Czemu ta przepaść, która braci dzieli
Na pokrzywdzonych i na krzywdzicieli,
Tak jest bezbrzeżną, jako oceany,
A taką straszną, jak rozwarte rany?…
Czemu jej zrównać, zapełnić nie mogą
Wybuchy pomsty swych ogniów swych pożogą?
Czemu jest zawsze, jak rozpacz, bezdenna,
A jak nienawiść — okropna, płomienna?
Krwią swoją ludzkość zalewa ją co dnia,
W głębie jej leci i cnota i zbrodnia,
I łza, i klątwa, i miłość, i zdrada,
A przecież wszystko gdzieś marnie przepada…
Olbrzymie serca i umysłu siły,
Życie milionów, milionów mogiły,
Czas rzuca na dno, przez lata, przez wieki,
A brzeg od brzega tak zawsze daleki!
W przepaść tę szermierz rzuca hasło boju,
Cichy myśliciel — ustawę pokoju,
Mędrzec — pęk światła słonecznego z nieba,
Nędzarz — pot krwawy i czarny kęs chleba,
Bohater — sławę, geniusz — swoje trudy,
Życie — swe prawa i swoje zjawiska,
Duch — swą tęsknotę, dzieje — całe ludy;
Bóg nawet wstaje i grom swój w nią ciska…
A przecież, dotąd pragnieniem ziejąca,
Plamą jest ziemi i przeczeniem słońca.
Jestże kto, pytam, co zapładnia ziarna,
Które ta zgroza pochłonęła czarna?
I czyż z nich kiedy złoty plon wystrzeli,
I bratnim chlebem ludzkość się obdzieli?
O! śpiesz się słońce! Zbyt wschodzisz powoli,
Nad przepaściami głębokich niedoli!
O! śpiesz się słońce! Niech dzień nowy wstanie!…
Wszak tylko światło zwycięża otchłanie.
(344)