Bieszczady – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Bieszczady – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 11 stycznia 1946 UPA zaatakowała polską wioskę Cisna. Okrucieństwo mordów przywołało najgorsze wspomnienia… https://niezlomni.com/11-stycznia-1946-upa-zaatakowala-polska-wioske-cisna-okrucienstwo-mordow-przywolalo-najgorsze-wspomnienia/ https://niezlomni.com/11-stycznia-1946-upa-zaatakowala-polska-wioske-cisna-okrucienstwo-mordow-przywolalo-najgorsze-wspomnienia/#respond Fri, 12 Jan 2018 18:00:58 +0000 https://niezlomni.com/?p=45995

„Losy ludzkie są kręte jak drogi i ścieżki w Bieszczadach, zawsze jednak los człowieka zależy od drugiego człowieka”- pisał Jan Gerhard. Cytat ten doskonale ilustruje tragiczne wydarzenia, jakich przyszło doświadczyć mieszkańcom małej bieszczadzkiej wioski...

Cisna to przepięknie położona miejscowość w Bieszczadach. Malowniczo położona w dolinie Solinki, ze wszystkich stron otoczona wysokimi szczytami zwanymi „ciśniańskimi”: od południa wnoszą się nad nią Rożki i masyw Jasła, od wschodu grzbiet Ryczego Wołu, od północy Horb, Łopiennik i Łopieninka, na północnym zachodzie rozciąga się Hon i masyw Wysokiego Działu, stanowiący dawną granicę etniczną między Łemkami i Bojkami. Miejscowość należała niegdyś do Lubomirskich, a następnie do Fredrów. Aleksander Fredro (1793-1876) tak opisał Cisnę w pamiętniku:

„[…] leży w nieco obszernej kotlinie, folwark, cerkiew, karczma, dalej młynek i tartak ożywiają tę górską wioskę więcej niż wiele innych.”

[caption id="attachment_864" align="aligncenter" width="550"]Oddział UPA, 1946 r. Oddział UPA, 1946 r.[/caption]

Obecnie Cisna posiada status uzdrowiska i miejscowości wypoczynkowej, a przebywając tu trudno się zorientować, jak tragiczną i bolesną historię skrywa ta przepiękna miejscowość.

W okresie międzywojnia Cisna była ludną i zasobną wsią, przyciągającą letników. Niestety wojna i wydarzenia, jakie po niej nastąpiły, wyniszczyły ją i wykrwawiły. Mowa o walkach z nacjonalistami ukraińskimi z OUN-UPA, które przetoczyły się przez Bieszczady w ramach bezwzględnej i zaplanowanej depolonizacji Wołynia i Małopolski Wschodniej i zbrodniach z nimi powiązanych, które zostały zakwalifikowane przez prokuratorów z Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN jako ludobójstwo.

Pierwsza sotnia UPA pojawiła się w Cisnej latem 1944 roku i szybko dała odczuć mieszkańcom, z czym będą mieli do czynienia. Dwóch gospodarzy wyprowadzono do lasu jako podejrzanych o niechętny stosunek do Ukraińców i od tamtej pory nikt ich żywych nie zobaczył, po dłuższym czasie w lesie odnaleziono ich zmasakrowane zwłoki. W październiku 1944 ustanowiono w Cisnej posterunek MO. Służyli w nim doświadczeni ludzie, partyzanci, znający metody banderowców. W jednej z ich relacji czytamy:

„Po wycofaniu się wojsk niemieckich i wkroczeniu Armii Radzieckiej, w rejonie Cisnej zaczęły się organizować oddziały UPA, znajdując oparcie w miejscowej ludności ukraińskiej. Informowano nas o prowadzonej rekrutacji do UPA, o gromadzeniu broni, o przygotowywaniu napadu na nasz posterunek. [...] na jednym ze słupów telefonicznych, około 3 km od Cisnej, bandyci umieścili tablicę ostrzegającą, że Polakom wolno dochodzić tylko do tej granicy. Za jej przekroczenie grozi śmierć.”

11 stycznia 1946 roku miało tu miejsce wydarzenie, które obecnie upamiętnia pomnik znajdujący się na wzgórzu Betlejemka (zwanym również Kamionką). Pomnik wystawiono „Poległym w walce o utrwalanie władzy ludowej”, którzy w tym dniu odpierali ataki bandytów z UPA. Wokół pomnika zrekonstruowano drewniano – ziemne umocnienia, w których polska załoga Cisnej odpierała ataki Ukraińców.

[caption id="attachment_862" align="aligncenter" width="1024"]Pomnik "Poległym w walce o utrwalanie władzy ludowej" Pomnik "Poległym w walce o utrwalanie władzy ludowej" / fot. Wikipedia[/caption]

Upowcy najpierw podpalili szkołę i urząd gminy, następnie dwór oraz 8 polskich gospodarstw. Żywcem spłonęła 4-osobowa rodzina. Od wybuchu wrzuconego do domu granatu zginęła rodzina - matka i troje dzieci, najstarsze w wieku 12 lat. Zginęli trzej przedwojenni policjanci, upowcy bestialsko zamordowali ich masakrując ciała (obdzierając ze skóry, obcinając języki, uszy, genitalia), następnie wrzucili w ogień. Zginęło także kilku członków straży wiejskiej, zamienionej potem na ORMO. Posterunku broniło 9 milicjantów oraz 15 członków straży wiejskiej. W obronie dużą rolę odegrały miny, które obrońcy detonowali za pomocą rozciągniętych drutów. Po 10 godzinach walki upowcy odstąpili od oblężenia i uciekli w lasy, zabierając 27 zabitych. Bandyci nie wiedzieli, że obrońcom skończyła się amunicja i mogli utrzymać posterunek jeszcze najwyżej godzinę lub dwie.

Od wiosny 1946 r. w Cisnej stacjonowała konna grupa manewrowa Wojsk Ochrony Pogranicza. Po wysiedleniach ludności ukraińskiej w ramach akcji „Wisła” we wsi zostało 30 polskich rodzin.

źródło: Muzeum Wojska w Białymstoku / własne / fot. Wikipedia

Artykuł 11 stycznia 1946 UPA zaatakowała polską wioskę Cisna. Okrucieństwo mordów przywołało najgorsze wspomnienia… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/11-stycznia-1946-upa-zaatakowala-polska-wioske-cisna-okrucienstwo-mordow-przywolalo-najgorsze-wspomnienia/feed/ 0
Tajemnicza śmierć sowieckiego generała pełniącego obowiązki Polaka. Patrona harcerstwa założonego przez Jacka Kuronia, którego imieniem nazywano ulice i szkoły https://niezlomni.com/tajemnicza-smierc-sowieckiego-generala-pelniacego-obowiazki-polaka-patrona-harcerstwa-zalozonego-przez-jacka-kuronia/ https://niezlomni.com/tajemnicza-smierc-sowieckiego-generala-pelniacego-obowiazki-polaka-patrona-harcerstwa-zalozonego-przez-jacka-kuronia/#respond Tue, 28 Mar 2017 09:45:21 +0000 http://niezlomni.com/?p=12433

28 marca 1947 r. pod Baligrodem zginął w niewyjaśnionych okolicznościach gen. Armii Czerwonej Karol Świerczewski, ps. „Walter”, sowiecki generał, uczestnik rewolucji bolszewickiej i wojny z Polską w 1920 r., skierowany przez ZSRS do dowodzenia jednostkami międzynarodowymi podczas wojny domowej w Hiszpanii oraz w polskimi formacjami wojskowymi tworzonymi u boku Armii Czerwonej.

swier

[caption id="attachment_12448" align="alignright" width="150"]450px -Pomnik_Świerczewskiego Pomnik Karola Świerczewskiego w Jabłonkach[/caption]

Należał, dzięki polskiemu pochodzeniu, do grupy tzw. POP-ów, czyli sowieckich oficerów politycznych, „pełniących obowiązki Polaków” (określenie z meldunku wywiadu WiN), wysłanych z bolszewicką „misją” do okupowanej Polski, przebranych w polskie mundury. Był oficerem NKWD, zaufanym politrukiem sowieckim w powojennej Polsce, winnym prześladowania oficerów i żołnierzy Armii Krajowej, „weteranem” sowieckiej interwencji w wojnie domowej w Hiszpanii. Trudno w to uwierzyć, ale do dziś nie brakuje idiotów, którzy mają go za cichego bohatera Polski! Nie brakuje półgłówków radnych, którzy konserwują ulice jego imienia w swoich miastach, obrażając pamięć tych, co zginęli po wojnie w walce o niepodległy byt państwa polskiego. Ciągle mają w pamięci sowieckie propagandowe wierszydło o człowieku, co się kuli nie kłaniał… Na tym kończy się ich wiedza historyczna o „bohaterze”.

Śp Janusz Kurtyka, prezes IPN, zwracał się do wielu rad miast i gmin o usunięcie „towarzysza Waltera” z polskiej przestrzeni publicznej. Ze skutkiem połowicznym. Przy tej okazji powstał ipeenowski biogram tego sowiety:

Karol Świerczewski (1897-1947) - sowiecki generał, uczestnik rewolucji bolszewickiej i wojny z Polską w 1920 r., skierowany przez ZSRS do dowodzenia jednostkami międzynarodowymi podczas wojny domowej w Hiszpanii oraz polskimi formacjami wojskowymi, tworzonymi u boku Armii Czerwonej w okresie II wojny światowej.
Urodził się w Warszawie. Pracował w fabryce Gerlacha i w fabrykach moskiewskich. W listopadzie 1917 zgłosił się do bolszewickich formacji wojskowych, brał udział w pacyfikacjach ruchów powstańczych na Ukrainie. W 1920 jako dowódca batalionu 510 pp Armii Czerwonej brał udział w walkach przeciw Polsce na froncie zachodnim. W czerwcu-lipcu 1920, w czasie ofensywy wojsk bolszewickich na Warszawę, ranny w walkach z Wojskiem Polskim. Później był dowódcą pułku, wykładowcą i komisarzem politycznym w Szkole Czerwonych Komunardów.
Jako oficer Moskiewskiego Okręgu Wojskowego był m.in. radnym Moskiewskiej Rady Delegatów Robotniczych, Chłopskich i Żołnierskich. Ukończył Akademię Wojskową im. Frunzego. W ramach kariery wojskowej w Armii Czerwonej pełnił różne funkcje sztabowe.
W grudniu 1936 pod pseudonimem „Walter” został skierowany przez Stalina do Hiszpanii, gdzie najpierw był dowódcą francusko-belgijskiej XIV Brygady Międzynarodowej, potem dowódcą dywizji, m.in. na froncie madryckim. Realizował tam działania zlecone i nadzorowane bezpośrednio przez sowiecki wywiad zagraniczny. W maju 1938 został odwołany do ZSRS – był w dyspozycji Ludowego Komisariatu Obrony, a w 1939 został wykładowcą w Akademii im. Frunzego.

Skierowany na front niemiecki w czerwcu 1941 jako dowódca 248 Dywizji Piechoty, nie zdołał zapobiec jej okrążeniu pod Wiaźmą. Wycofany z frontu do prowadzenia szkolnictwa wojskowego na Syberii, w 1943 został przez Stalina wyznaczony do pełnienia roli „polskiego generała” w armii Berlinga. Zastępca dowódcy Korpusu, później Armii Polskiej w ZSRS. Od sierpnia 1944 dowódca 2 Armii WP (do sierpnia 1945). Został członkiem utworzonego pod bokiem Stalina Centralnego Biura Komunistów Polskich. W 1944 mianowano go także „posłem” do stworzonej przez komunistów fasadowej Krajowej Rady Narodowej.

Zarówno w Hiszpanii, jak i na frontach w ZSRS, w Polsce i w Niemczech Świerczewski nie odniósł sukcesów na polu walki. Szczególnie tragiczna w skutkach była operacja łużycka 2 Armii WP, gdzie jego błędy w dowodzeniu doprowadziły do tragicznych porażek i olbrzymich strat wśród żołnierzy. Trudności w dowodzeniu w tym okresie były spowodowane m.in. nieustannym nadużywaniem alkoholu i konfliktami z podwładnymi, którzy byli zmuszeni odmawiać wykonania niektórych niedorzecznych rozkazów. Szczególnie ostro jego decyzje podejmowane pod wpływem alkoholu kwestionował gen. Aleksander Waszkiewicz.

W latach 1946–1947 był wiceministrem zdominowanego przez komunistów resortu obrony narodowej.

Do końca był w pełni dyspozycyjny wobec Stalina i jego przedstawicieli. Mimo polecenia założenia polskiego munduru, nigdy nie przestał być oficerem sowieckim. W marcu 1947 zginął pod Baligrodem w Bieszczadach.

Po śmierci uczyniono go ikoną komunistycznej propagandy. Jako „generał Walter” został wykreowany na bohatera wielu legend i mitów, niewiele mających wspólnego z rzeczywistością.

źródło: Wolna Polska

Zamordowani w grudniu 1944 roku na podstawie wyroków zatwierdzonych przez Świerczewskiego (wraz z ich wiekiem w dniu śmierci):

  • Mikołaj Piotrowski, s. Jana, (ur. 1919) 25 lat
  • Rap Mikołaj, s. Józefa, (ur. 1925) 19 lat
  • Bykowski Wiaczesław, s. Łukjana, (ur. 1926) 18 lat
  • Szulepkin Jan, s. Bazylego, (ur. 1910) 34 lata
  • Drus Michał, s. Józefa, (ur. 1903) 41 lat
  • Sikora Marian, s. Stanisława, (ur. 1914) 30 lat
  • Pifelt Stefan, s. Stanisława, (ur. 1911) 33 lata
  • Jankowski Antoni, s. Józefa, (ur. 1911) 33 lata
  • Witkowski Henryk, s. Józefa (ur. 1912) 32 lata
  • Jabłoński Jan, s. Jana (ur. 1914) 30 lat
  • Lisiecki Tadeusz, s. Piotra (ur. 1910) 34 lata
  • Resz Aleksander, s. Emanuela (ur. 1907) 37 lat
  • Piwko Jan, s. Jana (ur. 1917) 27 lat
  • Kukuła Józef, s. Franciszka (ur. 1911) 33 lata
  • Kielasiński Andrzej, s. Andrzeja (b.d.)
  • Karkowski Michał, s. Marcina, (ur. 1902) 42 lata
  • Pelczarska Zofia, c. Nikifora (ur. 1897) 47 lat
  • Bartosiewicz Stanisław, s. Jana (ur. 1920) 34 lata
  • Szczepanek Stanisław, s. Jana (ur. 1925) 19 lat

Zamordowani w styczniu 1945 roku na podstawie wyroków zatwierdzonych przez Świerczewskiego:

  • Reps Apolinary, s. Stanisława
  • Korczak Zdzisław, s. Tadeusza
  • Grzędowski Stanisław, s. Kamila
  • Kozłowski Zbigniew, s. Józefa
  • Szczepański Wojciech, s. Józefa
  • Łukasik Aleksander, s. Józefa,
  • Lubarski Wiktor, s. Józefa,
  • Jakubczyk Mirosław, s. Bolesława

Źródło: Instytut Pamięci Narodowej

Artykuł Tajemnicza śmierć sowieckiego generała pełniącego obowiązki Polaka. Patrona harcerstwa założonego przez Jacka Kuronia, którego imieniem nazywano ulice i szkoły pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tajemnicza-smierc-sowieckiego-generala-pelniacego-obowiazki-polaka-patrona-harcerstwa-zalozonego-przez-jacka-kuronia/feed/ 0
Jak wyglądało codzienne życie w oddziale legendarnego „Zapory”, czyli śmierć prześladowcom Polaków https://niezlomni.com/jak-wygladalo-codzienne-zycie-w-oddziale-legendarnego-zapory-czyli-smierc-przesladowcom-polakow/ Tue, 07 Mar 2017 07:44:45 +0000 http://niezlomni.com/?p=984

- Mówiąc o „Zaporze” trzeba wspomnieć, że był to dowódca z jednej strony bardzo odważny, działający w sposób wręcz brawurowy, a z drugiej strony niezwykle ostrożny i rozważny – wspomina Wacław Gąsiorowski. – W czasie akcji najczęściej szedł w pierwszym szeregu, ale każdą poprzedzało staranne rozpoznanie i obserwacja. Po jej zakończeniu „Zapora” natychmiast zarządzał odskok i przemarsz do innej gminy. Najczęściej po akcji maszerowaliśmy całą noc.

Gdy NKWD i „bezpieczeństwo” robiło obławę blokując jakiś teren, na którym np. dokonaliśmy rozbicia posterunku milicji, to nas już tam dawno nie było. Uderzaliśmy w drugim miejscu i znów odskakiwaliśmy. Nawet jeżeli nie robiliśmy akcji to „Zapora” konsekwentnie przestrzegał zasady żeby nigdzie nie przebywać dłużej niż jeden dzień. Zakładał, że zawsze w każdej wsi może znaleźć się kapuś, który da znać UB. Nie chciał też narażać na represje ludności, która go wspomagała. „Zapora” co trzeba podkreślić starał się przede wszystkim walczyć z bolszewikami, jak wtedy określaliśmy Sowietów. Bezwzględnie tępiliśmy enkawudzistów.

NIE MÓGŁ LICZYĆ NA LITOŚĆ

- Jeżeli, któryś z nich wpadł w nasze ręce nie mógł liczyć na litość. „Zapora” za prześladowanie polskiego podziemia wszystkich z nich kazał rozstrzeliwać na miejscu. Dlatego też był tak znienawidzony przez komunistów.

Pamiętam, że jak się nam udało nałapać enkawudzistów i przejąć ich samochody, to wcześniej zanim dostali kulę w łeb musieli się rozebrać z mundurów, w które my następnie się ubieraliśmy. Udając enkawudzistów robiliśmy w nich potem jakąś akcję. Później gdy ją wykonaliśmy „Zapora” kazał auta spalić, a my ruszaliśmy w co najmniej w pięćdziesięciokilometrowy marsz. Sowieci którzy wysyłali za nami pułk NKWD, trafiali w próżnię.

Krążąc po terenie, „Zapora” starał się nie tylko zwalczać NKWD, ale umacniać opór w narodzie przeciwko komunie.

[quote]W każdej miejscowości której kwaterowaliśmy, tłumaczył ludziom, że Polska trwa, że komunistom trzeba stawić opór a chłopi przede wszystkim nie powinni wstępować do kołchozów i bronić swojej własności. Wzywał wieś by się trzymała i tępiła wszystkich donosicieli.[/quote]

Dlatego też bezwzględnie tępił ORMO-wców. Jeżeli któryś z nich wpadł w nasze ręce to już miał bidę. „Zapora” każdego z nich traktował jako najgorszego zdrajcę i bezwzględnie kazał likwidować. Nie pamiętam żadnego ORMO-wca, który wpadł w nasze ręce i pozostał żywy.

PUSZCZAŁ MILICJANTÓW

Milicjantów, jeżeli tylko nie dawali się we znaki ludności, puszczał wolno, ale ORMO-wców nigdy. Ja się ich likwidowaniem nie zajmowałem, ale chętnych do tego nie brakowało. Działalność ta znacznie ograniczała infiltrację wsi przez komunistów. Niemniej bywało i tak, że gdy kwaterowaliśmy w jakiejś wiosce, to zdarzał się jakiś kapuś, który powiadamiał UB.

Raz pamiętam, było to zimą. Zanocowaliśmy w jakiejś wsi i obława NKWD omal nas nie dopadła. Sprzątnęli wartownika i „Zapora” w ostatnim momencie zorientował się, że coś nie jest tak. Wyskoczyliśmy z chałup w większości na bosaka, bo przecież po marszu buty trzeba było z nóg zdjąć. „Zapora” pozostawił część żołnierzy we wsi, którzy otworzyli ogień do napastników z NKWD, a z resztą przebił się z okrążenia i uderzył na nich z tyłu. Wytłukliśmy ich do cholery.

Sama świadomość, że walczą z „Zaporą”, budziła u nich strach. Pamiętam taką akcję na więzienie w Kraśniku. Podjechaliśmy do niego w siedmiu w mundurach żołnierzy armii Berlinga. Pamiętam, że oprócz „Zapory” był też z nami „Jur”, „Cygan”, „Opal” i „Duch”. „Zapora” zadzwonił do bramy, wartownik ją otworzył i wpuścił nas do środka. Przyszedł jakiś oficer i pod dyktando „Zapory” otwierał cele i wypuszczał z nich chłopaków związanych z konspiracją.”

ODDZIAŁ "RUSKICH"

- Dopiero jak odjechaliśmy od Kraśnika jakieś 20 km, wtedy w miasteczku ogłoszono alarm. Ściągnęli nie tylko „bezpiekę”, ale cały ogromny oddział „ruskich”. Ruszyli za nami z obławą, ale trafili w próżnię. „Zapora”, przewidując pościg, wystawił kilka niewielkich oddziałów, które zaatakowały pościg, wyciągając go w las. My zaś odskoczyliśmy dalej w zupełnie innym kierunku.

Często UB wyładowywało swoją złość na chłopach we wsiach, których mieszkańcy nam sprzyjali. Zawsze znalazł się jakiś ormowiec, który wskazał UB życzliwych nam ludzi. „Zapora” nie pozostawiał oczywiście takich spraw bez reakcji. Zaraz do takiej wsi jechał z kilkoma ludźmi „Cygan”, który dla kolaborujących z komunizmem nie miał żadnej litości. Zastrzelił własną siostrę w Kraśniku, która romansowała z oficerem UB. Zrobił to na własną rękę, bez zgody „Zapory”.

W Bełżycach rozbiliśmy dwa posterunki milicji. Ich załogom nic nie zrobiliśmy. Rozbroiliśmy ich tylko i kazaliśmy maszerować ulicami miasteczka i wznosić okrzyki – niech żyje oddział „Zapory”. Później, o ile mnie pamięć nie myli, wszyscy zostali aresztowani przez UB. Raz omal nie wpadliśmy z dowództwem całego oddziału. Jechaliśmy na furze: ja, z chłopem do którego należała, a za nami siedzieli; „Zapora”, „Opal”, „Duch” i „Cygan”. Nagle jak spod ziemi wyrośli ubowcy.

Ręce do góry!

Padał deszcz, wszyscy jechali skuleni i nie zachowali ostrożności. Jak usłyszeli rozkaz – ręce do góry! – to nawet „Zapora” podniósł ręce. Ja miałem wtedy granat siekany i parabellum. Wyszarpnąłem zawleczkę z tego granatu pod marynarką wyrwałem zawleczkę i rzuciłem między konie. Powstało straszne zamieszanie. Jeden z koni padł martwy, a kilku ubowców stojących obok zostało rannych. Siedzący na wozie za mną się opamiętali, dali ognia i ubowców już nie było. W rozpacz wpadł tylko furman, któremu żal było konia. „Zapora” oświadczył mu jednak, żeby się nie martwił, bo za konia zapłacimy. Nigdy nikomu o tym zdarzeniu nie mówiłem. Miało ono miejsce między Chodlem a Bełżycami. Pamiętam, że temu chłopu na furmankę dosiedliśmy się we wsi, w której był młyn. Wracał on z niego z workami z mąką i śrutą. „Zapora” celowo wybrał go dla większego kamuflażu. Ocenił, że bardziej podejrzanie będziemy wyglądać, jadąc na pustym wozie. Byle patrol mógł się domyślać, że to partyzanci jadę na chłopskiej podwodzie.


Wyświetl większą mapę

Jeżdżąc po bardziej uczęszczanych drogach staraliśmy poruszać się w ubowskim kamuflażu. Pewnego razu jechaliśmy Willisem w ubowskich mundurach, gdzieś koło Bełżyc : „Zapora”, „Cygan”, ja i jeszcze jeden żołnierz, którego pseudonimu nie pamiętam.

"CYGAN W AKCJI"

[caption id="attachment_987" align="alignleft" width="762"]"Zapora" z oddziałem "Zapora" z oddziałem[/caption]

Polowaliśmy na jeszcze jednego Willisa, który był nam potrzebny do przeprowadzenia po okolicy rajdu. Patrzymy: jedzie od Lublina Willis z enkawudzistami Przystanęli. – Zdrastwujtie! – Zdrastwujtie! Odpowiadamy! Pytają się, gdzie jedziemy i jednocześnie mówią, że koło Bełżyc pokazała się polska banda. „Zapora” mrugnął okiem do „Cygana”, co było znakiem, że ma się nimi zająć. Ten puścił długą serię i mieliśmy już drugiego Willisa.

„Zapora” bezlitośnie tępił też wszystkie przejawy złodziejstwa i bandytyzmu wobec ludności cywilnej. Jeżeli przyszedł do niego jakiś chłop i poskarżył się, że okradli go jacyś złodzieje udający partyzantów, to ich los był przesądzony. Była dla nich tylko jedna kara - kula w łeb. Pamiętam taką sytuację, gdy kwaterowaliśmy w lesie koło Chodla, przyszedł do nas chłop z pobliskiej wsi. Warta przyprowadziła go do „Zapory”. Ten poskarżył się, że został okradziony przez bandziorów podających się za „zaporczyków”. Zrabowali mu pierzynę i dwie świnie. Powiedział też, że jednego z nich zna.

TĘPIŁ ZŁODZIEI

- „Zapora” powiedział do mnie, bo nie odstępowałem go na krok: - Zawołaj „Cygana”. Gdy ten się zameldował, „Zapora” nakazał mu pojechać i przywieźć tego złodzieja. „Cygan” jak zwykle wziął trzech ludzi i po kilku godzinach przywiózł przerażonego bandziora. „Zapora” zapytał go tylko: - No to jak, proszę pana, kradło się te świnie i pierzynę? – Tamten zapomniał języka w gębie. „Zapora” nie oczekiwał nawet od niego odpowiedzi. „Cygan” nie pytał się nawet, jaka jest decyzja „Zapory”. Wziął go za kołnierz i wręczył szpadel, by wykopał sobie grób.

Raz byłem też z „Cyganem” u takiego złodzieja, który okradł jakąś kobietę. Zabrał tej biedaczce pierścionek, obrączkę i jakieś pamiątki po babci. Wpadliśmy do niego nocą. Nie przyznawał się, twierdził, że jest niewinny. Przeprowadziliśmy w domu rewizję i w popielniku znaleźliśmy zawiniątko, w którym były zagrabione przez niego przedmioty. „Cygan” powiedział do niego tylko: – Ty skurwysynu! – Były to ostatnie słowo, które w życiu usłyszał!

WOLNI TYLKO NIEWINNI

Niektórzy złodzieje, jak nie mieli, co kraść, to zabierali biedakom kury i kaczki. Też dostawali kulę w łeb! Jak robiliśmy jakieś akcje na posterunki czy więzienia, to też nigdy nie uwalnialiśmy kryminalistów. W Bełżycach jak rozbiliśmy nieistniejącą już dzisiaj Komendę Powiatową MO, która poddała się prawie bez walki, to „Zapora” kazał wszystkim więźniom ustawić się w dwuszeregu na dziedzińcu.

- Następnie wyjął listę z kieszeni i kazał mi odczytać. Tym, którzy byli na liście, „Zapora” kazał wystąpić i oświadczył im, że są wolni. Pozostałych kazał strażnikom odprowadzić do cel. Ci na kolanach błagali go, by ich wypuścił, ale ten pozostał nieugięty. Gdy wyszliśmy na ulicę nagle zaatakował nas oddział UB. Liczył ze dwudziestu ludzi. Ja miałem dwa granaty i rzuciłem je ubowcom pod nogi to ich zatrzymało. Daliśmy ognia i odskoczyliśmy. UB ściągnęło posiłki z całego województwa i przez kilka dni deptali nam po piętach.


Wyświetl większą mapę

Bywało, że my też ponosiliśmy straty. Pod wsią Wólka Kęska „Zapora” został ranny w piętę. Ścigał nas wtedy duży oddział sowiecki. Dzień wcześniej rozbiliśmy w Chodlu siedzibę UB. Był to z naszej strony odwet za zabicie w niej czterech partyzantów. Po akcji tej „Zapora” musiał na melinie się leczyć przez wiele tygodni i ja mu wtedy towarzyszyłem. Odbyliśmy wtedy wiele rozmów na najróżniejsze tematy, dzięki czemu poznałem jego poglądy. Zaczął on też traktować mnie bardziej jak syna niż podwładnego.

Kiedyś, jak mógł już chodzić, pojechaliśmy pod Tarnobrzeg do domu matki. Podkradliśmy się do niego nocą, sprawdzając czy nie jest on obstawiony przez UB. „Zapora” przedstawił mnie swojej mamie, mówiąc: – To jest mój najlepszy żołnierz, chociaż z Wołynia.

Dzielił się on ze mną swoimi uwagami na temat sytuacji, w której się znaleźliśmy. Gardził Anglikami. Twierdził, że to oni zamordowali generała Władysława Sikorskiego, który stał się dla nich niewygodny.

MIELI SPOTKAĆ SIĘ Z "OGNIEM"

Mówił:

[quote]– Te skurwysyny mnie zrzuciły, ale teraz jesteśmy im niepotrzebni. Amunicji już nam nie zrzucają. Dostarczają ją banderowcom w Bieszczadach, uważają, że są oni im bardziej potrzebni.[/quote]

Pod Bieszczadami też zresztą z „Zaporą” byliśmy. Któregoś dnia wyruszyliśmy w długi marsz w kierunku Jasła a później Krosna. Uwieczniliśmy to nawet na zdjęciu. Mieliśmy tam spotkać się z „Ogniem”, ale niestety nie dotarł on na umówione miejsce i wróciliśmy z powrotem na Lubelszczyznę. „Zapora” zdawał sobie sprawę, że prowadzi walkę nie mającą szans powodzenia. UB coraz lepiej penetrowało teren rozbudowywało sieć konfidentów. Na ludzi, którzy nam pomagali, spadały straszne represje.

Nie chcąc narażać chłopaków, w 1946 r. „Zapora” zaczął rozpuszczać oddział. W pierwszym rządzie kazał wracać do domów żołnierzom, których UB jeszcze nie rozpracowało. Ja byłem jednym z pierwszych. „Zapora” zawołał mnie i mówi:

[caption id="attachment_988" align="alignleft" width="720"]Pogrzeb żołnierzy z oddziału "Zapory" Pogrzeb żołnierzy z oddziału "Zapory"[/caption]

– Zabieram ci broń, bo wiem, że się nie poddasz, a nie chcę żebyś zginął. Może przeżyjesz. Udawaj się na wschód, tam wasi ludzie z Wołynia poprzyjeżdżali. Jak będziesz miał szczęście to spotkasz jakiegoś znajomego, który ci pomoże. Dał mi pieniądze na drogę i pożegnaliśmy się. Więcej już go nie widziałem. Jakiś czas działał on jeszcze na Lubelszczyźnie.

SPRZEDAŁ GO TOWARZYSZ

Później oddział, korzystając z amnestii, ujawnił się. Część kadry pozostała w podziemiu. „Zapora” z siedmioma ludźmi postanowił wyjechać na Zachód. Liczył, że przez Czechosłowację uda mu się przedostać do Niemiec. Na granicy w punkcie przerzutowym w Nysie, wpadł w pułapkę zastawioną przez UB. Został sprzedany przez jednego z towarzyszy broni. Do dziś nie mogę zrozumieć, jak taki dowódca dał się podejść. Przywieźli go do Warszawy, gdzie po śledztwie został skazany na śmierć i stracony. Musieli go strasznie katować, bo w więzieniu osiwiał.

[caption id="attachment_989" align="alignright" width="393"]"Zapora", lipiec 1944 r. "Zapora", lipiec 1944 r.[/caption]

Ja, po opuszczeniu oddziału, najpierw piechotą udałem się do Lublina. Tu na ulicy spotkałem znajomego z naszych stron, który nazywał się Podgórski. Spytał mnie: Skąd ty się tu wziąłeś? – Nie powiedziałem mu oczywiście, że byłem u „Zapory”, tylko że tułam się po świecie, szukając dla sobie miejsca. On zaś na to: – Jedź chłopie w chełmskie, tam wszystkie ludzie nasze są.

Dał mi adres Stefana Matyszczuka, który w Rymaczach był komendantem placówki konspiracyjnej. Mieszkał on na Kępie Brzezińskiej koło Chełma. Znał mnie, bo jak byłem chory w oddziale, to przez kilka dni leżałem w jego chałupie. Zrobił wielkie oczy i zapytał się: – Skąd ty się wziąłeś dzieciaku? – Powiedziałem mu, że byłem w partyzantce a teraz szukam dla siebie jakiegoś miejsca. O tym, że należałem do oddziału „Zapory”, nie wspomniałem mu oczywiście ani słowa.


Wyświetl większą mapę

"TY WIESZ, CO UB ROBI Z ZAPORCZYKAMI?"

[caption id="attachment_986" align="alignleft" width="1600"]Wacław Gąsiorowski Wacław Gąsiorowski[/caption]

Wiedziałem, że UB na „zaporczyków” poluje bez litości. On mnie zresztą nie pytał. Wprost przeciwnie! Doradził mi, żeby nikomu nie mówić nawet, że walczyłem w szeregach 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. – Jesteś młody nikt cię nie będzie podejrzewał. – oświadczył. Nadmienił też, że tu mieszkają różni ludzie. Naszych wołyńskich rodzin jest tylko kilka, większość zaś to miejscowi. Są wśród nich także Ukraińcy. On przyjął mnie pod swój dach i zamieszkaliśmy razem. Po jakimś czasie przyznałem mu się, że byłem u „Zapory”. Zrobił wielkie oczy i autentycznie się przestraszył. Kategorycznie zabronił mi o tym komukolwiek mówić. Tłumaczyłem mu, że absolutnie nikomu nie powiem, ale on nie bardzo mi uwierzył. – Ty wiesz, co UB robi z „zaporczykami”? Nie mów o tym nikomu, bo zginiesz.

Odniosłem wrażenie, że chciałby żebym wyniósł się z jego domu. Ostatecznie mnie jednak nie wygonił. Zapoznał mnie z dziewczyną z Pławanic, z którą się ożeniłem. Nazywała się Helena Petruk. Była Wołynianką pochodzącą z Rymacz.

Wacław Gąsiorowski, źródło: Kresy.pl

Artykuł Jak wyglądało codzienne życie w oddziale legendarnego „Zapory”, czyli śmierć prześladowcom Polaków pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
Niecodzienny widok w Bieszczadach. Bliskie spotkanie z… niedźwiedziem [FOTO+WIDEO] https://niezlomni.com/niecodzienny-widok-bieszczadach-bliskie-spotkanie-niedzwiedziem-fotowideo/ https://niezlomni.com/niecodzienny-widok-bieszczadach-bliskie-spotkanie-niedzwiedziem-fotowideo/#respond Sun, 12 Feb 2017 13:23:05 +0000 http://niezlomni.com/?p=35520

Niedźwiedź spacerujący po drodze - taki widok tylko... w Bieszczadach. Zdjęcie i nagranie opublikowane w mediach społecznościowych stało się hitem Internetu.

Zwierzę nie zachowuje się agresywnie, mimo to ostrzega się, aby nie zbliżać się do niedźwiedzia. Należy natomiast skontaktować się z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska.

Monitorujemy sytuację. Niedźwiedź oddalił się od zabudowań, natomiast nie jest wykluczone, że nie wróci. Osoby, które go zauważą mogą kontaktować się z lekarzem weterynarii Szymonem Skibą. Wówczas zwierzęciu zostanie zaaplikowany środek usypiający, który umożliwi przeprowadzenie badania. Następnie zdecydujemy co zrobić dalej

– informuje Łukasz Lis, rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie.

https://www.youtube.com/watch?v=1xF4xvCe84M

Artykuł Niecodzienny widok w Bieszczadach. Bliskie spotkanie z… niedźwiedziem [FOTO+WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niecodzienny-widok-bieszczadach-bliskie-spotkanie-niedzwiedziem-fotowideo/feed/ 0
Bieszczady, Jezioro Solińskie… Piękny klip pokazujący urokliwe miejsca Polski [wideo] https://niezlomni.com/bieszczady-jezioro-solinskie-piekny-klip-pokazujace-urokliwe-miejsca-polski/ https://niezlomni.com/bieszczady-jezioro-solinskie-piekny-klip-pokazujace-urokliwe-miejsca-polski/#respond Wed, 27 Jul 2016 16:42:14 +0000 http://niezlomni.com/?p=29501

Zobaczcie, jak piękna jest Polska w filmie „Polska Zobacz Więcej”. Jest wiele powodów, dla których ten film nam się podoba. Pierwsze trzy to Bieszczady, Jezioro Solińskie i drezyny rowerowe...

Film został zrealizowanym na zlecenie Ministerstwo Sportu i Turystyki.

Artykuł Bieszczady, Jezioro Solińskie… Piękny klip pokazujący urokliwe miejsca Polski [wideo] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/bieszczady-jezioro-solinskie-piekny-klip-pokazujace-urokliwe-miejsca-polski/feed/ 0
Operacja Wisła, czyli jak Ukraińcy po latach chcą napisać historię na nowo. A jak było naprawdę z wydarzeniami z 1947 roku https://niezlomni.com/operacja-wisla-czyli-jak-ukraincy-po-latach-chca-napisac-historie-na-nowo-a-jak-bylo-naprawde-z-wydarzeniami-z-1947-roku/ https://niezlomni.com/operacja-wisla-czyli-jak-ukraincy-po-latach-chca-napisac-historie-na-nowo-a-jak-bylo-naprawde-z-wydarzeniami-z-1947-roku/#comments Fri, 18 Jul 2014 09:16:08 +0000 http://niezlomni.com/?p=14686

[caption id="attachment_14688" align="alignright" width="494"]Miasto Bukowsko, spalone przez UPA w marcu, kwietniu i listopadzie 1946, zdjęcie z 1946 Miasto Bukowsko, spalone przez UPA w marcu, kwietniu i listopadzie 1946, zdjęcie z 1946[/caption]

Przesiedlenie Ukraińców w 1947 roku przeprowadzono w stanie wyższej konieczności. Taka ocena tego historycznego faktu wydawała się przez lata bezsporna, podobnie jak oczywistość, że „czarnymi charakterami” podczas ostatniej wojny byli Niemcy.

ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W SERWISIE KRESY24.PL

Z drugiej jednak strony w okresie powojennym przemilczano w Polsce z oczywistych powodów zbrodnie sowieckie. Słuszne przerwanie po 1989 roku zasłony milczenia w tej sprawie i wykazanie sowieckiego ludobójstwa i zniewolenia ma jednak także niekorzystny efekt uboczny w postaci próby dokonania rewizji ocen, których słuszności nikt dotąd nie zaprzeczał.

Podobnie jak przewiny Niemiec podczas II wojny światowej, za bezsporne uważano dotychczas także zbrodnie wysługujących się im oficjalnych i nieoficjalnych sprzymierzeńców, w tym Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Jednak na obecnej fali informacji o zbrodniach sowieckich neobanderowcy postanowili udowodnić, że zbrodniarze z UPA wcale nie byli tacy źli – byli przecież wrogami sowietów. Antykomunizm ma się dla nich stać niejako usprawiedliwieniem i wystarczającym wytłumaczeniem wszystkich ciążących na nich zarzutów. Presja mająca na celu mechaniczną niejako reinterpretację historii rodzi więc zagrożenie, że zanegowane zostaną także dotychczasowe słuszne osądy dotyczące OUN, jedynie pod pretekstem, że w zwalczaniu tej organizacji partycypowali sowieci i komuniści.

Pierwszą taką akcją – tuż po upadku komunizmu – była podjęta 3 sierpnia 1990 roku przez Związek Ukraińców w Polsce udana próba bezwzględnego wykorzystania słabej wiedzy ówczesnych polskich elit na temat zbrodniczości ukraińskich nacjonalistów w celu przeforsowania w Senacie potępienia operacji „Wisła”. Przeciwne temu były środowiska kombatanckie od lewa do prawa. Członkowie Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej 10 września tego samego roku wystosowali do senatorów list, załączając im pierwsze wyniki zbierania danych na temat zbrodniczości OUN-UPA. Ze stu senatorów, którzy wzięli udział w głosowaniu, weteranów AK nie zignorowało zaledwie siedmiu, którzy zareagowali na ten list.

Od tej pory między dawnymi żołnierzami AK i środowiskami kresowymi, a środowiskiem ZUwP rozgorzał spór o ewentualne potępienie „Wisły” także przez Sejm. Trwa on do dziś, zaś najnowsza próba przeforsowania tej uchwały w Sejmie ręką posła Mirona Sycza omal nie zakończyła się powodzeniem na przełomie 2012 i 2013 roku. Ostatecznie jednak na tym etapie sporu środowiska kresowo-kombatanckie wyszły z niego obronną ręką.

Od 1990 roku obie strony inaczej odpowiadają na dwa związane ze sobą pytania: czy operacja „Wisła” była konieczna i jaki cel przyświecał tej operacji? Zdaniem ZUwP, konieczna nie była. Jednak co ciekawe – ci, którzy tak twierdzą, nie bardzo potrafią wskazać alternatywne rozwiązanie, które w ówczesnej sytuacji byłyby racjonalnym, skutecznym i możliwie bezkrwawym sposobem rozwiązania problemu UPA.

Dość szyderczo brzmi teza, że lepsze byłoby w tamtym czasie zwiększanie kontyngentów polskiego wojska na objętym działaniami banderowców terenie. Kontyngenty i tak były już bowiem zwiększone do tego stopnia, że wielokrotnie przewyższały liczebność UPA. I nie dawało to wystarczającego efektu, bo nie mogło. Szczególną przeszkodą były górzyste i pagórkowate tereny Bieszczad i Beskidu, wykorzystywane przez UPA do stworzenia całego systemu zamaskowanych ziemianek, a nawet podziemnego szpitala polowego.

Tego typu wojny nie wytrzymali nawet Amerykanie we Wietnamie, a ludność cywilna w wyniku takich działań przeżyła straszliwą mękę. Teren całkowicie kontrolowany w nocy i „w zakamarkach” przez przeciwnika, niemożność odróżnienia partyzantów od zwykłych wieśniaków, czy też wykrycie cywilów współpracujących z Wietkongiem i dostarczających mu zaopatrzenie. Sami Amerykanie pokazali w licznych filmach zbrodnie wojenne, które rodziła taka sytuacja i wojenną traumę będącą jej skutkiem.

Nie wspominając już o polskiej ludności cywilnej, również ludność ukraińska przechodziła w wyniku walki na tych terenach gehennę. Nawet ci, którzy nie chcieli dokarmiać UPA, czy dawać jej swoich synów jako rekrutów, z obawy o życie swoje i rodziny musieli to robić. I nie można się temu dziwić. Wielu jednak autentycznie sympatyzowało z banderowcami i ofiarnie ich wspomagało. System kontroli wywiadowczej UPA na tym terenie znacznie przewyższał możliwości LWP. Polscy rekruci byli wysyłani na nieznane sobie terytorium w roli mięsa armatniego. Żal tych młodych chłopców w polskich mundurach, którzy ideologicznie z komunizmem nie mieli nic wspólnego, niejednokrotnie pochodzili z Kresów, a ginęli w wyniku bezsensownych niekiedy decyzji dowództwa.

Przesiedlenie Ukraińców, które natychmiast rozpoczęło regularny spadek strat wśród ludności cywilnej i doprowadziło w końcu do zagłady UPA, opierało się na bardzo prostym założeniu. Nie ma ukraińskich mieszkańców – nie ma pomyłek w identyfikacji ludzi, nie ma zaopatrzenia dla upowskich oddziałów, nie ma rekruta dla UPA. I rzeczywiście, formacja ta skończyła się po operacji „Wisła” bardzo szybko.

[caption id="attachment_14687" align="aligncenter" width="600"]Tablica upamiętniająca wypędzonych podczas akcji Wisła w Beskidzie Niskim Tablica upamiętniająca wypędzonych podczas akcji Wisła w Beskidzie Niskim[/caption]

Warto przypomnieć, że kiedy w czasie wspólnych debat polskich i ukraińskich uczonych „Polska-Ukraina; trudne pytania” zaczęto rozważać, „czy nie było lepszego rozwiązania niż zastosowane”, przedstawiciele ZUwP wycofali się ze współorganizacji tych seminariów. Stara zasada: jeśli fakty przemawiają przeciw, tym gorzej dla faktów…

By zaprzeczyć konieczności przeprowadzenia operacji „Wisła” używa się niekiedy argumentu, że polska władza komunistyczna nie zastosowała takiej samej metody w stosunku do ludności polskiej wspierającej polskie podziemie niepodległościowe. O ile już samo porównywanie UPA do polskiego podziemia jest nieuprawnione moralnie, to nawet z czysto „praktycznego” punktu widzenia podobny argument jest kompletnie absurdalny. Przesiedlenie ludności polskiej wspierającej Żołnierzy Wyklętych na Ziemie Odzyskane w ogóle nie ucinałoby możliwości odrodzenia się podziemnych struktur. W ten sposób odrodziła się przecież na Pomorzu zwalczana przez bezpiekę sieć Wileńskiej Armii Krajowej.

Nie pamiętał zapewne o tym prof. Grzegorz Motyka, który powyższy argument stosował, powołując się na fakt, że widział dokument, w którym proponowano przesiedlić mieszkańców z Urzędowa na Lubelszczyźnie na Mazury, ale pomysłu tego nie zrealizowano. Motyka to z pewnością bardzo dobry specjalista, ale tutaj się myli. Rezygnacja z przesiedlenia Polaków nie oznaczała, że z Ukraińcami można było postąpić inaczej niż postąpiono. Świadczy to raczej o tym, że uznano, iż w przypadku mieszkańców Urzędowa i tak nie osiągnie się w ten sposób celu.

Wileńskie brygady Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” przeniosły się z Wileńszczyzny na Białostocczyznę i Podlasie i działały skutecznie, choć nie miały tam oparcia w postaci doskonałej znajomości tego obszaru, systemu ziemianek, a i samo ukształtowanie terenu nie było korzystne dla partyzantów. Mogli oni jednak liczyć na pomoc i życzliwość Polaków zamieszkujących te ziemie. Na terytorium Polski komunistycznej nie stosowano represji za wspieranie podziemia w skali masowej, tak jak to miało miejsce na zajętej przez sowietów Wileńszczyźnie, gdzie uderzono we wszystkich Polaków jako społeczność niepożądaną.

Z kolei na Kresach Południowo-Wschodnich, gdy liczba polskiej ludności zrobiła się zbyt mała, by opierać na niej struktury podziemia niepodległościowego, działalność partyzancka zamarła, bądź została szybko zdławiona. Znacznie dłużej trwał opór na północy Kresów, ale i tam wraz z ubytkiem Polaków i donosami ze strony ludności nie-polskiej – również topniał. Metoda odcinania zaplecza, niezależnie od tego kto i w jakim celu ją stosował – zawsze była skuteczna. Podziemie upowskie różniło się od polskiego wyjątkową amoralnością w walce, co odbijało się rykoszetem na ludności miejscowej, toteż sprawa stawała się coraz bardziej paląca.

Posyłanie kolejnych oddziałów polskiego wojska w Bieszczady bez wcześniejszego rozpoznania terenu wiązało się więc ze stratami nie tylko wśród żołnierzy, ale i ludności cywilnej obu narodowości. Zaznaczmy również, że to zwłaszcza na tym terenie w odwety za zabijanie ludności polskiej zaangażowane było podziemie poakowskie. To jedyny region, gdzie straty wśród ludności cywilnej – w porównaniu do jednostronnej rzezi na Kresach – zaczęły mieć po obu stronach podobną skalę.

Inny pomysł na rozwiązanie tej sytuacji, który również spotyka się niekiedy wśród dyskutantów, mówi o możliwości negocjowania przez władze komunistyczne z banderowcami. Jest on jednak na tyle niepoważny i nierealny, że można go pozostawić bez komentarza.

Bardzo niewygodne dla środowisk ZUwP, które walczą o potępienie akcji „Wisła”, są – paradoksalnie – relacje banderowców zbierane przez historyków związanych z tym środowiskiem, które zostały już wydane. Upowcy niejednokrotnie powtarzają w nich tezę, że gdyby nie operacja „Wisła”, UPA na tym trudnym terenie nigdy nie zostałaby pokonana, a oni trzymaliby się bez końca w swoim mateczniku. Oczywiście mówią to „w dobrej wierze” by wśród młodych nacjonalistów ukraińskich budzić dumę z „niepokonanej UPA”. Nieopatrznie jednak sami potwierdzają w ten sposób, że innego niż akcja „Wisła” rozwiązania by ich pokonać po prostu nie było.

Pytanie o to, czy operacja „Wisła” była koniecznością wiąże się ściśle z innym: jaki miała cel? Jeśli bowiem założymy, że nie była konieczna, a zwalczyć UPA dałoby się w inny sposób, pojawia się teza, że jej cel był inny – likwidacja etnosu ukraińskiego, wynarodowienie. Taką interpretację przyjmują członkowie ZUwP. Zgodnie z tym myśleniem, jeśli celem akcji „Wisła” nie była likwidacja struktury dążącej do oderwania części terytorium Polski i mordowania Polaków – to operacja ta była po prostu komunistyczną zbrodnią. Jeśli zaś zbrodnia ta wiązała się z utratą mienia (choć raczej była to jego zamiana) to państwo, które dziedziczy zobowiązania musi jej zadośćuczynić – „zlikwidować skutki akcji Wisła”. To sformułowanie pojawiało się już wśród członków ukraińskiego Związku. „Zadośćuczynienie” byłoby wręcz idealne – nowe gospodarstwa zasiedziane na Ziemiach Odzyskanych plus ziemie poprzednie, ewentualnie odszkodowanie za to zarekwirowane mienie. Jak sami potomkowie przesiedlonych zrzeszeni w ZUwP zaznaczają – są oni przecież obywatelami Polski.

Szans na takie „zadośćuczynienie” nie mają, niestety, potomkowie ludzi ocalałych i ofiar Ludobójstwa Wołyńsko-Małopolskiego. Członkowie Związku odcinali się w przeszłości od tego tematu, twierdząc, że jest to sprawa między Polską a Ukrainą. Oni zaś są obywatelami polskimi i nie mają nic wspólnego z tamtą rzezią. Dziwne jednak, że jako obywatele polscy jakoś dotychczas tego ludobójstwa nie potępili, co więcej – próbują je nawet usprawiedliwiać. A żeby zyskać sprzymierzeńców na polskiej prawicy głoszą, że celem działalności UPA, także tej, która walczyła na terytorium dzisiejszej Polski, była „walka z komuną”. Mija się to z prawdą – celem OUN była walka o terytorium. OUN zwalczał tak samo II RP jak PRL. Polska ludność, którą ta organizacja mordowała, popierała w zdecydowanej większości legalny polski rząd londyński.

[caption id="attachment_14689" align="aligncenter" width="692"]Opuszczona i zniszczona cerkiew greckokatolicka w nieistniejącej już wsi Królik Wołoski Opuszczona i zniszczona cerkiew greckokatolicka w nieistniejącej już wsi Królik Wołoski[/caption]

Wśród krytyków operacji „Wisła” często powtarzana jest również teza, że w jej wyniku wysiedlono ludność ukraińską także z tych terenów, gdzie UPA jeszcze nie działała. Owszem, było tak. Jednak jest prawie pewne, że formacja ta wkrótce by się tam przeniosła. A przecież ukraińskie podziemie nie liczyło się z żadnymi stratami i ludzkim życiem, nawet Ukraińców, a co dopiero Polaków.

Członkowie ZUwP i związani z nimi historycy często stawiają tezę, że decyzja o przeprowadzeniu operacji „Wisła”, która pierwotnie nosiła kryptonim „Wschód”, była niezależną decyzją polskich komunistów. Nie znaleziono, nie istnieją lub nie są dostępne dokumenty, które wskazywałyby, że były to wytyczne Moskwy. Jest, oczywiście, dość prawdopodobne, że mają rację. Pytanie tylko jaka faktycznie motywacja stoi za eksponowaniem tej tezy: badanie historii, czy coś więcej? Zauważmy bowiem, że w przypadku wersji przeciwnej – to znaczy gdyby ekspatriacje dokonane zostały na życzenie Moskwy – to ona musiałaby odpowiadać za nie finansowo. Tymczasem, jak wiadomo, dygnitarze moskiewscy są pod tym względem „głęboko zrelaksowani” – odszkodowania stałyby się praktycznie nieściągalne, nie to co w przypadku spolegliwych władz RP. Warto w tym kontekście przypomnieć, że w tym samym roku 1947, po drugiej stronie granicy, sowieci przeprowadzili operację „Zachód”, wysiedlając rodziny kilkudziesięciu tysięcy Ukraińców podejrzanych o sprzyjanie UPA.

Aby zakończyć rozważania wokół tez ZUwP, jakoby rzeczywistym celem operacji „Wisła” było „wynarodowienie”, zaś problem można było rozwiązać poprzez zwiększenie obecności wojsk polskich na tym terenie, przytoczmy dwa cytaty autorstwa nie kogo innego jak wiceprzewodniczący Ukraińskiego Towarzystwa Historycznego Bohdana Halczaka z posiedzenia sejmowej Komisji Mniejszości. Można powiedzieć, że faktycznie strzelił on nimi samobójczą bramkę ZUwP, podobnie jak wspomniani wcześniej banderowscy weterani, według których bez akcji „Wisła” walka UPA tliłaby się bez końca:

„(…) Proszę państwa, chciałem podkreślić to, o czym już mówili moi poprzednicy, że w świetle tej dokumentacji akcji „Wisła” się po prostu obronić nie da. Chociaż współcześnie w Polsce występują tendencje do obrony tejże akcji, to właściwie nie wiadomo, jak jej bronić. Niektóre argumenty są śmieszne, np. sugerowanie, że Wojsko Polskie było niezdolne do pokonania UPA bez akcji „Wisła”. Biorąc pod uwagę, że w walkę z UPA było zaangażowanych w 1947 r. ponad 20 tys. żołnierzy, a liczebność wszystkich sił UPA nie przekraczała wtedy w Polsce 2 tys., no to, proszę państwa… A do tego jeszcze dodatkowo wspomagające oddziały czechosłowackie i radzieckie. W tej sytuacji byłaby to straszliwa kompromitacja polskiej armii, czy my tego chcemy, czy nie chcemy. Druga sprawa. Pamiętajmy o tym, że z podziemiem ukraińskim poradziła sobie armia czechosłowacka i to bez wysiedleń. W tej sytuacji musielibyśmy uznać wyższość armii czechosłowackiej nad armią polską. (…)

(…) Proszę państwa, czasem można spotkać się z opinią: gdyby nie akcja „Wisła”, to co by było teraz? A może by się Ukraińcy wynarodowili? Pamiętajmy o tym, że w Czechosłowacji też istniała mniejszość ukraińska. Nawiasem mówiąc, o podobnej liczebności – gdzieś około 100 tys. ludzi. Współcześnie na Słowacji narodowość ukraińską deklaruje trochę powyżej 9 tys. ludzi. Natomiast podczas ostatniego spisu narodowość ukraińską w Polsce zadeklarowało blisko 50 tys. ludzi. Proszę państwa, z tego wniosek, że akcja „Wisła” okazała się jakoś dziwnie mało skuteczna. (…)”.

Takie stwierdzenie z ust takiego historyka jest poniekąd bezcenne. Gdyż innymi słowy: w Czechosłowacji nie było podobnej akcji, a jednak Ukraińcy się wynarodowili, zaś w Polsce – pomimo operacji „Wisła” – się nie wynarodowili. Może więc nie była to operacja wynaradawiająca?

Aleksander Szycht

wisla

Artykuł Operacja Wisła, czyli jak Ukraińcy po latach chcą napisać historię na nowo. A jak było naprawdę z wydarzeniami z 1947 roku pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/operacja-wisla-czyli-jak-ukraincy-po-latach-chca-napisac-historie-na-nowo-a-jak-bylo-naprawde-z-wydarzeniami-z-1947-roku/feed/ 4
W najdzikszych górach w Europie, czyli nostalgiczna wędrówka po Kresach [foto] https://niezlomni.com/w-najdzikszych-gorach-w-europie-czyli-nostalgiczna-wedrowka-po-kresach/ https://niezlomni.com/w-najdzikszych-gorach-w-europie-czyli-nostalgiczna-wedrowka-po-kresach/#respond Sat, 19 Oct 2013 19:17:17 +0000 http://niezlomni.com/?p=404

GorganyOd kilku lat wyjeżdżam w góry na kresy II Rzeczypospolitej. Karpaty Wschodnie, leżące na terenie dzisiejszej Ukrainy, to idealne miejsce do obcowania z przyrodą, bez konieczności stania w długiej kolejce do szczytu, płacenia za wszystko, od parkingu, przez wstęp do parku, po powietrze (bo jak inaczej nazwać tzw. opłatę klimatyczną?), oraz poznawania dziedzictwa przedwojennej Polski. Relacja dzięki uprzejmości "Niezależnej Gazety Obywatelskiej w Opolu".

Wśród głównych pasm tego karpackiego zakątka niewątpliwie godnymi uwagi są Gorgany. Góry te graniczą od północnego zachodu z Bieszczadami Wschodnimi i od południowego wschodu ze Świdowcem, przez niektórych wskazywane są jako najdziksze góry w Europie. Faktycznie, rejon jest stosunkowo mało spenetrowany przez człowieka. Zauważalna jest rzadka sieć osiedli ludzkich. Nawet tradycyjny wypas bydła i owiec wydaje się nie być tak częsty jak na Świdowcu czy w Czarnohorze.

[flagallery gid=2 skin=nivo_slider_js]

Kilkudniową włóczęgę po kraju zamieszkałym przez Bojków odbyłem wspólnie z grupą przyjaciół, harcerzy po, rzec można, najbardziej ucywilizowanej, najwyższej części Gorganów. Dzięki współpracy Polaków, Słowaków, Czechów i Ukraińców zdołano oznakować kilka szlaków turystycznych.

Przyjechaliśmy busem do wsi Bystrzyca (dawniej Rafajłowa), gdzie na samym początku dała się zauważyć pamiątka z niedalekiej, przedwiekowej przeszłości. Karpaty, podobnie jak Alpy, w czasie I wojny światowej stały się terenem krwawych walk pomiędzy zwaśnionymi państwami. W 1914 roku wojska rosyjskie przedarły się przez linię Karpat i posuwały w głąb Węgier. Ofensywę udało się powstrzymać, ale nie łatwo było odzyskać utracone tereny. Musiano znaleźć dogodne miejsce do przedostania się na galicyjską stronę gór.

Czynu tego dokonali żołnierze 3 Pułku Piechoty Legionów, późniejszej II Brygady Legionów Polskich (tzw. Żelaznej Brygady), ale, aby przejść przez strome zbocza Gorganów, musieli wcześniej zbudować kilkunastokilometrową drogę przez przełęcz na wysokości 1110 m n.p.m. Budowa duktu, którym posuwały się wojskowe tabory, trwała jedynie pięć dni. Niezwykle zadziwiający i cieszący jest fakt, że droga wraz z wieloma oryginalnymi elementami wykorzystywana jest po dzień dzisiejszy. Trasa nosi nazwę „Drogi Legionów” i wiedzie nią żółty szlak turystyczny.

W samej Rafajłowej, przy cerkwi, znajduje się pomnik poświęcony 40 poległym legionistom i kilka indywidualnych mogił. W miejscowości odnaleźć można również budynek, w którym znajdował się sztab Brygady. Natomiast na samej przełęczy nazwanej, a jakże, „Przełęczą Legionów” stoi żelazny krzyż z napisem:

[quote]Młodzieży polska patrz na ten krzyż / Legiony polskie dźwignęły go wzwyż / Przechodząc góry, lasy i wały / do ciebie Polsko i dla Twej chwały. [/quote]

Krzyż ustanowiony został w latach 30. w miejscu wzniesionego wcześniej przez samych legionistów krzyża drewnianego. Schodząc na drugą stronę przełęczy napotka się cmentarz poległych na tym terenie legionistów.

Po zakończeniu „Wielkiej Wojny” Przełęcz Legionistów znajdowała się na granicy polsko-czechosłowackiej, o której do czasów obecnych przypominają słupki granicznych. Aktualnie dawna granica oddziela województwa Iwanofrankowskie (Stanisławowskie) i Zakarpackie.

Przełęcz jest dobrym miejscem na nocleg i… pastwisko. W pobliżu znajduje się źródło wody i sporo trawiastego, równego terenu. Dlatego też turyści wypoczywający po wędrówce zmuszeni są pilnować swoich rzeczy przed wszechobecnymi, ciekawskimi krowami.

Dalsza trasa naszej wędrówki wiodła dawną granicą polsko-czechosłowacką przez Taupiszyrkę (1455 m n.p.m.) i przełęcz Pereniz (1210 m n.p.m.) na nocleg na Połoninie Ruszczyna. Orientacja w terenie, mimo braku oznakowanego szlaku, była banalnie prosta dzięki wspomnianym słupkom granicznym. Ruszczyna jest popularnym miejscem noclegowym. Przepływa przez nią strumień na tyle szeroki, że możliwe jest wzięcie „turystycznej” kąpieli. Przed wojną stało tam schronisko turystyczne, z którego, niestety, pozostały jedynie fundamenty. Przez cały wieczór towarzyszyły nam swobodnie pasące się konie. To obraz popularny w ukraińskich Karpatach. Krowy, konie, owce sprawiające wrażenie półdzikich, przez nikogo niepilnowanych.

Na Ruszczynie dawna granica odbija mocno na zachód, a nasza droga prowadziła czerwonym szlakiem turystycznym na najwyższy gorgański szczyt – Wielką Sywulę (1836 m n.p.m.). Bardzo dużo  gęsto rosnącej kosodrzewiny i ogromne rumowiska skalne to rzeczy charakterystyczne dla tego pasma. Zaś sama Sywula, w mojej ocenie, swoim kształtem zdaje się przypominać Śnieżkę. Stoki masywu Sywuli, podobnie jak innych gór w okolicy, pokryte są wieloma, często bardzo dobrze zachowanymi okopami sprzed wieku.

Kolejny nocleg wypadł na Przełęczy Borewka (ok. 1300 m n.p.m.), gdzie niespecjalnie udało nam się zaznać gorgańskiej dzikości. Miejsce stanowiące dobrą bazę wypadową na Sywulę oraz termin przypadający na Święto Niepodległości Ukrainy sprawiły, że na przełęczy było stosunkowo dużo turystów śpiewających i grających do późnych godzin nocnych.

Ostatni dzień wędrówki spędziliśmy przemierzając południowe i zachodnie zbocza Ihrowca (1804 m n.p.m.) i grzbiet Matachów. Po męczącym dniu przyszło nam ochłodzić i odświeżyć się w rwących wodach Łomnicy, a następnie udać się na busa jadącego z Osmołody do Kałusza.

Zwiedzanie Kresów przedwojennej Polski nie powinno ograniczać się do utartych szlaków Lwowa, Stanisławowa, Tarnopola czy Kamieńca Podolskiego. Miejsca te, choć obowiązkowe na liście „miejsc do zobaczenia” nie mogą zastąpić odwiedzin kresu Kresów – karpackich bezdroży. Nie dlatego, że te drugie są lepsze. Są po prostu inne.

Tekst: Marcin Żukowski
Zdjęcia: Iwona Błażków, Marcin Żukowsk

Artykuł W najdzikszych górach w Europie, czyli nostalgiczna wędrówka po Kresach [foto] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/w-najdzikszych-gorach-w-europie-czyli-nostalgiczna-wedrowka-po-kresach/feed/ 0