Czechosłowacja – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Czechosłowacja – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 „Pakujesz się i jedziesz do Luksemburga. Zaczynamy projekt „Trzecia Rzeczpospolita”. Fragment „Wieży komunistów” Witolda Gadowskiego (wideo) https://niezlomni.com/pakujesz-sie-i-jedziesz-do-luksemburga-zaczynamy-projekt-trzecia-rzeczpospolita-fragment-wiezy-komunistow-witolda-gadowskiego-wideo/ https://niezlomni.com/pakujesz-sie-i-jedziesz-do-luksemburga-zaczynamy-projekt-trzecia-rzeczpospolita-fragment-wiezy-komunistow-witolda-gadowskiego-wideo/#respond Thu, 04 Oct 2018 09:15:38 +0000 https://niezlomni.com/?p=50268

Dziennikarz Andrzej Brenner wpada na trop największej afery nowej Polski i wkrótce sam poczuje, jak to jest zagłębić się pełen powiązań i animozji świat osób sprawujących rzeczywistą władzę w państwie. Jednak w swoim dążeniu do ujawnienia kulis afery natrafia na kolejne kłody, rzucane mu pod nogi przez bardzo wpływowe osobistości. Jego przeciwnicy nie zawahają się nawet przed sięgnięciem po ostateczne środki, aby stłumić ambicje niewygodnego dziennikarza.

[caption id="attachment_50269" align="alignleft" width="550"] Wyd. Replika[/caption]

Georg nagle poczuł suchość w ustach, ukradkiem otarł z czoła krople potu. Rozpiął kołnierzyk nienagannie wyprasowanej koszuli i rozluźnił węzeł krawata.
Wydarzenia sprzed wielu lat znów stanęły przed jego oczami.
– Pani Noro, proszę do mnie przyjść! – zawołał matowym głosem.
Drzwi gabinetu natychmiast się uchyliły.
Młoda, atrakcyjna brunetka błyskawicznie spełniła polecenie szefa. Po chwili na biurku Georga stała srebrna taca z czterema pękatymi lampkami napełnionymi trunkiem, którego aromat powoli roznosił się po całym pomieszczeniu.
Georg przytrzymał sekretarkę za ramię i nakazał jej zaparzyć dużo czarnej, mocnej kawy.
Kiedy wyszła, badawczo spojrzał na swojego gościa.
– Jesteś pierwszym Polakiem, który mnie odnalazł – powiedział z uśmiechem do siedzącego naprzeciw szczupłego mężczyzny. – Wybacz, jeśli cię dotknę, ale muszę o coś zapytać…
Nie spuszczał oczu z przybysza. Dostrzegł jego zaciekawienie, więc wypalił bez ogródek:
– Po jaką cholerę tu przyszedłeś? Nie masz własnych kłopotów?
– Jestem dziennikarzem – odrzekł cicho Polak.
– To żadne wytłumaczenie, normalni dziennikarze piszą o gwiazdach show biznesu, biorą pieniądze od dużych korporacji za pochwalne artykuły, ale nie wtykają nosa w nie swoje sprawy. – Kravczik mówił spokojnym głosem, tak jakby rozważał jakiś matematyczny problem. – Wlazłeś na ścieżkę pełną węży, a nie wyglądasz na takiego, który by sobie z gadami radził. Jeszcze możesz się wycofać.
Odwrócił się na pięcie i podszedł do ogromnego okna. Stanął w bezruchu i zaczął cicho bębnić palcami po parapecie.
Szczupły mężczyzna, siedzący w rogu gabinetu na białej skórzanej sofie, pozostał nieporuszony. Spokojnie wyciągnął przed siebie nogi. Na kilkanaście minut zapadła cisza.

Naraz gość energicznie klepnął się w kolano.
– Jeśli pan myśli, że jechałem tu tylko po to, aby sobie towarzysko porozmawiać, to mocno się pan myli. Wiem, co
robię…
Georg nie wyczuł w jego głosie nawet nuty wahania.
– Dobrze, w końcu nie jesteś moim synem, twoje kłopoty, twoja sprawa – mruknął.
Nadal wpatrywał się w widok za oknem. Sprawiał wrażenie, jakby myślami odbiegł gdzieś daleko.
Po szybie spływały krople drobnego jesiennego deszczu.
Z okien biura rozciągał się rozległy widok na rzekę i wysoką sylwetę wieży telewizyjnej. Düsseldorf zanurzał się w sinych światłach zapadającego zmierzchu.
– Dobrze… Zatem czeka nas długa rozmowa. – Kravczik odruchowo zatarł dłonie. – W Polsce był proces, prawda?
– Tak. – Andrzej Brenner nieznacznie skinął głową.
– Ile zarzucono oskarżonym?
– Ile? – Polak zdziwiony uniósł brwi.
– Jak wielką kradzież im zarzucono?
– Bajońską sumę, jakieś pięćset milionów dolarów. – Dziennikarz przygryzł wargi, jakby tym grymasem chciał złagodzić wymowę wypowiedzianych przez siebie słów.
Georg wybuchnął krótkim, tubalnym śmiechem.
Nagle urwał i spojrzał Andrzejowi prosto w oczy spojrzeniem człowieka, który właśnie przestał się wahać. Błękitne, wodniste oczy spoglądały na przybysza z Polski nieruchomo, bez cienia emocji.
– Przez moje ręce przeszedł ponad miliard, a takich jak ja było na świecie kilku! – Niemiec wyraźnie bawił się osłupieniem gościa.
Andrzej zastygł w milczeniu. Zbaraniałym wzrokiem wpatrywał się w twarz gospodarza.
– Przepraszam… – wyjąkał. – Czy może pan powtórzyć kwotę? – wymamrotał po minucie.
– Miliard dolarów przeszedł przez moje ręce. – Georg nieznacznie się uśmiechnął. – Nie byłem sam, oni mieli kilku takich finansistów. – Jego ton nieco złagodniał. Widać było, że zdumienie rozmówcy sprawiło mu satysfakcję.
Andrzej wyjął ze starej skórzanej torby notatnik i dyktafon.
– Pozwolisz, że będę notował? – niespodziewanie przeszedł z Niemcem na ty.
– Rób, co chcesz. Opowiem ci, jak to wyglądało, ale w twoim kraju pewnie nikt ci nie uwierzy. – Georg ujął kieliszek w dłoń. – Najpierw jednak napijmy się za nasze spotkanie. Mam już osiemdziesiąt lat i nie przypuszczałem, że jeszcze komuś będę opowiadał tę historię.
Stuknęli się kieliszkami.


– Miałem wtedy polski paszport dyplomatyczny. W Warszawie byłem przyjmowany jak książę. Apartament w „Victorii”, rano limuzyna, którą wieziono mnie do siedziby Rady Ministrów. Po południu przejażdżka dorożką i bankiet w dworku pod Warszawą. Stoły uginały się od jedzenia i napitków. Zawsze czekało na mnie kilku ministrów. Byli jak sprzedajne dziewczyny. Jeden przez drugiego oferowali mi swoje usługi. – Twarz Kravczika skrzywiła się, jakby przełknął coś wyjątkowo niesmacznego. – FBG, to był ciekawy pomysł.
– Fundusz Budowy Gospodarki – powtórzył po chwili z naciskiem. – Nigdy wcześniej ani nigdy później nie widziałem, aby polecenia przelewania kilkudziesięciu milionów dolarów podpisywane były na kawiarnianych serwetkach. – Urwał i kolejny raz spojrzał Andrzejowi w oczy. – To były ogromne pieniądze. Tak ogromne, że mogły zabijać… – szepnął.
– I zabijały! – Andrzej, pomimo rosnącego podniecenia, wytrzymał to spojrzenie.
Niemiec wstał od stołu i podszedł do okna.
– A za tymi pieniędzmi stały następne pieniądze. Miliony, poukładane jak domino. Tu, w tym mieście, jest kilku ludzi, którzy dzięki FBG stali się krezusami. – Wyciągnął dłoń w kierunku szyby i zatoczył nią koło. – Najważniejsi jednak nie mieszkają w Düsseldorfie. Są w USA, Izraelu i oczywiście w Rosji.
Andrzej opuścił głowę i zapisał coś w notatniku.
– Mam dużo czasu – mruknął sam do siebie.
Za jego plecami skrzypnęły drzwi, sekretarka wniosła półmisek ciasteczek.
– Dziękuję, pani Noro. – Georg nawet nie odwrócił się w jej stronę.
Palił jedno cygaro za drugim. Gabinet powoli spowijała ciężka tytoniowa mgła.
Mężczyźni siedzieli w półmroku, który rozświetlało jedynie punktowe światło lampki, wydobywające z ciemności leżące na biurku stosy dokumentów.
Sekretarka dyskretnie spytała o coś Kravczika i bezszelestnie opuściła biuro.
Ulica ucichła.
Mijały kolejne godziny. Noc za oknem błyszczała sodowymi lampami, które zapaliły się na ulicy. Słychać było jedynie dźwięk syren karetek pogotowia i wyjące z oddali alarmy samochodów.
Andrzej rozpiął na piersiach koszulę, był spocony, miał zmierzwione włosy. Georg zdjął marynarkę i dystyngowanym gestem rozwiesił ją na krześle przy biurku.
Jego droga koszula pozostała jednak nieskazitelna.
Przy jej mankietach połyskiwały brylantowe spinki.
Polak czuł napływające do mózgu fale gorąca.
Momentami przestawał się kontrolować i wykrzykiwał:
– To niemożliwe!
– Możliwe, możliwe… Wtedy też myślałem, że śnię, ale forsa, śliczne, okrągłe sumki, zamykała mi usta – odpowiadał mu z dobrotliwym uśmieszkiem Georg.
Dolewał kawy i podróżowali dalej, przez dziesiątki dokumentów, zdjęć, rachunków.

*****

Wczesnym rankiem ulica leniwie ożyła. Kierowca, rozwożący bułki do pobliskich sklepów, ze zdziwieniem spostrzegł, że z biura szacownego doktora Georga Kravczika wyszedł szczupły mężczyzna w średnim wieku. Pod pachą ściskał pękatą teczkę.
„O tej porze nikogo tam nie ma, czyżby coś się stało?” – pomyślał dostawca. Zaniepokojony spojrzał w szerokie okno biura i dojrzał w nim gospodarza, który posłał mu ciepły uśmiech.
Uspokojony zabrał się więc za wyładowywanie skrzynek…
Zajęty swoją czynnością nie zauważył, jak w ślad za mężczyzną z teczką podążył cień, który wysunął się zza załomu ściany szarego budynku naprzeciw biura finansisty. Zmęczony i niewyspany Andrzej Brenner też nie był w stanie go dojrzeć…

Dwadzieścia lat wcześniej

Gabinet generała Kazimierza Ogorzelskiego przypominał przedział kolejowy.
Co chwila wpadali do niego kolejni oficerowie, a inni z trzaskiem obcasów odmeldowywali się i wybiegali.
Na koniec szef II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego zamknął się u siebie wyłącznie w towarzystwie oficerów z tajnej sekcji „Y”.
– Zarówno my, jak i towarzysze radzieccy, jesteśmy pewni, że zmiany w Europie są tylko kwestią czasu. Musimy się przygotować do nowej sytuacji. Co w nowym ustroju daje władzę? – Ogorzelski powiódł po obecnych srogim spojrzeniem.
Większość z tych twarzy znał od wielu lat. Kilku pułkowników, trzech młodych majorów, Grzegorz i jeden kapitan. Miał do nich absolutne zaufanie. Każdego z nich miał w ręku. O każdym wiedział wystarczająco dużo, aby słuchali go bez mrugnięcia powiek.
– Obywatelu generale, tak mi się wydaje, że najważniejsze są pieniądze – wyrwał się gruby pułkownik o czerwonej, spoconej twarzy.
Mielejczyk, zwany „Dużym Budyniem”, był swoistą maskotką sekcji „Y”. Umysł miał równie lotny jak sylwetkę i właściwie nikt nie wiedział, jak trafił do sekcji. Był jednak nieszkodliwy i pocieszny, więc cała reszta traktowała go z wielką wyrozumiałością. Poza tym nikt inny nie potrafił tak jak „Duży Budyń” z poważną miną wznosić najbardziej lizusowskich toastów na cześć przełożonych. Był funkcjonalny, wykonywał za nich najbardziej obrzydliwe obowiązki.
Ogorzelski pokiwał głową.
– Tym razem, „Budyniu”, trafiłeś w samo sedno. Nasz nowy koń jest maści zielonej.
– Koń?… Ja nie bardzo… – Mielejczyk stropiony mrugał powiekami.
Przez gabinet przetoczył się tubalny śmiech. Ogorzelski też z trudem ukrywał wesołość.
– Dolary, pieniądze, i to nie takie, jakie zarabiali rajdowcy Jaroszewicza czy te męty z „jedenastki” od Kiszczaka. Tu chodzi o prawdziwe pieniądze, które zbudują… hm… – zawahał się i spojrzał na swoich oficerów – zbudują nam nowe życie… Nam, czyli patriotom – dokończył ściszonym głosem.


Bardzo lubił, gdy jego słowa wywoływały na twarzach wyraz napięcia. Miał słabość do patetycznych przemów.
– To nie będą złodziejskie sztuczki Milewskiego. Tu chodzi o stworzenie systemu, który będziemy trzymać w ryzach przez wiele lat.
Twarze oficerów były skupione. W ciszy wpatrywali się w twarz szefa. Weterani wywiadu wojskowego. Żaden z nich nie miał czystych rąk.
– Jestem po rozmowach z Rosjanami – ciągnął Ogorzelski. – Oni działają w innej skali, chcą obrobić Bank Światowy!
W pomieszczeniu słychać było jedynie głębokie oddechy i brzęczenie obijającej się o szybę muchy.
– My zrobimy to na naszą skalę, inteligentnie i w rękawiczkach, tak jak zawsze – westchnął Ogorzelski. Był wyraźnie zadowolony z wrażenia, jakie na obecnych wywarła jego oracja.
Ogorzelski nie powiedział swoim oficerom wszystkiego.
Od kilku miesięcy krążył pomiędzy Berlinem, Moskwą, Pragą i Budapesztem. Brał udział w tajnych spotkaniach, na których starannie wyselekcjonowani przez dwóch generałów z Zarządu Finansowego i V Zarządu KGB oficerowie z państw Układu Warszawskiego omawiali plan „Raboczaja tietrad”.

Nazwa wzięła się od przekazanego Gorbaczowowi przez Jurija Andropowa zwykłego szkolnego zeszytu, w którym zapisane były aktywa wywiadu sowieckiego rozmieszczone w różnych krajach. Konta bankowe, nazwiska biznesmenów-figurantów, kupionych polityków.
W „zeszycie” znajdował się też pracowicie rozrysowany pomysł transformacji krajów Bloku Wschodniego, które, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kolejno miały się przemienić w pełnoprawnych członków kapitalistycznego świata.
Jurij Andropow miał niezwykłą zdolność do obmyślania intryg i tzw. przedsięwzięć operacyjnych, był mistrzem obliczonych na dziesiątki lat tajnych gier. Przed śmiercią zdążył urzeczywistnić część planu swojego życia, planu, który za kilkadziesiąt lat, gdy historycy zajrzą do archiwów, da mu miejsce w pierwszym szeregu największych umysłów świata.
Andropow stworzył krąg ludzi, którzy niezależnie od zmieniającego się kierownictwa KPZR pieczołowicie realizowali jego pomysły. W Związku Sowieckim byli to ludzie z elity tajnego działu finansowego KGB i V Zarządu zajmującego się zbieraniem informacji o grupach politycznych i wyznaniowych oraz o dysydentach. Równie starannie wyselekcjonowano oficerów w Czechosłowacji i NRD, tam jednak wybrano ludzi ze służb cywilnych.
W Polsce sytuacja była inna. Od 1981 roku, kiedy ministrem spraw wewnętrznych został generał Czesław Kiszczak, jedynie służby wojskowe zasługiwały na zaufanie ludzi Andropowa. Jednym z jego wybrańców był właśnie generał Ogorzelski.
Dzień przed naradą w warszawskim sztabie generał wrócił z Berlina, gdzie w willi Stasi niedaleko Alexanderplatz uczestniczył w egzotycznym spotkaniu.
Przy dużym prostokątnym stole zasiedli naprzeciw siebie ludzie z wywiadu Markusa Wolfa, dwóch oficerów z XXII oddziału MfS zajmującego się sprawami terroryzmu oraz… przedstawiciele mafii tureckiej.
Ogorzelski został tam zaproszony, bowiem Warszawa od dłuższego czasu słynęła z produkcji najczystszych chemicznie tabletek LSD i ekstasy.
Agenci Stasi z grupy „Warszawa” od dawna donosili swojemu szefowi Markusowi Wolfowi, że syntetyczne narkotyki z Polski produkowane są w Centralnym Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie.
Rozprowadzali je potem agenci z departamentu pierwszego MSW i ludzie z sekcji jedenastej.


Produkcję narkotyków kontrolowali jednak wojskowi z grupy Ogorzelskiego i tylko oni znali ostateczne przeznaczenie „produktu”. Oni zbudowali trasy kurierskie na zachodzie Europy i trzymali w ręku wszystkie kawałki tej skomplikowanej układanki.
Organizatorzy spotkania uznali więc, że Ogorzelski może być bardzo pomocny w rozmowach o uruchomieniu potężnego kanału przerzutu heroiny z tureckiej Anatolii do Holandii. Jak oceniali Turcy, taka działalność powinna przynieść dochód ponad dwóch miliardów dolarów w ciągu dwóch lat.
Spotkanie przy Alexanderplatz utwierdziło Ogorzelskiego w przekonaniu, że stał się ważnym elementem największej w Europie maszyny do robienia pieniędzy.
Nawet przedstawiciele włoskiej ‘Ndranghety, proszący go w Warszawie o opiekę nad siecią pizzerii, którą zamierzali uruchomić w Polsce, pokornie uznali, że nie są w stanie konkurować z „siecią Andropowa”. Włosi grzecznie oddawali wojskowym trzydzieści procent osiąganego w Polsce zysku.
Teraz Ogorzelski spoglądał na swoich ludzi z satysfakcją, to był doskonały zespół. Właściwie zastanawiał się tylko nad jedną kwestią – jak wytrzymają ciśnienie ogromnych pieniędzy, które w ciągu najbliższych miesięcy posypią się na ich głowy.
Szczególnie uważnie przyglądał się niewysokiemu majorowi o kwadratowej, pospolitej twarzy.
Na pewno był najbardziej niechlujny w tym gronie – przepocony pod pachami mundur, braki w uzębieniu i niedokładnie ogolony podbródek – jednak to właśnie on najlepiej nadawał się do odegrania w planie Ogorzelskiego głównej roli. Był inteligentny, nieprzemakalny i patologicznie wręcz uczciwy.
– Grzegorz!
Major Grzegorz Okrzemek się wzdrygnął. Głos przełożonego wyrwał go z intensywnych rozmyślań.
Właśnie zastanawiał się nad czwartym ruchem w korespondencyjnej partii szachów, którą toczył z profesorem Hanauskiem, znanym kryminologiem z Krakowa, który, o czym mało kto wiedział, namiętnie rozwiązywał szachowe zagadki.
Okrzemek pierwszą partię przegrał w dwunastu ruchach, teraz zanosiło się jednak na bardziej wyrównane starcie. Major bardzo dynamicznym otwarciem w stylu Bobby’ego Fischera zyskał przewagę i inicjatywę. Pierwsza linia Hanauska została zepchnięta do defensywy. Ostatnie posunięcie, które profesor przesłał mu wraz z bardzo miłym listem, wprawiło Okrzemka w lekkie zdumienie. Od kilku godzin zastanawiał się nad pułapką, jaką przygotował mu krakowski naukowiec. Być może jakieś znaczenie miała dołączona do listu kopia siedemnastowiecznej ryciny, przedstawiającej kobietę wlewającą wodę do studni…
„Cię choroba, woda do studni, pozorowana obrona i atak z drugiej linii…” – głowił się Okrzemek.
– Grzegorz, kurwa! – dotarł do niego głos zniecierpliwionego generała. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – W ciemnych oczach Ogorzelskiego zapaliły się ogniki gniewu.
– Panie generale, gotów na każde wezwanie! – wrzasnął Okrzemek, zrywając się do przyjęcia postawy „na baczność”. Wystającym brzuchem przewrócił dwie stojące na stole butelki z wodą mineralną.
Gabinetem znów wstrząsnął tubalny śmiech oficerów. Wesołość udzieliła się nawet poirytowanemu Ogorzelskiemu.
– Spocznij, majorze! Spocznij! – wydusił z siebie pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
Okrzemek niepewnie rozglądał się po sali. Nie bardzo rozumiał, co się stało.
Zdążył jeszcze umoczyć połę munduru w niedopitej „kawie-
-zalewajce”.
– Dziękuję wam. Na dziś to wszystko. – Generał machnął ręką w kierunku oficerów, tak jakby chciał im powiedzieć:
„Z nim, niestety, tak zawsze…”.
– Grzegorz! – Teatralnie zmarszczył brwi. – Ty zostań! – dokończył, gdy napotkał spojrzenie rybich oczu majora schowanych za grubymi szkłami okularów.
Okrzemek zrezygnowany klapnął na krzesło i zajął się ścieraniem plamy z munduru.
Oficerowie opuszczali gabinet szefa w doskonałych humorach. Szykowała się ciekawa robota, a do tego Okrzemek nieświadomie przejął od tępego Mielejczyka rolę dyżurnego
błazna.
Lubili Okrzemka. Był roztrzepany, potrafił jednak tak zajmująco mówić o teorii gier, że często wypuszczali go na takie spontaniczne prelekcje.
Pierwszy w ich gronie przeczytał robiącą coraz większą karierę w świecie psychologów i ludzi służb książkę amerykańskiego badacza Erica Berne’a W co grają ludzie.
Opowieści Okrzemka o wynikach badań Berne’a bardzo szybko stały się tak popularne, że zaprosił go na rozmowę sam szef szefów – generał Kiszczak, o którym na korytarzach Sztabu Generalnego mówiło się nabożnym, ściszonym tonem.
Major odwiedził gabinet generała przed kilkoma miesiącami. Szef miał na sobie nienagannie odprasowaną koszulę i pachniał tak, jak Okrzemek wyobrażał sobie, że pachną ludzie z wielkiego świata. Grzegorza zdziwił jedynie fakt, że szef szefów był niewiele wyższy od niego. Oglądając Kiszczaka w telewizji, zawsze wyobrażał sobie, że jest potężny jak tur.
– Grzegorz! – donośny głos Ogorzelskiego ostatecznie przywołał go do rzeczywistości.
Byli sami, a adiutant generała właśnie wniósł karafkę koniaku i termos pełen świeżo zaparzonej kawy.
Okrzemek odruchowo ściągnął ku sobie łopatki i lekko zmrużył oczy. Spodziewał się solidnej reprymendy. Oby to tylko nie był „kosmiczny opierdol”, legendarny ochrzan, jedyny w swoim rodzaju stek inwektyw, z których słynął generał Ogorzelski.
– Chciałbym, żeby to, o czym teraz będziemy mówili, pozostało tylko między nami. Tego nie może wiedzieć nawet twoja żona, ani tym bardziej kochanka.
– Nie mam kochanki, obywatelu generale – żachnął się Okrzemek.
– Więc nawet twoja przyszła kochanka – mruknął generał, powstrzymując uśmiech. – Nie wiem… Nie wiem, cholera, czy dobrze zrobiłem, wybierając ciebie – w jego głosie pobrzmiewała nuta wahania.
– To nie o opierdol chodzi? – mruknął z nadzieją Okrzemek. Wyglądał przy tym jak żółw wynurzający się ze skorupy, aby sprawdzić, czy zagrożenie minęło.
– Nie. – Generał odsapnął. – Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o twoim pomyśle wykupienia wszystkich długów Polski? – Starał się, aby Okrzemek nie mógł wpaść mu w słowa. – Rozmawiałem z pewnymi towarzyszami… To jest realne – wypowiadał zdania tak, jakby przedstawiał swojego podwładnego do odznaczenia.
– A, to… Przecież mówiłem, że to proste – burknął zdziwiony Okrzemek.
– No… niby tak. W każdym razie, obywatelu majorze, zostaliście wybrani do wykonania bardzo tajnej misji. – Generał protekcjonalnie położył Okrzemkowi dłoń na pagonie. – No i pewnie nowa belka ci tu wpadnie – dokończył uroczystym
tonem.
– Tak, tak… Można – mruczał wyraźnie roztargniony Okrzemek.
W głębi duszy pragnął, aby to spotkanie jak najszybciej się skończyło. W tyle głowy zaświtało mu właśnie odkrycie, prawdziwy plan profesora Hanauska. „Chytry ten profesorek jak diabeł” – pomyślał z satysfakcją, a głośno wyskan-
dował:
– Panie generale, jestem do usług, proszę mną dyspono-
wać.
– Zapomniałeś dodać: ku chwale ojczyzny… nowej ojczyzny. .. – Generał zagadkowo świdrował go spojrzeniem.
– Nowej? – Tym razem duch Okrzemka całkowicie zespolił się z ciałem. Major był szczerze zaskoczony.
– Będziesz jednym z tych, którzy ją stworzą, gamoniu. – Generał nie spuszczał z niego wzroku. Pomarszczone czoło świadczyło, że nie wszystko mu jeszcze powiedział. Wydął usta i nadal uważnie przyglądał się podwładnemu.
Na policzki Okrzemka wypełzły krwiste rumieńce. Widać było, że nie gardzi alkoholem. Siedział sztywno i nabożnie wpatrywał się w twarz przełożonego. Ogorzelski w milczeniu nalał sobie koniaku do szklanki i wychylił ją bez poruszenia grdyki. Major z ciekawością spoglądał na taki sposób picia.
„Bez przełykania, prosto w gardło… Stara frontowa szkoła” – pomyślał z podziwem.
– Uff, dobra… Zaczynamy, majorze. – Głos generała był łagodny i spokojny. – Jeszcze raz opiszesz mi swój pomysł kupowania naszego długu za granicą, ale dokładnie, i tak, żebyś niczego nie pominął. Szczególnie chodzi mi o sposób przesyłania pieniędzy za granicę, a potem przekazywania tej forsy na kupowanie polskich długów. Musisz opisać te wszystkie banki, o których mówiłeś – generał przerwał i nad czymś się zastanowił. – Zostaniesz, Grzegorzu, dyrektorem banku! – zakończył, ponownie wwiercając swoje spojrzenie w rozszerzone z zaskoczenia źrenice Okrzemka.
– Jaaa? – Okrzemek był przerażony.
– Tak. Zostaniesz dyrektorem Banku Handlowego w Luksemburgu.
– To ten ruski bank, o którym mówiłem? – Major zdążył już ochłonąć z pierwszego szoku.
– Tak, ten sam. Dotychczas puszczaliśmy przez niego pieniądze dla naszych „biznesmenów” na Zachodzie, aby kradli technologie i pomagali nam obchodzić embargo COCOM-u, a teraz tam będzie nasza baza dla operacji… No, jak ją, Grzesiu, nazwiemy? – Generał rozlał kolejną porcję gruzińskiego koniaku i podsunął Okrzemkowi jego przydział.
– „Trzecia Rzeczpospolita”, obywatelu generale! – ryknął Okrzemek, wychyliwszy koniak do dna.
– Jakoś tak podejrzanie to brzmi. – Ogorzelski skrzywił się, jakby trunek trafił nie tam, gdzie miał wylądować.
– Panie generale, była Druga Rzeczpospolita, sanacyjna, to my możemy zrobić Trzecią Rzeczpospolitą, też wojskową, ale naszą – uśmiechnął się Okrzemek.
– Może ty i masz rację… – Generał zawiesił głos. – Nasza, mówisz… – Podparł twarz kułakiem. – Wiesz, ty masz intuicję, racja! Bo w końcu czyja ma być, tych posrańców? Nasza ma być, żołnierzy, patriotów! – Koniak zaczął działać i głos dowódcy stawał się coraz bardziej miękki. – Jutro pakujesz się i jedziesz do Luksemburga. Zaczynamy projekt „Trzecia Rzeczpospolita”, panie prezesie. – Ogorzelski kordialnie poklepał Okrzemka po dłoni.
Wypili resztę koniaku i generał wręczył Okrzemkowi dwie pękate teczki.
Zawierały najtajniejsze opisy lokat zagranicznych, które w rzeczywistości były zarządzane przez wywiad wojskowy.
– Na jutro napiszesz mi tajny raport o szczegółach naszego pomysłu – Ogorzelski specjalnie mocno wyartykułował słowo „naszego”.
Wieczorem, siedząc w ciemnej gierkowskiej kuchni, Okrzemek wyjął czerwony flamaster i równym, starannym pismem wykaligrafował na teczkach, które wręczył mu szef, ten sam napis:
„III Rzeczpospolita – Fundusz Budowy Gospodarki”.

 

Fragment książki Witolda Gadowskiego, WIEŻA KOMUNISTÓW, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Kiedy dochodzi do wielkich przemian ustrojowych, ludziom z pewnych kręgów trudno pogodzić się z utratą władzy i wpływów. Politycy, wojskowi, oficerowie służb specjalnych – każdy stara się tak pokierować wydarzeniami, aby jak najwięcej zyskać, jednocześnie ukrywając prawdziwe mechanizmy władzy i źródła swoich przychodów.

 

Artykuł „Pakujesz się i jedziesz do Luksemburga. Zaczynamy projekt „Trzecia Rzeczpospolita”. Fragment „Wieży komunistów” Witolda Gadowskiego (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pakujesz-sie-i-jedziesz-do-luksemburga-zaczynamy-projekt-trzecia-rzeczpospolita-fragment-wiezy-komunistow-witolda-gadowskiego-wideo/feed/ 0
20 sierpnia 1968: początek inwazji na Czechosłowację. „Uważaliśmy naród polski za swoich braci. Teraz jesteśmy zmuszeni patrzeć na nich jak na gwałcicieli i morderców” https://niezlomni.com/20-sierpnia-1968-poczatek-inwazji-czechoslowacje-uwazalismy-narod-polski-swoich-braci-teraz-jestesmy-zmuszeni-patrzec-nich-gwalcicieli-mordercow/ https://niezlomni.com/20-sierpnia-1968-poczatek-inwazji-czechoslowacje-uwazalismy-narod-polski-swoich-braci-teraz-jestesmy-zmuszeni-patrzec-nich-gwalcicieli-mordercow/#respond Sat, 20 Aug 2016 15:12:28 +0000 http://niezlomni.com/?p=30295 Po powrocie do kraju (Źródło: Rok 1968. Środek Peerelu, Warszawa 2008)

System komunistyczny w Europie wykazywał w 1967 r. pewne oznaki destabilizacji. Szczególny niepokój Kremla budziła sytuacja w Czechosłowacji.

4 stycznia 1968 r. nowym I sekretarzem Komunistycznej Partii Czechosłowacji został Alexander Dubček, który zapowiadał reformy skostniałego systemu komunistycznego pod hasłem "socjalizmu z ludzką twarzą". Odnowa życia publicznego w Czechosłowacji oraz ewolucja wewnątrz partii pchały Dubčeka ku radykalnym zmianom, mimo sprzeciwu Moskwy. 6 kwietnia 1968 r. KC KPCz uchwalił program demokratyzacji: niezależne od partii organizacje społeczne, kres propagandy, normalizacja stosunków z Kościołem, federacyjna struktura państwa. W maju 1968 r. ogłoszono amnestię, w czerwcu zniesiono cenzurę, zreorganizowano policję bezpieczeństwa, wprowadzono swobodę wyjazdów zagranicznych i reformy gospodarcze. Nie kwestionowano przyjaźni z ZSRR, udziału CSRS w Układzie Warszawskim ani podstaw systemowych, co miało wytrącić argumenty z ręki Kremla.

[caption id="attachment_30296" align="aligncenter" width="1055"]Po powrocie do kraju (Źródło: Rok 1968. Środek Peerelu, Warszawa 2008) Po powrocie do kraju (Źródło: Rok 1968. Środek Peerelu, Warszawa 2008)[/caption]

W nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r. rozpoczęła się z terytorium PRL i NRD inwazja na Czechosłowację wojsk ZSRR, PRL (40 tys.), NRD, Węgier i Bułgarii. Władysław Gomułka nie miał wątpliwości, że należy podjąć działania zbrojne, nie gwarantując stabilności sytuacji w Polsce w razie braku interwencji w Czechosłowacji. Armia Czechosłowacka w zasadzie nie podjęła walki, jednak społeczeństwo stosowało bierny opór. Przywódcy czechosłowaccy zostali aresztowani i przewiezieni do Moskwy, na oficjalne rozmowy przyprowadzano ich z więzienia. Za cenę utrzymania władzy dotychczasowe kierownictwo zgodziło się na unieważnienie uchwał tajnego XIV Zjazdu KPCz i na tymczasowe stacjonowanie wojsk radzieckich. Udział Wojska Polskiego w interwencji pozostawił uraz  w świadomości Czechów i Słowaków. Trudno zwłaszcza wytłumaczyć akty przemocy w rejonie stacjonowania oddziałów polskich koło Hradca Kralove.

2. Armia Wojska Polskiego operowała na obszarze północnych Czech, w rejonie pomiędzy Jicinem, Podiebradami, Kutną Horą, Havlickovym Brodem i Ołomuńcem (przejętym po kilku dniach przez siły radzieckie) – łącznie na ok. 20,5 tys. km2 i w takich miastach, jak Hradec Králové czy Pardubice.

Podstawowym zadaniem sił polskich było unieszkodliwienie Czechosłowackiej Armii Ludowej. W pierwszych dniach inwazji liczono się z koniecznością rozbrajania żołnierzy czechosłowackich. Okazało się jednak, że dzięki interwencjom gen. Dzúra oraz spadku morale w armii nie było to konieczne. Rola żołnierzy polskich sprowadzała się od tej pory do blokowania garnizonów CzAL. W ich pobliżu rozlokowano pododdziały polskie w odpowiedniej sile, które miały kontrolować działalność armii czechosłowackiej.

Polegało to na tym, że wzdłuż osi jednej z dróg okalających obrzeża miasta rozmieszczono czołgi i transportery „Skot” tak, że stały od siebie w odległości średnio co 100 m z lufami zwróconymi w kierunku Ołomuńca. Jednocześnie pouczono nas, że mamy zwracać uwagę, by czołgami i transporterami nie tratować upraw, pól, dróg itp. Nie za bardzo więc było gdzie się rozwinąć, ten szyk absolutnie nie odpowiadał wymogom bojowym. Właściwie to byliśmy wystawieni jak na dłoni; nie było mowy o znalezieniu stanowisk ogniowych z prawdziwego zdarzenia. Była to więc pokojowa demonstracja siły, która miała raczej oddziaływać na psychikę mieszkańców i wojsk tego garnizonu, niż im zagrażać

– zauważa płk Żytecki.

[caption id="attachment_30297" align="aligncenter" width="1478"]Kolumna wojsk polskich, październik 1968 r. (Źródło: Pajórek Leszek, Polska a „Praska Wiosna”, Warszawa 1998) Kolumna wojsk polskich, październik 1968 r. (Źródło: Pajórek Leszek, Polska a „Praska Wiosna”, Warszawa 1998)[/caption]

Polacy rozpoczęli służbę patrolową wokół garnizonów, nie dopuszczali do koncentracji większej liczy żołnierzy, reagowali, gdy podejmowano kroki mające na celu podwyższenie gotowości bojowej (załadunek amunicji na czołgi, wyjścia na poligon). Doszło do weryfikacji danych wywiadowczych i okazało się, że stosunek sił polskich do słowackich jest niekorzystny dla Wojska Polskiego. Postanowiono więc jeszcze w sierpniu dokonać przegrupowań polskich oddziałów, do Czechosłowacji wkroczyła 4. Dywizja Zmechanizowana, a z ćwiczeń na Mazurach przerzucono do Kotliny Kłodzkiej 6. Pomorską Dywizję Powietrzno-Desantową – 1/5 jej oddziałów podjęła akcję blokowania przygranicznych garnizonów, reszta stanowiła drugi rzut sił polskich. Dowódca dywizji gen. Edward Dysko wspominał po latach:

Jednostki dywizji stacjonowały przy drogach, stosunkowo ruchliwych, na otwartych przestrzeniach, sprzęt bojowy nie był wcale maskowany. Szkoliliśmy się na oczach Czechów. Mogli sobie wszystko obejrzeć, policzyć, przemnożyć, pytanie tylko, po co? Nikt nie miał zamiaru wojować z nimi. Nasza obecność była tylko manifestacją siły. Jeśli więc wywiad czechosłowacki chciał penetrować nasze jednostki i obiekty, mógł robić to o każdej porze dnia i nocy.

W miejscach gdzie stacjonowały jednostki polskie tworzono Komendy Garnizonów odpowiedzialne za kontakty z dowódcami armii czechosłowackiej, władzami lokalnymi, kierownictwem partii i służbą bezpieczeństwa.

Uczestniczyły one też w działalności polityczno-propagandowej. Łącznie utworzono 12 Komend Garnizonu, do pracy w których sprowadzono także aktywistów partyjnych z kraju. W pierwszych dniach operacji „Dunaj” organizowanie komend, wobec oporu ludności i niechęci władz czeskich, nastręczało Polakom wiele problemów (przykładem jest konieczność użycia komandosów w Hradcu Králové).

[caption id="attachment_30298" align="aligncenter" width="999"]Na co dzień panowały warunki poligonowe... (Źródło: Rok 1968. Środek Peerelu, Warszawa 2008) Na co dzień panowały warunki poligonowe... (Źródło: Rok 1968. Środek Peerelu, Warszawa 2008)[/caption]

Nie zapominano także o propagandzie, którą kierował m.in. gen. Włodzimierz Sawczuk, zastępca dowódcy 2. Armii ds. politycznych. Niepowodzeniem okazało się użycie wozów propagandowych w awangardzie kolumn marszowych, wzywających do poniechania oporu. Także przygotowane wcześniej źle zredagowane ulotki były ignorowane przez Czechów i demonstracyjnie niszczone. Propagandziści dysponowali dużymi środkami, m.in. dwoma drukarniami polowymi i pięcioma radiostacjami o dużym i średnim zasięgu, a także wozami propagandowymi oraz odbiornikami radiowymi i telewizyjnymi. Cele były dwojakie, chodziło zarówno o prowadzenie propagandy wśród Czechów, jak i kontynuowanie pracy partyjnej wśród własnych żołnierzy (specjalnym samolotem sprowadzano polską prasę, m.in. „Trybunę Ludu” i „Żołnierza Wolności”). Uruchomiono retransmisję programu Polskiego Radia w języku czeskim. Przygotowano specjalną audycjęProblemy w pytaniach i odpowiedziach, która miała sprawiać wrażenie merytorycznej dyskusji. 25 sierpnia z samolotów i śmigłowców rozrzucono ponad 30 tys. ulotek, m.in. pt. Prisli vam na pomoc vasi tridni bratri. Kolejne rozrzucono z samochodów, a przy użyciu ręcznych urządzeń miotających rozpropagowano ulotki w koszarach CzAL. Do 28 sierpnia rozrzucono ogółem 600 tys. ulotek, gazet i broszur (w tym 100 tys. egzemplarzy radzieckiej „Izwiesti” i „Prawdy”). W centrum Hradec Králové prowadzono akcje przy użyciu niechronionych przez wojsko wozów propagandowych. Propaganda odnosiła jednak marne skutki wobec postawy biernego oporu i ignorowania żołnierzy armii interwencyjnych. Starano się także organizować spotkania władz garnizonowych z władzami miejskimi i załogami przemysłowymi. Żołnierze polscy oferowali swoją pomoc w pracach polowych.

[caption id="attachment_30299" align="aligncenter" width="1453"]Polacy w czasie blokady garnizonów czechosłowackich (Źródło: Pajórek Leszek, Polska a „Praska Wiosna”, Warszawa 1998) Polacy w czasie blokady garnizonów czechosłowackich (Źródło: Pajórek Leszek, Polska a „Praska Wiosna”, Warszawa 1998)[/caption]

Mimo, że w podziemnych audycjach często podkreślano ugodowe i pełne taktu zachowanie Polaków (czasem określane nawet jako rycerskie) nie obyło się bez przykrych incydentów. Mimo bezwzględnego zakazu rekwizycji (całość zaopatrzenia 2. Armii sprowadzano z Polski) zdarzały się wymuszenia alkoholu czy też środków transportu. Dochodziło do grożenia bronią oraz postrzeleń żołnierzy czeskich i cywilów. Drugiego dnia interwencji w jeden z budynków na rynku w Novym Bydžovie wjechał polski czołg. 8 października polski transporter opancerzony na niestrzeżonym przejeździe kolejowym został staranowany przez czechosłowacki pociąg. Zginął polski żołnierz, trzech kolejnych oraz maszynista zostało rannych. Najtragiczniejszy wypadek miał miejsce 7 września w Jicinie. 21-letni szer. Stefan Dorna pod wpływem alkoholu rozpoczął kłótnię ze swoimi kolegami, dwóch z nich postrzelił, po czym otworzył ogień do cywilów. Pięć osób ranił, dwie z premedytacją i brutalnością zabił, usiłował też zgwałcić ranną kobietę. Przybyli zbyt późno Polacy z oficerem na czele obezwładnili napastnika. Natychmiast rozpoczęto śledztwo, a 18 października Dorna stanął przed doraźnym sądem wojskowym. Skazano go na karę śmierci, utratę praw obywatelskich i przepadek mienia. Cały Jicin był w szoku, incydent stał się głośny w całych Czechach. Pracownicy jednego z zakładów przemysłowych w mieście wydali następujące oświadczenie:

ten bestialski czyn nie ma w naszym mieście, powiecie ani całym kraju analogii do czasów okupacji faszystowskiej. [...] Do czasu okupacji uważaliśmy naród polski i jego wojsko za swoich braci i sojuszników, z którymi przez wieki walczyliśmy przeciwko wspólnemu wrogowi, za naród Sienkiewicza i Mickiewicza, lecz teraz jesteśmy, niestety, zmuszeni patrzeć na nich jak na gwałcicieli i morderców.

Gen. Sawczuk i całe dowództwo wyraziło ubolewanie w związku z incydentem, zastępca ds. politycznych armii był gotów osobiście złożyć kondolencje rodzinom ofiar, jednak odradzono mu to.

[caption id="attachment_30300" align="aligncenter" width="1051"]Polacy w Hradec Králové (Źródło: Rok 1968. Środek Peerelu, Warszawa 2008) Polacy w Hradec Králové (Źródło: Rok 1968. Środek Peerelu, Warszawa 2008)[/caption]

Decyzja o wyprowadzeniu 2. Armii z Czechosłowacji zapadła po podpisaniu czechosłowacko-radzieckiego porozumienia o pobycie wojsk radzieckich w CSSR z 16 października. Ustalono wtedy, że do 11 listopada wszystkie jednostki sojusznicze i część radzieckich ma opuścić terytorium czechosłowackie i udać się do miejsc stałego garnizonu. Ostatnią polską jednostką opuszczającą najechany kraj był 25. Pułk Zmechanizowany z 10. DPanc. W czasie powrotu niektóre jednostki przeznaczono do udziału w uroczystościach powitalnych i defiladach w Wałbrzychu i Zielonej Górze. Jeszcze przed rozpoczęciem powrotu do kraju gen. Sawczuk oświadczył:

każdy z nas i każdy nasz rezerwista powinien odchodzić stąd z przekonaniem, że istniały w Czechosłowacji siły kontrrewolucyjne, że zdołały rozbroić ideologicznie partię, która bezwolnie zbaczała z prostej drogi do socjalizmu na drogę socjaldemokracji, że udało się tym siłom rozsadzić aparat bezpieczeństwa i inne organa władzy państwowej. [...] Wojska sojusznicze i nasza armia w ich składzie udaremniła wyprowadzenie Czechosłowacji z Układu Warszawskiego i obozu socjalistycznego, udaremniły planowaną neutralizację Czechosłowacji, postawiły tamę na drodze rozwijania infiltracji zachodnioniemieckiej. To powinien wiedzieć każdy żołnierz i to powinien propagować.

W inwazji uczestniczyło 24,3 tys. żołnierzy polskich, 647 czołgów, 566 transporterów opancerzonych, ok. 450 dział, 4,7 tys. samochodów i 36 śmigłowców. Wojska polskie przebywały w Czechosłowacji 84 dni. W czasie operacji zginęło w wyniku wypadków nadzwyczajnych 10 żołnierzy – trzech w wyniku wypadków, jeden samobójca oraz sześciu w wyniku nieostrożnego obchodzenia się z bronią. Według kalkulacji Leszka Pajórka koszty operacji (zarówno w budżecie MON, jak i gospodarce narodowej) wyniosły ok. 670 mln złotych i 340 tys. koron czeskich. Interwencja spowodowała też niedobory na rynku krajowym (węgiel, artykuły spożywcze, odzież).

źródło: Muzeum Historii Polski / Tomasz Leszkowicz, Histmag

ten materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Artykuł 20 sierpnia 1968: początek inwazji na Czechosłowację. „Uważaliśmy naród polski za swoich braci. Teraz jesteśmy zmuszeni patrzeć na nich jak na gwałcicieli i morderców” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/20-sierpnia-1968-poczatek-inwazji-czechoslowacje-uwazalismy-narod-polski-swoich-braci-teraz-jestesmy-zmuszeni-patrzec-nich-gwalcicieli-mordercow/feed/ 0
14 maja 1955: powołanie Układu Warszawskiego https://niezlomni.com/14-maja-1955-powolanie-ukladu-warszawskiego/ https://niezlomni.com/14-maja-1955-powolanie-ukladu-warszawskiego/#respond Sat, 14 May 2016 07:16:16 +0000 http://niezlomni.com/?p=27553 zatwierdzony przez ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego w 1970 r. plan udziału ludowego Wojska Polskiego w ataku Układu Warszawskiego na zachodnią Europę

W maju 1955 r. do Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego przyjęto Republikę Federalną Niemiec. Wydarzenie to dało impuls do działań Związku Radzieckiego i bloku państw pozostających w zasięgu jego wpływów.

14 maja w Warszawie został zawarty układ podpisany przez 8 państw: Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, Albańską Republikę Ludową, Bułgarską Republikę Ludową, Socjalistyczną Republikę Rumunii, Niemiecką Republikę Demokratyczną, Węgierską Republikę Ludową, Polską Rzeczpospolitą Ludową i Czechosłowacką Republikę Socjalistyczną. Organizacja miała charakter polityczno-wojskowy i skierowana była przeciwko NATO. Układ nabrał mocy obowiązującej 4 czerwca 1955 r., kiedy to sygnatariusze złożyli rządowi PRL wszystkie dokumenty ratyfikujące. Organizacja została powołana na dwadzieścia lat z automatycznym przedłużeniem o dalszych dziesięć.

Do paktu nie przystąpiła Jugosławia, a od 1962 r. w pracach organów Układu nie uczestniczyła również Albania, która ostatecznie wycofała się 13 września 1968 r. W ramach Układu działały dwa główne organy, tj. Doradczy Komitet Polityczny oraz Zjednoczone Dowództwo Sił Zbrojnych. Później powstały dalsze ciała organizacyjne, z których najważniejsze były Komitet Ministrów Spraw Zagranicznych i Komitet Ministrów Obrony. Powołano również wspólne dowództwo Układu w Moskwie.

Układ Warszawski przyczynił się do umocnienia pojałtańskiego porządku międzynarodowego w Europie i dominacji ZSRS we wschodniej Europie. Struktury polityczne Układu zostały rozwiązane 1 lipca 1991 na posiedzeniu Doradczego Komitetu Politycznego państw w Pradze.

[caption id="attachment_27554" align="alignleft" width="800"]zatwierdzony przez ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego w 1970 r. plan udziału ludowego Wojska Polskiego w ataku Układu Warszawskiego na zachodnią Europę zatwierdzony przez ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego w 1970 r. plan udziału ludowego Wojska Polskiego w ataku Układu Warszawskiego na zachodnią Europę[/caption]

opublikowane na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska

Artykuł 14 maja 1955: powołanie Układu Warszawskiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/14-maja-1955-powolanie-ukladu-warszawskiego/feed/ 0
Wszystko zostało zbulane! Marek A. Koprowski o Polakach na Zaolziu https://niezlomni.com/wszystko-zostalo-zbulane-marek-a-koprowski-o-polakach-na-zaolziu/ https://niezlomni.com/wszystko-zostalo-zbulane-marek-a-koprowski-o-polakach-na-zaolziu/#respond Thu, 31 Mar 2016 14:21:58 +0000 http://niezlomni.com/?p=26616

— Ja zaraz po wojnie znalazłem zatrudnienie w elektrowni, w której pracowałem aż do emerytury — wspomina Richard Kozieł. — Zaraz też po przyjęciu do pracy rozpocząłem naukę w Szkole Przemysłowej w Karwinie, gdzie zrobiłem maturę. W 1950 r. dostałem powołanie — jak to się u nas mówi — na wojnę, czyli do wojska. Najpierw byłem w Ołomuńcu, czyli stosunkowo blisko, ale wkrótce nasz pułk został przerzucony pod austriacką granicę i przekształcony w formację wojsk ochrony pogranicza. W tym regionie często dochodziło do różnych incydentów. Masa uciekinierów usiłowała się przedostać na Zachód, ale nie byli to Czesi, lecz głównie Ukraińcy, dobrze uzbrojeni banderowcy, którzy próbowali uciec przed sprawiedliwością. Wielu żołnierzy zginęło od ich kul. Ja po zdaniu egzaminu z grania na trąbce zostałem przyjęty do orkiestry jednostki i na służbę nie mogłem narzekać. Chociaż jeśli przeprowadzano jakąś akcję, to zabierano też muzyków.

31e348b4e5Pamiętam takie zdarzenie. Siedzieliśmy w kinie z grupą kolegów, gdy nagle przerwano projekcję i zapalono światło. Na scenę wyszedł oficer i powiedział, że wszyscy pogranicznicy mają się natychmiast zameldować w jednostce, bo został w niej ogłoszony alarm. Natychmiast udaliśmy się na miejsce. Tam powiedziano nam, że jakaś grupa usiłowała przedostać się do Austrii, doszło do wymiany ognia i zginął żołnierz. Wzięliśmy broń i pojechaliśmy na granicę. Ten zabity jeszcze tam leżał, dostał kulę prosto w czoło.

Otoczyliśmy las, w którym prawdopodobnie schronili się uciekinierzy, co pięćdziesiąt metrów stanął żołnierz. Pierścień ten utrzymywaliśmy od godziny dziesiątej wieczorem do czwartej po południu następnego dnia. Odwołano nas dopiero, gdy z drugiej strony granicy dostaliśmy meldunek od Sowietów, że ludzie, którzy zabili naszego kolegę, zdołali przejść na austriacką stronę i tam zostali zatrzymani. Sowieci wycofali się z północnej Austrii dopiero w 1955 r., gdy ta proklamowała wieczystą neutralność. Mnie po jakimś czasie przeniesiono do centralnej orkiestry wojsk ochrony pogranicza w Pradze. Wtedy bardzo często jeździłem na pogrzeby żołnierzy poległych na granicy. Było ich naprawdę sporo.

Po wojsku wróciłem do elektrowni, z której wysłano mnie do Bratysławy na specjalistyczny kurs dla technologów spawania. Po jego ukończeniu zostałem mistrzem na wydziale remontowym. Miałem brygadę zajmującą się remontem kotłów i turbin. W Karwinie było kilka elektrowni i później pracowałem w jeszcze jednej z nich, a na koniec zostałem szefem centralnej ekipy remontowej pracującej w każdej z nich. Od razu po wojsku wstąpiłem do PZKO, bo uważałem to za swój obowiązek. Zawarłem też związek małżeński i wkrótce żona urodziła dwóch synów.

W tamtych czasach Karwina zaczęła się błyskawicznie zmieniać. Władze postanowiły wysiedlić mieszkańców do nowych bloków, zbudowanych w zupełnie innym miejscu, a dotychczas istniejącą miejscowość zburzyć w całości. Oficjalnie zrobiono to z powodów technicznych. Węgiel zalegający w okolicach Karwiny, a także pod nią samą, eksploatowano w sposób rabunkowy. Wyrobionych chodników nie zasypywano piaskiem ani nie zabezpieczano tak jak w Polsce, tylko porzucano. W efekcie tego zapadały się, powodując szkody górnicze na powierzchni. Czy była to celowa i zaplanowana działalność, dążąca do zagłady Karwiny, będącej największym na Zaolziu skupiskiem ludności polskiej, nie wiadomo. Można tylko domniemywać. Nawet jeżeli nie było to zamierzone, to w efekcie przyniosło zagładę miasta, a także rozproszenie i asymilację miejscowych Polaków. Dziś starych, rodowitych karwinioków mieszka tu bardzo mało.

[quote]Rabunkowej eksploatacji węgla towarzyszył  wielki projekt społeczny, czyli budowa nowego miasta w zupełnie innym miejscu. Początkowo połączono Karwinę z Solcą, Sowińcem, Żabkowem i Hajnrychowem, a następnie z Frysztatem, Rajem, Granicą oraz Darkowem, i utworzono z tych osad jeden organizm miejski. Nazwano go Karwiną, choć z istniejącą wcześniej miejscowością nie miał on nic wspólnego. O intencjach jego twórców najlepiej świadczy fakt, że na początku jego istnienia, w latach 1951–1952, nazywał się Stalingrodem, o czym dzisiaj mało kto pamięta.[/quote]

Podobnie jak Nowa Huta w Polsce, nowa Karwina była zabudowana niemal w całości blokami, początkowo wznoszonymi z cegły, a później z wielkiej płyty. Zaludniano je przede wszystkim ściąganymi z całej Czechosłowacji pracownikami, którym dodatkowo pokrywano koszty przeprowadzki. Przyjeżdżali w ciężarówkach, siedząc na kuferkach. Starzy karwiniocy zaraz określili ich mianem kuferkorzy i tak już zostało. Wraz ze wznoszeniem nowej Karwiny waliła się stara. Pałac Larischów w Solcy zburzono w 1953 r., zacierając ślady po rodzie, który stworzył Karwinę, budując pierwsze kopalnie. Szkołę „czerwoną” rozebrano w 1960 r., „białą” kilka lat później. Oba te budynki były zabytkowe. Wzniesiono je dla dzieci górników, „białą” w 1852 r., a „czerwoną” w r. 1894. W 1964 r. ten sam los spotkał nowy kościół pod wezwaniem św. Henryka. Była to ogromna budowla, która mogła pomieścić cztery tysiące ludzi, ufundowana przez Larischów. Pamiętam, że była to wspaniała świątynia, do której uczęszczało na nabożeństwa najwięcej ludzi. Dwa lata później zburzono ratusz, a w roku następnym dawne centrum polskości i siedzibę PZKO w Karwinie, czyli Dom Stowarzyszenia Katolickich Robotników „Praca”. Tak samo postąpiono następnie z halą sportową, hotelami, restauracjami i wszystkimi dzielnicami mieszkaniowymi, a także browarem wzniesionym w 1860 r., z którego piwo sprzedawano nawet w Wiedniu.

[caption id="attachment_26619" align="alignleft" width="960"]Wojsko Polskie witane przez Polaków na Zaolziu, 1938 r. Wojsko Polskie witane przez Polaków na Zaolziu, 1938 r.[/caption]

Ze starej Karwiny ocalał tylko stary kościół pw. św. Piotra, który zachowano ze względu na wartości architektoniczne. Niegdyś stał na pagórku, dziś w dolince, zapadł się bowiem 37 metrów w dół. Odchylił się też od pionu o 7 stopni. Jest symbolem dawnej Karwiny. Świątynia dalej jest czynna. W niedziele są w niej odprawiane dwa nabożeństwa: jedno po polsku, drugie po czesku, przy czym na polskim wiernych jest więcej. Czesi jak nie chodzili do kościoła, tak nie chodzą. Polacy, którzy przyjeżdżają do starego kościoła, to przede wszystkim dawni mieszkańcy Karwiny, żyjący zarówno w nowej Karwinie, jak i w innych miejscowościach Zaolzia. Uczestnictwo we mszy św. łączą zazwyczaj z odwiedzinami grobów bliskich osób spoczywających na cmentarzu znajdującym się obok świątyni. Zapalają na nich znicze, składają kwiaty.

Chciałem podkreślić, że obserwując burzenie starej Karwiny, co po naszemu nazywa się „zbulaniem”, nie odczuwałem nigdy nacisków, by wyrzec się polskości i zadeklarować czeską narodowość. Uważam, że takich odgórnych nacisków nie było. PZKO w Karwinie rozwijał się bardzo prężnie. W latach pięćdziesiątych aktywnie działało tu 12 Miejscowych Kół. W Domu „Praca” istniało koło Karwina-Centrum, które kontynuowało działalność dawnego właściciela budynku. Funkcjonował tu zespół teatralny, chór męski „Echo”, a także kluby bilardowy i szachowy, bardzo popularne wśród polskich górników. Specjalnością tego koła były też imprezy nawiązujące do starych tradycji, takich jak wianki, festyny ogrodowe, bale, popołudnia karnawałowe i wigilijki. Prężnym kołem było też Karwina-Darków, animowane przez wielu przedwojennych działaczy, jak chociażby Wilhelm Sembad związany z najlepszym chórem męskim lat przedwojennych w Karwinie. Po wojnie przeniósł się do Darkowa i został sekretarzem koła, a później prezesem. Zorganizował on m.in. znakomity chór „Lira”, liczący  72 osoby.

(...)

[caption id="attachment_26618" align="alignleft" width="576"]Rynek w Karwinie, fot. wikipedia Rynek w Karwinie, fot. wikipedia[/caption]

Mimo że Karwina szybko zmieniała oblicze, to polskość w mieście było wciąż widać. Współżycie między Polakami a Czechami zawsze układało się dobrze. W mojej brygadzie pracowali zarówno Czesi, jak i Polacy i nigdy się między sobą nie kłócili. Na różnych odprawach zaczynałem mówić po czesku, a potem przechodziłem na gwarę, którą rozumieli wszyscy.

Zdarzało się oczywiście, że przyszedł jakiś przełożony Czech pochodzący spoza Zaolzia i wtedy musiałem mówić po czesku. Ludzie z zewnątrz „po naszymu” nie rozumieli. Wśród nich miałem zresztą bardzo wielu dobrych znajomych i przyjaciół. Oni zupełnie nie rozumieli tutejszych zawiłości polsko-czeskich, mieli to gdzieś i dziwili się swoim niektórym pobratymcom z niechęcią odnoszącym się do Polaków. Wśród tych miejscowych Czechów szowinistów, niestety, nie brakowało. Większość z nich wywodziła się z polskich sczechizowanych rodzin. Byli tzw. „szkopyrtokami”, czyli odwróconymi.

Jeżeli Czesi do czegoś Polaków namawiali, to do wstępowania do partii. Zresztą nie tylko oni. Wśród Polaków w Karwinie komuniści też byli. Pamiętam takiego Alfreda Kaletę, który urodził się w rodzinie górniczej w Karwinie-Sowińcu. Przed wojną był członkiem Klubu Sportowego „Siła” Frysztat. W latach trzydziestych należał już do partii komunistycznej, uczestniczył w strajkach w kopalni, walczył też w Brygadach Międzynarodowych w Hiszpanii przeciwko Franco. W 1939 r. szukało go Gestapo, ale on zdążył uciec na Podhale. Po wyzwoleniu wrócił do domu i był współzałożycielem miejscowej rady narodowej. W 1946 r. został posłem do zgromadzenia narodowego. Zaczął ostro walczyć na terenie Karwiny z czeskimi szowinistami z Czechosłowackiej Partii Narodowo-Socjalistycznej spod znaku Františka Uhlířa, który domagał się wysiedlenia Polaków z Zaolzia. Kaleta wielokrotnie interpelował w Ministerstwie Szkolnictwa i Oświaty w sprawie zamykania polskich szkół. Uhlíř należał do kierownictwa tego resortu i swoje stanowisko wykorzystywał do realizacji swych koncepcji. W 1947 r. Kaleta pomagał w założeniu w Karwinie PZKO. Zabiegał, by koła miały swoje własne siedziby. Mówił też, że jeżeli Polacy nie będą zasilać partyjnych szeregów, to zostaną tu w Karwinie zjedzeni. Do partii garnęli się masowo czescy nacjonaliści, którzy uważali, że z naszą mniejszością trzeba zrobić porządek.
Marek A. Koprowski, Zginęli za polską sprawę. Mniejszość polska na Zaolziu 1870-2015, Replika, Poznań.

Książkę można nabyć TUTAJ.

Artykuł Wszystko zostało zbulane! Marek A. Koprowski o Polakach na Zaolziu pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wszystko-zostalo-zbulane-marek-a-koprowski-o-polakach-na-zaolziu/feed/ 0
Amerykański znaczek z polską flagą. Polski symbol został wyróżniony przez USA jako pierwszy, przed innymi sojusznikami https://niezlomni.com/amerykanski-znaczek-z-polska-flaga-polski-symbol-zostal-wyrozniony-przez-usa-jako-pierwszy-przed-innymi-sojusznikami/ https://niezlomni.com/amerykanski-znaczek-z-polska-flaga-polski-symbol-zostal-wyrozniony-przez-usa-jako-pierwszy-przed-innymi-sojusznikami/#respond Wed, 23 Jul 2014 23:11:51 +0000 http://niezlomni.com/?p=15340

W serii znaczków pocztowych przedstawiających flagi Narodów Sojuszniczych poczta amerykańska, jako pierwszą umieściła flagę Polski.

Postmaster General Frank C. Walker w swoim wystąpieniu stwierdził:

Dedykujemy dzisiaj znaczek pocztowy amerykański w hołdzie Polsce, ponieważ czcimy ją, jako pierwszy spośród krajów Zjednoczonych Narodów najechanych przez nieprzyjaciół. Hołd ten podnosimy do godności aktu urzędowego. Nie wydaliśmy tego znaczka niechętnie, lecz przeciwnie, z dumą i poczuciem słuszności. (...) Tu, w Chicago, serca nasze i umysły napełnia świadomość tego, co się dzieje tysiące mil od nas. Najeźdźca zajął spokojne wzgórza i szumiące pola Polski i stara się w bezwzględny sposób złamać naród, który broni się i nie chce się ugiąć".

znaczek"Jeśli chodzi o Polaków, to wnieśli oni do naszego kraju bogate tradycje narodu, który chociaż cierpiał przez długie wieki znany jest z charakteru pełnego żywotności. Polska jest starym krajem w tragedii i cierpieniu, lecz jest zawsze młodym krajem, ponieważ ciągle ożywia ją nowa nadzieja i nowe życie" - mówił do zebranych w Chicago Frank C. Walker.

Nawiązując do projektu graficznego znaczka stwierdził: "W feniksie przedstawionym na znaczku mamy podkreślony klasyczny symbolizm. Starożytni wierzyli, że ptak ten żyjąc przez wieki spalony został na popiół i że odrodzi się w swej młodzieńczej świeżości, z własnych popiołów. Po prawej stronie znaczka mamy inny symbol w postaci klęczącej kobiety wznoszącej ręce, z których spadły kajdany. Pomiędzy tymi dwoma figurami symbolizującymi nieśmiertelność i odrodzenie powiewa sztandar Polski...".

"Amerykanie, zaczerpnijcie podnietę wpatrując się w bohaterskie czyny Polski. Nauczmy się od Polski wiary w zwycięstwo i sprawiedliwość, nauczmy się śmiałego patrzenia w przyszłość, nauczmy się od Polski i Polaków jak walczyć o wolność wszędzie, gdzie tylko można znaleźć karabin, okręt lub samolot"- zakończył przemówienie Frank C. Walker.

Na kolejnych znaczkach serii znalazły się flagi - Czechosłowacji, Norwegii, Luksemburga, Holandii, Belgii, Francji, Grecji, Jugosławii, Albanii, Austrii, Danii i Korei (ukazał się w 1944 r.) - wszystkie o nominale 5 centów.

za Dziennikiem Polskim", Londyn 1943

Artykuł Amerykański znaczek z polską flagą. Polski symbol został wyróżniony przez USA jako pierwszy, przed innymi sojusznikami pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/amerykanski-znaczek-z-polska-flaga-polski-symbol-zostal-wyrozniony-przez-usa-jako-pierwszy-przed-innymi-sojusznikami/feed/ 0
„Niezwykle skomplikowana operacja tajnych służb”, czyli o spontanicznych przewrotach demokratycznych w demoludach https://niezlomni.com/niezwykle-skomplikowana-operacja-tajnych-sluzb-czyli-o-spontanicznych-przewrotach-demokratycznych-w-demoludach/ https://niezlomni.com/niezwykle-skomplikowana-operacja-tajnych-sluzb-czyli-o-spontanicznych-przewrotach-demokratycznych-w-demoludach/#respond Thu, 03 Jul 2014 08:58:14 +0000 http://niezlomni.com/?p=218 Dlaczego Kiszczak i inni oficerowie komunistycznego aparatu przemocy w Europie Wschodniej pozostali bezkarni? WŁADIMIR BUKOWSKI: Aby to zrozumieć, należy przyjrzeć się dokładnie upadkowi komunizmu. Temu,…

Artykuł „Niezwykle skomplikowana operacja tajnych służb”, czyli o spontanicznych przewrotach demokratycznych w demoludach pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niezwykle-skomplikowana-operacja-tajnych-sluzb-czyli-o-spontanicznych-przewrotach-demokratycznych-w-demoludach/feed/ 0
Odkłamujemy postać Ryszarda Kuklińskiego. I przypominamy o prawdzie o Jaruzelskim zawartej w amerykańskich aktach https://niezlomni.com/jak-ryszard-kuklinski-ogral-sowietow-dzieki-temu-ratujac-polske-i-o-prawdzie-o-jaruzelskim-zawartej-w-amerykanskich-aktach/ https://niezlomni.com/jak-ryszard-kuklinski-ogral-sowietow-dzieki-temu-ratujac-polske-i-o-prawdzie-o-jaruzelskim-zawartej-w-amerykanskich-aktach/#comments Wed, 06 Nov 2013 14:03:56 +0000 http://niezlomni.com/?p=1228

[caption id="attachment_1229" align="alignleft" width="550"]Ryszard Kukliński Ryszard Kukliński[/caption]

PAMIĘTAMY:

Dokładnie 32 lata temu 6 listopada 1981 r. z Polski musiał uciekać pułkownik Ryszard Kukliński. 7 listopada 1981 roku, zamknięty w drewnianej skrzyni, uciekał przed rządzącymi Polską w imieniu wrogiego państwa. 

Najpóźniej po inwazji Czechosłowacji przez Armię Czerwoną i formacje tubylcze tzw. Paktu Warszawskiego, pułkownik Ryszard Jerzy Kukliński zrozumiał, że Polska jest w sowieckiej niewoli. Postanowił aktywnie włączyć się do walki o wolność kraju. Skontaktował się z Amerykanami.

Naturalnie dla znakomitej większości Polaków byłoby najbardziej zrozumiałe, gdyby oficer ten zachowywał się zgodnie z czytelnymi regułami tradycji polskiej. Na przykład, nikt chyba nie odnosiłby się do niego z ambiwalencją, gdyby płk. Kukliński skontaktował się z opozycją – bez względu na to, że była ona do dużego stopnia zinfiltrowana przez tajną komunistyczną policję. Nieważne, że wkrótce by wpadł – tak jak kpt. SB Adam Hodysz, który odważnie pomagał podziemiu. Ważne aby płk. Kukliński zrobił coś na polską, lokalną skalę. Najbardziej pewnie wszyscy antykomunistyczni patrioci ucieszyliby się gdyby oficer ten wykonał Wielki, Romantyczny Gest. Jak pięknie byłoby gdyby wysadził się w powietrze wraz z gen. Wojciechem Jaruzelskim czy innymi sowieckimi plenipotentami w Polsce, a może nawet z samym kremlowskim marszałkiem Wiktorem Kulikowem.

Naturalnie – na globalną skalę – takie gesty nic nie znaczyłyby. Nawet najbardziej spektakularny zamach co najwyżej poprawiłby na krótko humor więźniom baraku PRL zamkniętym w Gułagu Sowieckiego Imperium. Współpraca z opozycją, pomijając wszystko inne, miała by co najwyżej małe znaczenie doraźne i lokalne. Może kontakt z Kuklińskim pomógłby zidentyfikować kilku kapusiów, a działacze opozycji byliby lepiej poinformowani o nastrojach władz wojskowych reżimu reprezentującego Kreml w Warszawie. I nic ponadto. Czyli – w wymiarze wielkiej polityki: praktycznie nic.

Jest to jasne dla każdego wyrastającego ponad PRL-owski grajdołek. Dlatego płk. Kukliński zdecydował się na inne wyjście.

[quote]Postawił sobie pytanie: Kto ma największy wpływ na sytuację w Polsce? Odpowiedź: Sowieci. A kto ma największy wpływ na Sowietów? Amerykanie. Trzeba więc pomóc Amerykanom tak, aby mogli wpłynąć na Sowietów z korzyścią dla RP.[/quote]

Kukliński najpierw zamierzał stworzyć podziemną, kadrową organizację niepodległościową wśród oficerów polskich. Wnet zachodni sprzymierzeńcy Polski wyperswadowali mu to: nie był to czas na kadrową nawet konspirację. Tylko praca w pojedynkę mogła przynieść pożądane rezultaty. Obie strony – amerykańska i polska, reprezentowana przez Kuklińskiego chciały tego samego: zwycięstwa nad Sowietami.

Kukliński nie widział więc siebie jako „szpiega CIA”, a tylko jako oficera polskiego, który manipuluje USA na korzyść Polski. W jaki sposób? Dając Amerykanom informacje o najtajniejszych sekretach Sowietów. W ten sposób Kukliński umożliwił Amerykanom wykonywać cały szereg antysowieckich ruchów podczas końcowego okresu Zimnej Wojny.

kuklinskiZwykle ruchy antysowieckie były siłą rzeczy zgodne z interesem Polski, z walką o niepodległość kraju. Ale nie wszystkie. Na przykład, USA – w wypadku sowieckiego najazdu na Europę Zachodnią – planowały za pomocą ataku nuklearnego powstrzymać tzw. „drugi sowiecki eszelon” w marszu, gdy ten przemieszczać się miał przez terytorium Polski. Groźba nuklearnej zagłady kraju była jednym z najsilniejszych bodźców kierujących decyzją płk. Kuklińskiego.Uznał, że informacje, jakie podaje do Waszyngtonu, wymuszą na Amerykanach zmianę planów, wskażą na słabości sowieckiego przeciwnika poza Polską i tym samym odsuną groźbę nalotu nuklearnego od Polski. No bo po tym jak Kuklińskiemu udało się zdobyć i dostarczyć USA plany i lokację bunkra, w którym mieli się ukrywać sowieccy przywódcy, to przecież logicznym jest, że na wypadek inwazji Armii Czerwonej na Europę, czy gdzie indziej, Amerykanie najpierw wysłaliby rakietę nuklearną w ten bunkier (w głębi Związku Sowieckiego), a nie w Warszawę. Tak słusznie rozumował Kukliński.

Oczywiście pamiętajmy, że wojna nie zawsze kieruje się logiką, a plan nuklearnego nalotu na Polskę był tylko jednym z rozmaitych wariantów amerykańskiej odpowiedzi na sowiecką agresję. Najbardziej prawdopodobne było, że ponieważ Sowieci mieli wystarczającą ilość wojska w Niemczech Wschodnich, Czechosłowacji i PRL, udałoby im się za jednym zamachem – bez broni nuklearnej i bez pomocy tzw. „drugiego eszelonu” -- zdobyć całą Europę. Nie było potrzeby bombardowania Polski. Poza tym Amerykanie wiedzieli, że sowiecka doktryna wojenna zakładała, że odpowiedzią na nawet pojedynczą rakietę z głowicą nuklearną wystrzeloną w jakiekolwiek miejsce w Imperium Sowieckim – a w tym w PRL – Kreml miał zamiar odpowiedzieć natychmiastowym i zmasowanym atakiem jądrowym na USA.

Amerykanie długo zastanawialiby się czy unicestwienie Polski przestraszyłoby Sowietów na tyle, aby zarzuciliby swoje plany zrównania z ziemią USA. Prawda, Sowieci mieli w nosie Polskę. Ale uznaliby atak na nią za zagrożenie swego własnego bytu. Najpewniej zareagowaliby zgodnie z planem, posyłając salwę nuklearną w USA.

Z drugiej strony Amerykanie baliby się też innych konsekwencji ataku nuklearnego na Polskę. Jego rezultat pośredni to całkowite zatrucie radioaktywne Bałtyku, państw bałtyckich, terenów ukraińskich i białoruskich, Czechosłowacji wybrzeży Skandynawii, oraz Niemiec Wschodnich. Z Polski i Polaków nie zostałoby nic, ale większość Europy Środkowej i Północnej przemieniłaby się też w pustynie. Miliony nie-Polaków zmarłyby w powolnych męczarniach.

Czyli można twierdzić, że z rozmaitych powodów wymienionych powyżej scenariusz jakiegokolwiek, nawet minimalnego, użycia broni nuklearnej w Europie był raczej nierealny. Ale właśnie dlatego – aby nigdy nie doszło do takiej makabry – Amerykanie musieli mieć nad Sowietami przewagę. Musieli ich trzymać w szachu. I dlatego potrzebowali nie tylko przewagę technologiczno-naukową, ale również przewagę informacyjną. I tutaj tą przewagę dostarczył im płk. Kukliński w formie ponad 60.000 stron tajnych dokumentów Paktu Warszawskiego. Amerykanie mogli grać i ogrywać Sowietów, bowiem znali z góry ich ruchy.

Na przykład, gdy Armia Czerwona szykowała się do inwazji Polski jesienią 1980 r., prezydent Jimmy Carter wprost ostrzegł Leonida Breżniewa, że USA wiedzą co Związek Sowiecki szykuje. Zmusiło to Kreml do szukania innych opcji, a przynajmniej do traktowania bezpośredniej inwazji jako środka ostatecznego. Sowieci zażądali od swoich tubylczych plenipotentów „przywrócenia spokoju” w Warszawie.Naturalnie gdyby tubylczym komunistom nie powiodłoby się, to Kreml interweniowałby. USA nie podniosłyby ręki. W obliczu możliwej wojny nuklearnej pomoc militarna dla Polski byłoby to samobójstwo. Dlatego Amerykanie woleli, żeby – z dwojga złego – „Solidarność” zdławili tubylczy komuniści. I dlatego Carter interweniował przeciw sowieckiemu najazdowi, a zezłoszczeni Sowieci niemiłosiernie naciskali na swoich plenipotentów w Warszawie.

I tutaj więc płk. Kukliński miał rację. Informacje od niego zapobiegły sowieckiej inwazji. A tubylczy komuniści dołączyli stan wojenny do szeregu zbrodni popełnionych na Narodzie Polskim od czasu ich pojawienia się z Armią Czerwoną w 1918 r., a szczególnie po 1944 r.

[quote]Zbrodnia Jaruzelskiego nie miała nic wspólnego z ratowaniem Polski, a tylko z ratowaniem własnego stołka. Dokumenty przekazane przez Kuklińskiego mówią o tym jednoznacznie.[/quote]

Tyle o powodach działań płk. Kuklińskiego i korzyściach płynących z tego dla Polski. A teraz o wymiarze moralnym jego czynu.

[quote]Zarzuca mu się, że złamał przysięgę wojskową. To prawda. Jednak gdy ją składał, nie było suwerennego państwa polskiego. Przecież PRL to nie Polska. To była sowiecka kolonia z autonomią wewnętrzną z ograniczonym mandatem władzy dla tubylczych plenipotentów Kremla. PRL powstała na skutek gwałtu zadanego Polakom przez Stalina. W świetle prawa liczyła się tylko przysięga przed Rządem RP w Londynie.[/quote]

[caption id="attachment_1232" align="alignleft" width="620"]Kukliński (stoi) i Jaruzelski podczas spotkania dowództwa Układu Warszawskiego. Kukliński (stoi) i Jaruzelski podczas spotkania dowództwa Układu Warszawskiego.[/caption]

Zresztą nie był to dla Polaków dylemat nowy. No bo jak mamy sądzić rodaków naszych, którzy wcieleni zostali do armii rosyjskiej za cara czy niemieckiej za Kajzera bądź Hitlera? Jeśli przeszli na stronę przeciwników cara, Kajzera, bądź Hitlera, to przecież też złamali przysięgę. Oficer Wojska Polskiego Walerian Łukasiński ją złamał i brał udział w spiskowej, anty-kremlowskiej organizacji Wolnomularstwo Narodowe. A przecież przysięgał carowi jako królowi Polski. Naczelnik Powstania Styczniowego Romuald Traugutt ją złamał. Jak również generał Haller, generał  i wszyscy inni wojskowi, którzy zaczęli I wojnę światową pod sztandarami zaborców.

Naturalnie nie zawsze wszystko jest tak jednoznaczne. Przecież nie wszystkim Polakom udało się samorzutnie uciec ze służby w Wehrmachcie. Czasami okoliczności sprawiały, że – wraz ze swoimi niemieckimi „współtowarzyszami” – dostawali się do niewoli tylko po krwawej walce. Ale potem mieli szanse wykazania swego patriotyzmu w szeregach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

[quote]I właśnie to jest klucz, według którego należy sądzić wojskowych, również w czasie pokoju, również w PRL. Czy służyli Polsce, czy służyli Kremlowi? Czy opowiadali poborowym o prawdziwych tradycjach oręża polskiego czy o sowieckich? Czy ścigali kadrę i poborowych za uczęszczanie na mszę świętą? Czy donosili na kolegów-oficerów? Czy kradli wraz z nomenklaturową sitwą? Czy szli po trupach na szczyt struktury sowieckiej okupacji przez tubylczych przedstawicieli? Czy w sercu grało im nieśmiertelne: „Lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń!” Czy w trakcie powstania poznańskiego w 1956 r., czy masakr na Wybrzeżu w 1970 r., czy dławienia „Solidarności” w grudniu 1981 r., rozkazywali swoim żołnierzom bezwzględnie według kremlowskiego przykazania, czy też przechodzili na drugą stronę, bądź też z sympatią traktowali walczących o niepodległość braci-Polaków, źle wypełniając rozkazy tubylczych plenipotentów Kremla?[/quote]

Pamiętajmy, że jednoznacznych jurgieltelników jak zwykle była raczej mała grupa. Ich potęga polega na tym, że potrafią obłudnie – broniąc własnej skóry – wmówić całej rzeszy z gruntu porządnych – choć pasywnych – osób, że Polacy ci również winni są zdradzie bo współpracowały z tubelczymi plenipotentami Kremla. Naturalnie to bzdura. Winnymi zdrady są główni plenipotenci Kremla, a nie oficerowie polscy służący polskiej tradycji w szeregach wojska pod komunistyczną komendą. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie kwestionowałby patriotyzmu większości żołnierzy i oficerów młodszych (oprócz politruków i związanych z sowieckimi służbami specjalnymi) w tzw. „armii Berlinga”.

Wypada jeszcze zapytać jakie miał korzyści płk. Kukliński ze swego poświęcenia się dla Polski. Podkreślmy: dokumenty CIA jednoznacznie potwierdzają, że pułkownik NIGDY nie upominał się o pieniądze. Co więcej, w PRL miał willę, jacht, dostęp do przywilejów zarezerwowanych dla najwyższych tubylczych funkcjonariuszy struktury sowieckiej okupacji przez przedstawiciela. To prawda, gdy udało mu się ewakuować siebie i swoją rodzinę z Polski, władze amerykańskie zadbały o jego utrzymanie. Dostał pracę odpowiednią dla swych kwalifikacji. Ale jego standard życia właściwie się nie zmienił. Ponadto, stracił obu synów w bardzo tajemniczych „wypadkach” – a osoby związane ze służbami specjalnymi USA prywatnie podkreślały wielokrotnie, że najpewniej chłopcy padli ofiarą komunistycznych skrytobójców.

Na koniec kilka spostrzeżeń o książce Benjamina Weislera. Czyta się to jak podręcznik dla szpiega, z mnóstwem szczegółów technicznych tego fachu. Autor unika zbyt wielu sądów. Prawie zupełnym milczeniem zbywa sprawę tajemniczej śmierci synów płk. Kuklińskiego.

Weisler podaje natomiast garść ciekawych szczegółów z wczesnego życia swego bohatera. Jego ojciec był w konspiracji, został aresztowany przez Gestapo i zamordowany w narodowo-socjalistycznym niemieckim obozie koncentracyjnym.

Czternastoletni Rysiek uciekł. Starał się wstąpić do organizacji podziemnej. AK go odrzuciła jako małoletniego. Plakatował miasto dla „Miecza i Pługa”. Potem w podwarszawskich lasach przystąpił do złożonej z młodych chłopców grupy przetrwania, która – pod wodzą żydowskiego nastolatka – zdobywała środki do życia w okolicznych wsiach. Stale nękani obławami policji, grupa rozpadła się. W desperacji, aby zalegalizować się, Rysiek Kukliński „dobrowolnie” zgłosił się na roboty do Niemiec. Po wojnie znalazł się we Wrocławiu. Zakochał się w dziewczynie, której ojciec był szefem zabezpieczenia mienia państwowego w tym mieście. Ten okres życia Kuklińskiego jest niejasny. Najprawdopodobniej służył u ojca swej dziewczyny. Chyba nie było to UB, a raczej jakaś podległa milicji grupa ochrony mienia państwowego. Potem, w 1947, poszedł do wojska, do szkoły elewów, a następnie szkoły oficerskiej. Został aresztowany przez Informację Wojskową za zatajenie przynależności do podziemia niepodległościowego. Dzięki znajomościom udało mu się uniknąć większych konsekwencji: uratował go też młody wiek w czasie okupacji.

kuklinski2

Ogólnie: Tajne życie to praca dziennikarska. Nie ma w niej właściwie żadnych informacji historycznych, brak tła dziejowego. Jak zauważył Herb Romerstein, żaden przeciętny czytelnik amerykański nie dowie się, dlaczego Sowieci i komuniści rządzili Polską i jak się tam znaleźli. Mimo wszystko jednak Weisler zrobił dobrą robotę opisując działalność „pierwszego polskiego oficera w NATO” – jak go określił jego największy sojusznik, profesor Zbigniew Brzeziński. Natomiast wywiad USA scharakteryzował płk. Kuklińskiego jako patriotę i idealistę, którego celem była walka o wolność Polski. Symptomem głębokiego zaawansowania syndromu zniewolonego umysłu u PRLowców jest to, że w Warszawie większość jeszcze nie dostrzegła tej prostej prawdy.

Marek Jan Chodakiewicz, artykuł "Jednoosobowa konspira: Pułkownik Kukliński skończyłby 80 lat" (opublikowany na blogu Autora chodakiewicz.salon24.pl)

Autor pisze o publikacji:
Benjamin Weiser
, A Secret Life: The Polish Officer, His Covert Mission, and the Price He Paid to Save His Country (New York: PublicAffairs, 2004)

Artykuł Odkłamujemy postać Ryszarda Kuklińskiego. I przypominamy o prawdzie o Jaruzelskim zawartej w amerykańskich aktach pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-ryszard-kuklinski-ogral-sowietow-dzieki-temu-ratujac-polske-i-o-prawdzie-o-jaruzelskim-zawartej-w-amerykanskich-aktach/feed/ 3
Tak komuniści zacierali ślady. Masowa akcja niszczenia dokumentów – nikt nie reagował… https://niezlomni.com/tak-komunisci-zacierali-slady-masowa-akcja-niszczenia-dokumentow-nikt-nie-reagowal/ https://niezlomni.com/tak-komunisci-zacierali-slady-masowa-akcja-niszczenia-dokumentow-nikt-nie-reagowal/#respond Wed, 06 Nov 2013 08:20:15 +0000 http://niezlomni.com/?p=1200 Zima przełomu lat 1989/1990 – od kilku miesięcy działał gabinet premiera Tadeusza Mazowieckiego. Jednak w najważniejszych ministerstwach nadal tkwiła komunistyczna nomenklatura, zaś w MSW trwało…

Artykuł Tak komuniści zacierali ślady. Masowa akcja niszczenia dokumentów – nikt nie reagował… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tak-komunisci-zacierali-slady-masowa-akcja-niszczenia-dokumentow-nikt-nie-reagowal/feed/ 0
Jak PRL niszczył pisarzy wybitnych i kto zajmował ich miejsce. „Za nimi żaden pies nie pójdzie” https://niezlomni.com/jak-prl-obchodzil-sie-z-pisarzami-wybitnymi-i-kto-zajmowal-ich-miejsce-za-nimi-zaden-pies-nie-pojdzie/ Sat, 02 Nov 2013 21:58:44 +0000 http://niezlomni.com/?p=1014

[caption id="attachment_1015" align="alignleft" width="200"]Lech Leon Beynar "Nowina", Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka". Lech Leon Beynar "Nowina", Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka".[/caption]

Nie można o nich mówić jako o rówieśnikach w sensie dosłownym, bo Paweł Jasienica (1909 – 1970) był o 13 lat starszy od Janusza Przymanowskiego (1922 – 1998). Ale obaj wzięli czynny udział w II wojnie światowej, obaj później zajmowali się pisaniem o historii i obaj najsilniej oddziaływali na społeczeństwo w okresie Gomułki. Poza tym – same różnice. Jak między partyzantką Armii Krajowej a Armią Czerwoną, między wielką historiozofią a propagandą i bajkami dla dzieci, wreszcie między troską, by rodacy widzieli dzieje ojczyzny we właściwym wymiarze, a fałszowaniem przeszłości w interesie PRL i Sowietów. Czy ten drugi ze spokojnym sumieniem?

PAWEŁ JASIENICA

19 marca 1968 roku prawdziwe nazwisko Pawła Jasienicy – Leon Lech Beynar – usłyszała cała Polska. Z ust Władysława Gomułki, który na wiecu w Sali Kongresowej wskazał winnych tzw. wydarzeń marcowych. I sekretarz KC PZPR za jednego z głównych oskarżonych uznał właśnie Beynara, pod nazwiskiem Jasienicy znanego jako autor historycznych bestsellerów: „Myśli o dawnej Polsce”, „Polska Piastów”, „Polska Jagiellonów”.

Zdumionemu narodowi towarzysz Wiesław oznajmił, że wzięty pisarz w czasie wojny był prawą ręką „Łupaszki”, w którego „bandzie” (właściwie: V Brygada Wileńska AK) podpalał po wojnie wsie i zabijał niewinnych ludzi. Beynara, aresztowanego w 1948 roku, zwolniono jednak z powodów – zaakcentował mówca – mu znanych. W ten sposób Jasienica został potrójnie

[caption id="attachment_1016" align="alignleft" width="300"]Władysław Gomułka Władysław Gomułka[/caption]

unicestwiony: jako człowiek ukrywający tożsamość (zapewne Żyd), bandyta strzelający do chłopów na Białostocczyźnie, wreszcie jako ubecka wtyka, która w ręce władz wydała towarzyszy broni (w tym samego „Łupaszkę”, mjr. Zygmunta Szendzielarza, aresztowanego również w 1948 r., a dwa lata później skazanego na karę śmierci i straconego).

Pisarz wiedział, że najbliższe mu środowisko zna prawdę o nim i jego pochodzeniu, z korzeniami – jeśli już, to tatarskimi. Ma też świadomość, że nie prowadził akcji w Narewce, gdzie zginęli czterej sprzyjający komunistom chłopi, a „w Boćkach i Siemiatyczach (zdarzyć się tam miały podobne wypadki – przyp. K.M.) nie był nigdy w życiu, nie spalił żadnej wioski, białoruskiej ani innej”.

Znane też były okoliczności jego zwolnienia z więzienia, w którym przesiedział dwa miesiące. Po skutecznej interwencji Bolesława Piaseckiego, który za niego poręczył, zapewniając, że Jasienica nie należy do żadnej konspiracji, uwolniła go dyrektor Departamentu Politycznego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, sławna Luna Brystygierowa, mówiąc:

„Wyjdzie pan na wolność, zobaczymy, czy się to Ojczyźnie opłaci”.

Ale wyjaśnienia Jasienicy trafiły do ograniczonej liczby osób, a większość zapamiętała oszczerstwa Gomułki, czytała też to, co wypisywali o Jasienicy Ryszard Gontarz i inni marcowi propagandyści. Autor „Polski Piastów” był tym zgnębiony, co niewątpliwie – obok nieuleczalnej choroby nowotworowej – przyspieszyło jego zgon w 1970 roku. Miał 61 lat.

Jego ostatnią, nieukończoną książką był „Pamiętnik”, w którym m.in. stwierdzał z goryczą:

[quote]Mój dom wcale nie jest moją twierdzą. Nie jestem panem szuflady własnego biurka.[/quote]

Jasienica nie wiedział nawet, do jakiego stopnia prawdziwe są te słowa: donosiła bowiem na niego Służbie Bezpieczeństwa Zofia Nena Beynarowa, z którą ożenił się w 1969 r.

Był historykiem z wykształcenia i zamiłowania, autorem nie tylko słynnej trylogii z dziejów Polski („Polska Piastów”, „Polska Jagiellonów”, „Rzeczpospolita Obojga Narodów”), ale książki o Annie Jagiellonce – „Ostatnia z rodu”, i pasjonujących reportaży archeologicznych z zamierzchłej przeszłości, jak „Słowiański rodowód”, czy wreszcie wydanych już po jego śmierci szkiców „Polska anarchia” i „Rozważania o wojnie domowej”.

Ten urodzony w Symbirsku (jak Lenin), wykształcony w Wilnie, terminujący literacko w krakowskim „Tygodniku Powszechnym” autor od 1950 roku mieszkał w Warszawie. Był ostatnim prezesem rozwiązanego przez władze w 1962 r. Klubu Krzywego Koła. Wiceprezesował Polskiemu Pen Clubowi i Związkowi Literatów Polskich. W 1964 r. podpisał „List 34”, protest największych autorytetów polskiego świata nauki i kultury przeciw ograniczeniom wydawniczym i działalności cenzury.

Za zasługi dla Rzeczypospolitej i za wybitne osiągnięcia pisarskie 3 maja 2007 roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie Pawła Jasienicę Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.

JANUSZ PRZYMANOWSKI

[caption id="attachment_1017" align="alignleft" width="300"]Janusz Przymanowski Janusz Przymanowski[/caption]

W lipcu 1988 roku Michaił Gorbaczow spotkał się na Zamku Królewskim w Warszawie ze starannie wyselekcjonowanymi przez władze przedstawicielami polskiego świata kultury. Był wśród nich Janusz Przymanowski, który zaproponował, że załaduje na ciężarówkę 50 tysięcy egzemplarzy swoich książek i będzie je sprzedawał w Kraju Rad. – Niech mi pan, panie Michale, pozwoli to zrobić – poprosił. Gorbaczow nie ustosunkował się do tej oferty.

Książką, którą pisarz sprzedawałby w ZSRR z ciężarówki, mogliby być jedynie „Czetyre tankista i sobaka”. W Związku Sowieckim ta spopularyzowana przez serial telewizyjny opowieść o dzielnej załodze czołgu „Rudy” i mądrym psie Szariku, którzy do spółki pokonali połączone siły Wehrmachtu i jednostek SS, cieszyła się dużym powodzeniem; na spotkania z aktorami grającymi role czołgistów przychodziły tłumy, a książka doczekała się czterech masowych wydań. W NRD „Pancerni” też mieli cztery edycje („Vier Panzernsoldaten und ein Hund” – to dopiero brzmiało!), a w Czechosłowacji sześć. W PRL 17.

[caption id="attachment_1018" align="alignleft" width="173"]Maria Hulewiczowa Maria Hulewiczowa[/caption]

„Pancernych” pokochały narody miłujące pokój (ale, odnotuję, były też tłumaczenia na szwedzki i portugalski), co umożliwiło ich twórcy nabyć w Warszawie dom przy ulicy Idzikowskiego, niedaleko willi generała Jaruzelskiego. Zamieszkał tam z drugą żoną Marią Hulewiczową, dawną współpracowniczką Stanisława Mikołajczyka, torturowaną w śledztwie przez UB.

Ale w lutym 1982 r. Mieczysław F. Rakowski zanotował w „Dzienniku”, że autor „Czterech pancernych i psa” „połowę swojego domu musi wydzierżawić Pumie (Przedsiębiorstwu Usług Mieszkaniowych i Administracji, w latach komuny zajmującemu się wynajmem mieszkań dla cudzoziemców – przyp. K.M.), ponieważ nie jest w stanie go utrzymać”. Komunikat ten ówczesny wicepremier opatrzył zgryźliwym komentarzem: „Chyba nie należy do najbiedniejszych”. Przymanowski w końcu sprzedał ten dom... Andrzejowi Szczypiorskiemu. Czy ten wyrzucił z ogrodu tabliczkę z napisem „Ulica Czterech Pancernych”, historia milczy.

W latach 1980 – 1985 Przymanowski był posłem na Sejm PRL, po wprowadzeniu stanu wojennego wsławiając się wystąpieniami wyjątkowo agresywnymi wobec „Solidarności”. W stanie wojennym krążył po Polsce krótki wierszyk:

 

[quote]Hołuj, Żukrowski, Przymanowski, Lenart

czterej pancerni.

Mierni, ale ujdzie.

Na nowy serial byłby niezły temat,

cóż, gdy za nimi żaden pies nie pójdzie.[/quote]

 

[caption id="attachment_1019" align="alignleft" width="197"]Andrzej Szczypiorski Andrzej Szczypiorski[/caption]

W 1939 roku zgłosił się do wojska na ochotnika. Internowany pod Tarnopolem, trafił do sowieckiego obozu, skąd go – jako nieletniego (miał 17 lat) – zwolniono do... pracy w kopalni bazaltu na Wołyniu. W 1941 r. wstąpił do Komsomołu. W styczniu 1943 r. zasilił szeregi Armii Czerwonej i walczył nad Morzem Azowskim, gdzie został ranny. Następnie zmienił mundur na polski. W 1. Armii Wojska Polskiego był politrukiem, by w 5. Brygadzie Artylerii dojść do funkcji zastępcy dowódcy baterii, a wkrótce dywizjonu. W lutym 1945 r. wstąpił do PPR.

15 lat później był już członkiem Komitetu Warszawskiego PZPR. Bibliografia jego książek jest bardzo obszerna. Pisał powieści i opowiadania, utwory dla dzieci, broszury propagandowe i piosenki. Np. „Takie ładne chłopaki” czy „Balladę studziankowską” ze słowami:

Dziesiąty sierpnia upalny dzień,
Ziemia pod stalą zadrży,
Trzecia kompania przez dymów
cień
Wali w pancernej szarży.

Większą popularność poza „Czterema pancernymi i psem” (1964, przerobionymi też na musical i komiks) zdobyły „Tajemnice wzgórza 117” (1954), napisani razem z Owidiuszem Gorczakowem „Minerzy podniebnych dróg” (1959) i „Bitwa pod Studziankami” (1964). Pułkownik Janusz Przymanowski zmarł w 1998 roku.

Krzysztof Masłoń, "Rzeczpospolita" (2007 r.)

Artykuł Jak PRL niszczył pisarzy wybitnych i kto zajmował ich miejsce. „Za nimi żaden pies nie pójdzie” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>