Jerozolima – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Jerozolima – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Zło rodzi się przy dźwiękach fletu… Porywający thriller z tajemniczą legendą w tle. [WIDEO] https://niezlomni.com/zlo-rodzi-sie-przy-dzwiekach-fletu-aleksander-r-michalak-w-denarze-dla-szczurolapa-zabiera-nas-w-tajemniczy-i-egzotyczny-swiat-wideo/ https://niezlomni.com/zlo-rodzi-sie-przy-dzwiekach-fletu-aleksander-r-michalak-w-denarze-dla-szczurolapa-zabiera-nas-w-tajemniczy-i-egzotyczny-swiat-wideo/#respond Sat, 22 Sep 2018 08:15:04 +0000 https://niezlomni.com/?p=50098

– Pamiętasz, że idziemy dziś na medynę? – przypomniał Horthyemu Andrea Rossi na schodach domu Albrighta. – Zaprosili nas z Al-Quds i wszyscy pójdą. Nawet Malka… Wybierzesz się z nami czy wolisz znów pisać te swoje brednie o rzeczach, które ostatnio obchodziły kogoś w czasach Justyniana?


– Chyba się wybiorę. Miałem dziś co prawda napisać przyczynek o współczynniku imbecyli w kadrach włoskich uniwersytetów, ale może rzeczywiście powinienem raczej podjąć badania terenowe. Trzymaj się w pobliżu, Benito…

– Jasne, admirale bez floty. Wstęp będzie po arabsku, więc przyda ci się ktoś, żebyś nie patrzył jak wół na malowane wrota i nie pytał po sto razy: „Co on tam powiedział?”.

– To zupełnie tak jak ty, Benito, kiedy jesteśmy w Zachodniej Jerozolimie. Jak to było? Jak wczoraj powiedziałeś temu sprzedawcy? „Toda meod”?
Nie przerywając ani na chwilę swoich zwyczajnych złośliwości, Horthy i Andrea weszli do sali jadalnej. Była to pora kolacji i na stołach rozstawiano właśnie naczynia dla wszystkich domowników Archeologicznego Instytutu Albrighta.
– Hisham się postarał – powiedział Andrea, z lubością wciągając w nos zapach ustawionego na szwedzkim stole mahloubi.

W ostatnim, jesiennym semestrze Horthy miał dużo pracy. Poza swoimi kursami na uniwersytecie i zleceniami tłumaczeń prowadził ćwiczenia z hebrajskiego za chorego kolegę, z którym ustalił, że ten w zamian zastąpi go podczas ostatnich miesięcy wiosennych i jesiennych, kiedy Horthy będzie na badaniach za granicą. Będąc zwolnionym z obowiązku nauczania, Węgier chciał jak najszybciej skończyć kolejną książkę. Stypendium obejmowało zakwaterowanie w Domu Albrighta, należącym do Amerykańskiej Szkoły Badań Orientalnych.
Budynek Instytutu Albrighta znajdował się na ulicy Saladyna we wschodniej, arabskiej części miasta. Jego atmosfera przypominała Horthyemu te wszystkie miejsca, o których marzył jako dziecko, kiedy w długie wieczory zaczytywał się w historiach dziewiętnastowiecznych awanturników.

Dom nosił znamiona bezpretensjonalnej elegancji kolonialnego budynku i w zamiarze architektów miał łączyć wartość użytkową z niezbędnymi wygodami. Ocieniały go drzewa pinii, które rozrosły się bardzo od czasu, kiedy położono fundamenty szkoły w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. Ulokowano go o kilka kroków od arabskiej części medyny, niedaleko Bramy Heroda. W instytucie znajdowało się kilka pokoi dla gości, kuchnia, jadalnia, sala konferencyjna, biblioteka oraz piękne obejście z podcieniami, fontanną i ogrodem. Ponadto niewielki budynek w ogrodzie przeznaczono na laboratorium archeologiczne. Na tyłach instytutu, przy linkach, na których mieszkańcy suszyli pranie, walało się nadal sporo odłamków ceglastej, filistyńskiej ceramiki. Wnętrze budynku odznaczało się schludną, dostatnią prostotą i przechowało wiele śladów dumnej przeszłości szkoły. Z grupowych zdjęć uśmiechały się twarze kolejnych pokoleń archeologów, biblistów oraz filologów najbardziej unikalnych języków orientu. W gablocie, tuż przy wysokich drzwiach dyrektora Gitina, ustawiono filistyńskie garnki z wykopalisk szkoły w Tel Miqne. W pokoju, gdzie obecnie mieszkała młoda Chinka Meilin, dokonał życia pierwszy spośród egiptologów, Flinders Petrie.

Horthy czuł się świetnie. Miał wszystko, czego potrzebował, plus gwarne lewantyńskie miasto, wraz z codzienną poranną gwarancją błękitu nad piaskowymi wieżami starego miasta. Rano, biorąc prysznic, przeczuwał bezchmurność nieba i wdychał zapach pinii zza otwartego okna.


W ogrodzie instytutu spotykali się archeologowie i naukowcy z Izraela, Jordanii i reszty świata, ale w samym budynku mieszkało tylko osiem osób. Była to kosmopolityczna zbieranina, na którą składała się dwójka młodych Chińczyków, Meilin i Shuo, nadzwyczaj bezczelny Włoch – Andrea, pewna siebie i przebojowa Australijka Hayley, pogodny Amerykanin Glen, Karen z Chicago, John z Nowego Yorku oraz Horthy. Ponadto od czasu do czasu w instytucie nocowała pełna ekspresji i hałaśliwa Izraelka, Malka, i jordański archeolog Hussien.

Węgra, który oczekiwał, że napotka tu grupkę przyschniętych badaczy, letargicznie spierających się o greckie chiazmy, spotkało przyjemne rozczarowanie. Nie należąc do ludzi nadmiernie towarzyskich, znalazł wspólny język z mieszkańcami, nie wyłączając dwójki młodych Chińczyków. Ci ostatni mieli co prawda poważny problem z angielskim, ale niedostatki te nadrabiali mimiką i entuzjazmem. Węgrowi udało się nawet do pewnego stopnia zapomnieć o Elizie i wypadkach z Tybingi, które niemal ustały od czasu, kiedy opuścił miasto i odebrał dziwny telefon w pociągu.

 

Zaistniały jednak przyczyny, które sprawiły, że nie udało mu się o nich całkowicie zapomnieć. Wciąż w jego snach pojawiał się posępny, skalisty kopiec. Czasem brzmiały także słowa: „Dotrzymaj umowy”.

Spośród mieszkańców domu Albrighta Horthy najbardziej zaprzyjaźnił się z Andreą. Razem wyruszali na wieczorne eskapady po Wschodniej Jerozolimie. Włoch, poza tym, że był jednym z najlepszych na świecie ekspertów od klasycznego języka arabskiego, był podobnie jak Horthy wielkim kobieciarzem i szydercą, a w ocenie Węgra również niesłychaną szują.
Andrea był niewysoki, dość chudy, miał zdarty głos, ścięte na jeżyka włosy i dość ostentacyjnego zeza. Co ciekawe, ta ostatnia cecha nie pozbawiała jednak jego twarzy pewnego magnetyzmu, z którego zresztą skwapliwie korzystał przy każdej okazji, kiedy tylko coś przypominającego kobietę znajdowało się w granicach jego pola widzenia. Na tym gruncie, podobnie jak i na polu zamiłowania do napojów na bazie gron winorośli, między nim a Horthym zrodziło się od pierwszych dni szczere braterstwo. Alkoholowa pasja Andrei była co prawda nieco zaskakująca, gdyż chętnie deklarował się on jako wierzący muzułmanin. Węgier jednak nigdy nie odnotował żadnych symptomów owej przynależności religijnej, jeśli nie liczyć doskonałej znajomości Koranu i powstrzymywania się od jedzenia wieprzowiny, przy czym to ostatnie w sercu Jerozolimy nie należało do najbardziej imponujących wyzwań. A picie wina najwyraźniej nie było, w jego jednoosobowym religijnym odłamie, zbrodnią zasługującą na najwyższe potępienie. Pytany o to, przytaczał Horthyemu szereg przykładów ze źródeł arabskich, wskazujących na religijną zasadność swojej postawy.


Intrygującą cechą Andrei była jego olbrzymia odporność na jakiekolwiek obawy, tak skrajna, że niemal wydawała się graniczyć z tępotą, o którą skądinąd w innych kwestiach ciężko byłoby go posądzać. Andrea odnosił się do ludzi o wiele większych i silniejszych od siebie w sposób, jaki bez wielkiego nadużycia można by nazwać samobójczym. Obserwując jego różne prowokacje, Horthy, który sam był zadziorny głównie po alkoholu, doszedł do wniosku, że ktoś musiał Andrei wyciąć z mózgu czynnik strachu, podobnie jak wszelką, zwyczajną rodzajowi ludzkiemu, umiejętność przewidywania konsekwencji swoich słów i czynów.

Drugiego dnia pobytu w instytucie Andrea pokłócił się z Węgrem o włoską agresję na Etiopię i kiedy zaczął wykrzykiwał swoje argumenty coraz głośniej i głośniej, wymachując przy tym rękami, Horthy, na początku rozgniewany, a potem już bardziej rozbawiony, poklepał go po ramieniu i przerwał jego słowotok:

– Spokojnie, Benito!
Przydomek ten natychmiast przyjął się wśród wszystkich mieszkańców domu Albrighta. Tylko Amerykanka Karen, równie grzeczna co politycznie poprawna, nigdy nie nazywała go w ten sposób. Sympatie Andrei były zawsze nieco nieodgadnione, ale można przypuszczać, że w Horthym poza wspomnianymi już wspólnymi zainteresowaniami cenił także powodzenie u kobiet, nietuzinkowego huzarskiego ducha i znacznie bardziej zaawansowaną od swojej znajomość starożytnych języków semickich, aczkolwiek tę ostatnią zawsze skwapliwie wyszydzał. Odnosił ją przy tym do klasycznego języka arabskiego, który jawił się w jego opowiadaniach jako język niemalże rajski. W przychylności do Węgra pewną rolę odgrywało również i to, że Horthy był jedyną osobą w instytucie, z którą Andrea był w stanie porozumieć się w swoim macierzystym języku.

Po wieczornym wykładzie na Al-Quds Horthy i Andrea usadowili się z butelką białego wina na jednym z dachów, przynależącym do armeńskiej części starówki. Przed południem odwiedzili spalone słońcem stanowisko archeologiczne i Horthy czuł wyraźnie zapach kremu z filtrem, który w przesadnej ilości nałożył na siebie rano Andrea. Wieczorne powietrze było przyjemnie chłodne, a widok idylliczny – miasto ze złota, miedzi i światła. Przypominało to Węgrowi ilustracje rozmowy Jezusa z Nikodemem na tle uśpionego nokturnu miasta Dawida. Były to naiwne obrazy z jego dziecięcej Biblii, poprzez które mały Gabor po raz pierwszy zauroczył się na wpół mitycznym pejzażem wschodu zamieszkiwanym przez synów Sary i Hagar.

Andrea także się rozmarzył i niesymetryczne źrenice zaszły mu alkoholową mgłą wspomnień.
– Kiedyś w Kairze była… taka piękna… Kupowałem dla niej najsłodsze ciastka niedaleko Bab Zuweili… – Tu Andrea pociągnął solidny łyk wina z butelki, którą podał mu Horthy.
– Egipcjanka? – zapytał Horthy, przejmując butelkę.
– Studentka z Turynu…
– Za studentki Turynu! – Tym razem Horthy pociągnął zdrowo, ni stąd, ni zowąd wzruszony wspomnieniem Andrei.
Przez chwilę obaj milczeli, wpatrując się w malowniczy krajobraz dachów medyny. Horthy, który normalnie niechętnie wspominał o przeszłych doświadczeniach, pod wpływem nastroju chwili otworzył się nieco:
– Była kiedyś dziewczyna… Byliśmy w lesie. Weszliśmy na ambonę… to takie miejsce do polowań… Ciepły wiatr… Żurawie odlatywały… Gdyby wtedy poprosiła… zażądała… przyniósłbym jej… bo ja wiem… złote runo…
– Za wszystkie żurawie i barany na świecie! – Andrea wzniósł butelkę ku księżycowi pomiędzy wieżami. Zamilkli, a oliwkowe szkło kilkukrotnie przewędrowało z rąk do rąk.

– E queste fiore dell partigiano… – zanucił w końcu tęsknie Andrea swoim ochrypłym głosem. Horthy zawtórował mu natychmiast i w ciszę medyny popłynęło ich wspólne, nieco zafałszowane: bella ciao… bella ciao… Potem odśpiewali razem gromkie Fischia il vento, chociaż Horthy pominął zwrotkę o czerwonym sztandarze, a wracając w huzarskich nastrojach do instytutu, zbezcześcili po drodze jeszcze kilka patetycznych pieśni wojennych. Potem rozmawiali w ogrodzie. Rezultatem tych nocnych rozmów był wspólny plan objazdu Jemenu, a dla Andrei dodatkowo wstręt do światła i pokarmu dnia następnego. Włoch upił się solidnie, a ponieważ za żadną cenę nie chciał wrócić do pokoju, Horthy zostawił go w ogrodzie pod opieką Meilin. Andrea ułożył się pod cyprysem, czkał co chwilę i bełkotał do zakłopotanej Chinki o niezmiernych bogactwach Arabii: gumie, mirrze, kadzidle i wonnym cynamonowcu. Horthy nie był jeszcze senny i poszedł w stronę pobliskiego sklepu Che Guevara, który mieścił się niemal naprzeciw biblijnej szkoły dominikanów.

Sklepik był klaustrofobiczny i zakurzony, ale było to jedno z niewielu miejsc we Wschodniej Jerozolimie, gdzie sprzedawano alkohol. Niestety okazał się już zamknięty, ale Węgier nadal nie miał ochoty wracać do instytutu. Dlatego zamiast zawrócić poszedł prosto w kierunku najpotężniejszej bramy medyny, Bramy Damasceńskiej, i stamtąd zanurzył się w nokturn starego miasta.
– Szeket sawiw… hagiborim namim – podpity zanucił cicho po hebrajsku rosyjski walc Na Stokach Mandżurii.


Ulice Wschodniej Jerozolimy, inaczej niż wielu innych arabskich miast Bliskiego Wschodu, cichły i pustoszały dość wcześnie. Za dnia nie brakowało gwaru ani wędrujących tłumów. Dymiły grille, stragany przeładowane owocami wylewały się na ulicę, z magnetofonów nawoływały reklamy tandetnej elektroniki, a z minaretów melodyjne wezwania na modlitwę. Wszystko to składało się na ów rozpoznawalny koloryt orientalnej medyny. Za to nocą miasto uspokajało się w porze, kiedy Damaszek, Amman i Kair dopiero budziły się do życia. Teraz, wieczorem, panowała tu cisza. Wąskie wyślizgane uliczki były zupełnie puste, tylko gdzieniegdzie chude koty buszowały w śmieciach. Niektóre miejsca przechowały okruchy zapachów pozostałych po dniu, jak miejsce, gdzie stała wielka beczka z oliwkami, w innych czuć było rozkładające się resztki. Horthy błąkał się jakiś czas, starając się wynajdywać przejścia, których uprzednio nie znał, a wino i ciemność sprawiły, że wąska sieć tuneli medyny jawiła mu się bardziej jako halucynacja niż rzeczywistość. Było mu boleśnie i rzewnie – alkohol często otwierał w nim całe labirynty wzruszeń zasypanych głęboko przez codzienną pracę i walkę. Nachodziły go wspomnienia kobiet. Alkohol sprawiał, że zwykły znieczulający filtr czasu został zniesiony tak bardzo, iż tamte minione bliskości wydały mu się nagle ogromnie wyraziste, namacalne i boleśnie utracone. Tak jakby z każdą z nich stracił całe światy. Przypomniał sobie pewną czarnowłosą dziewczynę z Eger, której czytał swój ulubiony wiersz, a ona leżała na jego sofie, miała na sobie tylko czarne figi i wzruszona wpatrywała się w ciemny obraz z holenderskim żaglowcem. Wyglądała jak arcydzieło. Ile wina i wosku wylało się w tamtym mieszkaniu… Potem były inne… Yvonne, Selam, inne, inne, Eliza… Eliza… Umowa… „Jaka umowa, do cholery?” Przez moment coś mu zaświtało. To było chyba jakieś kamienne wnętrze. Było tam bardzo duszno. Gdzie to było? Kiedy?


Szedł dalej i nagle wydało mu się, że jego wędrówka jest pielgrzymką do samego centrum świata, znajdującego się tam, gdzie krew Jezusa spłynęła na czaszkę Adama na kalwarii. Kalwaria… Według łacińskich tekstów legendy dzieci z Hameln również zniknęły pod kalwarią. Wzgórze czaszki dosłownie ich pochłonęło. Horthy jeszcze w Tybindze znalazł informację, że w średniowieczu kalwarię rozumiano nie tylko jako miejsce śmierci Jezusa, ale także jako piekielną paszczę Lewiatana. Nic dziwnego, że po nieszczęsnych dzieciach nie pozostał żaden ślad. Kiedy alkohol trochę już wywietrzał, Horthy wszedł do otwartej Bazyliki Grobu. Ciemna świątynia pachniała żywicą kadzidłowca. Po jakimś czasie pojawili się dwaj mnisi koptyjscy i rozpoczęli swoje modły. Ich smagłe twarze i smoliste brody, czarne szaty i płaskie nakrycia głowy przypominały złowrogich czarowników z bajek. Horthy chciał posłuchać modlitw, ale poczuł się bardzo źle. Zrobiło mu się duszno, zaczął się pocić i czuł, że musi natychmiast wyjść na zewnątrz. Zaraz po wyjściu zrobiło mu się o wiele lepiej, ale nie wracał już do środka. Poszedł natomiast do klasztoru etiopskiego, ulokowanego na dachu bazyliki. Znużony przysiadł na chwilę pośród niskich kamiennych zabudowań, tuż przy ściemniałej od rdzy pompie do wody. Niewielkie, połączone ze sobą klasztorne cele przypominały skromną, kamienną wioskę cenobitów, przywołującą wyobrażenia czasów pierwszych egipskich monasterów. Na dachach stały archaiczne, zeschnięte drabiny, a w wykutych w murze głębokich i ślepych wnękach o kształtach okien wisiały zakurzone ceremonialne dzwonki. Całe miejsce emanowało prostotą i ascetyczną skromnością, przypominając Węgrowi czas spędzony w samej Etiopii. Tam też chyba kiedyś odbył taką nocną wędrówkę…
Noc powoli zaczynała już jaśnieć. Zielone drzwi z dwoma białymi krzyżami otworzyły się i wyszedł z nich chudy etiopski mnich w długiej ciemnobeżowej szacie, klapkach założonych na gołe stopy i płaskiej, czarnej czapce przypominającej fez. Horthy uśmiechnął się zakłopotany. Skłonił się. Czuł się trochę przyłapany w tym miejscu, o takiej porze. Mężczyzna zatrzymał się, najwidoczniej zaskoczony, że ktoś tak wcześnie błąka się po klasztorze. Przez chwilę przetrzymał Węgra pod dość czujnym wzrokiem, nie odpowiadając na jego uśmiech. Horthy odniósł wrażenie, że tamten, wpatrując się w niego, nagle się czegoś przestraszył. Jeszcze raz uśmiechnął się uspokajająco – pojednawczym uśmiechem. Zakonnik jednak nadal nie reagował na uśmiech, tylko uporczywie wpatrywał się w jego twarz, jakby szukał jakiegoś rodzaju potwierdzenia. W końcu pokręcił głową, niby czemuś zaprzeczając, i poczłapał powoli w kierunku kaplicy. Przystanął jednak kilka metrów dalej, odwrócił się i rzucił po angielsku, na sposób kogoś, kto zna w tym języku tylko kilka najbardziej popularnych słów:

– Musisz się dużo modlić… Bardzo dużo modlić.
Horthy tylko skłonił się na te słowa. Pomyślał, że tamten odwołuje się do jego nocnej odysei, a wciąż czuł się zażenowany tym porannym spotkaniem. Ale mnich niespodziewanie dodał jeszcze:
– To zła umowa!
I wypowiedział jeszcze jedno zdanie w języku, którego Horthy nie był w stanie zrozumieć, chociaż przypuszczał, że musiał to być język tigrinia, bo z pewnością nie był to amharski, którego Węgier osłuchał się trochę, kiedy spotykał się z Selam. Z kilku słów wypowiedzianych przez mnicha Horthy zapamiętał tylko słowo: zaguf.
– Nie rozumiem – powiedział do mnicha z bezradnym uśmiechem.
Ale tamten pokręcił już tylko głową, po czym odwrócił się i zniknął we wnętrzu kaplicy.

Fragment rozdziału JEROZOLIMA: 721 LAT PO WYJŚCIU DZIECI z książki Aleksandra R. Michalaka, Denar dla szczurołapa, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

 

 

Aleksander R. Michalak jest doktorem historii Uniwersytetu Gdańskiego oraz religii i teologii Trinity College w Dublinie. W prestiżowym wydawnictwie Mohr Siebeck opublikował książkę poświęconą koncepcji aniołów-wojowników. Publikował też artykuły z dziedziny demonologii i angelologii biblijnej. Od kilkunastu lat zajmuje się badaniami nad historią i religią Bliskiego Wschodu – przede wszystkim nad judaizmem i wczesnym chrześcijaństwem.

Jest on również wykładowcą religioznawstwa (m.in. przedmiotu religijna mapa świata) i pracownikiem działu dokumentacyjnego w jednym z pomorskich muzeów. Aleksander R. Michalak to również stypendysta University of Notre Dame, Eberhard Karls Universität Tübingen oraz Albright Institute of Archeological Research w Jerozolimie. Prowadził również kwerendy badawcze w londyńskich National Archives, w jerozolimskiej bibliotece dominikańskiej École biblique oraz USHMM w Waszyngtonie.

W przeszłości podejmował prace tak różnorodne, jak: międzynarodowy przedstawiciel handlowy, magazynier, pracownik galerii sztuki czy dziennikarz. Posługuje się kilkoma językami i studiuje kolejne. Przejawia słabość do kawy, dżinu oraz ozdobnych fajek do opium. Wysoko ceni aktywność fizyczną. Inspirują go egzotyczne podróże, a także dziewiętnastowieczny typ naukowca-awanturnika à la Alois Musil.

Książka „Denar dla Szczurołapa” nie jest pozycją sensu stricto historyczną, jest ona oparta na wydarzeniach, które miały związek z zaginięciem przeszło setki dzieci. Do tego zdarzenia miało dojść w XIII w. w miejscowości Hameln położonej w północnych Niemczech nad Wezyrą. Ta historia na przestrzeni lat, wieków obrosły niejedną legendą, a jak wiadomo, w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy. Na temat tragedii w Hameln nazbierało się sporo literatury. Historycy i pseudohistorycy wertowali księgi miejskie, szukając opisów tego wydarzenia oraz odpowiedzi na nurtujące ich pytania. W związku z czym, powstały różne hipotezy związane z tym zdarzeniem: jedne mówiły o uprowadzeniu dzieci do Siedmiogrodu, na Pomorze lub na Morawy inne sugerowały, że może trafiły one w szeregi dziecięcej krucjaty itd., żadna jednak nie była poparta wystarczającymi dowodami naukowymi. W 1984 roku zorganizowano w Hameln sesję naukową, na której wygłoszono szereg referatów i wydano książkę poświęconą tej legendzie. Przedmiot potraktowano, jak przystało na uczonych niemieckich, z wielką dokładnością.

I właśnie na kanwie tej historii powstała ta książka.

„Denar dla Szczurołapa”

Młoda studentka, badająca działalność domów dziecka, pada ofiarą brutalnej zbrodni. Czy za jej śmiercią stoi chory umysł maniaka? Czy może stanowi ona głębszą zagadkę, której korzenie tkwią w odległej przeszłości?

(Orientalista, awanturnik i demonolog Gabor Horthy natrafia na zagadkowe prace XIX-wiecznego teologa Augusta Erdmanna. Tuż przed śmiercią profesor znacznie odbiegł od swoich dotychczasowych zainteresowań, skupiając się na badaniu legendy o Szczurołapie z Hameln. Ta tajemnicza postać z XIII wieku, pojawiająca się m.in. w baśniach braci Grimm, oszukana przez mieszkańców, miała przy dźwiękach fletu wyprowadzić z miasta wszystkie dzieci, które następnie przepadły bez wieści.

Przerwane studia Erdmanna zainteresowały Horthyego, kiedy okazało się, że postać Flecisty–Szczurołapa regularnie pojawia się na kartach historii. Od setek lat, w rożnych częściach świata, jego przybycie zwiastują niezwykłe zjawiska. I plagi szczurów…

Podążając za kolejnymi wskazówkami, Horthy sięga do przepastnych zbiorów bibliotecznych Tybingi, odwiedza tchnący tajemnicą Bliski Wschód. Poszukuje odpowiedzi w barwnym środowisku specjalistów od starożytnej demonologii, teologii i historii Orientu. W deszczowym Oksfordzie, gdzie mieszkał Erdmann i jego uczniowie, odnajduje coś więcej niż tylko zagadki przeszłości. Z czasem coraz bardziej odczuwa oddziaływanie mrocznych sił, które podążają za nim niczym cień. Podobnie jak za Szczurołapem.

W drodze do wyjaśnienia legendy z Hameln Horthy zyskuje kolejnych wrogów i sprzymierzeńców. Krok po kroku odkrywa tożsamość, kogoś, kto jak dotąd zawsze pozostawiał po sobie nie tyle pamięć o delikatnych dźwiękach fletu, ale przede wszystkim śmierć i spustoszenie.)

Artykuł Zło rodzi się przy dźwiękach fletu… Porywający thriller z tajemniczą legendą w tle. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zlo-rodzi-sie-przy-dzwiekach-fletu-aleksander-r-michalak-w-denarze-dla-szczurolapa-zabiera-nas-w-tajemniczy-i-egzotyczny-swiat-wideo/feed/ 0
Polska serialowa gwiazdka zaskoczyła nawet media w Izraelu. Na festiwalu w Cannes wystąpiła w wymownej sukience. Oto jak to tłumaczyła (wideo) https://niezlomni.com/polska-serialowa-gwiazdka-zaskoczyla-nawet-media-w-izraelu-na-festiwalu-w-cannes-wystapila-w-wymownej-sukience-oto-jak-to-tlumaczyla-wideo/ https://niezlomni.com/polska-serialowa-gwiazdka-zaskoczyla-nawet-media-w-izraelu-na-festiwalu-w-cannes-wystapila-w-wymownej-sukience-oto-jak-to-tlumaczyla-wideo/#comments Sun, 03 Jun 2018 08:52:22 +0000 https://niezlomni.com/?p=48626

Pochodząca z Ostrowa Wielkopolskiego Monika Ekiert obecnie robi karierę w USA. Polscy widzowie znają m.in. z serialu ,,Barwy szczęścia". Tym razem zadbała o światowy rozgłos, choć o jej kreacji, którą zaprezentowała w Cannes, było głośno głównie w Izraelu.

Sukienka, jaką założyła na festiwal filmowy w Cannes, przedstawiała gwiazdę Dawida oraz zdjęcie Jerozolimy.

Ekiert, przedstawiana w izraelskich mediach jako aktorka polsko-francuska, miała w ten sposób wyrazić swoje poparcie dla Izraela. Jej gest odczytano jako jednoznaczny głos ,,za" tym państwem w sporze z Palestyną, który rozgorzał na nowo po przenosinach ambasady USA do Jerozolimy.

Izraelskie media przypomniały, że podobną sukienkę w Cannes założyła w ubiegłym roku Miri Regev, minister kultury i sportu.

Sama Ekiert na antenie izraelskiej telewizji mówiła o swojej miłości do Izraela. Twierdziła, że media celowo pominęły jej zdjęcia. Mówiła, że namawiano jej, aby tak nie robiła, jednak zdecydowała się na ten krok. Dodała, że gdyby nie bycie aktorką, zdecydowałaby się na życie w Izraelu, a nie w USA.

Artykuł Polska serialowa gwiazdka zaskoczyła nawet media w Izraelu. Na festiwalu w Cannes wystąpiła w wymownej sukience. Oto jak to tłumaczyła (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polska-serialowa-gwiazdka-zaskoczyla-nawet-media-w-izraelu-na-festiwalu-w-cannes-wystapila-w-wymownej-sukience-oto-jak-to-tlumaczyla-wideo/feed/ 1
Co stałoby się, gdyby Polska przeniosła swoją ambasadę w Izraelu do Jerozolimy? Ambasador Palestyny zabrał głos. Porównał sytuację swoich rodaków do Polaków (wideo) https://niezlomni.com/co-staloby-sie-gdyby-polska-przeniosla-swoja-ambasade-w-izraelu-do-jerozolimy-ambasador-palestyny-zabral-glos-porownal-sytuacje-swoich-rodakow-do-polakow-wideo/ https://niezlomni.com/co-staloby-sie-gdyby-polska-przeniosla-swoja-ambasade-w-izraelu-do-jerozolimy-ambasador-palestyny-zabral-glos-porownal-sytuacje-swoich-rodakow-do-polakow-wideo/#comments Wed, 23 May 2018 10:51:27 +0000 https://niezlomni.com/?p=48391

Ambasador Palestyny w Polsce Mahmoud Khalif zabrał głos na temat przeniesienia ambasad niektórych krajów do Jerozolimy. Podkreślił, że ma nadzieję, iż Polska zachowa się mądrzej niż te państwa. Jego zdaniem, sytuację Palestyńczyków możemy porównać do tej, którą musieli przeżywać Polacy podczas zaborów.

Sytuacja Palestyńczyków jest podobna do sytuacji Polski, kiedy straciła swoją suwerenność i swoją ziemię na 130 lat. Polacy walczyli i wywalczyli swoje państwo

- mówił na antenie RMF FM. Według władz palestyńskich, ostatnio w Strefie Gazy zginęło około 60 Palestyńczyków, a około 2800 zostało rannych. Ambasador podkreślił, że chcieli powiedzieć światu o ,,zbrodni izraelskiej przeciwko naszemu narodowi i że jest czas, żeby rozwiązać tę sprawę". Twierdzi, że użycie ostrej amunicji przeciw demonstrantom to sprawa dla trybunału międzynarodowego.

Pytany, co zrobiłby, gdyby również Polska przeniosła siedzibę swojej ambasady do Jerozolimy, odpowiedział:

Ja myślę, że Polska w tej chwili jest członkiem w Radzie Bezpieczeństwa, więc nadzoruje bezpieczeństwo na całym świecie. I to, co zapowiadał prezydent Andrzej Duda... Ja myślę, że kroki polskie są mądrzejsze, niż interwencja w takich sprawach.

Jak zapewnił szef kancelarii premiera Michał Dworczyk, ,,w tej chwili absolutnie nie ma planów przeniesienia polskiej ambasady. Nie należy wykonywać żadnych pochopnych ruchów".

Cały wywiad tutaj:

https://www.youtube.com/watch?v=Tw8nAgeT-EM

Artykuł Co stałoby się, gdyby Polska przeniosła swoją ambasadę w Izraelu do Jerozolimy? Ambasador Palestyny zabrał głos. Porównał sytuację swoich rodaków do Polaków (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/co-staloby-sie-gdyby-polska-przeniosla-swoja-ambasade-w-izraelu-do-jerozolimy-ambasador-palestyny-zabral-glos-porownal-sytuacje-swoich-rodakow-do-polakow-wideo/feed/ 2
Najmniej liczna grupa etniczna w Polsce. Jej korzenie sięgają… średniowiecznej Babilonii https://niezlomni.com/najmniej-liczna-grupa-etniczna-polsce-korzenie-siegaja-sredniowiecznej-babilonii/ https://niezlomni.com/najmniej-liczna-grupa-etniczna-polsce-korzenie-siegaja-sredniowiecznej-babilonii/#respond Tue, 04 Oct 2016 18:43:13 +0000 http://niezlomni.com/?p=32091 Karaimi krymscy w tradycyjnych strojach (XIX-wieczna rycina)

Karaimi są najmniej liczną grupą etniczną w Polsce, której korzeni szukać należy w... średniowiecznej Babilonii. Jak kształtowały się ich losy przez stulecia?

[caption id="attachment_32092" align="alignright" width="443"]Karaimi krymscy w tradycyjnych strojach (XIX-wieczna rycina) Karaimi krymscy w tradycyjnych strojach (XIX-wieczna rycina)[/caption]

Chęć poznania początków historii Karaimów każe nam skierować uwagę na Babilonię, gdzie w VII w. po Chr. działał Anan ben Dawid z Basry. Tereny te, znajdujące się wówczas pod panowaniem Kalifatu Bagdadzkiego, zamieszkiwało wielu Żydów. Dzieje niektórych rodzin sięgały nawet okresu niewoli babilońskiej.

W państwie rządzonym przez muzułmanów wyznawcy judaizmu znaleźli dla siebie miejsce i skupieni wokół kilku najważniejszych szkół mogli rozwijać swoją religię, lecz w pewnej mierze ulegali arabizacji. Wspomniany Anan ben Dawid z Basry sprzeciwiał się kierunkowi, który był obecny w religii żydowskiej już od wielu wieków i który zakładał, że oprócz samego Starego Testamentu bardzo istotna jest również tradycja ustna spisana np. w Talmudzie. Wspomniany reformator Anan (jak wielu przed nim oraz wielu po nim) uważał, że szczególna cześć należy się jedynie Staremu Testamentowi, którego autorem jest Bóg i nie wolno dodawać niczego do tego, co zawiera Biblia i też nic od tego ujmować (5 Mojż, 4,2).

Anan musiał szybko opuścić Babilonię ze względu na głoszone poglądy, udał się jednak do Jerozolimy gdzie założył pierwszą świątynię i napisał Sefer ha micwoth (Księgę Postanowień). Jakub Kirgisani żyjący w X w. zebrał i opracował zawarte w niej zasady karaimizmu w dziele Kitab al-anwar wa-al-marakib (Księga świateł i latarni). Takie były początki karaimizmu i właśnie w tym okresie wykształciła się nazwa, która przylgnęła do zwolenników nauki Anana. Pochodzi ona od semickiego kara (czytać) i nawiązuje do znaczenia, jakie Karaimi przywiązują do treści Biblii.

Najważniejsze zasady karaimizmu to:

  • świat został stworzony przez Byt jedyny i niematerialny
  • Prawo Boże zostało objawione za pośrednictwem Mojżesza i innych proroków, którzy po nim nastąpili (za proroków uważano także Jezusa i Mahometa)
  • obowiązek studiowania Biblii w oryginale (tłumaczenia były uznawane za interpretacje)
  • oczekiwanie Mesjasza-odkupiciela
  • wiara w zmartwychwstanie zmarłych
    (Za G. Pełczyński, Karaimi polscy)

[caption id="attachment_32093" align="alignright" width="387"]Tradycyjny karaimski dom w Trokach Tradycyjny karaimski dom w Trokach[/caption]

Warto dodać, że wierni mieli prawo komentowania Biblii w zgodzie ze swoim sumieniem i wiedzą. Anan nie ustanowił siebie, ani nikogo innego, absolutnym autorytetem w sprawach wiary. Karaimi za Pismo Święte uznali te księgi, które uznaje także judaizm, przywiązali jednak szczególną wagę do Pięcioksięgu. Rozwojowi religii towarzyszyły duże ambicje misjonarskie – z czasem przeniknęli oni na tereny Persji, Egiptu, Maroka, Hiszpanii, Syrii, Azji Mniejszej, a także Chazarii.

To właśnie z państwem Chazarów związana jest historia Karaimów, którzy później zamieszkali ziemie polskie. Choć w nauce istnieją różne tezy co do ich pochodzenia, to według tradycji samych Karaimów wywodzą się oni właśnie od mieszkańców państwa chazarskiego, głównie od Połowców i samych Chazarów, a elementem konstytuującym ich tożsamość stała się religia.

Karaimi mogli rozwijać swą konfesję w tolerancyjnym pod względem religijnym państwie chazarskim, którego władca, kahan, przyjął judaizm. W nauce pojawiła się teza, że kahan miał nawrócić się na karaimizm, a nie judaizm, jednak dziś jest ona odrzucana przez historyków. Nie ulega wątpliwości, że do państwa chazarskiego przybyło wielu Żydów, a także Karaimów, którzy emigrowali z terenów Cesarstwa Bizantyńskiego gdzie byli prześladowani ze względu na swoje wyznanie. Karaimi przetrwali głównie na Krymie, skąd na ziemie litewskie miał ich sprowadzić Wielki Książę Witold podczas podczas swojej wyprawy na półwysep w 1397 r.

Karaimi na ziemiach polskich i litewskich

[caption id="attachment_32094" align="alignright" width="465"]Echał w kienesie w Trokach Echał w kienesie w Trokach[/caption]

Według tradycji kultywowanej przez Karaimów Wielki Książę Witold sprowadził 383 rodziny karaimskie, które osiadły w miejscowościach położonych na granicy Wielkiego Księstwa Litewskiego z posiadłościami krzyżackimi. Z późniejszych lat (1441, 1507, 1646) znamy przywileje, które otrzymywały poszczególne gminy karaimskie (dżymaty) i które wyodrębniały Karaimów spośród pozostałej ludności. Przyznawały im specjalny status, który objawiał się m.in. w możliwości obierania dożywotniego wójta, który odpowiadał jedynie przed monarchą.

Konflikty powstałe między ludnością chrześcijańską a Karaimami miał sądzić wójt razem z wojewodą. Karaimi trudnili się głównie wojaczką, rolnictwem oraz handlem. Maciej z Miechowa na początku XVI wieku pisał, iż na Litwie, a zwłaszcza w Trokach mieszkali Żydzi (chodzi o Karaimów), którzy „zajmowali się handlem, cłami i urzędami publicznymi, a nie żyli z wyzysku”.

Nie brakowało wśród nich wybitnych postaci, które zapisały się na kartach dziejów Rzeczpospolitej. Mowa tu choćby o Eliaszu Karaimowiczu, pułkowniku, który wsławił się podczas wojen Władysława IV z carem. Choć wspomniany wojskowy nie musiał być Karaimem ( kara znaczy po turecku „czarny” i słowo to jest częstym przydomkiem), to jego postać odegrała dużą rolę w kształtowaniu tradycji i świadomości karaimskiej. Inne znane postacie to Izaak ben Abraham z Trok, wybitny egzegeta i filozof działający w XVI wieku. Poza tym Abraham ben Josijahu, nadworny lekarz Jana III Sobieskiego oraz Ezra Nisanowicz z Trok, który był lekarzem służącym Radziwiłłom.

[caption id="attachment_32095" align="alignright" width="408"]Cmentarz karaimski w Trokach Cmentarz karaimski w Trokach[/caption]

W tym miejscu warto napisać kilka słów o imionach i nazwiskach jakie nosili Karaimi. Początkowo wzorem Semitów posługiwali się oni określeniem ben (syn), później rezygnując z nich zaczęli dodawać do swego nazwiska popularną słowiańską końcówkę -icz, by ostatecznie przejść do zupełnie polskich nazwisk, takich jak Abkowicz, Charczenko, Dubiński, Jutkiewicz, Kapłonowski, Kobecki, Leonowicz, Lokszyński, Łobanos oraz wielu innych. Wiemy, że pod koniec XVII wieku tereny Rzeczpospolitej zamieszkiwało ok. 4 tys. Karaimów, a po rozbiorach większość gmin znalazła się na terenie Cesarstwa Rosyjskiego. Wiedli oni dość spokojny żywot, nie będąc zanadto niepokojonymi przez władze oraz okoliczną ludność. Nie bez powodu jednak Abraham Firkowicz postanowił odeprzeć zarzuty „bogobójstwa”, które przypisywano Karaimom ze względu na pokrewieństwo ich religii z judaizmem i wykazał, że podczas ukrzyżowania Jezusa Karaimów nie było w Jerozolimie. Co ciekawe, jeszcze w czasach Rzeczpospolitej Karaimi byli nagminnie myleni z Żydami, a przepisy dotyczące Żydów skierowane były również do nich. W dobie sejmu czteroletniego wystosowali oni memoriał z prośbą o nieutożsamianie ich z wyznawcami judaizmu, co argumentowali w następujący sposób:

Po polsku chodzimy, trunków tych wszystkich co i chrześcijanie i naczyń używamy, na fabrykach robimy, w zakordonowych miastach Haliczu i Kukizowie grunta siejemy i obrabiamy, u chrześcijan służymy, pisma hebrajskiego tylko do religii używamy, a między nami tureckiego języka; okopiska osobne zakłądamy, w trumnach się grzebiemy, słowem we wszystkiem od Żydów się różnimy. (S. Gąsiorowski, Karaimi w Koronie…)

Ponadto Karaimi przekonywali, że „nie znają żadnych trefnych potraw, jak to mają w zwyczaju Żydzi”. Nie mogli oni jedynie, zabijać krowy cielnej i jeść później jej mięsa.

Sytuacja Karaimów pod zaborami, czasy II RP i II wojna światowa

Rozbiory początkowo nie wpływały na zmianę statusu ludności karaimskiej, której zdecydowana większość znalazła się w granicach zaboru rosyjskiego. W 1837 r. utworzono jednak Karaimski Zarząd Duchowny, a kilkanaście lat później zdecydowano, iż głową wszystkich karaimów na zachodnich rubieżach państwa rosyjskiego ma być obieralny i dożywotni hachan rezydujący w Trokach, który miał być zastępowany przez ułłu hazana. Na czele każdego dżymatu(gminy) stał natomiast hazzan i pomagający mu uchwuczu.

Ta struktura organizacyjna przetrwała bardzo długo. Zmieniła się ona nieco w czasach II RP kiedy to w 1936 r. utworzono Karaimski Związek Religijny w Rzeczypospolitej Polskiej. Działała także organizacja młodzieżowa Bir-Baw, wydawano pismo Karaj Awazy (głos Karaima), a w latach 1930-1934 ukazało się także kilka numerów Dostu Karajnyn– Przyjaciel Karaimia, zawierającego teksty w języku polskim i karaimskim. Nie zabrakło nawet organizacji sportowej - Karaj Idman Birligi.

Karaimi, podobnie jak inni mieszkańcy II Rzeczpospolitej mocno ucierpieli podczas II wojny światowej, lecz nie byli prześladowani przez Niemców ze względu na swą przynależność etniczną. Naziści zostali przekonani przez lekarzy (także polskich), że choć religia Karaimów ma wspólne korzenie z judaizmem, to jednak rasowo nie są oni w ogóle podobni do Żydów. Dyskusja na ten temat rozpoczęła się jeszcze przed wojną w związku z istnieniem 18-osobowej kolonii karaimskiej w Berlinie. Karaimom gorzej powodziło się jednak w Związku Radzieckim, skąd częstokroć uchodzili oni do Polski. Podczas wojny na wschodnich rubieżach gnębiła ich Ukraińska Powstańcza Armia dążąca do utworzenia państwa jednolitego etnicznie i narodowościowo.

Karaimi w PRL-u i III RP

Od razu po wojnie tereny Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej zamieszkiwało jedynie ok. 300 Karaimów, część z nich repatriowała się z ZSRR. Zamieszkiwali oni głównie w Warszawie, Krakowie, Trójmieście, Opolu oraz Wrocławiu. Dopiero w 1974 r. ich status został uregulowany poprzez powołanie do życia Karaimskiego Związku Religijnego. Kilka lat wcześniej, w 1970 r. władze ZSRR podały, że ich ziemie zamieszkuje 4571 Karaimów.

W państwie komunistycznym w którym nie było zbyt wiele miejsca dla religii, tym bardziej tak żarliwej, Karaimi musieli ograniczyć kult do grona rodzinnego, gdyż władze rozbierały ich świątynie, kienesy. W 1975 r. w Polsce Karaimski Związek Religijny zorganizował zjazd na który przybyło 110 Karaimów – wypełniły go odczyty, recytacje poezji karaimskiej oraz odgrywanie scenek rodzajowych. Do dziś bardzo ważnym miastem dla Karaimów pozostają Troki. W 1997 r. świętowali oni w tym mieście 600. rocznicę przybycia na ziemie litewskie.

Zainteresowani historią Karaimów mogą przechadzać się ul. Karaimską w Trokach i poznawać miejsca modlitw oraz obyczaje tej grupy etnicznej. Obyczaje te są zaś szczególne i z pewnością ciekawe dla przedstawicieli innych kultur. Karaimi szczególną wagę przywiązują np. do śmierci bliskich. Zgodnie z tradycją po śmierci członka rodziny należy czuwać przez cały czas przy jego grobie aż do pogrzebu, a po pogrzebie czynić to jeszcze przez siedem dni wspominając zmarłego. Cmentarze karaimskie mogą wydać się zaniedbane, lecz Karaimi celowo utrzymują je w takim stanie, gdyż nie chcą w żaden sposób naruszać miejsca spoczynku przodków. Obecnie jedyny karaimski cmentarz w granicach Polski znajduje się w Warszawie. Jeżeli chodzi zaś o małżeństwa, to w II poł. XIX w. zaczęto dopuszczać małżeństwa mieszane, wcześniej Karaimi zawierali jedynie małżeństwa endogamiczne.

Dziś w Polsce działa Karaimski Związek Religijny kontynuujący tradycje z II RP, a także Związek Karaimów Polskich w RP. Na Litwie istnieje natomiast Towarzystwo Kultury Karaimskiej oraz Stowarzyszenie Litewskich Karaimów. Według Narodowego Spisu Powszechnego z 2011 r. Polskę zamieszkuje 314 Karaimów. Poza Polską, Karaimi o innym pochodzeniu etnicznym zamieszkują Izrael (do kilku tysięcy Karaimów), Turcję, Egipt oraz Stany Zjednoczone.

Marcin Tomczak, źródło: Histmag.org

ten materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Artykuł Najmniej liczna grupa etniczna w Polsce. Jej korzenie sięgają… średniowiecznej Babilonii pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/najmniej-liczna-grupa-etniczna-polsce-korzenie-siegaja-sredniowiecznej-babilonii/feed/ 0
Jak izraelski Jad Waszem zamykał usta dziennikarzowi, który opisuje służbę Żydów w NKWD i ich zbrodnie https://niezlomni.com/jak-izraelski-jad-waszem-wyrzucil-z-konferencji-dziennikarza-ktory-opisuje-sluzbe-zydow-w-nkwd-i-ich-zbrodnie/ https://niezlomni.com/jak-izraelski-jad-waszem-wyrzucil-z-konferencji-dziennikarza-ktory-opisuje-sluzbe-zydow-w-nkwd-i-ich-zbrodnie/#comments Mon, 21 Jul 2014 11:33:13 +0000 http://niezlomni.com/?p=15077

Litewski minister został wyrzucony z konferencji o Szoah w 2011 roku. To reakcja na śledztwa przeciw ocalałym z Holokaustu - informowała "Rzeczpospolita".

Wielka konferencja dotycząca zagłady litewskich Żydów ma się odbyć w Jerozolimie. Wczoraj jej organizator, instytut Jad Waszem, ogłosił, że wykreślił z listy zaproszonych ministra kultury Republiki Litewskiej Arunasa Gelunasa oraz ambasadora tego kraju Dariusa Degutisa. Obaj są na imprezie niemile widziani.

To efekt artykułu, który w dzienniku „Haarec" opublikował znany izraelski dziennikarz Jossi Melman. Opisał w nim śledztwa, jakie litewska prokuratura prowadziła i prowadzi przeciwko ocalałym z Holokaustu, którzy służyli w sowieckiej partyzantce lub NKWD. Ludzie ci, którzy dzisiaj mieszkają w Izraelu, są podejrzani o dokonanie zbrodni wojennych i innych przestępstw.

[caption id="attachment_15078" align="alignright" width="600"]Część oddziału Tewje Bielskiego Część oddziału Tewje Bielskiego, szczególnie "zasłużonego" dla Polaków[/caption]

Chodzi m.in. o byłego szefa Yad Vashem Icchaka Arada, który po ucieczce z getta w Kownie przystąpił do sowieckiej partyzantki, a później był funkcjonariuszem bezpieki. A także o dwójkę innych partyzantów Rachel Magnolis i Josefa Melameda. Szczególne emocje wzbudza sprawa tego ostatniego. Litwa wystąpiła bowiem do Izraela o pomoc prawną i tamtejsza policja niedawno odwiedziła 86-letniego Melameda w biurze i przesłuchała.

Melamed to znany izraelski adwokat, który jest prezesem Stowarzyszenia Żydów z Litwy. Podczas wojny był w komunistycznym oddziale leśnym, a po jej zakończeniu miał złożyć donosy do NKWD na dziewięciu Litwinów. Wszyscy zostali zamordowani. Melamed twierdzi, że ludzie ci byli „niemieckimi kolaborantami", którzy mordowali Żydów.

Jeden z nich, były oficer litewskiej armii Juazas Luks, miał obciąć szablą głowę rabinowi Zalmanowi Osowskiemu. – Komuniści wszystkie swoje ofiary nazywali „kolaborantami". Chodziło jednak o wymordowanie litewskich elit. Sprawdziłem owego „Luksa" w spisie oficerów naszej armii i ktoś taki nigdy nie istniał – powiedział „Rz" Rytas Narvydas, szef wydziału śledztw specjalnych Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu na Litwie.

Według Jossiego Melmana litewskie śledztwa są „skandaliczne", a Litwa próbuje „pisać historię na nowo". – Podczas wojny Litwini ochoczo mordowali swoich Żydów, a teraz nagle się okazuje, że to Żydzi byli szwarccharakterami – powiedział „Rz". Według niego w całej sprawie może chodzić o zemstę. – Melamed 12 lat temu przesłał do Wilna listę 3 tysięcy kolaborantów, którzy brali udział w mordowaniu Żydów. Oczywiście Litwini z tą listą nic nie zrobili. O zbrodnie zaś oskarżyli Melameda – dodał.

Z argumentacją tą nie zgadza się Narvydas. – To prawda, że wielu Litwinów brało udział w zabijaniu Żydów, ale to nie usprawiedliwia tych Żydów, którzy brali udział w zabijaniu Litwinów. Jeżeli popełniłeś zbrodnię, musisz za nią zapłacić. Nieważne, czy jesteś Litwinem, Polakiem czy Żydem – powiedział.

Jossi Melman: – W NKWD byli Żydzi. Ale byli też Litwini i byli Rosjanie. A nie słyszałem, żeby Wilno posyłało podobne wnioski do Putina. Czy za całą sprawą stoi antysemityzm? Nie wiem. Na pewno idiotyzm.

Artykuł Jak izraelski Jad Waszem zamykał usta dziennikarzowi, który opisuje służbę Żydów w NKWD i ich zbrodnie pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-izraelski-jad-waszem-wyrzucil-z-konferencji-dziennikarza-ktory-opisuje-sluzbe-zydow-w-nkwd-i-ich-zbrodnie/feed/ 4