Wyniki wyszukiwania dla zapytania „Warszyc” – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Wyniki wyszukiwania dla zapytania „Warszyc” – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Gdzie najliczniej walczyli Żołnierze Wyklęci. Trzy wiele mówiące mapy Polski. W tych województwach opór przeciw sowietyzacji był największy https://niezlomni.com/gdzie-walczyli-zolnierze-wykleci-mapy-podzial-na-wojewodztwa/ https://niezlomni.com/gdzie-walczyli-zolnierze-wykleci-mapy-podzial-na-wojewodztwa/#comments Thu, 01 Mar 2018 09:00:14 +0000 https://niezlomni.com/?p=47845 Gdzie walczyli żołnierze Wyklęci - mapy

Jak liczna była partyzantka stawiająca opór sowietyzacji Polski? Gdzie podziemie było liczne, a gdzie pojawiało się sporadycznie?

Walka tzw. drugiej konspiracji z komunistami rozpoczęła się latem 1944 roku, gdy nierozbrojone po Akcji „Burza” na Kresach Wschodnich oddziały Armii Krajowej zaczęły być likwidowane przez oddziały wojskowe NKWD. Starcia te wkrótce przeniosły się na ziemie tzw. Polski lubelskiej, czyli wyzwolone spod okupacji niemieckiej tereny Podlasia, Lubelszczyzny, wschodniego Mazowsza i Podkarpacia. Na obszarze tym, rządzonym przez komunistów podporządkowanych Związkowi Radzieckiemu, znajdowały się liczne struktury AK, w tym oddziały partyzanckie zmobilizowane do Akcji „Burza”. Część żołnierzy podziemia zdecydowała się (lub była zmuszona) stawiać opór komunistom. W tym samym czasie na zachód od Wisły wciąż walczono z okupantem niemieckim.

Styczniowa ofensywa Armii Czerwonej w kierunku Berlina doprowadziła do wypędzenia Niemców z przedwojennych ziem środkowej i zachodniej Polski, a także zajęcia terenów niemieckich, które wkrótce stały się częścią powojennego państwa polskiego (województwa olsztyńskie, szczecińskie, wrocławskie oraz zachodnie tereny poznańskiego i katowickiego). Równolegle, 19 stycznia 1945 roku doszło do rozwiązania Armii Krajowej, na bazie której działały kolejno organizacja „Niepodległość” (do maja 1945 roku), Delegatura Sił Zbrojnych na Kraj (do września) i Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość” (do jesieni 1947 roku, kiedy aresztowano ostatni Zarząd organizacji). Równolegle nadal funkcjonowała konspiracja narodowa (Narodowe Siły Zbrojne, Narodowe Zjednoczenie Wojskowe). Część oddziałów i struktur poakowskich, niezorganizowanych w DSZ/WiN, również pozostała w gotowości bojowej, kontynuując walkę z komunistami.

[caption id="attachment_47846" align="aligncenter" width="2428"]Maksymalna liczebność podziemia niepodległościowego w okresie I-XII 1945 r. (aut. Marcin Sobiech / EXGEO Professional Map) Maksymalna liczebność podziemia niepodległościowego w okresie I-XII 1945 r. (aut. Marcin Sobiech / EXGEO Professional Map)[/caption]

Odejście na zachód oddziałów radzieckich dało więcej przestrzeni do działalności podziemia niepodległościowego we wschodniej Polsce (do tej pory pacyfikowanej przez NKWD i aparat bezpieczeństwa PKWN). Stąd intensywny rozwój oddziałów partyzanckich w województwach białostockim (2306 żołnierzy), lubelskim (2468) oraz rzeszowskim (3926). Siła partyzantki w ostatnim z regionów wynikała z faktu przetrwania tam wielu oddziałów AK, zmobilizowanych w 1944 roku.

Szybkie przejście frontu przez ziemie na zachód od Wisły nie naruszyły tamtejszych struktur AK. Liczebność podziemia antykomunistycznego była pochodną wielkości konspiracji antyniemieckiej – im dalej na zachód, tym partyzantka ta była słabsza. I tak w województwie warszawskim w oddziałach „leśnych” działało 1128 żołnierzy, w łódzkim 1050, w kieleckim 1993, a w krakowskim 2468. O wiele mniej było ich w województwie poznańskim (886) oraz gdańskim i pomorskim (512). Warto dodać, że działały tam silne struktury regionalne – Konspiracyjne Wojsko Polskie kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca” w Polsce centralnej (zwłaszcza w rejonie Łodzi) oraz stworzona przez ostatniego komendanta Okręgu Poznańskiego AK ppłk. Andrzeja Rzewuskiego „Hańczę” Wielkopolska Samodzielna Grupa Ochotnicza Warta. Na tzw. Ziemiach Odzyskanych, ze względu na dopiero zaczynające się przesiedlenia ludności polskiej i związany z tym brak osadzenia w lokalnej społeczności, oddziały partyzanckie nie funkcjonowały.

W szczytowym okresie działalności partyzantki antykomunistycznej (połowa 1945 roku) liczyła ona ok. 17 tys. żołnierzy w całym kraju, skupionych w 341 oddziałach partyzanckich.

W okresie od początku 1946 roku do kwietnia 1947 roku – czyli końca amnestii ogłoszonej po sfałszowanych wyborach do Sejmu w styczniu, w której ujawniło się 76 tys. osób – doszło do zmniejszenia liczebności oddziałów partyzanckich do 8,6 tys. żołnierzy skupionych w 260 oddziałach.

We wschodniej Polsce w istotny sposób zmniejszyła się liczebność niepodległościowych partyzantów. Prym wiodło województwo warszawskie (1130 żołnierzy) i lubelskie (1066). O ile w drugim z nich przodowały oddziały skupione wokół Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” (na czele z mjr. Hieronimem Dekutowskim „Zaporą), o tyle na czoło na Mazowszu (oraz w białostockim, w którym łącznie walczyło 806 partyzantów) wysuwała się konspiracja narodowa. Osłabł natomiast dotychczasowe „bastion” konspiracji – województwo rzeszowskie (878 żołnierzy).

[caption id="attachment_47847" align="aligncenter" width="2428"]Maksymalna liczebność podziemia niepodległościowego w okresie I 1946 - IV 1947 r. (aut. Marcin Sobiech / EXGEO Professional Map) Maksymalna liczebność podziemia niepodległościowego w okresie I 1946 - IV 1947 r. (aut. Marcin Sobiech / EXGEO Professional Map)[/caption]

W środkowej Polsce na czoło wysunęło się województwo łódzkie (1456 partyzantów), w którym w 1946 roku szczyt liczebności osiągnęło Konspiracyjne Wojsko Polskie. Silna pozostawała również konspiracja w woj. krakowskim (993 żołnierzy), której jednym z głównych filarów był do dziś budzący kontrowersje Józef Kuraś ps. „Ogień”. W województwie poznańskim (699) po rozbiciu WSGO Warta dominowały oddziały KWP oraz mniejsze organizacje nieafiliowane, natomiast w katowickim (698) i częściowo gdańskim (403) znaczącą rolę zdobywała konspiracja narodowa. Partyzantka w istotny sposób osłabła natomiast w kieleckim (428 żołnierzy). Symboliczna (po kilkudziesięciu żołnierzy) była natomiast liczebność oddziałów antykomunistycznych na tzw. Ziemiach Odzyskanych.

Amnestia z 1947 roku rozbiła konspirację antykomunistyczną, w połączeniu z sytuacją międzynarodową zniechęcając część żołnierzy do kontynuowania walki zbrojnej. Szacuje się, że po kwietniu 1947 roku liczebność oddziałów partyzanckich w całym kraju wynosiła maksymalnie ok. 1,8 tys. żołnierzy.

Opór najmocniej przetrwał na wschodzie, przede wszystkim w województwach warszawskim (501 partyzantów) i białostockim (293), gdzie trzon oddziałów tworzyli żołnierze konspiracji narodowej. Na Lubelszczyźnie (228) dowództwo nad partyzantką WiN-owską po „Zaporze” przejął kpt. Zdzisław Broński „Uskok”, walczący do maja 1949 roku. W rzeszowskim (223) walka zbrojna skupiła się w zaledwie czterech oddziałach. Wygasała również aktywność partyzancka w środkowej Polsce – w krakowskim, kieleckim i łódzkim z bronią w ręku pozostało po nieco ponad stu partyzantów, zaś w innych województwach oddziały liczyło łącznie kilkudziesięciu partyzantów.

W latach 1951-1956 maksymalną liczebność partyzantki antykomunistycznej szacuje się na niecałe 400 osób.

[caption id="attachment_47848" align="aligncenter" width="675"]Maksymalna liczebność podziemia niepodległościowego w okresie IV 1947 - XII 1950 r. (aut. Marcin Sobiech / EXGEO Professional Map) Maksymalna liczebność podziemia niepodległościowego w okresie IV 1947 - XII 1950 r. (aut. Marcin Sobiech / EXGEO Professional Map)[/caption]

Liczebność oddziałów partyzanckich i natężenie ich działalności zbrojnej na terenie powojennej Polski było zróżnicowane geograficznie. Przodowały tu województwa wschodnie – lubelskie, białostockie, warszawskie i do pewnego momentu rzeszowskie – nieco mniejszy był zasięg podziemia zbrojnego w środkowej Polsce, symboliczny charakter miało ono natomiast na terenach poniemieckich. Zwłaszcza w początkowym okresie czynnikiem sprzyjającym było przetrwanie dawnych struktur Armii Krajowej, licznych po wschodniej stronie Wisły (mobilizacja w ramach Akcji „Burza”) oraz w kieleckim czy krakowskim. Ważną rolę grały też skutecznie działające struktury organizacyjne (Konspiracyjne Wojsko Polskie w łódzkim, konspiracja narodowa na Podlasiu i Mazowszu).

Rozwojowi podziemia sprzyjał charakter terenu, na którym działały oddziały partyzanckie. Ziemie wschodnie powojennej Polski – słabiej zaludnienie, o mniejszym zagęszczeniu ludności, a jednocześnie bardziej zalesione – sprzyjały prowadzeniu działań nieregularnych. Dodatkowym czynnikiem, zwłaszcza w województwach rzeszowskim, krakowskim i częściowo katowickim (Śląsk Cieszyński) była wyżynny, czy wręcz górski krajobraz. Istotne było w końcu poparcie lokalnej ludności, powiązane często ze stosunkiem do władzy komunistycznej, prawdopodobnie najbardziej krytycznym na ziemiach wschodnich, które doświadczyły ostrych rządów tzw. Polski lubelskiej w drugiej połowie 1944 roku.

Jak więc widać, pod pojęciem „Żołnierze Wyklęci” kryją się nie tylko różne formy oporu antykomunistycznego (partyzantka stanowiła mniejszość, choć wyrazistą), ale także istotne różnice geograficzne.

Tomasz Leszkowicz, źródło: Histmag.org

Wolna licencja – ten materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Artykuł Gdzie najliczniej walczyli Żołnierze Wyklęci. Trzy wiele mówiące mapy Polski. W tych województwach opór przeciw sowietyzacji był największy pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdzie-walczyli-zolnierze-wykleci-mapy-podzial-na-wojewodztwa/feed/ 1
„Gdy członków AK traktuje się gorzej niż volksdeutschów”. „Warszyc” ocenia sytuację w 1945 i mówi, co jest najwyższym odznaczeniem https://niezlomni.com/gdy-czlonkow-ak-traktuje-sie-gorzej-niz-volksdeutschow-warszyc-o-tym-ze-najwyzszym-odznaczeniem-jest-bycie-wiernym-synem-ojczyzny/ https://niezlomni.com/gdy-czlonkow-ak-traktuje-sie-gorzej-niz-volksdeutschow-warszyc-o-tym-ze-najwyzszym-odznaczeniem-jest-bycie-wiernym-synem-ojczyzny/#respond Mon, 20 Feb 2017 08:00:51 +0000 http://niezlomni.com/?p=1791

Generał Stanisław Sojczyński "Warszyc", Konspiracyjne Wojsko Polskie (12 września 1945 r.)

Kolorowe zdjęcie: Mirek Szponar [więcej podobnych zdjęć TUTAJ!]

(...) gdy wpływy Stalina na rządzącą klikę w Polsce równają się okupacji, gdy w administracji państwowej jest wielka ilość osób posiadających obywatelstwo rosyjskie lub zaprzedanych ZSRR, gdy na terenach tzw. Polski stoją gęsto załogi Armii Czerwonej, a żołnierze jej grabią i gwałcą, gdy w wojsku polskim na różnych stanowiskach są oficerowie sowieccy lub rażąco w nieproporcjonalnej ilości Żydzi, gdy stronnictwom politycznym chcą narzucić swe kierownictwo peperowcy, gdy wolność słowa wyklucza mówienie prawdy i nawet najobiektywniejszą krytykę reżimu, gdy Żydów traktuje się jako obywateli pierwszej klasy, a nawet lojalnych (co nie jest równoznaczne ze zdrajcami) członków AK dopuszcza się jedynie do stanowisk podrzędnych i dość często traktuje się ich gorzej niż Volksdeutschów, gdy służba bezpieczeństwa działa jak NKWD, gdy stosowana przez czerwonych metoda rządzenia jest systemem policyjnym.

(...) Dziś, kiedy byle męt społeczny jest oficerem, a im większy szuja, tym dość często otrzymuje wyższą rangę, najwyższym odznaczeniem jest przeświadczenie, że jest się człowiekiem zasad i honoru, wiernym synem Ojczyzny.

Do aresztowania Stanisława Sojczyńskiego doszło 27 czerwca 1946 r. w Częstochowie. Jego wraz z  i pięcioma podwładnymi stracono 19 lutego 1947 r. w Łodzi, na 3 dni przed ogłoszeniem amnestii. Nie wiadomo, gdzie został pochowany...

warszyc

Artykuł „Gdy członków AK traktuje się gorzej niż volksdeutschów”. „Warszyc” ocenia sytuację w 1945 i mówi, co jest najwyższym odznaczeniem pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdy-czlonkow-ak-traktuje-sie-gorzej-niz-volksdeutschow-warszyc-o-tym-ze-najwyzszym-odznaczeniem-jest-bycie-wiernym-synem-ojczyzny/feed/ 0
Żołnierze Wyklęci: Walczyli i umierali za wolną Polskę. Niektórym udało się przeżyć… https://niezlomni.com/zolnierze-wykleci-walczyli-i-umierali-za-wolna-polske-niektorym-udalo-sie-przezyc/ https://niezlomni.com/zolnierze-wykleci-walczyli-i-umierali-za-wolna-polske-niektorym-udalo-sie-przezyc/#respond Sat, 04 Feb 2017 21:24:49 +0000 http://niezlomni.com/?p=35359

Gdy dotarliśmy w okolicę, w której znajdowały się zabudowania Pelczara, nagle straciłem Bieganowskiego z oczu.

Wtedy właśnie rozpoczął się atak na stację. Przed sobą zobaczyłem swojego brata oraz Gienia Hanusa. Brat stał za drzewem, a Gienek za jakimś węgłem. Nie zdołałem jednak do nich dobiec, bo przycisnęła mnie do ziemi seria z karabinu maszynowego, wystrzelona ze stacji. Jakiś żołnierz KBW walił chyba z cekaemu, bo drewniana sławojka, czyli kibel, została przecięta niemal na pół. Już nie próbowałem dobiec do brata, Hanusa i innych, tylko wycofałem się i dotarłem do stacji od strony wschodniej. Tu przy ścianie stał dowodzący akcją „Mundek”. Zbliżywszy się do budynku stacji, zauważyłem, że Bronek Pelczar i Edek Wojnar z Klimkówki chwieją się na nogach. Mój sąsiad, Zbigniew Białas, zawołał mnie, krzycząc: Chodź, pomóż! Pomogliśmy im dostać się do furmanek, które zawiozły ich do Milczy.

Bój pod stacją trwał zaś nadal. „Mundek” dowodził, kryjąc się za ścianą stacji, zaś pod oknami leżał ten, którego miałem się trzymać, czyli Marian Bieganowski. Staszek Dębiec („Osioł”) usiłował go przeciągnąć na naszą stronę, podając mu lufę erkaemu. Szturchał go, licząc, że ten ją złapie i Staszek będzie mógł go przeciągnąć na naszą stronę. Marian jednak nie reagował. Był martwy! Liczył, że poderwie chłopaków jednym skokiem, ale dostał serię i padł. Widząc jakiś ruch przy ciele Bieganowskiego, KBW wzmogło ostrzał naszych pozycji z okien i o wdarciu się do budynku stacji nie było mowy. Trzeba było myśleć o szybkim odwrocie.

Sawczyn kazał Zbyszkowi Białasowi wziąć grupę chłopaków i sprowadzić pod stację stojący pod semaforem pociąg, składający się z parowozu i dwóch czy trzech wagonów. Dołączyłem do nich i podsadzony przez Zbyszka, wtargnąłem do parowozu. Kazałem maszyniście jechać pod stację. Wykonał polecenie i cały czas gwiżdżąc (jechał bowiem na czerwonym świetle i przy opuszczonym semaforze), wolno podjechał na wskazane miejsce. W wagonach znajdowało się trzech żołnierzy i oficer, eskorta dla przewożonego ładunku. Nie stawiali oporu i zostali rozbrojeni. Żołnierzy wypuszczono, a oficera zabrano razem z nami. Cały oddział Sawczyna załadował się na wagony i szybko odjechaliśmy w kierunku Milczy. Chłopaki były wściekłe: atak się nie powiódł, a oddział poniósł straty. Chcieli się zemścić na zatrzymanym oficerze i w odwecie za śmierć Bieganowskiego rozwalić go! Jeszcze w wagonie szturchali go lufami i zaczęli mu ubliżać…

Gdy wyładowaliśmy się w Milczy, na miejscu był już oddział Żubryda, który nie zdążył dotrzeć do Wróblika Szlacheckiego i wziąć udziału w ataku na stację. Pamiętam, że Żubryd siedział na koniu i od razu zainteresował się tym zatrzymanym oficerem. Chłopaki myśleli, że każe go od razu ustawić pod ścianą i rozstrzelać. Gdy zapytali dowódcę, co z nim zrobić, ten oświadczył niespodziewanie: Ja bym go wypuścił, to przecież też taki sam oficer Wojska Polskiego jak ja! Chłopaki zbaranieli. Miny im zrzedły. Słowa Żubryda zawsze były rozkazem: musieli oficera wypuścić.


W ataku na stację kolejową mieszczącą się we Wróbliku Szlacheckim brało udział ponad trzydziestu partyzantów. Warto może ich wymienić, bo czas zaciera pamięć i nawet historycy nie są w stanie ustalić wszystkich faktów. Jeden z nich, wzmiankując na przykład moją osobę, pisze, że miałem na imię Jan, co (jak wiadomo) nie jest prawdą. Niektórych z wymienionych w opracowaniach sam też w akcji na stacji nie widziałem i najprawdopodobniej nie brali oni w niej udziału. Zaczniemy więc od kolegi, który poległ w akcji, czyli od Mariana Bieganowskiego i rannych: Franciszka Kurara oraz Bronisława Pelczara. Jeden z historyków wymienia też nazwisko: Edward Pojnar, ale ja go nie widziałem, najprawdopodobniej go tam nie było. W akcji brał udział z pewnością Edmund Sawczyn „Mundek”, dowódca.

Ponadto zapamiętałem: Stanisława Chojnackiego „Bosmana” oraz Przybylskiego, którego imienia nie pamiętam, nosił pseudonim „Digo”. W ataku na stację uczestniczyli również: Zdzisław Gryglewicz „Róża”, Kazimierz Oberc „Szczapa”, Bronisław Pelczar „Cegielniarz”, Zbigniew Białas vel Pozniak „Krakus”, Eugeniusz Hanus „Szakal”, Wacław Żywicki „Wilk”, Tolek Gałkowski „Czyżyk”, Bolesław Kilar „Żuraw”, Dominik Kilar „Senior”, Kazimierz Rygor „Hyrów”, Stanisław Dębiec „Osioł”, Józef Szajna oraz Kazimierz Wais „Kasa”. Oni, razem ze mną, „Zuchem”, z pewnością brali udział w tej akcji.

"Żołnierze wyklęci. Wspomnienia i relacje. Tom 1" Marka A. Koprowskiego, Replika, Poznań 2017. Książkę możesz nabyć TUTAJ.

Walczyli i umierali za wolną Polskę. Niektórym udało się przeżyć...

Wspomnienia tych, dla których II wojna światowa nie skończyła się w 1945 roku. Tych, którym sumienie nie pozwalało biernie godzić się na zbrodniczy ustrój wprowadzony Polsce po „wyzwoleniu”.

Żołnierze pod dowództwem Antoniego Żubryda „Zucha”, Hieronima Dekutowskiego „Zapory” czy Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca” nie poddali się. Nadal zbrojnie stawiali opór komunistom. Wielu z nich – zbyt wielu – przypłaciło to życiem. W niniejszym tomie zgromadzone zostały relacje tych, którzy ocaleli.

Są to członkowie Konspiracyjnego Wojska Polskiego, Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oraz innych organizacji podziemnych. Wspominają oni wojnę, walkę z komunistami, pobyt w ubeckich więzieniach i katowniach. Niektórzy z nich otwarcie mówią, iż to, że żyją, zawdzięczają wyłącznie szczęściu.

Dzięki ich opowieściom poznajemy bliżej postaci szeregowych żołnierzy i dowódców, ich charaktery i słabości. Słowa bezpośrednich uczestników opisywanych wydarzeń pozwalają inaczej spojrzeć na wybory dokonywane przez Żołnierzy Wyklętych, a także na codzienne ich życie w konspiracji. Dzięki tak osobistej perspektywie „Zapora” czy „Jastrząb”, nie przestając być bohaterami, stają się w naszych oczach bardziej ludzcy.

Marek A. Koprowski
Pisarz, dziennikarz, historyk zajmujący się tematyką wschodnią i losami Polaków na Wschodzie. Plonem jego wypraw i poszukiwań jest wiele książek, z czego kilkanaście ukazało się nakładem Wydawnictwa Replika. Za serię Wołyń. Epopeja polskich losów 1939–2013 otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Bonicki Fundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.

Marek Koprowski jest jednym z najciekawszych polskich popularyzatorów historii.
„Do Rzeczy”

Artykuł Żołnierze Wyklęci: Walczyli i umierali za wolną Polskę. Niektórym udało się przeżyć… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zolnierze-wykleci-walczyli-i-umierali-za-wolna-polske-niektorym-udalo-sie-przezyc/feed/ 0
„Do końca swym ideom wierny. Tylko przed Bogiem na kolanach”. Forteca o Warszycu [wideo] https://niezlomni.com/do-konca-swym-ideom-wierny-tylko-przed-bogiem-na-kolanach-forteca-o-warszycu-wideo/ https://niezlomni.com/do-konca-swym-ideom-wierny-tylko-przed-bogiem-na-kolanach-forteca-o-warszycu-wideo/#respond Sun, 31 Jan 2016 12:10:32 +0000 http://niezlomni.com/?p=26165


Artykuł „Do końca swym ideom wierny. Tylko przed Bogiem na kolanach”. Forteca o Warszycu [wideo] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/do-konca-swym-ideom-wierny-tylko-przed-bogiem-na-kolanach-forteca-o-warszycu-wideo/feed/ 0
„Myślałem, że bardziej w zakłamywaniu historii – przegiąć się już nie da. A jednak!”, czyli o siedmiu „komunistycznych samurajach”, którzy walczą z „reakcyjnymi bandami”. W haniebny sposób opluto „Warszyca” [wideo] https://niezlomni.com/myslalem-ze-bardziej-w-zaklamywaniu-historii-przegiac-sie-juz-nie-da-a-jednak-czyli-o-siedmiu-komunistycznych-samurajach-ktorzy-walcza-z-reakcyjnymi-bandami/ https://niezlomni.com/myslalem-ze-bardziej-w-zaklamywaniu-historii-przegiac-sie-juz-nie-da-a-jednak-czyli-o-siedmiu-komunistycznych-samurajach-ktorzy-walcza-z-reakcyjnymi-bandami/#respond Fri, 22 Aug 2014 23:10:47 +0000 http://niezlomni.com/?p=18036

Wszyscy i nikt 1-F-2068-33Myślałem, że już żaden z filmów okresu PRL-u szkalujący Żołnierzy Wyklętych mnie nie zaskoczy. Po takich pozycjach jak ,,Znikąd donikąd", ,,Barwach walki", ,,Kryptonim Brutus"czy ,,Sam wśród swoich" byłem przekonany że bardziej - w zakłamywaniu historii - przegiąć się już nie da.

A jednak! ,,Wszyscy i nikt" to jest dopiero hit! Utrzymany w konwencji westernu paszkwil w którym siedmiu żołnierzy LWP broni małego miasteczka przed żądnym krwi po AK-owskim reakcyjnym podziemiem. Ha i to jak broni! Hoollywoodzcy ,,wspaniali" czy japońscy ,,samuraje" - nota bene bohaterowie filmów z których splagiatowano temat - mogliby się od naszych dzielnych kościuszkowców jedynie uczyć!

Najbardziej kuriozalny jest jednak pretekst ataku Wyklętych.. ,,Siedmiu wspaniałych" musiało bronić biednych meksykańskich wieśniaków przed żądnymi zysku rewolwerowcami ,,Siedmiu samurajów" walczyło o honor.A jaki jest powód ataku ,,reakcyjnej bandy" na miasteczko w PRL-wskim filmidełku? Odrzucone amory dowódcy ,,bandy" przez miejscową dziewczynę która wybiera innego.

Najciekawsza kwestia pada zaraz na początku filmu kiedy jeden z dzielnych LWP-wców pociesza swojego kompana. Brzmi to mniej więcej tak ,,Nie przejmuj się stary: Radomsko duże miasto jest szansa że bandyta ,,Warszyc"(chodzi Stanisława Sojczyńskiego) wszystkich nie zabił i twoja siostra i matka żyją"

Bez komentarza...

Zaskakuje mnie tylko opis filmu zamieszczony na stronie Film Polski, w którym używa się określeń ,,reakcyjne podziemie" czy ,,banda".Chyba ktoś pod wpływem tego propagandowego ,,dziełka" mocno się zawiesił...

Konrad Łęcki

Reżyser. Absolwent Wydziału Prawa EWSPiA w Warszawie. Ukończył także studio aktorskie L'Art w Krakowie.

Wszyscy i nikt - polski film wojenny z 1977 roku na podstawie powieści Janusza Przymanowskiego. Reżyserem był Konrad Nałęcki.

Obsada aktorska:
Emil Karewicz - Szef
Wiesław Gołas - Twardy
Wirgiliusz Gryń - Ksobie
Stefan Paska - Odsie
Ryszard Pietruski - Kobra
Jerzy Matałowski - Hrabia
Marian Opania - Glina
Krzysztof Pietrykowski - Hak
Krzysztof Machowski - Brzoza
Ewa Borowik - Maryna
Ewa Ziętek - Dziewczyna Korby
Bogusz Bilewski - organista
Witold Pyrkosz - kowal
Jerzy Rogalski - pomocnik kowala
Ignacy Machowski - Konrad, rewolucjonista 1905 r.
Janusz Paluszkiewicz - ksiądz

To cały film:

Artykuł „Myślałem, że bardziej w zakłamywaniu historii – przegiąć się już nie da. A jednak!”, czyli o siedmiu „komunistycznych samurajach”, którzy walczą z „reakcyjnymi bandami”. W haniebny sposób opluto „Warszyca” [wideo] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/myslalem-ze-bardziej-w-zaklamywaniu-historii-przegiac-sie-juz-nie-da-a-jednak-czyli-o-siedmiu-komunistycznych-samurajach-ktorzy-walcza-z-reakcyjnymi-bandami/feed/ 0
„Przecież to dziecko bandyty”. O najmłodszym żołnierzu Żubryda – ostatnim żyjącym członku legendarnego oddziału. Barwne i unikatowe wspomnienia https://niezlomni.com/przeciez-to-dziecko-bandyty-o-najmlodszym-zolnierzu-zubryda-ostatnim-zyjacym-czlonku-legendarnego-oddzialu-barwne-i-unikatowe-wspomnienia/ https://niezlomni.com/przeciez-to-dziecko-bandyty-o-najmlodszym-zolnierzu-zubryda-ostatnim-zyjacym-czlonku-legendarnego-oddzialu-barwne-i-unikatowe-wspomnienia/#respond Tue, 29 Jul 2014 22:35:41 +0000 http://niezlomni.com/?p=15874

dziecko

fragment książki Marka A. Koprowskiego "Żołnierze wyklęci. Przecież to dziecko bandyty!" - książka w księgarniach od 13 sierpnia!

„Żołnierze wyklęci. Przecież to dziecko bandyty!” to zbiór relacji tych członków Konspiracyjnego Wojska Polskiego, Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oraz innych podziemnych organizacji, którzy ocaleli; przeżyli i wojnę i wyszli cało z ubeckich więzień czy katowni. Wielu z nich otwarcie mówi, że to, że żyje, zawdzięcza wyłącznie szczęściu.

Narodowe Siły Zbrojne - Najmłodszy żołnierz Żubryda

Julian Kilar jest ostatnim żyjącym członkiem legendarnego oddziału Antoniego Żubryda, który po „wyzwoleniu” w 1944 r., czyli po zajęciu powiatu sanockiego przez Armię Czerwoną, podjął walkę z komunistami, stacjonującymi na tym terenie Sowietami, a także nacjonalistami ukraińskimi. Tym ostatnim marzyło się przyłączenie ziemi sanockiej do „samostijnej Ukrainy” i pozbycie się z niej Polaków!

— Pochodzę z rodziny osiadłej w Rymanowie od XVIII wieku — wspomina Julian Kilar. — Tyle przynajmniej udało mi się ustalić na podstawie zachowanych dokumentów. Wielu przedstawicieli mojej rodziny pełniło wiele funkcji w mieście. Jeden z pradziadów był burmistrzem, inny cechmistrzem, kilku wypełniało również obowiązki radnych. Ja jestem drugim synem Jana Kilara i Marii z domu Ćwiek, urodzonym w 1929 r. Rodzice, niestety, wcześnie odeszli; matka zmarła, gdy miałem osiem miesięcy, a kiedy ukończyłem cztery lata, straciłem także ojca. Choć taty praktycznie nie zapamiętałem, zostałem wychowany w kulcie dla wartości, które były mu bliskie. Ojciec był legionistą i brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W domu zachowało się wiele śladów pamięci po nim. Dzięki temu, że broniąc ojczyzny, wykazał się odwagą i został ranny, otrzymał przywilej, który po jego śmierci pozwolił nam jakoś żyć: koncesję na detaliczną sprzedaż alkoholu i papierosów, czyli artykułów monopolowych.

[…]

„Grupa rymanowska” miała początkowo charakter nieformalny, a jej członkowie nie zaprzątali sobie głowy sprawami ideologicznymi. Podstawowe problemy były dwa. Pierwszy brzmiał: z czego żyć?, zaś drugi: za co prowadzić działalność konspiracyjną? Niektórzy zgłaszali propozycje, żeby nałożyć kontrybucje na osoby kolaborujące podczas wojny z Niemcami, które dorobiły się na tym znaczących majątków. Takich osób w Rymanowie na pewno trochę było, nie konfidentów gestapo, ale osób prowadzących za aprobatą Niemców różnorakie interesy, głownie sklepy i restauracje. Ich powodzenie zależało od życzliwości okupantów, bo w znacznej mierze funkcjonowały one poza stworzonym przez Niemców systemem kartkowym.

Przez całą okupację jeden z restauratorów prowadził lokal, w którym można było zjeść i wypić bez oddawania kartek żywnościowych. Częstymi gośćmi byli w nim Niemcy. Restaurator ten z pewnością odpłacał się im, a niewykluczone, że przekazywał też informacje zebrane wśród gości knajpy, którym po pijaku rozwiązywały się języki. Byli też w Rymanowie sklepikarze działający na podobnych zasadach.

Kilku chłopaków z „grupy rymanowskiej” postanowiło oskubać tych kolaborantów i odebrać im część pieniędzy zgromadzonych dzięki dobrym stosunkom z okupantem. Napisali do nich listy, w których powiadomili, że w tym a tym dniu mają przygotować określoną kwotę, po którą zgłosi się posłaniec. Ostrzegli też adresatów tych pism, że jeżeli nie zastosują się do poleceń, to dostaną kulę w łeb. Sprawa nie wypaliła, bo do jej sfinalizowania nie dopuścił Adam Zmarz. W ostatnim momencie zawrócił chłopaków spod furtki domu jednej z osób, do której wysłali taki list. Zrugał ich strasznie: Co to? Wyciągacie rękę po złodziejskie pieniądze?!, wrzasnął, przywołując ich do porządku. Był to człowiek bardzo uczciwy, któremu w głowie nigdy by nie powstała myśl, by ci, którzy walczyli o niepodległość ojczyzny, mogli czerpać zyski z bandyckiej działalności.

Wkrótce dowództwo nad grupą objął Edmund Sawczyn , który używał też nazwiska Sawczyszyn oraz pseudonimów „Mundek” i „Puma”. Czy były to prawdziwe nazwiska, nie wiadomo. Wiedzieliśmy tylko, że pochodził z Kresów i że strasznie nienawidził Sowietów oraz komunistów, których obwiniał za utratę rodzimych stron. Przybył w okolice Rymanowa latem 1945 r. Tu ożenił się z Michaliną Stiach. Do Rymanowa trafił po jednej z akcji w Mrzygłodzie, podczas której został przypadkowo ranny. Wzięto wówczas do niewoli jakiegoś ubowca. Jeden z żołnierzy „Mundka” przyprowadził jeńca do niego na przesłuchanie, w trakcie którego Stanisław Dębiec „Osioł” uderzył go kolbą automatu, żeby rozwiązać mu język. Automat wystrzelił i ranił „Mundka” w rękę. „Osioł”, widząc, co zrobił, zastrzelił ubowca. „Mundka” do Rymanowa przywieźli podwładni. Wśród nich byli między innymi mój kuzyn Bolesław Kilar i Stanisław Ryglewicz. Rana „Mundka” okazała się groźniejsza, niż się wydawało. Musiał zostać przetransportowany do szpitala w Krośnie; tu operował go lekarz Adam Skoczyński, który (jak się później dowiedzieliśmy) też należał do konspiracji. Po operacji przywieziono „Mundka” na kwaterę do Rymanowa.

W owym czasie na Sanocczyźnie panował duży bałagan. Zaczęły działać na niej różne grupy zbrojne, wśród których trudno było się rozeznać. Tworzyli je dezerterzy z wojska, milicji, UB, a także mieszkańcy polskich wsi, zagrożonych przez działalność band Ukraińskiej Powstańczej Armii. Ukraińcy stanowili prawie połowę mieszkańców powiatu. Podczas II wojny światowej Sanok, z czego mało kto zdaje sobie sprawę, był w Generalnym Gubernatorstwie jednym z głównych centrów ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego.

W 1939 r. Ukraińcy witali tu Niemców bramami powitalnymi i ogromną owacją na ulicach. Niemcy powołali w Sanoku ukraiński zarząd miejski, to Ukraińcy objęli też urzędnicze stanowiska w administracji okupacyjnej. Niemcy zgodzili się nawet na stworzenie reprezentacji ukraińskich interesów narodowych, która nazywała się Ukrainischer Volksrat. W pamięci mieszkańców Sanocczyzny krwawo zapisała się też wspomagająca hitlerowców ukraińska policja, której doradcą był Wasyl Mizerny („Ren”), późniejszy herszt UPA na tym terenie. Stosowała ona bezwzględny terror wobec ludności polskiej. Po przejściu frontu bandy wzmogły swoją działalność na terenie powiatu. Niemal codziennie słyszeliśmy o napadach i zabójstwach milicjantów, sołtysów, żołnierzy i ludności polskiej.

W tej sytuacji w polskich wsiach tworzyły się oddziały samoobrony, a członkowie Armii Krajowej wstępowali do milicji czy nawet Urzędów Bezpieczeństwa, by móc skutecznie bronić ludności polskiej przed Ukraińcami. Taka była według mnie ich główna motywacja. Także oddziały zbrojne trwające w podziemiu stawiały sobie obronę ludności polskiej przed Ukraińcami za jeden ze głównych celów. W północnej części powiatu sanockiego działała tzw. grupa mrzygłodzka, która zaczęła współpracować z rymanowską. Wkrótce dołączyła do nich kolejna grupa, dowodzona przez Antoniego Żubryda, który objął kierownictwo nad całością.

Od tej pory w świadomości społecznej nasza „grupa rymanowska” stała się częścią oddziału Antoniego Żubryda. A to był nie lada zawadiaka! Pierwszy raz przyjechał do Rymanowa mundurze oficerskim, na koniu, w towarzystwie Mariana Skiby, który we Wróbliku Szlacheckim stworzył grupę podobną do tej, jaką w Rymanowie miał Sawczyn. On też podporządkował ją Żubrydowi. Przyjechali do „Mundka” na jakieś rozmowy, w biały dzień, nie bardzo się przejmując tym, że w mieście znajdowała się sowiecka wojenna komendantura i stacjonowali Sowieci. „Mundka” w Rymanowie Żubryd nie zastał. W trybie alarmowym poderwał całą grupę, bo otrzymał meldunek, że ukraińska banda podchodzi pod Rymanów-Zdrój i może go zaatakować. Nie zastawszy nikogo, Żubryd ze Skibą przywiązali konie przy słupie na Rynku i poszli do restauracji na rogu, prowadzonej przez Franciszka Ziajkę. Szybko okazało się jednak, że w Rymanowie jest więcej szpicli niż zwykłych obywateli. Ktoś doniósł sowieckiej komendanturze, że w mieście przebywa Żubryd.

[caption id="attachment_15876" align="alignleft" width="237"]Antoni Żubryd Antoni Żubryd[/caption]

Wkrótce do restauracji Ziajki przybiegł sam sowiecki komendant Cićwierikow, którego imienia niestety nie pamiętam. Rymanowianie dobrze go zapamiętali, bo puszył się straszliwie. Chodząc po mieście, zachowywał się jak udzielny książę. Nie wiadomo, dlaczego przybiegł aresztować Żubryda sam. Może nie miał nikogo pod ręką albo tylko sobie chciał przypisać zasługę ujęcia groźnego bandyty? Wprost od drzwi ruszył do stolika, przy którym siedzieli Żubryd ze Skibą. Od razu zapytał: Kak wasza familia? Żubryd, który doskonale znał rosyjski, zapytał go: Szto wam nada?. Ten zaś dalej indagował: Kak wasza familia? Żubryd wyjął wtedy z kabury pistolet , położył na stoliku i powiedział: Eto moja familia. Cićwierikow zaczął wtedy uciekać. Żubryd strzelił za nim raz czy dwa, i nie wiadomo, czy nie chciał go trafić, czy też źle wycelował, w każdym razie tylko drasnął tego Cićwierikowa gdzieś w ramię. Ten wyskoczył na Rynek i zaczął się drzeć jak opętany. W miasteczku podniósł się alarm, ale zanim Cićwierikow ściągnął posiłki, Żubryd i Skiba wsiedli na konie i odjechali.

Na drugi dzień Sowieci zrobili w Rymanowie obławę, ale nikogo nie złapali. Żubryd przyjechał potem do Rymanowa jeszcze raz. Nie lazł władzy pod nos, tylko zatrzymał się u mojego kuzyna, Bolesława Kilara. Chłopaki zaraz się tam zgromadzili, bo Żubryd przyciągał jak magnes. Ja także od razu zjawiłem się w tym domu. Kuzyn Bolesław chciał mnie przegonić, ale Żubryd nie pozwolił. Zapytał, czy umiem czyścić broń, po czym wyciągnął z kabury pistolet i spytał jeszcze, czy „z tym” sobie poradzę. Odpowiedziałem wówczas, że tak. Wyjął wtedy magazynek i dał broń. Nie pamiętam już, jaki to był pistolet, jeśli się nie mylę, to niemieckie parabellum, ale głowy nie dam. Czyścić go za dużo nie trzeba było, bo pistolet był dobrze utrzymany. Duma mnie oczywiście rozpierała, że sam Żubryd powierzył mi wyczyszczenie własnej spluwy. Gdy mu ją oddawałem, uśmiechnął się, pozostawił w magazynku tylko trzy naboje, wręczył mi paczkę po papierosach i kazał wypróbować, jak strzela wyczyszczona broń. Wyszedłem do ogrodu, ustawiłem opakowanie na płocie i wystrzeliłem te trzy naboje. Nie pamiętam, czy trafiłem w cel, ale gdy zwracałem Żubrydowi pistolet, byłem bardzo podekscytowany. Wtedy nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że z tej broni zginęło wielu ludzi, bo Żubryd bardzo często sam wykonywał wyroki…

[…]

„Grupa rymanowska” nie spotykała się tylko przy okazji wieczorków towarzyskich u mojego kuzyna Bolesława, ale także w restauracji prowadzonej przez Dominika, w której pomagałem. Byłem świadkiem rozmów kolegów brata, w związku z czym byłem dobrze zorientowany w działaniach grupy, choć miałem tylko szesnaście lat i do wielu tajemnic oddziału nie byłem dopuszczany. Nie brano mnie między innymi na akcje zbrojne, co bardzo przeżywałem, bo też chciałem się bić. Przed akcją w Haczowie zacząłem się domyślać, że grupa gdzieś się wybiera. Jej członkowie, czyli koledzy brata, żegnając się, mówili: No, to do jutra! Jutro jedziemy! Tu może zaznaczę, że w lesie lub w ukryciu przebywali tylko ci członkowie oddziału Żubryda, którzy byli „spaleni”, czyli znani UB. Pozostali byli mobilizowani do przeprowadzenia konkretnych akcji.

By zaatakować Brzozów, Żubryd musiał zmobilizować wszystkich podwładnych. Pomimo że na akcję w Brzozowie nikt mnie nie wezwał, postanowiłem wziąć w niej udział, „wpraszając się” na zgrupowanie w Haczowie. Rymanowianie jechali na koncentrację saniami, a ja wiedziałem, w którym miejscu będzie zbiórka. Zgłosiłem się na nie i podczepiłem do jednych sań. Jadący na nich Ryglewicz, starszy ode mnie o kilka lat, wrzasnął, żebym wracał do domu, i koniec! Uważał, że jestem stanowczo za młody, by chwycić za broń i walczyć. Ja jednak kurczowo trzymałem się sań. Zerwał mi wtedy z głowy czapkę i musiałem się puścić, żeby ją podnieść. Woźnica na saniach zaciął wtedy konie i o dogonieniu ich nie było mowy. Nie dałem jednak za wygraną. Wiedziałem, kto na drugi dzień ma się udać do Haczowa, i dostałem się do celu z Bronkiem Pelczarem. Tam przespałem z oddziałem jedną noc.

Ryglewicz był na mnie wściekły, za to „Mundek” okazywał dumę. Był wyraźnie zadowolony, że wykazałem charakter i oznajmił: To jest mój najmłodszy żołnierz! To właśnie tamtego dnia wreszcie oficjalnie zostałem przedstawiony Antoniemu Żubrydowi. Pamiętam, że zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Ubrany w oficerski mundur prezentował się wspaniale. Dla mnie, chłopaka wychowanego w kulcie munduru, wydawał się niemal Bogiem. Od razu było widać, że to człowiek obdarzony ogromną charyzmą, szanowany przez podwładnych. Żubryd się ze mną oczywiście przywitał, poklepał mnie także po ramieniu. Czułem się ogromnie zaszczycony i wyróżniony.

Na drugi dzień całe zgrupowanie z Haczowa przeniosło się na Milczę. Żubryd od wtyczki z UB otrzymał wiadomość, że krośnieńskie UB szykuje operację przeciwko jego oddziałowi i będzie koncentrować swoje siły na stacji w Rymanowie, mieszczącej się we Wróbliku Szlacheckim. Żubryd postanowił podjąć kontrakcję i uderzyć. „Mundek” świtem wysłał mnie z meldunkiem do Pelczara, który miał naprzeciwko stacji w Rymanowie gospodarstwo i który prowadził restaurację. Przekazałem Pelczarowi meldunek od „Mundka”, odebrałem też napisany przez niego krótki raport o sytuacji na stacji. Rzuciłem też okiem na samą stację i na własne oczy widziałem, że wszystkie budynki stacyjne były zajęte przez żołnierzy KBW, którzy przekształcali je w punkt zaporowy na linii kolejowej Sanok–Krosno–Jasło.

Kiedy wróciłem do Milczy, cały oddział był już podzielony na trzy części i ustawiony w szyku. Jedna miała atakować z północy, a pozostałe ze wschodu i zachodu. Milcza leżała jakieś trzy kilometry od stacji Rymanów. Szliśmy odważnie, ze śpiewem, jakby na defiladę, a nie na ciężki bój. Mną zaopiekował się Marian Bieganowski, który poradził: W walce trzymaj się mnie! Znałem go wcześniej. Był to taki pan z Kresów, który doznał wiele przykrości od komunistów; szczerze nienawidził Sowietów i przyniesionego przez nich na bagnetach systemu. Wyjeżdżając gdzieś chyba spod Lwowa do Polski w nowych granicach, osiedlił się w Rymanowie i tu założył rodzinę.

Cały czas trwałem u jego boku, kiedy dotarliśmy do Wróblika Szlacheckiego, ściskając jednocześnie otrzymaną pepeszę.
Gdy dotarliśmy w okolicę, w której znajdowały się zabudowania Pelczara, nagle straciłem Bieganowskiego z oczu. Wtedy właśnie rozpoczął się atak na stację. Przed sobą zobaczyłem swojego brata oraz Gienia Hanusa. Brat stał za drzewem, a Gienek za jakimś węgłem. Nie zdołałem jednak do nich dobiec, bo przycisnęła mnie do ziemi seria z karabinu maszynowego, wystrzelona ze stacji. Jakiś żołnierz KBW walił chyba z cekaemu, bo drewniana sławojka, czyli kibel, została przecięta niemal na pół. Już nie próbowałem dobiec do brata, Hanusa i innych, tylko wycofałem się i dotarłem do stacji od strony wschodniej. Tu przy ścianie stał dowodzący akcją „Mundek”. Zbliżywszy się do budynku stacji, zauważyłem, że Bronek Pelczar i Edek Wojnar z Klimkówki chwieją się na nogach.

Mój sąsiad, Zbigniew Białas, zawołał mnie, krzycząc: Chodź, pomóż! Pomogliśmy im dostać się do furmanek, które zawiozły ich do Milczy.

Bój pod stacją trwał zaś nadal. „Mundek” dowodził, kryjąc się za ścianą stacji, zaś pod oknami leżał ten, którego miałem się trzymać, czyli Marian Bieganowski. Staszek Dębiec („Osioł”) usiłował go przeciągnąć na naszą stronę, podając mu lufę erkaemu. Szturchał go, licząc, że ten ją złapie i Staszek będzie mógł go przeciągnąć na naszą stronę. Marian jednak nie reagował. Był martwy! Liczył, że poderwie chłopaków jednym skokiem, ale dostał serię i padł. Widząc jakiś ruch przy ciele Bieganowskiego, KBW wzmogło ostrzał naszych pozycji z okien i o wdarciu się do budynku stacji nie było mowy. Trzeba było myśleć o szybkim odwrocie. Sawczyn kazał Zbyszkowi Białasowi wziąć grupę chłopaków i sprowadzić pod stację stojący pod semaforem pociąg, składający się z parowozu i dwóch czy trzech wagonów. Dołączyłem do nich i podsadzony przez Zbyszka, wtargnąłem do parowozu. Kazałem maszyniście jechać pod stację. Wykonał polecenie i cały czas gwiżdżąc (jechał bowiem na czerwonym świetle i przy opuszczonym semaforze), wolno podjechał na wskazane miejsce. W wagonach znajdowało się trzech żołnierzy i oficer, eskorta dla przewożonego ładunku. Nie stawiali oporu i zostali rozbrojeni. Żołnierzy wypuszczono, a oficera zabrano razem z nami. Cały oddział Sawczyna załadował się na wagony i szybko odjechaliśmy w kierunku Milczy. Chłopaki były wściekłe: atak się nie powiódł, a oddział poniósł straty. Chcieli się zemścić na zatrzymanym oficerze i w odwecie za śmierć Bieganowskiego rozwalić go! Jeszcze w wagonie szturchali go lufami i zaczęli mu ubliżać…

Gdy wyładowaliśmy się w Milczy, na miejscu był już oddział Żubryda, który nie zdążył dotrzeć do Wróblika Szlacheckiego i wziąć udziału w ataku na stację. Pamiętam, że Żubryd siedział na koniu i od razu zainteresował się tym zatrzymanym oficerem. Chłopaki myśleli, że każe go od razu ustawić pod ścianą i rozstrzelać. Gdy zapytali dowódcę, co z nim zrobić, ten oświadczył niespodziewanie: Ja bym go wypuścił, to przecież też taki sam oficer Wojska Polskiego jak ja! Chłopaki zbaranieli. Miny im zrzedły. Słowa Żubryda zawsze były rozkazem: musieli oficera wypuścić.

Wstęp

Wacław Lamecki, Przecież to dziecko bandyty!

Konspiracyjno-Młodzieżowa AK: Wiesław Fijałkowski, Bili nas strasznie

Młodzieżowy Ruch Oporu: Ryszard Dreksler, Było nas dwunastu chłopaków

Młody Legion: Wiktor Wlazło, Ktoś musiał nas wydać

Narodowe Siły Zbrojne: Julian Kilar, Najmłodszy żołnierz Żubryda

Polskie Powstańcze Siły Zbrojne: Ryszard Jabłoński, „Pepesza” niejedno ma imię

Konspiracyjne Wojsko Polskie: Zdzisław Witalewski: Początek w Szarych Szeregach

Konspiracyjne Wojsko Polskie: Józef Stachura, Początki w NSZ

Wolność i Niepodległość: Czesław Naleziński, Postanowiłem się ujawnić

Konspiracyjne Wojsko Polskie: Stanisław Szefer, Rozbroiliśmy sekretarza

Konspiracyjne Wojsko Polskie: Stanisław Sojczyński, Syn generała

Konspiracyjne Wojsko Polskie: Wincenty Soliński, W oddziale u „Babinicza”

Wolność i Niezawisłość: Wacław Gąsiorowski, Z dywizji do „Zapory”

Wolność i Niezawisłość: Mieczysław Tuźnik, Z Pińskich Błot do WiN

Wolność i Niezawisłość: Stanisław Pakuła, Złapali siostrę Bieruta

 

II wojna światowa nie skończyła się w 1945 – nie w Polsce. Nie dla tych, którym sumienie nie pozwoliło zgodzić się na wprowadzony po „wyzwoleniu” zbrodniczy ustrój. Ludzie Antoniego Żubryda, „Zapory” Dekutowskiego czy „Warszyca” nie złożyli broni, wciąż stawiając opór komunistom. Wielu – zbyt wielu – przypłaciło to życiem. „Żołnierze wyklęci. Przecież to dziecko bandyty!” to zbiór relacji tych członków Konspiracyjnego Wojska Polskiego, Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oraz innych podziemnych organizacji, którzy ocaleli; przeżyli i wojnę i wyszli cało z ubeckich więzień czy katowni. Wielu z nich otwarcie mówi, że to, że żyje, zawdzięcza wyłącznie szczęściu.

„ [...] W sukurs badaniom historycznym powinny iść relacje bohaterów tych wyklętych czasów. Nieubłagany upływ miesięcy i lat może zatrzeć żywe ślady i relacje uczestników owego kolejnego zbrojnego podziemia. Książka Marka Koprowskiego wypełnia lukę w tej materii”. 

ze wstępu dra Tadeusza Skoczka, Dyrektora Muzeum Niepodległości w Warszawie

Artykuł „Przecież to dziecko bandyty”. O najmłodszym żołnierzu Żubryda – ostatnim żyjącym członku legendarnego oddziału. Barwne i unikatowe wspomnienia pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/przeciez-to-dziecko-bandyty-o-najmlodszym-zolnierzu-zubryda-ostatnim-zyjacym-czlonku-legendarnego-oddzialu-barwne-i-unikatowe-wspomnienia/feed/ 0
Łamano mu kości, wbijano gwoździe pod paznokcie. Nie dał się złamać https://niezlomni.com/lamano-mu-kosci-wbijano-gwozdzie-pod-paznokcie-nie-wydal-nikogo-nie-dal-sie-zlamac/ https://niezlomni.com/lamano-mu-kosci-wbijano-gwozdzie-pod-paznokcie-nie-wydal-nikogo-nie-dal-sie-zlamac/#respond Sun, 18 May 2014 14:04:42 +0000 http://niezlomni.com/?p=13576

Warszyc

Artykuł Łamano mu kości, wbijano gwoździe pod paznokcie. Nie dał się złamać pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/lamano-mu-kosci-wbijano-gwozdzie-pod-paznokcie-nie-wydal-nikogo-nie-dal-sie-zlamac/feed/ 0
Trzy dni przed wejściem ustawy „amnestyjnej” – 67 lat temu, komuniści zamordowali dwóch wybitnych żołnierzy Niepodległej. Chcieli też zgładzić pamięć po nich https://niezlomni.com/na-trzy-dni-przed-wejsciem-ustawy-amnestyjnej-czyli-67-lat-temu-komunisci-zamordowali-dwoch-wybitnych-zolnierzy-polski-niepodleglej/ https://niezlomni.com/na-trzy-dni-przed-wejsciem-ustawy-amnestyjnej-czyli-67-lat-temu-komunisci-zamordowali-dwoch-wybitnych-zolnierzy-polski-niepodleglej/#respond Wed, 19 Feb 2014 09:16:03 +0000 http://niezlomni.com/?p=10320

www

19 lutego 1947 r., na trzy dni przed wejściem w życie ustawy amnestyjnej, w dwóch różnych więzieniach stracono dowódcę oddziałów Związku Zbrojnej Konspiracji, mjr. Franciszka Jerzego Jaskulskiego "Zagończyka" (w Kielcach) i twórcę Konspiracyjnego Wojska Polskiego, kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" (w Łodzi).

Ci dwaj oficerowie Wojska Polskiego, Armii Krajowej i powojennej partyzantki niepodległościowej, to jedni z najbardziej bohaterskich żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego i najwspanialsze postacie antykomunistycznego oporu przeciwko sowietyzacji Polski.

Więcej o Warszycu dowiesz się TUTAJ!

[caption id="attachment_10325" align="aligncenter" width="400"]Mjr Franciszek Jerzy Jaskulski "Zagon","Zagończyk" Mjr Franciszek Jerzy Jaskulski "Zagon","Zagończyk"[/caption]

W czerwcu 2001 r. w Radomiu stanął pomnik majora Franciszka Jaskulskiego "Zagończyka", żołnierza Armii Krajowej i Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Choć kilka miesięcy trwały kłótnie między SLD a prawicą na temat lokalizacji monumentu, to jednak niewiele chyba osób zna jego bohatera. Major "Zagończyk" to na pewno postać nietuzinkowa, to typowy przykład polskiego patrioty, wychowanego w latach II Rzeczpospolitej. Jego droga życiowa wiodła od harcerstwa, przez udział w wojnie obronnej 1939 roku, konspirację, Armię Krajową, po walkę z komunistami, próbującymi narzucić Polakom system obcy tradycji narodowej.

Choć wydawało się, że historia przynajmniej od 10 lat przyznaje rację "Zagończykowi", to jednak nadal jego pamięć jest opluwana przez obecnych dziedziców czerwonej ideologii. Dla nich działacze WiN-u to "kontrowersyjna" grupa partyzancka, mająca na sumieniu również niewinnych ludzi. Jak więc wyglądały losy dowódcy WiN na ziemi radomskiej?

W obronie niepodległości

Mjr Franciszek Jaskulski urodził się 16 września 1914 roku w Castrop - Rauxel w Westfalii, w rodzinie polskich emigrantów. Był synem Ignacego Jaskulskiego i Marii z Kozalów, do kraju wrócił razem z rodzicami w maju 1926 r. Państwo Jaskulscy zamieszkali w Zdunach (powiat krotoszyński), gdzie przyszły "Zagończyk" ukończył siedmioletnią szkołę podstawową.

W latach 1928-1933 uczęszczał do Seminarium Nauczycielskiego w Krotoszynie. Po jego ukończeniu podjął pracę zarobkową w Urzędzie Gminnym w Zdunach. W 1935 został przeniesiony do gminy Kobylin. Przez 3 semestry studiował prawo. Służbę wojskową odbył w 17 puł. w Lesznie i ukończył ją w 1937 r. w topniu kaprala.

Wróciwszy do cywila Jaskulski został nauczycielem; udzielał się także w harcerstwie - w 1939 roku otrzymał stopień harcmistrza.

Zmobilizowany wziął udział w obronie Warszawy, potem wrócił do Zdun i włączył się do pracy w konspiracji. Na podstawie nasłuchów i informacji z terenu redagował pisemko "Zagończyk" - stąd jego partyzancki pseudonim. Poszukiwany przez gestapo wyjechał w roku 1942 w Lubelskie, związał się z Kedywem AK, otrzymał stopień podporucznika i od 1943 roku dowodził oddziałem lotnym o kryptonimie "Pilot". Oddział ten wchodził w skład budowanego 15. Pułku Piechoty "Wilków", walczył z Niemcami w okolicy Puław. Jego największym wyczynem było ocalenie 25 lipca 1944 r. Końskowoli przed karną ekspedycją Wehrmachtu. W trakcie tej akcji nadjechały sowieckie czołgi, które włączyły się do walk z Niemcami. To pierwsze spotkanie w atmosferze "braterstwa broni" miało jednak mylący charakter.

[caption id="attachment_10324" align="aligncenter" width="520"]Fałszywe dokumenty używane przez por. Franciszka Jaskulskiego w 1945 r. Fałszywe dokumenty używane przez por. Franciszka Jaskulskiego w 1945 r.[/caption]

[quote]Prócz walk z Niemcami partyzanci musieli borykać się z bandami strzelających w plecy komunistów. W wyniku skrytobójczych napaści ze strony oddziałów AL pośród "Wilków" (taki kryptonim nosił odtwarzany 15. pp AK) zginęło 29 partyzantów, rany odniosło 21, co stanowiło ponad 50 proc. strat osobowych. Najbardziej haniebną była napaść AL.-owców z oddziału "Cienia" (Bolesław Kowalski), który 4 maja 1944 r. w Owczarni zamordował 18 żołnierzy AK z oddziału "Hektora" (Jan Zdzisław Targosiński) czekających na przyjęcie zrzutu. Takich zbrodni nie popełniali nawet Niemcy, choć w walkach z nimi partyzanci ugrupowania "Wilków" stracili 24 ludzi.[/quote]

W więzieniu

Dwa dni po wspólnych walkach o Końskowolę do "Zagończyka" zgłosili się trzej przedstawiciele władz wojskowych (plus jeden aktywista PPR) - żądając, aby oddział zdał broń i wstąpił do Armii Berlinga; samego zaś dowódcę wraz z drugim oficerem serdecznie zaproszono na rozmowy. Na szczęście "Zagończyk" wiedział, co myśleć o takiej serdeczności (większość zapraszanych oficerów AK została zamordowana lub wywieziona w głąb ZSRS). "Zagończyk" wymógł zgodę na trzydniowy odpoczynek dla żołnierzy po bitwie, umówiono się na 30 lipca. Sowieciarze, będąc tylko w czwórkę, nie mogli odmówić zgody, narada odbywała się zresztą w braterskiej atmosferze - przy wódce .

Obydwie strony grały znaczonymi kartami. Już 29 lipca, w przeddzień ustalonego terminu, do bazy partyzantów przybyły dwa samochody z żołnierzami Berlinga dowodzonymi przez oficerów NKWD - jednak większości "urlopowanych" żołnierzy jeszcze (a właściwie już...) nie zastali. "Zagończyk" prowadzony w braterskiej atmosferze na wspólne obrady - w ostatniej chwili zdołał uciec. Nie na długo - w listopadzie został aresztowany, osadzony na Zamku w Lublinie i skazany na karę śmierci za przynależność do nielegalnej organizacji pod nazwą Armia Krajowa oraz za to, iż nie uczynił zadość publicznemu wezwaniu do poboru. Wyrok ten został zamieniony na 10 lat więzienia, Jaskulskiego przewieziono do Wronek, skąd we wrześniu 1945 r. zdołał uciec.

Ucieczka miała charakter improwizacji. Jaskulski wraz z drugim więźniem, zawodowym elektrykiem Sławomirem Liberackim, bywał wysyłany do napraw instalacji poza więzieniem. Podczas pracy wykonywanej w jakimś mieszkaniu więźniom udało się obezwładnić strażnika, przemknęli przez miasto do lasu, przepłynęli na drugą stronę Warty, zaopatrzyli się w odzież i - dla zatarcia śladów - powrócili na lewy brzeg rzeki. Skierowali się do Poznania - nie docenili jednak zawziętości komunistów, którzy wciąż przeczesywali cały teren. Liberacki nie wytrzymał kondycyjnie i psychicznie, zrezygnował z dalszej ucieczki. "Zagończyk" - stary harcerz - najpierw zagrzebał się w jakąś jamę i przykrył liśćmi, potem położył się na dnie płytkiego stawu i oddychając przez trzcinę przeczekał do przejścia obławy.

Podziemie antykomunistyczne

Po udanej ucieczce "Zagończyk" wrócił w Lubelskie i na terenie powiatu puławskiego zorganizował oddział złożony z osób zagrożonych aresztowaniami. Na początku dowodząc partyzantami "Orlika" - przeprowadził wspólny atak na stację PKP w Dęblinie, gdzie UB przetrzymywało żołnierzy AK. Więźniów nie udało się odbić, jedyną pociechę stanowiło kilkunastu zastrzelonych polskich i rosyjskich sowieciarzy. Dowództwo potraktowało akcję jako zdany egzamin i postanowiło przydzielić Jaskulskiemu poważniejsze zadanie. Na przełomie lat 1945-1946 w ramach tworzenia struktur Wolności i Niezawisłości "Zagończyk" otrzymał rozkaz zorganizowania terenu radomsko - kozienickiego.

Na początku 1946 r. zgrupowanie "Zagończyka" przeprawiło się na lewy brzeg Wisły. Budowę swego inspektoratu "Zagończyk" zaczął od przejęcia pod komendę walczących już oddziałów. Podporządkował sobie znanego z akcji na więzienie w Radomiu "Oriona" (ppor. Włodzimierz Kozłowski), a także Orła" (st. sierż. Tadeusz Bednarski) i "Mściciela" (st. sierż. Tadeusz Moryc - oddział rozbity w czerwcu 1946 r.), następnie operujących w radomskiem: "Dzidy" (ppor. Marian Sadowski) i "Zagóry" (Stefan Nowacki, oddział rozbity wiosną 1946 r., część żołnierzy przeszła do "Igły"). Podporządkowały się Jaskulskiemu także walczące w iłżeckim oddziały: "Igły (ppor. Tadeusz Zieliński) "Zapory" (Konstanty Koniusz) i "Beliny" (Tadeusz Życki - rozwiązany w czerwcu 1946 r., część partyzantów przeszła do "Beliny") oraz duża grupa "Sokoła" (NN, operująca w radomskiem i iłżeckiem(. Osłonę komendy stanowiła 15 - 20 osobowa drużyna lotna "Jastrzębia" (sierż. podch. Zenon Ochal), w której było wielu AK-owców z Lubelszczyzny.

Największe oddziały - "Orła", "Dzidy", " Igły" i "Sokoła" liczyły 30-40, miały jednak rozbudowaną konspirację terenową, co dawało możliwość szybkiego podwajania stanu. Używano nazwy ZZK (Związek Zbrojnej Konspiracji), co dodatkowo szyfrowano jako Związek Zawodowy Kolejarzy; w oddziałach terenowych przyjęła się jednak nazwa ROAK - Ruch Oporu Armii Krajowej. Jaskulski zorganizował także świetnie funkcjonującą sieć cywilną WiN. Od stycznia do lipca 1946 w ramach ZZK uruchomione zostały 4 obwody, które obejmowały powiaty: kozienicki (kryptonim: Kozienicki Ruch Oporu, KRO), radomski (krypt: Polska Partia Socjalistyczna), konecki (krypt.: Związek Walki Młodych) oraz iłżecki (Stronnictwo Ludowe). Zorganizowano także placówki prasowe w Łodzi, Krotoszynie, Krakowie i Gdańsku, ta ostatnia zajmowała się także pozyskiwaniem broni. Po transporty jeździł samochodami współdziałający ze sztabem ZZK plut. podch. Aleksander Zdybiecki - "Kruk". W czerwcu 1946 r. "Zagończyk" odbył spotkanie z legendarnym "Ogniem" (Józef Kuraś) i zachęcony jego sukcesami zaczął projektować organizację dużych oddziałów partyzanckich w Górach Świętokrzyskich.

Akcje bojowe

Od początku działalności w Radomskiem "Zagończyk" podjął walkę o odbicie "terenu" z rąk komunistów. Powstańcy przede wszystkim odbijali uwięzionych kolegów - rozbijali więzienia i posterunki MO/UB, niektóre kilkakrotnie.

Z większych akcji wspomnieć trzeba o przeprowadzonym 13 stycznia 1946 r. najeździe na Pionki. Atak na czele 100-osobowego oddziału poprowadził osobiście Jaskulski, opanowano posterunek MO, rozbrojono Straż Fabryczną przy pionkowskiej wytwórni prochu, a przy okazji zdobyto 3 cekaemy, 6 pistoletów maszynowych, granaty i amunicję.

18 lutego oddziały "Zagończyka" stoczyły bitwę w Laskach i Ponikwie z obławą oddziałów NKWD wzmocnionych przez sowieciarzy z MO i UB. Trudno powiedzieć, czy mieli świadomość, iż walczą na tym samym miejscu, gdzie kiedyś walczyli żołnierze Piłsudskiego, a sam Komendant właśnie pod Laskami został ranny. Walczyli - jakby wiedzieli, obława NKWD została nieźle podziurawiona i z niczym powróciła do baz.

[caption id="attachment_10323" align="aligncenter" width="500"]Żołnierze „Zagończyka” po ujawnieniu się we wrześniu 1946 r. w Radomiu. Stoją od lewej: Kazimierz Borkowski „Szatyn„, Zygmunt Załęcki. W środku siedzi NN „Tarzan”, z prawej Roman Pogodziński Żołnierze „Zagończyka” po ujawnieniu się we wrześniu 1946 r. w Radomiu. Stoją od lewej: Kazimierz Borkowski „Szatyn„, Zygmunt Załęcki. W środku siedzi NN „Tarzan”, z prawej Roman Pogodziński[/caption]

10 kwietnia 1946 r. żołnierze "Zagończyka" po raz drugi opanowali Pionki. Poszukiwali "zasłużonych" UB-owców z Kielc i Częstochowy, którzy jednak już wcześniej wyjechali z miasta. Partyzanci zaimprowizowali wiec antykomunistyczny i po 4 godzinach wyjechali.
16 maja "Zagończycy" wjechali do Zwolenia, opanowali posterunek MO, dokonali też akcji ekspropriacyjnej w Spółdzielni Rolniczo-Handlowej.

22 maja miała miejsce jedna z większych akcji "Zagończyka". W tym czasie wracają już sowieckie oddziały z frontu, po drodze zachowują się jak w kraju podbitym - rabując, a czasem nawet podpalając polskie miasta. 22 maja na ich trasie znalazł się Zwoleń. Określenie "pogrom" ludności nie będzie tu przesadzone. Ktoś jednak zdołał zawiadomić partyzantów, którzy przegonili (bądź tylko: dogonili) Rosjan i odbili zrabowane mienie. Podobne akcje powtarzają się w tym okresie kilkakrotnie.

15 czerwca dochodzi do bitwy oddziałów "Zagończyka" z kolejnymi oddziałami NKWD wracającymi z frontu. Rosjanie znowu napadli na Zwoleń, akcja była jeszcze bardziej brutalna, były przypadki gwałtów i rabunków, spalono kilka domów. Wezwani przez mieszkańców partyzanci pobili czerwonoarmistów, padło co najmniej 35 zabitych (dane z uzasadnienia wyroku). Okoliczności tej akcji nie są jednak do końca jasne. Według jednej z wersji partyzanci szykowali w tym czasie atak na Kozienice, a na oddziały sowieckie wpadli przypadkiem w Zwoleniu czy nawet już za miasteczkiem. (Pozwoliło to mówić komunistom o "zasadzce"- jakby Rosjanie wiedzieli o zbliżających się partyzantach!).

[caption id="attachment_10322" align="alignleft" width="520"]Fałszywe dokumenty używane przez por. Franciszka Jaskulskiego w 1946. Fałszywe dokumenty używane przez por. Franciszka Jaskulskiego w 1946.[/caption]

Według innej wersji "zagończycy" pod wpływem próśb mieszkańców Zwolenia o ratunek przerwali planowaną akcję i uderzyli na enkawudzistów. Rosjan uratowały oddziały sowieckich "pograniczników" (z osławionej "zbiorczej dywizji" NKWD) i "polskiego" UB/MO z Radomia. Prócz Zwolenia Sowieci napadli i obrabowali w tamtych dniach kilka sąsiednich miejscowości - partyzantom kilkakrotnie się udało odbijać ukradzione przez nich konie. Warto w tym miejscu zauważyć, iż prowokacja kielecka zwana poprawnie "pogromem" (4 lipca 1946 r.) mogła mieć nie tylko polityczny, międzynarodowy wymiar.

[quote]Oczywiście kolejne próby wywołania zajść antyżydowskich (Kraków, Rzeszów) dowodzą, jak bardzo komunistom zależało na przedstawianiu Polski jako kraju antysemickiego, w którym tylko obecność "sowieciarzy" może zapewnić spokój. Ale konkretnie w lipcu 1946 r. chodziło także o odwrócenie uwagi od prawdziwych pogromów dokonywanych na polskiej ludności przez Rosjan, ale także przez "polskich" ubowców, wśród których było wielu Żydów.[/quote]

Nie powiodła się natomiast próba opanowania Kozienic. Była to jedna z najpoważniejszych akcji podziemia antykomunistycznego w regionie radomskim.

14 czerwca 1946 r. żołnierze WiN przeprowadzili koncentrację w Gzowicach. Atakowali przejeżdżające samochody wojskowe, którymi zamierzali potem jechać do Zwolenia i Kozienic. Pierwsza faza operacji była udana. "Zagończyk" opanował centralę telefoniczną MO w Zwoleniu, aby odciąć łączność z Kozienicami. Niestety, wojska sowieckie urządziły zasadzkę na partyzantów koło miejscowości Błotne Górne. Po ciężkich walkach oddział wycofał się do lasu.

Żołnierze Franciszka Jaskulskiego opracowali również i realizowali plany eliminowania funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. Zabili m.in. kpt. Dymitra Bakuna, dowódcę Komendy Powiatowej MO w Kielcach. Nawet poruszanie się w sporej obstawie nie uchroniło ubeckich siepaczy przed kulami partyzantów WiN. 18 lipca 1946 roku miała miejsce jedna z najbardziej spektakularnych akcji zgrupowania "Zagończyka". Oddział Tadeusza Zielińskiego, ps. "Igła", zorganizował zasadzkę na konwój, w którym jechał płk UB Alfred Wnukowski, szef aparatu bezpieczeństwa w Rzeszowie, jeden z bardziej znanych wówczas oprawców. W okolicach Modrzejowic, na trasie Radom - Iłża, Wnukowski wpadł w ręce żołnierzy "Igły", został zastrzelony; zginęła również jego żona Irena Sztejnach. Ta właśnie akcja była koronnym argumentem radomskiego SLD przeciwko postawieniu pomnika żołnierzy WiN w Radomiu. Postkomuniści twierdzą bowiem, że partyzanci dokonali wtedy egzekucji na bezbronnej kobiecie, która była w ciąży. Z relacji uczestników akcji wynika natomiast, że Irena Sztejnach była uzbrojona. Kamień ku czci Wnukowskiego znajduje się nadal w miejscu zorganizowania zasadzki.

Niestety, w tym samym czasie, gdy przeprowadzono udaną akcję przeciwko Wnukowskiemu, zaciskała się pętla wokół Franciszka Jaskulskiego, który 10 lipca 1946 r. zostaje mianowany dowódcą okręgu Kieleckiego WiN. 24 lipca 1946 roku "Zagończyk" odbił więźniów z transportu kolejowego na stacji Jedlnia-Letnisko. Istnieją poszlaki, że informację o transporcie przekazał Urząd Bezpieczeństwa. Po tej akcji, wobec konieczności ukrycia uwolnionych ludzi, "Zagończyk" pozostał w Jedlni praktycznie bez obstawy.

Zdrada

Podobnie jak "Uskok" czy "Orlik" również "Zagończyk" padł ofiarą zdrady.

[quote]26 lipca do łączniczki Jaskulskiego "Pantery" (Maria Szczęśniak) zgłosił się jeden z wracających z Gdańska ("Kruk") informując, że przyprowadził do Jedlni auta z bronią. Towarzyszących mu ludzi przedstawił jako konspiracyjną Milicję Morską. "Pantera" przyprowadziła "Zagończyka" - wtedy "Kruk" i rzekomi milicjanci rzucili się na niego. Aresztowano również jego brata i łączniczkę. "Kruk", który należał do najbardziej zaufanych ludzi majora "Zagończyka", po przejęciu kolejnego transportu broni postanowił potraktować ją jako "wpisowe" za przejście na stronę UB. UB-owcy doszli do wniosku, że jeżeli zdradził - to będzie zdradzać dalej. Nie zawiedli się. "Kruk" doprowadził ich do swego dowódcy.[/quote]

Niestety, nie powiodły się ani próby odbicia Jaskulskiego z więzienia, ani jego ucieczki.

Podczas pobytu w celi, komuniści próbowali przekonać "Zagończyka" do zawarcia swoistego układu: w zamian za ujawnienie się jego ludzi, miał uzyskać wolność. Dla władz było to ważne, bo przez zgrupowanie przewijało się od 800 do 1.000 ludzi. Oczywiście major Jaskulski (od lipca dowódca okręgu WiN) nie miał w rzeczywistości żadnych szans na łagodne potraktowanie.

Jeden z wyklętych

11 stycznia 1947 roku odbył się w sądzie w Kielcach już drugi proces "Zagończyka" zorganizowany przez komunistów. Wyrokiem Sądu Rejonowego w Kielcach wydanym 17 stycznia 1947 r. major Franciszek Jaskulski skazany został na karę śmierci. W ostatnim słowie zresztą nie prosił o życie, tylko o śmierć. Akt oskarżenia zarzucał, że jego - jak to określono - "bandy" zamordowały: 17 funkcjonariuszy UBP, 25 funkcjonariuszy MO, 18 żołnierzy Wojsk Polskich, 48 żołnierzy Armii Czerwonej oraz 12 działaczy demokratycznych. Prośbę o ułaskawienie Jaskulskiego napisał w jego imieniu adwokat - Bierut jednak prośbę odrzucił. Major Franciszek Jaskulski został stracony 19 lutego 1947 roku, trzy dni przed ogłoszeniem amnestii. UB bardzo zależało na tym, aby jej nie doczekał. Egzekucję przeprowadzono w tajemnicy, nie wiadomo nawet, gdzie "Zagończyk" został pochowany.

Po jego śmierci, podziemie zbrojne było aktywne na Ziemi Radomskiej jeszcze przez kilka lat. Działał na tym terenie Tadeusz Zieliński "Igła", a do sierpnia 1950 roku por. Aleksander Młyński "Drągal".

Historia przyznała jednak rację Jaskulskiemu i jego żołnierzom. Poza SLD nikt nie kwestionuje patriotycznego charakteru działalności powojennego podziemia antykomunistycznego. Dziesięć lat temu prawnej rehabilitacji doczekał się również major "Zagończyk". 6 grudnia 1991 roku Sąd Wojewódzki w Kielcach unieważnił wyrok ze stycznia 1947 roku, skazujący Jaskulskiego na śmierć. W uzasadnieniu sąd stwierdził, że mjr Franciszek Jaskulski "Zagończyk" działał na rzecz niepodległego państwa polskiego. Za walki z Niemcami "Zagończyk" otrzymał Krzyż Virtuti Militari i Krzyż Walecznych.

źródło: podziemiezbrojne.blox.pl

Artykuł Trzy dni przed wejściem ustawy „amnestyjnej” – 67 lat temu, komuniści zamordowali dwóch wybitnych żołnierzy Niepodległej. Chcieli też zgładzić pamięć po nich pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/na-trzy-dni-przed-wejsciem-ustawy-amnestyjnej-czyli-67-lat-temu-komunisci-zamordowali-dwoch-wybitnych-zolnierzy-polski-niepodleglej/feed/ 0
„Warszyc. Czy warto było tak żyć”. Zobacz znakomity film o bezkompromisowej walce z komunistami prawdziwego bohatera [film] https://niezlomni.com/warszyc-czy-warto-bylo-tak-zyc-zobacz-znakomity-film-o-bezkompromisowej-walce-z-komunistami-prawdziwego-polskiego-bohatera-film/ https://niezlomni.com/warszyc-czy-warto-bylo-tak-zyc-zobacz-znakomity-film-o-bezkompromisowej-walce-z-komunistami-prawdziwego-polskiego-bohatera-film/#respond Sun, 05 Jan 2014 16:25:08 +0000 http://niezlomni.com/?p=5679

warszycKto dzisiaj takiej opowieści będzie słuchał
kto wśród polskich pól i dróg pochyli się
Odnajdzie ślady tych, co swoje życie rzucili na stos
A przecież tutaj żyli
Choć zapłaty nie dał im los

Takimi słowami zaczyna się znakomity film o Stanisławie Sojczyńskim, "Warszycu", który wypowiedział wojnę komunistom, bo nie mógł pogodzić się ze zniewoleniem ojczyzny. Po obejrzeniu filmu nie mamy wątpliwości, co odpowiedzi na tytułowe pytanie...

Czy warto było tak żyć - Stanisław Sojczyński " Warszyc "

Artykuł „Warszyc. Czy warto było tak żyć”. Zobacz znakomity film o bezkompromisowej walce z komunistami prawdziwego bohatera [film] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/warszyc-czy-warto-bylo-tak-zyc-zobacz-znakomity-film-o-bezkompromisowej-walce-z-komunistami-prawdziwego-polskiego-bohatera-film/feed/ 0
„Warszyc” prosto w oczy stalinowskiemu sądowi: Mam zasługi wobec Narodu, dla dobra którego walczyłem [dokument] https://niezlomni.com/warszyc-prosto-w-oczy-stalinowskiemu-sadowi-mam-zaslugi-wobec-narodu-dla-dobra-ktorego-walczylem-dokument/ https://niezlomni.com/warszyc-prosto-w-oczy-stalinowskiemu-sadowi-mam-zaslugi-wobec-narodu-dla-dobra-ktorego-walczylem-dokument/#respond Fri, 03 Jan 2014 18:00:31 +0000 http://niezlomni.com/?p=5487

[caption id="attachment_5489" align="alignleft" width="500"]Kpt. Stanisław Sojczyński "Warszyc" przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Łodzi Kpt. Stanisław Sojczyński "Warszyc" przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Łodzi[/caption]

Do zarzucanych mi aktem oskarżenia czynów przyznaję się częściowo, do winy jednak nie poczuwam się. Uważam raczej, że mam zasługi wobec Narodu, dla dobra którego walczyłem. W świetle obowiązujących przepisów prawnych nie uważam swoich czynów za przestępstwo. Wszystkie czyny, jeśli nie wyszły poza ramy moich rozkazów, są zgodne z moimi zasadami i sumieniem.

[...] W samej rzeczy, jeśli chodzi o zarzuty aktu oskarżenia, to do pierwszego zarzutu, że zmierzałem do zmiany ustroju i usunięcia organów zwierzchnich Narodu, do zagarnięcia władzy - nie przyznaję się. Przyznaję się tylko do założenia należenia do nielegalnej organizacji, celem której było przeciwdziałanie terrorowi władz, walka z bezprawiem i prześladowaniem, czyli samoobrona, co zresztą ilustrują moje rozkazy.

kpt. Stanisław Sojczyński "Warszyc" fragment wystąpienia "Warszyca" na procesie

Staniław Sojczyński wraz z podkomendnymi sądzony był w procesie dowództwa KWP w dniach 9 grudnia – 17 grudnia 1946 r. przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Łodzi. Przewodniczył sędzia płk Bronisław Ochnio, oskarżali prokuratorzy mjr Czesław Łapiński i mjr Kazimierz Graff. Zapadł wyrok śmierci na dowódcę i jego ośmiu najbliższych żołnierzy KWP.

Kpt. S. Sojczyńskiego i jego 5 podwładnych stracono 19 lutego 1947 r. w Łodzi, na 3 dni przed ogłoszeniem amnestii. Nie wiadomo, gdzie został pochowany.

warszyc1warszyc2

Artykuł „Warszyc” prosto w oczy stalinowskiemu sądowi: Mam zasługi wobec Narodu, dla dobra którego walczyłem [dokument] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/warszyc-prosto-w-oczy-stalinowskiemu-sadowi-mam-zaslugi-wobec-narodu-dla-dobra-ktorego-walczylem-dokument/feed/ 0