Bohdan Baranowski – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Bohdan Baranowski – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/ https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/#respond Sat, 10 Sep 2022 12:12:48 +0000 https://niezlomni.com/?p=51421

Jedna z najważniejszych książek poświęconych polskiej demonologii. Fascynujący świat słowiańskich duchów i demonów od lat inspiruje najznakomitsze osobistości nauki.

Doktor Leonard Pełka, uczeń Bohdana Baranowskiego, spędził wiele lat swojego życia na studiowaniu tego intrygującego tematu. Efektem jego badań jest Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian – pozycja wyjątkowa i ponadczasowa.

Demony chmur burzowych i gradowych. Demony wiatrów i wirów powietrznych. Demony domowe, demony zła. Istoty szkodzące położnicom, duszące i wysysające krew. Demony chorób i śmierci. Demony patroszące zwierzęta domowe. Skąd się wzięły? Dlaczego w nie wierzono? Jak z nimi walczono?

Autor odwołuje się do folkloru, nawiązuje do baśni oraz opowieści ludowych z różnych stron kraju, a także do podań i porzekadeł regionalnych. Przedstawia barwny obraz świata polskich demonów, diabłów i istot półdemonicznych, jak również wszelakich strachów, zjaw i mar. Czyni to dokładnie i z pasją, która emanuje z każdej strony tego dzieła.

Leonard J. Pełka, Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

ROZDZIAŁ I W POSZUKIWANIU RODOWODU DEMONOLOGII LUDOWEJ

Ludzkość w toku wielowiekowej drogi swego rozwoju, obok tworów kultury materialnej, ukształtowała również – niezmiernie bogaty, a także nie pozbawiony swoistej ekspresji i kolorytu – nadzmysłowy świat istot boskich i antyboskich czy bogopodobnych (demonicznych). Stanowiły one podłoże dla powstawania rozlicznych mitów, legend, podań i opowieści ludowych.

„Każda mitologia – twierdził K. Marks – przezwycięża, opanowuje i kształtuje siły przyrody w wyobraźni i za pomocą wyobraźni, znika więc z opanowaniem tychże. Rychło jednak obok sił przyrody zaczynają też działać siły społeczne, siły, które się przeciwstawiają ludziom jako tak samo obce i na pozór tak samo niewytłumaczalne, panujące nad nimi z tą samą na pozór koniecznością naturalną, co same siły przyrody. Fantastyczne postacie, w których początkowo znajdowały odzwierciedlenie tajemnicze siły przyrody, nabierają w ten sposób atrybutów społecznych, stają się reprezentantami sił dziejowych”.

Zaistniałe rozdwojenie rzeczywistości na realny świat zjawisk materialnych i fantastyczny świat istot duchowych zapoczątkowało, trwający po czasy współczesne, proces powstawania najróżnorodniejszych postaci demonicznych. Wyobraźnia ludzka powołała do życia całe plejady istot fantastycznych, jak anioły, biesy, cyklopy, diabły, dziwożony, elfy, fauny, gnomy, nimfy, parki, syreny, topce, ubożęta, wilkołaki czy zmory. Istotami tymi zaludnił człowiek otaczający go świat. Pustka nieznanego wypełniona została tworami imaginacji ludzkiej.

Wyobrażenia danych istot demonicznych stanowiły początkowo uosobienie tajemniczych zjawisk przyrody, nie zawsze zrozumiałych oraz często budzących lęk i przerażenie. Za szczególnie groźne i tajemne uważane były zwłaszcza zjawiska atmosferyczne, zjawiska nadchodzące „z góry”, jak wyładowania piorunów, wiry powietrzne, burze gradowe, zawieje śnieżne itp. Wyobrażeniom istot symbolizujących dane zjawiska przypisywano więc poczesne miejsce w pierwotnej hierarchii demonicznej. Z kolei w tworzonych koncepcjach doktrynalnych rodzących się systemów religijnych mianem demonów określać zaczęto istoty bogopodobne, najczęściej spełniające funkcje pośredników między światem boskim a światem ludzi, lub istoty antyboskie działające na szkodę człowieka (np. diabeł).

Generalnie rzecz biorąc, wyobrażenia demoniczne zaliczyć można do rzędu powszechnych wątków wierzeniowych. Stanowią one bowiem istotny składnik doktryn religijnych oraz zajmują określone miejsce w archetypie magiczno-mitologicznych poglądów ludowych na rzeczywistość przyrodniczą i społeczną.

Wierzenia demoniczne i związane z nimi praktyki magiczno-religijne najogólniej określane są mianem demonologii. Należy tu jednakże zwrócić uwagę na fakt, iż terminowi temu przypisywane są różne konteksty znaczeniowe, co zresztą stanowi logiczną konsekwencję zajmowania różnych postaw wobec samej istoty omawianego zjawiska. Np. dla filozofa włoskiego z XV w. Pico delia Mirandoli demonologia oznaczała wiedzę „…o mechanizmach działania demonów i oddziaływaniu poprzez demony, za pomocą środków magicznych, na naturę”. (Demon jako siła sprawcza w tzw. „magii naturalnej”). Współcześnie można wyróżnić trzy zasadnicze płaszczyzny pojmowania demonologii: potoczną, naukową i teologiczną.

W ujęciu potocznym demonologia pojmowana jest jako sfera wierzeń w różnorodne istoty duchowe, najczęściej nie zindywidualizowane i niekiedy bezpostaciowe, które mają występować w otaczającej człowieka rzeczywistości przyrodniczej i społecznej. Istoty te pozbawione są atrybutów boskości, ale – w przekonaniu osób wierzących – mają one określony wpływ (pozytywny bądź negatywny) na bieg życia ludzkiego. Inaczej mówiąc jest to sfera określonych poglądów magiczno-religijnych funkcjonujących w sferze świadomości społecznej. Wiedza o danych poglądach zobiektywizowana została w wielu opracowaniach etnograficznych i religioznawczych, a także teologicznych, które już samym ujęciem problemu bardzo istotnie różnią się od siebie. W czym tkwią te różnice? Przede wszystkim w odmiennym pojmowaniu demonologii przez naukę i teologię.

Naukowe pojmowanie demonologii przedstawić można w dwu aspektach: religioznawczym i etnograficznym. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z dziedziną badań nad teoriami wyobrażeń istot bogopodobnych czy antyboskich, ukształtowanymi w poszczególnych doktrynach religijnych. Przedmiotem badań w tym względzie są zagadnienia genezy tych wyobrażeń, ich miejsca i roli w danym systemie religijnym oraz uwarunkowań społecznych ich rozwoju, funkcjonowania i obumierania. W drugim natomiast przypadku jest to dziedzina badań nad tą sferą wierzeń ludowych, które dotyczą wyobrażeń istot demonicznych, postaci półdemonicznych i zjawisk parademonicznych oraz związanych z tymi wierzeniami praktyk i czynności magiczno-religijnych.

Według interpretacji teologicznej demony nie są tworami wyobraźni ludzkiej, lecz stanowią istniejące sensu stricto byty duchowe (istoty ponadnaturalne, ale niższe od istot boskich), powołane do życia w wyniku działalności sprawczej nadprzyrodzonej istoty boskiej. Stąd też teologia zajmuje się rozważaniami nad strukturą owych bytów oraz zasięgiem ich negatywnej ingerencji w życie ludzkie, jak też możliwościami obrony człowieka przed nimi. Demonologia – jak podaje współczesna polska „Encyklopedia katolicka” – jest to „…nauka o istnieniu, naturze i działaniu szatana, dział teologii systematycznej związany z angelologią”.

W konkretnym przypadku niniejszych rozważań przyjęte zostało etno-religioznawcze rozumienie demonologii jako refleksji badawczej nad społecznymi uwarunkowaniami występowania w polskiej kulturze ludowej wierzeń o wyobrażeniach demonów, postaciach półdemonicznych i zjawiskach parademonicznych, nad ich genezą, istotą i strukturą, nad socjo- i psychologicznymi mechanizmami ich funkcjonowania w życiu społecznym i kulturze obyczajowej środowisk wiejskich oraz nad procesami ich obumierania i zanikania.

Śladami przeobrażeń słowiańskich wyobrażeń demonicznych

Różnorodne postacie rodzimych demonów, zarejestrowane w naszej kulturze ludowej, przynależą do licznej rodziny słowiańskich wyobrażeń demonicznych, o których pierwotnym kształcie posiadamy fragmentaryczną wiedzę. Stosunkowo bowiem niewiele możemy powiedzieć o formach ich społecznego funkcjonowania w odległych czasach przedchrześcijańskich. Dopiero znacznie późniejsza dokumentacja historyczna pozwala na konstruowanie obrazu słowiańskich wierzeń demonicznych. Nie jest to jednak obraz stabilny i jednolity. Tkwią w nim ślady różnorodnych przewartościowań, jakim w ciągu wieków ulegały wyobrażenia demoniczne pod wpływem przemian zachodzących w strukturze życia społecznego i kulturze umysłowej poszczególnych ludów słowiańskich.

Pierwszą wzmiankę o słowiańskich wierzeniach demonicznych odnajdujemy w „Dziejach wojen” Prokop z Cezarei (VI w.). Dotyczy ona występowania kultu duchów przyrody u południowosłowiańskich plemion Antów i Sklawinów, którzy – jak podaje Prokop – „oddają ponadto cześć rzekom, nimfom i innym jakim duchom i składają im ofiary, a w czasie tych ofiar czynią wróżby”.

Znacznie bogatszy zasób wiadomości dostarczają nam późniejsze przekazy historyczne (X–XIII w.), jak: zapisy kronikarzy niemieckich, duńskich i słowiańskich (Sakso Gramatyk, Helhold, Adam Bremeński, Thiethmar, Nestor, Kosmas), relacje podróżników arabskich (ibn Rosteh,al-Gardeli), opracowany przez Rudolfa z Rud Raciborskich tzw. „Katalog magii Rudolfa” oraz wczesnoruskie utwory literackie („Byliny” kijowskie i nowogorodzkie, „Słowo o wyprawie pułku Igora”) i kazania („Słowo niejakiego Chrystolubca”, „Słowo św. Grzegorza Teologa o tym, jak poganie kłaniali się bożkom” czy „Słowo ojca naszego Jana Złotoustego Chryzostoma”). Powyższe źródła zawierają szereg drobnych opisów wątków słowiańskich wierzeń demonicznych. Niektórzy badacze kultury słowiańskiej (np.Al. Brückner, L. Niederle czy V.J. Manzikka) uważali, iż z pewną rezerwą odnosić się należy do wartości poznawczych danych opisów, a zwłaszcza do obiektywizmu zawartych w nich sądów i ocen, jak również do stopnia adekwatności przedstawiania ówczesnego stanu wierzeń słowiańskich.

Artykuł Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/feed/ 0
Kuglarze, oszuści, wędrowni rzemieślnicy, żebracy, drobni handlarze. Ludzie żyjący poza prawem https://niezlomni.com/kuglarze-oszusci-wedrowni-rzemieslnicy-zebracy-drobni-handlarze-ludzie-zyjacy-poza-prawem/ https://niezlomni.com/kuglarze-oszusci-wedrowni-rzemieslnicy-zebracy-drobni-handlarze-ludzie-zyjacy-poza-prawem/#respond Sun, 12 Dec 2021 08:28:44 +0000 https://niezlomni.com/?p=51366

Ludzi żyjących poza prawem, którzy nie wpasowywali się w stanowy podział i zawsze funkcjonowali na marginesie społeczeństwa nigdy nie brakowało, a wieki XVII i XVIII były pod tym względem szczególnie bogate.


Bohdan Baranowski, prowadząc wieloletnie badania źródłowe i korzystając z akt sądów miejskich, rysuje ich obraz. Każda historia, każde wydarzenie i precedens mają konkretnego bohatera, dzięki któremu poznajemy realia życia tych społecznych wyrzutków. Autor nie pomija również ówczesnych mniejszości narodowych, takich jak Cyganie czy Szkoci. Ponadto zabiera czytelnika w podróż po bogatym świecie historycznych przybytków uciechy i rozpusty: tawernach, gospodach, karczmach i zajazdach.

Baranowski sięga zarówno do literatury pięknej z epoki i dziewiętnastowiecznych prac etnograficznych, jak i snuje własne przypuszczenia i wnioski, tworząc niezwykle ciekawy obraz człowieka żyjącego nierzadko poza prawem, w okowach ryzyka i nieustającej walki o przetrwanie.

Fragment książki Bohdan Baranowski, Ludzie gościńca w XVII i XVIII wieku, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Dawna Polska była krajem, w którym panował wyraźny podział stanowy. Istniały jednak liczne rzesze ludzi, które nie mieściły się w tym ustalonym wówczas podziale na podstawowe stany: szlachtę, mieszczan i chłopów. Ludzie ci zwani w terminologii łacińskiej „vagantes”, „vaga-bundae”, „rustici vagi”, „licentiosi” lub nawet „laici”, po polsku zaś „luźnymi”, „swawolnymi”, „wagabundami”, „hultajami”, „włóczęgami”, „wałęsami”, „wagusami”, „ban-dosami” itp., niezależnie od pochodzenia społecznego nie mogli być zaliczani ani do stanu chłopskiego, ani do żadnego innego. Warunki ich życia, obyczaje były w znacznym stopniu inne niż chłopów pańszczyźnianych. Korzystali ze znacznej swobody, nie byli przypisani do ziemi, jak chłopi. Jednak warunki ich życia były przeważnie o wiele gorsze niż tych ostatnich.

Książka ta próbuje przedstawić życie ludzi gościńca, w przeważającej większości ludzi luźnych – chociaż częściowo i takich, których nie można by zaliczyć do ich liczby – mniej więcej od końca XVI w. aż do momentu upadku dawnej Rzeczypospolitej. Tłem zaś, na którym oglądamy najczęściej tych ludzi są różne drogi i bezdroża, po których wędrowali, oraz karczmy, będące miejscem ich odpoczynku i zabawy.
Drogi, z jakich korzystali ludzie tamtych czasów, dość poważnie różniły się od tych, po których odbywa się współczesny ruch komunikacyjny. Naturalnie nie było wówczas żadnych autostrad ani nawet szos, ale również i zwykłe gościńce różniły się od naszych dróg gruntowych. Nie były one tak prosto wytyczone, jak obecnie. Przeważnie wiły się łagodną serpentyną, omijając wszystkie większe wzniesienia czy miejsca bardziej piaszczyste lub błotniste. Po brzegach nie były obramowane rowami. Wyboje, które się wytworzyły na skutek ich używania, całymi dziesiątkami lat nie były zasypywane.

Gościńce mające większe znaczenie gospodarcze, łączące większe miasta, jak np. Warszawę z Krakowem, Lublinem, Poznaniem, Gdańskiem lub Wilnem, były przeważnie dość szerokie, ale równie rzadko poprawiane jak inne o mniejszym znaczeniu, toteż stan ich pozostawiał wiele do życzenia. Oto np. jak wyglądał bardzo ważny trakt handlowy wiodący z Krakowa do Gdańska na odcinku między Łodzią a Zgierzem w osiemdziesiątych latach XVIII w.: „droga dla częstych korzeni i wybojów, zakrętów, błota, uprzykrzona, całą milę aż po wieś Bałuty” .
Stan dróg o mniejszym znaczeniu przedstawiał się jeszcze gorzej. Oto np. jak wyglądała również w osiemdziesiątych latach posiadająca charakter tylko lokalny droga wiodąca ze wsi Żabie do Srebrnej pod miasteczkiem Łodzią: „droga podczas lata sucha, a podczas roztopów mokra, błotnista” .

Podróżni, obojętne czy korzystający z najważniejszych szlaków handlowych, czy też z dróg o lokalnym charakterze, musieli na wielu odcinkach brnąć w piasku. Na innych, szczególnie w porze deszczowej, powstawały olbrzymie kałuże, które trzeba było obchodzić pół dróżkami lub ścieżkami, biegnącymi niekiedy w pewnej odległości od gościńca, brnąc niekiedy po kolana w błocie lub przylepiającej się do obuwia glinie.

Przeprawy przez niewielkie nawet strumyki urastały niekiedy do poważnego problemu. Mosty na takich strumykach rzadko były wystawiane, a jeśli nawet istniały, to ich stan był kiepski. Pół biedy było latem, wówczas podróżny idący piechotą zdejmował buty, podwijał portki i próbował przejść w tym miejscu, w którym strumień wydawał się najbardziej płytki. Znacznie gorzej było późną jesienią lub zimą, gdy brodzenie przez lodowato zimną wodę nie należało z pewnością do przyjemności. A wówczas, gdy na strumyku wytworzył się lód, ale jeszcze nie tak mocny, aby mógł utrzymać człowieka, przebycie takiego potoku było niekiedy zupełnie niemożliwe.

Również na większych rzekach liczba mostów była bardzo mała. Stołeczna Warszawa posiadała most postawiony na łodziach, który mógł być użytkowany tylko w pewnych porach roku, gdy prąd wody nie był zbyt wartki. I on jednak nieraz przez długie lata, po rozerwaniu go przez wodę, nie bywał odnawiany. O wiele prościej było więc korzystać z promów, które były czynne na wszystkich prawie większych rzekach, w miejscach, w których przecinały je bardziej uczęszczane gościńce i szlaki handlowe.

Nic więc dziwnego, że wędrówki, jakie odbywali liczni ludzie gościńca, były w tamtejszych czasach o wiele trudniejsze niż obecnie.
Wędrującego po gościńcu człowieka, o ile tylko miał jakąś niewielką kwotę pieniędzy, czekały jednak miejsca odpoczynku, w których mógł ogrzać się, pokrzepić zgłodniały organizm lub też przy kubku piwa czy też półkwaterce gorzałki rozweselić się i zapomnieć o wszystkich troskach. Były to karczmy.

Artykuł Kuglarze, oszuści, wędrowni rzemieślnicy, żebracy, drobni handlarze. Ludzie żyjący poza prawem pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/kuglarze-oszusci-wedrowni-rzemieslnicy-zebracy-drobni-handlarze-ludzie-zyjacy-poza-prawem/feed/ 0
Świat słowiańskich duchów i demonów od lat fascynuje naukowców. Jedna z najważniejszych książek poświęconych polskiej demonologii. [WIDEO] https://niezlomni.com/swiat-slowianskich-duchow-i-demonow-od-lat-fascynuje-naukowcow-jedna-z-najwazniejszych-ksiazek-poswieconych-polskiej-demonologii-wideo/ https://niezlomni.com/swiat-slowianskich-duchow-i-demonow-od-lat-fascynuje-naukowcow-jedna-z-najwazniejszych-ksiazek-poswieconych-polskiej-demonologii-wideo/#respond Tue, 15 Dec 2020 20:05:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=51234

Doktor Leonard Pełka, uczeń Bohdana Baranowskiego, spędził wiele lat swojego życia na studiowaniu tego intrygującego tematu. Efektem jego badań jest Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian – pozycja wyjątkowa i ponadczasowa.


Demony chmur burzowych i gradowych. Demony wiatrów i wirów powietrznych. Demony domowe, demony zła. Istoty szkodzące położnicom, duszące i wysysające krew. Demony chorób i śmierci. Demony patroszące zwierzęta domowe. Skąd się wzięły? Dlaczego w nie wierzono? Jak z nimi walczono?

Autor odwołuje się do folkloru, nawiązuje do baśni oraz opowieści ludowych z różnych stron kraju, a także do podań i porzekadeł regionalnych. Przedstawia barwny obraz świata polskich demonów, diabłów i istot półdemonicznych, jak również wszelakich strachów, zjaw i mar. Czyni to dokładnie i z pasją, która emanuje z każdej strony tego dzieła.

Leonard J. Pełka, Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian, Wydawnictwo Replika, Poznań 2020. Książkę można zamówić na stronie Wydawnictwa Replika.

ROZDZIAŁ I. W POSZUKIWANIU RODOWODU DEMONOLOGII LUDOWEJ

Ludzkość w toku wielowiekowej drogi swego rozwoju, obok tworów kultury materialnej, ukształtowała również – niezmiernie bogaty, a także nie pozbawiony swoistej ekspresji i kolorytu – nadzmysłowy świat istot boskich i antyboskich czy bogopodobnych (demonicznych). Stanowiły one podłoże dla powstawania rozlicznych mitów, legend, podań i opowieści ludowych.

„Każda mitologia – twierdził K. Marks – przezwycięża, opanowuje i kształtuje siły przyrody w wyobraźni i za pomocą wyobraźni, znika więc z opanowaniem tychże. Rychło jednak obok sił przyrody zaczynają też działać siły społeczne, siły, które się przeciwstawiają ludziom jako tak samo obce i na pozór tak samo niewytłumaczalne, panujące nad nimi z tą samą na pozór koniecznością naturalną, co same siły przyrody. Fantastyczne postacie, w których początkowo znajdowały odzwierciedlenie tajemnicze siły przyrody, nabierają w ten sposób atrybutów społecznych, stają się reprezentantami sił dziejowych”.

Zaistniałe rozdwojenie rzeczywistości na realny świat zjawisk materialnych i fantastyczny świat istot duchowych zapoczątkowało, trwający po czasy współczesne, proces powstawania najróżnorodniejszych postaci demonicznych. Wyobraźnia ludzka powołała do życia całe plejady istot fantastycznych, jak anioły, biesy, cyklopy, diabły, dziwożony, elfy, fauny, gnomy, nimfy, parki, syreny, topce, ubożęta, wilkołaki czy zmory. Istotami tymi zaludnił człowiek otaczający go świat. Pustka nieznanego wypełniona została tworami imaginacji ludzkiej.
Wyobrażenia danych istot demonicznych stanowiły początkowo uosobienie tajemniczych zjawisk przyrody, nie zawsze zrozumiałych oraz często budzących lęk i przerażenie. Za szczególnie groźne i tajemne uważane były zwłaszcza zjawiska atmosferyczne, zjawiska nadchodzące „z góry”, jak wyładowania piorunów, wiry powietrzne, burze gradowe, zawieje śnieżne itp. Wyobrażeniom istot symbolizujących dane zjawiska przypisywano więc poczesne miejsce w pierwotnej hierarchii demonicznej. Z kolei w tworzonych koncepcjach doktrynalnych rodzących się systemów religijnych mianem demonów okresiać zaczęto istoty bogopodobne, najczęściej spełniające funkcje pośredników między światem boskim a światem ludzi, lub istoty antyboskie działające na szkodę człowieka (np. diabeł).


Generalnie rzecz biorąc, wyobrażenia demoniczne zaliczyć można do rzędu powszechnych wątków wierzeniowych. Stanowią one bowiem istotny składnik doktryn religijnych oraz zajmują określone miejsce w archetypie magiczno-mitologicznych poglądów ludowych na rzeczywistość przyrodniczą i społeczną.

Wierzenia demoniczne i związane z nimi praktyki magiczno-religijne najogólniej określane są mianem demonologii. Należy tu jednakże zwrócić uwagę na fakt, iż terminowi temu przypisywane są różne konteksty znaczeniowe, co zresztą stanowi logiczną konsekwencję zajmowania różnych postaw wobec samej istoty omawianego zjawiska. Np. dla filozofa włoskiego z XV w. Pico delia Mirandoli demonologia oznaczała wiedzę „…o mechanizmach działania demonów i oddziaływaniu poprzez demony, za pomocą środków magicznych, na naturę”. (Demon jako siła sprawcza w tzw. „magii naturalnej”). Współcześnie można wyróżnić trzy zasadnicze płaszczyzny pojmowania demonologii: potoczną, naukową i teologiczną.

W ujęciu potocznym demonologia pojmowana jest jako sfera wierzeń w różnorodne istoty duchowe, najczęściej nie zindywidualizowane i niekiedy bezpostaciowe, które mają występować w otaczającej człowieka rzeczywistości przyrodniczej i społecznej. Istoty te pozbawione są atrybutów boskości, ale – w przekonaniu osób wierzących – mają one określony wpływ (pozytywny bądź negatywny) na bieg życia ludzkiego. Inaczej mówiąc jest to sfera określonych poglądów magiczno-religijnych funkcjonujących w sferze świadomości społecznej. Wiedza o danych poglądach zobiektywizowana została w wielu opracowaniach etnograficznych i religioznawczych, a także teologicznych, które już samym ujęciem problemu bardzo istotnie różnią się od siebie. W czym tkwią te różnice? Przede wszystkim w odmiennym pojmowaniu demonologii przez naukę i teologię.

Naukowe pojmowanie demonologii przedstawić można w dwu aspektach: religioznawczym i etnograficznym. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z dziedziną badań nad teoriami wyobrażeń istot bogopodobnych czy antyboskich, ukształtowanymi w poszczególnych doktrynach religijnych. Przedmiotem badań w tym względzie są zagadnienia genezy tych wyobrażeń, ich miejsca i roli w danym systemie religijnym oraz uwarunkowań społecznych ich rozwoju, funkcjonowania i obumierania. W drugim natomiast przypadku jest to dziedzina badań nad tą sferą wierzeń ludowych, które dotyczą wyobrażeń istot demonicznych, postaci półdemonicznych i zjawisk parademonicznych oraz związanych z tymi wierzeniami praktyk i czynności magiczno-religijnych.

Według interpretacji teologicznej demony nie są tworami wyobraźni ludzkiej, lecz stanowią istniejące sensu stricto byty duchowe (istoty ponadnaturalne, ale niższe od istot boskich), powołane do życia w wyniku działalności sprawczej nadprzyrodzonej istoty boskiej. Stąd też teologia zajmuje się rozważaniami nad strukturą owych bytów oraz zasięgiem ich negatywnej ingerencji w życie ludzkie, jak też możliwościami obrony człowieka przed nimi. Demonologia – jak podaje współczesna polska „Encyklopedia katolicka” – jest to „…nauka o istnieniu, naturze i działaniu szatana, dział teologii systematycznej związany z angelologią”.

W konkretnym przypadku niniejszych rozważań przyjęte zostało etno-religioznawcze rozumienie demonologii jako refleksji badawczej nad społecznymi uwarunkowaniami występowania w polskiej kulturze ludowej wierzeń o wyobrażeniach demonów, postaciach półdemonicznych i zjawiskach parademonicznych, nad ich genezą, istotą i strukturą, nad socjo- i psychologicznymi mechanizmami ich funkcjonowania w życiu społecznym i kulturze obyczajowej środowisk wiejskich oraz nad procesami ich obumierania i zanikania.

Śladami przeobrażeń słowiańskich wyobrażeń demonicznych

Różnorodne postacie rodzimych demonów, zarejestrowane w naszej kulturze ludowej, przynależą do licznej rodziny słowiańskich wyobrażeń demonicznych, o których pierwotnym kształcie posiadamy fragmentaryczną wiedzę. Stosunkowo bowiem niewiele możemy powiedzieć o formach ich społecznego funkcjonowania w odległych czasach przedchrześcijańskich. Dopiero znacznie późniejsza dokumentacja historyczna pozwala na konstruowanie obrazu słowiańskich wierzeń demonicznych. Nie jest to jednak obraz stabilny i jednolity. Tkwią w nim ślady różnorodnych przewartościowań, jakim w ciągu wieków ulegały wyobrażenia demoniczne pod wpływem przemian zachodzących w strukturze życia społecznego i kulturze umysłowej poszczególnych ludów słowiańskich.

Pierwszą wzmiankę o słowiańskich wierzeniach demonicznych odnajdujemy w „Dziejach wojen” Prokop z Cezarei (VI w.). Dotyczy ona występowania kultu duchów przyrody u południowosłowiańskich plemion Antów i Sklawinów, którzy – jak podaje Prokop – „oddają ponadto cześć rzekom, nimfom i innym jakim duchom i składają im ofiary, a w czasie tych ofiar czynią wróżby”.

Znacznie bogatszy zasób wiadomości dostarczają nam późniejsze przekazy historyczne (X–XIII w.), jak: zapisy kronikarzy niemieckich, duńskich i słowiańskich (Sakso Gramatyk, Helhold, Adam Bremeński, Thiethmar, Nestor, Kosmas), relacje podróżników arabskich (ibn Rosteh,al-Gardeli), opracowany przez Rudolfa z Rud Raciborskich tzw. „Katalog magii Rudolfa” oraz wczesnoruskie utwory literackie („Byliny” kijowskie i nowogorodzkie, „Słowo o wyprawie pułku Igora”) i kazania („Słowo niejakiego Chrystolubca”, „Słowo św. Grzegorza Teologa o tym, jak poganie kłaniali się bożkom” czy „Słowo ojca naszego Jana Złotoustego Chryzostoma”). Powyższe źródła zawierają szereg drobnych opisów wątków słowiańskich wierzeń demonicznych. Niektórzy badacze kultury słowiańskiej (np. Al. Brückner, L. Niederle czy V.J. Manzikka) uważali, iż z pewną rezerwą odnosić się należy do wartości poznawczych danych opisów, a zwłaszcza do obiektywizmu zawartych w nich sądów i ocen, jak również do stopnia adekwatności przedstawiania ówczesnego stanu wierzeń słowiańskich. Składały się na to następujące przyczyny:

1. Autorzy tych przekazów przeważnie nie wywodzili się z kręgu słowiańskiego (Niemcy, Duńczycy, Grecy, Arabowie), a zatem posiadana przez nich wiedza o słowiańskich tradycjach kulturowych, języku, obyczajach i wierzeniach religijnych była stosunkowo powierzchowna, a niekiedy wręcz fałszywa.

2. Zawarte w danych źródłach historycznych przekazy o wierzeniach słowiańskich sporządzone były przeważnie w duchu interpretacji chrześcijańskiej. Ukazywały więc dane wierzenia jako praktyki pogańskie o pejoratywnym znaczeniu społecznym.

Trzeba przyznać, iż taki stan rzeczy wynikał również z sytuacji, jaka w okresie IX–XIII w. zaistniała na ziemiach słowiańskich. Miał wówczas miejsce proces chrystianizacji Słowiańszczyzny. Dokonywał się on w kontekście ostrej walki z funkcjonującymi na danych obszarach tradycyjnymi wierzeniami religijnymi. Prowadzone w tym zakresie działania uwieńczone zostały formalnym zwycięstwem chrześcijaństwa, wniesionego z zewnątrz do kultur rodowych, jako religii warstw panujących. Faktycznie jednak, w różnych rejonach Słowiańszczyzny, przez długi jeszcze okres występowało zjawisko tzw. dwuwiaru. Polegała ona na kultywowaniu dawnych praktyk religijnych równolegle z kultem chrześcijańskim. Klasycznym w tym względzie przykładem może być znany jeszcze w XIX w. zaduszkowy obrzęd „dziadów białoruskich”. Obrzęd ten był reliktową formą dawnego słowiańskiego kultu dusz przodków, zwalczaną przez Kościół. Na jego kanwie powstał głośny poemat A. Mickiewicza pt. „Dziady”, w przedmowie do którego czytamy: „…pospólstwo święci dziady tajemnie w kaplicach lub pustych domach niedaleko cmentarzy. Zastawia się tam pospolicie uczta z rozmyślnego jadła, trunków, owoców i wywołuje się dusze nieboszczyków. Dziady nasze mają to szczególnie, że obrzędy pogańskie pomieszane są z wyobrażeniami religii chrześcijańskiej, zwłaszcza iż dzień zaduszny przypada około czasu tej uroczystości. Pospólstwo rozumie, iż potrawami, napojami i śpiewami przynosi ulgę duszom czyszczowym”.
Dawne wierzenia religijne oraz związane z nimi praktyki i obrzędy, likwidowane przez chrześcijaństwo i ostro rugowane z życia społecznego, znalazły schronienie w lokalnych kulturach ludowych na zasadzie inercji tradycji. Wypełniały tu istotne funkcje społeczne: przyczyniały się do integracji poszczególnych zbiorowości wiejskich oraz do kształtowania poczucia ich odrębności społecznej przy równoczesnym zachowywaniu i kultywowaniu ciągłości rodzimych tradycji. Równocześnie słowiańska kultura ludowa znajdowała się pod przemożną presją ciążenia ideologii chrześcijańskiej. Chodziło tu bowiem o niebagatelny problem ukształtowania, w świadomości mas ludowych, określonego stereotypu myślenia mitologicznego oraz wytworzenie zgodnych z nim postaw i zachowań w życiu codziennym. W konsekwencji liczne wątki wierzeń chrześcijańskich przeniknęły do kultury ludowej. Dało to podstawy do rozwoju procesu tworzenia się specyficznych słowiańsko-chrześcijańskich wyobrażeń demonicznych oraz przyporządkowanych im praktyk i czynności magiczno-religijnych.
Ukształtowany w ten sposób ludowy konglomerat wierzeniowy w poważnym stopniu odbiegał od oficjalnej wykładni doktryny chrześcijańskiej, najczęściej mało znanej i obcej ludowi słowiańskiemu. Dlatego też wierzenia te były krytykowane i zwalczane przez urzędowe czynniki kościelne jako przejawy pogaństwa lub oznaki herezji.
Odwołać się tu można do konkretnych faktów odnotowanych w różnych źródłach historycznych. W „Słowie niejakiego Chrystolubca” po wzmiance, iż Rusini modlą się do „…wił, rodu i rożanic”, odnajdujemy następującą krytykę łączenia kultu maryjnego z dawnym kultem duchów opiekuńczych: „…nie tylko zaś z pustoty zło czynimy, ależ i mieszamy niektóre czyste modlitwy z przeklętym ofiarowaniem bałwańskim, trzechświętej Bogurodzicy z rożanicami, ci, co stawiają tylko kucję, inni zaś trapezy (stoły ofiarne) zakonnego obiadu, co zowie się bezzakonną trapezą, przypisaną rodu i rożanicom na przegniewanie Boga”. Podobna krytyka łączenia dawnego kultu duchów opiekuńczych z obrzędowością chrześcijańską Wielkiego Tygodnia występuje w anonimowym kazaniu duchownego polskiego z początku XV w., „Są niektórzy, co nie myją umyślnie misek po obiedzie w uroczysty Wielki Czwartek, aby nakarmić dusze i inne duchy, co się nazywają ubożę; głupio wierząc, iż duch potrzebuje rzeczy cielesnych. Niektórzy zostawiają resztki umyślnie w misach po obiedzie jakoby dla nakarmienia dusz czy też pewnego demona, co się nazywa ubożę, ale to śmiechu warte, ponieważ często myślą głupcy i lekkomyślni, że to, co zostawili, zjada wymienione ubożę, które pielęgnują, bo jakoby przynosi szczęście, ale wtedy często przychodzi pies i – jak nie widzą – zjada te resztki”. Z kolei na inne zjawisko ludowego synkretyzmu religijnego zwracał uwagę Marcin z Urzędowa pisząc – w wielkim zielniku z końca XVI w. – co następuje: „…u nas w wilię św. Jana niewiasty ognie paliły, śpiewały, diabłu cześć i modły czyniąc, tego zwyczaju pogańskiego do tych czasów w Polszcze nie chcą opuszczać, ofiarowania z byliny czyniąc, wieszając po drzewach i opasując się nią, czynią sobótki, palą ognie, krzesząc je deskami, aby była prawie świętość diabelska, śpiewając pieśni, tańcując”.
Dalszym przeobrażeniom uległy zwłaszcza zachodnio- i środkowosłowiańskie wyobrażenia demoniczne w okresie XVI–XVIII w. U podstaw tych przeobrażeń tkwiły przemiany, jakie zaistniały w europejskiej kulturze umysłowej doby reformacji i kontrreformacji.
Epoka Odrodzenia, podejmując ideały humanizmu i reformacji, kształtowała nowy stosunek do życia i człowieka. Zrodziła „tytanów myśli i czynu” i przyczyniła się do rozwoju tzw. nauk tajemnych (astrologii, alchemii, okultyzmu, magii) oraz wiary w różnorodne moce nadprzyrodzone. Przedstawiciele nauk tajemnych poszukiwali recept na produkcję złota czy eliksiru wiecznej młodości, zajmowali się wywoływaniem duchów oraz układali horoskopy dla władców i warstwy panującej. Natomiast w szerokich kręgach społecznych szerzyła się zabobonna wiara we wszelakiego rodzaju praktyki tajemne, wróżby, gusła i działania magiczne oraz narastał paniczny lęk przed demonami piekielnymi i ich ziemskimi sojusznikami – czarownikami i czarownicami. Szczególne nasilenie tych zjawisk miało miejsce na ziemiach niemieckich po wojnie trzydziestoletniej.
W 1484 r. papież Innocenty VII ogłosił encyklikę „Summis desiderantium” potępiającą uprawianie czarów i współdziałanie z siłami nieczystymi. „Wiele osób – czytamy w tym dokumencie – męskiego i żeńskiego rodzaju, zapominając o zbawieniu duszy i wierze katolickiej, wdaje się z demonami (…) sprowadzając zniszczenie i zbrodnie za pomocą czarów, zaklęć i innych haniebnych wieszczbiarskich wykroczeń, skutkiem czego niszczeją i giną nowo narodzone dzieci, zwierzęta, plony pól, winnice i owoce w sadach, ponadto złe te istoty bólem i udręczeniem nawiedzają ludzi i zwierzęta, odbierają mężczyznom zdolność płodzenia, a kobietom poczęcia, przeszkadzają mężom i żonom wypełniać wzajemne obowiązki małżeńskie, wreszcie w bluźnierski sposób wypierają się wiary”.
Trzy lata później ukazało się głośne dzieło dwóch inkwizytorów Institorisa i Sprengera – „Malleus Maleficarum” („Młot na czarownice”). Autorzy, odwołując się do wspomnianej encykliki Innocentego VII, wzywali do podjęcia zdecydowanej walki z mocami piekielnymi, a zwłaszcza z ich ziemskimi popleczniczkami – czarownicami. Stronice tego dzieła przepojone są chorobliwą wprost nienawiścią do kobiet, które stanowić miały „…siedlisko wszelakiego zła już od zarania stworzenia” i tym samym uważane były za aktywne współuczestniczki „…szatańskiego spisku przeciw światu i rodzajowi ludzkiemu.” Tak więc „polowanie na czarownice” zostało zapowiedziane i wkrótce już miały zapłonąć stosy.
O dużej poczytności „Młota na czarownice” świadczy fakt, iż dzieło to miało w tym czasie największą ilość wydań i przekładów. Do utworu tego nawiązywali wszyscy późniejsi autorzy prac (z XVI–XVII, a nawet jeszcze i XVIII w.)poświęconych czarownictwu. „Czarownicy – pisał np. Trithanius w traktacie „Antipalus malefictorum” („Przeciwnik czarów”) z 1508 r. – to wstrętni ludzie, a zwłaszcza kobiety pośród nich. Wyrządzają one rodzajowi ludzkiemu nieobliczalne szkody, uciekając się do pomocy złych duchów i czarodziejskich napojów (…) Najczęściej przyprawiają ludzi o opętanie, rzucając ich na pastwę demonów, które ich dręczą wśród nieopisanych katuszy. Niestety liczba takich czarownic jest ogromna, w każdej połaci kraju i nawet w najmniejszej wiosce znaleźć można czarownice (…) Przez złośliwość tych kobiet umierają ludzie i bydło, a nikt nie pomyśli o tym, że dzieje się to poprzez te wiedźmy. Wielu ludzi nękają najsroższe choroby i nie zdają oni sobie sprawy, że są w mocy diabłów”.
W piśmiennictwie tego okresu wiele uwagi poświęcano kwestii przedstawienia obrazu demonologii piekielnej. Np. według koncepcji J. Weihera z połowy XVI w. w świecie działać miało 6666 legionów szatańskich, z których każdy składał się z 6666 demonów, całością zaś kierowała starszyzna diabelska z królem Belzebubem na czele. Z kolei autor anonimowego dzieła „Prawdziwy ognisty Smok albo władza nad duchami niebios i piekieł i nad mocarstwami ziemi i powietrza” dokonał następującej prezentacji najwyższej zwierzchności imperium piekielnego:
– Lucyper, cesarz,
– Belzebub, książę,
– Astaret, wielki mongoł,
– Lucifage, minister-prezydent,
– Satanachia, marszałek polny,
– Fleurety, nadworny mistrz,
– Nebires, podkomorzy,
– Bael, mistrz ceremonii,
– Aarel, wielki kwestarz,
– Marbas, marszałek sprawiedliwości,
– Pruslas, radca generalny królewszczyzny,
– Aamon, prezydent propagandy,
– Barkalos, prezydent warsztatów smołowych,
– Guseyn, prezydent rady szkolnej,
– Buer, prezydent kolegium handlowego,
– Vobis, pierwszy generalny adiutant cesarza,
– Balthim, drugi generalny adiutant cesarza,
– Pursan, trzeci generalny adiutant cesarza,
– Abiger, czwarty generalny adiutant cesarza,
– Lurey, generalny geniusz,
– Valefar, generał konnicy,
– Foran, generał konnicy,
– Ayperos, generał inżynierii,
– Nuberus, generał inżynierii,
– Glastaboras, kanclerz orderowy…
W tworzonym obrazie demonologii diabelskiej wskazać należy na dwie kwestie, które uzyskały następnie rozwinięcie w ludowych wierzeniach demonicznych. Pierwszą z nich była koncepcja hierarchizacji bytów diabelskich, drugą zaś ich indywidualizacja.
Analogiczne zjawiska wystąpiły również w tych krajach słowiańskich, które podlegały wpływom katolickim i protestanckim (zwłaszcza Polska i Czechy). Począwszy od połowy XVI w. przenikały do tych krajów zachodnioeuropejskie wierzenia o diabłach i czarownicach. Szczególną rolę w ich upowszechnianiu spełniała rodzima i przekładowa popularna literatura konfesyjna. W Polsce ukazują się wówczas takie pozycje, jak „Postępek prawa czartowskiego przeciw narodowi ludzkiemu” (Brześć 1570), Stanisława z Gór Poklateckiego „Pogrom, czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze” (Kraków 1595), „Młot na czarownice” w przekładzie s. Ząmbkowica (Kraków 1614), „Sejm piekielny” (1622), „Czarownica powołana abo krótka nauka i przestroga z strony czarownic” (Poznań 1639) itd. Ponadto dana problematyka podejmowana była także w wielu innych pracach, jak np., J. Haura
„Skład abo skarbiec znakomitych sekretów ekonomiej ziemiańskiej” (1689) czy pierwsza polska encyklopedia pióra B. Chmielowskiego – „Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej sciencjej pełna, na różne tytuły jak na classes podzielona: mądrym dla memoriału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowana” (1746). W encyklopedii tej kwestiom czartologicznym poświęcony został obszerny rozdział pod znamiennym tytułem: „Jadów y czartowskich zdrad matka Thessalia, puszka Pandory pod pokrywką dobroci nieszczęść, chorób i śmierci pełna albo o czarcie, opętanych, czarnoksięstwie, czarach y upiorach scienda”. Rozwinięciem tego rodzaju literatury w XVIII w. stały się liczne drobne utwory (najczęściej anonimowe) odpustowo-jarmarczne poświęcone propagandzie miejsc cudami słynących (sanktuariów kultowych).
Utwory te zawierały także bogate informacje o działalności sił szatańskich, opętaniach, wróżbach i czarach.
Propagandzie wiary w złe moce piekielne służyła także sztuka sakralna, jak również widowiska o treści religijnej (szopki, jasełka) organizowane najczęściej z inicjatywy duchowieństwa. Wizja diabła, przedstawiana na malowidłach i w rzeźbach kościelnych, jak również poprzez postacie sceniczne, niewątpliwie bardzo silnie oddziaływać musiała na wyobraźnię prostego ludu, budząc w nim poczucie lęku i trwogi przed groźnymi siłami piekieł. Wszystko to łącznie z narastającymi wówczas wpływami kościoła na życie wsi, znacznie przyczyniło się do określonych przewartościowań w sferze wierzeń ludowych. Istotną cechą tych procesów było włączenie funkcjonujących wyobrażeń demonicznych i postaci pół demonicznych do kręgu rodziny istot diabelskich. W konsekwencji tego importowane z Europy Zachodniej diabły i czarownice zadomowiły się pod strzechą słowiańską, a ich wyobrażenia ulegały stopniowemu wtapianiu się w lokalne tradycje kulturowe. Doszło w ten sposób do ukształtowania się całej plejady wyobrażeń diabłów słowiańskich (szlacheckich, chłopskich, leśnych, wodnych, górskich, polnych, błotnych itp).
Propagowane w dobie Oświecenia hasła upowszechniania oświaty oraz zwalczania ciemnoty i zabobonów przyczyniły się do narastania krytycznego stosunku wobec zabobonnej wiary w diabły i czarownice. W rezultacie zaprzestano inkwizycyjnych „polowań na czarownice” i tym samym wygasły płomienie stosów. Jednakże idee oświeceniowe w bardzo nikłym tylko stopniu docierały do środowisk wiejskich i małomiasteczkowych. Środowiska te nadal podlegały przemożnym wpływom niezbyt wykształconego duchowieństwa parafialnego oraz szeroko kolportowanej literatury jarmarczno-odpustowej w dalszym ciągu propagującej wiarę w działanie sił piekielnych. Tak więc w ciągu XVIII–XIX w. nastąpiło ugruntowanie się pozycji wyobrażeń diabelskich w wierzeniach, kulturze obyczajowej, folklorze i sztuce ludów słowiańskich. Równolegle jednak sama postać diabła uległa pewnej metamorfozie. Z istoty groźnej, budzącej lęk i trwogę, przeobraził się on w istotę swawolną, psotliwą, głupkowatą i niekiedy śmieszną. Oczywiście mógł on w dalszym ciągu szkodzić człowiekowi, ale ten ostatni nie był już wobec niego bezradny; mógł go zwalczać, oszukiwać, a nawet wykorzystywać. Jak bowiem głosi ludowe porzekadło, „Nie taki diabeł straszny, jak go malują.”

Artykuł Świat słowiańskich duchów i demonów od lat fascynuje naukowców. Jedna z najważniejszych książek poświęconych polskiej demonologii. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/swiat-slowianskich-duchow-i-demonow-od-lat-fascynuje-naukowcow-jedna-z-najwazniejszych-ksiazek-poswieconych-polskiej-demonologii-wideo/feed/ 0
Diabły, szatany, biesy… Czarownice, wiedźmy, strzygi… Jak by ich nie nazwać, zawsze wzbudzały emocje i przerażały ludzi. [WIDEO] https://niezlomni.com/diably-szatany-biesy-czarownice-wiedzmy-strzygi-jak-by-ich-nie-nazwac-zawsze-wzbudzaly-emocje-i-przerazaly-ludzi-wideo/ https://niezlomni.com/diably-szatany-biesy-czarownice-wiedzmy-strzygi-jak-by-ich-nie-nazwac-zawsze-wzbudzaly-emocje-i-przerazaly-ludzi-wideo/#respond Wed, 29 Jul 2020 18:00:29 +0000 https://niezlomni.com/?p=51112

Rozpalający wyobraźnię świat słowiańskich wierzeń. Diabły, szatany, biesy… Czarownice, wiedźmy, strzygi… Jak by ich nie nazwać – zawsze wzbudzały emocje i przerażały ludzi, towarzysząc im od wieków.


Autor, dzięki próbie racjonalnego wyjaśnienia przyczyn przypisywania tym postaciom piekielnych i upiornych mocy, sprawia, że Pożegnanie z diabłem i czarownicą to opowieść nie tylko o zabobonach i wierzeniach, ale zarazem bogate źródło cennych informacji na temat kultury ludowej.
W książce Bohdana Baranowskiego nie brakuje barwnych powiedzeń, przyśpiewek, przesądów oraz autentycznych historii, w które uwikłane były czarownice i diabły. Te z kolei nie zniknęły wraz z postępem techniki, a przeniknęły do otaczającego nas świata za pomocą książek, filmów, seriali i gier komputerowych.

Bohdan Baranowski, Pożegnanie z diabłem i czarownicą, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment

ROZDZIAŁ I.
OFIARY CIEMNOTY

Tytuł informacji dziennikarskiej był pasjonujący – Reportaż niesamowity. Sprawa dotyczyła wsi, w której „od wielu lat grasuje szatan, a czarownice uprawiają bezkarnie swój proceder.” Gdzie szukać tej wsi ogarniętej histerią lęku przed siłami nieczystymi? Może gdzieś w Ameryce Południowej, w dolinie odizolowanej od reszty świata niebotycznymi szczytami Andów, czy też w dżunglach Środkowej Afryki lub Nowej Gwinei? A może chodzi tu o film sensacyjny, którego akcja toczy się przed kilkuset laty? Podtytuł w dzienniku wyjaśniał jednak, że jest to reportaż ze „wsi położonej 74 km od Warszawy”.
Byłem w tej wsi. Jeden z moich informatorów, dobroduszny, flegmatyczny rolnik w średnim wieku, dygotał po prostu z wściekłości, gdy rozmawialiśmy na ten drażliwy temat:
– Cała wieś zatłuc powinna kłonicami cholerę! Utopić ją! Ludzie zdrowie i życie potracili przez jej czary. Milicja zamiast zastrzelić lub zgnoić w więzieniu jeszcze ją ochrania. Gdzie ta sprawiedliwość!
„Gdzie ta sprawiedliwość!” – Istotnie, minęły te dawne dobre czasy, gdy na mocy prawomocnego wyroku, w obecności sędziów płonął stos z czarownicą, a jęki męczonej kobiety zagłuszane były pobożnymi pieśniami tłumu cieszącego się, że ramię sprawiedliwości dosięgło jeszcze jedną wspólniczkę szatana.

I oto dziś człowiek, który głęboko wierzy w działalność złych mocy i ich wspólniczek, staje bezradny wobec faktu, że czarownice, które spowodowały tyle nieszczęść w jego otoczeniu, bezkarnie uprawiają swoje praktyki, a żadne czynniki administracyjne nie stają w jego obronie. Żaden sąd nie wyda dziś wyroku na czarownicę. Jej ofiary mogą więc odwoływać się tylko do aktów samosądu.
„Usłyszałam krzyki i poszłam zobaczyć, co na drodze się dzieje. Szłam jakiś czas z gromadą ludzi, którzy prowadzili czarownicę. Bili ją jakimiś przedmiotami, a kiedy krzyczała – zatykali jej usta.” To nie relacja naocznego świadka z tak częstych w XVII czy pierwszej połowie XVIII wieku sądów czy samosądów nad czarownicami. Nie! To fragment zeznań związanych z pobiciem domniemanej czarownicy Leokadii Adaś w… 1955 r.

A oto zeznanie jednego z oskarżonych, nie jakiegoś wioskowego analfabety, wychowanego w dusznej atmosferze przesądów, lecz młodego, 28-letniego radiomechanika: „Mojej siostrze dała Adaś jako prezent weselny poduszkę. Jak stwierdzono, w pierzu była brudna szmata, na której były naszyte różne włosy ludzkie, włożony kamień marmurowy, porobione były wianuszki z różnego rodzaju piór, a poza tym sznurek długości trumny, na którym był zrobiony węzeł. Niejaka Z. dostała od niej poduszkę dla dziecka. Również w tej poduszce była lalka z brudnych szmat, porobione wianuszki z piór, a poza tym zgniłe jakieś drewna. Takie prezenty dała Adaś wielu osobom ze wsi. Poza tym sama Adaś chwaliła się, że odebrała krowie Pawła O. mleko.


Jeszcze dziś samosądy nad czarownicami prowadzą niekiedy do ciężkich zbrodni. Oto notatka prasowa pod znamiennym tytułem: Niewiarogodne, a jednak prawdziwe – zamordowali czarownicą. „Mordercami byli: 35-letni Józef i 37-letni Franciszek Głowniowie z zawodu cieśle. Jak wykazało dotychczasowe śledztwo, przeprowadzone przez funkcjonariuszy MO, motywem zbrodni były urojenia i nieprawdopodobna wprost ciemnota sprawców. Otóż jeden z morderców, Józef Głownia, był przekonany, że Barbara Waindlich rzuciła nań «czary» i spowodowała u niego chorobę umysłową. Pragnąc zlikwidować urojoną w jego umyśle «czarownicę», wespół z bratem w nocy z 3 na 4 b.m. zamordowali Barbarę Waindlich. Obaj bracia zadali swej ofierze około 40 ran kłutych, a następnie zwłoki zakopali w piwnicy. Jak stwierdzono, Józef Głownia przebywał przez pewien okres w zakładzie psychiatrycznym, zwolniony z zakładu utrzymywał, że przyczyną jego choroby są «czary» rzucone przez Barbarę Waindlich i często odgrażał się, że musi pozbyć się swej prześladowczym.
Ponure wierzenia związane ze złymi siłami piekielnymi i czarownicami zanikają. Jednak jeszcze dziś w pewnych środowiskach, na szczęście coraz mniej licznych, są one żywe. I otóż niniejsza książka chce wyjaśnić zagadnienie powstania, rozkwitu i zanikania tej zabobonnej atmosfery na ziemiach polskich, a szczególnie na obszarze województwa łódzkiego i terenów przyległych.

Zjawiskiem powszechnie znanym niemal u wszystkich ludów na różnych kontynentach była, a niekiedy jest jeszcze dziś, wiara w możliwość wyrządzania zła przy pomocy czarów. W zależności od stopnia rozwoju kultury, religii, tradycji, zwyczajów, a także specyfiki geograficznej, gospodarczej i społecznej, wierzenia te przybierają odmienny charakter.

Dość powszechną była zasada, że osoby szkodzące innym przy pomocy czarów należy karać. W krajach starożytnego Wschodu, jak również w Grecji i Rzymie, ludzie posądzeni o to, że swymi czarami działali na szkodę jednostki czy też całego społeczeństwa, karani byli surowo. Pierwsi chrześcijanie, którym stawiano zarzut uprawiania czarów, padali z tego powodu ofiarą krwawych prześladowań. I oto, gdy nowa religia stała się panującą, dawne przepisy prawne, dające przedtem podstawę do prześladowania chrześcijan, posłużyły teraz do poskramiania ich przeciwników. Zwolenników kultów pogańskich, jak i domniemanych czarowników, karano męczarniami i śmiercią. Ludy germańskie, które przyjęły chrystianizm, połączyły w swych wierzeniach rodzime wątki z różnymi zabobonami rzymskimi, czy nawet tajemnymi praktykami pochodzenia wschodniego, i stworzyły pojęcie wspólniczki szatana – czarownicy. Na terenie frankońskiego państwa Merowingów rozpoczęły się procesy czarownic, którym zarzucano stosunki z największym wrogiem świata chrześcijańskiego – szatanem. W tym też czasie (VI–VIII wiek) ustalił się, tak bardzo później rozpowszechniony, typ procesów czarownic.

Procesy o czary rozpowszechniły się szczególnie w XV–XVII wieku na terenie Niemiec, a także na obszarach politycznie lub kulturalnie z nimi związanych. Ponury zabobon krzewił się zarówno wśród ludności katolickiej, jak i protestanckiej. Także na terenie Francji i w innych krajach Zachodniej Europy, a nawet w posiadłościach kolonialnych (np. w Ameryce), palono na stosach wspólniczki szatana. Jednak zjawisko to nie występowało tam z taką siłą, jak na terenie Niemiec i obszarów sąsiednich. Stosunkowo rzadko dochodziło do procesów o czary w krajach prawosławnych, które ze względu na pewną izolację kulturalną uniknęły atmosfery procesów czarownic.

W XV wieku, gdy w zachodniej Europie płonęły stosy z nieszczęśliwymi ofiarami zabobonu, w Polsce było jeszcze o tym głucho. Wprawdzie ustawodawstwo kościelne już od dawna występowało przeciwko czarownicom, ale nie traktowało ono czarów jako przestępstwa, za które należało karać śmiercią. W XV i w początkach XVI wieku czary najczęściej nie miały jeszcze nic wspólnego z diabłem. Mimo to zajmowanie się czarami ścigane było przez władze duchowne – traktowane jako przestępstwo przeciwko wierze. W większości wypadków oskarżenie okazywało się nieuzasadnione i obwinioną uwalniano, domagając się tylko złożenia przysięgi, że czarami się nie zajmowała i nie będzie się zajmować. Gdy uważano, że oskarżonej udowodnione zostało zajmowanie się czarami, domagano się od niej publicznego odwołania błędów i złożenia uroczystej przysięgi, że nie będzie się zajmować niedozwolonymi praktykami. Niekiedy stosowano jeszcze pokutę kościelną, najczęściej niezbyt surową. Wypadki, gdy sąd groził oskarżonym o czary karą śmierci zdarzały się rzadko.

Dopiero na przełomie XVI i XVII wieku pojawił się w Polsce nowy rodzaj procesu o czary, ściśle według niemieckich wzorów. Procesy związane z osobą diabła odbywały się już nie przed sądami kościelnymi, lecz świeckimi, najczęściej miejskimi. Prawdopodobnie pierwszy wypadek kary śmierci za czary z wyroku sądu miejskiego miał miejsce w 1511 r. w Chwaliszewie koło Poznania. Domniemanej czarownicy zarzucano, że swymi praktykami zniszczyła kilka browarów i naraziła ich właścicieli na wielkie szkody materialne.

Jeszcze w pierwszej połowie XVI wieku sprawy o czary przed sądami miejskimi należały do rzadkości. Powoli jednak przedostawać się poczęła z Niemiec atmosfera polowań na czarownice. Procesy o czary rozpowszechniły się najpierw w tych rejonach Polski, gdzie istniały większe skupiska ludności niemieckiej lub w poważniejszym stopniu występowały wpływy kultury niemieckiej, szczególnie zaś na zachodnich ziemiach polskich, które nie wchodziły w skład dawnej Rzeczypospolitej, a więc na Śląsku, Pomorzu Zachodnim i Ziemi Lubuskiej. W pierwszej połowie XVII wieku procesy czarownic rozprzestrzeniły się w całej Wielkopolsce i w Prusach Królewskich. Atmosferę panującą w Wielkopolsce doskonale malują słowa współczesnego bezimiennego autora: „a iż tymi czasy nasza Wielkopolska nie zwyczajnie zagęściła się na kształt pożarów czarownicami, lubo prawdziwymi, lubo mniemanymi, tak iż na posiedzeniu i schadzkach zwyczajnych o żadnej materiej nie usłyszysz jako o czarownicach”. Powoli również i na innych ziemiach dawnej Rzeczypospolitej coraz częściej płonęły stosy. Pod koniec XVII i na początku XVIII wieku procesy czarownic były bardzo częste na Mazowszu, natomiast znacznie słabiej występowały w Małopolsce.

Na ziemiach wchodzących w skład obecnego województwa łódzkiego procesy o czary pojawiły się dość późno. W Kaliszu pierwszy większy proces czarownic miał miejsce już w 1580 r., ale w mniejszych miastach dawnego województwa łęczyckiego, sieradzkiego i ziemi wieluńskiej procesy czarownic rozpoczęły się dopiero w XVII wieku.
Rozpowszechnienie manii polowań na czarownice przypisać należy specjalnym warunkom gospodarczym i kulturalnym. Wojny toczące się na ziemiach polskich w drugiej połowie XVII wieku doprowadziły kraj do ruiny gospodarczej i zarazem stworzyły warunki sprzyjające upowszechnieniu zabobonów. Zabiedzeni, głodni ludzie o wiele łatwiej poddawali się złudzeniom, że wszystkie klęski, jakie na nich spadły, należy przypisać złym siłom. Atmosfera podniecenia wywołanego walką z czartem doszła do punktu szczytowego w pierwszym ćwierćwieczu XVIII stulecia. Był to zresztą okres największego upadku gospodarczego i kulturalnego Polski.
W drugim ćwierćwieczu XVIII stulecia procesy czarownic są jeszcze nadal częste, ale widać już było pewne symptomy zachodzących zmian. Szczególnie większe miasta przestają palić czarownice, a sędziowie o wiele krytyczniej podchodzą do spraw tego rodzaju. Natomiast w małych miasteczkach i wsiach stosy płonęły w dalszym ciągu, choć już nie tak często, jak w latach poprzednich. Zmniejszenie ilości procesów o czary było następstwem pewnych przeobrażeń kulturalnych zachodzących na terytorium Rzeczypospolitej. Coraz częstsza krytyka groźnego zabobonu, wychodząca z różnych kół postępowych, musiała dać pewne wyniki.
W trzecim ćwierćwieczu XVIII stulecia groźny zabobon powoli wygasał. Dość istotne zmiany gospodarcze i kulturalne wywarły zbawienny wpływ. Akcja sfer oświeconych poczęła wydawać rezultaty. Sądy większych miast z zasady odmawiały rozpatrywania spraw o czary. Sędziowie w małych miasteczkach wykazywali na tym polu znacznie mniejszą aktywność.
Żniwo ponurego zabobonu było niemałe. Od XVI do XVIII wieku na terenie obecnego państwa polskiego około 20-40 tysięcy kobiet, posądzonych o spółkę z szatanem, poniosło śmierć na stosie lub straciło życie w wyniku samosądów.
Duże zniszczenie źródeł archiwalnych, a nade wszystko ksiąg miejskich, powoduje, że trudno jest ustalić nasilenie tego zjawiska w XVII i XVIII wieku. Co najwyżej można wysuwać pewne przypuszczenia, że na terenie obecnego województwa łódzkiego było ono trochę słabsze niż we właściwej Wielkopolsce, natomiast znacznie silniejsze niż w Małopolsce. Również ze względu na olbrzymie luki w źródłach można jedynie wysuwać pewne przypuszczenia na temat rozpowszechniania ponurego zabobonu w różnych częściach omawianego terenu. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że procesy czarownic były znacznie silniejsze w jego części zachodniej, na obszarach nad Wartą i Prosną, niż w południowo-wschodniej, nad Pilicą.
Przyczyny procesów o czary były dość różne. Prawie zawsze zaczynało się od prywatnych oskarżeń osób poszkodowanych, które jakoby na skutek czarów straciły zdrowie, poniosły straty w dobytku itp. Bardzo często procesy o czary brały początek z antagonizmów klasowych, jakie istniały wewnątrz wsi czy małego miasteczka. Niekiedy wiązały się one ze sporami między gospodarzem a jego komornikami. I wreszcie wzajemna nienawiść skłóconych z sobą sąsiadek mogła być przyczyną wysłania jednej z nich na stos.
Dość często procesy czarownic wywołane były lękiem, jaki przedstawiciele szlachty żywili przed swymi uciskanymi poddanymi, którzy nie mogąc się zemścić w inny sposób, mogli chwytać się magicznej broni. Spora ilość procesów czarownic wiązała się z obawą, że wyzyskiwani chłopi mogą się mścić przy pomocy czarów. Niekiedy dochodziło do procesów czarownic na tle niesnasek rodzinnych, a nawet prób pozbycia się przez męża niewygodnej żony. Zdarzały się wypadki, że przyczyną procesu czarownic stawały się niewinne czary miłosne, mające na celu zachowanie uczuć niewiernego kochanka. Najczęściej jednak wiązały się one z zawodową działalnością wiejskich znachorek, które szczególnie łatwo mogły być posądzone o spółkę z diabłem.
Zgodnie z panującymi wówczas poglądami prawnymi tylko kobiety z ludu, a więc chłopki lub mieszczanki, mogły być posądzone o czary. Szlachcianki już przez swoje urodzenie wolne były od tego rodzaju podejrzeń. Inna rzecz, że niekiedy próbowano wplątać w sprawę o czary biedną szlachciankę, ale zasadniczo było to sprzeczne z obowiązującymi przepisami prawnymi.
W XVII i XVIII wieku sądy nie zawsze przyjmowały bez zastrzeżeń wszystkie oskarżenia o czary. Niekiedy sąd pobieżnie rozpatrzywszy sprawę, odrzucał oskarżenie, a niefortunnego oskarżyciela skazywał na cielesną lub pieniężną karę. Z pewnością najważniejszą rolę odgrywało tu stanowisko społeczne i opinia oskarżonego. Jeśli oskarżenie wniesione było przez człowieka nie posiadającego wpływów ani odpowiedniego stanowiska społecznego, a skierowane było przeciwko osobie cieszącej się ogólnym szacunkiem, wtedy łatwo było całą sprawę zbagatelizować i przejść nad nią do porządku dziennego. Czasami sąd, chcąc się upewnić o niewinności oskarżonej, a nie mając zamiaru brać jej na tortury, domagał się przedstawienia świadków, którzy by wydali o niej odpowiednią opinię. Oskarżona zjawiała się wtedy w sądzie w asyście sześciu świadków, którzy stwierdzali jej niewinność.
Jeśli w mniemaniu sędziów wina oskarżonej nie była zbyt jasna, sąd udzielał jej tylko napomnienia i przestrzegał, że w razie powtórnej skargi oddana zostanie w ręce kata. Miało to miejsce przeważnie w małych miasteczkach, które nie posiadały własnego „mistrza sprawiedliwości”. Musimy bowiem pamiętać, że wypożyczenie kata z drugiego miasta nastręczało nieraz pewne trudności i narażało na znaczne wydatki.
Jednak w olbrzymiej większości wypadków oskarżenie o czary znajdowało uznanie u sędziów, a po uwięzieniu domniemanej sojuszniczki diabła sąd mógł przystąpić do dalszych badań. Zgodnie z praktyką prawną przyjętą w zachodniej Europie, pierwszą czynnością związaną z badaniem posądzonych o czary kobiet było przeprowadzenie tzw. prób, które miały wykazać ich niewinność lub słuszność oskarżenia. Próby te wywodziły się ze średniowiecznych sądów bożych. W zachodniej Europie stosowano wiele rodzajów tych prób. W procesach o czary najbardziej rozpowszechnioną była próba wody. Czasami stosowano i inne próby, a więc próbę ognia, łez, ważenia, nakłuwania itp.
Rozpowszechniona w Polsce próba wody mogła być stosowana w dwojaki sposób: jako pławienie lub rzadziej spotykana tzw. kąpiel. Ów drugi sposób stosowano najczęściej wobec opętanych przez diabła. Niekiedy brano też do kąpieli kobiety posądzone o spółkę z diabłem. Do tego rodzaju zabiegu używano przeważnie dużej kadzi. Woda powinna być przecedzona przez prześcieradło, które służyło jako swego rodzaju filtr przed diabelskimi siłami. Można zresztą spotkać różne lokalne sposoby przeprowadzania kąpieli, jak święcenie wody, puszczanie na nią zboża, spróchniałych kości, kamyków itd. Niekiedy poświęconą wodę przepuszczano przez prześcieradło i na tym filtrze badano, co pozostało po kąpieli. Zabieg taki posiadał podwójne znaczenie: mógł służyć jako dowód stosunków z szatanem, bądź stosowano go w tym celu, aby przedstawiciel piekieł opuścił ciało oskarżonej i nie udzielał jej żadnej pomocy. Na naszym terenie kąpiel była stosowana dość rzadko. W 1700 r. sąd miejski ze Szczercowa rozpatrywał sprawę domniemanych czarownic ze wsi Osiny. W protokole tego procesu jest wzmianka: „będąc w kąpieli w wodzie święconej, aby się przyznała, taż Ewa Burska żadnym sposobem nie przyznała się do żadnej rzeczy, mówiąc, że nic nie wiem, nie umiem”. Odnosi się więc wrażenie, że ową kąpiel w wodzie święconej sąd traktował jako sposób odpędzenia diabła, aby nie przeszkadzał czarownicy w składaniu zeznań.
Powszechnie stosowano pławienie, choć było ono kwestionowane przez wielu pisarzy prawniczych i teologicznych. Niekiedy dziedzic, chcąc wykryć czarownicę, nakazywał pławić po kolei wszystkie kobiety ze swojej wsi. Najczęściej jednak pławiono kobiety już podejrzane o czary. Związane sznurami spuszczano ostrożnie na wodę – jeśli szły do dna były niewinne, jeśli utrzymywały się na powierzchni było to dowodem, że woda nie chce przyjąć diabelskich wspólniczek. Powszechnie zresztą uważano, że czarownice po ślubie z szatanem stają się bardzo lekkie i na skutek tego nie mogą tonąć. Podczas pławienia większość delikwentek szło na dno. Na skutek jednak specjalnego układu związanego ciała, wełnianych spódnic i fartuchów, niektóre kobiety utrzymywały się przez pewien czas na powierzchni. Stanowić to mogło dość istotny argument dla poddania oskarżonej torturom.
Aż do rozpoczęcia właściwych badań oskarżona osadzona była w tzw. kłodzie (dybach) lub w specjalnej beczce w wyjątkowo niewygodnej pozycji. Kilkudniowy pobyt w kłodzie lub beczce mógł złamać najsilniejszy organizm. Nic więc dziwnego, że oskarżoną wyjmowano prawie półprzytomną. Zgodnie z wierzeniami przejętymi z zachodniej Europy, czarownice osadzone w kłodzie lub beczce nie miały kontaktu z ziemią, która mogła być źródłem ich siły. Od chwili więc uwięzienia, aż do wykonania wyroku, nie powinny one dotykać ziemi. Owe beczki pokrapiane były wodą święconą, a do ziemi przytwierdzano kartki z pobożnymi wezwaniami, aby odstraszyć przedstawicieli piekieł.
Stosowane tortury potrafiły rozwiązać język najbardziej wytrzymałego na ból człowieka. Na naszym terenie spotyka się w procesach o czary najczęściej tzw. rozciąganie na drabinie, bloku lub ławie. Rozciągniętym kobietom przypalano świecą, rozpaloną blachą lub siarką boki i pachy. Niekiedy stosowano buty hiszpańskie – żelazne formy z wystającymi do środka ostrymi zębami. Zasadniczo torturowanie nie powinno było trwać dłużej niż godzinę, ale sądy zbytnio tego nie przestrzegały. W protokołach procesów czarownic spotykamy wzmianki, że np. „taż Katarzyna przez dobrą godzinę będąc na torturach”. Nikt nie korzystał wtedy z zegarka, a pojęcie „dobrej godziny” mogło dotyczyć znacznie dłuższego czasu.
Jeśli w trakcie tortur oskarżona przyznała się do zarzucanych jej zbrodni, musiała jeszcze po spuszczeniu z bloku potwierdzić swoje zeznania. Nazywało się to zeznaniami …dobrowolnymi. Przeważnie umęczone kobiety potwierdzały wszystko, co podczas tortur powiedziały. Należy przypuszczać, że strach przed torturami był większy, niż przed śmiercią na stosie. Gdy bowiem oskarżona odwołała swe zeznania, sędziowie orzekali następne tortury.
Zgodnie z obowiązującym w sądach miejskich zwyczajem, tortury można było powtarzać trzykrotnie. Przeważnie wystarczyły dwukrotne tortury. W niektórych jednak wypadkach sądy małomiasteczkowe nakazywały czterokrotne stosowanie tortur. Oto np. wyjątek z protokołu: „będąc trzykrotnie torturowana i świecami palona, i czwarty raz mimo prawa, do najmniejszych rzeczy nie chciała się przyznać, ani do żadnych czarów, mówiąc, żem nigdy nic złego nie czyniła”.
Od oskarżonych starano się wydobyć na torturach wiadomości o ich wspólniczkach, które wraz z nimi bywały na czartowskich bankietach na Łysej Górze. Bardzo często się to udawało i męczone kobiety wymieniały podpowiadane im imiona domniemanych wspólniczek. Niekiedy same oskarżały którąś ze znienawidzonych sąsiadek. Nazywało się to „powołaniem”. W następstwie takiego „powołania” można było wszcząć proces nowej wspólniczki szatana. Nieraz taka „powo-iana czarownica” powoływała na torturach dalsze wspólniczki, a te z kolei jeszcze inne. Tragiczny łańcuszek mógł pociągnąć za sobą śmierć na stosie kilkunastu osób.
W praktyce sądowej bardzo dużą uwagę zwracano na przyznanie się oskarżonego, choćby pod wpływem tortur, do zarzucanych mu zbrodni. W pewnych jednak wypadkach sąd stosował się nie do przepisów prawnych, ale do nastrojów miejscowej ludności. Oto w 1715 r. sąd miejski ze Szczercowa zjechał do wsi Strobin. Jedna z kobiet oskarżonych o czary dzielnie wytrzymała trzykrotne tortury i nie przyznała się do spółki z diabłem. Sąd postanowił więc uwolnić nieszczęśliwą. Wówczas energicznie zaprotestowała miejscowa ludność. Pod presją opinii wiejskiej sąd szczercowski zmienił swe stanowisko i wydał wyrok śmierci.
W procesach o czary oskarżone skazywane były najczęściej na spalenie żywcem na stosie. W niektórych wypadkach łagodzono wyrok w ten sposób, że najpierw delikwentka miała być ścięta przez kata, a dopiero jej ciało spalone na stosie. Niekiedy jednak karę śmierci jeszcze zaostrzano, np. gdy czarownica przyznała się do świętokradztwa. Wtedy skazywano ją najpierw na upalenie ręki lub rąk, którymi miała się dopuścić świętokradztwa, a następnie dopiero na spalenie na stosie.
Niekiedy córki lub siostry skazanych kobiet, od których mogły nauczyć się sztuki czarowania, bywały wysmagane chłostkami przez kata i wypędzane ze wsi. Zabraniano im powrotu pod groźbą stosu.
Dość rzadko zdarzały się wypadki, by sąd uniewinnił oskarżoną. Miało to miejsce przeważnie wtedy, gdy domniemana czarownica stanęła przed sądem na skutek „powołania”, a oskarżenie było w mniemaniu sędziów słabo umotywowane. Gdy na pierwszych torturach oskarżona do niczego się nie przyznała, sąd rezygnował niekiedy z dalszego badania. W sprawie uwolnienia oskarżonej decydujący głos miał przeważnie dziedzic. Mógł on, będąc przekonanym o winie oskarżonej, zgodzić się na oddanie sprawy w ręce sądu, ale później wycofać ją, jeśli nabrał przekonania, że oskarżenie jest niesłuszne. Wreszcie opinia i poręczenie gromady również mogły spowodować uwolnienie oskarżonej. Tak np. w 1693 r. w toczącej się przed sądem z Uniejowa sprawie o czary, dzierżawca klucza uniejowskiego wzywał po kolei chłopów z tej wsi, z której pochodziła dziewczyna, aby wydali o niej odpowiednią opinię. „Wszyscy zeznali, od starszych aż do młodszych, że żadnej noty, ani nijakich pogwarków nie słyszeli przez te czasy.” Wypytywano się również o rodzinę dziewczyny. „Którą to dziewczynę, nie rozumiejąc ani nie wiedząc nic na nią złego, coby miało szkodzić, wzięli na porękę swoją, co jeżeliby na potym miała komu szkodzić, tedy obiecują ją na każde prawo, kiedy tego będzie potrzeba, stawić. Poręka gromady uwolniła więc dziewczynę od tortur, a prawdopodobnie i od śmierci.
Zgodnie z powszechnie praktykowaną w tamtych czasach zasadą, wykonanie wyroku odbywało się publicznie. Stanowiło to prawdziwe widowisko dla całej okolicy. Zbierały się niekiedy tysiące widzów, by obejrzeć egzekucję. Z satysfakcją patrzono na ukaranie wspólniczek szatana.
Rzadko natomiast spotykamy w źródłach wiadomości o samosądach nad domniemanymi czarownicami. Ale miały one miejsce, choć samosądy uważane były za bezprawie. Prawdopodobnie jednak nikt nie pociągał do odpowiedzialności uczestników samosądów, którzy topili, zabijali kijami lub nawet palili na stosie kobiety uważane powszechnie za wspólniczki szatana.
Ostatni wielki proces czarownic w dawnej Rzeczypospolitej odbył się w 1775 r. we wsi Doruchów, w ziemi wieluńskiej. Ukarano wtedy śmiercią 14 domniemanych wspólniczek szatana. Rozprawa odbyła się przed sądem miejskim z Grabowa, małego miasteczka ziemi wieluńskiej, leżącego na zachód od Prosny. Już wcześniej w wielu krajach Europy Środkowej władze państwowe zakazały procesów o czary. W Polsce sferom oświeconym udało się w 1776 r. przeprowadzić na sejmie uchwałę, która zabroniła sądom rozpatrywać sprawy o czary i zakazała stosowania tortur. Można to uważać za wielkie osiągnięcie w dziejach naszego sądownictwa. Wprawdzie Polska należała do krajów gdzie stosunkowo najdłużej utrzymywały się procesy czarownic, ale ustawa znosząca tortury wyprzedziła szereg krajów zachodnioeuropejskich, które znacznie później zrezygnowały z tego rodzaju metod śledczych. Po roku 1776 nie można było w Polsce karać na drodze sądowej domniemanych wspólniczek szatana, tych tzw. przez lud „ciot”. Wiemy jednak, że po cichu przeprowadzano różnego rodzaju samosądy, które często kończyły się śmiercią osób posądzonych o czary. Po drugim rozbiorze urzędnicy pruscy znaleźli w pobliżu pewnego miasteczka ślady po stosie, a od jednego z mieszkańców dowiedzieli się, że spalono na nim dwie czarownice.
W XIX wieku, w miarę podnoszenia się poziomu kulturalnego ludności, samosądy nad czarownicami stawały się coraz rzadsze. W dalszych rozdziałach tej pracy zobaczymy jednak, że relikty ponurych zabobonów przetrwały jeszcze do naszych czasów.

Artykuł Diabły, szatany, biesy… Czarownice, wiedźmy, strzygi… Jak by ich nie nazwać, zawsze wzbudzały emocje i przerażały ludzi. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/diably-szatany-biesy-czarownice-wiedzmy-strzygi-jak-by-ich-nie-nazwac-zawsze-wzbudzaly-emocje-i-przerazaly-ludzi-wideo/feed/ 0
Strzygonie, zmory, południce, latawce, kikimory, leśne duchy, wąpierze, polowania na czarownice. Demonologia słowiańska [WIDEO] https://niezlomni.com/strzygonie-zmory-poludnice-latawce-kikimory-lesne-duchy-wapierze-polowania-na-czarownice-demonologia-slowianska-wideo/ https://niezlomni.com/strzygonie-zmory-poludnice-latawce-kikimory-lesne-duchy-wapierze-polowania-na-czarownice-demonologia-slowianska-wideo/#comments Fri, 06 Dec 2019 19:03:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=50879

Strzygonie, zmory, południce, latawce, kikimory, leśne duchy, wąpierze, przypadki polowań na czarownice w kraju nad Wisłą – zostały tu opisane szczegółowo, okiem prawdziwego znawcy tematu.


Autor w sposób rzetelny i przejrzysty poddaje analizie demoniczne istoty, występujące w mitologii słowiańskiej, a także opisuje wierzenia, które przywędrowały do miast za sprawą zabobonnych mieszkańców wsi.

Ta książka to wyjątkowe i kompletne źródło wiedzy na temat słowiańskich wierzeń i podań, stanowiące inspiracje zarówno dla badaczy tematu, jak i twórców gier, filmów czy fanów fantastyki.

Jedna z najważniejszych książek na temat słowiańskiej demonologii!

W kręgu upiorów i wilkołaków. Demonologia słowiańska, Bohdan Baranowski, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ.

Zmory i Nocnice

Fragment (…)

Na wschodnim Mazowszu w końcu XIX w. prawdziwym autorytetem w walce ze zmorami stał się pewien owczarz z Czarnostowa koło Makowa Mazowieckiego. Według, z pewnością ubarwionych, informacji jakoby przysyłano po niego karety, aby jeździł do nawiedzanych przez zmory ziemian aż hen pod Łomżę lub Płock. Metody postępowania tego owczarza były owiane tajemnicą.
Przywoził ze sobą zamknięty worek, do którego nikomu nie dał zajrzeć. Kategorycznie domagał się, aby nikt prócz niego nie nocował w nawiedzanej przez zmorę chałupie. W nocy sąsiedzi w okolicznych domach słyszeli głośne hałasy. Dochodziły do nich odgłosy walki, krzyki, jęki, trzaskanie owczarskiego bata. Rano następnego dnia owczarz ów wychodził z nawiedzanej przez zmory chałupy w porwanej koszuli, posiniaczony, ale z miną zwycięzcy. Niósł coś zawiniętego w małym woreczku, który dodatkowo obciążał kamieniami i topił w jakiejś odległej rzece lub stawie. Na temat swych magicznych praktyk czy zwycięskich walk, które staczał ze zmorami czy nawet ich poplecznikami diabłami nie chciał nigdy powiedzieć ani słowa. Praktyki jego były jednak jakoby bardzo skuteczne i przepędzana czy też utopiona zmora nigdy już nie wracała do takiej chałupy. Owczarz ten jednak znany był ze swej chciwości. Nigdy nie godził się rozpoczynać swych magicznych zabiegów, nie otrzymawszy uprzednio 10 rubli (sumę na owe czasy w środowisku chłopskim niebagatelną). I otóż według krążących już po wielu latach opowieści, pewnego razu połakomił się na olbrzymi okup, jaki mu dała schwytana do worka zmora. Miał jakoby otrzymać za to tysiąc czy nawet dziesięć tysięcy rubli. Od tego jednak momentu stracił „rękę” do takich magicznych praktyk. Zmory nadal po jego zabiegach nawiedzały chałupę. Nikt już nie wzywał owczarza do tego rodzaju zabiegów. Ponoć rozpił się i umarł jako zwykły żebrak. (...)

Wodny świat Topielców i Rusałek

(….)
Niewyjaśnionym w pełni zagadnieniem może być sprawa ofiar składanych demonom wodnym. Na terenie etnicznie rosyjskim nad Oką, w pierwszej połowie XIX w. chłopi wiosną, gdy poczynały przybierać wody, wspólnie kupowali konia, nie targując się zupełnie, przez kilka dni intensywnie go żywili, a następnie nasmarowawszy łeb miodem i uwiesiwszy mu dwa młyńskie kamienie u szyi, zatapiali. Podobnie niektóre ludy ugrofińskie z terenów wschodniej Rosji składały demonom wodnym ofiarę ze źrebięcia. Czy na terenach Polski tego rodzaju ofiary były składane, trudno jest odpowiedzieć. Niemal jedyną pewną informacją na ten temat jest świadectwo znanego badacza kultury ludowej ziem północno-wschodniej Polski, Zygmunta Glogera, z 1887 r., że nad jednym z jezior
w Augustowskiem, w którym co roku ktoś tracił życie, aby tego uniknąć, miejscowi chłopi rzucali każdego roku kurę dla topielców. Dość niejasna jest wzmianka z terenu Wielkopolski z końca jeszcze XIX w., że w Trzemesznie w dzień św. Jana zawsze tonęły trzy osoby. Otóż, aby zapobiec ofiarom w ludziach, pod poświęconym dębem zabijano trzy koguty.

(….)
W Różanie nad Narwią pewien rybak miał wyłowić z wody małego Żydziaka w mycce i chałacie, który mamrotał coś po żydowsku. W pewnej chwili energicznym ruchem rozerwał sieci i skoczył do wody. Pozostał po nim silny zapach piekielnej siarki. A wreszcie liczne były warianty opowiadań o tym, jak złapany topielec starał się wciągnąć do wody trzymającego sieć rybaka.

(….)

W Mielniku nad Bugiem na Podlasiu opowiadano, że rusałkami zostają dusze młodych kobiet, które zmarły na skutek nadużycia alkoholu. Wspominano tam o pewnej dziewczynie, która podczas swego wesela wypiwszy zbyt wiele wódki zmarła, a jej dusza przemieniła się w wyjątkowo groźną i okrutną rusawkę.

Wilkołaki
(….)
Bardzo trudno jest stwierdzić, na jakich obszarach ziem polskich rozpowszechniona była wiara w wilkołactwo. Z całą pewnością występowały te wierzenia na Podlasiu, częściowo jednak również na Chełmszczyźnie, Lubelszczyźnie, wschodnim Mazowszu, wschodniej części Mazur. Również jednak i na innych terenach, nawet leżących na zachód od Wisły, badacze kultury ludowej z XIX w. zapisywali informacje o jakichś bardzo zresztą niejasnych i częściowo zamazanych reliktach wierzeń w wilkołactwo. Otóż przypuszczać można, że wierzenia te znane były ongiś na całym prawie terenie ziem polskich. Być może jednak były one dość słabe i nigdy nie odgrywały tam większej roli, a w drugiej połowie XIX w. z wyjątkiem wschodnich rubieży ziem polskich miały już charakter reliktowy. Wyjaśnienie tych zagadnień nigdy już chyba nie będzie możliwe. Tradycyjne wierzenia w wilkołaki, z wyjątkiem terenów północno-wschodnich ziem polskich, prawie zupełnie zamarły i już dziś nie można odszukać prawie żadnych ich śladów. A wiadomości pochodzące ze źródeł pisanych są przeważnie bardzo skąpe, a co gorsza niezbyt precyzyjne. Najstarsza chyba informacja o wierzeniach w wilkołactwo na ziemiach etnicznej Polski pochodzi z XVI w. Wówczas to jakoby na Mazurach pruskich pochwycono człowieka, który sam o sobie twierdził, że był wilkołakiem. W wilka przemieniać się on miał 2 razy do roku, a mianowicie na Boże Narodzenie oraz w dzień świętego Jana (24 czerwca). Udawał się on jakoby wówczas do lasu, gdzie współżył z wilkami, wraz z nimi zdobywając pożywienie. Istotnie ów człowiek wykazywał pewne wilcze cechy, twarz jego miała dziki wyraz, a zeszpecona była licznymi bliznami i śladami ran, zadanymi jakoby kłami psów, z którymi jako wilk staczał boje. Autentyczność tego podanego powyżej faktu schwytania człowieka podającego się za wilkołaka, wzbudzać może zastrzeżenia. Jeśli jednak informacja ta byłaby prawdziwą, to łatwo wyjaśnić ją psychiczną chorobą schwytanego osobnika, który wyobrażał sobie, że jest wilkołakiem. Wzmianka ta jednak świadczy chyba o tym, że już wówczas na tamtym terenie znane były wierzenia w przemienianie się ludzi w wilki. W wielu zabytkach literatury pięknej XVI-XVIII w. wzmiankowany był wilkołak, nazywany wówczas częściej wilkołkiem.

 

Pisali o nim autorzy z XVI w., nadmieniał o nim w XVII w. Jakub Kazimierz Haur w Skarbcu znakomitych sekretów ekonomiej ziemiańskiej czy też w XVIII w. ks. Benedykt Chmielowski w Nowych Atenach wszelkiej sciencyi pełnych. Widocznie więc ta postać demoniczna dość dobrze znana była ludziom z tamtych czasów. A wreszcie w początkach XIX stulecia Kazimierz Władysław Wóycicki zaznaczał, że wilkołak „u nas i na Rusi znaczy człowiek czarami zamieniony w wilka”. Również w procesach czarownic z XVII i XVIII w. pojawia się motyw przemieniania się wspólniczek szatana w wilki i w tej postaci napadania na ludzi lub zwierzęta gospodarskie. Naturalnie można mieć dużo wątpliwości do tego, co na torturach plotły nieszczęśliwe kobiety wiejskie posądzone o spółkę z szatanami. Opowieści o przemienianiu się w wilki, obojętne czy podawane przez same czarownice, czy też podpowiadane im przez asystujących podczas tortur sędziów, w prywatnym życiu zwykle rzemieślników lub mieszczan rolników z małych miasteczek, świadczą jednak o pewnym rozpowszechnieniu tych wierzeń na ziemiach polskich, leżących również i na zachód od Wisły. Z demonologicznych wierzeń z terenu ziem północno- -wschodniej Polski dowiadujemy się o trzech zasadniczych formach wilkołactwa, a więc o umiejętności przemieniania się pewnych ludzi w wilki; o umiejętności prze- mieniania na zawsze lub na pewien okres innych ludzi w wilki; o duszach ludzkich pokutujących pod postacią wilków. Pierwszego typu uzdolnienia posiadali w wierzeniach ludowych tylko bardzo nieliczni ludzie. Zwykle byli to czarownicy lub czarownice, niekiedy jednak również owczarze lub nawet zupełnie inni ludzie. Z pewnością częściowo byli to umysłowo chorzy, którzy wygadywali różne głupstwa, a niekiedy nawet na całe tygodnie znikali w lasach, czy też wreszcie osobnicy o wyjątkowo dzikim wyglądzie, wyróżniający się pewnymi drapieżnymi cechami charakteru. (….)

Artykuł Strzygonie, zmory, południce, latawce, kikimory, leśne duchy, wąpierze, polowania na czarownice. Demonologia słowiańska [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/strzygonie-zmory-poludnice-latawce-kikimory-lesne-duchy-wapierze-polowania-na-czarownice-demonologia-slowianska-wideo/feed/ 1