Historia – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Historia – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie. [WIDEO] https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/ https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/#respond Sun, 11 Sep 2022 11:54:35 +0000 https://niezlomni.com/?p=51413

Dzieje Polaków na Wołyniu to nie tylko historia ukraińskich rzezi. To zdecydowanie dłuższa i bogatsza epopeja pisana potem i łzami. Pisana krwią zamordowanych przez władze sowieckie w podziemiach odebranego wiernym kościoła w Połonnem.

Tych, którzy podczas zesłania trudzili się w kazachskich kopalniach, i łzami tych, którzy potracili rodziny w wyniku Wielkiego Głodu oraz licznych represji. Dzieje Wołyniaków to historia heroizmu prostych ludzi i cichego bohaterstwa duchownych, którzy w czasach sowietyzacji i ateizacji, ryzykując życie za rodaków i wiarę, umacniali na Ukrainie Kościół katolicki i poczucie przynależności do narodu polskiego.


Od Wielkiego Głodu lat trzydziestych i przymusowej kolektywizacji, przez zsyłki do łagrów i wywózki na Daleki Wschód, aż po bestialstwa banderowców oraz represje ze strony Sowietów, Polacy na Wołyniu robili wszystko, by ocalić własną tożsamość narodową oraz wychować w wierze katolickiej i poszanowaniu polskich tradycji następne pokolenia, które także nie powinny zapomnieć o swoich korzeniach.
Choć po upadku ZSRR represje ustały, dla Polaków mieszkających na Wołyniu batalia o polskość i Kościół katolicki na Ukrainie się nie zakończyła. Nadal walczą o swobodne kultywowanie tradycji, nauczanie języka ojczystego czy jego obecność w liturgii. Robią, co mogą, by ocalić od zapomnienia tragiczną opowieść o poległych. Opowiadają o przeszłości, gdyż wiedzą, że w obliczu historii każdy, kto milczy na ten temat, jest po prostu zdrajcą.

Marek A. Koprowski, Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można kupić na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału Was Polakiw skoro ne bude

Posterunek policji mieścił się w budynku, w którym teraz znajduje się w Dowbyszu rada wiejska. Wszyscy omijali go z daleka. Sam widok policjanta z tryzubem na czapce budził strach. W grupie pochodowej OUN do Dowbysza przyszli także Ukraińcy z Zachodu, przejęli radę wiejską i zaczęli uczyć w szkole. Chodziłem wtedy do siódmej klasy. Pamiętam takiego nauczyciela nacjonalistę, który na pierwszej lekcji zaczął tłumaczyć nam, że teraz będzie tu wolna Ukraina i musimy sprzyjać Niemcom, którzy nam w tym pomogą. Sami jak najszybciej musimy zrobić porządek z Polakami, Żydami i kacapami. Dopiero, jak się oczyści ukraińską ziemię z tych nacji, będzie ona naprawdę wolna. Ponadto wszyscy Ukraińcy muszą zacząć kochać i cenić swój język i w żadnym innym nie rozmawiać. Był bardzo zdziwiony, że tylu uczniów w klasie przyznało się do tego, że są Polakami. Zaśmiał się tylko i oświadczył: Polakiw skoro ne bude! Po zakończeniu nauki zawołał swoich kolegów, żeby pomogli mu „Polaczkiw wybiraty!”. Spędzili nas na plac przed szkołą. Nie wiedzieliśmy, co z nami będzie, wszystko mogło się zdarzyć. Wyprowadzili nas na ten plac przed szkołą, na którym była taka wielka kałuża, bo w nocy padał deszcz; zbliżała się jesień. Ten nauczyciel, Ukrainiec w czapce z tryzubem, kazał wszystkim Polakom stanąć właśnie w tej kałuży, a następnie uklęknąć w niej. Później wziął kij do ręki, żeby walnąć nim pierwszego, który ośmieli się wstać.

Klęczeliśmy bardzo długo. Kiedy wreszcie ten cyniczny nacjonalista pozwolił nam wstać, nie mogliśmy wyprostować nóg, by normalnie iść do domu. Czołgaliśmy się. Tymczasem oprawca nie wziął pod uwagę tego, że wśród nas były, jak się później mówiło w Dowbyszu, tzw. partyzanckie dzieci, których ojcowie wstąpili do tworzącego się w pobliskich lasach oddziału. Ten zaś od razu postanowił zrobić porządek z grupą pochodową OUN. To jednak trochę potrwało. Na drugi dzień znów poszliśmy do szkoły, ale wtedy przyszedł do nas już nie ten nacjonalista, tylko nasz miejscowy, dowbyski nauczyciel, który ze łzami w oczach oświadczył: Didki dobre, idite po domach, bo szkoła zakrywajetsa, ne bude tej szkoły!

Poszliśmy do domów, a nacjonaliści kontynuowali swoją robotę. Odwiedzali miejscowych Ukraińców i mobilizowali ich do rozprawy z Polakami. Zwracali się przede wszystkim do młodych. Usiłowali zorganizować z nich oddział UPA. Wieczorem nagle wpadli do Dowbysza radzieccy partyzanci i zaczęli polować na tych banderowców. Kolejno dopadali wszystkich. Ci bohaterowie, którzy chcieli walkę o wolną Ukrainę zaczynać od robienia porządku z Polakami, uciekali, gdzie pieprz rośnie. Ostatnich dwóch partyzanci dopadli w lesie aż pod Nowym Zawodem. W samym Dowbyszu na ulicach leżało trzynaście trupów. Ukraińscy policaje nie spieszyli się, żeby pomóc. Siedzieli na posterunku i nie strzelali. Rano kazali tylko pozbierać i pochować trupy.

— Niemcy zorganizowali posterunki przy jednym z najstarszych piętrowych budynków w Dowbyszu, zbudowanym jeszcze w 1902 r. — kontynuuje Samuel Arabski. — Otoczyli teren płotem, postawili jakieś baraki i spędzili wszystkich Żydów, nie tylko z Dowbysza, lecz także z okolicznych miejscowości. Ciasnota tam panowała straszna, bo na małym obszarze zgromadzono ich około czterystu: dzieci, starców, kobiety, mężczyzn. Ja, mimo iż byłem młodym chłopakiem, umiałem prowadzić samochód ciężarowy, bo nauczyłem się tego w kołchozie; był tam stary grat, ja umiałem go prowadzić, a mój brat, mechanik, naprawić. Dlatego też stałem się świadkiem wymordowania Żydów z dowbyskiego getta. Kazali mi podjechać samochodem pod posterunek, gdzie wsiadło do niego czterech policjantów. Nakazano wsiąść na samochód grupie Żydów. Gdy ci spytali, dokąd jadą, usłyszeli, że do Iwanówki, kopać kartofle. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, gdzie Żydzi zobaczyli żółty piasek na pryzmach i wykopane doły, już wiedzieli, że przyjechali na własną śmierć.

Na miejscu było kilkunastu innych policjantów. Żydom kazano się rozebrać, ale nie do naga, tylko do bielizny. Ich ubrania i rzeczy wrzucano następnie do ciężarówki. Później ukraińscy policjanci obszukiwali jeszcze wszystkich, odbierając pierścionki, kolczyki i inne kosztowności. Tymi precjozami dzielili się między sobą. Gdy już uznali, że zabrali wszystko, co wartościowe, przeganiali ich do dołów i kazali siadać. Żydzi nie protestowali i wykonywali polecenia policjantów. Ci, po przygotowaniu jednej grupy do rozstrzelania, kazali mi z czterema funkcjonariuszami jechać po następnych Żydów. Najpierw odwoziłem zrabowane Żydom rzeczy do magazynu, a później podjeżdżałem pod getto. Do 14:00 wszyscy Żydzi siedzieli już w bieliźnie nad dołami. Policjanci nie mieli rozkazu i czekali na jakiegoś wyższego przełożonego, a ponieważ nie nadjeżdżał, usiedli na trawie i czekali razem z Żydami. Aż do końca nie rozumiałem tej sytuacji. Nie chciałem uwierzyć, że policjanci wymordują wszystkich Żydów. Kiedy jednak łazikiem przyjechał z Marianówki ich przełożony, zaczęła się rzeź. Oficer stanął w samochodzie, coś krzyknął i machnął ręką. Wtedy się zaczęło. Policjanci kazali stawać nad dołami kolejno całym żydowskim rodzinom i jednych po drugich ich rozstrzeliwali. Nie sprawdzali, czy ofiara padająca do dołu była zabita, czy tylko ranna. Jak zapełnili już dwa duże doły, przypędzili ludzi z wioski i kazali zasypać. Później chcieli zrobić to samo z trzecim dołem, ale policjanci nie pozwolili. Jeden z nich oświadczył: Z Żydami się rozprawiliśmy, ale na Polaków przyjdzie jeszcze kolej!

Zbrodniarze ci nie zdążyli jednak zacząć rozprawy z Polakami. Nie przewidzieli, że wkrótce sowieccy partyzanci wybiją ich co do jednego.

Artykuł Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/feed/ 0
Przestępcy z Łubianki. Działalność rosyjskiej FSB w relacji największego „zdrajcy” w jej historii. [WIDEO] https://niezlomni.com/przestepcy-z-lubianki-dzialalnosc-rosyjskiej-fsb-w-relacji-najwiekszego-zdrajcy-w-jej-historii-wideo/ https://niezlomni.com/przestepcy-z-lubianki-dzialalnosc-rosyjskiej-fsb-w-relacji-najwiekszego-zdrajcy-w-jej-historii-wideo/#respond Mon, 21 Mar 2022 21:02:49 +0000 https://niezlomni.com/?p=51383

Pomimo wszystkich okoliczności zewnętrznych i osobistych Aleksander Litwinienko chciał zachować ludzką godność i choć odrobinę przyzwoitości w kraju, gdzie jednostka nie znaczy nic, a bezkarność władzy jest nieskończona.

Z przeprowadzonych rozmów dowiadujemy się o szczegółach zatrzymania i postępowaniu sądowym przeciw niemu. Poznajemy jego drogę od wiernego agenta do zbuntowanego „przestępcy”.

Litwinienko usprawiedliwia swój bunt przeciwko systemowi, argumentując, że to nie on zdradził, ale jego zdradzono i oszukano. Poznajemy motywy, jakimi się kierował oraz ideały, które musiał poświęcić w walce o sprawiedliwość w Rosji.

Umierając, oskarżył wprost Władimira Putina: „Może uda ci się uciszyć mnie, ale ta cisza ma swoją cenę. Pokazałeś, że jesteś tak barbarzyński i bezwzględny, jak twierdzą twoi najbardziej wrodzy krytycy. Okrzyki protestu z całego świata będą dźwięczeć w pańskich uszach, panie Putin, przez resztę pańskiego życia. Oby Bóg wybaczył ci to, co zrobiłeś”.

Litwinienko pokazuje, że „tarcza i miecz” partii jest w rzeczywistości ogromną strukturą kryminalną - Władimir Bukowski

Książka straszna, porywająca i potrzebna - Wiktor Suworow

Aleksander Litwinienko urodzony w 1962 roku w Woroneżu, podpułkownik KGB/FSB, emigrant. Zamordowany skrytobójczo w 2006 roku w Londynie. Litwinienko występował otwarcie przeciwko polityce prezydenta Rosji Władimira Putina, szczególnie w odniesieniu do Czeczenii. W listopadzie 1998 roku ujawnił, że wydawano mu rozkazy sprzeczne z prawem, m.in. zamordowania Borysa Bieriezowskiego.

Dwukrotnie aresztowany i uniewinniony udał się na emigrację do Wielkiej Brytanii, gdzie otrzymał azyl polityczny. W listopadzie 2006 roku wystąpiły u niego objawy silnego zatrucia. Trafił do szpitala, gdzie zmarł. W lipcu 2014 roku władze brytyjskie wszczęły śledztwo w sprawie jego zabójstwa. Dwa lata później brytyjski wywiad opublikował raport, w którym o zlecenie zamachu przeprowadzonego z użyciem polonu 210 oskarża bezpośrednio byłego szefa FSB Nikołaja Patruszewa oraz prezydenta Putina.

Fragment książki "Przestępcy z Łubianki". Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Rozdział 1
Więzienie
„FSB! Jesteś aresztowany”
– Zaczniemy od aresztowania, które zmieniło całe twoje życie.
Byłeś aresztowany...
– 25 marca 1999 roku. Około trzeciej po południu.
– Na jakim szczeblu podjęto decyzję o aresztowaniu?
– Putin, jako dyrektor FSB, osobiście nadzorował wydział bezpieczeństwa, który mnie rozpracowywał. Aresztowanie nie mogło
odbyć się bez jego wiedzy. Zatrzymali mnie na podstawie decyzji starszego śledczego do spraw szczególnie ważnych, Głównej Prokuratury Wojskowej Rosji, podpułkownika Barsukowa. Nakaz wydał zastępca głównego prokuratora wojskowego – generał-lejtnant Jakowlew. On sankcjonował aresztowanie. Zatrzymali mnie funkcjonariusze FSB. Oddział Specjalny Wydziału Kontrwywiadu Gospodarczego (dawni funkcjonariusze grupy „Alfa”). Zadziwiające było to, że grupą dowodził mój kolega, z którym uczestniczyliśmy w wielu operacjach specjalnych Borys Diecijew.
– Gdzie to się odbyło?
– W centrum Moskwy, niedaleko hotelu „Rosija”.
– Jako doświadczony fachowiec, wiedziałeś, że będziesz aresztowany? Przeczuwałeś to?
– Tak, wiedziałem. Nie przypuszczałem tylko, że wszystko odbędzie się tak demonstracyjnie i po chamsku. W tym czasie pracowałem
w Komitecie do spraw WNP-u Bieriezowskiego. Poprzedniego dnia
wieczorem, kiedy wybierałem się już do domu, zatelefonował do
mnie mój były współpracownik pułkownik Szebalin i powiedział:
„Musimy się szybko zobaczyć”. Umówiliśmy się na spotkanie niedaleko hotelu „Sputnik” na prospekcie Wiernadskiego. Usiadł obok
mnie w samochodzie, poprosił, żebym odwiózł go do domu, i zaczął
zadawać jakieś dziwne pytania:
„Ludzie bardzo się interesują, jakie są stosunki między Putinem
i Bieriezowskim”. Wszyscy wiedzą, że Putin przyszedł na urodziny żony Bieriezowskiego. To były trudne czasy, i nikt nie przyszedł – tylko
Putin; z kwiatami. Potem Bieriezowski w jakimś wywiadzie opowiadał, że gdy spytał Putina: „Wołodia, nie myślisz, że będziesz miał problemy?” ten odpowiedział: „Przecież jestem twoim przyjacielem”.

Teraz rozumiem, że ludzie planujący moje aresztowanie zachowali
ten dzień w pamięci. A może znowu będą przyjacielskie objęcia...
Mówię: „Wicia, nic o tym nie wiem. Zapytaj sam... A po co chcesz
to wiedzieć?”.

On na to: „Ludzie się interesują. Ludzie bardzo się interesują”. Ja: „A ludziom co do tego?”. „Nic nie rozumiesz, a może
Putin sprzedaje interesy Ojczyzny. I takiego człowieka zrobili dyrektorem FSB”. Ja: „Wicia, każesz mi jak najszybciej przyjechać na drugi koniec Moskwy po to, żeby mi powiedzieć, że Putin sprzedaje interesy Ojczyzny? Moglibyśmy o tym porozmawiać jutro”.


Długo myślał, wreszcie powiedział: „Wiesz, że cię zaaresztują? I to
będzie najprawdopodobniej jutro”. Uśmiechnąłem się: „Dlaczego zacząłeś od Putina i interesów Ojczyzny, a nie od tej rewelacji? Kto mnie aresztuje i skąd o tym wiesz?”. Odpowiedział: „Nie mogę powiedzieć, moi ludzie mi donieśli. Aresztują, lepiej byś się ukrył”.
– Prowokował cię do ucieczki?
– Tak. Teraz to rozumiem. Wtedy odpowiedziałem, że nie ucieknę.
Dlatego że nie przypominałem sobie żadnych przewinień i niczego
się nie bałem. Jeśli postanowili mnie aresztować (to było zaraz po
konferencji prasowej), niech to zrobią.
– Następnego dnia ...
– Rano szykowałem się do pracy. Wsiadłem do samochodu i nie mogłem odpalić. Zadzwoniłem do kolegi. Długo razem majstrowaliśmy – bez rezultatu. Kolega powiedział, że trzeba wymienić jakąś część. Pojechaliśmy za miasto, w stronę Podolska, tam jest duży sklep z częściami samochodowymi. Takie wspomnienie: na ulicy zobaczyłem bufet z pieczonymi kiełbaskami. Ponieważ nie zdążyłem zjeść śniadania, myślałem – kupić kiełbaskę czy nie? W rezultacie postanowiłem, że zjem później. A w Lefortowie często wspominałem te kiełbaski. Zreperowaliśmy samochód, pobiegłem do domu przebrać się. Kiedy zdejmowałem dres, myślałem – brać teraz prysznic czy wieczorem? Potem i ten prysznic często wspominałem.


Jeszcze jeden interesujący fakt. Cały dzień wywoływał mnie na
mój pager Pońkin: „Sasza, gdzie jesteś?, Sasza, gdzie jesteś?”.
– To znaczy, że już za tobą łazili? Kontrolowali wszystkie
twoje ruchy?
– Potem, kiedy już wyszedłem z więzienia, zapytałem Pońkina:
„Andriej, dlaczego tamtego dnia cały czas wołałeś mnie przez pager?”. Odpowiedział, że Szebalin siedział obok niego i cały czas prosił: „Zadzwoń do Litwinienki, zapytaj, gdzie jest”. Sam przez cały czas wybiegał z gabinetu i do kogoś dzwonił. Pewnie Szebalina przepytywali w FSB: „Gdzie on jest, umówiliście się na spotkanie”. Więc jak jechałem do pracy, oni doskonale wiedzieli, gdzie i którędy jadę. Samochód zawsze zostawiałem na zjeździe przed hotelem
„Rosija”, przy północnym wejściu. Zamknąłem drzwi, zrobiłem
dwa kroki i nagle obok mnie przejeżdża biały volkswagen, a z niego
wyskakują ludzie w cywilu...Znałem tego volkswagena – razem z tą grupą jeździłem na zatrzymania. W tym samochodzie woziliśmy uwolnionych zakładników. A tu – łapią mnie! Zobaczyłem Borię Diecijewa. Wyciągnął legitymację i krzyczy: „FSB! Jesteś aresztowany”. Błyskawicznie wykręcili mi ręce do tyłu. Pierwsza moja myśl – to jest Boria. Byliśmy w dobrych stosunkach. Wyjeżdżaliśmy często na akcje, ufałem mu, on – mnie.
A teraz mi skuwa ręce. Mój Boria wyciąga legitymację FSB i krzyczy:
„Jesteś aresztowany”. A ja stoję i uśmiecham się.
Krzyknęli: „Ma pistolet, zabierajcie pistolet”. Mówię: „Nie mam
pistoletu”. Zaczęli mnie bić. Dwa, trzy razy uderzyli mnie po plecach.
Zapytałem: „Lepiej wam?”. Ktoś powiedział: „Nie bić go”. Tam siedział śledczy. Powiedział: „Jesteś aresztowany”. Zapytałem: „O co jestem oskarżony?”. „Półtora roku temu podczas zatrzymywania podejrzanego przekroczyliście uprawnienia służbowe”.


Pokazał mi nakaz aresztowania.
– Dokąd cię zawieźli?
– Do prokuratury wojskowej, do Barsukowa. Już wcześniej o nim
słyszałem. Na początku marca byłem w delegacji służbowej, zatelefonował do mnie do domu, teściowa powiedziała: „Dzwonił do ciebie jakiś Barsukow”. Pomyślałem: może to Michaił Iwanowicz Barsukow, były dyrektor FSB, którego znałem osobiście. Zapytałem teściową: „Jak się przedstawił?”. „Barsukow Siergiej Waleriewicz z prokuratury wojskowej”. To było 3 marca. Potem, jak wróciłem z delegacji, około 10 marca, podszedł do mnie starszy lejtnant Łatyszonok, mój były podwładny, i mówi: „Wezwali mnie do Głównej Prokuratury Wojskowej i zmusili, żebym napisał oświadczenie, że kogoś tam pobiłeś”.
– „A ty co, Kostia?” – zapytałem. Odpowiedział: „Nie napisałem. Przecież nikogo nie pobiłeś. Wtedy zaczęli mi grozić, że mnie posadzą, zniszczą, i żebym jednak pisał”. Na szczęście Łatyszonok opowiedział o tym przed sądem. Powiedział tak: „Śledczy groził mi aresztowaniem, krzyczał i wymuszał zeznania przeciw Litwinience”.
Ale wróćmy do momentu aresztowania. Przywieźli mnie do
Głównej Prokuratury Wojskowej, posadzili naprzeciw śledczego, tam
już byli funkcjonariusze, którzy mnie zatrzymali. Kajdanki wrzynały mi się w ręce. Kilka razy prosiłem: „Poluzujcie kajdanki, ręce mi
spuchły”. „Nie, siedź w kajdankach”. Potem zostały mi szramy na
nadgarstkach. Powiedziałem: „Nie zdejmiecie, to nie będę odpowiadał”. Barsukow dał polecenie i zdjęli mi kajdanki. Przyszedł generał-major Bagrajew. W mundurze marynarskim, ze złotym łańcuchem na szyi (teraz jest adwokatem Gusinskiego). Zawsze śmieszyły mnie błyskotki u ludzi w wojskowych mundurach.
„No co, aresztowali?”. Odpowiadam: „Jak widać, siedzę przed
wami, towarzyszu generale, to znaczy, że aresztowali. Tylko nie
rozumiem, za co”. „Zaraz wszystko wam wyjaśnią – uspokoił mnie
generał. – Gdzie są klucze od waszego mieszkania?”.
Szarpnąłem się: „Przeszukanie będziecie robić, czy co?”.
– „Odpowiadajcie na moje pytania”.
Zaczęli mnie rewidować. Wypatroszyli moją teczkę, znaleźli notatnik i notes z adresami i telefonami. Bagrajew złapał notes, a tam miałem różne nazwiska. Czyta: „Walia Jumaszew, Borys Bieriezowski”. Mówi: „Jakiego człowieka zatrzymaliśmy! Niezły ptaszek! I co, wszystkich znasz?”. Znowu pytam: „O co jestem oskarżony?”. Baruskow pokazuje nakaz o pociągnięciu mnie do odpowiedzialności karnej jako podejrzanego i o aresztowaniu. „Teraz – mówi Bursakow – proponuję, żebyście zeznawali”. – „Siergieju Waleriewiczu, nie będę zeznawał. Proszę o adwokata, wtedy będziemy rozmawiać”. „Wiecie, Aleksandrze Walterowiczu, rozpoznano was”. Zadaję pytanie: „Wyjaśnijcie mi, jeśli kogoś pobiłem, to dlaczego on przez półtora roku milczał, nigdzie się nie zwracał, nie pisał skarg?”. „Nie trzeba było – mówi – urządzać konferencji prasowej”.
– Tak właśnie powiedział?
– Od razu powiedział: „Po co poleźliście do telewizji? Kto was o to
prosił? Siedzielibyście sobie cicho. A wy przyszliście na konferencję
prasową, i was rozpoznali w telewizji”.
W tym momencie wchodzi do gabinetu Bagrajew i pyta: „No
i co, przesłuchujecie go?”. Od razu mówię, że bez adwokata przesłuchania nie będzie. Bagrajew: „W takim razie do więzienia”. Znowu wsadzili mnie do samochodu. W drodze Diecijew próbował ze mną rozmawiać. „Zrozum, przecież cię mogą zabić w Lefortowie, w celi, może ci się coś stać. I nigdy żywy nie wyjdziesz na wolność”...
– To mówił twój przyjaciel?
– Tak, Diecijew. Zapytałem: „Boria, co ja mogę zrobić?”.
„Po co ci to było? Po co polazłeś do telewizji? Po co wystąpiłeś
przeciw systemowi? Przecież ludzie cię uprzedzali”. Całą drogę
lamentował. Dojechaliśmy do Lefortowa. Autobus przed więzieniem zatrzymał się, wykręcił i ruszył z powrotem. Zapytałem: „Dlaczego mnie do więzienia nie wsadziliście?” Wyjaśnili, że zapomnieli zabrać nakazu o zatrzymaniu w areszcie. Myślę, że dawali mi czas na przemyślenie sprawy. Myśleli, że jak podwiozą mnie pod więzienie, padnę na kolana i zacznę błagać: „Chłopaki, nie wsadzajcie mnie. Zeznam wszystko, co tylko chcecie”. „Zabrali” nakaz i zawieźli ponownie do więzienia. Milczeli. Nikt już nie uprzedzał, że to koniec, że „mogą mnie zabić i rodziny już więcej nie zobaczę”. Zrozumieli, że zastraszanie jest bez sensu. „Przesłuchanie” zostało zakończone.
Przywieźli mnie do więzienia i natychmiast jeden z grupy, która
mnie zatrzymała, wycelował we mnie wideokamerę i mówi: „Powiedz, że nie masz pretensji do nikogo z tych, którzy cię zatrzymali”. Ta głupota zawsze mnie rozśmieszała. Odpowiedziałem: „Nie będę nic mówić”. Przyszedł Diecijew: „No powiedz, przecież jesteśmy przyjaciółmi, po starej przyjaźni, powiedz”.

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Replika oraz Oficyny Wydawniczej Volumen

Artykuł Przestępcy z Łubianki. Działalność rosyjskiej FSB w relacji największego „zdrajcy” w jej historii. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/przestepcy-z-lubianki-dzialalnosc-rosyjskiej-fsb-w-relacji-najwiekszego-zdrajcy-w-jej-historii-wideo/feed/ 0
Niemcy ludziom zgotowali ten straszny los. Sekretny dziennik Holokaustu https://niezlomni.com/niemcy-ludziom-zgotowali-ten-straszny-los-sekretny-dziennik-holokaustu/ https://niezlomni.com/niemcy-ludziom-zgotowali-ten-straszny-los-sekretny-dziennik-holokaustu/#respond Wed, 08 Dec 2021 20:23:31 +0000 https://niezlomni.com/?p=51357

Niezwykła historia młodej arystokratki, która w niemieckim obozie pracy poznała prawdziwą miarę człowieczeństwa. Nonna Bannister spisywała pamiętniki jako młoda dziewczyna – na gorąco, podczas wojny. Jednak okropności Holokaustu, których doświadczyła, niemal zabrała ze sobą do grobu. Jej zapiski, odkryte na nowo, gdy była już wiekową kobietą, odsłaniają tę niezwykłą historię.


Nonna Lisowska pochodziła z bogatej rosyjskiej rodziny i jako jedyna spośród bliskich przeżyła II wojnę światową. W 1950 roku przyjechała do USA, gdzie poślubiła Henry’ego Bannistera. Nigdy nie wspominała o swoich doświadczeniach. Napomknęła o nich dopiero kilka lat przed śmiercią w 2004 roku. Wtedy ujawniła bliskim swoje pamiętniki, pierwotnie spisane w sześciu językach na skrawkach papieru, trzymane przez całą wojnę w poduszce przywiązanej do ciała.

Jako Rosjanka z rodziny cieszącej się przywilejami, młoda Nonna trafiła do niemieckiego obozu pracy, gdzie szybko poznała wartość ludzkiego życia i znaczenie przebaczenia.

Jej zapiski to niezwykłe spojrzenie na opresyjną naturę rosyjskiego komunizmu i okrutne zło nazistowskich Niemiec. Co jednak ważniejsze, zza przejawów ludzkiej deprawacji widocznej w przerażających aktach brutalności i mordach, przebijają promyki nadziei uosabiane przez ludzi: prawosławną babcię, wątłego żydowskiego chłopca czy grupę niemieckich katolickich zakonnic i księży. Za ich sprawą ten pamiętnik rozdziera serce, choć jednocześnie jest pełen nadziei, niezapomniany.

Dzięki współpracy autorek i syna Nonny, jej wspomnienia nabrały kształtu i jeszcze głębiej przemawiają do wyobraźni. Dają wgląd w osobiste i bolesne refleksje zrodzone w najmroczniejszym okresie w dziejach ludzkości.

To historia o miłości i stratach, których nie da się zapomnieć. Jednak mimo trudnej tematyki czytelnicy poczują się umocnieni, przeczytawszy tę poruszającą i pełną nadziei opowieść o odwadze, wierze i przebaczeniu.

Denise George jest autorką kilkudziesięciu książek publikowanych w dużych oficynach (Penguin Random House, Tyndale House, Zondervan, LifeWay, Bethany House itp.) oraz ponad 1500 artykułów w czasopismach i gazetach. Pisze o prawach obywatelskich, II wojnie światowej i życiu chrześcijańskim.

Carolyn Tomlin to autorka kilku książek, pisząca comiesięczne felietony do kilku magazynów i gazet. Opublikowała ponad trzy tysiące artykułów. Uczy pisania.

John Bannister, syn Nonny, który postanowił niezwykłą historię matki upublicznić ku pamięci i przestrodze dla kolejnych pokoleń.

Fragment książki Denise George, Carolyn Tomlin, John Bannister, Sekretny dziennik Holokaustu. Nieznana historia Nonny Bannister, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

NIE MIAŁYŚMY MLEKA

Niemcy wymagali, aby robotnice miały od szesnastu do trzydziestu pięciu lat, a chociaż nie pozwalano zabierać niemowląt, nie można było wykluczyć, że któraś kobieta niedawno urodziła i wciąż mogłaby karmić piersią.

Była jednak w naszym wagonie młoda kobieta, która kategorycznie odmówiła wszelkiego udziału. Miała na imię Dunia, pochodziła z tego samego miasta co Mama i ja. Powtarzała, że opowie Niemcom o wszystkim i że za nic nie będzie uczestniczyła w ochranianiu czy ratowaniu Żydówki, nawet niemowlęcia. Nie zgadzała się na żadne nasze pomysły – chciała ratować tylko siebie. Oczywiście wszyscy się nią przejmowali, zwłaszcza Mama, ponieważ Dunia kierowała wszystkie swoje groźby pod adresem Mamy.


Nagle, kiedy w ogóle się tego nie spodziewałyśmy, nasz pociąg zaczął zwalniać wśród pól i się zatrzymał. Dziecko płakało, wszystkie byłyśmy przerażone. Niemieccy żołnierze wyskoczyli z wagonów na przedzie i biegali do wszystkich wagonów, krzycząc: „Raus, raus!”. Przed nami koło toru stała ciężarówka pełna niemieckich żołnierzy, od razu poznałyśmy, że to SS-mani. Próbowałam słuchać Niemców i zgadnąć, co mówią, żeby zrozumieć, co się dzieje.

Wyglądało na to, że zbliżamy się do ziem niemieckich, a to była inspekcja wszystkich wagonów i pasażerów. Niemcy chcieli dopilnować, żeby z Polski nie przemycono żadnych Żydów. Obejrzałam się i zobaczyłam, że Mama trzyma w objęciach małą „Sarę”. Znów ogarnęło mnie przerażenie. Co teraz będzie? Nie musiałyśmy długo czekać, aby się dowiedzieć, ponieważ dziecko zapłakało, a niemiecki żołnierz, który je usłyszał, spojrzał na nas z niedowierzaniem.

Nim ktokolwiek zdążył się odezwać, Dunia wrzasnęła: „To mały Żyd! Żydówka wrzuciła go do naszego wagonu na poprzednim postoju!”. Nie potrafiła tego dobrze powiedzieć po niemiecku, ale wystarczyło, żeby niemiecki żołnierz zrozumiał. Machnął na innych żołnierzy, a ci ruszyli w naszą stronę. Mama trzymała niemowlę bardzo mocno i nie chciała puścić, kiedy niemiecki żołnierz próbował je zabrać. Zaczęłam błagać Mamę, żeby oddała mu dziecko, zanim Niemiec użyje przemocy. W końcu drugi żołnierz złapał Mamę za ramiona i tamten niemiecki żołnierz zabrał niemowlę.


Żołnierz podał niemowlę SS-manowi, a ten je zabrał – trzymając zwisające mu u boku ciałko jedną ręką. Mama zalała się łzami, a ja z trwogą w sercu patrzyłam, jak SS-man niesie niemowlę do ciężarówki. Podniósł jedno kolano i szybkim ruchem uderzył o nie ciałem niemowlęcia.
Nie słyszałam już płaczu niemowlęcia, a kiedy próbowałam się ruszyć, nie mogłam. Czułam, że krew odpływa mi z głowy, było mi niedobrze i kręciło mi się w głowie. Kiedy oprzytomniałam, stałam przy drzwiach wagonu, wymiotując. Mama klęczała przy mnie, powtarzając raz po raz: „Zabili moją Taisiję, moje kochane dzieciątko!”. Dotarło do mnie, że Mama wciąż jest w szoku. Objęłam ją i przytuliłam bardzo mocno.

Artykuł Niemcy ludziom zgotowali ten straszny los. Sekretny dziennik Holokaustu pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niemcy-ludziom-zgotowali-ten-straszny-los-sekretny-dziennik-holokaustu/feed/ 0
Jak Peron sprowadził niemieckich zbrodniarzy do Argentyny. Prawdziwe oblicze Odessy, tajnej organizacji niosącej pomoc nazistom! [WIDEO] https://niezlomni.com/jak-peron-sprowadzil-niemieckich-zbrodniarzy-do-argentyny-prawdziwe-oblicze-odessy-tajnej-organizacji-niosacej-pomoc-nazistom-wideo/ https://niezlomni.com/jak-peron-sprowadzil-niemieckich-zbrodniarzy-do-argentyny-prawdziwe-oblicze-odessy-tajnej-organizacji-niosacej-pomoc-nazistom-wideo/#respond Mon, 09 Aug 2021 03:29:14 +0000 https://niezlomni.com/?p=51330

Niezwykłe śledztwo argentyńskiego dziennikarza ujawnia prawdę o ucieczce nazistów do przyjaznej im Argentyny. Prawdziwa Odessa to książka oparta na dogłębnej kwerendzie obszernych materiałów dokumentalnych, pochodzących z archiwów rządowych Argentyny, Szwajcarii, USA, Wielkiej Brytanii i Belgii. Przy jej pisaniu autor przeprowadził także osobiście wiele wywiadów.


W oparciu o dokumenty wywiadu krajów europejskich i amerykańskich Uki Goñi rysuje złożoną sieć międzynarodowych powiązań, która umożliwiła pod koniec wojny wyjazd do Argentyny setkom hitlerowców. Wśród nich znaleźli się zbrodniarze, tacy jak Klaus Barbie, Adolf Eichmann, Josef Mengele czy Erich Priebke.

Goñi dowodzi, iż po 1946 roku kwatera główna operacji przerzutu nazistów za ocean mieściła się w pałacu Juana Perona. Samego prezydenta Argentyny oskarża o przychylność i zaangażowanie w ten proceder. Dalsze ślady szlaków przerzutowych wiodą go ku Skandynawii, Szwajcarii i do Włoch, tropy odnajduje także w argentyńskim Kościele Katolickim i w samym Watykanie.


Prawdziwa Odessa przetłumaczona została na wiele języków, m.in. na: hiszpański, włoski, słoweński, portugalski i niemiecki. Odbiła się przy tym szerokim echem. Włoscy parlamentarzyści zażądali od urzędującego wówczas premiera Berlusconiego śledztwa w sprawie włoskiego kanału przerzutowego. Dochodzenia wszczęli także arcybiskup Genui Tarcisio Bertone oraz linie lotnicze KLM. Skazany na dożywocie SS-man Erich Priebke domagał się sądowego zakazu rozpowszechniania włoskiego przekładu książki i zadośćuczynienia za zniesławienie. Choć wielokrotnie wygrywał z mediami, tym razem przegrał.

Goñi skutecznie zdemaskował fałszerstwa oraz tajemne układy i przełamał to, co on sam określa mianem „ściany milczenia”.
„Sunday Times”

Dokonana przez Goñiego analiza napływu fali nazistów i kolaborantów do Argentyny jest imponująca i w pełni wiarygodna.
„Times Literary Supplement”

Niezwykły przykład dziennikarstwa śledczego oraz wielki przełom w dziedzinie badań historycznych.
„Time”

Uki Goñi ‒ argentyński autor zaangażowany w badania nad ucieczkami niemieckich zbrodniarzy z Europy. Koncentruje się przy tym na roli, jaką w przerzutach nazistów i ich kolaborantów odgrywały Watykan oraz władze Szwajcarii i Argentyny. Goñi urodził się w Waszyngtonie w 1953 roku, a wychowywał się w USA, Meksyku oraz Irlandii. Od 1975 roku mieszka w stolicy Argentyny, Buenos Aires.

W latach 1976‒83 pracował dla gazety „The Buenos Aires Herald”, z ramienia której tropił zbrodnie popełniane przez autorytarne rządy Argentyny. Jest także autorem książki na ten temat oraz opracowania dotyczącego związków Juana Peróna z Niemcami podczas II wojny światowej. Obecnie pisuje dla „The New York Timesa”, „The Guardiana” oraz magazynu „Time”, a także rozmaitych wydawnictw w Argentynie.

Uki Goñi, Prawdziwa Odessa. Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment przedmowy

Od czasu zakończenia drugiej wojny światowej kwestia istnienia tajnej organizacji zajmującej się pomocą nazistowskim zbrodniarzom wojennym była tematem niezliczonych artykułów, filmów dokumentalnych, powieści i filmów. Niekiedy twierdzono, że przemierzając Atlantyk w łodziach podwodnych, główni przedstawiciele Trzeciej Rzeszy uniknęli sprawiedliwości. W Argentynie, gdzie mieszkam, istnieje wiele doniesień na temat nerwowych mężczyzn w nazistowskich uniformach, wysiadających z pontonów u wybrzeży Patagonii tuż po zakończeniu wojny. Nocami z wietrznych plaż zabierano spore skrzynie rzekomo wyładowane złotem (zrabowanym przez nazistów) i tajnymi dokumentami Hitlera, po czym przewożono je w głąb lądu do odizolowanych od świata kryjówek położonych w Andach. Według tych (najczęściej zmyślonych) rewelacji Hitler dożył swoich ostatnich dni w południowej Argentynie, gdzie został pochowany, zaś jego zastępca Martin Bormann osiedlił się nieopodal jako bogaty właściciel ziemski, najpierw na terenie Chile, potem w Boliwii, a w końcu w Argentynie.

Żadne z tych mało prawdopodobnych doniesień nie przykuło zbiorowej uwagi w takim stopniu, jak powieść Akta Odessy brytyjskiego pisarza Fredericka Forsytha.Autor ten opisał grupę byłych esesmanów związanych z tajną organizacją o nazwie Odessa (Organisation der ehemaligen SS-Angehöringen), której celem było nie tylko ratowanie nazistów przed wymiarem sprawiedliwości, ale także ustanowienie Czwartej Rzeszy zdolnej do zrealizowania niespełnionych marzeń Hitlera. Dzięki intensywnym pracom badawczym oraz własnemu doświadczeniu w pracy korespondenta agencji Reuters we wczesnych latach 60.XX wieku, Forsyth napisał powieść nie tylko wiarygodną, lecz zawierającą wiele istotnych faktów. Od czasu jej publikacji 30 lat temu dziennikarze wciąż spierają się o to, czy „prawdziwa” Odessa faktycznie istniała, choć szanowani badacze bardzo często rozwiewają te wątpliwości.


Mimo to w ciągu ostatnich dziesięciu lat stopniowe odtajnianie dokumentów w USA i Europie pozwoliło nam dotrzeć do faktów umożliwiających sprawdzenie autentyczności zarówno historii o przeżyciu Hitlera, jak i elementów o wiele bardziej przekonującej opowieści Forsytha. Historie wyłaniające się z analizy tych dokumentów nie przedstawiają podstarzałego Führera żyjącego spokojnie u podnóży Andów i usługujących mu wiernych nazistów. W aktach nie ma też nawet śladu organizacji o nazwie Odessa, ale obraz rzeczywistości jest w istocie ponury i wskazuje na istnienie prawdziwego zorganizowanego korytarza tranzytowego. Z dokumentów wynika, że „prawdziwa” Odessa była czymś więcej niż tylko wąską grupą nostalgicznych nazistów. W rzeczywistości chodziło o wiele powiązanych ze sobą frakcji nienazistowskich: instytucji watykańskich, alianckich agencji wywiadowczych oraz tajnych stowarzyszeń argentyńskich. Grupy te w kluczowych miejscach łączą się z francuskojęzycznymi zbrodniarzami wojennymi, chorwackimi faszystami, a nawet esesmanami z fikcyjnej Odessy. Wspólnym celem tej siatki było zapewnienie bezpieczeństwa poplecznikom Hitlera.


W Argentynie jednak trop odeski zanikał i istniało ryzyko, że ulegnie on całkowitemu zapomnieniu. Ślady prowadziły do biura prezydenckiego generała Juana Peróna; mogły więc zszargać dobre imię ukochanej przez Argentyńczyków żony Peróna, Evity, która po dziś dzień otaczana jest w kraju niemal religijną czcią. W świetle nieco spóźnionych odkryć dotyczących roli, jaką Szwajcaria odegrała w procederze ukrywania złota zrabowanego przez nazistów, nikogo nie zdziwił fakt, że Argentyna starała się zatrzeć niewygodne fakty. W 1992 r.w błysku fleszy peronistyczny rząd, kierowany wówczas przez prezydenta Carlosa Menema, wyraził zgodę na udostępnienie badaczom argentyńskich akt dotyczących nazistów. Dziennikarze z całego świata zjechali się do Buenos Aires w nadziei na odkrycie prawdy kryjącej się za plotkami o tajemnym pakcie między Perónem a Hitlerem, ale żadnych tego typu rewelacji nie ujawniono.

Reporterzy i badacze natknęli się jedynie na stos starych dokumentów „wywiadowczych”, zawierających głównie wyblakłe wycinki z gazet, wśród których nie było praktycznie żadnych nowych informacji. Akta dotyczące Bormanna, który tak naprawdę nie przetrwał upadku Berlina, zawierały artykuł prasowy informujący o jego rzekomym przetransportowaniu do Argentyny na pokładzie łodzi podwodnej. Brakowało dokumentów odnoszących się do Adolfa Eichmanna – architekta tzw. ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, najbardziej osławionego nazistowskiego zbrodniarza wojennego spośród wszystkich, którzy w istocie przybyli do Argentyny (z pomocą zarówno Kościoła katolickiego, jak i stworzonej przez Peróna grupy ratującej nazistów). Dziennikarze byli wyraźnie rozczarowani udostępnionymi aktami, lecz badacze po cichu (acz z zadowoleniem) przyznawali, że brak dowodów zdaje się potwierdzać coraz powszechniejszą wśród naukowców teorię o nieistnieniu Odessy i o indywidualnym organizowaniu sobie ewakuacji przez nazistów, którzy poszukując dróg do Argentyny, nie korzystali z żadnej zorganizowanej pomocy.

W 1996 roku, nieprzekonany jakże wygodnym brakiem dowodów, właśnie w takiej atmosferze rozpocząłem poszukiwania śladów nazistowskiej przeszłości Argentyny. Sądziłem (słusznie, jak się później okazało), że olbrzymia ilość materiałów czeka na odkrycie. Jeżeli „prawdziwa” Odessa kiedykolwiek istniała, bardzo chciałem znaleźć jakiekolwiek jej ślady.

Większość kluczowych dla sprawy dokumentów została rzekomo zniszczona w 1955 roku w Buenos Aires w ostatnich dniach rządów Peróna, a potem w 1996 r., kiedy to podobno nakazano spalenie poufnych akt imigracyjnych dotyczących przybycia do Argentyny nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Mimo to intrygujące poszlaki odkryte w innego rodzaju argentyńskich aktach, które jakimś cudem przetrwały tamten okres, zaprowadziły mnie do Belgii, gdzie trafiłem na istotne informacje związane z ukrywaną przez rząd organizacją przypominającą Odessę, które uchowały się przed przeprowadzającymi informacyjną czystkę Argentyńczykami. Ze Szwajcarii otrzymałem setki stron rządowych dokumentów, w których szczegółowo opisano udział antysemickich oficjeli szwajcarskich w organizowanych przez Peróna akcjach ratowania nazistów. Natomiast cierpliwe poszukiwania w brytyjskich archiwach powojennych w Londynie zaowocowały odkryciem, że w ochronę tych zbrodniarzy wojennych bezpośrednio zaangażowała się także Stolica Apostolska. Dokumenty, o które poprosiłem rząd Stanów Zjednoczonych, powołując się na ustawę Freedom of Information Act, pomogły dowieść, że najważniejszy urzędnik w rządzie Peróna, zajmujący się wywożeniem nazistów do Argentyny, był w istocie tajnym agentem SS wysłanym z Berlina w 1945 r.w celu rozpoczęcia tajnej misji po zakończeniu wojny. Odtajnione dokumenty CIA pomogły mi też odkryć, w jaki sposób złoto zrabowane serbskim i żydowskim ofiarom chorwackiego nazistowskiego rządu marionetkowego trafiło w latach 50.XX wieku do Argentyny.

To zaskakujące, że czasami łatwiej było mi uzyskać dostęp do zagranicznych archiwów (w USA i w Europie), niż do dokumentów krajowych. W Argentynie proces badawczy postępował wyjątkowo wolno. Pracę spowalniał opór rządowych oficjeli oraz niechęć do udzielania wywiadów ze strony pozostałych przy życiu osób biorących udział w operacji ratowania nazistów. Jedno stało się jasne: proces wymazywania informacji był tak skuteczny, że w poszczególnych krajach zachowały się jedynie pojedyncze elementy całej układanki. Zmuszony byłem kompilować i porównywać informacje dostępne w Brukseli, Bernie, Londynie, Maryland i Buenos Aires. Było to gigantyczne przedsięwzięcie, w trakcie którego musiałem uzyskać kopie tysięcy stron dokumentów i indeksować je wszystkie, pracując jednocześnie w czterech językach (francuski, niemiecki, angielski i hiszpański), zanim dało się zrozumieć całość. Nawet takie wysiłki okazały się jednak niewystarczające, ponieważ uzyskana w ten sposób dokumentacja miała niezliczone luki, które udało mi się wypełnić dopiero po przeprowadzeniu blisko dwustu wywiadów. Wszystko zajęło sześć lat wytężonej pracy, ale w końcu – po raz pierwszy – rozproszone fragmenty układanki przedstawiającej operację pomocy nazistom zaczęły się układać w przerażającą całość.

Artykuł Jak Peron sprowadził niemieckich zbrodniarzy do Argentyny. Prawdziwe oblicze Odessy, tajnej organizacji niosącej pomoc nazistom! [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-peron-sprowadzil-niemieckich-zbrodniarzy-do-argentyny-prawdziwe-oblicze-odessy-tajnej-organizacji-niosacej-pomoc-nazistom-wideo/feed/ 0
Subiektywna historia Łemków. Zawsze uważali się za „Rusinów”. [WIDEO] https://niezlomni.com/subiektywna-historia-lemkow-zawsze-uwazali-sie-za-rusinow-wideo/ https://niezlomni.com/subiektywna-historia-lemkow-zawsze-uwazali-sie-za-rusinow-wideo/#respond Fri, 06 Aug 2021 03:06:32 +0000 https://niezlomni.com/?p=51324

Przez całą wiosnę i lato 1945 r. trwało intensywne przesiedlenie Łemków razem z Ukraińcami do ZSRR. Część Łemków wyjechała dobrowolnie. Wśród nich dominowali ci, którzy w wyniku walk o Przełęcz Dukielską utracili cały majątek.

Do lipca 1945 r. przesiedlono, według oficjalnych danych, z powiatu jasielskiego 91,2 proc., z gorlickiego 70 proc. i z nowosądeckiego 55,6 proc. Łemków, którzy się zarejestrowali na wyjazd. W powiecie sanockim, najbardziej ukrainizowanym, wyjechało na Ukrainę tylko 27 proc. Łemków, którzy się zgłosili98. Tam już zaczęły działać struktury Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i UPA, zdecydowanie przeciwstawiające się przesiedleniom ludności ukraińskiej, które jednocześnie nie uznawały jurysdykcji państwa polskiego na terytorium Zakerzonia i bezwzględnie zwalczały jego struktury.

Fragment części Subiektywna historia Łemków z książki Marek A. Koprowski, Łemkowie. Losy zaginionego narodu, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika. 

Gdy Łemkowie ze środkowej i zachodniej Łemkowszczyzny nie chcieli dobrowolnie wyjeżdżać na Wschód, zaczęto ich zmuszać, przeciwko czemu oni się buntowali, traktując to jako wielką historyczną niesprawiedliwość. Pisali petycje do władz cywilnych i wojskowych z prośbą o pozostawienie ich na ojcowiźnie. Tłumaczyli, że są Łemkami, a nie Ukraińcami i nie zostali ujęci w umowie między władzami Rzeczypospolitej i USRR o wymianie ludności. W obronie wysiedlanych Łemków stanęli też mieszkańcy Krosna, którzy 29 marca 1946 r. skierowali list zbiorowy do wicepremiera i sekretarza generalnego Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej, Władysława Gomułki, w związku z przymusowym wysiedlaniem Łemków do USRR! List ten był bardzo obszerny i bolesny. Jego autorzy starali się wpłynąć na tow. Wiesława, by wstrzymał dalsze przesiedlenie Łemków, pisząc, że niczym sobie na to nie zasłużyli. Pisali w nim m.in., że każdy Łemko był i jest lojalnym naszym bratem, dawał nieraz ostatnie ubranie cywilne żołnierzowi polskiemu, gdy przed Niemcami uciekał, a w okresie partyzantki chata jego stała otworem dla polskich bojowców, z którymi się dzielił ostatnim kęsem chleba, narażając się za na to srogie kary. […] Łemko inaczej nie potrafiłby, on nie umie nic odmówić bliźniemu, nie zna kradzieży, pijaństwa ani oszustwa. Ma zwykle liczną rodzinę, dużo dzieci dorodnych, dobrze wychowanych, od małego przyzwyczajonych do ciężkiej pracy.

1 kwietnia 1946 r. główny przedstawiciel rządu RP do spraw ewakuacji ludności ukraińskiej z Polski, J. Bednarz, zwrócił się do Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie z prośbą o wypowiedzenie się na temat pochodzenia Łemków, czy są oni odrębnym narodem, który istotnie nie powinien być przesiedlany. Zrobił to na własną rękę, co nie spodobało się wiceministrowi administracji publicznej Władysławowi Wolskiemu. W specjalnym piśmie adresowanym do Bednarza stwierdził:

Zwrócenie się do Polskiej Akademii Umiejętności było wystąpieniem wykraczającym poza uprawnienia obywatela jako powołanego do czuwania nad techniczną stroną akcji ewakuacyjnej. Ewakuację Łemków należy przeprowadzić według zasad ogólnych.
Stanowisko Wolskiego wynikało zapewne z tego, że główny pełnomocnik rządu USRR do spraw ewakuacji uznał, że „Łemkowie na równi z Ukraińcami i Rusinami podlegają ewakuacji.


Strona polska w tej sprawie najzwyczajniej do powiedzenia nic nie miała. Odpowiedź PAU też do sprawy nic nowego nie wniosła. Dolała tylko oliwy do ognia. Jej autorzy stwierdzali:

Co do pochodzenia Łemkowie są taką samą ludnością ruską, jak rdzenna ludność b. Galicji Wschodniej, jeszcze dawniejszych województw ruskich, przyszli tu jednak później, w XV w. i to zmieszani po trosze z Rumunami, a osiedli w kraju słabo zaludnionym przez Polaków, przymieszki te były widocznie dość= słabe, skoro zwyciężył język małoruski, co prawda z silnymi wpływami polskimi. Wobec tego Łemkowie mówią dialektem nieco odrębnym od literackiego języka ukraińskiego, ale znacznie bliższym niż polskiemu. Narodowo zawsze uważali się za „Rusinów”, a kiedy przed półwieczem cała ludność ruska b. Wschodniej Galicji uświadomiła się i zadeklarowała jako naród „ukraiński”, konserwatywni Łemkowie pozostali przy starej nazwie Rusinów czy Rusnaków i okazywali przychylność partii staroruskiej, wzdychając do połączenia z jednym wielkim nierozdzielnym narodem rosyjskim, stąd też przyszła pewna podatność na agitację prawosławną, o wiele silniejsza niż u „Ukraińców”. Z tego wynikało, że choć w stosunku do Polaków mniej szowinistyczni od nacjonalistycznych Ukraińców, mimo to wcale nie uważali się za Polaków, ale za część nierozdzielnego narodu ruskiego: w ostatnich czasach jednak wpływy ukraińskie rosły. Nigdy też przy wyborach Łemkowie nie głosowali na kandydatów polskich, nawet chłopskich, a w czasie okupacji nigdy się jej nie narażali. Jeżeli więc teraz „uważają się za Polaków”, to wyłącznie dlatego, że chcą zostać w Polsce. Jest to polskość najzwyczajniej koniunkturalna, szczera chyba u nielicznych tam rzymskich katolików.


Pod opinią jest podpisany sekretarz generalny Tadeusz Kowalski, ale wątpić należy, by profesor orientalista Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalista od krajów islamskich, faktycznie ją sporządzał. PAU, wydając ją, nie stanął na wysokości zadania. Opinia była tylko częściowo słuszna i zawierała szereg błędnych ocen, dotyczących m.in. stosunku Łemków do II Rzeczypospolitej, ich postawy w czasie II wojny światowej i powodu, dla którego chcieli pozostać w Polsce. Nie uważali się za Polaków, ale za Łemków, którzy nie są Ukraińcami.
Opinia ta i tak nie miała żadnego realnego znaczenia dla władz komunistycznych i nie sprawiła, jak pisze Bohdan Halczak, że „wyzbyły się one ostatnich wątpliwości związanych z wysiedleniem Łemków do USRR”. W tej sprawie, jak wcześniej to zostało zaznaczone, liczył się przede wszystkim głos głównego pełnomocnika rządu USRR do spraw ewakuacji. Opinię PAU odłożono ad acta i nikt najprawdopodobniej poza wiceministrem Wolskim jej nie przeczytał.

Spis treści

Marek A. Koprowski
Subiektywna historia Łemków 7
Teodor Gocz
Łemkowska dola 107
Maria Gocz
Wygnaniec ze Smerecznego 181
Bogdan Gambal
Ruska Bursa wróciła do życia 217
Przypisy 239
Źródła fotografii 249
Bibliografia 251

Artykuł Subiektywna historia Łemków. Zawsze uważali się za „Rusinów”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/subiektywna-historia-lemkow-zawsze-uwazali-sie-za-rusinow-wideo/feed/ 0
„Oto moje serce na ostrzu mego miecza i pieśń w trzepocie mego sztandaru!”. „Pieśń bezimiennego krzyżowca” https://niezlomni.com/oto-moje-serce-na-ostrzu-mego-miecza-i-piesn-w-trzepocie-mego-sztandaru-piesn-bezimiennego-krzyzowca/ https://niezlomni.com/oto-moje-serce-na-ostrzu-mego-miecza-i-piesn-w-trzepocie-mego-sztandaru-piesn-bezimiennego-krzyzowca/#respond Sun, 25 Apr 2021 15:59:50 +0000 https://niezlomni.com/?p=51293

 

Źródło: Przegląd Powszechny, 1932 r., t. 194.

Artykuł „Oto moje serce na ostrzu mego miecza i pieśń w trzepocie mego sztandaru!”. „Pieśń bezimiennego krzyżowca” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/oto-moje-serce-na-ostrzu-mego-miecza-i-piesn-w-trzepocie-mego-sztandaru-piesn-bezimiennego-krzyzowca/feed/ 0
Nawet w piekle można pozostać człowiekiem i nie sprzeniewierzyć się wyznawanym wartościom. Poruszające świadectwo. [WIDEO] https://niezlomni.com/nawet-w-piekle-mozna-pozostac-czlowiekiem-i-nie-sprzeniewierzyc-sie-wyznawanym-wartosciom-poruszajace-swiadectwo-wideo/ https://niezlomni.com/nawet-w-piekle-mozna-pozostac-czlowiekiem-i-nie-sprzeniewierzyc-sie-wyznawanym-wartosciom-poruszajace-swiadectwo-wideo/#respond Sat, 10 Apr 2021 11:21:37 +0000 https://niezlomni.com/?p=51290

Dziennik z Gusen. Jedyny w swoim rodzaju, unikatowy dziennik więźnia na bieżąco opisujący i ilustrujący codzienność niemieckiego obozu koncentracyjnego. Aldo Carpi – artysta, profesor malarstwa – spędził w obozach blisko półtora roku. Strażnicy uczynili sobie z niego „malarza na zlecenie”.


Jednocześnie dzięki temu zyskał on możliwość stworzenia wyjątkowego dokumentu czasu zniewolenia. Pisał go i rysował z dnia na dzień, w obliczu nieustającego terroru i groźby śmierci. Każde zawarte na kartach dziennika słowo, każdy obraz wydarte zostały śmierci i obozowej katordze. Całość stanowi rozpaczliwy głos człowieka, któremu chciano odebrać prawo do życia.

Z tych zapisków poznajemy piekło życia w miejscu przeznaczonym do umierania. Niezwykłe rysunki dokumentujące codzienność chwilami przemawiają dobitniej od słów… Jest to również piękne świadectwo tego, że nawet w piekle można pozostać człowiekiem i nie sprzeniewierzyć się wyznawanym wartościom: miłości, przyjaźni i solidarności, choćby nawet oprawcy uznali je za przestępstwo. To zarazem ostrzeżenie i zachęta do obrony ze wszystkich sił przed tymi, którzy chcą zniszczyć prawdę, depcząc prawa i godność człowieka.

Aldo Carpi (1886-1973) artysta malarz, profesor i dziekan Akademii Sztuk Pięknych Brera. Podczas I wojny światowej służył w armii włoskiej. Aresztowany przez SS na półtora roku trafił do obozów koncentracyjnych – w Mauthausen i Gusen.

Uwolniony powrócił do Mediolanu i został ponownie dziekanem Akademii Brera. Zajmował się m.in. sztuką sakralną, tworząc freski, witraże i mozaiki. W 1956 roku otrzymał złoty medal zasłużonego obywatela Mediolanu i nagrodę państwową za twórczość i zasługi kulturalne. W 1971 roku, opublikował „Dziennik z Gusen”, który w niecały rok doczekał się aż czterech wydań. W 1972 roku zmarła jego żona Maria, z którą przeżył 55 lat i doczekał sześciorga dzieci.

 

 

Fragment książki Dziennik z Gusen, Aldo Carpi, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Łaźnia była wielkim pomieszczeniem z prysznicami. W jednym narożniku był lekarz, który badał ludzi, i fryzjerzy, którzy strzygli włosy i brody. Zaraz po wejściu, jeszcze przed rozebraniem się, ustawili nas w szeregu jak żołnierzy i powiedzieli, że wszyscy, którzy mają chleb, muszą go oddać. Tak też zrobiliśmy. Następnie jeden z nich – oficer z czarną przepaską na oku – powiedział, żeby osoby chcące odzyskać chleb, wystąpiły z szeregu. I wielu młodych – ja nie, ja od razu zrozumiałem, co wisiało w powietrzu – wystąpiło przed szereg; wtedy zaczęli ich bić kijami, nie szczędząc razów. To był ich sposób szybkiego uświadamiania, jak się rzeczy mają.


Potem przeprowadzili swego rodzaju badanie lekarskie i ci, których uznali za niezdolnych do pracy, zostali zgromadzeni po drugiej stronie. Ja miałem już powiedzieć, że też jestem niezdolny, ale na szczęście tego nie zrobiłem. Wśród tych niezdolnych znaleźli się generał karabinierów, jeden kaleki Włoch oraz wszyscy, którzy jako tacy się zgłosili. Zabrano ich do tego słynnego zamku koło Linz, zamku Hartheim, gdzie mieściła się szkoła dla obozowych prześladowców, jak gdyby zabierano ich na leczenie, po czym wszystkich ich zamordowano. Tak więc kazali nam się rozebrać, zabrali wszystkie ubrania, które mieliśmy ze sobą i dali każdemu po jednej koszuli (mnie sięgała do pępka), kalesony (kończące się w połowie nóg) i drewniaki, a potem na dwór, na śnieg, natychmiast; ja nie złapałem nawet przeziębienia. Dziwne, prawda? Później wysłali nas na blok 18, blok kwarantanny, gdzie zostałem miesiąc. Miesiąc w San Vittore, część stycznia i część lutego; część lutego i marca na kwarantannie. Tam nie kazali pracować. Spało się na ziemi, wszyscy na materacach z trocin, jeden obok drugiego.

Był tam też z nami adwokat Scotti, miał ślady przypalania na paznokciach. Zrobili mu je na przesłuchaniu; potem również jego zabrali do tego zamku i zamordowali. Był też Lovati; jemu w jakiś sposób udało się rozpuścić wieści, że byłem malarzem i w kwietniu wysłali mnie na blok 17, gdzie znajdowali się inni malarze, Francuzi, Jugosłowianie, Czechosłowacy, Hiszpanie, Rosjanie. I tak pozwolili mi pomalować trochę z nimi, dzięki czemu cieszyłem się odrobinę większym szacunkiem i dostawałem trochę więcej do jedzenia – na przykład parę ziemniaków. Później nie wiem, co się stało. Doszło do jakiegoś buntu czy czegoś, co wyglądało na manewr przeprowadzony przez pozostałych więźniów-malarzy, którzy mieli o ponad dwa lata większy „numer” ode mnie. Gdy dowiedzieli się, że byłem profesorem malarstwa na Akademii Brera, zwrócili się przeciwko mnie. Tak oto w pewnym momencie zabrano mi jedzenie, a potem również farby. Pewnego dnia zobaczyłem na stole naszego bloku właśnie te farby, które przyjechały ze mną z Mediolanu i powiedziałem: „O! Patrzcie, moje farby!”. Był tam z nami też jeden z moich kolegów malarzy – Czechosłowak, i powiedział mi: „Spójrz na swój numer”. Ja miałem numer pięciocyfrowy (53376), a on czterocyfrowy i o wiele niższy. W obozie był zatem trzy czy cztery lata dłużej ode mnie.

Powiedział mi więc: „Tu nie ma mojego czy twojego, jest tylko numer”. Takie było tamtejsze życie. Trzeba tu powiedzieć, że on tę swoją pozycję wywalczył w pocie czoła, a pojawienie się włoskiego malarza sprawiło, że zaczął się bać przydziału do robót poza obozem, a więc skazania na śmierć. Ale po wyzwoleniu właśnie ten malarz napisał do mnie z Pragi – chciał wiedzieć, czy przeżyłem. Odpowiedziałem mu: „Przeżyłem”, miałem się dobrze, ocalałem. Ale tam nikt nie był do końca w pełni rozumu. Właśnie od tego malarza, który wytoczył mi wojnę, czasami dostawałem coś do jedzenia. On czasem otrzymywał paczki – Niemcy, a także Austriacy i Czechosłowacy i zdarzało się, że też Polacy, których traktowano jak Niemców, mogli dostawać jakieś rozpadające się na kawałki paczki z domu – więc gdy dochodziły do niego, dawał mi kawałek ciasta, tortu, lekko zużyty czosnek; jedzenie czosnku tam wywierało wrażenie.

Obozowy wikt był zawsze bez smaku – jedząc czosnek, miałem wrażenie, że jadłem pieczeń. Zatem w Mauthausen w pewnym momencie doszło do dziwnego manewru – zabrali mnie z bloku 17, gdzie się znajdowałem, i wysłali mnie na inny, 14, gdzie byłem traktowany gorzej, dużo gorzej. Przede wszystkim śpiąc na poprzednim bloku, każdy mógł zająć tyle miejsca, ile zajmowało jego ciało. Natomiast tu nie tylko nie było materaców, ale kazali nam też stawać na nogach obok siebie, jeden oparty o drugiego, a potem mówili: „Rzucić się na dół”. I upadając na ziemię, znajdowaliśmy się w pozycji, w której nie można było wytrzymać w żaden sposób.

To było bestialskie – jeśli twoje nogi znajdowały się pod innymi, nie mogłeś ich wyciągnąć na wierzch, a jeśli były na górze, nie mogłeś ich więcej włożyć pod spód. Moje zdrowie zaczęło szwankować na tamtym bloku, ponieważ spanie na ziemi, na gołej ziemi i w ten sposób… Krótko mówiąc, wszystkie te moje późniejsze dolegliwości zaczęły się właśnie tam. Potem zabrali mnie stamtąd i przenieśli w inne miejsce, niedaleko, razem z dwójką innych, z których jeden był skazany na śmierć; dowiedziałem się o tym później. Zawsze zadawałem sobie pytanie: kto wie, dlaczego mnie tu wsadzili, obok tego człowieka, który, nawiasem mówiąc, był sympatyczny; miał już swoje lata. Następnie powiedzieli mi, że próbował uciec, a oni go złapali. Jakiś czas potem oczywiście go zabili; powiesili go i do widzenia, żegnaj. A ja myślałem: „Kto wie, dlaczego mnie tu wsadzili?”.

Miejsce wydawało się dobre, a jednak było na odwrót. Pewnej nocy, gdy spaliśmy, wszedł młody esesman z psem. Myślę, że chciał dokonać przeszukania czy rewizji, jak to się tam mówiło. To przeszukanie wyglądało tak: najpierw esesman poszedł w miejsce, w którym leżał stos kołder. Zrzucił je na ziemię, potem zabrał się za to, co nazywaliśmy miskami – głębokie talerze do zupy, zrobione z metalu i majoliki; zaczął rozrzucać je tu i tam, podczas gdy my leżeliśmy na ziemi i udawaliśmy, że śpimy. Pies podchodził do nas i dotykał nas pyskiem. To był jeden z tych ich psów, owczarek niemiecki. A my leżeliśmy zastygli w bezruchu, bo gdybyśmy się poruszyli, wówczas pies…

Artykuł Nawet w piekle można pozostać człowiekiem i nie sprzeniewierzyć się wyznawanym wartościom. Poruszające świadectwo. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nawet-w-piekle-mozna-pozostac-czlowiekiem-i-nie-sprzeniewierzyc-sie-wyznawanym-wartosciom-poruszajace-swiadectwo-wideo/feed/ 0
365 lata temu Polacy rozbili Szwedów pod Warką. Była to pierwsza zwycięska bitwa wojsk koronnych podczas potopu szwedzkiego. [WIDEO] https://niezlomni.com/365-lata-temu-polacy-rozbili-szwedow-pod-warka-byla-to-pierwsza-zwycieska-bitwa-wojsk-koronnych-podczas-potopu-szwedzkiego-wideo/ https://niezlomni.com/365-lata-temu-polacy-rozbili-szwedow-pod-warka-byla-to-pierwsza-zwycieska-bitwa-wojsk-koronnych-podczas-potopu-szwedzkiego-wideo/#comments Wed, 07 Apr 2021 05:08:35 +0000 http://niezlomni.com/?p=27356

7 kwietnia 1656 roku, Polacy pod wodzą Stefana Czarnieckiego rozbili wojska szwedzkie w bitwie pod Warką. Było to pierwsze zwycięstwo odniesione w polu w czasie potopu szwedzkiego. Podniosło Polaków na duchu i dało wiarę we własne możliwości.

Bitwa rozegrała się na terenie ograniczonym od wschodu i północy lasem, od zachodu strumykiem w niewielkim jarze, od południa wsią Piaseczno (miejscowość oddalona o około 4 km na północ od Warki).

List Stefana Czarneckiego do arcybiskupa gnieźnieńskiego Jędrzeja Leszczyńskiego traktujący o bitwie (pisownia oryginalna):

Po codziennych, odprowadzając od Sanu aż do samej Wisły nieprzyjaciela, okazyach, z których przyszedł o szkodę kilku tysięcy ludzi swoich, gdy za naszem pierwszem przejściem Wisły i ubieżeniem Sandomierza, gdzie sedem belli[9] umyślił był założyć, przeprawy mieć nie mógł, na San znowu obrócić się musiał. Gdzie trafiwszy na JM. p. wojewodę wileńskiego i tam nie małą odniósł klęskę. Widząc, że tu wolna nieco strona Wisły, pośpieszyłem przeciwko książęciu Falcgrafowi[10], w posiłku idącemu królowi w półczwarta tysięcy, którego podjazd w Kozienicach nagoniwszy, za łaską Bożą żadnegom nieupuścił. Ażebym i samego dojść mógł książęcia, niebawem puściłem się ku Warce, gdzie snać dla długiej nad przeprawą przez Pilicę zabawy, do Warszawy umknąłby się był, gdybym wojska, w pław się sam puściwszy, do przepławienia nie przywiódł. A tak nie długo się zabawiwszy, puściłem ochoczych ludzi na odwód w most zrzucony dufających, któremi od Warki ku Czerskowi nasz gościniec gęsto usławszy, samego na sobie zatrzymali książęcia. Przybyłem i ja za nim prędko, ze wszystkiem wojskiem i tam zaraz nastąpiwszy na nieprzyjaciela gotowcem (sic) przy lesie stojącego, który przy zasadzonej dragonii kilka razy się pocierał, aż na koniec tył podawszy na ślaku i po lasach przez siedm mil aż do samej Warszawy gęstym trupem drogi napełnił. W tej prima Aprilis odprawowanej potrzebie wiele oberszterów i inszych znacznych oficerów dostało się w ręce nasze przy wziętych dwudziestu signa[11], które oddałem królowi JM. Zginął podobno i sam książę Falcgraf, pewnie i jego brat młodszy poległ. Nie będę i dalej próżnował i drugie posiłki z Wranglem i Steinbokiem już w Warszawie będące, da Pan Bóg, uskromię. A teraz nie bawiąc dłuższem pisaniem usługi moje oddaję łasce W. Ks. Mości etc.
Stephan Czarniecki. W. K.
W Warce die 9. Aprilis 1656.” (źródło: Wikipedia.pl).

Artykuł 365 lata temu Polacy rozbili Szwedów pod Warką. Była to pierwsza zwycięska bitwa wojsk koronnych podczas potopu szwedzkiego. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/365-lata-temu-polacy-rozbili-szwedow-pod-warka-byla-to-pierwsza-zwycieska-bitwa-wojsk-koronnych-podczas-potopu-szwedzkiego-wideo/feed/ 3
„Pamięć Warszawy” – album w hołdzie dla jej mieszkańców. Gdzie byłaby Polska, gdyby nie niemieckie zniszczenia i zbrodnie? [WIDEO] https://niezlomni.com/pamiec-warszawy-album-w-holdzie-dla-jej-mieszkancow-gdzie-bylaby-polska-gdyby-nie-niemieckie-zniszczenia-i-zbrodnie-wideo/ https://niezlomni.com/pamiec-warszawy-album-w-holdzie-dla-jej-mieszkancow-gdzie-bylaby-polska-gdyby-nie-niemieckie-zniszczenia-i-zbrodnie-wideo/#respond Fri, 05 Mar 2021 12:17:48 +0000 https://niezlomni.com/?p=51253

Publikacja jest poświęcona losom Warszawy i jej mieszkańców podczas II wojny światowej przedstawionych przez pryzmat tzw. Tablic Tchorka. Te rozsiane po całej Warszawie pomniki są świadectwem zbrodni niemieckich na jej mieszkańcach. Publikacja łączy w sobie archiwalne zdjęcia z codziennego życia przedwojennej Warszawy z kontrastującymi obrazami późniejszego czasu strachu, represji i niemieckiego terroru.


Warszawa – dumna stolica naszego narodu nie miała łatwej historii. Zwłaszcza wiek XX odcisnął się mrocznym piętnem na losach największego polskiego miasta. Równocześnie jednak Warszawa stała się symbolem niezłomnej polskiej niepodległości oraz walki o naszą narodową i państwową suwerenność. Tu w 1918 r., po 123 latach zaborczej niewoli, siedzibę znalazły najwyższe polskie władze. To z Warszawy grzmiały w 1939 r. słowa, że polski honor jest bezcenny, a mieszkańcy naszej stolicy powstali w 1944 r. przeciw okupantom nie mogąc dłużej znieść zniewolenia. Zemsta wroga była okrutna – Niemcy mordowali zarówno polskich żołnierzy, jak i ludność cywilną, systematycznie zamieniając stolicę w morze gruzów i niszcząc miasto, które stało się symbolem oporu i walki o wolność.

Mogłoby się wydawać, że są to już dziś odległe dzieje, że nadeszły nowe, inne czasy. Tymczasem, bez przeszłości nie ma teraźniejszości, tak więc absolutnie nie wolno nam zapomnieć o poświęceniu naszych przodków. Zasługują na naszą pamięć, wdzięczność i hołd. Z dyktowanej tymi właśnie wartościami potrzeby serca powstał album pt. „Pamięć Warszawy”. Na jego kartach widzimy najpierw przedwojenną Warszawę – tętniącą życiem europejską metropolię, która następnie znika nieomal z powierzchni ziemi. A jednak dumna i niezłomna stolica zdołała się podnieść, co dobitnie widać na współczesnych zdjęciach Warszawy wykonanych przez mistrza Adama Bujaka. Ukazują one piękne, nowoczesne miasto, które nie zapomniało o swoich dziejach i swoich bohaterach. Symbolem tego są fotografie pamiątkowych tablic Karola Tchorka oraz innych miejsc pamięci rozsianych po placach i ulicach stolicy. Historycy Wiktor Cygan oraz Witold Rawski słowem kreślą do nich opowieść o pełnej chwały i tragizmu historii polskiej stolicy.

„Patrząc wstecz i wspominając tragedię Polski w XX wieku zilustrowaną w tej książce przez obrazy wojny i okupacji, a także tablice Karola Tchorka i pomniki upamiętniające ofiary barbarzyństwa niemieckiego, trudno oprzeć się refleksji, co by było, gdyby nie barbarzyński najazd III Rzeszy, a zaraz potem Związku Sowieckiego, jakim państwem byłaby dziś Polska bez tej koszmarnej hekatomby ofiar, kolejnych zniszczeń i komunistycznej rewolucji, która opóźniła nasz rozwój na dwa pokolenia”  - mówi prof. Wojciech Roszkowski, który napisał przedmowę do albumu „Pamięci Warszawy”.

Dodaje: „Przypomnijmy, że w latach trzydziestych polski dochód narodowy na jednego mieszkańca był wyraźnie wyższy niż w Portugalii i Grecji, a podobny do Finlandii i Hiszpanii. W PRL pracowano i rozwijano wprawdzie gospodarkę na sposób ekstensywny, ale zostaliśmy wyraźnie w tyle za Zachodem. Gdzie byłaby Polska dziś bez tych straszliwych doświadczeń i ogromu strat?”

Trudno dziś odpowiedzieć na to pytanie, niemniej wciąż z wdzięcznością należy spoglądać na tych, dzięki walce których Warszawa i cała Polska mogły znów się odrodzić. Zwraca na to uwagę Wojciech Dąbrowski, Prezes Zarządu PGE, największej spółki energetycznej w Polsce, która od lat angażuje się w rewitalizację tablic pamięci Karola Tchorka i współpracuje przy tworzeniu albumu „Pamięć Warszawy”.

„Niniejsza publikacja dotyczy jednego miasta, ale zestawia ze sobą dwa różne światy. W pierwszej części widzimy oczami dawnych fotografów piękną, szybko rozwijającą się przedwojenną Warszawę. Daje to wgląd współczesnemu czytelnikowi w ówczesne życie stolicy. Kadry z codziennego życia przedwojennej Warszawy kontrastują z późniejszym czasem strachu, represji i niemieckiego terroru. Tego właśnie tematu dotyczy druga część albumu, w której ukazany jest ogrom zniszczeń i tragedii, jakie stolica Polski doznała od okupanta niemieckiego. To zderzenie dwóch, tak drastycznie różnych okresów w historii Warszawy w jednej publikacji, pozwala czytelnikowi poczuć, jak straszny to był czas dla miasta. Ofiary zbrodniczej niemieckiej okupacji zostały upamiętnione w Warszawie pomnikami – tablicami projektu Karola Tchorka, które są prawdziwym unikatem na tle innych krajów dotkniętych II wojną światową.”

Album „Pamięć Warszawy” ukazał się w wersji dwujęzycznej, polskiej i angielskiej, aby ze swoim przekazem móc dotrzeć do jak najszerszych środowisk. Ponadto jest połączony z aplikacją oraz programem „Tablice Pamięci”.

Bujak Adam, Cygan Wiktor, Rawski Witold, Pamięć Warszawy, wyd. Biały Kruk. Wersja polsko-angielska, 23,5 x 27 cm, 184 str., twarda oprawa, obwoluta.

Więcej na https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/pamiec-warszawy

Artykuł „Pamięć Warszawy” – album w hołdzie dla jej mieszkańców. Gdzie byłaby Polska, gdyby nie niemieckie zniszczenia i zbrodnie? [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pamiec-warszawy-album-w-holdzie-dla-jej-mieszkancow-gdzie-bylaby-polska-gdyby-nie-niemieckie-zniszczenia-i-zbrodnie-wideo/feed/ 0
Świat słowiańskich duchów i demonów od lat fascynuje naukowców. Jedna z najważniejszych książek poświęconych polskiej demonologii. [WIDEO] https://niezlomni.com/swiat-slowianskich-duchow-i-demonow-od-lat-fascynuje-naukowcow-jedna-z-najwazniejszych-ksiazek-poswieconych-polskiej-demonologii-wideo/ https://niezlomni.com/swiat-slowianskich-duchow-i-demonow-od-lat-fascynuje-naukowcow-jedna-z-najwazniejszych-ksiazek-poswieconych-polskiej-demonologii-wideo/#respond Tue, 15 Dec 2020 20:05:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=51234

Doktor Leonard Pełka, uczeń Bohdana Baranowskiego, spędził wiele lat swojego życia na studiowaniu tego intrygującego tematu. Efektem jego badań jest Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian – pozycja wyjątkowa i ponadczasowa.


Demony chmur burzowych i gradowych. Demony wiatrów i wirów powietrznych. Demony domowe, demony zła. Istoty szkodzące położnicom, duszące i wysysające krew. Demony chorób i śmierci. Demony patroszące zwierzęta domowe. Skąd się wzięły? Dlaczego w nie wierzono? Jak z nimi walczono?

Autor odwołuje się do folkloru, nawiązuje do baśni oraz opowieści ludowych z różnych stron kraju, a także do podań i porzekadeł regionalnych. Przedstawia barwny obraz świata polskich demonów, diabłów i istot półdemonicznych, jak również wszelakich strachów, zjaw i mar. Czyni to dokładnie i z pasją, która emanuje z każdej strony tego dzieła.

Leonard J. Pełka, Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian, Wydawnictwo Replika, Poznań 2020. Książkę można zamówić na stronie Wydawnictwa Replika.

ROZDZIAŁ I. W POSZUKIWANIU RODOWODU DEMONOLOGII LUDOWEJ

Ludzkość w toku wielowiekowej drogi swego rozwoju, obok tworów kultury materialnej, ukształtowała również – niezmiernie bogaty, a także nie pozbawiony swoistej ekspresji i kolorytu – nadzmysłowy świat istot boskich i antyboskich czy bogopodobnych (demonicznych). Stanowiły one podłoże dla powstawania rozlicznych mitów, legend, podań i opowieści ludowych.

„Każda mitologia – twierdził K. Marks – przezwycięża, opanowuje i kształtuje siły przyrody w wyobraźni i za pomocą wyobraźni, znika więc z opanowaniem tychże. Rychło jednak obok sił przyrody zaczynają też działać siły społeczne, siły, które się przeciwstawiają ludziom jako tak samo obce i na pozór tak samo niewytłumaczalne, panujące nad nimi z tą samą na pozór koniecznością naturalną, co same siły przyrody. Fantastyczne postacie, w których początkowo znajdowały odzwierciedlenie tajemnicze siły przyrody, nabierają w ten sposób atrybutów społecznych, stają się reprezentantami sił dziejowych”.

Zaistniałe rozdwojenie rzeczywistości na realny świat zjawisk materialnych i fantastyczny świat istot duchowych zapoczątkowało, trwający po czasy współczesne, proces powstawania najróżnorodniejszych postaci demonicznych. Wyobraźnia ludzka powołała do życia całe plejady istot fantastycznych, jak anioły, biesy, cyklopy, diabły, dziwożony, elfy, fauny, gnomy, nimfy, parki, syreny, topce, ubożęta, wilkołaki czy zmory. Istotami tymi zaludnił człowiek otaczający go świat. Pustka nieznanego wypełniona została tworami imaginacji ludzkiej.
Wyobrażenia danych istot demonicznych stanowiły początkowo uosobienie tajemniczych zjawisk przyrody, nie zawsze zrozumiałych oraz często budzących lęk i przerażenie. Za szczególnie groźne i tajemne uważane były zwłaszcza zjawiska atmosferyczne, zjawiska nadchodzące „z góry”, jak wyładowania piorunów, wiry powietrzne, burze gradowe, zawieje śnieżne itp. Wyobrażeniom istot symbolizujących dane zjawiska przypisywano więc poczesne miejsce w pierwotnej hierarchii demonicznej. Z kolei w tworzonych koncepcjach doktrynalnych rodzących się systemów religijnych mianem demonów okresiać zaczęto istoty bogopodobne, najczęściej spełniające funkcje pośredników między światem boskim a światem ludzi, lub istoty antyboskie działające na szkodę człowieka (np. diabeł).


Generalnie rzecz biorąc, wyobrażenia demoniczne zaliczyć można do rzędu powszechnych wątków wierzeniowych. Stanowią one bowiem istotny składnik doktryn religijnych oraz zajmują określone miejsce w archetypie magiczno-mitologicznych poglądów ludowych na rzeczywistość przyrodniczą i społeczną.

Wierzenia demoniczne i związane z nimi praktyki magiczno-religijne najogólniej określane są mianem demonologii. Należy tu jednakże zwrócić uwagę na fakt, iż terminowi temu przypisywane są różne konteksty znaczeniowe, co zresztą stanowi logiczną konsekwencję zajmowania różnych postaw wobec samej istoty omawianego zjawiska. Np. dla filozofa włoskiego z XV w. Pico delia Mirandoli demonologia oznaczała wiedzę „…o mechanizmach działania demonów i oddziaływaniu poprzez demony, za pomocą środków magicznych, na naturę”. (Demon jako siła sprawcza w tzw. „magii naturalnej”). Współcześnie można wyróżnić trzy zasadnicze płaszczyzny pojmowania demonologii: potoczną, naukową i teologiczną.

W ujęciu potocznym demonologia pojmowana jest jako sfera wierzeń w różnorodne istoty duchowe, najczęściej nie zindywidualizowane i niekiedy bezpostaciowe, które mają występować w otaczającej człowieka rzeczywistości przyrodniczej i społecznej. Istoty te pozbawione są atrybutów boskości, ale – w przekonaniu osób wierzących – mają one określony wpływ (pozytywny bądź negatywny) na bieg życia ludzkiego. Inaczej mówiąc jest to sfera określonych poglądów magiczno-religijnych funkcjonujących w sferze świadomości społecznej. Wiedza o danych poglądach zobiektywizowana została w wielu opracowaniach etnograficznych i religioznawczych, a także teologicznych, które już samym ujęciem problemu bardzo istotnie różnią się od siebie. W czym tkwią te różnice? Przede wszystkim w odmiennym pojmowaniu demonologii przez naukę i teologię.

Naukowe pojmowanie demonologii przedstawić można w dwu aspektach: religioznawczym i etnograficznym. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z dziedziną badań nad teoriami wyobrażeń istot bogopodobnych czy antyboskich, ukształtowanymi w poszczególnych doktrynach religijnych. Przedmiotem badań w tym względzie są zagadnienia genezy tych wyobrażeń, ich miejsca i roli w danym systemie religijnym oraz uwarunkowań społecznych ich rozwoju, funkcjonowania i obumierania. W drugim natomiast przypadku jest to dziedzina badań nad tą sferą wierzeń ludowych, które dotyczą wyobrażeń istot demonicznych, postaci półdemonicznych i zjawisk parademonicznych oraz związanych z tymi wierzeniami praktyk i czynności magiczno-religijnych.

Według interpretacji teologicznej demony nie są tworami wyobraźni ludzkiej, lecz stanowią istniejące sensu stricto byty duchowe (istoty ponadnaturalne, ale niższe od istot boskich), powołane do życia w wyniku działalności sprawczej nadprzyrodzonej istoty boskiej. Stąd też teologia zajmuje się rozważaniami nad strukturą owych bytów oraz zasięgiem ich negatywnej ingerencji w życie ludzkie, jak też możliwościami obrony człowieka przed nimi. Demonologia – jak podaje współczesna polska „Encyklopedia katolicka” – jest to „…nauka o istnieniu, naturze i działaniu szatana, dział teologii systematycznej związany z angelologią”.

W konkretnym przypadku niniejszych rozważań przyjęte zostało etno-religioznawcze rozumienie demonologii jako refleksji badawczej nad społecznymi uwarunkowaniami występowania w polskiej kulturze ludowej wierzeń o wyobrażeniach demonów, postaciach półdemonicznych i zjawiskach parademonicznych, nad ich genezą, istotą i strukturą, nad socjo- i psychologicznymi mechanizmami ich funkcjonowania w życiu społecznym i kulturze obyczajowej środowisk wiejskich oraz nad procesami ich obumierania i zanikania.

Śladami przeobrażeń słowiańskich wyobrażeń demonicznych

Różnorodne postacie rodzimych demonów, zarejestrowane w naszej kulturze ludowej, przynależą do licznej rodziny słowiańskich wyobrażeń demonicznych, o których pierwotnym kształcie posiadamy fragmentaryczną wiedzę. Stosunkowo bowiem niewiele możemy powiedzieć o formach ich społecznego funkcjonowania w odległych czasach przedchrześcijańskich. Dopiero znacznie późniejsza dokumentacja historyczna pozwala na konstruowanie obrazu słowiańskich wierzeń demonicznych. Nie jest to jednak obraz stabilny i jednolity. Tkwią w nim ślady różnorodnych przewartościowań, jakim w ciągu wieków ulegały wyobrażenia demoniczne pod wpływem przemian zachodzących w strukturze życia społecznego i kulturze umysłowej poszczególnych ludów słowiańskich.

Pierwszą wzmiankę o słowiańskich wierzeniach demonicznych odnajdujemy w „Dziejach wojen” Prokop z Cezarei (VI w.). Dotyczy ona występowania kultu duchów przyrody u południowosłowiańskich plemion Antów i Sklawinów, którzy – jak podaje Prokop – „oddają ponadto cześć rzekom, nimfom i innym jakim duchom i składają im ofiary, a w czasie tych ofiar czynią wróżby”.

Znacznie bogatszy zasób wiadomości dostarczają nam późniejsze przekazy historyczne (X–XIII w.), jak: zapisy kronikarzy niemieckich, duńskich i słowiańskich (Sakso Gramatyk, Helhold, Adam Bremeński, Thiethmar, Nestor, Kosmas), relacje podróżników arabskich (ibn Rosteh,al-Gardeli), opracowany przez Rudolfa z Rud Raciborskich tzw. „Katalog magii Rudolfa” oraz wczesnoruskie utwory literackie („Byliny” kijowskie i nowogorodzkie, „Słowo o wyprawie pułku Igora”) i kazania („Słowo niejakiego Chrystolubca”, „Słowo św. Grzegorza Teologa o tym, jak poganie kłaniali się bożkom” czy „Słowo ojca naszego Jana Złotoustego Chryzostoma”). Powyższe źródła zawierają szereg drobnych opisów wątków słowiańskich wierzeń demonicznych. Niektórzy badacze kultury słowiańskiej (np. Al. Brückner, L. Niederle czy V.J. Manzikka) uważali, iż z pewną rezerwą odnosić się należy do wartości poznawczych danych opisów, a zwłaszcza do obiektywizmu zawartych w nich sądów i ocen, jak również do stopnia adekwatności przedstawiania ówczesnego stanu wierzeń słowiańskich. Składały się na to następujące przyczyny:

1. Autorzy tych przekazów przeważnie nie wywodzili się z kręgu słowiańskiego (Niemcy, Duńczycy, Grecy, Arabowie), a zatem posiadana przez nich wiedza o słowiańskich tradycjach kulturowych, języku, obyczajach i wierzeniach religijnych była stosunkowo powierzchowna, a niekiedy wręcz fałszywa.

2. Zawarte w danych źródłach historycznych przekazy o wierzeniach słowiańskich sporządzone były przeważnie w duchu interpretacji chrześcijańskiej. Ukazywały więc dane wierzenia jako praktyki pogańskie o pejoratywnym znaczeniu społecznym.

Trzeba przyznać, iż taki stan rzeczy wynikał również z sytuacji, jaka w okresie IX–XIII w. zaistniała na ziemiach słowiańskich. Miał wówczas miejsce proces chrystianizacji Słowiańszczyzny. Dokonywał się on w kontekście ostrej walki z funkcjonującymi na danych obszarach tradycyjnymi wierzeniami religijnymi. Prowadzone w tym zakresie działania uwieńczone zostały formalnym zwycięstwem chrześcijaństwa, wniesionego z zewnątrz do kultur rodowych, jako religii warstw panujących. Faktycznie jednak, w różnych rejonach Słowiańszczyzny, przez długi jeszcze okres występowało zjawisko tzw. dwuwiaru. Polegała ona na kultywowaniu dawnych praktyk religijnych równolegle z kultem chrześcijańskim. Klasycznym w tym względzie przykładem może być znany jeszcze w XIX w. zaduszkowy obrzęd „dziadów białoruskich”. Obrzęd ten był reliktową formą dawnego słowiańskiego kultu dusz przodków, zwalczaną przez Kościół. Na jego kanwie powstał głośny poemat A. Mickiewicza pt. „Dziady”, w przedmowie do którego czytamy: „…pospólstwo święci dziady tajemnie w kaplicach lub pustych domach niedaleko cmentarzy. Zastawia się tam pospolicie uczta z rozmyślnego jadła, trunków, owoców i wywołuje się dusze nieboszczyków. Dziady nasze mają to szczególnie, że obrzędy pogańskie pomieszane są z wyobrażeniami religii chrześcijańskiej, zwłaszcza iż dzień zaduszny przypada około czasu tej uroczystości. Pospólstwo rozumie, iż potrawami, napojami i śpiewami przynosi ulgę duszom czyszczowym”.
Dawne wierzenia religijne oraz związane z nimi praktyki i obrzędy, likwidowane przez chrześcijaństwo i ostro rugowane z życia społecznego, znalazły schronienie w lokalnych kulturach ludowych na zasadzie inercji tradycji. Wypełniały tu istotne funkcje społeczne: przyczyniały się do integracji poszczególnych zbiorowości wiejskich oraz do kształtowania poczucia ich odrębności społecznej przy równoczesnym zachowywaniu i kultywowaniu ciągłości rodzimych tradycji. Równocześnie słowiańska kultura ludowa znajdowała się pod przemożną presją ciążenia ideologii chrześcijańskiej. Chodziło tu bowiem o niebagatelny problem ukształtowania, w świadomości mas ludowych, określonego stereotypu myślenia mitologicznego oraz wytworzenie zgodnych z nim postaw i zachowań w życiu codziennym. W konsekwencji liczne wątki wierzeń chrześcijańskich przeniknęły do kultury ludowej. Dało to podstawy do rozwoju procesu tworzenia się specyficznych słowiańsko-chrześcijańskich wyobrażeń demonicznych oraz przyporządkowanych im praktyk i czynności magiczno-religijnych.
Ukształtowany w ten sposób ludowy konglomerat wierzeniowy w poważnym stopniu odbiegał od oficjalnej wykładni doktryny chrześcijańskiej, najczęściej mało znanej i obcej ludowi słowiańskiemu. Dlatego też wierzenia te były krytykowane i zwalczane przez urzędowe czynniki kościelne jako przejawy pogaństwa lub oznaki herezji.
Odwołać się tu można do konkretnych faktów odnotowanych w różnych źródłach historycznych. W „Słowie niejakiego Chrystolubca” po wzmiance, iż Rusini modlą się do „…wił, rodu i rożanic”, odnajdujemy następującą krytykę łączenia kultu maryjnego z dawnym kultem duchów opiekuńczych: „…nie tylko zaś z pustoty zło czynimy, ależ i mieszamy niektóre czyste modlitwy z przeklętym ofiarowaniem bałwańskim, trzechświętej Bogurodzicy z rożanicami, ci, co stawiają tylko kucję, inni zaś trapezy (stoły ofiarne) zakonnego obiadu, co zowie się bezzakonną trapezą, przypisaną rodu i rożanicom na przegniewanie Boga”. Podobna krytyka łączenia dawnego kultu duchów opiekuńczych z obrzędowością chrześcijańską Wielkiego Tygodnia występuje w anonimowym kazaniu duchownego polskiego z początku XV w., „Są niektórzy, co nie myją umyślnie misek po obiedzie w uroczysty Wielki Czwartek, aby nakarmić dusze i inne duchy, co się nazywają ubożę; głupio wierząc, iż duch potrzebuje rzeczy cielesnych. Niektórzy zostawiają resztki umyślnie w misach po obiedzie jakoby dla nakarmienia dusz czy też pewnego demona, co się nazywa ubożę, ale to śmiechu warte, ponieważ często myślą głupcy i lekkomyślni, że to, co zostawili, zjada wymienione ubożę, które pielęgnują, bo jakoby przynosi szczęście, ale wtedy często przychodzi pies i – jak nie widzą – zjada te resztki”. Z kolei na inne zjawisko ludowego synkretyzmu religijnego zwracał uwagę Marcin z Urzędowa pisząc – w wielkim zielniku z końca XVI w. – co następuje: „…u nas w wilię św. Jana niewiasty ognie paliły, śpiewały, diabłu cześć i modły czyniąc, tego zwyczaju pogańskiego do tych czasów w Polszcze nie chcą opuszczać, ofiarowania z byliny czyniąc, wieszając po drzewach i opasując się nią, czynią sobótki, palą ognie, krzesząc je deskami, aby była prawie świętość diabelska, śpiewając pieśni, tańcując”.
Dalszym przeobrażeniom uległy zwłaszcza zachodnio- i środkowosłowiańskie wyobrażenia demoniczne w okresie XVI–XVIII w. U podstaw tych przeobrażeń tkwiły przemiany, jakie zaistniały w europejskiej kulturze umysłowej doby reformacji i kontrreformacji.
Epoka Odrodzenia, podejmując ideały humanizmu i reformacji, kształtowała nowy stosunek do życia i człowieka. Zrodziła „tytanów myśli i czynu” i przyczyniła się do rozwoju tzw. nauk tajemnych (astrologii, alchemii, okultyzmu, magii) oraz wiary w różnorodne moce nadprzyrodzone. Przedstawiciele nauk tajemnych poszukiwali recept na produkcję złota czy eliksiru wiecznej młodości, zajmowali się wywoływaniem duchów oraz układali horoskopy dla władców i warstwy panującej. Natomiast w szerokich kręgach społecznych szerzyła się zabobonna wiara we wszelakiego rodzaju praktyki tajemne, wróżby, gusła i działania magiczne oraz narastał paniczny lęk przed demonami piekielnymi i ich ziemskimi sojusznikami – czarownikami i czarownicami. Szczególne nasilenie tych zjawisk miało miejsce na ziemiach niemieckich po wojnie trzydziestoletniej.
W 1484 r. papież Innocenty VII ogłosił encyklikę „Summis desiderantium” potępiającą uprawianie czarów i współdziałanie z siłami nieczystymi. „Wiele osób – czytamy w tym dokumencie – męskiego i żeńskiego rodzaju, zapominając o zbawieniu duszy i wierze katolickiej, wdaje się z demonami (…) sprowadzając zniszczenie i zbrodnie za pomocą czarów, zaklęć i innych haniebnych wieszczbiarskich wykroczeń, skutkiem czego niszczeją i giną nowo narodzone dzieci, zwierzęta, plony pól, winnice i owoce w sadach, ponadto złe te istoty bólem i udręczeniem nawiedzają ludzi i zwierzęta, odbierają mężczyznom zdolność płodzenia, a kobietom poczęcia, przeszkadzają mężom i żonom wypełniać wzajemne obowiązki małżeńskie, wreszcie w bluźnierski sposób wypierają się wiary”.
Trzy lata później ukazało się głośne dzieło dwóch inkwizytorów Institorisa i Sprengera – „Malleus Maleficarum” („Młot na czarownice”). Autorzy, odwołując się do wspomnianej encykliki Innocentego VII, wzywali do podjęcia zdecydowanej walki z mocami piekielnymi, a zwłaszcza z ich ziemskimi popleczniczkami – czarownicami. Stronice tego dzieła przepojone są chorobliwą wprost nienawiścią do kobiet, które stanowić miały „…siedlisko wszelakiego zła już od zarania stworzenia” i tym samym uważane były za aktywne współuczestniczki „…szatańskiego spisku przeciw światu i rodzajowi ludzkiemu.” Tak więc „polowanie na czarownice” zostało zapowiedziane i wkrótce już miały zapłonąć stosy.
O dużej poczytności „Młota na czarownice” świadczy fakt, iż dzieło to miało w tym czasie największą ilość wydań i przekładów. Do utworu tego nawiązywali wszyscy późniejsi autorzy prac (z XVI–XVII, a nawet jeszcze i XVIII w.)poświęconych czarownictwu. „Czarownicy – pisał np. Trithanius w traktacie „Antipalus malefictorum” („Przeciwnik czarów”) z 1508 r. – to wstrętni ludzie, a zwłaszcza kobiety pośród nich. Wyrządzają one rodzajowi ludzkiemu nieobliczalne szkody, uciekając się do pomocy złych duchów i czarodziejskich napojów (…) Najczęściej przyprawiają ludzi o opętanie, rzucając ich na pastwę demonów, które ich dręczą wśród nieopisanych katuszy. Niestety liczba takich czarownic jest ogromna, w każdej połaci kraju i nawet w najmniejszej wiosce znaleźć można czarownice (…) Przez złośliwość tych kobiet umierają ludzie i bydło, a nikt nie pomyśli o tym, że dzieje się to poprzez te wiedźmy. Wielu ludzi nękają najsroższe choroby i nie zdają oni sobie sprawy, że są w mocy diabłów”.
W piśmiennictwie tego okresu wiele uwagi poświęcano kwestii przedstawienia obrazu demonologii piekielnej. Np. według koncepcji J. Weihera z połowy XVI w. w świecie działać miało 6666 legionów szatańskich, z których każdy składał się z 6666 demonów, całością zaś kierowała starszyzna diabelska z królem Belzebubem na czele. Z kolei autor anonimowego dzieła „Prawdziwy ognisty Smok albo władza nad duchami niebios i piekieł i nad mocarstwami ziemi i powietrza” dokonał następującej prezentacji najwyższej zwierzchności imperium piekielnego:
– Lucyper, cesarz,
– Belzebub, książę,
– Astaret, wielki mongoł,
– Lucifage, minister-prezydent,
– Satanachia, marszałek polny,
– Fleurety, nadworny mistrz,
– Nebires, podkomorzy,
– Bael, mistrz ceremonii,
– Aarel, wielki kwestarz,
– Marbas, marszałek sprawiedliwości,
– Pruslas, radca generalny królewszczyzny,
– Aamon, prezydent propagandy,
– Barkalos, prezydent warsztatów smołowych,
– Guseyn, prezydent rady szkolnej,
– Buer, prezydent kolegium handlowego,
– Vobis, pierwszy generalny adiutant cesarza,
– Balthim, drugi generalny adiutant cesarza,
– Pursan, trzeci generalny adiutant cesarza,
– Abiger, czwarty generalny adiutant cesarza,
– Lurey, generalny geniusz,
– Valefar, generał konnicy,
– Foran, generał konnicy,
– Ayperos, generał inżynierii,
– Nuberus, generał inżynierii,
– Glastaboras, kanclerz orderowy…
W tworzonym obrazie demonologii diabelskiej wskazać należy na dwie kwestie, które uzyskały następnie rozwinięcie w ludowych wierzeniach demonicznych. Pierwszą z nich była koncepcja hierarchizacji bytów diabelskich, drugą zaś ich indywidualizacja.
Analogiczne zjawiska wystąpiły również w tych krajach słowiańskich, które podlegały wpływom katolickim i protestanckim (zwłaszcza Polska i Czechy). Począwszy od połowy XVI w. przenikały do tych krajów zachodnioeuropejskie wierzenia o diabłach i czarownicach. Szczególną rolę w ich upowszechnianiu spełniała rodzima i przekładowa popularna literatura konfesyjna. W Polsce ukazują się wówczas takie pozycje, jak „Postępek prawa czartowskiego przeciw narodowi ludzkiemu” (Brześć 1570), Stanisława z Gór Poklateckiego „Pogrom, czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze” (Kraków 1595), „Młot na czarownice” w przekładzie s. Ząmbkowica (Kraków 1614), „Sejm piekielny” (1622), „Czarownica powołana abo krótka nauka i przestroga z strony czarownic” (Poznań 1639) itd. Ponadto dana problematyka podejmowana była także w wielu innych pracach, jak np., J. Haura
„Skład abo skarbiec znakomitych sekretów ekonomiej ziemiańskiej” (1689) czy pierwsza polska encyklopedia pióra B. Chmielowskiego – „Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej sciencjej pełna, na różne tytuły jak na classes podzielona: mądrym dla memoriału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowana” (1746). W encyklopedii tej kwestiom czartologicznym poświęcony został obszerny rozdział pod znamiennym tytułem: „Jadów y czartowskich zdrad matka Thessalia, puszka Pandory pod pokrywką dobroci nieszczęść, chorób i śmierci pełna albo o czarcie, opętanych, czarnoksięstwie, czarach y upiorach scienda”. Rozwinięciem tego rodzaju literatury w XVIII w. stały się liczne drobne utwory (najczęściej anonimowe) odpustowo-jarmarczne poświęcone propagandzie miejsc cudami słynących (sanktuariów kultowych).
Utwory te zawierały także bogate informacje o działalności sił szatańskich, opętaniach, wróżbach i czarach.
Propagandzie wiary w złe moce piekielne służyła także sztuka sakralna, jak również widowiska o treści religijnej (szopki, jasełka) organizowane najczęściej z inicjatywy duchowieństwa. Wizja diabła, przedstawiana na malowidłach i w rzeźbach kościelnych, jak również poprzez postacie sceniczne, niewątpliwie bardzo silnie oddziaływać musiała na wyobraźnię prostego ludu, budząc w nim poczucie lęku i trwogi przed groźnymi siłami piekieł. Wszystko to łącznie z narastającymi wówczas wpływami kościoła na życie wsi, znacznie przyczyniło się do określonych przewartościowań w sferze wierzeń ludowych. Istotną cechą tych procesów było włączenie funkcjonujących wyobrażeń demonicznych i postaci pół demonicznych do kręgu rodziny istot diabelskich. W konsekwencji tego importowane z Europy Zachodniej diabły i czarownice zadomowiły się pod strzechą słowiańską, a ich wyobrażenia ulegały stopniowemu wtapianiu się w lokalne tradycje kulturowe. Doszło w ten sposób do ukształtowania się całej plejady wyobrażeń diabłów słowiańskich (szlacheckich, chłopskich, leśnych, wodnych, górskich, polnych, błotnych itp).
Propagowane w dobie Oświecenia hasła upowszechniania oświaty oraz zwalczania ciemnoty i zabobonów przyczyniły się do narastania krytycznego stosunku wobec zabobonnej wiary w diabły i czarownice. W rezultacie zaprzestano inkwizycyjnych „polowań na czarownice” i tym samym wygasły płomienie stosów. Jednakże idee oświeceniowe w bardzo nikłym tylko stopniu docierały do środowisk wiejskich i małomiasteczkowych. Środowiska te nadal podlegały przemożnym wpływom niezbyt wykształconego duchowieństwa parafialnego oraz szeroko kolportowanej literatury jarmarczno-odpustowej w dalszym ciągu propagującej wiarę w działanie sił piekielnych. Tak więc w ciągu XVIII–XIX w. nastąpiło ugruntowanie się pozycji wyobrażeń diabelskich w wierzeniach, kulturze obyczajowej, folklorze i sztuce ludów słowiańskich. Równolegle jednak sama postać diabła uległa pewnej metamorfozie. Z istoty groźnej, budzącej lęk i trwogę, przeobraził się on w istotę swawolną, psotliwą, głupkowatą i niekiedy śmieszną. Oczywiście mógł on w dalszym ciągu szkodzić człowiekowi, ale ten ostatni nie był już wobec niego bezradny; mógł go zwalczać, oszukiwać, a nawet wykorzystywać. Jak bowiem głosi ludowe porzekadło, „Nie taki diabeł straszny, jak go malują.”

Artykuł Świat słowiańskich duchów i demonów od lat fascynuje naukowców. Jedna z najważniejszych książek poświęconych polskiej demonologii. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/swiat-slowianskich-duchow-i-demonow-od-lat-fascynuje-naukowcow-jedna-z-najwazniejszych-ksiazek-poswieconych-polskiej-demonologii-wideo/feed/ 0