6 października wyleciała w powietrze aula Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Sprawcy dołożyli wszelkich starań, żeby żadna osoba nie ucierpiała. Jednak PRL ukarał ich z najwyższą surowością. W ich obronie stanęli Szymborska, Kuroń…

w PRL


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze
Ryszard Kowalczyk (pośrodku) i jego brat Jerzy (z lewej) podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej w Gdańsku, 18 grudnia 2010
Ryszard Kowalczyk (pośrodku) i jego brat Jerzy (z lewej) podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej w Gdańsku, 18 grudnia 2010

Była godz. 0.40, 6 października 1971 r. Mieszkańców okolic Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu obudził głuchy huk. Przed domy stojące na Oleskiej wybiegli ludzie. Studenci z akademików stanęli w oknach. Zobaczyli mnóstwo szkła i kawałki krzeseł. Aula WSP wyleciała w powietrze. Tu miała się odbyć dekoracja funkcjonariuszy MO i SB, wśród których byli odpowiedzialni za krwawe stłumienie robotniczych wystąpień w Szczecinie w Grudniu ’70.

Bombę skonstruował i podłożył 30-letni wówczas Jerzy Kowalczyk, pracownik techniczny Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Jego 34-letni brat Ryszard, asystent w katedrze fizyki na WSP, wykonał obliczenia potrzebne do konstrukcji bomby.

Wysadzoną aulę mogli oglądać tylko pracownicy uczelni. Wszystkich od razu zaangażowano do odgruzowywania. Pracowali także bracia Jerzy i Ryszard Kowalczykowie. Milicjanci bacznie przyglądali się pracom . Sprawdzali, czy ludzie nie chowają czegoś do kieszeni. Sami szukali elementów bomby. MO miało oko na wszystko. Uczelni strzeżono dniem i nocą. Aulę odbudowano w kilka miesięcy. Dla władz komunistycznych stało się to priorytetem, tak samo jak odnalezienie sprawców. Do Opola ,,rzucono” i zaangażowano wszystkie siły niezbędne do ich wykrycia.

Aula WSP w Opolu była dla nich symbolem reżimu.

– Tutaj zganiano nas na coroczne akademie PZPR i MO. Tutaj zmuszano nas do słuchania, że nasi biskupi to zdrajcy, że studenci to warchoły

– wspomina Ryszard Kowalczyk.

Wybuch wyrwał podłogę i zniszczył dach. Nikomu nic się nie stało.

– Bo nie pragnęliśmy niczyjej śmierci. To milicjanci w 1970 r. celowali do robotników z karabinów i pociągali za spusty, by ich zabić

– mówił Ryszard.

Skutki wybuchu w auli WSP w Opolu 6 X 1971 roku
Skutki wybuchu w auli WSP w Opolu 6 X 1971 roku

Do aresztu trafili pod koniec lutego 1972 r. Zdradził ich kawałek drutu, którym Jerzy przesłał impuls elektryczny do mechanizmu bomby z piwnicy, gdzie miał pracownię. Uciekając przed eksplozją, nie zdołał go zabrać ze sobą.

Prokuratura wskazała jednoznacznie na polityczną motywację ich czynu i podkreśliła, że są „zdecydowanymi wrogami ustroju socjalistycznego Polski Ludowej”. Podczas wizji lokalnej Jerzy Kowalczyk powiedział:

„Miałem nadzieję, że wysadzenie auli przed tą milicyjną uroczystością zostanie jednoznacznie przez społeczeństwo odczytane jako demonstracja polityczna”.

Zostali oskarżeni o zamach na życie funkcjonariuszy. Dla obu prokuratura zażądała kary śmierci. Po dwóch tygodniach procesu Sąd Wojewódzki w Opolu skazał Jerzego na karę śmierci, Ryszarda na 25 lat więzienia. Sąd Najwyższy utrzymał wyroki w mocy. Dodatkowo nałożono na nich grzywnę, która miała pokryć straty materialne powstałe w wyniku wybuchu. Wyceniono je na 4 mln zł. Bracia spłacali to przez 20 lat.

– Wiem, że do strat dopisano także rzeczy, które nie uległy zniszczeniu, ale w trakcie porządkowania ktoś je po prostu wyniósł

– wspominała Wiesław Ukleja z Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania.

– To nie Kowalczykowie byli terrorystami, ale zbiorowym terrorystą był reżim polityczny, który sprawował nad Polską nadzór w imieniu Związku Radzieckiego

– zaznacza Ukleja.

W ich obronie wystąpili przede wszystkim późniejsi działacze KOR, którzy zorganizowali akcję wysyłania indywidualnych listów do Rady Państwa z wnioskami o łaskę. Do Rady Państwa z prośbą o ułaskawienie wystąpili też polscy intelektualiści i artyści, m.in. Wisława Szymborska, Stanisław Lem, Kazimierz Dejmek i Daniel Olbrychski. W styczniu 1973 r. Jerzemu zamieniono karę śmierci na 25 lat.

O braci upomniano się ponownie po Sierpniu ’80. Podczas wielu manifestacji żądano złagodzenia ich kar. Ryszard został zwolniony warunkowo w 1983 r., Jerzy dwa lata później.

Na politechnice i torfowiskach

Obu trudno było znaleźć pracę. Jerzy wyjechał w rodzinne strony pod Wyszkowem i zaszył się na odludziu. Ryszarda zatrudniono w końcu w Wyższej Szkole Inżynierii, ale tylko jako pracownika technicznego. W piwnicy naprawiał m.in. rowery. Prawa obywatelskie przywrócił braciom prezydent Lech Wałęsa, wówczas też nastapiło zatarcie wyroku w rejestrze skazanych. Ryszard powrócił wówczas do wykładów na uczelni, na Politechnice Opolskiej. Jerzy mieszka w pobliżu rodzinnego domu pod Wyszkowem. Zaszył się na torfowiskach, zjednał się z przyrodą i żyje z prac dorywczych.

W 2003 r. NZS i część radnych opolskich wystąpili z wnioskiem o nadanie Kowalczykom tytułu honorowego obywatelstwa miasta Opola. Radni się nie zgodzili, argumentując, że w dobie zagrożenia terroryzmem nie można pochwalać czynów de facto terrorystycznych.

Ryszard Kowalczyk:

– Ja żadnych tytułów nie chcę. Ale jest mi trochę przykro. Różne były sposoby walki z komunizmem. Myśmy z bratem wybrali właśnie taki. Ale nie gloryfikuję go. Chcę tylko spokoju. Myśmy – w naszym mniemaniu – już odpokutowali.

Jerzy Kowalczyk:

– W więzieniu straciłem zdrowie, jestem inwalidą. Żyję na torfowiskach. Jestem szczęśliwy… prawie szczęśliwy, jak Iwan Denisowicz Sołżenicyna, kiedy najadł się do syta, czegokolwiek, ale do syta. Czy warto było zapłacić taką cenę za bunt przeciwko tyranii?! Każde ludzkie działanie składa się z małych etapów – jak świat z atomów. Wszystko, co nowe, rodzi się w boleściach. Niestety.

***

Tekst poniższy jest obszernym fragmentem wykładu wygłoszonego na sympozjum nt. „Dramat braci Kowalczyków: ślepy zaułek czy początek opolskiej drogi do wolności?”, wygłoszonym przez Zbigniewa Bereszyńskiego, w październiku 2006 r.

Desperacki czyn Kowalczyków z aktami desperacji, do jakich uciekali się zrewoltowani robotnicy, palący w grudniu 1970 i czerwcu 1976 r. gmachy komitetów wojewódzkich PZPR. We wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia z niszczeniem obiektów postrzeganych jako symbole panującego w kraju zniewolenia – pisze Zbigniew Bereszyński

Jerzy i Ryszard Kowalczykowie byli radykalnymi antykomunistami, którzy od dzieciństwa – pod wpływem odebranego w domu wychowania – bardzo boleśnie odbierali panującą w Polsce atmosferę politycznego zniewolenia. Podobnie jak inni ludzie o podobnym nastawieniu, nie widzieli oni w tamtych czasach możliwości otwartego artykułowania swoich przekonań w jawnie prowadzonej działalności opozycyjnej.

W świetle dotychczasowych doświadczeń, świeżo potwierdzonych w 1971 r. przez procesy działaczy RUCH-u, było bowiem rzeczą oczywistą, że działalność taka może szybko zakończyć się aresztowaniem i wyrokami skazującymi. Sytuacja ta skłaniała, czy wręcz zmuszała, oponentów reżimu do działania w konspiracji oraz sięgania po wzorce z czasów II wojny światowej i z okresu bezpośrednio powojennego. W przypadku braci Kowalczyków czynnikiem sprzyjającym sięganiu po tego rodzaju wzorce historyczne były także tradycje rodzinne, związane z czynnym udziałem ich stryja w powojennej partyzantce antykomunistycznej.

Akt destrukcji jako manifest

Czyn braci Kowalczyków był niedopuszczalnym w innych warunkach politycznych aktem desperacji ludzi pozbawionych innej możliwości skutecznego zamanifestowania swojego sprzeciwu wobec panujących w kraju stosunków. Był to czyn tego samego rodzaju, co planowane przez działaczy RUCH-u spalenie muzeum Lenina w Poroninie czy dokonany w 1968 r. – w proteście przeciwko najazdowi na Czechosłowację – przez ludzi z tego samego środowiska czyn w postaci zrzucenia z Rysów tablicy upamiętniającej wejście Lenina na ten szczyt.

Można także zestawiać desperacki czyn Kowalczyków z aktami desperacji, do jakich uciekali się zrewoltowani robotnicy, palący w grudniu 1970 i czerwcu 1976 r. gmachy komitetów wojewódzkich PZPR. We wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia z niszczeniem obiektów postrzeganych jako symbole panującego w kraju zniewolenia. Brak możliwości pozytywnego działania na płaszczyźnie społecznej popychał w tamtych czasach przeciwników reżimu ku aktom destrukcji (lub nawet autodestrukcji) jako jedynej dostępnej im formie zamanifestowania swojej postawy.

18 maja 1972 r., podczas wizji lokalnej, aresztowany Jerzy Kowalczyk powiedział:

„Istotą i zasadniczym celem mego działania było wytworzenie w społeczeństwie przekonania o istnieniu w Polsce jakiejś siły – opozycji walczącej z aktualnie istniejącym porządkiem politycznym”.

Dał on również wyraz przekonaniu, że „wysadzenie auli przed tą uroczystością zostanie jednoznacznie przez społeczeństwo odczytane jako demonstracja polityczna”.

Na polityczną motywację czynu wskazywała jednoznacznie także prokuratura, podkreślając w akcie oskarżenia, że Jerzego i Ryszarda Kowalczyków łączyła – obok więzów rodzinnych – „wspólnota poglądów politycznych zdecydowanie wrogich ustrojowi socjalistycznemu Polski Ludowej”.

Jeszcze przed grudniem 1970 r. Kowalczykowie myśleli o przeprowadzeniu niegroźnej, ale spektakularnej akcji pirotechnicznej, która ośmieszyłaby doroczne esbecko-milicyjne uroczystości w auli WSP. Po grudniowej tragedii z 1970 r. nie myślano już jednak o żartach, lecz o bardziej dramatycznym zamanifestowaniu swojej opozycji wobec zbrodniczego reżimu komunistycznego:

„Wtedy to – wspomina Ryszard Kowalczyk – nasz zamysł ośmieszenia milicjantów, gromadzących się co roku w auli WSP, przerodził się w plan zniszczenia tego miejsca. Wtedy wydawało się nam, że komunizm i zniewolenie naszego narodu będą trwać jeszcze wieki. Aula WSP, obok której codziennie musieliśmy przechodzić, idąc do pracy, była dla nas symbolem tego zniewolenia, tej podłości, cynizmu i hipokryzji władców PRL-u […] Po masakrze robotników nasza bezsilność i autentyczna rozpacz, że mordują rodaków, pchnęły nas do szaleńczego kroku zniszczenia tego symbolu zniewolenia, służalczości i areny do świętowania czcicieli namiestników Kremla. Może nawet i tak by się nie stało, może poprzestalibyśmy na wspomnianym ośmieszeniu gromadzących się tam dostojników PRL, ale właśnie w tej auli, jak dowiedzieliśmy się, mieli być dekorowani bezpośredni uczestnicy masakry, posłuszni władzy komunistycznej milicjanci, oddelegowani służbowo z Opola do Gdańska. Później, w czasie śledztwa, zarzucano nam, że spowodowaliśmy ogromne zagrożenie, że planowaliśmy unicestwić zgromadzonych tam ludzi. Gdybyśmy chcieli kogokolwiek zabić w ten sposób, to byśmy zabili. Tak się jednak nie stało, bo się stać nie miało! Decyzja o czasie eksplozji i samym akcie odpalenia ładunków należała do nas, a przede wszystkim do Jurka, i wszelakie zarzuty budowane na bezpodstawnych oskarżeniach są jedynie spekulacjami. Milicjanci w 1970 roku celowali do robotników z karabinów i pociągali za spusty, by ich zabić, i zabijali ich. My nie pragnęliśmy niczyjej śmierci i nikt wtedy nie zginął, włos nawet przy tej eksplozji nikomu z głowy nie spadł, zniszczeniu uległa jedynie część wnętrza auli. Osobnym zagadnieniem jest osąd moralny i prawny naszego czynu, ale jedynie w wymiarze faktów, a nie konfabulacji całego aparatu śledczego i sądowniczego”.

Przełom w politycznej historii kraju

Czyn w postaci wysadzenia auli opolskiej WSP był niezwykle spektakularnym aktem sprzeciwu wobec rządów komunistycznych w Polsce, przesłaniającym swoją skalą inne tego rodzaju akty sprzeciwu o charakterze destrukcyjnym. Nie pozostał on tylko w sferze planów, jak podobna akcja działaczy RUCH-u na terenie Poronina. Nie pozostał niezauważony przez współczesnych, jak tragiczna ofiara Ryszarda Siwca, który w 1968 r. – w bardzo podobnym akcie desperacji – dokonał samospalenia w bezsilnym proteście przeciwko udziałowi wojsk polskich w najeździe na Czechosłowację.

Trudno jednak powiedzieć, aby czyn Jerzego Kowalczyka przyniósł jakieś wymierne efekty polityczne, na jakie mogliby liczyć w tamtym czasie bracia Kowalczykowie. Nic nie wskazuje na to, aby czyn ten stał się dla kogokolwiek źródłem politycznej inspiracji. Nie zaowocował on pojawieniem się nowych inicjatyw opozycyjnych ani też nie spowodował żadnych zmian w polityce reżimu komunistycznego. W sensie politycznym był to czyn bezowocny, a Kowalczykowie nie znaleźli żadnych naśladowców – ani w regionie opolskim, ani w skali krajowej.

Dalsze losy sprawy Kowalczyków miały jednak dużo większe – wręcz przełomowe – znaczenie dla politycznej historii kraju. Zadecydowała o tym głównie postawa władz PRL, które – kierując się chęcią zemsty i zastraszenia potencjalnych oponentów – uczyniły z obu braci politycznych męczenników, co z kolei zaowocowało pojawieniem się szerokiego ruchu społecznego w ich obronie.

W przeciwieństwie do tych, którzy mieli świętować w dniu 6 października 1971 r., Kowalczykowie nie mieli na sumieniu żadnego rozlewu krwi. Podłożony przez Jerzego Kowalczyka ładunek wybuchowy nikogo nie zabił ani nie zranił; ucierpiały jedynie dobra natury materialnej. Mimo to władze komunistyczne, po aresztowaniu obu braci w lutym 1972 r., oskarżyły ich o czyn z art. 126 par. 1 kodeksu karnego, stanowiącego, co następuje: „Kto w celu wrogim Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej dopuszcza się gwałtownego zamachu na życie funkcjonariusza publicznego lub działacza politycznego, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10 albo karze śmierci”.

Była to ewidentnie błędna kwalifikacja prawna, na co zwracali uwagę obrońcy obu oskarżonych. Władzom PRL nie chodziło jednak o wymiar sprawiedliwości, ale o zemstę i posianie strachu w społeczeństwie. Dyspozycyjni wobec reżimu sędziowie Sądu Wojewódzkiego w Opolu pod przewodnictwem Zygmunta Jaromina pozostali głusi na argumenty obrony i już 8 września 1972 r. – w dwa tygodnie po rozpoczęciu procesu – wydali, na podstawie przytoczonego paragrafu, wyrok skazujący Jerzego Kowalczyka na karę śmierci, a Ryszarda Kowalczyka – na karę 25 lat więzienia.

Zasądzone kary były w rażący sposób niewspółmierne do winy. Jerzy Kowalczyk spowodował zniszczenie dóbr materialnych – prawda, że bardzo cennych, ale tylko materialnych. Osądzono go jednak tak, jak gdyby pozbawił kogoś życia z wyrafinowanym okrucieństwem. Ryszard Kowalczyk zawinił w praktyce tylko tym, że wiedział o poczynaniach młodszego brata, ale nie złożył na niego doniesienia. Również jemu wymierzono jednak karę odpowiednią dla zbrodniarza o splamionych krwią rękach. Był to akt krzyczącej niesprawiedliwości, nawiązujący do haniebnej tradycji morderstw sądowych z czasów stalinowskich. Akt tym bardziej oburzający, że w tym samym czasie nikt nie myślał o wyciągnięciu jakichkolwiek konsekwencji prawnych w stosunku do osób odpowiedzialnych za rozlew krwi na Wybrzeżu w grudniu 1970 r.

Drakoński wyrok w sprawie braci Kowalczyków wzbudził falę protestów, motywowanych głównie względami natury humanitarnej oraz sprzeciwem wobec nadużywania prawa dla dokonywania porachunków z przeciwnikami politycznymi. W obronie obu braci, a zwłaszcza w obronie zagrożonego karą śmierci Jerzego Kowalczyka, zebranych zostało ponad sześć tysięcy podpisów, co – jak się wydaje – ostatecznie zmusiło Radę Państwa PRL do zastosowania prawa łaski. Walkę o złagodzenie kary dla Kowalczyków prowadzili w szczególności późniejsi działacze KOR i KSS „KOR”, Jacek Kuroń i Jan Józef Lipski.

Ludzie występujący w obronie Kowalczyków nie identyfikowali się z ich czynem, lecz współczuli im w ich cierpieniu, niewspółmiernie wielkim w stosunku do rzeczywistej winy. W ten sposób cierpienie obu braci, postrzeganych jako polityczni męczennicy (z woli władz komunistycznych), zaczęło wydawać owoce, jakich nie oczekiwali pierwotnie ani sami bracia, ani tym bardziej ludzie powodujący się wobec nich żądzą odwetu. Walka o złagodzenie kar dla braci Kowalczyków stała się jednym z ważniejszych zaczynów rozwoju ruchu opozycyjnego w Polsce.

Dość-kary-dla-KowalczykówZaczęły się ustępstwa reżimu

W styczniu 1973 r. orzeczona wobec Jerzego Kowalczyka kara śmierci została zamieniona przez Radę Państwa na karę dożywotniego więzienia. Był to wielki sukces rodzących się wówczas sił opozycyjnych w walce z reżimem komunistycznym – prawdziwy słup milowy na drodze do poszerzenia zakresu swobód politycznych w kraju. Reżim komunistyczny zaczął w ten sposób ustępować również na płaszczyźnie polityczno-prawnej, uznając istnienie granic, za które nie może się posuwać.

W następnym roku władze PRL zdecydowały się na kolejne tego typu ustępstwo, ułaskawiając więzionych od 1970 r. działaczy RUCH-u. W drugiej połowie 1974 r. odzyskali wolność ostatni z uwięzionych jeszcze RUCH-owców. Również w tym wypadku ważną rolę odegrały rozmaite inicjatywy społeczne w obronie represjonowanych opozycjonistów.

Od tego czasu władze PRL w coraz większym zakresie tolerowały rozmaite przejawy działalności opozycyjnej, które jeszcze na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych były bezwzględnie zwalczane z użyciem najsurowszych środków represyjnych. Było to niewątpliwie związane z czynionymi przez reżim gierkowski staraniami o pozyskanie pomocy ekonomiczno-finansowej ze strony krajów wolnego świata (powodzenie tych starań zależało w dużej mierze od poprawy politycznego wizerunku reżimu, m.in. poprzez złagodzenie kursu wobec jego oponentów). Niemały udział w złagodzeniu polityki wewnętrznej władz PRL miały jednak również wysiłki tych wszystkich osób i środowisk, które czynnie reagowały na przejawy łamania praw człowieka. W głównej mierze dzięki owym wysiłkom oraz za cenę ofiary złożonej przez takich ludzi jak Kowalczykowie i działacze RUCH-u przetarty został szlak ku stopniowemu poszerzaniu sfery politycznej wolności w Polsce.

W 1976 r. ci sami ludzie, którzy w latach 1972-1973 walczyli o ułaskawienie Kowalczyków, zajęli się obroną prześladowanych robotników z Radomia i Ursusa. Był to kolejny milowy krok na drodze, która cztery lata później doprowadziła do powstania „Solidarności”. Dalszy rozwój wydarzeń zaowocował z czasem również przywróceniem wolności braciom Kowalczykom, o których tragicznym losie nigdy nie zapomniano w polskich środowiskach opozycyjnych. Kolejne inicjatywy w ich obronie, podejmowane zwłaszcza w latach 1980-1981, przyczyniły się ostatecznie do przedterminowego zwolnienia z więzienia obu braci: Ryszarda w 1983 r. i Jerzego w 1985 r.

Czyn i cierpienie braci Kowalczyków okazały się ostatecznie jednym z najważniejszych epizodów w długim i dramatycznym procesie historycznym, uwieńczonym ostatecznie odzyskaniem niepodległości przez Polskę. Ludzie, którym dane było uczestniczyć w dalszych etapach tego wielkiego procesu historycznego, obrali inną drogę niż Kowalczykowie, nastawiając się na budowanie zrębów nowej rzeczywistości społecznej, a nie na niszczenie symboli dotychczasowego porządku politycznego. Możność dokonania takiego wyboru zawdzięczali jednak takim ludziom jak Kowalczykowie, których ofiara przyczyniła się do poszerzenia zakresu wolności w kraju.

źródło: Solidarni 2010

(133)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

1 komentarz

  1. Ojciec Kowalczyków walczył w oddziale braci Kmiołków wraz z moim żyjącym jeszcze stryjem. Brali („kmiołcaki”) udział w jednej akcji wraz z oddziałem „Roja”. Coraz mniej tych ludzi. Dzięki za artykuł.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.