Portal informacyjno-historyczny

Marian Cimoszewicz - ojciec Włodzimierza Cimoszewicza Marian Cimoszewicz - ojciec Włodzimierza Cimoszewicza

Marian Cimoszewicz – oficer Informacji Wojskowej, budzącej większe przerażenie niż UB, który przechwalał się likwidacją akowców. Wraz z rodziną mieszkał w odebranym prawowitym właścicielom domu. Syn – dygnitarz III RP przypominających o ojcu zaliczał do obozu nazistów

w III RP/PRL


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

Marian Cimoszewicz – ojciec Włodzimierza Cimoszewicza: w październiku 1991 roku doszło do publicznego ujawnienia sprawy przeszłości ojca obecnego marszałka Sejmu i kandydata na prezydenta RP Włodzimierza Cimoszewicza. Poseł OKP Jan Beszta-Borowski stwierdził wręcz, że ojciec Włodzimierza Cimoszewicza był członkiem „organizacji przestępczej” – Informacji Wojskowej.

Według Beszty-Borowskiego:

„Szef Informacji Wojskowej w Wojskowej Akademii Technicznej o nazwisku Cimoszewicz miał zwyczaj rozmawiania z ludźmi, trzymając w ręku pistolet i obracając nim na palcu cynglowym. Znany jest fakt śmierci jednego z podwładnych w wyniku takich rozmów”

(cyt. za „Gazetą Wyborczą” z 11 października 1991 r.).

Oświadczenie posła Beszty-Borowskiego wywołało gwałtowną publiczną ripostę ze strony Włodzimierza Cimoszewicza. Nazwał Besztę-Borowskiego „załganym łobuzem”, a w innym tekście (w „Gazecie Współczesnej”) stwierdził m.in.: „Rozumiem, że dla Borowskiego, jego szefów i was, nierozumnych dziennikarzy, babrzących się w takich prowokacjach, wybawcami byli naziści, skoro ci, którzy z nimi walczyli, zasługują na miano oprawców. Po wojnie mój ojciec przez 30 lat służył w Wojsku Polskim, w tym także w kontrwywiadzie, instytucji, jaka jest zawsze i w każdej armii. Wy, którzy opluwacie Go dzisiaj, możecie powołać się tylko na fakt służby w tej formacji. Nie przytaczacie, bo nie możecie przytoczyć żadnych prawdziwych zarzutów, dotyczących Jego postępowania. ‚Dowody’ Borowskiego są łgarstwem”

(cyt. za: Piotr Jakucki „Pułkownik Cimoszewicz”, „Gazeta Polska” z 4 listopada 1993 r.).

Oburzony stwierdzeniami W. Cimoszewicza poseł Beszta-Borowski skierował przeciwko niemu skargę do sądu, przedstawiając dowody prawdziwości swych zarzutów pod adresem ojca Cimoszewicza. W osobnym liście do „Gazety Lokalnej” (por. nr 14-15 z 1992 roku) poseł Jan Beszta-Borowski przytoczył uzupełniające dane na temat życiorysu ojca Cimoszewicza jeszcze przed objęciem funkcji szefa Informacji Wojskowej na WAT. Pisał:

(…) Oto przyszły pułkownik Cimoszewicz w czasie wybuchu wojny w 1939 roku, mając lat 22, nie uczestniczy w obronie Polski, nie jest żołnierzem Armii Polskiej broniącej ojczyzny przed dwoma najeźdźcami. Przeciwnie – już w październiku 1939 r. jest poborcą dostaw obowiązkowych w wołkowyskim Rejnopolnamzakie. Czyli jest na służbie jednego z zaborców – bolszewików. Rekwirował płody rolne od polskich rolników na rzecz najeźdźcy”.

Jakucki w cytowanym wcześniej artykule powoływał się na zeznania świadka Romualda U., który zapamiętał M. Cimoszewicza jako „seksota” (tajnego agenta) komisarza kadr, ówczesnego naczelnika kadr w dziale technicznym parowozowni w Białymstoku. W 1943 roku Cimoszewicz skończył szkołę pracowników politycznych i do końca wojny był w aparacie politycznym. Od kwietnia 1945 roku robi błyskawiczną karierę w Informacji Wojskowej – w ciągu 3 lat zostaje komendantem w Głównym Zarządzie Informacji, kontrolowanym wówczas przez dwóch sowieckich zbrodniarzy, pułkowników NKWD w Polsce: Wozniesieńskiego i Skulbaszewskiego, a także szefem Informacji Wojskowej na WAT. Robert Mazurek, autor interesująco naszkicowanej sylwetki Włodzimierza Cimoszewicza („Metamorfozy pana C.”, „Życie Warszawy” z 31 marca 1997 r.) pisał, że ojciec Cimoszewicza „(…) w 1951 r. trafia do Wojskowej Akademii Technicznej. Tam aresztuje komendanta uczelni gen. Floriana Grabczyńskiego. Z jego rozkazu aresztowano też kilkunastu oficerów WAT, którzy wcześniej byli w AK”.

Dokonując tej bezwzględnej czystki na wyższej uczelni, major Marian Cimoszewicz był w tym czasie oficerem bez żadnego wykształcenia. Dopiero kilka lat później – w 1957 roku, skończył liceum i zdał maturę (!).

Dodajmy do tego informacje o wcześniejszej roli Mariana Cimoszewicza w likwidowaniu oddziałów AK – sam się chwalił podczas spotkania z oficerami akademii, że w 1944 r. zlikwidował oddział AK. Według innych źródeł, w 1946 r. jako oficer IW kierował grupą likwidującą „bandę” Bohuna (za: P. Jakucki, op. cit.). Cimoszewiczowie zamieszkali w domu na Boernerowie (Bemowo), odebranym prawowitym właścicielom, których przymusowo wysiedlono z Boernerowa na początku lat 50. jako „element politycznie niepewny” („Gazeta Lokalna” nr 2/104 z lutego 1996 r.). Żona majora M. Cimoszewicza zaczęła pracę w bibliotece WAT na miejscu poprzedniej pracowniczki tej biblioteki Ewy Cecetki-Cymerman, zwolnionej nagle bez uzasadnienia w sposób bardzo ordynarny przez M. Cimoszewicza („Gazeta Lokalna” z 27 czerwca 1992 r., nr 12-13/42-43). Porównajmy opisane wyżej fakty z gwałtownym zarzucaniem Beszcie-Borowskiemu łgarstwa przez W. Cimoszewicza i pokrzykiwaniem o tym, że dla takich jak on „wybawcami byli naziści”.

Włodzimierz Cimoszewicz, występując z taką furią przeciw przypominaniu przeszłości ojca, jako motto do swej książki wybrał stwierdzenie Anny Uchlig: „Kto przekreśla PRL, ten przekreśla cały mój życiorys”. Trzeba przyznać, że swoją publiczną identyfikację z PRL-em zaczął bardzo wcześnie. Już jako maturzysta w 1968 roku kategorycznie przeciwstawił się napiętnowaniu ówczesnych rządów gomułkowskich jako „dyktatury ciemniaków” i uzyskał wydrukowanie proreżimowego tekstu swego wypracowania maturalnego na łamach „Życia Warszawy” (por. W. Cimoszewicz „Czas odwetu”, Białystok 1993 r., s. 40). Wielu jego rówieśników było w tym czasie „pałowanych” na rozkaz „ciemniaków”.

On w pełni utożsamiał się z totalitarną dyktaturą. Jakżeby mógł inaczej, wychowany pod „opiekuńczymi skrzydłami” pułkownika Cimoszewicza! Od jesieni 1968 roku studiuje na Wydziale Prawa w Warszawie i staje się działaczem uczelnianej organizacji Związku Młodzieży Socjalistycznej. W 1971 roku wstępuje do PZPR, a w 1972 r. zostaje przewodniczącym ZMS na Uniwersytecie Warszawskim. Wchodzi do władz Komitetu Uczelnianego PZPR. Nawet swą błyskawiczną karierę w ZMS tłumaczył później jako swoisty przykład niezależności, twierdząc, że: „Przynależność do ZMS mogła nawet przeszkadzać” (!!!) (W. Cimoszewicz „Czas odwetu”, s. 43) – był bowiem dużo częściej odpytywany na zajęciach. Kiedy doszło do połączenia – pomimo protestu wielu studentów – trzech organizacji studenckich w jeden Socjalistyczny Związek Studentów Polskich (SZSP), należał do zdecydowanych zwolenników tego połączenia, narzuconego studentom przez partyjną biurokrację i został… komisarycznym szefem SZSP na UW.

Józef Oleksy wspominał Cimoszewicza z owych czasów jako wręcz zwracającego uwagę swoją pryncypialnością. Pisał, że wionęło pryncypialnością, gdy tylko Cimoszewicz wchodził na trybunę. Miał zaledwie dwadzieścia kilka lat, gdy uzyskał kolejny błyskawiczny awans – został sekretarzem Komitetu Uczelnianego PZPR, akurat w czasie pogłębiającego się kryzysu politycznego późnego Gierka, w okresie aktywizacji opozycji. O dokonanej przez Gierka zmianie konstytucji serwilistycznie uzależniającej Polskę od ZSRS wspominał: „Wszyscy mieliśmy skłonność do usprawiedliwiania miękkiej postawy wobec Związku Radzieckiego, byliśmy przekonani, że inne zachowania mogłyby być groźne dla Polski”. W sprawie innego posunięcia ówczesnych władz PZPR – zapisania w konstytucji kierowniczej roli PZPR – szczerze przyznawał: „Nas jako członków PZPR ani to ziębiło, ani grzało. Nie popadaliśmy przez to w jakiś konflikt sami ze sobą” (W. Cimoszewicz, op. cit., s. 53). Poczucie bycia członkiem kierowniczej siły, jak widać, wzmacniało dobre samopoczucie szybko awansującego działacza partyjnego.

W 1980 roku został wysłany na 3 miesiące do pracy w konsulacie w Malmö. We wrześniu tego roku zaś wyjechał na stypendium Fulbrighta do USA dzięki decyzji władz PRL, że jego konkurent do stypendium, Lamentowicz, powinien się wycofać (op. cit., s. 55). Pozostał wierny PZPR-owi w czasach „Solidarności” i po ogłoszeniu stanu wojennego. Podczas pobytu na Uniwersytecie Columbia należał do organizacji PZPR przy konsulacie w Nowym Jorku. W lutym 1982 roku powrócił do pracy na warszawską uczelnię.

Według informacji z listy Macierewicza, Cimoszewicz w 1980 roku pod pseudonimem „Carex” został współpracownikiem wywiadu.

Ustosunkowując się do tej sprawy w swej biografii „Czas odwetu”, stwierdzał m.in.: „Z wypowiedzi Czesława Kiszczaka wiedziałem, że w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych istniały możliwości preparowania dokumentów, mających cechy autentyczności dokumentów antydatowanych. Obawiałem się, że kierownictwo MSW może zdecydować się nawet na taką awanturę, jak fabrykowanie archiwaliów. Nie wykluczałem więc, że mogę znaleźć się na liście Macierewicza. Kiedy Olek Kwaśniewski przedstawił mi dokumenty, z dużym zaskoczeniem zauważyłem, że byłem odnotowany w aktach polskiego wywiadu (…). Byłem zaskoczony, ponieważ okazało się, że kontakt, jaki w 1980 roku nawiązał ze mną przed wyjazdem na stypendium Fundacji Fulbrighta przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych, został w tych dokumentach przedstawiony jako kontakt z wywiadem (…)” (op. cit., s. 25-26).

Alergia na polskość

Po likwidacji PZPR w styczniu 1990 roku Cimoszewicz nie wstąpił do SdRP. Fakt ten próbowano później częstokroć eksponować jako dowód niezależności Cimoszewicza i jego opowiedzenie się po stronie prawdziwie reformatorskiej lewicy. Rację mają jednak raczej ci, którzy sądzą, że Cimoszewicz nie doceniał wówczas prawdziwej siły postkomunistów z SdRP i nie chciał zostać wraz z nimi zmarginalizowany.

W czasie kampanii prezydenckiej 1990 roku właśnie Cimoszewicz został kandydatem postkomunistów na prezydenta. Podobno dlatego, że sam Kwaśniewski obawiał się wówczas całkowitej kompromitacji wyborczej, jakichś trzech procent. W tej sytuacji wynik uzyskany przez Cimoszewicza był traktowany jako duże zaskoczenie – dostał 9 procent głosów, plasując się na czwartym miejscu za Wałęsą, Tymińskim i Mazowieckim. W latach 1991-1993 nadal przewodniczył Parlamentarnemu Klubowi Lewicy Demokratycznej. Po sukcesie wyborczym SLD w 1993 roku Cimoszewicz został wicepremierem i ministrem sprawiedliwości w rządzie Pawlaka. Jako minister sprawiedliwości zasłynął głównie akcją „Czyste ręce”. W jej ramach ujawnił nazwiska wysokich urzędników państwowych, którzy biorą równocześnie pieniądze za zasiadanie w radach nadzorczych firm państwowych. Akcja w rzeczywistości nie zaszkodziła osobom skrytykowanym przez Cimoszewicza. Mógł jednak odtąd chodzić w nimbie nieprzekupnego tropiciela gospodarczych patologii.

Resort Cimoszewicza nie mógł się pochwalić żadnymi większymi osiągnięciami; powszechnie narzekano na fatalne funkcjonowanie sądów i prokuratury. Cimoszewicz miał na to szczególne wytłumaczenie – twierdził, że podczas weryfikacji rzekomo wyrzucono najlepszych specjalistów. Po dymisji rządu Pawlaka nie wszedł do rządu Oleksego. Urażony, że nie zaproponowano mu wicepremierostwa, nie chciał przyjąć wyłącznie teki szefa resortu sprawiedliwości. Został wówczas wicemarszałkiem Sejmu.

W nowej sytuacji tym mocniej rozwijał stosunki z lewicowymi środowiskami z kręgu dawnej tzw. opozycji laickiej, zwłaszcza z Michnikiem, Geremkiem i Bujakiem.

Nieprzypadkowo właśnie „różowi” tzw. Europejczycy stanowili najbliższych rozmówców Cimoszewicza spoza SLD i SdRP. Głównym efektem tych zacieśniających się kontaktów stał się głośny artykuł Cimoszewicza i Michnika, wspólnie apelujących o zakończenie wszelkich rozliczeń PRL-owskiej przeszłości. Cimoszewicz, podobnie jak Kwaśniewski i inni liczni politycy SLD, stanowi typ człowieka uodpornionego na takie pojęcia jak polskość, polski patriotyzm, poczucie polskiego interesu narodowego. Tym, którzy chcieliby polemizować z moimi tak kategorycznymi sądami w tej sprawie, polecam uważną lekturę „Czasu odwetu”. W tej książce widać aż nadto wyraźnie, że Cimoszewicz nie mógł się przełamać do napisania jakichś cieplejszych słów o Ojczyźnie, patriotyzmie, uczuciach narodowych, nie mówiąc już o trosce z powodu występujących dziś zagrożeń dla Polski i polskości. Więcej tam za to ataków na wszystko, co się z polskimi uczuciami narodowymi kojarzy, czy gwałtownego piętnowania rzekomej siły antyżydowskości w Polsce. Na s. 39 „Czasu odwetu” pisze: „Nie będąc Żydem poznałem, co to znaczy być nim w Polsce”. Na s. 192 insynuuje, iż: „Prawdą jest niestety, że w naszym społeczeństwie, i to od lewicy do prawicy, nieustannie można spotkać się z przejawami endemicznego antysemityzmu”.

W książce z pasją atakował „niepodległościowe slogany” (s. 13), „narodową tromtadrację”, oczywiście idącą w parze z „zoologicznym antykomunizmem” (s. 270), „polską ksenofobię” (s. 273) etc.

Po dojściu do władzy jak mógł dawał wyraz napadom skrajnego filosemityzmu. Wystąpienie Cimoszewicza jako premiera RP podczas uroczystości w Kielcach, w lipcu 1996 r., ku czci ofiar kieleckiej prowokacji z 1946 roku przyniosło jaskrawy dowód tego, jak bardzo nieważna dla niego jest prawda o historii i godność własnego kraju. W sprawach stosunków polsko-żydowskich, tak skomplikowanych i złożonych, po dziesięcioleciach przemilczeń i niedomówień, postkomunistyczny premier pozwolił sobie na publiczne, obelżywe dla Polaków stwierdzenia, jednostronnie obciążające ich winą za wszystkie problemy w stosunkach z Żydami.

Prof. dr. hab. Jerzy Robert Nowak, fragment książki „Czerwone dynastie”

(46745)


Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

7 komentarzy

  1. Wraz z rodziną mieszkał w odebranym prawowitym właścicielom domu. Syn – dygnitarz III RP przypominających o ojcu zaliczał ….

    Jak widać ci co mieszkali na Boernerowie to ci źli, ale już ci z Żoliborza z ul. ….. to już są ci dobrzy

    • Typowe dla złodziei – „odwracanie kota ogonem”. Nie rżnij Waść głupa. Nie o dzielnicę chodzi , ale o ZAGRABIENIE cudzego mienia. A że czerwona zaraza lubi się dowartościowywać – chętnie „zasiedlała” wille. A „czerwona zatoka świń” powstała na UKRADZIONYM szpitalowi terenie pod Wilanowem – też dowód na wielkopańskie aspiracje. Jakoś o zasiedleniu popegeerowskich terenów przez czerwone rody NIE słychać.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Idź na górę