bolszewicy – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png bolszewicy – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Na pohybel czerwonej zarazie! „Wojna polsko-bolszewicka 1920 w komiksie”. [WIDEO] https://niezlomni.com/na-pohybel-czerwonej-zarazie-wojna-polsko-bolszewicka-1920-w-komiksie-wideo/ https://niezlomni.com/na-pohybel-czerwonej-zarazie-wojna-polsko-bolszewicka-1920-w-komiksie-wideo/#respond Sat, 15 Aug 2020 07:53:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=51121

Dlaczego dwa lata po odzyskaniu niepodległości Polacy musieli walczyć o swoją wolność? Jak to się stało, że w 1920 r. armia sowiecka dotarła aż pod Warszawę? Dlaczego Bitwa Warszawska zaliczana jest do tych, które zdecydowały o losach świata? Czy faktycznie był to cud?

Opowiada o tym najnowszy komiks, który w sposób niezwykle barwny pokazuje historię bohaterskiej walki żołnierzy polskich z budzącą grozę armią sowiecką.

Przed nami cała galeria bohaterów: znakomici dowódcy i stratedzy, oddani żołnierze i... pewien cichy kapłan, który stał się symbolem tej zwycięskiej bitwy, określanej jako Cud nad Wisłą.

Paweł Kołodziejski, Wojna polsko-bolszewicka 1920 w komiksie, Wydawnictwo AA, Kraków 2020. Książkę można kupić na stronie religijna.pl.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Artykuł Na pohybel czerwonej zarazie! „Wojna polsko-bolszewicka 1920 w komiksie”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/na-pohybel-czerwonej-zarazie-wojna-polsko-bolszewicka-1920-w-komiksie-wideo/feed/ 0
„Gdy bolszewicy byli blisko Warszawy, niemal każdy więzień twierdził to samo: ‚Będę bronił ojczyzny do ostatniej kropli krwi’”. Wspomnienia żydowskiego złodzieja, którymi zachwycił się Melchior Wańkowicz. [WIDEO] https://niezlomni.com/gdy-bolszewicy-byli-blisko-warszawy-niemal-kazdy-wiezien-twierdzil-to-samo-bede-bronil-ojczyzny-do-ostatniej-kropli-krwi-wspomnienia-zydowskiego-zlodzieja-ktorymi-zachwycil-sie-melc/ https://niezlomni.com/gdy-bolszewicy-byli-blisko-warszawy-niemal-kazdy-wiezien-twierdzil-to-samo-bede-bronil-ojczyzny-do-ostatniej-kropli-krwi-wspomnienia-zydowskiego-zlodzieja-ktorymi-zachwycil-sie-melc/#respond Tue, 12 Mar 2019 06:51:42 +0000 https://niezlomni.com/?p=50727

Żywe Grobowce po raz pierwszy ukazały się nakładem wydawnictwa „Rój” w 1934 roku i są kontynuacją Życiorysu własnego przestępcy – wspomnień Żyda i złodzieja występującego pod pseudonimem Urke Nachalnik. 

W pierwszej części – Życiorysu własnego przestępcy wspomniany złodziej i recydywista opisał swoje dzieciństwo, młodość oraz przedstawił wszystko to, co go sprowadziło na złą drogę. Urke Nachalnik, a właściwie Icek Boruch Farbarowicz, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, zanim przybrał złodziejski pseudonim, sporą część swojego życia spędził w paserskich melinach albo w więzieniach. Życiorys własny przestępcy napisał w jednym z nich, w którym odsiadywał wyrok 8 lat za napad. Część druga powstała już na wolności. W Żywych grobowcach Nachalnik wraca do momentu, gdy siedzi w łomżyńskim „Czerwoniaku”, a Polska odzyskuje niepodległość. Tę doniosłą chwilę tak wspominał:
Radość moja i kolegów po rozkuciu z kajdan była bezgraniczna. Ściskaliśmy się wzajemnie i śmieliśmy się na poły głupkowato. Maniek w uniesieniu krzyczał na całe gardło: „Psia jego mać, niech żyje Polska!”.
Władza, stojąc na korytarzu i widząc naszą radość, śmiała się wraz z nami.
Z nastaniem niepodległości w łomżyńskim więzieniu zmienił się język klawiszy, zelżał więzienny dryl i poprawiło się jedzenie. Początkowo polska administracja czyniła wszystkim więźniom nadzieję na szybkie zwolnienie. Jednak tak się nie stało. Amnestia objęła zwłaszcza więźniów politycznych i przestępców z drobnymi wyrokami. Dla zawodowych kryminalistów takich jak Nachalnik, Rzeczpospolita nie miała taryfy ulgowej i w końcu musieli się oni pogodzić z tym, że pierwsze lata wolnej Polski spędzą za kratami. Prawdę mówiąc, taki obrót sprawy Nachalnikowi wyszedł tylko na dobre. W więzieniu mógł nauczyć się pisać i czytać po polsku, co miało kluczowy wpływ na jego późniejsze losy. Ta zdolność odkryła przed nim całe piękno literatury, a w przyszłości przyczyniła się do zmiany sposobu zarabiania na życie. Nachalnik tak polubił książki, że był gotów dla ich zdobycia złamać więzienny regulamin i trafić do karceru.
Jedynem mojem zajęciem w błogosławionym Mokotowie przez długie dni samotności w celi było czytanie książek, których dawano na tydzień dwie na celę. Wychodząc na spacer, starałem się zamienić przeczytane książki ze starszym więźniem z innej celi. Za to „przestępstwo według regulaminu groził mi karcer. Byłem łakomy wiedzy i dlatego kara nie odstraszała mnie, toteż wciąż na lewo brałem nowe książki.
Urke Nachalnik czytał wszystko, co mu wpadło w ręce. Jak sam przyznał, najbardziej lubił tych autorów, którzy znali życie.
Pamiętam, z jakim to zachwytem czytałem książkę Londona: Martin Eden. Byłem zachwycony. Do dziś pamiętam cały utwór, tak mi się podobał.
Nachalnik, jak wielu przed nim, przygodę z pisarstwem zaczął od wierszy, które początkowo wydrapywał na ścianach celi, jak to było w zwyczaju. Kiedy został przeniesiony do więzienia mokotowskiego, jego poezję zaczęto drukować w gazetce „Głos Więźnia”. W końcu zaczął pisywać opowiadania inspirowane swoim życiem, a może i kumpli spod celi. Odsiadując w rawickim więzieniu ośmioletni wyrok za napad, nawiązał kontakt z wydawnictwem „Rój”, do którego wysłał próbkę swej twórczości. Melchior Wańkowicz zauważył w nim, tak jak później w Sergiuszu Piaseckim, talent i namówił do napisania autobiografii. Życiorys własny przestępcy – pierwsza część jego wspomnień trafiła do księgarń w 1933 roku, jednak ich wydawcą nie był Wańkowicz, tylko Towarzystwo Opieki nad Więźniami „Patronat”. Stało się tak za sprawą Stanisława Kowalskiego, nauczyciela w rawickim więzieniu, który zainteresował się Nachalnikiem. Jego wspomnienia wysłał do USA słynnemu socjologowi Florianowi Znanieckiemu, który ocenił je bardzo wysoko. Przede wszystkim jako materiał obrazujący życie przestępców i ich środowisko, co mogło być wyjątkowo cennym źródłem dla psychologów, kryminologów i socjologów badających ten aspekt ludzkiego życia. Książka ta odbiła się szerokim echem, budząc wiele skrajnych emocji. Nachalnik na swój sposób stał się sławny, ale nie bogaty, na co zapewne liczył. Jednak odkąd zaczął pisać, już nigdy nie wrócił do więzienia i zamiast wytrychem, na życie zarabiał piórem. Urke nie miał farta w złodziejskim rzemiośle, bo mając 35 lat, piętnaście z nich spędził w więzieniach, zatem bilans zysków i strat był bardzo mizerny. Można odnieść wrażenie, że Nachalnik został przestępcą tylko po to, żeby później mieć o czym pisać i z czego żyć.
Jeszcze przed ukazaniem się Żywych grobowców – drugiej części wspomnień, nakładem wydawnictwa M. Fruchtman wyszedł zbiór nowel, noszący tytuł Miłość przestępcy.


Mogłoby się wydawać, że Żywe grobowce to tylko kilka kolejnych lat z życia złodzieja, ale w tym czasie, kiedy Nachalnik siedział w więzieniu, odrodziła się Rzeczpospolita i doszło do wojny z bolszewikami oraz bitwy Warszawskiej. Oba te jakże ważne wydarzenia znalazły swoje odzwierciedlenie we wspomnieniach Nachalnika. Niepodległość Polski przywitał za murami łomżyńskiego „Czerwoniaka”i panujący wówczas nastrój uwiecznił na łamach zarówno Życiorysu własnego przestępcy, jak i w Żywych grobowcach.
Natomiast wojnę z bolszewikami oglądał zza krat mokotowskiego więzienia, do którego został przeniesiony w 1919 roku. Tu opisuje bardzo ciekawy epizod. Mianowicie 16 sierpnia do mokotowskiego więzienia przywieziono kilka wagonów pieniędzy, miano je spalić w tamtejszej kotłowni, żeby nie dostały się w ruskie łapy. Kiedy ta informacja rozeszła się wśród więźniów, ci od razu zaczęli kombinować jak taką okazję wykorzystać z pożytkiem dla siebie. Kilku skazanych wtajemniczyło Nachalnika w swoje plany, widząc w nim osobę niezbędną do realizacji takiego przedsięwzięcia.
– Jak to, nie rozumiesz? Bolszewicy są blisko Warszawy, nasi chcą spalić pieniądze, aby nie wpadły im w ręce.
– Teraz rozumiem, ale powiedz, skąd ty wiesz o tem?
– Palacze mówili. Dzisiejszej nocy palili już forsę, a nawet udało im się przynieść kilka banknotów po tysiąc marek. – Tu obejrzał się na wszystkie strony i wyciągnął kilka papierków, wymachując niemi w powietrzu.
Nie dowierzałem własnym oczom. Były to nowe banknoty tysiąc-markowe spod prasy; aż dusza śmiała się do nich. Uradowany zawołałem:
– Dobrze, mów, co mam zrobić, wszystko zrobię.


Jednak głównym tematem Żywych grobowców nie są wydarzenia historyczne, a życie codzienne i obyczaje panujące w więzieniach, które wówczas gościły w swoich murach ich autora. Urke Nachalnik, tak jak w pierwszej części wspomnień, tak i tu przedstawił mnóstwo obserwacji mających dziś walor wyjątkowego świadectwa. Ma się wrażenie, że z niemal fotograficzną dokładnością odzwierciedlił panujące tam zwyczaje, choć niektóre opisane przez niego epizody mogą wydawać się zbyt podkoloryzowane czy wręcz niewiarygodne. Ale jest to praktycznie nie do zweryfikowania.
Urke zdradza nam tajemnice świata więziennego, w którym egzystował. Opisuje zasady jego funkcjonowania, normy zachowania, przepisy, jak wyglądał dzień i noc skazanych, za co można było trafić do karceru. Kto był frajerem, a kto fetniakiem, czym się różnił doliniarz od klawisznika, kto stał na szczycie więziennej hierarchii i jak ważną rolę w życiu złodzieja odgrywał jego honor.
Nachalnik bez ogródek dzieli się wszystkim tym, co działo się za więziennymi murami, począwszy od bójek, w których brał udział, a które miały pokazać, kto jest kim w szeregu, kwitnący pokątny handel ze zblatowanymi strażnikami, po pederastię, której się brzydził. Z tego też powodu sam sobie zadawał retoryczne pytanie, dlaczego władze nie sprowadzą raz w miesiącu kobiet lekkich obyczajów, by zaspokoić seksualne potrzeby więźniów?
Brak kobiet doskwierał mu bardziej niż głód, tęsknił za damskim towarzystwem.
Miły Boże, cóż to za rozkosz być najedzonym w więzieniu i marzyć słodko! W takich dobrych chwilach, których w więzieniu miałem niewiele, więzień zawsze marzy o kobietach. Kobieta wprowadza więźnia w inny świat. Ileż to razy ukradkiem, po dwie godziny i więcej, stałem przy oknie, nie bacząc na karę, która mnie czekała, by tylko ujrzeć przechodzącą za murami więzienia kobietę.
Ale w końcu i ten problem udało mu się rozwiązać na pewien czas. Pracując w więziennej piekarni, miał kontakt z więzienną kuchnią, w której pracowały skazane kobiety. Jedna z nich została jego kochanką. Miała na imię Adela i kończyła odsiadywać wyrok za współudział w morderstwie.
W sierpniu 1923 roku Urke Nachalnik opuścił mury mokotowskiego więzienia z mocnym postanowieniem poprawy. Chciał zerwać z przeszłością, a swój dotychczasowy świat pozostawić za więzienną bramą. Jednak rzeczywistość okazała się być brutalniejsza, niż mu się zdawało.
Po ukazaniu się Żywych grobowców, Nachalnik zaniechał kontynuowania swojej biografii. Możliwe, że czuł się zawiedziony niskimi nakładami, małymi pieniędzmi, i że nie odniosły takiego sukcesu, na jaki liczył, a może tak postąpił z pobudek osobistych? Dopiero rok przed wojną, w 1938 roku, nakładem N. Szapiro wydał książkę, będącą opowieścią o jego życiu: Moja droga życiowa. Od jeszewytu i więzienia do literatury.
Jedni widzieli w nim zwykłego złodzieja, drudzy ofiarę losu, a jeszcze inni literata. Urke Nachalnik, a raczej Icek Baruch Farbarowicz, był chyba wszystkim po trochu.

 

 

Fragment książki Urke Nachalnika pt. Żywe grobowce:

Przypominam też sobie, jak czytał Ogniem i mieczem i Potop. Każde jego słowo utkwiło mi po prostu w pamięci, tak mi się podobało. Kmicic i pan Wołodyjowski tak mi zaimponowali, że w dzień i w nocy o nich myślałem. Mógłbym nawet wtedy dokładnie określić ich wygląd zewnętrzny. Raz nawet Oleńka mi się przyśniła… Zagłoba zaś śnił mi się tylko wtedy, kiedy byłem głodny. Stał wówczas zawsze przede mną z wielkim salcesonem w jednej, a butelką wódki w drugiej ręce. Nieraz przez tego opoja zasnąć nie mogłem, gdyż z jego ukazaniem się głód zawsze się zwiększał.
Ach, jaki wtedy zły byłem na Zagłobę. Życzyłem mu, aby on się dostał do „Czerwoniaka”, choćby na jakieś sześć miesięcy, i popróbował, co znaczy głód. Wtedy na pewno przestałby kpić z głodnych.

Miałem też żal do autora tego dzieła: po co jeszcze tego grubasa i opoja w swoim opowiadaniu ku mojemu utrapieniu umieścił?
Prócz szkoły i bohaterów powieści, którzy zajmowali mi czas w nudnym życiu w więzieniu, miałem też pewnego przyjaciela, który także przyczyniał się nieraz w smutnych chwilach do odzyskania lepszego humoru. Owym przyjacielem był nie kto inny, tylko marna mała myszka. Wiele przyjemnych chwil spędziłem razem z nią. Kiedy drzwi celi zamykały się po podaniu mi jedzenia, zawsze razem z miską na stole zjawiała się i myszka, i skakała wokoło miski. Podsuwałem jej skwarki i najlepsze kąski mego skromnego pożywienia. Nie obawiała się mnie wcale. Tak ją wytresowałem, że wdrapywała mi się na głowę i schodziła z powrotem na stół. Dla lepszego poznania jej, pomalowałem jej ogonek na żółto. Zrobiłem to po to, by się przekonać, gdy mnie przetranslokują do innej celi, czy ona także za mną podąży.
Dłuższy czas rozmyślałem nad tym, czy nie udałoby się posługiwać myszką do jakichś poważniejszych celów? Celem moim – czytelnik na pewno się domyśla – było zawsze to samo: jakim sposobem wydostać się stąd na wolność? Nosiłem się z zamiarem, w który sam nie wierzyłem, by nauczyć myszkę wynosić grypsy do innych cel, abym mógł się porozumiewać z tymi kolegami, na których mogłem polegać. Fantazja unosiła mnie coraz dalej i nawet już myślałem, że myszka tak się udoskonali, że nawet za bramę będzie grypsy wynosiła. Budowałem zamki na lodzie. Chwytałem się jak tonący brzytwy: w nic nieznaczącej małej myszce pokładałem całą nadzieję, nadzieję odzyskania wolności. W mojej wyobraźni, gdy o tym myślałem, myszka wyrastała do rozmiarów słonia.
Nadzieja moja jednak rozprysła się jak sen po kilku nieudanych próbach w tym kierunku. Zostałem wkrótce, nie wiedząc z jakiej przyczyny, przeprowadzony do innej, gorszej celi. Rozstałem się z myszką na zawsze…

*

Nigdy ten dobry, nabożny wychowawca nie oddał żadnej przysługi więźniowi, także gdy ta przysługa według regulaminu więziennego była dozwolona, a nawet wskazana. Jednym słowem, był to typ, jakiego wymaga zaszczytna służba w więzieniu. Niejednemu więźniowi dopomógł w szybszym ukończenia kary tym, że ułatwił mu przeniesienie się na łono Abrahama. Bił więźniów nie gorzej od Rola. Różnica była tylko w tym, że Ról, prócz bykowca, nic podczas egzekucji w ręku nie trzymał, a ten jedna ręką bił bykowcem, a w drugiej ściskał modlitewnik.
Nic więc dziwnego, że gdy ten nabożny człowiek ujrzał pod swoją opieką przy pracy takich ludzi „dobrych”, jak była nasza zacna trójka, z miejsca zaopiekował się nami. Wciąż prawił nam morały.
– Synu – mówił do Staśka – trzeba pracować, by Polskę odbudować, a nie tracić czas na rozmowy.
– Panie dozorco – odrzekł Stasiek – jak Polska ma takich dobrych jak pan ludzi, to i tak się odbuduje, a nasza praca jest zbyteczna.
Dozorca sam nie zmiarkował, jak wciągnięto go do rozmowy. Muszę tu zaznaczyć, że lubił prowadzić rozmowy z więźniami, starając się w toku rozmowy prawić nam morały, które zapewne wyczytał w modlitewniku.
Widząc go w dobrym humorze, począłem żartować i zagadnąłem:
– Panie dozorco, pamiętam dobrze, jak pan za Rosji ku…y łapał po ulicach. Niech pan tak powie, co było lepiej: za Rosji ku…y łapać i pakować do labaja, czy teraz za Polski pilnować i bić złodziejów?
Dozorca widać nie spodziewał się tak urągliwego pytania, zaczerwienił się jak sztandar bolszewicki i odparł nie bez złości:
– Synu, ty nie bądź taki mądry. Teraz nie jest Rosja, kiedy złodzieje prowadzili rej w więzieniu. Ty siedź cicho, synu, a lepiej na tym wyjdziesz.
Widząc, jak moje pytanie ośmieszyło go w oczach więźniów, którzy śmiali się na głos, zaryzykowałem jeszcze:
– O, panie dozorco, gdybym to ja miał takiego dobrego ojca jak pan, nie siedziałbym teraz w więzieniu za kradzież.
– A za co byś ty siedział, synu? – zaciekawił się dozorca.
– Za ojcobójstwo, panie dozorco.
Dozorca zbladł jak płótno, jednakże nie zdążył nic odpowiedzieć, bowiem zawołano go na centralę. Rzucił tylko, odchodząc, straszne, nienawistne spojrzenie w moim kierunku, tak że w duchu zaczynałem już żałować, wiedząc, że on się na pewno na mnie zemści.
Stasiek odezwał się do mnie:
– Zobaczysz, że klawisz na tobie się odegra. Ja dobrze znam tego chama. Po co ci było z psem zaczynać? Zdaje mi się, że do pracy więcej cię już nie puści. Już on znajdzie na ciebie sołdacką pretensję, by ci czym „nagolić”.

*

Nieraz słyszałem wówczas w celi, gdy bolszewicy byli blisko Warszawy, spory i rozmowy, niemal każdy twierdził to samo: „Będę bronił ojczyzny do ostatniej kropli krwi”. Co innego jest ojczyzna, a co innego społeczeństwo, to że społeczeństwo napiętnowało ich jak zbrodniarzy, nie obniża wcale poziomu ich miłości do ojczyzny.
W więzieniu rozeszła się wówczas pogłoska, że jest rozkaz w kancelarii, aby wybrać z więźniów ochotników na front. Prawie wszyscy jak jeden mąż postanowili nadstawić własne piersi najeźdźcom. Pragnęli stanąć w szeregach armii choćby w najgorszym ogniu, by pokazać społeczeństwu, że nie są tak podli, za jakich ich uważają.
Żaden przestępca moim zdaniem nie ma takiego żalu do wymiaru sprawiedliwości, który pozbawia go wolności na określony przeciąg czasu, jak do społeczeństwa, które skazuje go po odbyciu kary na całe życie, nie chcąc mu dać pracy. Społeczeństwo jest gorsze, gdyż swoją srogością i nieufnością skazuje go na głodową śmierć. Tym samym społeczeństwo samo przeciw sobie wpycha mu do rąk narzędzia zbrodni i – co za tym idzie – przestępca musi powrócić, skąd przybył.

*

– Słuchaj, brachu! Wczoraj o północy przywieziono na kotłownię szesnaście wagonów pieniędzy do spalenia. Słyszysz, szesnaście wagonów forsy! Całą noc nie spałem, myśląc, jak się dostać na kotłownię i do forsy. Cały dzień myślałem nad tym i doszedłem do przekonania, że wszystko się da zrobić.
– Skąd ty wiesz o tym? – przerwałem mu. – Może to bujda. Kto będzie palił pieniądze?
– Jak to, nie rozumiesz? Bolszewicy są blisko Warszawy, nasi chcą spalić pieniądze, aby nie wpadły im w ręce.
– Teraz rozumiem, ale powiedz, skąd ty wiesz o tym?
– Palacze mówili. Dzisiejszej nocy palili już forsę, a nawet udało im się przynieść kilka banknotów po tysiąc marek.
Tu obejrzał się na wszystkie strony i wyciągnął kilka papierków, wymachując nimi w powietrzu.
Nie dowierzałem własnym oczom. Były to nowe banknoty tysiąc-markowe spod prasy, aż dusza śmiała się do nich. Uradowany zawołałem:
– Dobrze, mów, co mam zrobić, wszystko zrobię.
– Więc słuchaj. Za dwa, trzy dni zapewne nas zwolnią. Jutro w nocy staraj się za wszelką cenę dostać na podwórko kotłowni. Wiesz, tam gdzie sypią popiół z kotłowni. Wszystko już jest zrobione. Palacze postarają się zepsuć światło elektryczne w całym więzieniu, wtedy będziesz miał znak, że masz natychmiast tam być. Palacze są po pracy rewidowani do naga i nic ze sobą nie mogą zabrać. Ale umówiłem się z Julkiem, on jest cwany i wszystko zrobi. Pieniądze są w paczkach po tysiąc banknotów w jednej. On zrobi tak, że podczas wrzucania paczek do pieca, wrzuci kilka z nich do popielnika, po czym zabierze je razem z popiołem na taczki i wysypie to na podwórku, a ty wpadniesz z workiem, zabierzesz i zamelinujesz w piekarni. Czy twój majster jest blatny czy nie?
– To być nie może, mój majster za kawałek chleba zabija ludzi. Ja za żadne skarby nie mogę z nim nic zrobić. To się na nic nie zda.
– Głupi jesteś, spróbuj go zblatować, a zobaczysz. Gdyby on sam nie był blatny, to nie biłby tak więźniów. Sam udaje, że jest srogi i uczciwy, a kradnie, co się da. Ja się znam dobrze na tym. Wszyscy „klawisze”, którzy są źli, są największymi złodziejami. Spróbuj, a zobaczysz, że uda ci się go zblatować.

*

Na piekarni powodziło mi się nieźle. Aresztantka, o której wspomniałem i która mnie tak zainteresowała, okazała się bardzo dobrą dziewczyną. Nazywała się Adela. Siedziała w więzieniu wraz ze starszą siostrą, jeszcze w śledztwie, za udział w zabójstwie jej męża. Była ona starszą kucharką. Nic więc dziwnego, że dbała o to, abym nie był głodny. „Odpalała” mi zawsze to kawał słoniny, to mięsa i przechowywała je w pończochach przed okiem chytrej dozorczyni.
Na kuchnię wstęp miałem wzbroniony. Jednakże przy okazji – to po obiad, to po wodę gorącą do ciasta – wchodziłem tam. Później zaś, gdy pozyskałem zaufanie dozorczyni, która była czterdziestoletnią panną o wyglądzie Ksantypy, a której prawiłem komplementy, co jej bardzo pochlebiało, miałem już tam wstęp dozwolony.
Zaufanie mego dozorcy zdobyłem także. Miał on pod sobą i kuchnię, a także magazyn żywnościowy. Codziennie po obiedzie wydawał prowianty do kuchni na następny dzień. Po prowianty przychodziła dozorczyni z Adelą i dwie aresztantki. Ja zawsze pomagałem w wydawaniu prowiantów. Wraz z Adelą kradliśmy to cukier, to słoninę, wreszcie, co do ręki wpadło. Jedna z aresztantek zagadywała dozorcę, który lubił poflirtować, a my tymczasem robiliśmy swoje.
Taki stan rzeczy trwał dość długo, aż wreszcie gdy nastąpiła kontrola i okazało się, że brak do wagi pewnej ilości produktów, wstępu do magazynu stanowczo nam zabroniono.
Do pomocy wziąłem sobie więźnia, którego znałem z wolności. Miał on tylko sześć miesięcy za to, że w piekarni, w której pracował, skradł trochę mąki.
Pomocnik mój znał fach piekarski lepiej ode mnie. Wiedziałem też, że potrafi trzymać język za zębami, i dlatego wskazałem na niego, będąc pewny, że on mnie nie zdradzi.
Mimo wszystko byłem ostrożny. Nie zwierzałem mu się z moich planów ucieczki. Wszystko, co mogłem, czyniłem tak, aby on o tym nie wiedział, tylko w wyjątkowych wypadkach, gdy już coś nie mogło ujść jego uwagi, wyjaśniałem mu, że robię to wszystko dla naszego wspólnego dobra.
Ja, jako majster, mogłem przychodzić z celi do piekarni, kiedy tylko chciałem. Pomocnika puszczano z celi tylko wtedy, kiedy ja kazałem go wypuścić do pracy. Urządzałem się zawsze tak, że dyżurny oddziału wypuszczał mnie czasami już o świcie i jeszcze wcześniej, motywowałem to koniecznością, twierdząc, że w przeciwnym razie kwas na chleb byłby do niczego.
O tej samej porze Adela, jako starsza kucharka, przychodziła do kuchni, by zacząć pracę około śniadania dla więźniów. Dyżurny zamykał nas i oddalał się na oddział.
Pewnego dnia stanąłem przy drzwiach, nasłuchując. Gdy przekonany już byłem, że dozorca pozamykał za sobą drzwi prowadzące do kuchni, i gdy kroki jego zupełnie ucichły, prędko wyciągnąłem z ukrycia dorobiony przeze mnie wytrych do drzwi piekarni i kuchni. Adela na to tylko czekała, gdyż działałem za jej zgodą. Z początku nie chciała się na to zgodzić, obawiając się skutków i kary. Jednakże zgodziła się. Czyż mogła ona jako młoda kobieta, i to będąc w więzieniu, oprzeć się takiej pokusie?
Zabawialiśmy się w ten sposób nie więcej jak kilka minut. Wprawdzie ciężko nam było się rozstać, cóż było jednak robić? Byliśmy więźniami, a dyżurny często do nas zaglądał.
Tego rodzaju uciechy, które w więzieniu są rzadkością lub są zupełnie niemożliwe, urządzaliśmy sobie dwa lub trzy razy tygodniowo. Nie chcąc ściągać na siebie uwagi dozorców, byłem ostrożny, bardzo ostrożny. Nieraz miałem kłopot z Adelą, gdyż nie chciała mnie puścić od siebie. Gdy tylko otwierałem drzwi kuchni, padała mi prosto w objęcia niemal nieprzytomna. Zapominała o wszystkim, nawet o tym, gdzie nasze spotkanie się odbywa. Nieraz musiałem użyć siły woli, by z jej rozkochanych ramion się wydostać.

*

Jak się później przekonałem, we wszystkich więzieniach w celach ogólnych więźniowie dzielą się na cztery kategorie. Pierwsza – to zawodowcy, tych jest znikoma ilość. Jak już poprzednio zaznaczyłem, ci prowadzą rej po więzieniach i są tu panami położenia. Kategoria druga, to tak zwane cwaniaki, fetniaki. Składają się przeważnie z alfonsów, drugorzędnych nożowców, pijaków, którzy przychodzą do więzienia tylko „sezonowo”. Najwięcej tych sezonowców spotyka się po więzieniach w wielkich miastach stołecznych. W Warszawie większa część sezonowców – to murarze, strycharze, którzy na zimę przychodzą tu na odpoczynek. Sezonowcy są awanturniczego usposobienia, co stawia ich niżej od zawodowców.
Alfonsi, drugorzędni nożowcy i tym podobna arystokracja tej branży należą do sezonowców dlatego, że latem jako tako mogą się utrzymać z marnych zarobków swych ofiar i nie potrzebują opłacać za nich komornego. Uprawiają swój zawód za Dworcem Gdańskim, pod gołym niebiem, pod mostami i w tym podobnych kryjówkach, co nie wymaga ani komornego, ani lokalowego. Zimą jest inaczej i dlatego są oni zmuszeni przychodzić do „Mokotowa”.
Taki „cwaniak” nigdy nie przynosi większego wyroku niż sześć miesięcy, popełniają takie tylko wykroczenia, za które kara, nawet gdy nie jest po raz pierwszy, nie przekracza tego terminu.
Kategorię trzecią stanowią bandyci, którzy mają wyroki od ośmiu lat do bezterminowego, dożywotniego więzienia. Złodzieje pogardzają nimi, gdyż robią przeważnie na mokro. Prawdziwy złodziej czuje wstręt do mokrej roboty. Rozumuje on w ten sposób: jeśli ukradnę „po cichu”, nie wyrządzam tym swoim ofiarom śmiertelnej krzywdy. Mogą się oni na nowo dorobić, i nawet po raz drugi mogę do nich zawitać, nieraz się zdarza, że się składa wizytę po raz trzeci. Ale gdy zabiję, tamten już nigdy się nie dorobi i mogę być na tym tylko stratny.
Rozumują też i tak: po co mam chodzić na „stój” i dostawać od razu duży ochłap albo „koło” i już więcej wolności nie ujrzeć, kiedy mogę kraść i dostać kilka miesięcy, a w najgorszym wypadku parę lat, gdy wpadnę. Pozostaje jednak zawsze nadzieja, że gdy wyjdę, mogę jeszcze raz spróbować szczęścia – i mogę trafić i zabastować.
Każdy złodziej myśli zawsze, że ta robota, na którą właśnie się udaje, jest już ostatnia. Zawsze liczy na to, że trafi na większą sumę i zbastuje. Jest to marzenie każdego zawodowca: raz trafić i zostać porządnym człowiekiem. I tak długo chodzi na tą „ostatnią” robotę z myślą, że tu właśnie znajdzie ukryty skarb, aż na nowo trafia prosto do ula.
Bandyci rekrutują się, jak się przekonałem, przeważnie z chłopów ze wsi, byłych wojskowych. Zapewne skosztowali oni na wojnie światowej ludzkiej krwi, tanich zabaw z prostytutkami – i zapachniało im pijaństwo i rabunek. Toteż po zwolnieniu ich z wojska, gdy powrócili do domu na nudną wieś, praca na roli po takim wesołym, beztroskim życiu nie mogła już smakować […]
Dużo bandytów rekrutuje się też z bezrobotnych. Pracy nie ma, ukraść nie wie jak – to jest fach, który trzeba dobrze umieć. Żołądek wkłada mu do ręki broń – a w braku broni nóż, pałkę lub zwyczajny kij. Zresztą czy trzeba wielkich narzędzi do zabicia człowieka? Rezultat jest ten sam: wieczne więzienie jak w banku.
Kategoria czwarta – to ofiary losu. Przypadkowe zabójstwo, nieszczęśliwa miłość, podłość ludzka i tym podobne. Ci są w więzieniu najnieszczęśliwsi z nieszczęśliwych. Chodzą po celach cicho jak cienie. Rzadko kiedy z kategorii czwartej wychodzi się na wolność. Gruźlica powiększa karę, wymierzoną przez sprawiedliwość ludzką, nieporadność w więzieniu również przyczynia się do prędszej śmierci tych ofiar.
Wszystkie te kategorie, z wyjątkiem czwartej, trzymają się w więzieniu razem.

*

Na kartoflarnię pchano największych niedołęgów, a także największych cwaniaków, tak zwane „Czterdziechy”, „Ojratyrera”, „Usiasiusia”, kapusiów, półwariatów albo symulujących wariatów – wszystko pchano do mojego państewka. Miałem zadanie nie lada, by utrzymać porządek między mymi poddanymi. Jako starszy celi godziłem spory i kłótnie. Czasami też trzeba było wystąpić namacalnie i zrobić „dyplomatyczny ruch”. Dzięki temu tylko, że szanowano mnie jako dobrego urka, a ferajna, która stale była w celi, trzymała ze mną sztamę, mogłem panować nad resztą nieposłusznych w celi.
Mimo to zdarzało się, że musiałem stoczyć bitwę z kilkoma cwaniakami naraz. Muszę tu powiedzieć bez pochwały dla siebie, że zawsze z tej „dyplomatycznej” walki wychodziłem wygrany. Po każdym takim wypadku szanowano mnie jeszcze więcej. Moja siła fizyczna, która była znana w całym „Mokotowie”, musiała im zaimponować. Bywało, pobijemy się, a za chwilę, jakby nigdy nic nie zaszło, już w najlepsze rozmawiamy i dzielimy się wszystkim, jak najserdeczniejsi przyjaciele. Bójki trzeba było staczać o lada słowo, które się nie spodobało koledze po fachu. Frajer cham nigdy nie stawia oporu i zawsze jest posłuszny, choćby nie chciał. Wie, że tu złodziejowi wszystko wolno i woli przemilczeć swoją krzywdę. Skarżyć się przed władzą jest jeszcze gorzej – ogłoszą go kapusiem i w każdej celi, do której go wsadzą, jest przegrany. Za każdym świeżym więźniem, skądkolwiek by przybył – czy z innego więzienia, czy też z drugiej celi – idzie telegram co do jego osoby.

*
Po kilkuletnim pobycie w więzieniu w najłagodniejszych nawet więźniach rodzą się dzikie instynkty. Jedyne ich rozrywki – to bójki i kłótnie, które nie ustają. A wobec przymusowego życia bez kobiet krzewią się zboczenia seksualne. Tu także w sposób nieopisany kwitła pederastia. Zdarzały się pary łączące się – że się tak wyrażę – z prawdziwego wzajemnego uczucia. W większości wypadków była to prawdziwa prostytucja, ponieważ „kochanki” kupowano za tytoń, dolewki, „klamoty” lub coś w tym rodzaju,
Czy nie lepiej byłoby sprowadzić do więzienia raz na miesiąc pewną liczbę piękności lekkiego prowadzenia się, by zaspokoić panujący tu głód seksualny? […]

-Siostra żądała połowy majątku i straszyła, że jak nie dam, wyda mnie policji. Udałem, że zgadzam się na wszystko i kombinowałem teraz, jak jej się pozbyć… Ale ona widać zrozumiała, co się święci, i poleciała do żandarmerii. Aresztowali mnie, dali „koło”. Mam teraz ziemię, żonę, wszystko – zakończył, śmiejąc się idiotycznie.
Zapytałem go, czy nie żałuje tego, co uczynił, a on mi odparł:
– Zgadł pan, ja bardzo żałuję. Ale szkoduję, że i siostry nie posłałem tam, gdzie matkę.
Był to czysty typ zwyrodnialca. Zaczepiał każdego w celi, mówiąc:
– Ty, chcesz kichy odgrzać?
„Kichy odgrzać” każdy tu chciał, więc nie brakowało mu gości. Nie mogłem patrzeć na tego więźnia, na próżno mu tłumaczyłem, aby tego nie czynił – nic nie pomogło. Tłumaczył się, że przyzwyczaił się do tego i bez tego żyć już nie może.
Nie było rady. Kapować, że to robi, nie mogłem, więc dłuższy czas był w celi, aż wreszcie zachorował. Wzięto go na towarową stację i „kasztan” położył koniec jego nędznemu życiu.
Drugim, który zajmował się tym samym w celi z zamiłowania, był niejaki Steik, Niemiec. Był to piękny chłopiec o wyglądzie dwudziestoletniej dziewczyny. Miał on, jak mi opowiadał, szesnaście lat, gdy dostał się do domu poprawczego w Studzieńcu. Tam zmusili go do tego rówieśnicy. Po opuszczeniu tego domu nie mógł już żyć bez tego. Ponieważ na wolności amatorów na coś podobnego trudno znaleźć, starał się, jak sam mówił, dostać na krótko do więzienia. Omylił się jednak i zamiast spodziewanych kilku miesięcy dostał osiem lat.
Środa była dla niego najlepszym dniem. Więźniowie, którzy otrzymywali podania z wolności, dawali mu wieczorem coś zarobić. Cała kolejka była do niego. Żartowałem z niego, ale on sobie z tego nic nie robił i zgarniał do torby zarobki. Palił tytoń, którym go obdarowywano. Nieraz dostał ode mnie w szyję za swoje postępki, wiele razy musiałem jednak milczeć, gdyż największe cwaniaki byli jego gośćmi. Chcąc go się koniecznie pozbyć, postarałem się wypchnąć go na funkcję. Zabrano go na korytarzowego na drugi oddział pod numer dwudziesty czwarty. Jak się dowiedziałem, tam czynił to samo.
Po wszystkich celach ogólnych homoseksualizm panuje w sposób straszliwy. Władza więzienna jest bezsilna wobec tej zarazy. Dlatego też w niemieckich więzieniach i w wielu innych państwach więźniowie w dzień są w wielkich salach, a na noc każdy z osobna udaje się na spoczynek do pojedynczej celi.
Więzień taki, przezywany „gliną”, pogardzany jest tak samo jak kapuś. Przy stole nie wolno mu usiąść do jedzenia razem ze wszystkimi. Nie wolno też „glinie” dotknąć się czyjejś miski, chleba czy w ogóle, wszystkiego, co jest przeznaczone do jedzenia. Różnica między kapusiem a gliną jest tylko ta, że kapusiowi odbierają zdrowie, a tego nie biją. Przeważnie jednak kapuś i „gliny” mieszczą się w jednej osobie.
Bardzo ciekawa jest etyka i prawo panujące w celach więziennych między więźniami. Złodziej może być nie wiem jak głodny, ale nie wolno mu przyjąć od kapusia ani od „gliny” nic do jedzenia. Złodziej musi się podporządkować temu prawu, inaczej nie jest uważany za
„charakternego” złodzieja. Nie wolno mu też utrzymywać stosunków koleżeńskich z frajerami. Największą obelgą dla złodzieja jest, gdy mu powiedzą: glina, kapuś. Za taką obelgę rżną się nożami. Natomiast k…. twoja mać jest przyjęte i nikt nie ma prawa się obrazić. Frajer znów odwrotnie, obraża się, gdy mu mówią k…. twoja mać, a na słowa kapuś, glina – wcale nie reaguje.

Fragment książki Urke Nachalnika, Żywe grobowce, Wyd. Replika, Poznań 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Żywe grobowce są kontynuacją wspomnień autora, zapoczątkowanych w książce Życiorys własny przestępcy. Urke Nachalnik to złodziej recydywista, który dużą część swojego życia spędził w towarzystwie przestępców bądź to na wolności, bądź za kratami. Akcja książki zaczyna się w momencie, w którym siedząc w więzieniu, Nachalnik dowiaduje się, że Polska odzyskała niepodległość. Początkowo łudzi się, że wkrótce wyjdzie na wolność, ale dla takich jak on nie było wówczas taryfy ulgowej.

Główną płaszczyzną Żywych grobowców jest życie codzienne w więzieniach, w których przebywał Nachalnik. Początkowo siedział w Łomżyńskim „Czerwoniaku”, później został przeniesiony do warszawskiego więzienia na Mokotowie. Dzięki Nachalnikowi możemy poznać wiele tajemnic, które skrywają zarówno więzienne mury, jak i świat przestępczy w nich osadzony. Poznajemy więzienną hierarchię, dowiadujemy się, kto jest „frajerem”, a kto „fetniakiem”, czym się różnił „doliniarz” od „klawisznika” i jak ważną rolę w życiu złodzieja odgrywał jego honor.

Po odsiedzeniu całego wyroku, w 1923 roku Nachalnik wyszedł na wolność. Miał zamiar zacząć nowe życie, jednak szara rzeczywistość, która czekała na niego poza murami więzienia, nie pozostawiła mu wiele złudzeń. Mimo szczerych chęci, aby być uczciwym człowiekiem, wciąż ciągnęło wilka do lasu.

Artykuł „Gdy bolszewicy byli blisko Warszawy, niemal każdy więzień twierdził to samo: ‚Będę bronił ojczyzny do ostatniej kropli krwi’”. Wspomnienia żydowskiego złodzieja, którymi zachwycił się Melchior Wańkowicz. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdy-bolszewicy-byli-blisko-warszawy-niemal-kazdy-wiezien-twierdzil-to-samo-bede-bronil-ojczyzny-do-ostatniej-kropli-krwi-wspomnienia-zydowskiego-zlodzieja-ktorymi-zachwycil-sie-melc/feed/ 0
Dotarł do dokumentów, że bolszewicy byli płatnymi agentami Niemców. Pisarz, który po wojnie był objęty całkowitą cenzurą [WIDEO] https://niezlomni.com/dotarl-do-dokumentow-ze-bolszewicy-byli-platnymi-agentami-niemcow-pisarz-ktory-po-wojnie-byl-objety-calkowita-cenzura-wideo/ https://niezlomni.com/dotarl-do-dokumentow-ze-bolszewicy-byli-platnymi-agentami-niemcow-pisarz-ktory-po-wojnie-byl-objety-calkowita-cenzura-wideo/#respond Mon, 07 Nov 2016 12:30:03 +0000 http://niezlomni.com/?p=5493

Ferdynand Antoni Ossendowski (ur. 27 maja 1876 w Lucynie, zm. 3 stycznia 1945 w Żółwinie) - polski pisarz, dziennikarz, podróżnik, antykomunista, nauczyciel akademicki, członek Akademii Francuskiej, działacz polityczny, naukowy i społeczny.

Po wojnie skazany na zapomnienie, umieszczony w „zapisie cenzorskim." Wszystkie jego utwory objęte były w 1951 roku zapisem cenzury w Polsce, podlegały natychmiastowemu wycofaniu z bibliotek. Dopiero od roku 1989 jego prace mogą być w Polsce oficjalnie wydawane.

W 2004 władze Milanówka sfinansowały nowy nagrobek pisarza na miejscowym cmentarzu, jego imię nosi jeden z miejskich skwerów. W 2006 wmurowano pamiątkową tablicę na domu przy ulicy Grójeckiej 27 na warszawskiej Ochocie, gdzie pisarz mieszkał w czasie wojny; wskutek protestów wspólnoty mieszkańców, usunięto z tablicy napis „antykomunista". W 2009 r. odsłonięto pamiątkową tablicę na domu pisarza w Nieszawie. W Michalinie (dzielnica miasta Józefów) powstaje Muzeum Podróżników Polskich zawierające ekspozycję o podróżach pisarza.

https://vimeo.com/190544816

Artykuł Dotarł do dokumentów, że bolszewicy byli płatnymi agentami Niemców. Pisarz, który po wojnie był objęty całkowitą cenzurą [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/dotarl-do-dokumentow-ze-bolszewicy-byli-platnymi-agentami-niemcow-pisarz-ktory-po-wojnie-byl-objety-calkowita-cenzura-wideo/feed/ 0
Gdyby do bolszewizacji (sowietyzacji) Polski doszło 25 lat wcześniej… https://niezlomni.com/gdyby-bolszewizacji-sowietyzacji-polski-doszlo-25-wczesniej/ https://niezlomni.com/gdyby-bolszewizacji-sowietyzacji-polski-doszlo-25-wczesniej/#respond Tue, 16 Aug 2016 10:03:12 +0000 http://niezlomni.com/?p=30147

Jak wyglądałby nasz Naród przy końcu dwudziestolecia międzywojennego? Liczylibyśmy – łącznie z mniejszościami narodowymi – około 15 milionów ludzi, zastraszonych, zabiedzonych, skarlałych moralnie.

Minęła kolejna rocznica Bitwy Warszawskiej i wkrótce wspominać będziemy Bitwę Niemeńską, które zdecydowały o polskim zwycięstwie w wojnie bolszewickiej 1919-1920. Mimo przerażających wieści dotyczących aktualnego konfliktu zbrojnego, a raczej wojny Rosji z Ukrainą, z pewnością znajdą się w Polsce setki (tysiące?) agentów rosyjskiego wpływu lub ,,pożytecznych idiotów”, którzy będą mówić, pisać lub popierać opinie o mordowaniu w 1920 r. jeńców bolszewickich w „polskich obozach” lub chwalić dzisiejszą agresywną politykę putinowską w Europie, na Kaukazie i w Azji.

Tym ludziom, ale przede wszystkim normalnym czytelnikom, chciałbym dla przemyślenia lub przypomnienia przedstawić poniższy tekst mieszczący się w obszarze tzw. historii alternatywnej. „Historia alternatywna” to dziś modne pojęcie i swoista zabawa. Bo przecież można puścić wodze fantazji, bo przecież każda koncepcja przy odpowiednim doborze przesłanek da się obronić, bo wreszcie nie ma możliwości empirycznego potwierdzenia, ,,co by się stało, gdyby”.

Mój pogląd jest inny. Na podstawie zarówno opublikowanych materiałów źródłowych, jak i bogatej już literatury polskiej i zagranicznej, przy zastosowaniu metody analizy porównawczej, można z ogromnym, a czasem prawie stuprocentowym prawdopodobieństwem ustalić, co by było, gdyby doszło wtedy do bolszewizacji (sowietyzacji) Polski. Omówmy to w kilku grupach zagadnień.

Oblicza grożącej sowietyzacji

Terytorium i ludność. Jak miała przebiegać wschodnia granica Polski?

Polacy w swoich marzeniach i znajomości historii u tych, którzy ją posiadali, odwoływali się do granic Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, czyli ich zasięg znajdował się na północny wschód od środkowego Dniestru, dalej na wschodzie aż po Dniepr, a na północy oparty był o Dźwinę. Oczywiście, w roku 1920 te ambicje trzeba było poskromić, biorąc pod uwagę kształtowanie się nowoczesnych narodów: Litwinów, Łotyszy, Ukraińców i częściowo Białorusinów.

Ale pamiętajmy, że tereny zamieszkane przez zwartą ludność polską były wtedy również na Kowieńszczyźnie (nad Niewiażą i Laudą), nad Berezyną w Mińszczyźnie, w okolicach Żytomierza i Berdyczowa, które to tereny w II RP się nie znalazły. Trzeba też doliczyć około miliona Polaków rozsianych po terenach całej Rosji, od Petersburga, Moskwy, Kijowa, Odessy, Baku, po Syberię i Mandżurię.

Z kolei Rosjanie, zarówno biali, jak i czerwoni, widzieli Rosję w granicach przed 1914 r., z ewentualnymi jedynie organizmami autonomicznymi, które ,,wspaniałomyślnie” ofiarowywali bolszewicy.

Jakie to były ,,ustępstwa” wobec Polski, określone zostało w stanowisku delegacji sowieckiej na pierwszym posiedzeniu delegacji pokojowych w Mińsku w dniu 17 sierpnia 1920 roku.

Przedstawiona na piśmie oferta w punkcie 1 stwierdzała, że Rosja i Ukraina sowiecka ,,uznają bez zastrzeżeń niezależność i samodzielność Rzeczypospolitej Polskiej i uroczyście potwierdzają bezwarunkowe prawo ludu polskiego do urządzenia swego życia i ustanowienia władzy państwowej według własnego uznania”. Punkt 2 mówił o wyrzeczeniu się wobec Polski jakichkolwiek kontrybucji.

Punkty następne – od 3 do 15 – stanowiły zaprzeczenie kłamstwa przytoczonego powyżej. Okazuje się, że granicę wschodnią miała stanowić tzw. linia Curzona, pokrywająca się z grubsza z granicą, którą otrzymaliśmy po II wojnie światowej. O granicach zachodnich Karl Daniszewski (pseudonim), przewodniczący delegacji sowieckiej, nie mówił, ale wiemy z praktyki dalszych działań bolszewickich, że ziemie byłego zaboru pruskiego Rosjanie wspaniałomyślnie chcieli przekazać jako podarek proletariatowi niemieckiemu, jeśli tylko zechce on poprzeć komunizm.

Dowód? Po wkroczeniu do Działdowa (powiat mazurski przyznany Polakom w Wersalu) Sowieci natychmiast przekazali go w ręce niemieckie, otrzymując równocześnie logistyczną pomoc od stacjonujących w Prusach Wschodnich jednostek Wehrmachtu. Tak więc Polska sowiecka miała obejmować jedynie teren byłego Królestwa Polskiego (,,Priwislinskiego Kraju”) bez północnej Suwalszczyzny oraz zachodnią Galicję – po rzekę San.

Limitowana polska armia

A jak miała wyglądać ,,niepodległość” i ,,suwerenność”? Polskie siły zbrojne miały być ograniczone do 50 tys. ludzi, w tym nie więcej niż 10 tys. oficerów i urzędników wojskowych. Jeśli sobie uprzytomnimy, że Krasnaja Armia w tym czasie liczyła ponad 3 miliony ludzi, a niepodległej Polsce w lipcu 1920 r. udało się zmobilizować prawie milion żołnierzy, w tym liniowe 22 dywizje piechoty, 2 dywizje i kilka samodzielnych brygad jazdy i całkiem przyzwoite lotnictwo, to przedstawione warunki równały się praktycznej likwidacji naszej armii. Tym bardziej że w ciągu miesiąca strona polska miała przekazać zdecydowaną większość uzbrojenia bolszewikom. ,,Niepodległej i suwerennej” Polsce projekt traktatu zabraniał też wytwarzania jakiegokolwiek sprzętu wojskowego.

Uwaga współczesna. Po 7 latach rządów Platformy Obywatelskiej stan dzisiejszy naszej armii to około 40 tys. żołnierzy i drugie tyle oficerów i urzędników. To w sumie siła około trzech dywizji. Równocześnie nie mamy nowoczesnej obrony przeciwlotniczej (z wyjątkiem F-16), obrony terytorialnej i współczesnej marynarki wojennej. Skandal i zgroza!

W przytoczonym punkcie 2 projektu traktatu pokojowego strona sowiecka wyrzekała się jakichkolwiek kontrybucji, a równocześnie w punkcie 11 żądała ,,zwrotu i odbudowania zrujnowanych majątków, urządzeń, zakładów przemysłowych, mostów itp. na wschód od Bugu”. Linia kolejowa Wołkowysk – Białystok – Grajewo, łącząca Rosję z Prusami Wschodnimi, miała być całkowicie pod kontrolą rosyjską. Ciekawostka współczesna: ten postulat wysuwano także w stronę Polski w III RP – w 1992 i 1993 roku.

W przedstawionych sowieckich propozycjach pokojowych zapowiadano utworzenie ,,milicji obywatelskiej”, która miała stać się narzędziem represji władzy sowieckiej. Ta władza pod wodzą Marchlewskiego, Dzierżyńskiego i Kona czekała już gotowa najpierw w Białymstoku, a potem w Wyszkowie na objęcie rządów.

Oczywiście, tak jak w roku 1939 i 1940 zajęte tereny wschodniej Polski i krajów nadbałtyckich prosiły o przyjęcie w skład ZSRS, tak samo w 1920 r. prosiliby Polacy o przyjęcie w skład wtedy jeszcze nie do końca nazwanego imperium bolszewickiego.

Masowe czystki?

A jak potoczyłoby się życie Polaków na tym terenie? Wiemy, co zrobiono z tymi setkami tysięcy osób, które po traktacie ryskim nie emigrowały do Polski i znalazły się za wschodnią granicą.

– Księży i ,,pomieszczików” wymordowano już w latach dwudziestych.

– W latach trzydziestych w ramach stalinowskich czystek wymordowano około 80 proc. Polaków znajdujących się w głębi ZSRS. Był to pierwszy na masową skalę mord etniczny, który powtarzano potem na narodach kaukaskich, Tatarach krymskich, Niemcach nadwołżańskich i innych mniejszościach.

– W 1937 i 1938 roku zlikwidowano polskie okręgi narodowościowe, ,,dzierżyński” koło Mińska i ,,marchlewski” koło Żytomierza, przy czym większość mężczyzn wymordowano w łagrach, a kobiety i dzieci – jeśli nie zmarły w transportach – znalazły się na Sybirze i w Kazachstanie. Dziś resztki potomków tych Polaków nie mogą się doczekać ustawy, by nasze państwo repatriowało ich do Ojczyzny. To kolejny skandal z udziałem Kopacz, Komorowskiego i Tuska.

W Polskiej Socjalistycznej Republice byłoby tak jak na Białorusi i Ukrainie. Już w 1920 r. mieliśmy tego przedsmak. Z opracowań ks. prof. Michała Grzybowskiego wiemy, ilu księży, właścicieli ziemskich i przedstawicieli inteligencji wymordowano na Mazowszu i Podlasiu zaledwie w ciągu 2-3 tygodni sierpnia, gdy na tych terenach przebywał front Tuchaczewskiego.

Z opowiadań Babla o I Armii Konnej i ze źródeł polskich wiemy, jak Kozacy mordowali jeńców, rannych, szczególnie znęcając się nad oficerami i gwałcąc kobiety. Szczególnie bestialskie było wymordowanie batalionu młodzieży lwowskiej, który pod dowództwem kpt. Zajączkowskiego bronił Zadwórza. Wszyscy jeńcy zostali zarąbani szablami. Nie było to wydarzenie jednostkowe. Podobnie postępował kawaleryjski korpus Gaja na Mazowszu.

Jaki byłby prawdopodobny los Polski i Polaków w dwudziestoleciu międzywojennym? Po uchwaleniu Konstytucji ZSRS stalibyśmy się republiką, jak Białoruś i Ukraina – z podobnym, ale pewnie i okrutniejszym ze względu na nasz upór losem. W latach dwudziestych nastąpiłaby – podobnie jak w innych republikach – fizyczna likwidacja księży, właścicieli ziemskich oraz oficerów byłej armii polskiej. Częściowej likwidacji uległaby też nieliczna wtedy inteligencja.

W początkach lat 30. w czasie przymusowej kolektywizacji rolnictwa rozprawiono by się z tzw. kułactwem, część chłopów likwidując fizycznie, część przesiedlając na Sybir i do Kazachstanu. Ponieważ opór Polaków byłby prawdopodobnie silniejszy niż występujący na Ukrainie, być może Stalin zechciałby to przeprowadzić metodą zastosowaną tamże, czyli poprzez wywołanie masowego głodu z milionami ofiar.

W latach 30. odbyłaby się, podobnie jak na Ukrainie i Białorusi, masowa likwidacja tej części inteligencji, która popierając nowy ustrój, uważała się za Polaków. Dotyczyłoby to między innymi wiernych ideologii komunistycznej literatów (na Białorusi wyrżnięto ich zdecydowaną większość). Nie wiadomo więc, czy Broniewski, Brandys, Tuwim, Newerly, Ważyk, Wat i Wasilewska dożyliby momentu porozumienia Stalina z Hitlerem, które prawdopodobnie mogło się w takiej sytuacji wcześniej zacząć i wcześniej skończyć.

W latach 30. represje objęłyby również trockistów pochodzenia żydowskiego. Początkowo mniejszość ta – podobnie jak 1920 r. – z pewnością w swojej zasadniczej części czułaby się związana z nowym ustrojem, obejmując – podobnie jak po II wojnie światowej – wiele najważniejszych stanowisk. Natomiast w latach 30., podobnie jak w całym ZSRS, podlegałaby zbliżonym do nas represjom.

15 milionów Polaków…

Jak wyglądałby nasz Naród przy końcu dwudziestolecia międzywojennego? Liczylibyśmy – łącznie z mniejszościami narodowymi – około 15 milionów ludzi, zastraszonych, zabiedzonych, skarlałych moralnie.

Czy udałoby się po II wojnie światowej, która z pewnością by nastąpiła, uzyskać większą autonomię, a nawet ,,wybić się na niepodległość”? Mocno w to wątpię. Nie zaistniałby bowiem fenomen najpiękniejszego w okresie naszego tysiąclecia Pokolenia Odrodzonej Polski. Pokolenia II RP, które choć okaleczone przez wojnę i prześladowania dwóch totalitaryzmów – niemieckiego i sowieckiego – stanowią poprzez swoich potomków jądro tego, co jest mądre, piękne i szlachetne w dzisiejszej społeczności naszego Narodu.

A bez międzywojennej niepodległej Polski nie byłoby też po 1989 roku wybijającej się z trudem na wolność całej środkowo-wschodniej Europy.

To wszystko jest zasługą ludzi 1920 roku. Ludzi z różnych warstw i grup społecznych, często bosych i głodnych, ale walczących z odwagą, a nieraz z heroizmem w tej wielkiej potrzebie. Oddających nie tylko kroplę krwi, ale i całe życie dla wolności Narodu, dla wolnej Polski. Ludzi reprezentujących różne opcje polityczne: socjalistyczną, narodową, chłopską, ale jednocześnie u wszystkich patriotycznie polską.

Ten patriotyzm uwidocznił się w dwudziestoleciu również w działalności oświatowej, kulturalnej i ekonomicznej mimo częściowego embarga handlowego stosowanego przez Niemców i prawie całkowitego przez Sowietów.

Nie wszyscy też zdajemy sobie sprawę, że zwycięstwo w wojnie bolszewickiej dało trwałe podwaliny ukształtowania nowoczesnego Narodu Polskiego. Narodu, który poczuł swoją międzyzaborową jedność, także przez odnowioną powszechną szkołę polską, wysoką i popularną kulturę, przez powiew wolności jakże charakterystycznej dla polskości.

Twarde prawdy i zasady

Jest krzepiące, że u schyłku swojego życia widzę odradzanie się patriotyzmu u większości młodzieży. Widzę, że obok grup czy niektórych partii, dla których dobro wspólne jest łupem do podziału, ,,postawem czerwonego sukna” (Potop, t. I) z zachowaniami hien rozrywających ścierwo krewetek i bluzgających ohydą ścieku językowego, pojawiają się też tysiące ludzi troszczących się o dobro państwa i Narodu.

Do tych się zwracam: nie dajcie się nabrać na pozory! Macie namacalny dowód: gdyby partie nami rządzące były autentycznie polskie i demokratyczne, natychmiast pozbyłyby się ludzi nagranych u „Sowy i Przyjaciół”. Tymczasem ciągle są oni ministrami i prezesami. Dla zachowania władzy politycznej, ekonomicznej i mentalnej ci pozbawieni skrupułów lub zaprzedani ludzie zrobią wszystko, by Wam (nam) zawrócić po raz kolejny w głowach.

Nieprawda, że wszystko jest względne. Są też twarde prawdy i zasady. Postępowanie według nich, nawet jeśli człowiek upada, ale potrafi się podnieść, dostarcza wiele radości i spełnienia, czyni lepszym jednostki i społeczeństwo. Pamiętajcie starą prawdę: łatwo się traci dobro wspólne, ale jego ponowne odzyskanie jest bardzo trudne, a czasem prawie niemożliwe.

Na zakończenie chcę przypomnieć hasło Władysława Gomułki: ,,Raz zdobytej władzy nigdy nie oddamy”. Było to stwierdzenie typowo totalitarne. Demokracja polega na tym, że władze mogą i powinny sprawować ugrupowania zmieniające się. Aby poszczególne partie i koterie nie zawłaszczyły państwa i nie uległy kompletnej degeneracji. Jeśli mainstreamowe media nawołują: ,,Tusku, musisz”, opluwają główną partię opozycyjną, to dowodzi, że tzw. media głównego nurtu, zwane też mętnym nurtem czy mediami głównego koryta, jak to ostatnio słyszałem, są instytucjami antydemokratycznymi, szkodzącymi Narodowi, społeczeństwu i państwu polskiemu. To są również nauki płynące ze zwycięstwa 1920 roku.

Prof. Janusz Rulka, źródło: "Nasz Dziennik"

Autor jest profesorem nauk historycznych, specjalizuje się w badaniu wpływów mediów na świadomość historyczną młodzieży.

Artykuł Gdyby do bolszewizacji (sowietyzacji) Polski doszło 25 lat wcześniej… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdyby-bolszewizacji-sowietyzacji-polski-doszlo-25-wczesniej/feed/ 0
Matka Boska zwyciężająca bolszewików https://niezlomni.com/matka-boska-zwyciezajaca-nad-bolszewikami/ https://niezlomni.com/matka-boska-zwyciezajaca-nad-bolszewikami/#respond Tue, 10 May 2016 05:32:02 +0000 http://niezlomni.com/?p=27401

Kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Zwycięskiej na Kamionku w Warszawie był wyrazem wdzięczności narodu polskiego za powstrzymanie inwazji bolszewickiej w 1920 r.

Artykuł Matka Boska zwyciężająca bolszewików pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/matka-boska-zwyciezajaca-nad-bolszewikami/feed/ 0
„To przekreśliło całkowicie system polityczny Piłsudskiego”. Oraz o rządach, które stały się karykaturą idei Dmowskiego https://niezlomni.com/traktat-ryski-przegrana-pilsudskiego-pierwszy-akt-ze-strony-polskiej-zrzekajacy-w-sposob-legalny-prawa-do-ziem-wschodnich/ https://niezlomni.com/traktat-ryski-przegrana-pilsudskiego-pierwszy-akt-ze-strony-polskiej-zrzekajacy-w-sposob-legalny-prawa-do-ziem-wschodnich/#respond Tue, 18 Mar 2014 19:54:41 +0000 http://niezlomni.com/?p=12125

Potęga talentu i pióra profesora Strońskiego była tak duża, że społeczeństwo polskie, myśląc o wojnie z bolszewikami, myślało bardziej o wyprawie kijowskiej niż o bitwie sierpniowej. Za bitwę sierpniową dziękowało Bogu, za wyprawę kijowską złorzeczyło Piłsudskiemu.

536px-Pilsudski_1910_1920_LOC_hec_14263_restoredMożna powiedzieć, że Piłsudski miał za sobą lewicę. Ale wpływy lewicy związane były ściśle stosowanym przymiotnikiem pięcioprzymiotnikowym prawa głosowania, z istnieniem i funkcjonowaniem sejmu. Właściwą, realną, niezależną siłą w Polsce była tylko inteligencja, a na tę miał w tej epoce Stroński wpływ ogromny. Stroński wpychał Piłsudskiego w objęcia lewicy, gdyż odcinał go od prawicowego społeczeństwa, od kleru, ziemiaństwa, przeważnej części inteligencji, od Poznańskiego i zaboru Pruskiego. Piłsudski nie rozumiał potęgi prasy. Nie wiedział, co zrobić może prasowa sugestia, gdy kieruje nią człowiek z talentem, klasy Strońskiego.

Po bitwie sierpniowej armia polska odniosła szereg sukcesów, wypędzając bolszewików z obszarów wschodnich. Czy mogła iść dalej? Faktem jest, że Piłsudski czuł się zwyciężony przez opinię publiczną, że sejm był przeciwny dalszej wojnie, że opinia polska powszechnie bała się nowej wyprawy kijowskiej, że w dalszej wojnie z bolszewikami nie mógł Piłsudski liczyć nawet na poparcie lewicy, który by mu go na pewno odmówiła.

[quote]Piłsudski miał teraz pozycję wobec narodu przypominającą do pewnego stopnia niektóre chwile z panowania Władysława IV. Ustąpił. Traktat ryski przekreślił całkowicie jego system polityczny.[/quote]

Dnia 21 września 1920 roku zaczęły się pertraktacje w Rydze, dnia 12 października podpisano warunki zawieszenia broni, dnia 18 marca 1921 roku – traktat pokojowy.

Traktat_ryski_1921Ten traktat pokojowy przewidywał odszkodowanie dla Polski w złocie, którego bolszewicy nigdy nie zapłacili i na którego zabezpieczenie Polska nie żądała żadnego zastawu, choć mogła to uczynić. Sowiety reprezentował Joffe. Delegacja polska była wyłoniona przez sejm. Przewodniczącym był Jan Dąbski, ludowiec, członkami – przedstawiciele wszystkich klubów sejmowych, którzy poczuli w sobie geniusz polityczny, ale niewątpliwie najsilniejszą wśród nich indywidualnością był profesor Stanisław Grabski. Na niego też spadła odpowiedzialność czy zasługa, że traktat pokojowy z Rosją był przekreśleniem możliwości polityki Piłsudskiego na przyszłość, że był nowym zwycięstwem Dmowskiego.

Ziemie wschodnie dawniej Rzeczypospolitej podzielono pomiędzy Sowietami a Polską w ten sposób, że bolszewicy otrzymali większość tych ziem, my - mniejszość. Na swoich ziemiach bolszewicy, oczywiście, zorganizowali państwa bolszewickie, które dając Ukraińcom i Białorusinom wszelką zresztą swobodę używalności ich języków, uniemożliwiłyby im propagowanie aspiracji narodowych. Każde hasło narodowoukraińskie było prześladowane tam z energią, siłą i okrucieństwem, na które nigdy by nie stać było państwa polskiego. W ten sposób ukraińskie czy też białoruskie hasła narodowe mogły już teraz rozbrzmiewać i działać tylko na naszym terytorium, czyli ewentualny rozwój nacjonalizmu ukraińskiego, albo białoruskiego, nie zmieniałby już w niczym statutu terytorialnego Rosji sowieckiej, natomiast uderzyłby w Polskę. Nacjonalizm ukraiński czy też białoruski nie mógł już teraz być użyty do rozczłonkowania Rosji, mógł osłabić tylko Polskę. Ten układ stosunków zmuszał nas po prostu do zaniechania pomocy Ukraińcom w emancypacji, zmuszał nas do stosowania wobec nich programu Dmowskiego, czyli dążenia do ich narodowej asymilacji i połączenia z narodem polskim

Polska otrzymała tyle Ukraińców i Białorusinów, ile mogła ich strawić – oto było zwycięstwo programu Dmowskiego i Grabskiego.

Wydawało się to rozsądne w tej chwili. W roku 1921 jesteśmy w zenicie doktryny państwa narodowego. Zdaje się wtedy ogólnie, że państwa narodowe należą do przeszłości, nie mają przyszłości. Wielka wojna podniosła zasady polityki narodowościowej Napoleona III do wysokości kanonu i doktryna Dmowskiego była ogólnie zrozumiała, natomiast dążenia Piłsudskiego istotnie nie odpowiadały duchowi czasu.

Konsekwencje polityczne traktatu ryskiego narzuciły się z żelazną siłą polityce wewnętrznej Polski. Przez pewien czas utrzymują się jeszcze w Polsce na wpół schowane, na wpół legalne ukraińskie organizacje irredentystyczne, jeszcze niby trochę działają petlurowcy, tli się przez pewien czas na wpół polityczna, na wpół groteskowa akcja rzekomego Białorusina, Bułaka - Bałachowicza. Ale to są węgle wygasającego ogniska; tlą się dopóty, dopóki istnieje niebezpieczeństwo odnowienia się wojny polsko – bolszewickiej. Potem wewnętrzna polityka narodowościowa zejdzie na tory doktryny Dmowskiego, będzie się dążyło do państwa jednolicie narodowego i z tego toru nie zejdziemy już nigdy.

Piłsudski dojdzie do władzy niepodzielnej, nieograniczonej, jednak w niczym nie zmieni konsekwencji traktatu ryskiego w naszej polityce wewnętrznej. Rządy okresu BBWR będą rządami nacjonalistycznymi, wreszcie rządy Śmigłego – Rydza i Ozonu staną się nawet karykaturą idei Dmowskiego, zabłyszczą polityką, której Dmowski nigdy by nie stosował, rozumiejąc, że przesada w wykonaniu może zniszczyć idee asymilacji. Z wyjątkiem jednego województwa wołyńskiego, na którego terenie wojewoda Józewski stosował politykę z czasów wyprawy kijowskiej, politykę będącą niezrozumiałą i szkodliwą anomalią wobec polityki innych sąsiadujących z nam województw i całego rządu – ani za czasów dyktatury Piłsudskiego, ani późniejszych nie mieliśmy wobec narodowości słowiańskich innej polityki prócz tej, którą wskazywał Dmowski. Że czasami sam Dmowski kierowałby nią lepiej, to już inna kwestia. Że czasami ta polityka była niezręczna i dawała rezultaty wręcz odwrotne do zamierzeń asymilacji, to znowu inna kwestia. W danym wypadku chodzi mi tylko o podkreślenie niewątpliwego faktu, że polityka federacyjna została przez traktat ryski przekreślona, że istniała może jeszcze w literaturze, ale nigdy w życiu realnym.

Wreszcie jednak zasadnicza uwaga przy końcu tych rozważań. Oto używam tutaj dwóch określeń równolegle: Ukraińcy i Białorusini. To traktowanie Ukraińców i Białorusinów na jednym poziomie było wielkim błędem, który się na stałe powtarzał w polskiej polityce narodowościowej. Nie tylko nie można równać Ukraińców z Białorusinami, ale nie można nawet porównywać Ukraińców do Białorusinów. Ukraińcy stworzyli już swoją inteligencję, stali się świadomym, wieloklasowym społeczeństwem, o państwowych aspiracjach i tradycjach; Białorusini do ostatniej chwili byli tylko materiałem etnograficznym i niczym więcej.

Stanisław Cat Mackiewicz, "Historia Polski  od 11 września 1918 do 17 września 1939"

Artykuł „To przekreśliło całkowicie system polityczny Piłsudskiego”. Oraz o rządach, które stały się karykaturą idei Dmowskiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/traktat-ryski-przegrana-pilsudskiego-pierwszy-akt-ze-strony-polskiej-zrzekajacy-w-sposob-legalny-prawa-do-ziem-wschodnich/feed/ 0