy dawnym szlaku handlowym z Poznania do Kalisza. Rodzina była tradycyjnie polska, patriotyczna i katolicka, w takim duchu wychowywała też kolejne pokolenia. Rodzice Stanisława, Andrzej, który walczył w Powstaniu Styczniowym, oraz Balbina pochodząca z Litwy, skąd w obawie przed popowstaniowymi represjami przeniosła się do zaboru pruskiego, mieli oberżę przy placu targowym. Poza sklepem kolonialnym i restauracją urządzili w niej także salę bilardową z grającą szafą, gdzie odbywały się chrzty, wesela i stypy oraz wszelkie zebrania polskich organizacji i towarzystw.

Stanisław, urodzony 8 kwietnia 1874 roku, miał pięciu braci (jeden zmarł niedługo po urodzeniu) oraz siostrę Marię. Wszystkim dzieciom rodzice zapewnili wykształcenie. Ignacy został nauczycielem, Michał – lekarzem, a Teodor i Leon obrali stan duchowny. Początkowo teologię chciał też studiować Stanisław, ale ostatecznie wybrał Akademię Górniczą we Freibergu w Saksonii. Wcześniej ukończył gimnazjum klasyczne w Ostrowie Wielkopolskim, w którym jedynym nauczycielem Polakiem był ksiądz od religii.

Stanisław jednak, należąc do kółka samokształceniowego Towarzystwa Tomasza Zana, umacniał swój charakter narodowy i doskonale nauczył się języka polskiego oraz poznał historię Polski. Z niemieckiego gimnazjum wyniósł zaś biegłą znajomość greki i łaciny, tak że jeszcze mając 85 lat, recytował Homera i Wergiliusza w oryginale, tłumaczył klasycznych autorów i udzielał wnukom korepetycji z łaciny.

[caption id="attachment_4766" align="alignleft" width="300"]Prezydent RP Ignacy Mościcki po zwiedzaniu kościoła ewangelickiego. Widoczni m.in. generał Stanisław Taczak, minister komunikacji Alfons Kuhn, minister reform rolnych Witold Staniewicz. Prezydent RP Ignacy Mościcki po zwiedzaniu kościoła ewangelickiego. Widoczni m.in. generał Stanisław Taczak, minister komunikacji Alfons Kuhn, minister reform rolnych Witold Staniewicz.[/caption]

Na studiach nie tylko objawił talent przyszłego uczonego, ale nie zaniedbał też polskich obowiązków. Należał do Związku Młodzieży Polskiej oraz przez kilka lat do Polskiej Partii Socjalistycznej, w której – jak wspominał – był gorącym sympatykiem wydawanego w Londynie czasopisma „Przedświt”. Jako inżynier dyplomowany został asystentem na Politechnice Berlińskiej, w Instytucie Doświadczalnym w Dahlem na przedmieściach Berlina. Razem ze znanym uczonym prof. Friedrichem W. Hinrichsenem napisał jedno z najważniejszych dzieł w dziedzinie chemii węgla. Od 1904 roku Stanisław był żonaty z Ewą Wichmann, córką bogatego rentiera z Kołobrzegu, z którą stworzył prawdziwie polski dom. Mieli dwoje dzieci – Stanisława i Aleksandrę.

Przez cały czas, kiedy Taczakowie mieszkali w Berlinie, Stanisław „utrzymywał żywe kontakty z młodzieżą polskiego pochodzenia i organizacjami krzewiącymi umiłowanie Ojczyzny”. Jego dom był zawsze otwarty dla Polaków, bywał w nim m.in. poseł Władysław Seyda. Na święta i letnie wakacje rodzina wyjeżdżała najczęściej do Poznania.

A Ojczyzna nasza wolna

Stanisław po odbyciu jednorocznej służby wojskowej w armii pruskiej, po studiach oraz późniejszych okresowych ćwiczeniach, od 1913 roku był porucznikiem i chociaż w chwili wybuchu pierwszej wojny światowej miał już 40 lat, został zmobilizowany do armii cesarskiej. Wkrótce awansował na kapitana i dowodził batalionem na froncie rosyjskim. W grudniu 1916 roku, gdy Legiony Polskie po aresztowaniu Piłsudskiego miały być reorganizowane na wzór armii niemieckiej, kapitan Taczak poprosił o przeniesienie jako instruktor do 2. Batalionu 6. Pułku Piechoty Legionów do Nałęczowa, a potem Dęblina. Pozostawił tam po sobie „pamięć dobrego patrioty, gdyż mimo że był oficerem armii niemieckiej – umiał w szeregach podkomendnych podtrzymać i rozbudzić ducha patriotyzmu i myśl o niepodległej”.

Po zgłoszeniu się do Wojska Polskiego, w połowie grudnia 1918 roku, Taczak, zaniepokojony wiadomościami z Berlina, poprosił generała Stanisława Szeptyckiego o urlop, aby spotkać się z rodziną. W drodze powrotnej zajechał do Poznania do swoich braci. Teodor był w Poznańskiem bardzo znany, najpierw jako wikary w kościele św. Wojciecha, a potem profesor prawa kanonicznego, teologii moralnej i nauk społecznych w seminarium gnieźnieńskim oraz kanonik przy kolegiacie św. Jerzego w Gnieźnie. Był autorem czterech podręczników prawa kościelnego i redaktorem „Wiadomości Apologetycznych”, znał poza tym wszystkich najważniejszych polskich działaczy społecznych w Poznańskiem, w tym ks. Stanisława Adamskiego i Wojciecha Korfantego.

Właśnie ks. Teodor opowiedział bratu o wydarzeniach, jakie zaszły w Poznaniu w czasie wizyty światowej sławy pianisty Ignacego Jana Paderewskiego, który swoje przemówienie do tłumnie zgromadzonych przed hotelem Bazar rodaków zakończył słowami:

[quote]Niech żyje Polska, zgoda, jedność, a ojczyzna nasza wolna, zjednoczona z naszym polskim Wybrzeżem żyć będzie po wsze czasy[/quote]

stanislaw-taczak2Następnego dnia, 27 grudnia, podczas kolejnych wielotysięcznych, patriotycznych manifestacji doszło do pierwszych starć z grupami Niemców prowokująco znieważających biało-czerwone flagi oraz demolujących polskie lokale. Oddziały Straży Bojowej i Polskiej Organizacji Wojskowej rozpoczęły przejmowanie głównych budynków w mieście (zginął wtedy Franciszek Ratajczak, członek „Sokoła” i Służby Straży i Bezpieczeństwa, pierwszy poległy w powstaniu). Wieczorem znaczna część Poznania była w polskich rękach. Tak rozpoczęło się Powstanie Wielkopolskie. Jego celem było uwolnienie Wielkopolski spod niemieckich rządów i zjednoczenie z Polską. Wkrótce walki objęły cały region.

65-letni ochotnik

Powstania, które było przygotowywane na wiosnę, nie dało się już powstrzymać. Wobec takiego rozwoju sytuacji Naczelna Rada Ludowa potrzebowała natychmiast dowódcy dla walczących oddziałów. Wojciech Korfanty, jeden z przywódców NRL, powiadomiony przez ks. Teodora o przybyciu do Poznania jego brata – oficera Sztabu Generalnego, spotkał się z kpt. Stanisławem Taczakiem 28 grudnia około godziny 20.00 i zaproponował mu objęcie stanowiska tymczasowego głównodowodzącego powstania. Następnego dnia, po porozumieniu się z Warszawą, kpt. Taczak, za zgodą Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, przyjął propozycję Korfantego. Zakwaterowany ze swoim sztabem w hotelu Royal, awansowany do stopnia majora, od razu przystąpił do energicznych działań. Pracowali od świtu, z krótką przerwą na obiad, do wieczora, także w niedziele.

[quote]Efekty działalności pierwszego głównodowodzącego były zadziwiające. Udało mu się utrzymać wszystkie osiągnięcia powstania. Razem ze swoim szefem sztabu płk. Julianem Stachiewiczem opracował cele operacyjne powstania. Podjął decyzję o ataku na niemiecką stację lotniczą na Ławicy – ostatni niemiecki punkt oporu w Poznaniu, który powstańcy opanowali nocą z 5 na 6 stycznia 1919 roku. Generałowi Józefowi Dowbór-Muśnickiemu, nowemu dowódcy powstania, „przekazał zorganizowany sztab Dowództwa Głównego, kadry przyszłego Szefostwa Aprowizacji, dowództwa frontowe, kadry przyszłej armii regularnej” – podsumował prof. Bogusław Polak, autor biografii Stanisława Taczaka.[/quote]

stanislaw-taczakW 1923 roku Taczak został generałem brygady, pozostając w służbie czynnej do 1930 roku. Po wybuchu drugiej wojny światowej jako 65-latek zgłosił się na ochotnika do Armii „Poznań” i po kapitulacji trafił do niemieckiej niewoli, w której pozostał do końca wojny. Do Polski wrócił w 1946 roku, mieszkał w Janikowie i potem w Malborku. Na uroczyste obchody 40. rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego nie został zaproszony, co sprawiło mu wielką przykrość. Wynagrodzili mu to jego dawni podkomendni, zapraszając na obchody lokalne, m.in. w Gostyniu. Generał zmarł w 1960 roku i spoczął na cmentarzu w Malborku, skąd po wielu latach starań rodziny i weteranów został w 1988 roku przeniesiony do Poznania, na cmentarz Zasłużonych Wielkopolan na wzgórzu św. Wojciecha. Jego ostatnim życzeniem było bowiem spocząć w ukochanym Poznaniu.

Joanna Wieliczko-Szarkowa, artykuł ukazał się w "Naszym Dzienniku" (27 grudnia 2013 r.)

Artykuł Pierwszy oficer z armii niemieckiej, który chciał walczyć dla Polski po odzyskaniu niepodległości. I wywalczył dla niej Wielkopolskę pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pierwszy-oficer-z-armii-niemieckiej-ktory-chcial-walczyc-dla-polski-po-odzyskaniu-niepodleglosci-i-wywalczyl-dla-niej-wielkopolske/feed/ 0