Utwór pochodzi z najnowszej płyty KARATA NM "Orzeł i Syrenka".
Utwór pochodzi z najnowszej płyty KARATA NM "ORZEŁ I SYRENKA". Płyta do kupienia na stronie www.orzel-syrenka.pl.
KRESOWE SERCA:
rap - KARAT NM
produkcja - KARAT NM i WOWO
skrzypce - Krzysztof Pietkiewicz
miks, mastering - WOWO
Ujęcia do teledysku powstawały m.in. na terenie obecnej Ukrainy, podczas wyjazdu Fundacji RED IS BAD z darami dla Kresowiaków.
Wiele przebitek nagrano również podczas marszu, obchodów i apelu pamięci poświęconego ofiarom Ludobójstwa na Kresach Wschodnich (8 lipca Warszawa 2018).
Artykuł „Polska wciąż żyje, bije w kresowych sercach. Ilu Polaków spotkało tu męczeństwo”. KARAT NM i „Kresowe Serca” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>- Mówiąc o „Zaporze” trzeba wspomnieć, że był to dowódca z jednej strony bardzo odważny, działający w sposób wręcz brawurowy, a z drugiej strony niezwykle ostrożny i rozważny – wspomina Wacław Gąsiorowski. – W czasie akcji najczęściej szedł w pierwszym szeregu, ale każdą poprzedzało staranne rozpoznanie i obserwacja. Po jej zakończeniu „Zapora” natychmiast zarządzał odskok i przemarsz do innej gminy. Najczęściej po akcji maszerowaliśmy całą noc.
Gdy NKWD i „bezpieczeństwo” robiło obławę blokując jakiś teren, na którym np. dokonaliśmy rozbicia posterunku milicji, to nas już tam dawno nie było. Uderzaliśmy w drugim miejscu i znów odskakiwaliśmy. Nawet jeżeli nie robiliśmy akcji to „Zapora” konsekwentnie przestrzegał zasady żeby nigdzie nie przebywać dłużej niż jeden dzień. Zakładał, że zawsze w każdej wsi może znaleźć się kapuś, który da znać UB. Nie chciał też narażać na represje ludności, która go wspomagała. „Zapora” co trzeba podkreślić starał się przede wszystkim walczyć z bolszewikami, jak wtedy określaliśmy Sowietów. Bezwzględnie tępiliśmy enkawudzistów.
NIE MÓGŁ LICZYĆ NA LITOŚĆ
- Jeżeli, któryś z nich wpadł w nasze ręce nie mógł liczyć na litość. „Zapora” za prześladowanie polskiego podziemia wszystkich z nich kazał rozstrzeliwać na miejscu. Dlatego też był tak znienawidzony przez komunistów.
Pamiętam, że jak się nam udało nałapać enkawudzistów i przejąć ich samochody, to wcześniej zanim dostali kulę w łeb musieli się rozebrać z mundurów, w które my następnie się ubieraliśmy. Udając enkawudzistów robiliśmy w nich potem jakąś akcję. Później gdy ją wykonaliśmy „Zapora” kazał auta spalić, a my ruszaliśmy w co najmniej w pięćdziesięciokilometrowy marsz. Sowieci którzy wysyłali za nami pułk NKWD, trafiali w próżnię.
Krążąc po terenie, „Zapora” starał się nie tylko zwalczać NKWD, ale umacniać opór w narodzie przeciwko komunie.
[quote]W każdej miejscowości której kwaterowaliśmy, tłumaczył ludziom, że Polska trwa, że komunistom trzeba stawić opór a chłopi przede wszystkim nie powinni wstępować do kołchozów i bronić swojej własności. Wzywał wieś by się trzymała i tępiła wszystkich donosicieli.[/quote]
Dlatego też bezwzględnie tępił ORMO-wców. Jeżeli któryś z nich wpadł w nasze ręce to już miał bidę. „Zapora” każdego z nich traktował jako najgorszego zdrajcę i bezwzględnie kazał likwidować. Nie pamiętam żadnego ORMO-wca, który wpadł w nasze ręce i pozostał żywy.
PUSZCZAŁ MILICJANTÓW
Milicjantów, jeżeli tylko nie dawali się we znaki ludności, puszczał wolno, ale ORMO-wców nigdy. Ja się ich likwidowaniem nie zajmowałem, ale chętnych do tego nie brakowało. Działalność ta znacznie ograniczała infiltrację wsi przez komunistów. Niemniej bywało i tak, że gdy kwaterowaliśmy w jakiejś wiosce, to zdarzał się jakiś kapuś, który powiadamiał UB.
Raz pamiętam, było to zimą. Zanocowaliśmy w jakiejś wsi i obława NKWD omal nas nie dopadła. Sprzątnęli wartownika i „Zapora” w ostatnim momencie zorientował się, że coś nie jest tak. Wyskoczyliśmy z chałup w większości na bosaka, bo przecież po marszu buty trzeba było z nóg zdjąć. „Zapora” pozostawił część żołnierzy we wsi, którzy otworzyli ogień do napastników z NKWD, a z resztą przebił się z okrążenia i uderzył na nich z tyłu. Wytłukliśmy ich do cholery.
Sama świadomość, że walczą z „Zaporą”, budziła u nich strach. Pamiętam taką akcję na więzienie w Kraśniku. Podjechaliśmy do niego w siedmiu w mundurach żołnierzy armii Berlinga. Pamiętam, że oprócz „Zapory” był też z nami „Jur”, „Cygan”, „Opal” i „Duch”. „Zapora” zadzwonił do bramy, wartownik ją otworzył i wpuścił nas do środka. Przyszedł jakiś oficer i pod dyktando „Zapory” otwierał cele i wypuszczał z nich chłopaków związanych z konspiracją.”
ODDZIAŁ "RUSKICH"
- Dopiero jak odjechaliśmy od Kraśnika jakieś 20 km, wtedy w miasteczku ogłoszono alarm. Ściągnęli nie tylko „bezpiekę”, ale cały ogromny oddział „ruskich”. Ruszyli za nami z obławą, ale trafili w próżnię. „Zapora”, przewidując pościg, wystawił kilka niewielkich oddziałów, które zaatakowały pościg, wyciągając go w las. My zaś odskoczyliśmy dalej w zupełnie innym kierunku.
Często UB wyładowywało swoją złość na chłopach we wsiach, których mieszkańcy nam sprzyjali. Zawsze znalazł się jakiś ormowiec, który wskazał UB życzliwych nam ludzi. „Zapora” nie pozostawiał oczywiście takich spraw bez reakcji. Zaraz do takiej wsi jechał z kilkoma ludźmi „Cygan”, który dla kolaborujących z komunizmem nie miał żadnej litości. Zastrzelił własną siostrę w Kraśniku, która romansowała z oficerem UB. Zrobił to na własną rękę, bez zgody „Zapory”.
W Bełżycach rozbiliśmy dwa posterunki milicji. Ich załogom nic nie zrobiliśmy. Rozbroiliśmy ich tylko i kazaliśmy maszerować ulicami miasteczka i wznosić okrzyki – niech żyje oddział „Zapory”. Później, o ile mnie pamięć nie myli, wszyscy zostali aresztowani przez UB. Raz omal nie wpadliśmy z dowództwem całego oddziału. Jechaliśmy na furze: ja, z chłopem do którego należała, a za nami siedzieli; „Zapora”, „Opal”, „Duch” i „Cygan”. Nagle jak spod ziemi wyrośli ubowcy.
Ręce do góry!
Padał deszcz, wszyscy jechali skuleni i nie zachowali ostrożności. Jak usłyszeli rozkaz – ręce do góry! – to nawet „Zapora” podniósł ręce. Ja miałem wtedy granat siekany i parabellum. Wyszarpnąłem zawleczkę z tego granatu pod marynarką wyrwałem zawleczkę i rzuciłem między konie. Powstało straszne zamieszanie. Jeden z koni padł martwy, a kilku ubowców stojących obok zostało rannych. Siedzący na wozie za mną się opamiętali, dali ognia i ubowców już nie było. W rozpacz wpadł tylko furman, któremu żal było konia. „Zapora” oświadczył mu jednak, żeby się nie martwił, bo za konia zapłacimy. Nigdy nikomu o tym zdarzeniu nie mówiłem. Miało ono miejsce między Chodlem a Bełżycami. Pamiętam, że temu chłopu na furmankę dosiedliśmy się we wsi, w której był młyn. Wracał on z niego z workami z mąką i śrutą. „Zapora” celowo wybrał go dla większego kamuflażu. Ocenił, że bardziej podejrzanie będziemy wyglądać, jadąc na pustym wozie. Byle patrol mógł się domyślać, że to partyzanci jadę na chłopskiej podwodzie.
Jeżdżąc po bardziej uczęszczanych drogach staraliśmy poruszać się w ubowskim kamuflażu. Pewnego razu jechaliśmy Willisem w ubowskich mundurach, gdzieś koło Bełżyc : „Zapora”, „Cygan”, ja i jeszcze jeden żołnierz, którego pseudonimu nie pamiętam.
"CYGAN W AKCJI"
[caption id="attachment_987" align="alignleft" width="762"] "Zapora" z oddziałem[/caption]
Polowaliśmy na jeszcze jednego Willisa, który był nam potrzebny do przeprowadzenia po okolicy rajdu. Patrzymy: jedzie od Lublina Willis z enkawudzistami Przystanęli. – Zdrastwujtie! – Zdrastwujtie! Odpowiadamy! Pytają się, gdzie jedziemy i jednocześnie mówią, że koło Bełżyc pokazała się polska banda. „Zapora” mrugnął okiem do „Cygana”, co było znakiem, że ma się nimi zająć. Ten puścił długą serię i mieliśmy już drugiego Willisa.
„Zapora” bezlitośnie tępił też wszystkie przejawy złodziejstwa i bandytyzmu wobec ludności cywilnej. Jeżeli przyszedł do niego jakiś chłop i poskarżył się, że okradli go jacyś złodzieje udający partyzantów, to ich los był przesądzony. Była dla nich tylko jedna kara - kula w łeb. Pamiętam taką sytuację, gdy kwaterowaliśmy w lesie koło Chodla, przyszedł do nas chłop z pobliskiej wsi. Warta przyprowadziła go do „Zapory”. Ten poskarżył się, że został okradziony przez bandziorów podających się za „zaporczyków”. Zrabowali mu pierzynę i dwie świnie. Powiedział też, że jednego z nich zna.
TĘPIŁ ZŁODZIEI
- „Zapora” powiedział do mnie, bo nie odstępowałem go na krok: - Zawołaj „Cygana”. Gdy ten się zameldował, „Zapora” nakazał mu pojechać i przywieźć tego złodzieja. „Cygan” jak zwykle wziął trzech ludzi i po kilku godzinach przywiózł przerażonego bandziora. „Zapora” zapytał go tylko: - No to jak, proszę pana, kradło się te świnie i pierzynę? – Tamten zapomniał języka w gębie. „Zapora” nie oczekiwał nawet od niego odpowiedzi. „Cygan” nie pytał się nawet, jaka jest decyzja „Zapory”. Wziął go za kołnierz i wręczył szpadel, by wykopał sobie grób.
Raz byłem też z „Cyganem” u takiego złodzieja, który okradł jakąś kobietę. Zabrał tej biedaczce pierścionek, obrączkę i jakieś pamiątki po babci. Wpadliśmy do niego nocą. Nie przyznawał się, twierdził, że jest niewinny. Przeprowadziliśmy w domu rewizję i w popielniku znaleźliśmy zawiniątko, w którym były zagrabione przez niego przedmioty. „Cygan” powiedział do niego tylko: – Ty skurwysynu! – Były to ostatnie słowo, które w życiu usłyszał!
WOLNI TYLKO NIEWINNI
Niektórzy złodzieje, jak nie mieli, co kraść, to zabierali biedakom kury i kaczki. Też dostawali kulę w łeb! Jak robiliśmy jakieś akcje na posterunki czy więzienia, to też nigdy nie uwalnialiśmy kryminalistów. W Bełżycach jak rozbiliśmy nieistniejącą już dzisiaj Komendę Powiatową MO, która poddała się prawie bez walki, to „Zapora” kazał wszystkim więźniom ustawić się w dwuszeregu na dziedzińcu.
- Następnie wyjął listę z kieszeni i kazał mi odczytać. Tym, którzy byli na liście, „Zapora” kazał wystąpić i oświadczył im, że są wolni. Pozostałych kazał strażnikom odprowadzić do cel. Ci na kolanach błagali go, by ich wypuścił, ale ten pozostał nieugięty. Gdy wyszliśmy na ulicę nagle zaatakował nas oddział UB. Liczył ze dwudziestu ludzi. Ja miałem dwa granaty i rzuciłem je ubowcom pod nogi to ich zatrzymało. Daliśmy ognia i odskoczyliśmy. UB ściągnęło posiłki z całego województwa i przez kilka dni deptali nam po piętach.
Bywało, że my też ponosiliśmy straty. Pod wsią Wólka Kęska „Zapora” został ranny w piętę. Ścigał nas wtedy duży oddział sowiecki. Dzień wcześniej rozbiliśmy w Chodlu siedzibę UB. Był to z naszej strony odwet za zabicie w niej czterech partyzantów. Po akcji tej „Zapora” musiał na melinie się leczyć przez wiele tygodni i ja mu wtedy towarzyszyłem. Odbyliśmy wtedy wiele rozmów na najróżniejsze tematy, dzięki czemu poznałem jego poglądy. Zaczął on też traktować mnie bardziej jak syna niż podwładnego.
Kiedyś, jak mógł już chodzić, pojechaliśmy pod Tarnobrzeg do domu matki. Podkradliśmy się do niego nocą, sprawdzając czy nie jest on obstawiony przez UB. „Zapora” przedstawił mnie swojej mamie, mówiąc: – To jest mój najlepszy żołnierz, chociaż z Wołynia.
Dzielił się on ze mną swoimi uwagami na temat sytuacji, w której się znaleźliśmy. Gardził Anglikami. Twierdził, że to oni zamordowali generała Władysława Sikorskiego, który stał się dla nich niewygodny.
MIELI SPOTKAĆ SIĘ Z "OGNIEM"
Mówił:
[quote]– Te skurwysyny mnie zrzuciły, ale teraz jesteśmy im niepotrzebni. Amunicji już nam nie zrzucają. Dostarczają ją banderowcom w Bieszczadach, uważają, że są oni im bardziej potrzebni.[/quote]
Pod Bieszczadami też zresztą z „Zaporą” byliśmy. Któregoś dnia wyruszyliśmy w długi marsz w kierunku Jasła a później Krosna. Uwieczniliśmy to nawet na zdjęciu. Mieliśmy tam spotkać się z „Ogniem”, ale niestety nie dotarł on na umówione miejsce i wróciliśmy z powrotem na Lubelszczyznę. „Zapora” zdawał sobie sprawę, że prowadzi walkę nie mającą szans powodzenia. UB coraz lepiej penetrowało teren rozbudowywało sieć konfidentów. Na ludzi, którzy nam pomagali, spadały straszne represje.
Nie chcąc narażać chłopaków, w 1946 r. „Zapora” zaczął rozpuszczać oddział. W pierwszym rządzie kazał wracać do domów żołnierzom, których UB jeszcze nie rozpracowało. Ja byłem jednym z pierwszych. „Zapora” zawołał mnie i mówi:
[caption id="attachment_988" align="alignleft" width="720"] Pogrzeb żołnierzy z oddziału "Zapory"[/caption]
– Zabieram ci broń, bo wiem, że się nie poddasz, a nie chcę żebyś zginął. Może przeżyjesz. Udawaj się na wschód, tam wasi ludzie z Wołynia poprzyjeżdżali. Jak będziesz miał szczęście to spotkasz jakiegoś znajomego, który ci pomoże. Dał mi pieniądze na drogę i pożegnaliśmy się. Więcej już go nie widziałem. Jakiś czas działał on jeszcze na Lubelszczyźnie.
SPRZEDAŁ GO TOWARZYSZ
Później oddział, korzystając z amnestii, ujawnił się. Część kadry pozostała w podziemiu. „Zapora” z siedmioma ludźmi postanowił wyjechać na Zachód. Liczył, że przez Czechosłowację uda mu się przedostać do Niemiec. Na granicy w punkcie przerzutowym w Nysie, wpadł w pułapkę zastawioną przez UB. Został sprzedany przez jednego z towarzyszy broni. Do dziś nie mogę zrozumieć, jak taki dowódca dał się podejść. Przywieźli go do Warszawy, gdzie po śledztwie został skazany na śmierć i stracony. Musieli go strasznie katować, bo w więzieniu osiwiał.
[caption id="attachment_989" align="alignright" width="393"] "Zapora", lipiec 1944 r.[/caption]
Ja, po opuszczeniu oddziału, najpierw piechotą udałem się do Lublina. Tu na ulicy spotkałem znajomego z naszych stron, który nazywał się Podgórski. Spytał mnie: Skąd ty się tu wziąłeś? – Nie powiedziałem mu oczywiście, że byłem u „Zapory”, tylko że tułam się po świecie, szukając dla sobie miejsca. On zaś na to: – Jedź chłopie w chełmskie, tam wszystkie ludzie nasze są.
Dał mi adres Stefana Matyszczuka, który w Rymaczach był komendantem placówki konspiracyjnej. Mieszkał on na Kępie Brzezińskiej koło Chełma. Znał mnie, bo jak byłem chory w oddziale, to przez kilka dni leżałem w jego chałupie. Zrobił wielkie oczy i zapytał się: – Skąd ty się wziąłeś dzieciaku? – Powiedziałem mu, że byłem w partyzantce a teraz szukam dla siebie jakiegoś miejsca. O tym, że należałem do oddziału „Zapory”, nie wspomniałem mu oczywiście ani słowa.
"TY WIESZ, CO UB ROBI Z ZAPORCZYKAMI?"
[caption id="attachment_986" align="alignleft" width="1600"] Wacław Gąsiorowski[/caption]
Wiedziałem, że UB na „zaporczyków” poluje bez litości. On mnie zresztą nie pytał. Wprost przeciwnie! Doradził mi, żeby nikomu nie mówić nawet, że walczyłem w szeregach 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. – Jesteś młody nikt cię nie będzie podejrzewał. – oświadczył. Nadmienił też, że tu mieszkają różni ludzie. Naszych wołyńskich rodzin jest tylko kilka, większość zaś to miejscowi. Są wśród nich także Ukraińcy. On przyjął mnie pod swój dach i zamieszkaliśmy razem. Po jakimś czasie przyznałem mu się, że byłem u „Zapory”. Zrobił wielkie oczy i autentycznie się przestraszył. Kategorycznie zabronił mi o tym komukolwiek mówić. Tłumaczyłem mu, że absolutnie nikomu nie powiem, ale on nie bardzo mi uwierzył. – Ty wiesz, co UB robi z „zaporczykami”? Nie mów o tym nikomu, bo zginiesz.
Odniosłem wrażenie, że chciałby żebym wyniósł się z jego domu. Ostatecznie mnie jednak nie wygonił. Zapoznał mnie z dziewczyną z Pławanic, z którą się ożeniłem. Nazywała się Helena Petruk. Była Wołynianką pochodzącą z Rymacz.
Wacław Gąsiorowski, źródło: Kresy.pl
Artykuł Jak wyglądało codzienne życie w oddziale legendarnego „Zapory”, czyli śmierć prześladowcom Polaków pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Wizyta gen. Władysława Sikorskiego w ośrodku szkoleniowym cichociemnych w Audley End.
Gen.W.Sikorski dekoruje ppor.Michała Fijałkę "Kawa" Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Ppor. Fijałka był m.in.dowódcą baonu w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty. W pierwszym szeregu stoją od lewej po cywilnemu: ppor. Jan Woźniak, por. Bolesław Kontrym, por. Tadeusz Gaworski, por. Hieronim Łagoda, za nim ppor. Władysław Kochański, por. Leonard Zub-Zdanowicz, por. Stanisław Winter (28 sierpnia 1942)
Artykuł Elita polskiego wojska. Władysław Sikorski dekoruje cichociemnego Michała Fijałkę. W tle m.in. Leonard Zub-Zdanowicz pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Latem 1944 roku oddziały Armii Krajowej podjęły próbę samodzielnego oswobodzenia Wilna spod okupacji niemieckiej. Jak zwykle mogliśmy liczyć na ofiarne bohaterstwo polskich żołnierzy. Jednak zawiedli dowódcy – najpierw lekkomyślnie szafując życiem własnych żołnierzy w ataku na i tak wycofujących się Niemców, później wydając w zbrodnicze ręce Sowietów tysiące podkomendnych.
Wilno – przez wieki potężny bastion polskości, jeden z najważniejszych na naszych ziemiach ośrodków religijnych, kulturalnych i naukowych – zostało srogo potraktowane w latach drugiej wojny światowej. Już 13 września 1939 roku padło ofiarą nalotu niemieckiej Luftwaffe. Sześć dni później wkroczyły doń oddziały sowieckie, łamiąc opór nielicznych sił polskich. Po zawarciu porozumienia między Związkiem Sowieckim a Litwą Kowieńską, od października 1939 do czerwca 1940 roku wilnianie doświadczyli z kolei okupacji litewskiej. Następnie miasto zostało ponownie zajęte przez Armię Czerwoną. Rządy sowieckie, choć trwały tylko rok, zapisały się w pamięci mieszkańców niezwykle tragicznie jako czas okrutnego terroru. 22 czerwca 1941 roku na miasto znowu spadły niemieckie bomby, a po dwóch dniach na wileńskich ulicach załomotały buty żołnierzy Wehrmachtu. Nowi okupanci zdystansowali Sowietów pod względem brutalności. Podwileńskie Ponary stały się miejscem masowych zbrodni dokonanych przez Niemców i ich litewskich kolaborantów.
Współpraca z Sowietami źle kończyła się dla oddziałów AK już wcześniej. Władze sowieckie zalecały oddziałom czerwonej partyzantki unikanie współpracy z polską konspiracją oraz stosowanie wobec niej i wspierającej ją ludności wszelkich form terroru. Sposobem likwidacji polskich oddziałów było nawiązanie z nimi kontaktów, rozbrajanie i rozstrzeliwanie albo wydawanie ich niemieckiemu okupantowi
„Burza”
Do jesieni 1943 roku przywódcy Polski Podziemnej byli przekonani, że ziemie Rzeczypospolitej zostaną oswobodzone przez aliantów zachodnich. Tymczasem rozwój sytuacji na frontach wymusił rewizję tych założeń. Spodziewana inwazja Anglosasów na Bałkanach nie nastąpiła. Aliancką ofensywę na Półwyspie Apenińskim ogromnie spowalniał zaciekły opór wojsk niemieckich. Drugi front został otwarty we Francji dopiero w czerwcu 1944 roku.
Tymczasem na froncie niemiecko-sowieckim przewagę zaczęła uzyskiwać Armia Czerwona. Jej dywizje nieubłaganie postępujące za wycofującymi się Niemcami systematycznie zbliżały się do granic Rzeczypospolitej.
Przez poprzednie ćwierć wieku państwo sowieckie, hołdujące doktrynie eksportu rewolucji komunistycznej, stwarzało nieustanne zagrożenie dla suwerenności Rzeczypospolitej. We wrześniu 1939 roku wojska sowieckie uczestniczyły wraz z Niemcami w inwazji na Polskę, w następnych miesiącach okupowały ponad połowę jej ziem, mordując dziesiątki tysięcy obywateli, a setki tysięcy poddając różnorakim represjom. Trudno się było spodziewać, że Józef Stalin, który nigdy nie wyrzekł się „prawa” do zaanektowanych ziem polskich, teraz poda Polakom wolność na tacy.
Dowództwo Armii Krajowej opracowało plan wzmożonej akcji sabotażowo-dywersyjnej o kryptonimie „Burza”. Rozkazy Komendy Głównej AK nakazywały przygotowanie, a następnie przeprowadzenie w odpowiednim czasie krótkotrwałych wystąpień zbrojnych, wymierzonych w ustępujących Niemców. Po usunięciu Niemców polska podziemna administracja cywilna oraz żołnierze AK mieli ujawniać się przed wkraczającymi Sowietami i występować w roli prawowitego gospodarza ziem polskich.
[quote]Trudno dociec, skąd wzięła się ufna wiara dowództwa AK, że Sowieci nie wykorzystają ujawnienia polskiego podziemia do jego zniszczenia. Niekiedy zwykli żołnierze i młodzi oficerowie wykazywali się większym realizmem politycznym i zdolnością przewidywania niż generałowie i pułkownicy. Na odprawie oficerów Nowogródzkiego Okręgu AK porucznik Stanisław Sabunia „Licho” zapytał wprost, co będzie, gdy Sowieci zaczną rozbrajać Polaków. W odpowiedzi usłyszał, że do tego nie dojdzie, bo jest porozumienie. Uparty oficer drążył temat. Co jednak, zapytywał, gdy mimo porozumienia Sowieci przystąpią do rozbrajania akowców? Jak wtedy postępować? Poddać się, podjąć walkę czy uciekać? Niestety, nie doczekał się odpowiedzi na kwestię nurtującą wielu.[/quote]
Bitwa o miasta
4 stycznia 1944 roku Armia Czerwona przekroczyła w rejonie Sarn na Wołyniu przedwojenną granicę Rzeczypospolitej. 15 stycznia dowództwo Okręgu Wołyń AK wydało rozkaz o rozpoczęciu „Burzy”. Rychło sformowano dużą jednostkę – 27. Wołyńską Dywizję Piechoty AK, której liczebność sięgnęła 7000 żołnierzy. W następnych miesiącach wołyńscy akowcy stoczyli ponad sto walk z Niemcami i banderowcami, często współpracując w tym dziele z oddziałami Armii Czerwonej, wyzwalając szereg miejscowości, czy to u jej boku, czy samodzielnie.
Wkrótce akcja „Burza” objęła nowe obszary województw wschodnich. Mnożyły się potyczki i akcje dywersyjne. Szczególnie widoczne rezultaty przyniosły typowe dla wojny partyzanckiej ataki na linie komunikacyjne – wykolejanie pociągów z zaopatrzeniem, zrywanie trakcji kolejowej, niszczenie mostów, zasadzki na kolumny samochodowe.
W czerwcu 1944 roku dowództwo AK rozszerzyło zakres „Burzy”. Podziemnemu wojsku nakazano wyzwolenie dużych miast – Wilna i Lwowa. Była to decyzja niesłychanie kontrowersyjna. Oznaczała rzucenie partyzantów dysponujących na ogół tylko podstawowym uzbrojeniem strzeleckim, bez broni ciężkiej, do otwartej bitwy z regularnym wojskiem niemieckim.
Droga ku Ostrej Bramie
Zdobycie Wilna powierzono żołnierzom Okręgu Wileńskiego i Nowogródzkiego AK. Operacja otrzymała kryptonim „Ostra Brama”. Komendant Okręgu, podpułkownik Aleksander Krzyżanowski „Wilk” zatwierdził plan ataku na miasto, którego miało dokonać pięć zgrupowań partyzanckich, wspartych wystąpieniem garnizonu miejskiego Armii Krajowej.
Niestety, tak ogromne przedsięwzięcie najwyraźniej przerosło możliwości konspiracyjnego wojska. Poważna część oddziałów leśnych nie zdążyła dotrzeć w rejon przewidzianej koncentracji. W samym mieście na wysiłek wystawienia powstańczego batalionu zdobyła się jedynie dzielnica kalwaryjska (w założeniu miała tak uczynić każda z pięciu wileńskich dzielnic). Ostatecznie, zamiast spodziewanych dziesięciu tysięcy żołnierzy, w chwili rozpoczęcia akcji podpułkownik „Wilk” miał do dyspozycji najwyżej cztery i pół tysiąca.
Zawiodło rozpoznanie. Na odprawach dowódcy zapewniali, że Niemcy nie zamierzają bronić Wilna. Tymczasem okupanci zgromadzili pokaźne siły i zamienili miasto w twierdzę. W celu obrony przed nadciągającymi Sowietami przygotowali okazałą sieć fortyfikacji, w skład której wchodziło między innymi dwanaście wielkich węzłów obrony (Stiitzpunktów), tworzonych przez betonowe schrony bojowe oraz stanowiska broni maszynowej w żelbetowych bunkrach połączone rowami strzeleckimi i łącznikowymi. Garnizon niemiecki liczył 17500 żołnierzy, zatem był czterokrotnie liczniejszy od atakujących oddziałów AK. Niemcy mieli w Wilnie sześćdziesiąt czołgów i dział samobieżnych, pięćdziesiąt samocho dów pancernych, dwieście siedemdziesiąt dział, czterdzieści osiem moździerzy i pociąg pancerny, a na lotnisku w Porubanku stacjonowało kilkadziesiąt samolotów bojowych. Akowcy mogli przeciwstawić tej masie ciężkiego sprzętu zaledwie dwa działka przeciwpancerne, ponadto kilka moździerzy, granatników i rusznic przeciwczołgowych.
W trakcie akcji popełniono poważne błędy. Jeden z uczestników operacji wspominał z goryczą:
Oddziały nowogródzkie weszły na teren Okręgu Wilno bez map i planów miasta, które miały zdobyć. Mało tego, nie postarano się nawet o przewodników, którzy prowadziliby je w nieznany teren, nie mówiąc o punktach zaopatrzenia, kwaterach dla rannych, składnicach meldunkowych itp.
Co gorsza, partyzantom nakazano nacierać na Wilno od wschodu i południowego wschodu – tam, gdzie umocnienia niemieckie były najsilniejsze…
Szturm
W nocy z 6 na 7 lipca 1944 roku oddziały Armii Krajowej ruszyły do ataku. Rozpoczęła się bitwa o Wilno. Szturm na linie umocnień niemieckich zakończył się niepowodzeniem. Niemcy powstrzymali go gwałtownym ogniem z broni maszynowej. Zaraz potem Polacy znaleźli się pod ostrzałem nieprzyjacielskich dział i moździerzy. Z lotniska w Porubanku wystartowały samoloty, które zbombardowały akowców i ostrzelały ich ogniem z broni pokładowej. W rejonie stacji Kolonia Wileńska Niemcy wprowadzili do akcji pociąg pancerny.
Znaczne straty w zabitych i rannych poniosły zwłaszcza 3. i 8. Brygada AK. Podczas próby zdobycia bunkrów na Hrybiszkach poległ dowódca 9. Brygady Oszmiańskiej chorąży Jan Kolendo „Mały”.
[quote]Polacy walczyli z uporem, odnosząc lokalne sukcesy. 3. Br6ygada AK porucznika Gracjana Fróga „Szczerbca” zdołała dotrzeć do Belmontu, następnie Zarzecza, Traktu Batorego i Antokolu. We wsi Góry żołnierze porucznika Bolesława Piaseckiego „Sablewskiego” zdobyli szturmem niemiecki bunkier, biorąc sześćdziesięciu jeńców, a wśród zdobytych tam trofeów znalazło się działko przeciwpancerne i dwa moździerze. Pod Szwajcarami 6. i 12. Brygada AK uwolniły tysiąc jeńców sowieckich, jugosłowiańskich i włoskich ewakuowanych przez Niemców z obozu w Mińsku.[/quote]
Tym niemniej główne siły polskie zostały powstrzymane. Przedłużająca się walka groziła całkowitym unicestwieniem oddziałów. Dlatego po kilkugodzinnym boju padł rozkaz odwrotu.
Podczas szturmu poległo stu pięćdziesięciu żołnierzy Armii Krajowej, a kilkuset odniosło rany. Bitwa ujawniła ogromną przewagę garnizonu niemieckiego, doskonale przygotowanego do obrony. Z drugiej strony pokazała też dobrą postawę polskiego żołnierza, który nie uległ panice i zniechęceniu mimo wysokich strat.
Polskie Wilno
Polskie podziemie najpierw wykrwawiało się czyszcząc przedpole wojskom Stalina, a później w sowieckich więzieniach.
Wieczorem 7 lipca na miasto uderzyły sowieckie jednostki pancerne. Jednak garnizon niemiecki wciąż stawiał zacięty opór. Dowództwo Armii Czerwonej zmuszone było skierować do miasta pięć dywizji piechoty oraz kilkaset czołgów wspieranych przez artylerię i lotnictwo. Ogółem do bitwy o Wilno zaangażowano ponad sto tysięcy czerwonoarmistów. Niemcy ponosili ciężkie straty, ich garnizon topniał w walkach, uparcie jednak bronili swych pozycji. Dopiero 13 lipca ewakuowali z miasta resztki swoich wojsk.
Rozmiary batalii oraz fakt, że Wilno okazało się twardym orzechem do zgryzienia nawet dla ponad stutysięcznych sił regularnych dysponujących ciężką bronią, pokazały dobitnie, że założenia akcji „Ostra Brama” – samodzielne zajęcie miasta przez słabo uzbrojone oddziały partyzanckie i konspiracyjne – były całkowicie nierealne.
Natomiast podczas szturmu sowieckiego żołnierze AK odegrali dość znaczną rolę, współdziałając w walce z czerwonoarmistami. W dzielnicy kalwaryjskiej walczył mężnie batalion kapitana Bolesława Zagórnego „Jana”. Biły się z poświęceniem batalion kapitana Józefa Grzesiaka „Kmity”, oddział podporucznika Mariana Homolickiego „Wiktora” i wiele innych. Żołnierze AK zdobyli bądź uczestniczyli w zdobyciu szeregu ważnych obiektów w mieście, takich jak siedziba starostwa, więzienie na Łukiszkach czy potężny bunkier łączności na ulicy Subocz. Polacy zadali Niemcom znaczne straty, zdobyli sporo uzbrojenia, w tym nawet jeden czołg, który przemierzał potem dumnie ulice miasta ozdobiony biało-czerwoną flagą.
Wycofujące się z Wilna wojska niemieckie wpadły pod Krawczunami na zgrupowanie AK majora Mieczysława Potockiego „Węgielnego”. Mimo dwukrotnej przewagi liczebnej nieprzyjaciela Polacy utrzymali pole bitwy, zabijając setki wrogów i biorąc trzystu jeńców przy stratach własnych sięgających osiemdziesięciu poległych. Ogółem straty Okręgu Wileńskiego i Nowogródzkiego AK podczas akcji „Burza”, w tym w trakcie operacji „Ostra Brama”, wyniosły pięciuset zabitych żołnierzy.
[quote]Po walce Wilno raz jeszcze zademonstrowało swą polskość. Miasto tonęło w powodzi biało-czerwonych flag pieczołowicie przechowywanych w ukryciu przez lata obcych okupacji bądź uszytych naprędce. Wedle raportu podpułkownika „Wilka”: Polskość miasta bije w oczy. Pełno naszych żołnierzy. Służba OPL polska. Szpitale przepełnione, wszystkie w polskich rękach. W fabrykach warsztatach tworzą się komitety i zarządy polskie. Władze administracji ujawnią się w najbliższym czasie.[/quote]
Zdrada
Negocjacje dowódców AK z przedstawicielami sowieckiego 3. Frontu Białoruskiego, jak się początkowo zdawało, dały nadspodziewanie dobre efekty. Sowieci wyrazili zgodę na sformowanie korpusu AK składającego się z dwóch dywizji piechoty oraz brygady kawalerii. Dowódcy AK nakazali więc swym oddziałom koncentrację w rejonie Turgiele, Taboryszki i Wołkorabiszki. Komendant „Wilk” zażądał od przedstawicieli Delegatury Rządu ujawnienia i oddania do dyspozycji Sowietów całego aparatu administracyjnego. W przemówieniu do członków Konwentu Stronnictw Politycznych „Wilk” nie ukrywał entuzjazmu:
Jeśli ta umowa zostanie zatwierdzona, to śmiało stwierdzić mogę, że rozpoczniemy nową erę stosunków polsko-sowieckich. To, czego nie potrafili osiągnąć dyplomaci za stołem, przy zielonym suknie, osiągniemy my, żołnierze, na zielonej murawie.
[quote]Otrzeźwienie przyszło szybko i okazało się nader bolesne. 17 lipca podpułkownik „Wilk” udał się na rozmowy z dowództwem sowieckim. Towarzyszył mu jego szef sztabu, major Teodor Cetys „Sław”. Obaj oficerowie zostali aresztowani przez Sowietów. W tym samym dniu większość dowódców brygad AK wraz ze sztabami stawiła się na odprawę w folwarku Bogusze. Zostali tam otoczeni przez Sowietów, a następnie rozbrojeni. Wtedy przyszła kolej na pozbawione dowództwa oddziały AK.[/quote]
Wkrótce ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria raportował Stalinowi, że podległe mu służby w ciągu zaledwie trzech dni zatrzymały i rozbroiły 7924 żołnierzy AK. W ostępach leśnych szukały jeszcze schronienia drobne od- działki polskie, zaciekle ścigane i tępione przez Sowietów.
Zagłada
Dramat wileńskiej Armii Krajowej winien był stanowić ważną przestrogę dla przywódców Polski Podziemnej. Bitwa o Wilno udowodniła, że wysyłanie oddziałów partyzanckich i konspiracyjnych do otwartej bitwy z wojskami niemieckimi, kiedy przeciwnik mógł wykorzystać swą ogromną przewagę w sile ognia, musiało się zakończyć porażką. Sam tylko ideowy patriotyzm i męstwo żołnierzy nie były w stanie zastąpić samolotów, czołgów i armat, którymi Armia Krajowa nie dysponowała. Z kolei podstępne rozbrojenie przez NKWD polskich oddziałów ukazało bez żadnych niedomówień cele i zamiary sowieckiego „sojusznika naszych sojuszników”. Nikt już nie powinien był żywić najmniejszych złudzeń, że ujawnienie struktur podziemnej administracji i wojska ułatwi jedynie pracę służbom specjalnym Stalina.
[quote]Niestety, dowództwo Armii Krajowej zdawało się nie wyciągać wniosków z zaistniałej sytuacji. Na całym niemal obszarze Polski wschodniej oddziały Armii Krajowej kontynuowały akcję „Burza”, mężnie występując przeciw Niemcom, by następnie zostać rozbrojone bądź wymordowane przez Sowietów. Zagłada podziemnej armii otwierała drogę do całkowitego zniewolenia kraju.[/quote]
Pomimo wiedzy na temat zbrodniczego charakteru sowieckiej machiny wojennej, polskie władze podziemne zdecydowały się na współpracę z nią, co wielu żołnierzy przypłaciło życiem.
Andrzej Solak
Pisarz historyczny, publicysta. Autor m.in. książek Modlitwa mieczy. Opowieść o obrońcach wiary i Męczennicy katoliccy ostatniego stulecia oraz strony internetowej krzyzowiec.prv.pl
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ NA STRONIE KLUB INTELIGENCJI POLSKIEJ
Artykuł Akcja „Ostra Brama”, czyli sowiecka zdrada i polska naiwność. Decyzję o współpracy z Sowietami wielu żołnierzy przypłaciło życiem, co ułatwiło sowietyzację Polski pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Z prof. Władysławem Filarem, historykiem wojskowości, żołnierzem 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, autorem książek o Wołyniu, rozmawia Mateusz Rawicz
- Ukraińskie ludobójstwo na Wołyniu w 1943 r. zmusiło Polaków do zorganizowania obrony.
- W porozumieniu z Niemcami powstało kilka placówek ochraniających Włodzimierz przed atakami Ukraińców. Nie mogliśmy przyjąć nazwy AK, nazywaliśmy się samoobroną. Powstał też oddział chroniący Polaków ukrywających się na terenie powiatu włodzimierskiego, przywoził ich do Włodzimierza, zwoził z opuszczonych przez Polaków wsi żywność, czuwał nad bezpieczeństwem żniwiarzy.
- Pan również trafił do konspiracji?
- Tak, ale po tych wszystkich przejściach zachorowałem na mechaniczną żółtaczkę. Kiedy wyzdrowiałem, 14 grudnia 1943 r. otrzymałem rozkaz wyjazdu do Maciejowa, gdzie w niemieckich koszarach stacjonował polski batalion samoobrony, przeniesiony przez Niemców z Włodzimierza. Datę pamiętałem dobrze, bo koleżanka z gimnazjum na pożegnanie dała mi zdjęcie, które miałem przez całą partyzantkę.
- Jakie zadania pełnił oddział?
- Pełnił służbę przy kolei i służbę wartowniczą w mieście.
- Pan został skierowany przez przełożonych z konspiracji na funkcję kierownika kancelarii batalionu stacjonującego w Maciejowie.
- Zdawałem sobie sprawę, że tam może być niebezpiecznie, można było nawet zginąć. W batalionie pracowała komórka konspiracyjna, w której byli moi koledzy z gimnazjum i z harcerstwa.
- Z 20 na 21 stycznia 1944 r. wyprowadziliście batalion z niemieckich koszar.
[caption id="attachment_13557" align="alignleft" width="200"] Władysław Filar "Burza" na Wołyniu. Dzieje 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Studium historyczno-wojskowe[/caption]
- 20 stycznia, pięć dni po ogłoszeniu mobilizacji sił partyzanckich i samoobrony, dotarł do nas łącznik z Kowla z rozkazem wyprowadzenia batalionu z koszar. Zebraliśmy się z kolegami z konspiracji, nie zastanawialiśmy się, czy się uda, postanowiliśmy wyprowadzić wojsko z koszar. Od razu przystąpiliśmy do pracy, doszliśmy do wniosku, że jeżeli najbliższej nocy nie wyprowadzimy batalionu, to z naszej akcji nic nie wyjdzie i zostaniemy rozstrzelani. Ustaliliśmy plan, podzieliliśmy zadania, jedna grupa miała budzić ludzi na sali, druga wyprowadzała konie z saniami, ładowała broń i żywność na sanie, kolejna grupa miała powiadomić posterunki wartowników i na patrole, które wyszły w pole – nie mogliśmy zostawić swoich kolegów, zostaliby rozstrzelani przez Niemców.
- Wyprowadzenie batalionu nie byłoby możliwe, gdyby nie wcześniejsza praca formacyjna, którą Pan z kolegami prowadził w oddziale.
- Było nas ośmiu, ale każdy z nas miał swoją grupę konspiracyjną, złożoną z trzech lub pięciu ludzi. Każda grupa prowadziła pracę, na wieczornicach śpiewaliśmy piosenki patriotyczne, były recytowane wiersze Mickiewicza i Słowackiego. Staraliśmy się budzić patriotyzm. Przed Bożym Narodzeniem cały batalion poszedł do spowiedzi i komunii św. To zrobiło ogromne wrażenie na polskiej ludności w Maciejowie. Batalion po wyjściu z koszar, szedł przez Maciejów w niemieckich mundurach, z niemieckimi odznaczeniami i śpiewał “Marsz, marsz Polonia”.
- Ale i tak zadanie nie było proste ani łatwe.
- Ważną sprawą było oświetlenie. Na noc elektrownia wyłączała prąd, ale tam też byli konspiratorzy, tej nocy elektrownia nie wyłączyła zasilania. Jak Niemcy usnęli, wszedłem do dużej sali, gdzie spali żołnierze, zapaliłem światło, powiedziałem, że jest rozkaz, aby iść walczyć o niepodległość. Nawiązałem do Powstania Styczniowego, bo akurat wypadała rocznica, powiedziałem, że my też, tak jak oni kiedyś, idziemy teraz walczyć o wolność. Poprosiłem, żeby zachowali spokój i ciszę, zabrali wszystkie rzeczy i słuchali wydających rozkazy.
- Jaka była reakcja?
- Idealna cisza, nikt nie powiedział, że nie idzie. Dziwię się, że to tak łatwo poszło, z tym rozumem, który mam teraz, nie wiem, czy odważyłbym się na taką historię.
[caption id="attachment_13567" align="alignleft" width="219"] Władysław Filar, Wołyń 1939-1944. Historia pamięć pojednanie[/caption]
- Dlaczego?
- Niech Pan sobie wyobrazi: trzaskający mróz w granicach -20 stopni, duży śnieg, a ja nie mogę nic powiedzieć tym żołnierzom - gdzie pójdą, gdzie będą spać - bo sam wiedziałem tylko, że musimy iść na koncentrację wyznaczoną na południe od Kowla. W batalionie był jeden folksdojcz, fryzjer, wtyczka Niemców w batalionie. Ale nawet jeżeli donosił, to nie mieli kim nas zatrzymać. Garnizon niemiecki liczył około 100 osób, mieszkali w oddzielnych budynkach, chroniły ich przed nami bunkry, jak wychodziliśmy z koszar, Niemcy się nie obudzili. Wydaje mi się, że Niemcy przewidywali, że będą z nami kłopoty, dwa dni wcześniej przybył do Maciejowa batalion litewski. Niemcy uważali, że polski batalion nie będzie walczył przeciwko Sowietom, którzy już przekroczyli dawną granicę Polski, więc prawdopodobnie chcieli nas rozbroić, korzystając z pomocy litewskiego batalionu. Czterech austriackich żandarmów, którzy mieszkali z nami i nas pilnowali, rozbroiliśmy i zamknęliśmy w areszcie. Chcieliśmy tak zamknąć folksdojcza, ale błagał nas, żebyśmy go zabrali ze sobą. Zgodziliśmy się, ale uciekł nam, kiedy zbliżaliśmy się do Kowla. Przed wyjściem z koszar musieliśmy załadować broń i sprzęt, kiedy byliśmy już gotowi, czekaliśmy na nasz patrol wysłany w teren, który nie wiedział, że wychodzimy z koszar. Dowodził nim niemiecki podoficer, a reszta patrolu składała się z naszych kolegów. Musieliśmy ich zabrać, kiedy wrócili, Niemca rozbroiliśmy, a koledzy ruszyli z nami. Kolumną dowodziło nas czterech, ja, Świąder, Jankowski i Irzykowski. Kolumna była długa, trudno było wszystkich upilnować. Kiedy zrobiło się jasno, zobaczyłem, że w jednych saniach siedzą pijani koledzy. Okazało się, że znaleźli w zapasach żywnościowych beczułkę z wódką. Przestraszyliśmy się, że inni również zaczną pić i nie upilnujemy ich, więc wylaliśmy wódkę. Przy linii kolejowej Kowel–Włodzimierz minął na pociąg Niemców jadących od strony Kowla. Zatrzymaliśmy się, bo myśleliśmy, że nas gonią i że już trzeba będzie walczyć, ale nie zwrócili na nas uwagi i pojechali dalej. Naszym punktem zbornym była miejscowość Suszybaba, niedaleko Kopiczowa, gdzie czekał na nas dowódca – major, pseudonim “Kowal”. Po śniadaniu i Mszy św., złożyliśmy przysięgę. 28 stycznia na odprawie wszystkich dowódców batalionów i kompanii w Suszybabie, pułkownik Głąbiński, komendant okręgu, ogłosił powstanie dywizji. Batalion, który przyprowadziłem z kolegami, rozdzielono do różnych kompanii.
- Gdzie Pan został przydzielony?
[caption id="attachment_13565" align="alignleft" width="240"] Władysław Filar, Przebraże bastion polskiej samoobrony na Wołyniu[/caption]
- Do 1. batalionu 3. kompanii, gdzie dowódcą był porucznik “Jur”. Byłem jego pomocnikiem, pisałem rozkazy, odczytywałem je przed kompanią. Nasza kompania została wysłana na najdalej wysuniętą placówkę do Czerniejowa, położoną najbliżej tzw. Świnerzyńskiej Siczy, obozu UPA, gdzie mieściła się szkoła podoficerska, magazyny, warsztaty. Prowadziliśmy patrole rozpoznawcze, sprawdzaliśmy, co się dzieje w lasach. Trzeba było też strzelać do oddziałów UPA i sił niemieckich. Najtrudniejszy był chrzest bojowy, później już się przyzwyczaiłem do świstu kul.
- Brał Pan udział w ataku na Sicz Świnerzyńską, gdzie stacjonowała część oddziałów okręgu północnego UPA?
- Tak, rozbiliśmy wtedy UPA. Na moich oczach zginął mój dowódca. Uczestniczyłem również w zniszczeniu garnizonu UPA w Zapolu, na północ od Lubomla. Prowadziliśmy walkę, ale nie mordowaliśmy ludności cywilnej. Rozkaz z kwietnia 1944 r. wydany przez komendanta AK mówił, że nie wolno zabijać dzieci, kobiet i starców. Walczyliśmy z UPA. Znamienne jest pismo komendanta Okręgu AK Banacha, który wyraźnie potępił ataki na cywilnych Ukraińców. Nasza dywizja sformowała się w dwóch miejscach, na południe od Kowla i na północ od Włodzimierza. Zajęliśmy obszar dwóch powiatów, Niemców nie było na tym terenie, czasem przenikały oddziały UPA. Dołączyła do nas ludność z miasta, bo nie chcieli wyjeżdżać na roboty do Niemiec. Na terenie, gdzie działaliśmy, ludność osiedlała się w wioskach, wybierano sołtysów, działały młyny, rzeźnie, jednym słowem toczyło się normalne życie. Kiedy wyruszyliśmy na zachód, musieliśmy tych ludzi tam zostawić.
- Jak zachowywali się zwykli Ukraińcy?
- Większość majątku, który został po zamordowanych przez UPA Żydach, przejęli miejscowi Ukraińcy, dlatego szli mordować Polaków, czuli się bezkarni, widzieli możliwość przejęcia ziemi i ich majątku za darmo. Sprawami zbrodni dokonanych przez Ukraińców powinni zajmować się nie tylko historycy, ale również socjologowie, którzy powinni wyjaśnić, jakie było ich podłoże i dlaczego do nich doszło.
- Natknął się Pan w czasie walk na Wołyniu na dowódcę UPA, Petro Olejnyka, pseudonim “Enej”?
- Nie, to był dowódca okręgu południowego UPA, a my działaliśmy w okręgu północnym. Był to jeden z głównych dowódców UPA, prawdopodobnie lekarz, barbarzyńsko rozprawiał się z Polakami, własnoręcznie wykonywał wyroki, odcinał głowy. My walczyliśmy z okręgiem północnym OW “Turif”, dowodzonym przez “Kłyma Sawura”, który miał główne siły w lasach koło Kowla, miał również swoje garnizony w Lasach Świnerzyńskich, w lasach na południe od Lubomla i na północ od Włodzimierza.
- 27. WDP AK walczyła nie tylko z UPA, również z Wehrmachtem i Waffen SS “Wiking”…
- Z Wehrmachtem mieliśmy wiele starć, z oddziałami 5. Dywizji Pancernej SS “Wiking” walczyliśmy w okolicach Sztunia, Czmykosu i Zaglinek. Dopiero później, z dokumentów, dowiedziałem się, że to były oddziały SS “Wiking”.
[caption id="attachment_13563" align="aligncenter" width="240"] Władysław Filar, Wołyń-Lublin-Warszawa. Wspomnienia żołnierza 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej[/caption]
źródło: "Nasza Polska"
Artykuł Prof. Władysław Filar, żołnierz 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK: Walczyliśmy z UPA i z Niemcami, m.in. z dywizją SS „Wiking” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>