Portal informacyjno-historyczny

Śmierć Stanisława Żółkiewskiego (obraz Walerego Eljasza Radzikowskiego)

Tę bitwę nazwano „Termopilami Europy”. O bohaterskiej śmierci hetmana, która stała się legendą. „Wolę swoją rad żywot położę dla dla Rzeczypospolitej”. Turcy z głowy hetmana uczynili podarunek dla sułtana

w I RP


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

„Dawnom tego szukał, nie nad wolę swoją rad żywot położę dla wiary świętej, dla służby Waszej Królewskiej Mości, dla Rzeczypospolitej”

– pisał Stanisław Żółkiewski do króla, wyruszając na wyprawę wojenną przeciw Turkom. Nieco ponad miesiąc później głowa hetmana wysłana została do Konstantynopola jako podarunek dla sułtana.

Stanisław Żółkiewski (portret z XVII wieku)
Stanisław Żółkiewski (portret z XVII wieku)

Spośród sąsiadów Rzeczypospolitej Obojga Narodów, bodaj największy strach budziła w narodzie szlacheckim osmańska Turcja. W istocie było to ogromne imperium, o przytłaczającej potędze, choć jak się później okazało, nie ono stanowiło największe zagrożenie dla polsko-litewskiego państwa. Niemniej w drugiej dekadzie XVII wieku stosunki z Portą stale się pogarszały, powodując nad Wisłą – a bardziej nad Dniestrem i Dnieprem – rosnący niepokój. Przyczyny tego były złożone, jednak najistotniejszym czynnikiem powodującym rosnącą wściekłość padyszacha były najazdy kozackie na czarnomorskie wybrzeża Turcji. Zaporożcy, formalnie poddani króla polskiego, byli tak zuchwali, że nie tylko złupili miasta takie jak Warna, Synopa czy Trapezunt, ale samemu sułtanowi zaświecili łuną w oczy, kilkakrotnie paląc przedmieścia Konstantynopola.

Obrona czy atak?

W 1620 roku wojna wydawała się bliższą niż kiedykolwiek. Polski poseł Samuel Otfinowski spotkał się w tureckiej stolicy z wrogim przyjęciem i jawnymi groźbami wojny, co nie może zresztą dziwić, bo w czasie jego pobytu kozacy znów najechali okolice Konstantynopola, a „Osman widząc ognie od pożarów z okien pałacu omal że ze strachu nie umarł”. Niemniej, liczne przekazy źródłowe (także tureckie) wskazują, że wojny dało się uniknąć, z czego król i hetman zdawali sobie sprawę. Mimo to polski wódz zdecydował się w porozumieniu z Zygmuntem III na rozpoczęcie działań wojennych, przekroczenie w pierwszych dniach września granicy na Dniestrze i wprowadzenie wojsk do formalnie podległej sułtanowi Mołdawii.

Wbrew temu, co twierdzili niektórzy historycy, Stanisław Żółkiewski nie szedł na straceńczą wyprawę wojenną z zamiarem szukania męczeńskiej śmierci i nie wygubił wojska dla takiej idée fixe. Jak można z dużą dozą pewności przypuszczać, celem polskiego wodza było udzielenie pomocy hospodarowi mołdawskiemu Gasparowi Grazzianiemu, którego Turcy zamierzali usunąć z tronu, a który poddał się wobec tego pod polską zwierzchność. Siły tureckie, które mogły przeciwstawić się wojskom koronnym, nie były wielkie, zapowiadał się więc stosunkowo łatwy sukces, który pozwoliłby podreperować reputację ostro krytykowanego w ostatnich latach hetmana, wzmocniłby pozycję króla przed zbliżającym się sejmem, a przede wszystkim poprawił sytuację strategiczną Rzeczpospolitej i byłby manifestacją jej siły. Stary wódz gotów był zapewne na śmierć, ale spodziewał się zwycięstwa, którego blask zamknąłby usta jego wrogom.

Niespodziewane trudności

Gaspar Grazziani
Gaspar Grazziani

Niestety, wypadki nie potoczyły się po myśli Żółkiewskiego. Znacznie opóźniła się koncentracja wojsk, przez co hetman prowadził do Mołdawii jedynie 7 tysięcy ludzi, na dodatek nieposiadających dostatecznych zapasów żywności. Siły te miały się wkrótce powiększyć, już po przekroczeniu granicy, niemniej nie były tak duże, jak można było liczyć. Na dodatek dowódcy prywatnych oddziałów magnackich, które stanowiły nawet ponad połowę zgromadzonych chorągwi, nastawieni byli do hetmana co najmniej nieprzychylnie, każdy z nich miał też własne ambicje. Stary i słaby już fizycznie (wręcz zniedołężniały, jak piszą liczni historycy) Żółkiewski miał mieć poważne trudności w utrzymaniu dyscypliny, choć na początku wyprawy odprawiono towarzyszące wojsku kobiety lekkich obyczajów, „a uporne gwałtem [tj. na siłę] się przeprawiające, za rozkazaniem hetmańskim w rzece topiono”.

Jak gdyby tego było mało, Grazziani wprawdzie uwięził tureckich wysłanników, a następnie doprowadził do wymordowania od 1,5 do 2 tysięcy przebywających w mołdawskiej stolicy (Jassach) Turków, później jednak wystraszył się konsekwencji swoich czynów i zamiast połączyć swoje wojska z polskimi, zamierzał zbiec przez północne Węgry do Niemiec. Hospodar wiedział przy tym, że nie dysponuje obiecywanymi Rzeczpospolitej kilkunastoma tysiącami zbrojnych. Ostatecznie udało się nakłonić go do powrotu, przywiódł jednak ze sobą zaledwie 600 żołnierzy.

Błędy

Wszystko to nie musiało jednak oznaczać niepowodzenia całej wyprawy. Inicjatywa strategiczna leżała po polskiej stronie i energiczne działania mogły pozwolić na rozbicie nielicznych znajdujących się na północ od Dunaju wojsk tureckich, zanim sprawujący władzę na tym terenie Iskander-pasza zdołałby zmobilizować większe siły. Armia polska powiększyła się wkrótce do przeszło 10 tysięcy, Żółkiewski liczył jednak na to, że żadna większa bitwa nie będzie konieczna, a opanowanie Jass i umocnienie się w obozie pod Cecorą (tak jak zrobił to 25 lat wcześniej Jan Zamoyski) wystarczy do zawarcia korzystnego pokoju.

Zachowawcze działania strony polskiej wykorzystał Iskander-pasza, który zebrał wkrótce siły dorównujące koronnym i pospieszył w kierunku polskiego obozu. Do pierwszych walk doszło 18 września, walna bitwa rozegrała się zaś dzień później. Śmiały i dość nowatorski plan taktyczny hetmana okazał się być trudny w realizacji, wymagał bowiem znakomitej współpracy między poszczególnymi formacjami i bardzo sprawnego manewrowania. W rezultacie starcie nie zostało rozstrzygnięte, a wojska polskie straciły znaczną część piechoty oraz wozów taborowych i musiały wycofać się do obozu.

Bitwa pod Cecorą (obraz J. Kossaka, „Tygodnik Ilustrowany”, 1862 r.)
Bitwa pod Cecorą (obraz J. Kossaka, „Tygodnik Ilustrowany”, 1862 r.)

Odwrót

Chociaż nie doszło do rozbicia polskich chorągwi, ich morale dramatycznie spadło, zaś hospodar mołdawski zupełnie się załamał. Na radzie wojennej zdecydowano o podjęciu następnego dnia odwrotu w umocnionym szyku taborowym. Plan miałby zapewne szanse powodzenia, jednak jeszcze w nocy z 18 na 19 września Grazziani postanowił ratować się ucieczką. Namówił też do niej pułkownika (i ukrainnego magnata) Walentego Kalinowskiego, a na dodatek rozpuścił plotkę o tym, że to Żółkiewski zamierza zbiec i pozostawić wojsko na pastwę losu i nieprzyjaciela. Magnaci-pułkownicy, a za nimi żołnierze poczęli uchodzić, większość tonęła jednak w Prucie, przez który trzeba było się przeprawić, by ruszyć w kierunku granicy, resztę zaś wyłapali Tatarzy. Grazzianiego pochwycili wkrótce jego właśni poddani, którzy obcięli mu głowę i posłali ją nowemu hospodarowi. Jakby tego było mało, czeladź i lisowczycy wykorzystali okazję i zaczęli plądrować obóz.

Po tej dramatycznej nocy pod komendą Żółkiewskiego pozostało najwyżej 5,5 do 6 tysięcy żołnierzy, a ich morale uległo zupełnemu rozkładowi. Gdyby Iskander-pasza zorientował się w sytuacji, prawdopodobnie bez trudu unicestwiłby wojska koronne. Zamiast tego wystąpił jednak z propozycją rokowań, które pozwoliły na pewne uspokojenie sytuacji w obozie. Dla tureckiego wodza zawarcie porozumienia, uzyskanie od Polaków okupu i ich wycofanie się z powrotem za Dniestr byłoby sukcesem, zaś siły jego nie bardzo nadawały się do szturmowania okopów. Dla Żółkiewskiego ugoda taka oznaczałaby z kolei przyznanie się do porażki, prowadził więc negocjacje tak, że zostały zerwane.

Wymarsz nastąpił w nocy z 29 na 30 września. Chorągwie polskie szły w szyku taborowym, osłonięte przez spięte ze sobą rzędy wozów. Początkowo odwrót odbywał się spokojnie, bez bezpośredniego zagrożenia ze strony nieprzyjaciela, który zaczął pościg dopiero 30 września rano. W ciągu kolejnych dni bez trudu odparto niegroźne w gruncie rzeczy ataki lekkiej jazdy tatarskiej, podobnie jak uderzenie piechoty tureckiej z 2 października. Ponieważ przeciwnik zaczął stosować taktykę spalonej ziemi i nieustannego nękania, siłom hetmańskim zaczął doskwierać głód, pragnienie i brak snu. Padło też wiele koni, nic jednak nie zapowiadało katastrofy. 4 października odparto walny szturm turecki i ruszono w dalszą drogę. 6 października wycofujący się stanęli nieopodal granicznego Dniestru. Hetman napisał wówczas ostatni, wzruszający list do żony:

Przetoż nie turbuj się Wasza Miłość najukochańsza małżonko, Bóg czuwać będzie nad nami; a chociażbym i poległ, toż ja stary i na usługi Rzeczypospolitej już nie zdatny, a Pan Bóg wszechmocny da, że i syn nasz, miecz po ojcu wziąwszy, na karkach pohan zaprawi, i chociaby tak było jak rzekłem, pomści się krwie ojca swego. Na wypadek jaki bądź zalecam Waszej Miłości najukochańszej małżonce miłość dla dziatek, pamięć na me zwłoki, bo je styrałem ku usłudze Rzeczypospolitej […] co Pan Bóg chce ze swej łaski dać, niech się stanie; a wola jego święta będzie nam miłościwa do ostatka życia naszego […]. Jejmość do zgonu kochający małżonek i ojciec Stanisław Żółkiewski, hetman wielki koronny.

Katastrofa

Tymczasem po obozie rozeszła się (prawdziwa) wieść, że gdy tylko uda się przekroczyć granicę, hetman przeprowadzi wśród podkomendnych rewizję, by wyłapać i ukarać tych, którzy dopuścili się rabunków w noc po bitwie. Za podobne przestępstwo spodziewać należało się stryczka, winni uznali więc, że gdy nocą wojsko wyruszy w dalszą drogę, pora będzie wziąć nogi za pas i samodzielnie szukać ocalenia. Przed ucieczką rabusie po raz kolejny wzięli się za plądrowanie wozów i kradzież koni. Tabor został rozerwany, a Tatarzy rzucili się do ataku na pogrążone w chaosie polskie chorągwie.

Paniki nie udało się już zatrzymać. Hetman ostał się w towarzystwie trzystu najwierniejszych towarzyszy. Wyspowiadał się, po czym przebił konia szablą (pokazując, że nie zamierza uciekać) i na piechotę zaczął podążać w stronę granicy. Wkrótce i tę grupę rozproszyli Tatarzy, a Żółkiewskiego otaczało już tylko kilkanaście osób, które usilnie namawiały sędziwego wodza, by dosiadł konia i ratował się z pogromu. W końcu udało się go wsadzić na grzbiet wierzchowca i hetman zniknął w mroku wraz z kilkuset polskimi jeźdźcami, którzy pojawili się nagle w pobliżu. Następnego dnia Turcy znaleźli jego ciało z odciętą prawą ręką i raną na skroni – Żółkiewski bronił się do ostatniej chwili i nie pozwolił, by wzięto go żywcem. Jego głowę wysłano do Konstantynopola, a sułtan Osman II mijał ją ponoć po drodze do meczetu. Niespełna dwa lata później i on miał postradać życie, zamordowany przez janczarów, których obwiniał o porażkę pod Chocimiem w 1621 roku.

Śmierć Stanisława Żółkiewskiego (obraz Walerego Eljasza Radzikowskiego)
Śmierć Stanisława Żółkiewskiego (obraz Walerego Eljasza Radzikowskiego)

Od klęski do zwycięstwa

Klęska wojsk polskich była zupełna. Zaledwie 25-30% żołnierzy udało się uratować przed śmiercią lub niewolą, choć do kraju docierali pozbawieni nieraz nawet ubrań. Do niewoli tureckiej dostał się hetman polny koronny Stanisław Koniecpolski, a także ciężko ranny syn poległego wodza Jan, który zmarł wkrótce po wykupieniu przez matkę. Nawet 2 tysiące jeńców tatarskich pędzonych na Krym nie przetrwało morderczej drogi.

Sułtan Osman II
Sułtan Osman II

Wieść o cecorskiej katastrofie wywołała w kraju szok, a także strach przed pewnym w zasadzie najazdem tureckim. W obliczu śmiertelnego zagrożenia ucichły nieco spory wewnętrzne, a Rzeczpospolita zmobilizowała najliczniejsze od wielu lat wojska, które jesienią 1621 roku oparły się potężnej armii tureckiej, bohatersko broniąc założonego pod Chocimiem obozu. Zawarty po tej bitwie pokój miał przetrwać aż do 1672 roku.

Słynny z kłuszyńskiej wiktorii, okazał się Żółkiewski wodzem mniej zdolnym od współczesnego sobie Jana Karola Chodkiewicza czy też swojego ucznia Stanisława Koniecpolskiego, a w toku kampanii 1620 roku popełnił wiele błędów. Bohaterska śmierć hetmana obrosła jednak legendą, tym bardziej, nie sposób było mu odmówić cnót takich jak uczciwość i zdolność do poświęceń na rzecz ojczyzny. Historyk Wacław Sobieski nazwał wręcz klęskę cecorską „Termopilami Europy”.

Nie dość uważnie czytane listy Żółkiewskiego doprowadziły z drugiej strony do powstania opinii, jakoby umyślnie szukał on męczeńskiej śmierci z rąk pogan, narażając przy tym na niebezpieczeństwo nie tylko powierzone sobie wojska, ale i Rzeczpospolitą, której całe niemal życie służył. Wizja ta również stała się częścią legendy, w tym aspekcie trochę krzywdzącej. Jej zaskakującym skutkiem było rozpoczęcie tuż przed drugą wojną światową starań o beatyfikację Żółkiewskiego. Można i trzeba dostrzec w tym przesadę, trafnie za to dobrała cytat żona hetmana, która kazała umieścić na jego nagrobku maksymę Horacego: „Dulce et decorum est pro patria mori” („Słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę”).

Roman Sidorski, źródło: Histmag.org

Ten materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

(2746)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Idź na górę