Po Królewskiem jeziorze samotny płynąłem,
Łódka, pędzona wiosłem, chyżo naprzód biegła.
Wokół lasów i urwisk pustynia rozległa,
Podemną bezdeń wody, granity nad czołem.
Czarna bezdenna woda wiatrem kołysana,
Dziko szemrze i jęczy. Skalne krzesanice
Wpadają w nią i toną, rwąc w odmęt źrenice,
Które odtrąca twarda, prostopadła ściana.
Dziwna, ponura czarność tej ogromnej wody,
A ponademną, w bezmiar wyniesiona szczytem,
Góra śniegu, pochmurnym owiana błękitem,
Pochylona, olbrzymia — Bogu z nieba schody.
W wązkim skalnym zakręcie łódź wstrzymuję: głusza…
Taka cisza, jak gdyby nie było istnienia…
Las, góry, woda, śniegi i bezbrzeż milczenia…
Czy to jezioro? Czy to moja własna dusza?
Jestemż?! Czylim w otchłanie wpłynął własnej duszy?!
Jakie góry olbrzymie… Jaki las samotny…
Jaka gra chmur i słońca w wyżynie zawrotnej…
A wszystko w jakiejż wielkiej pogrążone głuszy…
Dusza ludzka zjawiona w całej pełni swojej!
Nieznana mi, tajemna — — patrzę się w podziwie…
Jaka ogromna ! Jaka bezdenna straszliwie!
Jak w głąb się zlewa… W niebie jak wysoko stoi!
Jestże to dusza moja? ludzka? w ludzkiem ciele?
Tyle załomów, kotlin, szczytów? przestrzeń taka?!
Jestże to dusza ludzka, z tą duszą jednaka,
Która się mieści w domu, w rynku i w kościele?!
O nie! Oto zjawisko cudowne, olbrzymie!
Potworne swą wielkością, straszliwe swą siłą!
Tysiąc wieków ją z warstew tysiąca tworzyło!
To dusza ludzka? ludzka? Te turnie w chmur dymie?
Ha! Ozwijże się głosem godnym swojej mocy
Duszo ludzka, ty dumna, ty wielka, ty górna!
Otwarta… słońcu; cicha… jak popiołów urna;
Wielka… jak świat; tajemna… jak las o północy.
Stoję przed tobą, jako przed olbrzymim tumem,
W który lękam się wstąpić — — zginę tam, przepadnę…
Mózg mój wstecz się potoczył, zmysły me bezwładne…
Milcz na Boga! Zabiłabyś słów swoich szumem!
Jeden On z tobą może mówić, słuchać ciebie,
O duszo ludzka w prawdzie i w jawie widziana…
Za wielkaś! Otchłań w tobie, otchłań nieprzejrzana,
Mieszcząca wszystko, co jest na ziemi i w niebie.
[1900 r.]
(106)